12 lutego 2017

Epilog.

To już jest koniec, nie ma już nic, 
Jesteśmy wolni, możemy iść !

Witajcie, kochani! 

Wiem, że rzadko kiedy czytacie ten wstęp, ale to epilog i może ktoś się pokusi. :) Epilog. Wow. Jestem jednocześnie szczęśliwa oraz dumna, a jednocześnie smutna. Koniec. Naprawdę udało mi się zakończyć tą historię? Wiecie ile już minęło? Prolog został opublikowany 13.05.2014r., a dziś jest 13.02.2017r. Pomiędzy nimi jest 1006 dni, co stanowi 2 lata, 8 miesięcy i 30 dni.

Chciałam podziękować Rogaczowi, który starał się ratować Wasze oczy przed moimi błędami i wymysłami. Dziękuję, kochana! 

A również Wam. Tak, przeżyliśmy wzloty i upadki, przygody bohaterów. Ich radości i smutki. Bardzo Wam dziękuję za każde słowo, za każdy komentarz. Za rozmowy na facebooku, ciekawe spostrzeżenia w wiadomościach! Byliście dla mnie motywacją. Bardzo Wam dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że nie czujecie, że go zmarnowaliście. 

Dla ciekawskich powiem, że to nie jest ostateczny koniec. Do tego opowiadania powstanie jeszcze kilka miniaturek uzupełniających. :) 

Ja Was oczywiście zapraszam na nowy blog, który powoli tworzę. Totalnie nowa historia, ale głównym wątkiem kolejny raz będzie dramione. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym trzymała się tylko tego tematu, a poboczne pary, historie też będą.

Ściskam Was i do usłyszenia wkrótce,
Lupus Lumos









- Nie mogłem cię nigdzie znaleźć!


Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, nie podnosząc się jednak i wciąż leżąc płasko na plecach. Usłyszała jak stare deski skrzypią, gdy niespodziewany towarzysz się do niej przysunął. Przymknęła powieki, gdy ułożył się na miękkim śpiworze tuż przy niej, również spoglądając w górę. Wiedziała dobrze, co pomyślał, gdy jego spojrzenie skupiło się na milionie świecących punkcików nad nimi. Ona też, gdy tu wspięła się po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła to oszołomienie.

- Nie byłam pewna czy przyjedziesz – powiedziała szczerze, odrywając wzrok i przesuwając go z ciekawością na leżącego obok chłopaka. Poczuła nagłą falę ciepła na widok znajomych błękitnych włosów z granatowymi końcówkami, ale jej serce zabiło mocniej, gdy spojrzał na nią soczyście zielonymi oczami.

- Przecież co roku przyjeżdżam na święta – zauważył z rozbawieniem, a nawet w ciemności dostrzegła jego szelmowski uśmiech – Czemu myślałaś, że zmienię tradycję?

- Planujecie z Victoire ślub – mruknęła, ale kąciki ust zadrżały lekko – Po prostu… mieszkacie już razem. I nie byłam pewna czy do nas przyjedziesz.

- Och, Lee, jesteście moją rodziną. Twój tata jest też moim tatą, a mama moją mamą. James to mój brat, Al. również, nie mówiąc o tym, że ty zawsze będziesz moją siostrą – splótł ich palce, dodając jej otuchy – Dla mnie to też bywa dziwne, że już z wami nie mieszkam. Że nie słyszę ciągłych przekomarzanek chłopaków, śpiewu mamy czy twojego śmiechu. Ale.. dorosłem i.. no dobra – przewrócił oczami, gdy zachichotała - Po raz pierwszy mam szansę spróbować dorosnąć. Z Vicci u boku.

- Nie podoba mi się wizja, że wszyscy stąd powyjeżdżamy – szepnęła, wskazując ręką dookoła – Kto się zajmie Dziuplą?

- Dziupla na zawsze pozostanie tutaj z nami – zaśmiał się, również rozglądając się wokół. Tata zbudował im domek na drzewie wiele lat temu. Mieli stąd idealny widok na cały ogród oraz dachy domków w Dolinie Godryka. Co więcej z pomocą babci Andromedy pozostawili część dachu bez okrycia, dzięki czemu mogli podziwiać nocami lśniące gwiazdy. Niewidzialna bariera nie przepuszczała deszczu, śniegu, a cały ich domek został zabezpieczony kilkoma czarami. Jako dzieci spędzali tu długie godziny.

- Więc.. jak ci się żyje na Grimmauld Place? – zapytała, opierając policzek na ramieniu Teddy’ego, który ją  przygarnął.

- Jest super – stwierdził, uśmiechając mimowolnie – Mieszkanie z Vickey, Dominique, Hope i Tinem to istne szaleństwo. Ale szczerze mówiąc nie mogę się doczekać aż w końcu się przeniosą gdzieś. I oczywiście moje drzwi stoją otworem dla ciebie, Lee.

- Oj, na pewno skorzystam w najbliższym czasie – burknęła, mrużąc powieki z niezadowoleniem – Tata wciąż przeżywa, że wybieram się do szkoły aurorskiej.

- Dziwisz się? Najbardziej obawiał się, że to padnie na Jamesa bądź Ally’ego – parsknął, czochrając  jej włosy złośliwie – Ale oczywiście, to ty musiałaś się postawić, co?

- Chcę spróbować – powtórzyła po raz enty te słowa w ostatnim czasie – A on się obraża.

- Może daj mu trochę czasu do przemyślenia – poradził jej rozsądnie, wskazując na klapę do zejścia na dół – Chodź, zaraz kolacja.

- Dać mu czas, dać mu czas – mamrotała, posłusznie schodząc drabinką na ziemię. Zadrżała, gdyż tu już zaklęcia nie chroniły przed mrozem oraz śniegiem, który tańczył radośnie na wietrze. Uśmiechnęła się na widok licznych lampek na zaśnieżonych choinkach, które James tak krzywo porozwieszał. Przebiegli kawałek przez ogród, wbiegając do przytulnego domu. Lily nie pamiętała czasów innych niż te spędzone tutaj. Cóż, prawdzie powiedziawszy, to rodzice przeprowadzili się tu trochę po urodzeniu Jamesa. Tata wraz z małą pomocą swoich przyjaciół postawił rodzinny dom Potterów z powrotem na nogi. Ogród pod troskliwą ręką mamy rozkwitł, a atmosfera w ich ciepłym i otwartym domu zawsze była pełna radości.

- W samą porę – stwierdziła zielonooka kobieta, przechodząc z salonu do jadalni i nawołując pozostałych domowników – Miałeś ją tylko zawołać, Teddy, a nie przytrzymywać.

- Ale przecież jesteśmy idealnie – parsknął, wyciągając chłodne dłonie w jej kierunku. Mama skrzywiła się, odsuwając na bezpieczną odległość oraz zaplatając ramiona na piersi – Co tak pięknie pachnie?

- Zrobiłam makowce – powiedziała zadowolona, a Lily przyglądała się jak z chęcią prowadzi ich do jadalni. Astoria jeszcze raz zawołała synów, którzy minutę później już posłusznie dołączyli. W końcu dołączył do nich i ojciec, spoglądając z zaskoczeniem na wiele kartonów przygotowanych już do zabrania. 

- Myślałem, że wczoraj już wszystko tam zanieśliśmy – stwierdził, wrzucając pod ostrym spojrzeniem żony wszystkie pudła do torby, na którą rzucił wcześniej specjalne zaklęcie. Podniósł bagaż, zarzucając na plecy i wyciągając z szuflady proszek Fiuu. Po kolei wchodzili, szepcząc dobrze znany adres i znikali. Kiedy Lily otworzyła powieki, skrzywiła się lekko na ciągłe uczucie oszołomienia, ale wyszła z kominka. Teddy i James już przeszli do jadalni, więc potulnie podreptała za nimi. Uwielbiała to miejsce. Już na korytarzu słyszała tupot małych stóp oraz śmiech dzieci.

- Jutro macie być gotowi już przed piątą, zrozumiano? – pani Potter, zmierzyła ich czułym spojrzeniem zielonych oczu – Teddy, twój garnitur już odświeżyłam i wisi w łazience. James, chciałabym się dowiedzieć czemu twoja ostatnia para eleganckich butów jest cała w błocie. A ty, mój drogi – wskazała palcem na Albusa, który akurat wziął duży kawałek makowca i musiał popić ciepłym mlekiem – Powiesz mi, proszę, gdzie i kiedy zrobiłeś dziurę w marynarce?

- Może później? – zaproponował Albus, podając gotowym już skrzatom kolejną tacę z makowcami. Astoria zmrużyła podejrzliwie oczy, ale kiedy ich tata przechodząc obok musnął wargami jej policzek, na nowo się rozpogodziła. Lubiła widzieć tą miłość między rodzicami. Jakby nigdy przez te lata się nie zmieniła. A może jedynie wzmocniła?

 – Lily, sprawdzisz czy się szykują?

- Jasne – zgodziła się z chęcią, pozostawiając całą rodzinę w jadalni i ruszając w dobrze znanym kierunku. Z wielu opowiadań oraz zdjęć wiedziała, że kiedyś posiadłość wyglądała zupełnie inaczej. Jednak mama z pomocą taty i Ministra, zatrudniła wielu architektów, którzy pozmieniali wiele rzeczy, przystosowując je do dzieci. Teraz ściany miały przyjemny morelowy odcień, a na nich wisiały pracę małych mieszkańców. Minęła główny gabinet mamy oraz kilka pokoi zatrudnionych opiekunek. Główny salon składał się z ogromnego kominka oraz wielu pudeł z zabawkami, poukładanymi dokładnie w różnych miejscach. Miękkie fotele oraz kanapy zachęcały do leniwego spędzania czasu. Sypialnie dzieci umieszczono po wschodniej części willi, gdzie każde z nich spało w dwuosobowych pokojach. Do każdego pokoju przystosowano jedną łazienkę, więc nikt nie miał problemu ze staniem w kolejce pod prysznic. Korytarz zaczarowano w taki sposób, że wydawało się, że wchodzi się do tunelu pod oceanem. Lily jako mała dziewczynka lubiła po prostu stać tutaj i przyglądać się kolorowym rybkom przepływającym obok. Na drzwiach poprzyczepiano tabliczki z imionami dzieci, ale każde wejście i tak było pomalowane przez mieszkańców. Był to pomysł babci Zabini, która dobierała kolory ścian oraz namawiała dzieci by same z siebie coś włożyły w swój nowy dom.

- Kolacja za dwadzieścia minut – krzyczała, uderzając w każde drzwi, witając się z każdym dzieckiem, które wystawiło głowę. Zatrzymała się na samym końcu, przyglądając się wyrytym literom – Ben?

- Możesz wejść – usłyszała zza drewnianych drzwi, więc bez zastanowienia pociągnęła za klamkę, wsuwając się do pokoju. Tu cztery ściany miały różne odcienie zieleni, a jedną zaczarowano tak, że wydawało się, że stoi się przy krawędzi lasu. Przesunęła spojrzeniem po jednym pustym łóżku oraz części schludnej nim dotarła do łóżka zarzuconego niedbale pościelą oraz licznym książkom oraz zabawką leżącym wokół. Na podłodze wpatrując się w las siedział chłopczyk około ośmioletni, którego włosy barwą przypominały promienie słoneczne. Brązowe spojrzenie skupiło się na niej, a pełne wargi delikatnie uśmiechnęły.

- Benjaminie, zaraz kolacja, a ty wciąż się nie przebrałeś – pokręciła głową, wyciągając z dużej szafy czystą białą koszulę oraz wyprasowane spodnie – Czemu dziś jesteś markotny jak gnom?

- To będą pierwsze święta bez.. Diego – mruknął, przyciągając z powrotem jej uwagę. Lily zagryzła wargę, obserwując jak jego plecy lekko się garbią – Lily, czemu go zabrali?

- Och, kochanie, bądź ze mną szczery – westchnęła siadając naprzeciw niego by móc spojrzeć w smutne oczy – Złościsz się, bo Diego został adoptowany czy dlatego, że to nie ty?

- Może to i.. to – przyznał niechętnie, zasłaniając ramieniem oczy – Mnie nikt nie chce. Nawet rodzice nie chcieli po.. tym. To dlatego, że… wiesz?

- Uważasz, że się ciebie boją? – pokręciła głową, łapiąc go za chłodne dłonie i lekko ściskając – Uważasz, Ben, że jesteś potworem?

- Może troszkę…

- Posłuchaj mnie, Benjaminie, bo nie zamierzam się powtarzać – zastrzegła, mocniej go chwytając i wbijając stanowcze oraz pewne spojrzenie w chłopca – Jesteś jednym z najcudowniejszych dzieci jakie spotkałam. Jesteś mądry, zabawny oraz kochany. Tak, Ben, ja ciebie kocham, Astoria cię kocha oraz chłopcy. A twoi rodzice byli głupcami i nie zasługiwali na ciebie – uśmiechnęła się uspokajająco, przytulając go mocno – Masz rodzinę, Ben. Jestem twoją siostrą, a inne dzieciaki to twoje rodzeństwo. Czy któreś z nich boi się z tobą bawić?

- Nie, ale..

- A czy mają problem siedzieć obok ciebie? Spać w dniu wspólnego nocowania? Boją się podejść, rozmawiać, jeść? Oczywiście, że nie – parsknęła, układając policzek na czubku jego głowy – Czy gdybym się ciebie bała, to bym cię tak przytulała?

- Nie..?

- Nie – potwierdziła, odsuwając się oraz pstrykając go w nos – Jesteś kochany i masz rodzinę. Więc, wampirku, głowa do góry i przebierz się, bo chyba nie chcesz się spóźnić.

Przytaknął, podnosząc oraz biorąc ubrania oraz znikając w łazience. Lily wyszła bez pośpiechu z sypialni Bena, obrzucając ostatni raz łóżko Diego smutnym spojrzeniem. Ben w trafił do nich jako roczny brzdąc, gdy z cudem przeżył atak wampira. Wujek Draco wspominał, że gdy przywieźli dzieciaka na oddział było bardzo, bardzo źle. I uratowali malca, jednak jad wampirzy rozszedł się już po krwiobiegu, zmieniając chłopca w wampira. Przerażeni rodzice już w szpitalu zdecydowali, że Ben nie wróci z nimi. W ten oto sposób do Domu Dziecka matki w trafił kolejny mały członek ich familii. Lily od małego spędzała tu dużo czasu. Bawiła się z dziećmi, obserwowała jak niektórzy dołączają do innych rodzin, a pozostali dorastali pod czujnym okiem jej rodziców. Każde z nich otrzymywało porządną edukację, opiekę zdrowotną oraz mnóstwo miłości. A tego potrzebowały ich małe serca najbardziej. Kochała przyglądać się ich sukcesom, ich radości, gdy dostawały listy z Hogwartu. Niczego im nie brakowało, bo jej rodzina nie pozwalała na to. Oczywiście, nie obyło się bez problemów. Niektórzy w ich magicznym społeczeństwie wciąż burzyli się, że dzieci czarodziejów współegzystują z wampirami, wilkołakami czy chociażby elfami. Lily czytała wiele artykułów, gdzie oczerniano jej matkę i wyzywano. Jednak ona tego nie rozumiała. Patrzyła chociażby teraz, jak dzieci powoli wchodzą do dużej jadalni oraz wesoło zajmują swoje miejsca. Widziała dzieci czarodziei, dzieci ugryzione przez wilkołaki, Eloise porzuconą przez elfią rodzinę czy chociażby Bena, którego kły pojawiały się za każdym razem, gdy wybuchał śmiechem. Odświętnie ubrane dzieci od szóstego do piętnastego roku życia wybierały sobie miejsca, machając do niej oraz jej rodzeństwa. W końcu wszystkich dwudziestu sześciu mieszkańców znalazło się w jadalni. Jej mama stanęła w drzwiach wraz z ojcem, a rozmowy ucichły. Podnieśli się z szacunkiem, czekając aż kobieta machnie ręką by usiedli. Zwyczajowo Astoria wygłosiła krótką, zabawną mowę składając podopiecznym najlepsze życzenia. Wspomniała o sukcesach kilku dzieciaków, sprawiając, że wszystkim zrobiło się o wiele milej. A na koniec życzyła smacznego, chichocząc, gdy na stołach pojawiły się potrawy, a oczy maluchów pojaśniały. Stół sprytnie ustawiono w literę U, więc każdy z każdym radośnie rozmawiał. Lily usiadła wśród dzieci, jak jej bracia, opowiadając anegdotki dzieciakom obok. Uwielbiała święta. Uwielbiała patrzeć jak dzieciaki ekscytują się na otwieranie prezentów, które ona sama pomagała pakować.

Zazdrościła mamie, że stworzyła dom dla tych dzieci. I podziwiała ją za to.

Zazwyczaj Wigilię spędzali właśnie w Domu Dziecka z dziećmi. Śpiewali kolędy, grali w różne gry oraz cieszyli podniebienie posiłkiem. Jej mama rozmawiała z każdym dzieckiem, a oni lgnęli do niej jak do prawdziwego rodzica. Harry również był uwielbiany przez dzieciaki, które w Hogwarcie nie były traktowane gorzej, a nawet zyskiwały od razu przychylność innych uczniów, gdyż należeli do znakomitej rodziny Potterów i innych bohaterów.

- Wesołych świąt, Lily – Benjamin usiadł obok niej, uśmiechając szeroko, co rozczuliło jej serce.

- Wesołych świąt, Ben. Wesołych świąt.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

- Na którą jutro mamy być u Hermiony?

- Wydaje mi się, że jak co roku – odpowiedział rozbawiony, przenosząc wzrok znad papierów na siadającego właśnie niedbale na fotelu chłopaka. Chociaż poprawniej byłoby już powiedzieć mężczyznę. Ciemne włosy przyciął niedawno, ale jak zwykle było trochę rozczochrane. Wysokie kości policzkowe pokrywał jeszcze zarost, jednak dodawało mu to drapieżnego uroku. czasem naprawdę nie mógł uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno nosił bez problemu go na barana, a teraz ten sam dzieciak ma już trzydzieści cztery lata.

- Co roku to przychodzę spóźniony – burknął, przyglądając się z ciekawością klatce, w której leżało duże jajko – Trochę konkretniej?

- Chcesz mi powiedzieć, Nate, że nie wiesz na którą mamy być, tak? – parsknął śmiechem, odkładając biuro i rozpierając na własnym siedzeniu – A Herm nie spytasz, bo..?

- Bo znów zacznie marudzić jaki jestem rozpuszczony – jęknął, co bardziej pasowało do jego ośmioletniego wcielenia niż teraz – A sama mnie wychowywała!

- Ciesz się, że nie nauczyłeś swoich dzieci mówić do niej babciu ty dzieciaku – zaśmiał się znów, widząc jak Nathaniel się krzywi – Zjadłaby cię żywcem.

- Szczególnie, że nasze córki są w tym samym wieku – zauważył, a Charlie odruchowo spojrzał na stojące na biurku zdjęcie, gdzie byli oni wszyscy. W tym ich mały Nate ze swoją żoną oraz ośmioletnim Jonathanem oraz sześcioletnią Kateriną. Naprawdę nie wiedział, kiedy tyle lat upłynęło.

- Spytaj Teo – poradził, znów wracając spojrzeniem na towarzysza – My będziemy chwilę później, bo wcześniej mamy jeszcze tutaj zostać trochę z dziećmi, które zostają.

- Święta w Hogwarcie – Nate uśmiechnął się leciutko – Hagrid przygotował już choinki, a z tego co widziałem nawet ozdoby są wieszane.

- Daphne miała się tym zająć – przytaknął, obserwując jak młody Nott spogląda na drzemiącego Dumbledore’a – Profesor McGonagall ma też niedługo przybyć, jeśli jesteś zainteresowany.

- Tak, odbiorę ją z dworca – machnął ręką, podnosząc w końcu oraz posyłając mu krzywe spojrzenie – Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że serio zostaniesz dyrektorem Hogwartu.

- A ja nie pomyślałbym, że ty zostaniesz profesorem od obrony – mruknął, żegnając chłopca, który zniknął za drzwiami. Oparł głowę o zagłówek, wzdychając ciężko. Pokochał swoją pracę bardziej niż ktokolwiek się spodziewał, ale nie mógł zaprzeczyć, że była to ciężka posada. Był jednym z najmłodszych dyrektorów w historii, ale z pomocą Minerwy oraz innych profesorów nauczył się niemalże wszystkiego. Uczniom również się podobało, gdy zaczął piastować to stanowisko. Daphne wspierała go w każdej chwili, a by ułatwić im sprawę, otworzyła w Hogsmeade niewielką kawiarnię, gdzie wraz z jego mamą wywołała zachwyt u uczniów przepysznymi potrawami oraz gorącą czekoladą. Po południu przychodziła do Hogwartu, gdzie wraz z nim zamieszkała w jego komnatach. Sytuacja trochę się skomplikowała, gdy zaszła w ciążę. Wtedy na nowo zamieszkali w rezydencji Greengrassów, gdzie wcześniej spędzali jedynie wakacje. Dziewczynki pojawiły się na świecie w pewien ponury listopadowy poranek, a on uciekł ze śniadania odprowadzany śmiechem rozbawionych uczniów. Kelsy Astoria oraz Nora Ophelia były ślicznymi dziewczynkami o jasnych włosach oraz brązowych oczach. Już jako dwuletnie brzdące ukazało się w nich zamiłowanie do robienia psot.

- O czym myślisz? – drobne ramiona oplotły go, gdy Daphne stanęła obok – Ostatnio wciąż jesteś taki zamyślony.

- Tyle się zmieniło..

- Och, znów przejmujesz się krzykami o tej głupiej zmianie? – przewróciła oczami, muskając wargami jego policzek – Dobrze wiesz, że postąpiłeś świetnie.

- I nie zmieniłbym zdania – przytaknął, krzywiąc. Podpisanie pierwszego przez niego dokumentu, który zapewniał edukację dzieciom ugryzionym bądź przemienionym przez magiczne stworzenia wywołało kontrowersję i omal nie stracił tytułu. Ale dostał poparcie zbyt wielu ważnych osobistości, a Hermiona z Harrym świetnie poradzili sobie z największymi protestami. I oto już zapisał się na kartach Historii Hogwartu jako ten co umożliwił edukację wszystkim magicznym dzieciom.

- To co cię trapi? – spytała Daphne, wsuwając się na jego kolana – Powinnam powiedzieć Hermionie, że się starzejesz?

- Bardzo dziękuję, ale wciąż jestem młody – prychnął, a na widok jej uniesionej brwi przerzucił ją na biurko i nachylił się nad nią – Nie wierzysz mi, Weasley?

- Możesz udowodnić, jeśli uważasz, że masz tyle wigoru – zaśmiała się, oplatając nogami jego biodra i mocno go całując.

Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. A on nigdy nie przestał być równie zakochany w starszej Greengrass jak za czasów ich młodości.

Kiedy te lata upłynęły?

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Ly, Tino?

Teodor zawołał dzieciaki, gdy tylko przekroczyli próg. Nie zaskoczył go fakt, że nawet na korytarzu słyszeli jak głośno została nastawiona wieża. Spojrzał na żonę, która zrzuciła właśnie z nóg szpilki, stając boso na miękkim dywanie. Pomógł zsunąć z jej ramion granatowy płaszcz, wieszając na gustownym wieszaku tuż obok swojego. Ruszył za kobietą do salonu, gdzie oczywiście nie zastali potomków.

- Chyba nic nie zostało uszkodzone – stwierdziła Pansy, obracając się ku niemu z uśmiechem – Jednak odziedziczyli kilka moich genów.

- Och, tak, złośliwość oraz zadzieranie nosa również – przytaknął, unosząc leniwie kąciki ust i obserwując jak brązowe oczy ukochanej błyszczą. Usiadł wygodnie na sofie, rozpinając marynarkę oraz przyglądając się jak już od wielu lat pani Nott zaczyna poruszać się w rytm melodii. Musiał przyznać, że przez te dwie dekady z kawałkiem nie zmieniła się za bardzo. Codziennie mógł obserwować różnice, jednak wciąż wyglądało nadzwyczaj młodo. Oczywiście, lata u czarodziei inaczej powinno się przeliczać, bo średnia życia to sto dziesięć lat, więc oni mający trochę ponad czterdzieści lat, wciąż mogli czuć się młodo. Chociaż wojna w czasach młodości przyniosła swoje skutki, to zwalczyli przeszłość. Pansy nie budziła się z krzykiem, częściej uśmiechała oraz rzadko kiedy pogrążała w ponurach myślach. Po urodzeniu Lyry już nie wróciła do służby, zamiast tego postanowiła wydać w końcu swoje książki. Musiał przyznać, że zachwycił go pomysł młodej wtedy małżonki, która nie tylko podesłała kartki do magicznej redakcji, ale i mugolskiej. Nie przestawała go do dziś bawić mina Harry’ego, gdy usłyszał o serii na swój temat. Wiele wątków jednak Pansy pominęła, pozostawiając już je w szafce. Spisała nawet biografię Harry’ego czy Hermiony, nie mówiąc o wywiadach jakie przeprowadziła. Ich dom był zawalony w każdym kawałku książkami oraz jej zapiskami. Ale nie przeszkadzało mu to.

- Nott, czy mi się wydaje, czy przestałeś o mnie myśleć? – prychnęła jak kotka, wskakując na jego kolana oraz unosząc jedną brew. Pansy wciąż miała miękką, jedwabistą skórę. Jej oczy złagodniały, ale nie straciły hardości. Pierwsze zmarszczki dopiero pojawiły się w kącikach oczu, ale prędzej od śmiechu niż starości. Włosy wciąż były gęste i ciemne, a jeszcze ani jedno siwe pasmo ich nie przecięło.

- Zawsze o tobie myślę – mruknął, muskając wargami kącik jej ust i wciągając fiołkowy zapach. Poczuł jak Pansy rozluźnia się w jego objęciach, układając wygodniej oraz przymykając powieki. Czasem wciąż nie mógł uwierzyć, że są razem. Miłość do dziewczyny odmieniła wiele jego poglądów, a każda wspólna chwila dodawała ochoty by żyć. W końcu zrozumiał Hermionę, a gdy szybko Pans zaszła w ciążę odliczał dni do porodu. Constantine był upartym dzieckiem o czarnych włosach oraz brązowych oczach Pansy. Był ich oczkiem w głowie, a rola rodziców bardzo im przypadła do gustu. Tino szybko okazał się niezłym łobuzem, który zdzierał kolana w ogrodzie oraz podjadał ciastka z kuchni. Jako starszy brat sprawdzał się znakomicie, a mała Lyra Hermiona oplotła całą trójkę wokół małego paluszka.

- Ja też – szepnęła Pansy w jego usta, muskając je raz po raz i skubiąc zaczepnie jego dolną wargę – Wiesz o czym jeszcze myślę?

- Mhmm, możesz mi powiedzieć – uśmiechnął się, gdy poczuł jej palce na kołnierzyku koszuli – Albo pokazać.

- Oj, kochanie, nie wiem czy dotrzymasz mi kroku – zachichotała, całując go gwałtownie. Przesunął palcami po jej plecach, docierając do suwaka i zabierając się za rozpinanie sukienki. Pansy wierciła się niespokojnie, co tylko bardziej go zachęcało. Jednak w chwili, gdy mieli się już w sobie zatracić usłyszał tupot stóp na schodach. Bez zastanowienia zrzucił Pansy na dywan, która upadła na czworaka, patrząc na niego zamglonymi oczami pełnymi niezrozumienia. Sekundę później, gdy ledwo zdążył poprawić koszulę w drzwiach stanęła Lyra.

- Co wy robicie? – zapytała, marszcząc brwi ze zdumieniem – Mamo?

- Mama zgubiła kolczyk – odparł szybko, spoglądając w przenikliwie oczy dziewiętnastoletniej już córeczki – Właśnie wróciliśmy i..

- Bardzo głośno słuchasz muzyki – skarciła córkę Pansy, szybko zbierając w sobie i uśmiechając gładko – Och, żałuj, że z nami nie poszłaś! Było tak pięknie.

- Nie zaprosiliście mnie – przypomniała Lyra, zaplatając ramiona na piersiach oraz zerkając przez ramię na schodzącego ze schodów brata – Chyba przeszkodziłam rodzicom w małym co nieco.

- Oj, wierz mi, że nie musisz mi o tym mówić – mruknął Constantine rzucając rodzicom rozbawione spojrzenie – Nie wierzę, że wracam do domu na święta, a wy sobie wychodzicie!

- Nie wmawiaj mi, że się stęskniłeś i wróciłeś – zaśmiał się Teodor, odchylając lekko do tyłu – Po prostu, Vicci, Dominique i Hope wróciły i nie ma kto gotować.

- Teddy jest beznadziejnym kucharzem, a też pojechał do Potterów – przyznał, siadając na sofie obok ojca i uśmiechając do sadowiącej na fotelu siostry – Lyra rozmawiała dobrą godzinę przez telefon z chłopakiem

- On nie jest moim chłopakiem – warknęła dziewczyna, sycząc niemalże – To tylko kolega.

- Jaasne – parsknął Tino, krzywiąc na pełne litości spojrzenie matki – No co?

- Jak ty się dostałeś do Akademii Aurorskiej tego chyba nigdy nie odgadnę – powiedziała uszczypliwie Pansy, czochrając ciemną czuprynę synka – Co powiecie by za godzinę zagrać w pokera?

- Uu, świąteczny hazard? – zatarł ręce Tino, przytakując chętnie oraz od razu dogryzając siostrze, że przegra. Teodor przyglądał się rozbawionej Pansy, która poszła się przebrać i dzieciakom, które dopiero co siadały mu na kolanach i prosiły o bajkę. Teraz mieli tyle, a nawet więcej lat niż on, gdy skończyła się wojna, a on budował swoje życie od początku.

I mówiąc szczerze nic by w nim nie zmienił.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Wróciłam!

Uniósł wzrok znad książki, zerkając przez ramię i uśmiechając leciutko. Lustro wisiało idealnie pod kątem by mógł ją zobaczyć. Jasne włosy opadły jej na twarz, gdy schyliła się by zdjąć z nóg traperki. Przesunął wzrokiem po długich nogach okrytych grubymi szarymi rajstopami oraz ładnej sukience, która podkreślała piękno dziewczyny. Przeszła powolnym krokiem do salonu, grzebiąc w torbie i nachylając by cmoknąć go w policzek.

- Nie zgadniesz co znalazłam – mówiła dalej radosnym głosem, który pobudzał go do życia. jej szafirowe oczy zalśniły, gdy wyciągnęła średniej wielkości pudełko i położyła mu na kolanach. Zerknął kątem oka na jej zarumienione policzki, gdy spojrzeniem zachęcała go by spojrzał. W końcu chwycił za wstążkę, pociągając i rozrywając ostrożnie papier. Z prostego pudełka wyciągnął niewielki tomik, zaciskając mocniej na nim palce, gdy przeczytał tytuł.

- Tomik poezji lorda Byrona? – skrzywił się na swój zachrypnięty od emocji głos, starając powstrzymać od gwałtownego zaczerpnięcia powietrza.

- Jeden z nielicznych pierwszych egzemplarzy – pochwaliła się, wyciągając go z jego zastygniętych rąk i otwierając na jednej z wielu stron – „Już koniec! - Sen mi to objawił: Nadziei los mi nie zostawił; Szczęśliwych dni nie będzie znała. Dusza, złej gwiazdy mrozem ścięta; Odbiega młodość uśmiechnięta, Pierzcha Nadzieja, Miłość, Chwała... O, czemu pamięć mi została!”

Przyglądał się jak nie odrywa wzroku od ostatnich wersów, smakując je po cichu na nowo. Dziwnie było słyszeć tak znajome słowa wypowiedziane innym głosem przez inną osobę. Mimo złudnych chwil, gdy zapominał o TYCH chwilach, nie potrafił ich w głowie nie porównywać. Miały tak samo jasne włosy, ale różnej długości. Również twarz na którą teraz patrzył była mniej okrągła, a nos bardziej garbaty niż ten co pamiętał. Kolor oczu mimo podobny był jaśniejszy, a sama postawa dziewczyny inna.

- Jej ulubiony – powiedział w końcu, gdy położyła tomik na kolanach, gładząc jego krawędzie – Często go recytowała.

- Och, nie wiedziałam – zamrugała zdumiona, przymykając powieki i obracając twarz w kierunku kominka, gdzie trzaskał wesoło ogień – Lubiła święta?

- Tak – odpowiedział zwięźle, markotniejąc odruchowo. Wiedział, że to zauważyła, ale chociaż zwyczajowo od razu zmieniała temat tym razem nie odezwała się ponownie. Zamiast tego lekko się zgarbiła, a jej usta zacisnęły. Hermiona wiele razy powtarzała mu by tego nie robił. Nie odgradzał dziewczyny od wspomnień, którymi dysponował. A jednak nie potrafił do końca się otworzyć. Wcześniej tłumaczył to młodym wiekiem dziewczynki, która przyglądała mu się podejrzliwie, a później… później z nikim już nie chciał się dzielić przeszłością.

- Pamiętam jak się obudziłeś – przerwała ciszę, nie odwracając wzroku od płomieni – Jak nagle mój cały świat się obrócił. Wszyscy się tak cieszyli i mówili, że mój tata znowu jest z nami… - uśmiechnęła się smutno – Nasłuchałam się tak wielu historii o tobie. Draco, Blaise czy Teodor uczyli mnie chodzić, latać na miotle oraz się bić, jednak wiedziałam, że to ty jesteś moim tatą. Miałam więc Teddy’ego i tylko jego, który chociaż trochę mógł mnie zrozumieć – zerknęła na niego z ciepłem – I się obudziłeś. A potem kazałeś mnie przyprowadzać codziennie.. rozmawialiśmy i rysowałam ci laurki. Twój pokój był nimi obwieszony, gdy w końcu wychodziliśmy i… zamieszkałam z tobą – zachichotała, a w jej oczach błysnęły łzy – Byłeś tak bezradny, tato… nie pamiętałeś by mnie karmić, sprawdzić czy już śpię czy wymyć. Hermiona, Pansy, Astoria wciąż przychodziły i cię uczyły jak być tatą. I wiesz co? Jesteś cudownym ojcem.

- Jestem i byłem beznadziejny – zaprzeczył, mrużąc gniewnie powieki – Nie mogłem chociażby cię podnieść do góry, uczyć latać bo… nie mogę chodzić. A ty byłaś taka żywa.. wciąż tańczyłaś i skakałaś.. bałem się, że coś ci się stanie.

- Ja też – zaśmiała się, ocierając wierzchem dłoni samotnie spływającą łzę – Nie chciałam jechać do Hogwartu byś nie został sam.

- Oj, nie dawali mi spokoju – pokręcił głową, opierając brodę na dłoni – Dziękuję za prezent, kochanie, to.. skarb.

- Wiem, że za nią tęsknisz – przytaknęła, unosząc brwi, gdy wskazał jedną z wiszących niedaleko choinki skarpet – Prezent?

- Otwórz teraz – poprosił, nakrywając lepiej nogi pledem i obserwując jej ciekawość, gdy wróciła na swoje miejsce z niewielkim pudełeczkiem – Miałem to bardzo długo, ale.. do ciebie pasuje lepiej.

Smukłymi palcami rozwiązała wstążkę, a później uchyliła aksamitne pudełko. Widział jak fascynacja pojawia się w szafirowym spojrzeniu, gdy wyciągnęła ostrożnie bransoletkę. Zamrugał, bo znów fala wspomnień zalała jego umysł.



„- Myślisz, że im się spodobają?

- Jasne, że tak – przytaknął, nie spoglądając jednak na dziewczynę, skupiając się na pisanym eseju. Poczuł jak dziewczyna się zbliża, więc przerwał na chwilę by unieść wzrok i na nią spojrzeć. Wpatrywała się w niego z rozbawieniem oraz niecierpliwością, unosząc dumnie brodę. Bawiła go ta zawziętość oraz duma w tym małym elfie, który naprawdę potrafił go ustawić do pionu.

- O czym mówiłam? – uniosła brew, zaplatając ramiona na piersiach – Marcusie?

- O prezentach – stwierdził, zamierając, gdy złapała krawędź sukienki i ściągnęła ją. Przełknął ciężko ślinę, gdy usiadła na łóżku, przechylając głowę – Co ty..

- Jakich prezentach? – zapytała, bawiąc się ramiączkiem stanika – Hmm?

- Dla dziewczyn – zamrugał, starając się oderwać spojrzenie od jej ciała i utrzymać pożądanie na wodzy. Milli jednak uśmiechnęła się słodko, zdejmując pozostałe części ubrania, które miała na sobie, a później kładąc na brzuchu na jego łóżku. Oparła brodę o dłoń, drugą ręką rozpuszczając nastroszone włosy.   

- A co jest tym prezentem? – kontynuowała, spoglądając na niego niewinnymi oczami – Mar?

- Nie.. nie pamiętam – przyznał w końcu, odkładając pióro i podchodząc do niej do łóżka. Kucnął przy krawędzi, wciągając słodki zapach skóry dziewczyny, która nachyliła się i go pocałowała. Smakowała czekoladą, którą dopiero co wcinała, a palce miała wciąż lepkie. Pogłębił pocałunek, zmieniając ich pozycje tak, że położył ją tym razem na plecach, samemu układając na niej. Całował ją mocno i namiętnie, czując coraz większe gorąco, gdy sunął dłonią po jej jędrnym ciele. Z pomocą dziewczyny zdjął koszulkę, a później spodnie wraz z bielizną. Przylgnął do niej, nie marudząc gdy popchnęła go na plecy, siadając na nim okrakiem oraz pochylając.

- Marcusie? – szepnęła, zachrypniętym głosem a w jej oczach dostrzegł błysk złośliwości – Lepiej sobie przypomnij.

- Nie.. nie wiem – wydusił, krzywiąc z niedowierzaniem, gdy zeskoczyła z łóżka, narzucając na siebie gładko sukienkę oraz zbierając bieliznę – Co ty.. MILLI.

- Jestem pewna, że Harper mi pomoże zdecydować – stwierdziła śpiewnym głosem, upinając znów włosy i zatrzymując na chwilę przy drzwiach – Widzimy się na kolacji?

- Millicenta, nie możesz teraz wyjść – jęknął, ale widział w jej uśmiechu satysfakcję. Uniosła dłoń, na której nadgarstku znajdowała się ładna bransoletka. Jednak było zapóźno, a ona i mogła, i wyszła. Nigdy więcej nie popełnił tego błędu i już zawsze uważnie jej słuchał. Zawsze.”


Teraz ta sama bransoletka błyszczała w dłoniach dziewczyny, która przesunęła palcem po wygrawerowanej literce M oraz przywieszce z niewielkim aparatem. Spojrzała na niego oszołomiona, wyciągając nadgarstek, na który pomógł jej nałożyć błyskotkę. Przysunęła ją znów do oczu, muskając opuszkami palców.

- Wesołych świąt, kochanie – wyszeptał, rzucając okiem na schowane za kominkiem pudełko, gdzie trzymał stare rzeczy Millicenty. Aparaty, dzienniki, perfumy, wycinki gazet.. wszystko. Wyciągnął z tego pudełka jedynie ową bransoletkę, obrączkę, którą nosił na sznurku na szyi oraz list. List, który leżał w jego sypialni. List, który napisała TEJ feralnej nocy. List, którego jeszcze nie otworzył.

- Wesołych świąt, tato – Millicenta Ginevra uśmiechnęła się do niego szczerze, a jemu jak zwykle w tej chwili przypomniało się czemu nie mógł dołączyć do swojej słodkiej żony. Miał dla kogo żyć. 

Musiał. Mimo tęsknoty to jej gibkiego ciała, mocnych uderzeń serca i wielu planów. Mimo tęsknoty za jej głosem, za jej uśmiechem oraz uwodzącym spojrzeniem. Mimo tęsknoty za dniami, gdy leżeli na plaży oraz marzyli o wspólnej przyszłości.

Oboje stracili pierwsze kroki ich córki. Pierwsze słowo. Pierwszy upadek, pierwszą utratę zęba i pierwszą chorobę. Stracili tak wiele.

Jednak on dostał od cholernego losu szansę na poznanie córki. Na przyglądanie się jak idzie do Hogwartu, jak się śmieje i jak buduje swoje życie na mocnych fundamentach. Mógł przyglądać się jej pierwszym zauroczeniom oraz chłopakowi. Mógł patrzeć jak tańczy oraz śpi.

Słyszeć, jak mówi do niego tato.

I cierpieć. Tęsknić. Płakać.



Czemu mi to zrobiłaś, Mills?
Wesołych świąt, mój słodki elfie…

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Święta Bożego Narodzenia to jedno z najpiękniejszych wydarzeń roku. Jest to okres prawdziwej magii, czarów, szczęścia oraz rodziny. Śnieg prószy delikatnie, ozdabiając tym samym ogrody oraz dachy domów. śnieżynki wirują i tańczą na wietrze, igrając radośnie z mrozem by osiąść na oknie i poczuć przez chwile ciepło. Ciepło padające od kominka, gdzie wesoło skrzy się ogień oraz pomieszczeń pełnych ludzi oraz świątecznego zamieszania, które opanowuje przyozdobione domy. Właśnie jedna taka niewielka śnieżynka, wylądowała delikatnie na parapecie ślicznego, chociaż niezbyt wyróżniającego się na tle lasu domu.

- Niech to hipogryf kopnie – jęknęła kobieta w środku, otwierając szeroko okno i sprawiając, że śnieżynka spadła wraz z resztą białego puchu na taras – Weasley, do cholery, gdzie ty polazłeś?

- Co się staaAAAu, co jest! – jasnowłosy chłopak schylił się, gdy kolejny kawałek ciasta poleciał w kierunku jego głowy. Zerknął z irytacją na ramię, gdzie przylepił się pierwszy pocisk i potrząsnął ręką – To niemiłe. Chciałem spytać czy wszystko w porządku.

- Nie patrz tak – ofukała go znów, sprawiając, że tym razem kąciki ust blondyna uniosły się w delikatnym uśmiechu – Zaraz kogoś strzelę upiorograckiem, widziałeś tego rudego, siwiejącego już pajaca?

- Wujka Rona? Jest na zewnątrz z dzieciakami. – wzruszył lekko ramionami, opierając biodrem o blat i przyglądając gotowym już poszczególnym potrawom – Nie musisz się tak denerwować, mamo, już wszystko prawie gotowe.

- Prawie, Pius, a prawie mnie nie zadowala – mruknęła, przesuwając dłonią po czole i bezwiednie zostawiając na nim ślad mąki – Ronald musi skończyć robić tego przeklętego indyka, a ja zrobię to przeklęte ciasto. Tak zapisałam na kartce i tak właśnie będzie.

- Mam wydusić z wujka przepis na indyka nim go zabijesz tą niebezpieczną bronią? – parsknął, wskazując na wałek, którym wybijała niespokojny rytm – Mamo?

- Tak, skarbie – mruknęła, nachylając nad książką kucharską i przestając na niego zwracać uwagę. Scorpius spokojnie przeszedł z przestrzennej kuchni do salonu, gdzie zastał bawiącą się przed kominkiem siostrę. Duże, brązowe oczy przeniosły się na niego, a on poczuł, że mała znów oczarowała go na nowo.

- Cory, pobawisz się ze mną? – zapytała zrywając się z ziemi i w trzech susach pokonując dzielącą ich odległość. Drobne, lepkie palce zacisnęły się na jego, gdy pociągnęła go ochoczo do rozłożonych wokół lalek – Proszę, Cory, pobawimy się?

- Oczywiście, brzdącu, tylko uratuje wujka przed złością mamy – parsknął, wsuwając ręce pod pachy siostry i podnosząc ją na ręce. Oplotła go nogami niczym małpka, chwytając za szyję oraz szczebiocząc wesoło w co się będą bawić. Scorpius słuchał małej, jednocześnie przechodząc z salonu i otwierając drzwi na taras. Nie zaskoczył go widok wujka oraz ojca wraz z jego braćmi na miotłach, gdy grali rozrywkowo w Quidditcha w ogrodzie.

- Och, zapomniałem – mruknął Ronald Weasley, gdy tylko go zobaczył, a później w ekspresowym tempie zeskoczył na ziemię i potruchtał do kuchni. Pozostali również zakończyli grę, wracając do środka, gdzie ojciec pocałował córeczkę w czoło, a Nathan z Tobym ekscytowali się krótkim meczem. Cassie wyrwała mu się, woląc jednak podreptać za ojcem niż bratem, więc pozwolił dziewczynce na męczenie rodziciela. Rozsiedli się wszyscy na fotelach, grzejąc w cieple płomieni. Scorpius przymrużył z zadowoleniem powieki, ciesząc chwilą spokoju. Mimo żmudnych ostatnich dni pracy oraz przygotowań, musiał matce przyznać rację. Jeśli działali zgodnie z przygotowanym przez nią planem mogli jeszcze dzień przed Wigilią odpocząć. Choinka stała w kącie salonu za kominkiem, świecąc kolorowo oraz ciesząc oczy licznymi, barwnymi bombkami. Łańcuch zrobiony przez Cassie ładnie dopełniał całości, a on wciąż pamiętał ile radości dawało im ubieranie trzy dni temu tego drzewka. Również nad oknami wisiały lampki – sopelki – a gzyms kominka został ładnie ozdobiony gałęziami choinki. Nie było kawałka domu, gdzie nie migotałby lampki bądź inne ozdoby, zawieszone przez ich rodzinkę. Również już wszystkie kurze zostały sprzątnięte, a stół rozstawiony z czystymi talerzami poukładanymi idealnie.

- Tato? – Nathaniel przeciągnął się leniwie, uśmiechając, a jego brązowe oczy zamigotały szelmowsko. Scorpius nie mógł powstrzymać myśli, że dopiero co ten jego upierdliwy braciszek dreptał za nim oraz prosił by pokazał mu sztuczki, a teraz sam podbijał z powodzeniem korytarze Hogwartu.

- Tak, Nath? – spojrzenie ojca oderwało się od pokazującej mu swoje ulubione lalki córeczki i skupiło na Nathanielu.

- Opowiesz nam historię? – Toby podchwycił wzrok braci, szczerząc łobuzersko oraz unosząc obie brwi – Obiecałeś, że opowiesz.

- Historię? – Draco westchnął, ale gdy brązowe oczy Cassie błysnęły błagalnie, a sześciolatka wdrapała się na jego kolana, nie powstrzymał uśmiechu – Jaką historię?

- Twoją i mamy – odpowiedział Scorpius, opierając policzek o oparcie fotela oraz z ciekawością przypatrując błyszczącym oczom rodziciela. Draco Malfoy przyjrzał się im wszystkim uważnie, ale w końcu skinął głową.

- Wszystko zaczęło się w piękny dzień. Pioruny oświetlały…

- To piękny czy burza? – Cassie przechyliła głowę, kiedy wszyscy zaśmiali się, a on wciąż nie rozumiała czemu.

- Nie przerywaj, bo nie opowiem! – zrugał córkę żartobliwie, całując ją odruchowo w czoło - To był piękny, burzliwy dzień. Pioruny oświetlały zachmurzone niebo, a grzmoty echem odbijały się na korytarzach Hogwartu. Razem z wujkiem Blaisem kierowaliśmy się w stronę Wielkiej Sali, gdy usłyszeliśmy przerażający wrzask…

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Czemu Hope?

- Nigdy nie przestaniesz pytać, prawda? – Blaise uniósł wzrok znad ciasta, które wcinał, zerkając na żonę, która przewróciła oczami i znów nachyliła się nad kolorowym magazynem – Masz dwadzieścia cztery lata, Hope, a wciąż jesteś uparta jak dzieciak.

- Tato – jęknęła dziewczyna, opierając się o blat stołu oraz robiąc markotną minę – Powiedz coś mamie.

- Coś – posłusznie powiedział, wywołując tym samym nikły uśmiech na ustach córki – Arya, zlituj się, bo zawsze będzie tu wracać i o to pytać.

- Dzięki, tatusiu – sarknęła, kopiąc w kostkę brata, który właśnie do nich dołączył – Nicolas, zaraz się dowiem skąd jest moje imię.

- Mam pogratulować? – Kol uniósł brwi, przewracając oczami i nalewając sobie trochę soku – Czy dziadkowie będą u cioci?

- Tak – Arya zamknęła gazetę, odchylając na krześle i zerkając na córeczkę – To nie jest jakaś wymyślna historia, kochanie.

- To mi powiedz – przytaknęła radośnie Hope, siadając na krześle oraz szczerząc radośnie – Czemu Hope?

- Ostatnim bukietem jaki wręczył mi twój ojciec przed wymazaniem mi pamięci były koniczyny oraz konwalię – westchnęła jasnowłosa, splatając palce z mężem – Znaczenie koniczyny to nadzieja. A niezapominajek wiadomo… więc wciąż miałam to słowo w głowie. Nadzieja. I nie wiedziałam z czym się łączy, a gdy przyszłaś na świat… byłaś moją nadzieją, Hope.

- To w sumie jest ładna historia – stwierdził Nicolas, oblizując usta – A ja?

- Twój tata poznał przypadkowo w sklepie mugola, który wyjaśnił mu na czym polegają pralki.. – Arya zachichotała, kręcąc z rozbawieniem głową – Tak to mu zaimponowało, że nadał ci imię na jego cześć.

- No wielkie dzięki – mruknął Kol, uśmiechając jednak pod wpływem śmiechu siostry – Dobrze, że jednak nie pralka. Wtedy bym cię znielubił, tato.

- Co powiecie na partyjkę Monopolu? – Arya podniosła się, przeciągając i całując dzieci w czoła – Może dacie mi znów udowodnić, że jestem najlepsza? Przyniosę tylko swoją herbatę..

- Bynajmniej – Kol poderwał się by przynieść grę, a Hope i Blaise zostali sami w salonie. Mężczyzna przyglądał się córce, która nagle się uśmiechnęła i wskazała na radio.

- Czyż to nie twój głosik, tato? – Blaise jęknął, bo od razu rozpoznał singiel świąteczny sprzed kilku lat. Od pierwszej płyty jego kariera była spełnieniem jego marzeń. Mógł robić to co kocha i dzielić się tym z ludźmi, którzy ochoczo przyjeżdżali na koncerty. Oczywiście, gdy w końcu po kilku miesiącach odnalazł z Hermioną Aryę i Hope w USA, wszystko się zmieniło. Więcej czasu spędzał z rodziną niż na scenie, jednak nigdy nie zrezygnował. Do tej pory czasem robił koncerty, a wciąż nagrywał płyty. Dostał już wiele wyróżnień mugolskich, jak i magicznych. Jego dzieci żyły w świetle lamp nie tylko z powodu jego znajomości z Potterem czy Granger, ale i jego własnego nazwiska, które znało większość ludzi na świecie.

- Nie potrafię sobie wyobrazić jakby teraz wyglądało nasze życie, gdybyś nas nie znalazł – szepnęła, biorąc do ręki jabłko i je podrzucając.

- Znalazłbym was – zapewnił ją, wzdychając cicho – Zawsze i wszędzie. Znalazłbym was.

- Wierzę ci – przytaknęła, unosząc kąciki ust do góry – Kocham cię, tato.

- Ja ciebie też, brzdącu – odpowiedział szczerze i stanowczo, uśmiechając leciutko – A co słychać u Caleba?

- Tatooo, mówiłam byś nie próbował bawić się w swatkę – parsknęła, poprawiając rozczochrane włosy oraz rumieniąc – Wystarczy mi Teddy, który również nie rozumie słowa NIE. Jesteście naprawdę identyczni.  

- Od zawsze miałaś słabość do Teddy’ego – zauważył łobuzersko, w ostatniej chwili unikając jabłka, którym w niego rzuciła – Ale rozumiem, że się przestraszył tej agresji!

- Tato, miałam słabość, gdy miałam trzy latka, a jego włosy mogły być różowe! – jęknęła, uderzając teatralnie dłonią w czoło – Naprawdę od kiedy skończyłam siedem lat to się skończyło!

- No a Caleb…

- TATO, rozumiem, że oczekujesz wnuków, ale może zwróć się z tym do Kola? – zaproponowała ironicznie, prychając, gdy brat akurat wszedł do pokoju – Jemu prędzej uda się dostarczyć ci bobaska niż mi.

- Nicolas, czy ty..

- Och, błagam, pogawędki o seksie mieliśmy już jakiś czas temu – chłopak zaśmiał się, wyciągając plansze – Kwiatki i pszczółki, tak wiem, ciocia Herm z nami to przerabiała, gdy byliśmy mali.

- I strach Jamesa przed pszczołami potem – zachichotała Hope, wybierając swój ulubiony pionek i ustawiając na starcie – Przygotowałeś kolędy?

- Oczywiście, nie możemy popsuć tradycji – przytaknął, odsuwając krzesło żonie, która dołączyła – Kto przegra ten..?

- Robi rano śniadanie – dokończyła Arya, uśmiechając do dzieci – Gotowi na porażkę?

- Nigdy – odparli jednocześnie.

Blaise wybrał sobie pionek, pozwalając dzieciakom porozkładać wszystko. Co by było gdyby nie znalazł Aryi? Nie zobaczył obok niej malutkiej dziewczynki? Gdyby nie wróciły do niej wspomnienia? Nie miał pojęcia. Oni byli jego życiem. Całym. O tym kiedyś marzył z Hermioną, siadając rano w bibliotece i sącząc gorącą czekoladę. O tym marzył w czasie wojny, gdy walczyli o swoją przyszłość. To obiecał Ginny, której ostatnim nakazem było odnalezienie swojej miłości. Znalazł ją. Musiał.

- Wesołych świąt – mruknął do białego kocura Hope, który wskoczył mu na kolana – Wesołych świąt.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Scorpius uwielbiał fakt, że święta od kiedy pamiętał wyprawiane były u nich w domu. Z opowiadań mamy wiedział, że kiedyś ten zaszczyt przypadał babci Molly, która de facto nie była ich prawdziwą babcią, ale kto dba o takie szczegóły? Jednak od wielu, wielu lat nie spędzali Bożego Narodzenia inaczej niż u nich. Kochał zapachy pysznych dań już z rana dobiegających z kuchni oraz niecierpliwe poganianie przez mamę by pomagali skrzatom przygotowywać stół. Dopiero dwie godziny przed przybyciem gości mieli czas dla siebie. Nie, nie był to moment na odpoczynek, a na właściwe przygotowanie. Tu Nathaniel zapomniał, gdzie zostawił marynarkę, a Toby szukał wszędzie ulubionej muchy. Cassie biegała w kółko, nie pozwalając im się ani ubrać, ani uczesać.

A jednak. Za każdym razem, gdy tata wołał ich na dół, schodzili ubrani oraz gotowi. Nathaniel w odnalezionej i wyprasowanej marynarce, Toby kończący poprawiać muchę pod szyją oraz Cassie prezentująca z dumą swoją kreację. Na koniec pojawiała się ich mama, wyglądając olśniewająco. Scorpius nie umiał zrozumieć jak jego rodzicielka zdołała utrzymać dobrą kondycję po czterech ciążach, a co dopiero przy tylu nerwach wyglądać tak młodo. Nie mogła się powstrzymać również przed poprawkami. Tu tacie wyprostowała krawat, jemu poły marynarki, Nathanielowi włosy, Toby’emu kołnierzyk, a Cassie rajstopki. Dopiero wtedy wchodzili do gotowego salonu, gdzie wcześniej przygotowany stół został ułożony w duże U.

Pierwsi od zawsze byli Weasley’owie. Babcia Molly ściskała ich, a później wraz z mamą uciekały do kuchni by upewnić się czy wszystko gotowe. Dziadek Arthur zagadywał chłopców i z chęcią przechodził do jadalni. Wraz z nimi przybywał wujek Bill z ciotką Fleur oraz trójką kuzynów, którzy oczywiście nie byli ich prawdziwą rodziną. Dwudziestotrzyletnia Victorie z ochotą łapała za lepką dłoń Cassiopeią i pozwoliła się zaciągnąć do pokoju i oglądać nowe miśki. Dominique z Louisem siadali z nim na sofie, prowadząc zwyczajną luźną pogawędkę. Rzadko kiedy zdarzało się by tuż za nimi nie pojawił się wujek Charlie z żoną Daphne oraz zakręconymi bliźniaczkami, które niczym kiedyś bracia Weasley’owie, słynęły z wielu psikusów. Wujek Percy z ciotką Audrey wraz z Molly i Lucy przychodzili spóźnieni pięć minut. Dziewczyny wpychały się na fotele z nimi, przynosząc nowe plotki. Ulubiony Nathaniela wujek Zabini zwykle głośną kolędą dawał znać o swojej obecności. Hope i Nicolas dołączali do nich przed kominkiem, a rodzice przechadzali się z kuchni do salonu. Nottowie przybywali równie hucznie, a Constantine z czapką Mikołaja przybijał wszystkim piątki. Młodsza Lyra wywracała oczami i wzdychała nad nieudanym bratem. Nathaniel Nott ze swoją ukochaną oraz dziećmi spóźniali się od ośmiu do dziesięciu minut, a maluchy biegły od razu do pokoju Cassie. Teddy najczęściej przychodził z Potterami, a James oraz Albus zdążyli się pokłócić w hollu czy lepsza jest herbata z imbirem czy z miodem. Dopiero babcia i dziadek Granger ich uspakajali, chociaż obaj zapominali o wszystkim, gdy tuż za nimi pojawiał się wujek George z Angeliną oraz Fredem i Roxy. Nikt nie zapomniał też o babci Zabini oraz Hutzach, którzy od niepamiętnych czasach spędzali z nimi święta. Prababcia Granger przyjeżdżała z wujkiem Ronem oraz ciotką Evelyn oraz Rosie i Hugonem. Luna oraz Neville mieli problem by zdążyć na czas przypomnieć zdjąć kurtki bliźniakom nim obaj wbiegali do salonu. Najwięcej chaosu robili wujkowie na przybycie wujka Marcusa oraz Milli, która ostrożnie ustawiała wózek mężczyzny przy stole, a później pomagała mu zdjąć płaszcz. Podobno wybudzenie wujka Flinta ze śpiączki odbyło się, gdy Milka miała niecałe cztery latka, a mężczyzna miał nie lada problem z pogodzeniem się i swojego stanu, i śmiercią żony. Na koniec gdzieś w tłumie łapała go babcia Narcyza, chociaż nigdy nie umiał stwierdzić, kiedy ona się pojawia ze zwykle towarzyszącą mu babcią Andromedą.

I tak jego uwagę od swojego przybycia pochłaniała tylko jedna osoba.

Lily.

Witała się z nim radośnie, ustawiając braci do pionu, a później ściskając biegnącą już do niej Cassie. Pozostałe maluchy skakały wokół dziewczyny, chcąc przyciągnąć jej uwagę chociaż na chwilę. Nie minęła minuta, a Teddy ją zagadywał, a Victoire omawiała z pozostałymi dziewczynami plany na ślub z Lupinem.

Było ich dużo. Bardzo. Zwykle około pięćdziesięciu siedmiu osób. Jego najbliższa rodzina. Nie licząc często dołączających rodziców cioci Aryi, Kingsleya czy chociażby rodziny Fleur.

Uwielbiał ten chaos, siadanie wspólne do stołu, składanie życzeń oraz w końcu kosztowanie pysznych potraw. Nie wiedział czy jeszcze lepsze jest późniejsze kolędowanie, gdy wujek Zabini zarządzał co śpiewają oraz brał gitarę, a często ciotka Astoria siadała do fortepianu. Śpiewali wszyscy radośnie, głośno oraz ochoczo. Często potem wchodzili na górę i zależnie od wieku zajmowali ich pokoje. Cieszyło go za każdym razem, gdy Lily na chwilę uwalniała się od maluchów i do nich dołączała, gdzie grali świątecznie w pokera bądź inną grę. Na dół zbiegali, gdy dorośli wołali, że pora deserów. Zwykle w ich czasie z komina wyskakiwał wujek Blaise w stroju Mikołaja, a najmłodsze dzieci z dużymi oczami przyrzekały, że są grzeczne. Rozdawanie prezentów trwało ciut powyżej godziny, nie mówiąc już o rozpakowywaniu oraz bieganiu by pokazać wszystkim upominki.

- Czy to pierwsze wydanie? – uniósł wzrok, łapiąc błyszczące szczęściem oczy Milki, która stała nad ciocią Pansy i podskakiwała – Naprawdę? Twój rękopis?

- Każda z nich – przytaknęła kobieta, podciągając do góry dużą skrzynkę z książkami – I są dla ciebie, kochanie.

- Nie mogę w to uwierzyć – piszczała dalej jasnowłosa, podbiegając do ojca by mu to pokazać, a potem do wujka Harry’ego – To pierwsze.. wszystko!

- Pokaż – Hope wyciąga ręce, łapiąc jedną z książek i przyglądając jej z ciekawością. Wszyscy wiedzieli, że od ponad dekady ciotka była uznawana za jedną z najlepszych pisarek. Podbijała serca czytelników swoją szczerością oraz pomysłami. Jednak najwięcej emocji wzbudziła publikacja tych książek, która oszołomiła czarodziei i zniewoliła mugoli.

- Naprawdę, czemu taki tytuł – jęknął najstarszy Potter, a zielone oczy zmrużył z niechęcią – Pans, co ja ci uczyniłem?

- Teraz nie tylko każdy czarodziej zna twoje imię, ale i każde dziecko, tato – James uśmiechnął się szeroko, unosząc jeden z tomów – Harry Potter i Czara Ognia, to moja ulubiona część.

- No dziękuję, synku, że lubisz czytać o tym jak twój tato został wrobiony i omalże nie zginął przez smoka – mruknął Harry, ignorując ich śmiech – Zrobiłaś tymi książkami furorę.

- A w tym roku zrobię kolejną – Pansy podniosła się, podchodząc do siedzącej na kolanach Draco Hermiony i wręczając im średniej wielkości prezent – Otwórzcie. To od nas.. wszystkich.
Scorpius podszedł bliżej jak jego bracia i większość rodzeństwa, przyglądając jak spokojnymi ruchami mama powoli rozdziera papier. Gruba książka nie zrobiła na nich wrażenia, ale gdy ujrzał wybity złotymi literami tytuł poczuł ciepło oraz jeszcze większą miłość do cioci. Jego mama zamrugała zdumiona, zerkając to na męża, to na przyjaciół.

- Przeczytaj tytuł – poprosił wujek Marcus, podjeżdżając na swoim wózku.

- Każdy z nas ma swój udział – dorzucił dumnie Teddy, czochrając stojącego obok Toby’ego – Ale oczywiście największy wy.

- Pansy.. dziękuję. I wam, kochani – Hermiona zagryzła wargę, a duże brązowe oczy zalśniły, gdy wpatrywała się w okładkę – Nie.. wiem co powiedzieć.

- Przeczytaj tytuł – wykrzyknęło kilka osób ze śmiechem, a kobieta ocierając jedną, samotną łzę spełniła ich prośbę.

- Dramione – dziś, jutro, na zawsze.


                                                                             Koniec

25 komentarzy:

  1. Cześć, Lupi
    I od razu bardzo cię przepraszam. Chciałam napisać komentarz, króry byłby długi i zawierał wszystkie moje odczucia na temat twojego opowiadania, ale chce to zrobić na komputerze, bo teraz na moim telefonie jest mi trochę trudno, a internet z laptopa, którego specjalnie otworzyłam, jakimś cholernie dziwnym trafem uciekł i nie mogę go znaleść. Ale obiecuję Ci, jutro tutaj pojawi się komentarz,z którego dowiesz się jak bardzo podobała mi się stworzona przez ciebie historia i za co mi się podobała :)
    Agrr,nie wierze, że to już epilog.
    Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, Kitty, na Twoje komentarze mogę czekać bardzo dłuugo, bo za każdym razem mnie powalają! <3
      Ja też wciąż nie wierzę, że to epilog! ;o
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lupi♥

      Usuń
    2. Jak obiecałam, tak i jestem. I zacznę od początku.
      Dokładnej daty to ja oczywiście nie pamiętam, ale wiem, że w sylwestra 2015 czytałam 51 rozdział , także chyba ponad rok już jesteśmy tu razem. Ach, pamiętam te wszystkie godziny matematyki i geografii, spędzone na czytaniu. Taak, mam zwyczaj czytania na lekcjach. Papierowych książek też :) 
      Znalazłam twojego bloga przez jakiś katalog z opowiadaniami, a zostałam, bo przekonała mnie świetna zakładka z bohaterami. I nie zawiodłam się. Długo szukałam właśnie takiego dramione, w którym będzie coś więcej niż tylko ich miłość, także jeśli chodzi o moje top 3 dramione to Twoje jest na pierwszym miejscu. A Ślizgoni? Są wspaniali! Bardzo podobała mi się pokazana przez ciebie przyjaźń, zarówno między Harry’m, Hermioną i Ronem, Ślizgonami i ogólnie nimi wszystkimi. I coś co szczególnie do mnie trafiło, czyli te ich cechy. Wydobyłaś je gdzieś z głębi oryginalnych postaci i pokazałaś je jeszcze bardziej. Najbardziej podobało mi się to w Harry’m.
      Moją ulubioną postacią była Pansy. Była piękna, była wredna, była zdecydowana, miała w sobie ten mrok, który tak lubię w postaciach. Co sprawiło, że od razu sparowałam ją z Teodorem, a później wiadomo, był Raphael (ja po prostu kocham mroczne, szalone postacie). Ale wracając do Pansy. I zrobiłaś z niej pisarkę, za co wielki plus. Była też wspaniałą przyjaciółką (no dobra oni wszyscy byli), która postawiła ich po wojnie na nogi, chociaż sama potrzebowała sporo czasu, żeby się uporać ze swoimi demonami.
      Kogo lubiłam najmniej? Nie wiem i może niech tak już zostanie :)
      Dziękuję Ci bardzo, za tą ponowną podróż do świata magii. Pokazałaś nam niezwykłą przyjaźń, miłość, dałaś możliwość przeżywania z bohaterami ich wzlotów i upadków. Zawarłaś tutaj wszystkie najważniejsze życiowe wartości. Możesz być z siebie naprawdę dumna, bo stworzyłaś coś wielkiego!
      A co do treści epilogu. Znowu zrobiłaś mi małe wtf na początku i nie wiedziałam o kogo chodzi  A chodziło o Lily Potter ! Wiesz, tak czytałam o tych dzieciach i trochę nie ogarniałam, a potem się skapnęłam, że to przecież dramione i tu jest z nimi nieco inaczej (#mądra ja).
      Harry i Astoria – Wybraniec i Lodowa Księżniczka. Moja druga ulubiona para (pierwsza to Charlie i Dafne). A fundacja Astorii, jest świetna.
      Hahahah wiedziałam, że książki Pansy będą o Harry’m!
      Marcus się obudził! Wiedziałam, wiedziałam, wierzyłam w to. Rozumiem jego zachowanie. Nagle się obudził i spadło na niego tak wiele wiadomości i to większość złych. Ale było też kilka dobrych. Chociaż musiało być trudne to, że mała Milka coraz bardziej przypomina jego Milicentę i do tego ma tak samo na imię.
      Chyba nie będę pisała już nic więcej o dzieciach. No dobra, jeszcze tylko: uwielbiam Scorpiusa!
      Blaise i Arya. Oni też przypadli mi do gustu.
      W nadziei, że nikogo nie pominęłam, przejdę do najważniejszej pary – Hermiony i Draco. U nich najbardziej urzekło mnie to, że nie zakochali się w sobie od razu tak o z nikąd, tylko stopniowo zaczynali swoja nową znajomość, potem przyjaźń i na końcu miłość.
      Pytałaś jak ja widziałam to zakończenie. Widziałam je nieco inaczej oczywiście, ale nie jestem w stanie powiedzieć Ci jak. Po prostu, spodziewałam się czegoś trochę innego, ale to nie znaczy, że to mi się nie podoba. Żal mi trochę Ginny, bo ja lubię tą postać (ogólnie). Ale wiadomo, jest wojna, są i ofiary i z tym trzeba się niestety pogodzić.
      Wydaje mi się, że to już chyba wszystko, co chciałam Ci napisać. Teraz pozostaje mi tylko czekać na twojego nowego bloga!
      Pozdrawiam serdecznie,
      Kitty

      Usuń
    3. I tak jeszcze na marginesie, wspominałaś coś, że poszukujesz bety? Jeśli byś chciała, mogłabym ci pomóc w poprawianiu tekstu :)

      Usuń
    4. Najgorsza rzecz dla takiej gaduły jaką jestem, to nagły brak słów. Chciałabym Ci przekazać jak wiele znaczą dla mnie Twoje słowa, bo właśnie… minął rok (rok?!), a ja czuję jakby to były ze dwa miesiące. Ja też w liceum często czytałam na lekcjach, ale na historii i polskim :D
      Tak, to mogło być ciężkie odnaleźć się w dzieciarni naszych bohaterów, ale starałam się to jakoś gładko wprowadzić ;D Może będzie łatwiej wraz z miniaturkami, które trochę opowiedzą więcej o nich.
      Cóż, Kitty, naprawdę Ci dziękuję. Jeszcze raz. Motywowałaś mnie i wspierałaś lepiej niż myślisz. Dziękuję Ci za ten rok i mam nadzieję, że to nie koniec wspólnej przygody!
      Ściskam Cię mocno,
      Lupi♥
      PS. Co do bety to chętnie skorzystam z oferty :) <3

      Usuń
    5. Cieszę się, że Cię motywuję :)
      Jeśli będziesz miała jakiś tekst do poprawy, to podsyłaj ja maila.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. ojej jakie śliczne zakończenie :( cała historia cudowna ale to już pisałam :D nie chce końca :(
    czekam na kolejną historię już nie mogę się doczekać :D
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za każdy komentarz. Było ich tak wiele, a każdy dający kopa wenie!
      Bardzo dziękuję!
      Ściskam ciepło i do usłyszenia wkrótce,
      Lupi♥

      Usuń
  4. Nowe pokolenie, w którym trochę się gubię ;)
    Przyszło mi do głowy, że dawno nie było nic o wilku Teo...
    A jednak - Marcus się obudził!
    Ojej, czyżby gdzieś w planach świtało Scorpius&Lily? ;)
    No i koniec... Epilog nawiązuje do prologu (aż go sobie za chwilkę przeczytam), a przy tym jest świąteczny - chyba najlepszy czas na zakończenie historii :)
    Co robi maturzystka w ferie i tuż po nich? Tak, czyta uluione

    dramione. Zwierzałam się koleżance, że mam doła, bo "Dziś, jutro, na

    zawsze" się kończy - i zaczęłam sobie przypominać inne wspaniałe,

    długie fanfiction. A więc "Być Huncwotem", "Astal story", "Młodość

    Lily i Jamesa" (tak, długo siedziałam w Jily), saga o Lucy Potter...
    Tak więc oficjalnie wpisuję Cię na moją listę stulecia - tym razem

    pod zakładką "Zakończone". To smutne, jak już gdzieś tam pisałam -

    oczywiście wolę ff-a zakończonego od niezakończonego, ale zupełnie

    inaczej jest podążać za tworzoną historią i nagle zorientować się, że

    to już koniec.
    Wykreowałaś świetne postaci; do każdej żywię określone uczucia i chyba nawet nie potrafię powiedzieć, kogo polubiłam najbardziej (Nate'a?), tak jak nie potrafię z czystym sumieniem powiedzieć o "Dziś, jutro, na zawsze" (wybacz, nie jestem pewna czy to jest oficjalny tytuł) że to tylko dramione. Bo większość dramione skupia się w dziewięćdziesięciu procentach na tym jednym pairingu, a u Ciebie występuje cała plejada postaci barwnych i praktycznie równie ważnych. Dzięki temu - w moim odczuciu - historię odbiera się jeszcze lepiej, bo każdy z bohaterów ma swoją własną historię, a wszystkie razem przeplatają się (plus ich wybory mają odzwierciedlenie w przyszłości, co zauważyłąś kilka razy w tekście).
    No i nie wiem, co jeszcze mądrego napisać :)
    Twoja historia będzie jedną z tych, które przywrócą mi wiarę w dobre fanfiction, jak już nie będę miała co co czytać poza blogaskowymi opkami (chociaż może tak się nie zdarzy, Mirriel nie spada poziomem).
    Więc, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś :P Zyskałaś sobie kolejną fankę - zarówno tej historii, jak i miniaturek oraz zapewne kolejnej opowieści, o której już wspominałaś.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę nieustającej Weny,
    Merill

    Koniec psot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też do tej pory uwielbiam Jily! Przed tym dramione nawet miałam w planach napisanie o Jamesie i Lily, bo bardzo ich lubię.
      Nowe pokolenie - wiem, że ciężko się odnaleźć, bo nie ma kanonicznych par, więc i dzieci troszkę inne. Tak! Scorpius i Lily nawet w kanonie mi się podobają, a masz rację. W głowie mam plan na kontynuację o dzieciach. Właśnie dlatego pozostawiłam kilka rzeczy nie rozwiązanych (wilki Nottów, mama Pansy, historia Nathaniela w Hogwarcie i kim jest jego żona) by móc pociągnąć te wątki później. Jednak jeżeli plan nie wypali, to zmienię to na miniaturki uzupełniające.
      Epilog i prolog przyszły mi do głowy jednocześnie. Podobne prośby dzieci Draco o historię ich miłości na przestrzeni paru lat. Co roku ta sama historia na święta.
      Właśnie dlatego nie byłam pewna jak zareagują czytelnicy. Dużo osób chce tylko wątku Draco i Hermiony, ale nie mogłam się powstrzymać by nie pisać i o innych.
      Ja również nie wiem co napisać. Każdy Twój komentarz czytałam z szerokim uśmiechem. Dziękuję.
      Naprawdę dziękuję i liczę, że następna historia Cię zaciekawi!
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  5. Cały czas płakałam jak to czytałam a na sam koniec to łzy leciały mi strumieniem. Nie mogę uwierzyć że to koniec :( ale mimo to nigdy nie czytałam nic lepszego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie mogę uwierzyć, że to koniec. Ale nie wszystkiego! Jestem szczęśliwa, że udało się zakończyć i smutna, bo mimo tych prawie trzech lat, to tak krótko...
      Dziękuję!
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  6. No i koniec :( No i jest prawie 1 w nocy a ja siedzę i ryczę jak bóbr. Brawo TY! <3 Epilog genialny, kocham święta, kocham chaos, kocham wielkie rodziny. Tego mi było trzeba po 12 godzinach w pracy :) Dziękuję. Teraz czekam niecierpliwie na dodatki i nową opowieść :*
    Luella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, brawo ja!
      Dziękuję bardzo! <3
      Niedługo pojawi się i miniaturka, i informacja o nowym opowiadaniu !
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  7. Moja Droga!!!
    Czytałam to opowiadanie, mimo, że dawno nie komentowałam to regularnie wszsytko śledziłam. Kurczę, stworzyłaś tak unikatowy świat, że mogę Ci się tylko kłaniać w podzięce, że mnie do niego wpuściłaś, pozwalając Sobie wyobrażać losy bohaterów. Doskonale zdajesz sobie sprawę, jak urzekła mnie twoja kreacja Pansy. Twoja Pansy jest arcydziełem postaci, jej siła, jej ludzkość, jej charakter. Sprawiłaś, ze nie da się jej nie szanować, tak naprawdę Twój talent pisarski sprawił, że wyrobienie sobie zdania zarówno o niej jak i o innych postaciach nie powstaje na podstawie przytoczonych cech - była, miła, była brzydka. My sobie zdanie wyrabialiśmy przez ich historie, przez pryzmat ich życia!!!
    Gratuluje Ci, bo niestety mój słownik jest zbyt ograniczony aby wyrazić jak wiele miłych chwil spędziłam z Tym opowiadaniem. Draco, Blaise, Pansy, Teodor - loża szyderców, loża ogromnych serc. No i Milka. Ja pierdole ta historia była najbardziej urzekająca. To jak poświęciła wszystko by ratować ukochanego, to jak pózniej reszta zajmowała się jej córeczką. Nie wiem ile jesz słodyczy, ile spożywasz alkoholu, ale kreatywność i wyobrażnia jest u Ciebie na tak wysokim poziomie, ze osobiście jeżeli będzie trzeba dam Ci kartę, długopis i zmusze do napisania książki.
    Wiem, że nie komentowałam, ale zawsze byłam, nie było weekendu, abym nie sprawdzała Twojego bloga.
    Pamiętam, kiedyś w klubie czytałam jeden z Twoich rozdziałów <3 hahaha
    Ten post jest moją wdziecznością dla Ciebie. Powstał z szacunku dla wspaniałej autorki, która ma skrzydła. Dolecisz nimi do gwiazd, tego Ci kochana życzę.
    No i mam nadzieje, że w nowym opowiadaniu również się zakocham, podobnie jak w tym. Mam okropnie skrojony gust, więc próżnie mówiąc, jeżeli Twoje opowiadanie wpisywało się we wszystko, co lubię to do cholery jesteś piszącym unikatem. Nie zmarnuj mi się tylko!!!
    Dziękuję, za Wszystko, za Pansy, za Ciebie, Dziękuję Rogaczowi bo i on miał w to ogromny wkład.
    Wysyłam patronusa miłości,
    Anonimowa Scarlett :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo mi miło, gdy czytam te słowa. A czytam na okrągło!
      Dla mnie największą przyjemnością oraz sukcesem było to, że naprawdę kogoś urzekła ta historia. Że poznaliście świat magii taki jak i ja widzę. I bohaterów, którzy już na zawsze wpisali się moje serducho. Każdy z nich opowiedział tu własną historię, którą starałam się przekazać.
      Dlatego bardzo dziękuję i nie skłamię, gdy powiem, że aż łzy miałam w oczach, gdy czytałam Twój komentarz.
      Odebrało mi słowa.
      Dziękuję, tylko to mogę wykrztusić, chociaż wydaje się za mało.
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  8. Ponieważ aż nazbyt często odnoszę się do DJNZ w swoich komentarzach do Twojego drugiego opowiadania, postanowiłam, że jednak spróbuję stworzyć choć jeden, niewielki, zbiorczy post do tekstu, który już kilkakrotnie przytaczałam. Nie napiszę opowiadania, bo zajęłoby zbyt wiele czasu i było i tak wyrywkowe, dlatego pomyślałam, że po prostu wypunktuję najistotniejsze wady i zalety (moim zdaniem oczywiście).

    Żeby Cię od początku nie złościć i nie dołować, najpierw to, co mi się podobało czy wręcz chwilami urzekało.

    Katalog zalet:
    - Pierwsza i stanowiąca o sile całego opowiadania, to przyjaźń gryfońsko-ślizgońska. Nie rozpatrywana w kategoriach wiarygodności czy tempa jej zawierania, czy nawet osób, które tę grupę przyjaciół tworzą, tylko sama w sobie. Bardzo brakuje rozbudowanych opowiadań z tym wątkiem, interesujących i niebanalnych. Być może istnieją takie w grupie tych bezpairingowych, ale ja ich nie czytam, zatem Twoja opowieść zaspokoiła mój permanentny głód "dobrych" Ślizgonów i nieco bardziej otwartych Gryfonów.
    - Świetne kreacje niektórych postaci, z tym, że mnie akurat urzekły te z domu Slytherina: Pansy, Astoria, Theo i Draco. Blaise też jest świetny, ale głównie w kontaktach z czarodziejami, bo jakoś dla mnie wątek z Arią jest jednym z mniej interesujących i nieco mdłym, przesłodzonym.
    - Brak, poza głównym dramione rzecz jasna, kolejnego sztampowego związku, czyli osławionego blinny - chwała Ci wielka za to :) Cieszę się również, że nie sparowałaś w tej opowieści Harry'ego z Pansy, bo Astoria znacznie bardziej intrygująco wypada w konfrontacji z Wybrańcm, przynajmniej ta wykreowana przez Ciebie.
    - Sporo interesujących postaci drugiego planu, jak choćby Hutz (choć on już niemal pod główną grupę podchodzi), Dafne czy lepsza wersja Dudley'a.
    - Kompleksowe wręcz podejście do arystokracji czarodziejskiej, które wiąże się z faktem, że całe życie dzieci wywodzących się z niej, było w pewnym sensie zdeterminowane pochodzeniem. Dało ono szansę pokazania buntu i próby samodzielnego myślenia grupy nastolatków. Oczywista sprawa, że cały czas rozważamy zamysł autorski i AU, jednak sam pomysł się sprawdził.
    - Mnóstwo takich drobnych scen, obrazków, które tworzą naprawdę interesującą całość, ot, choćby szlaban będący podwaliną pogłębienia znajomości Ślizgonów i Gryfonów i odkrycie komnaty czterech domów, taniec Granger i Malfoya na balu z odkryciem brawurowego zagrania Gryfonki z obuwiem, ślub Milicenty i Marcusa, pierwszy trening grupy z Erikiem, migawki z Grimmauld Place i wiele innych, przeglądanie zdjęć Malfoyów - to takie wybiórcze przykłady.
    - Dla mnie istotne i na ogromny plus ograniczenie roli Ronalda i Ginewry W. To najmniej pożądane postaci w fickach, stąd, tak jak wspomniałam przy innej okazji, śmierć Ginewry rozpatruję jako naturalną konsekwencję faktu, że nigdy nie odnalazłaby się w zaistniałej sytuacji, a jednocześnie byłaby prawdopodobnie często punktem zapalnym z uwagi na jej szalone uczucie do Harry'ego. Ronald się jakoś wpasował w końcu i nawet nie dręczył swoim zachowaniem.

    Margot - muszę podzielić komentarz na części :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Margot c.d.

    To był miód, teraz kropla goryczy, czyli niedostatki:

    - Mnóstwo błędów: literówki, źle stawiane przecinki, złe formy wyrazów, całkowite pomijanie zaimka "się" w przynajmniej połowie miejsc, w których powinien być, błędna pisownia nawet nazw własnych jak słynne Grimmauld Place, które niejednokrotnie ochrzciłaś Grimmlaud Place. Błędy rzeczowe, jak choćby użycie słowa "ingrediencja" zamiast "inkantacja" - w pewnym miejscu tekst wymagał właśnie tego ostatniego. Do tego często szyk przestawny i źle zbudowane stylistycznie zdania - to wszystko trochę utrudnia odbiór tzw. wizualny czytelnikowi ze skazą humanistyczną i obniża wartość całości. Jednocześnie wiem, że opowiadanie jest potężnej długości i nie sposób wyłapać wszystkiego, dlatego szkoda, że nie przejrzał rozdziałów przed publikacją ktoś, kto choćby wyłapał i poprawił literówki czy inne podstawowe niedoróbki.
    - Mnie osobiście niezbyt podobała się kreacja Harry'ego z którego zrobiłaś mega ciacho z ego niemal większym niż to Malfoya. Nawet, jeśli czasami była to autoironia z jego strony, to i tak bardziej zakrawała na kokieterię. Nie lubię Pottera jako leniwej i wiecznie rozpaczającej kluchy, zatem i tak ten Twój wypada lepiej, ale w ogólnym rozrachunku częściej mnie irytuje niż urzeka. To oczywiście Twój zamysł, Twoje spojrzenie na Pottera, ja jedynie wyrażam własną opinię. Zdecydowanym plusem jest podkreślenie faktu, że Harry nie jest białym czarodziejem, że trzeba go uznać za szarego maga, też tak uważam, nawet w kanonie nie traktowałam go jako niewinne chłopię.
    - Sporo patosu. Nie rozwinę wątku, jedynie stwierdzam fakt. Czasem był on nawet potrzebny, ale czasem nużył i naddawał ciężkości tekstowi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Margot - ostatnia część

    Coś, co w sumie trudno obiektywnie nazwać wadą, ale z pewnością nie jest też zaletą, po prostu dla mnie raczej na minus:

    - Wspominałam już, że jestem wiekową czytelniczką, swoje nastoletnie lata uznaję za prehistorię, a co za tym idzie, nie bardzo orientuję się w części obyczajów i zachowań teraźniejszych nastolatków. Chodzi mi o "przyjacielskie" zachowania w damsko-męskich konfiguracjach, które, przyznaję szczerze, deprymowały i zniesmaczały mnie chwilami. O ile przytulenie, położenie głowy na ramieniu przyjaciela, objęcie czy nawet cmok w czoło lub włosy - są normalnością, o tyle to wskakiwanie okrakiem i wtulanie się, obcałowywanie policzków czy nawet ust, wspólne leżenie w splecionym uścisku (vide: Pansy i Draco, Hermiona i Harry), dla mnie to odrobinę obsceniczne i jakoś zdecydowanie wykraczające poza ramy, nawet bliskiej, przyjaźni. Tyle, że ja naprawdę nie orientuję się w tego typu zachowaniach i być może czepiam się jedynie dla zasady ;)
    - Kilka wątków, które mnie w sumie raczej średnio zainteresowały, chodzi głównie właśnie o ten z Aryą i o Pansy z Raphaelem. I znów, wiem, że miałaś w tym swój zamysł, to czemuś służyło, a ja tylko wspominam, że wydało mi się mało istotne.
    - Bardzo mnie interesujące zagadnienie "kudłów" Hermiony, które wspominasz średnio raz na pół strony opowiadania. xD Ja się po prostu zastanawiam, jak właściwie widzisz tę jej fryzurę, skoro niby ma loki, a jednocześnie sterczący na wszystkie strony stóg siana, w którym łamią się szczotki do włosów - to naprawdę intrygujące. Przyznaję, że szalenie trudno mi zwizualizować sobie tę szopę Granger i chętnie bym zobaczyła zdjęcie czegoś, co uważasz za włosy Hermiony ;)
    - Ostatni irytujący problem, który mnie akurat szalenie wnerwiał (a w tekstach zdarza się dość często), to zagadnienie zwracania się do Draco po imieniu przez Hermionę, a jego do niej - po nazwisku i to stwierdzenie:" ja to co innego". Zastanawiam się, gdzie ja coś przegapiłam, czy są zasady fandomu, które to nakazują, czy tylko autorki mają jakiś taki dziwny kaprys w tym temacie... Jestem naprawdę ciekawa, dlaczego tak ;)


    Żeby nie było, katalog wad i tych elementów z mniej pozytywnym wydźwiękiem dla mnie, wydaje się dość spory, ale w ogólnym rozrachunku, przez większość czasu czytałam Twoją opowieść zafascynowana wręcz i naprawdę pod wrażeniem tego, co stworzyłaś. Przy takiej partii tekstu nie sposób uniknąć wpadek, które by wyłapała dobra beta, ale i tak, jak na pierwsze wielorozdziałowe opowiadanie poradziłaś sobie co najmniej nieźle. Jeszcze nie udało mi się przeczytać do końca żadnego obszernego opowiadania, bo zwykle najpóźniej w połowie czułam się znużona, zniesmaczona lub po prostu traciłam zainteresowanie. Twój tekst dzieliłam sobie na partie, ale doczytałam całość i nawet zdarzyło mi się już wrócić do kilku momentów, które szczególnie mi się spodobały :) Dziękuję za to.

    Pozdrawiam i do zobaczenia na innej stronie :)

    Margot

    OdpowiedzUsuń
  11. Momentami czytając miałam wrażenie, że zagłębiam się w kolejną część oryginału. �� Świetnym pomysłem było stworzenie całej historii na fragmentach z ostatnich części HP, dzięki temu fani czują powiązanie i pobudza to ciekawość w związku z tym jakie wątki będą zachowane i jak można zmienić przygodę "świętej trójcy" na przygodę tej wspaniałej ekipy. �� Całość nie ocieka słodyczą, a Draco mimo zakochania nie staje się mniej sobą. Jednocześnie nie mogłam się doczekać zakończenia jak i bałam się powrotu do rzeczywistości.. Dziękuję za umilenie kilku wykładów, kilkunastu wieczorów i kilkudziesięciu podróży komunikacją miejską ������

    OdpowiedzUsuń
  12. Może mój komentarz będzie krótki, ale to najlepsze opowiadanie jakie czytałam. Czułam się jak bym czytała fantastyczną książkę, która moim zdaniem bije oryginał na głowę. Przeczytałam go, bez praktycznie żadnej przerwy dlatego zostawiam komentarz tu. Jestem pewna, że przeczytam je kiedyś jeszcze raz i tak samo będzie wspaniałe.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wracam do tego opowiadania przynajmniej raz w roku i nadal uważam je za jedne z najlepszych. Jest wyjątkowe, sama opowieść jak i bohaterowie. Sama nie wiem czy uwielbiam najbardziej nasza kochana dwójkę czy innych. Od początku do końca każdy rozdział jest magiczny:) Jedne są bardziej radosne, jedne romantyczne ale jest i parę wzruszających. Ja płakałam chyba najbardziej podczas rozmowy Marcusa z córką... Jego historia jest bardzo smutna.
    Co do Draco i Hermiony w tym opowiadaniu są idealni, jak i ich historia. Myślę, że jeszcze nie raz wrócę przeczytać tą historię, jak co roku.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń