This is
the end, beautiful friend...
Tak.
To już ostatni rozdział
tego opowiadania, przed nami pozostał już tylko epilog. Pozwolę sobie
pozostawić pożegnania oraz podziękowania na epilog, ale jeśli to czytacie, to
wiedzcie, że jestem również i Wam wdzięczna. Wasze komentarze, motywacje, uwagi
są bardzo cenne i pozostaną ze mną już do końca podróży z pisaniem.
Epilog
pojawi się zapewne w przyszłym tygodniu, bo przede mną ostatnie
poprawki.
Dziękuję
Wam, kochani, oraz mam nadzieję, że finałowy rozdział Was zadowoli.
Wasza,
Lupi♥
Powstrzymała złośliwy komentarz, widząc jego rozszerzone źrenice
oraz przerażony wzrok. Dopiero po chwili odetchnął głęboko, opadając z powrotem
na poduszki i zakrywając ramionami głowę, mruczał przekleństwa. Uśmiechnęła się
leciutko, zrzucając ze stóp buty i podciągając kolana pod brodę. Objęła je,
przyciągając do siebie oraz opierając policzek o kolano, przymknęła powieki.
Wsłuchiwała się jak oddech chłopaka nareszcie zwalnia, a lista brzydkich określeń
się kończy. Siedzieli w ciszy w ciemnym pomieszczeniu, a jej spięte mięśnie w
końcu się rozluźniły.
- Herbata?
- Jesteś taki.. brytyjski – mruknęła, ale bez zbędnych następnych
słów zsunęła się z łóżka i przeszła do kuchni. Zapaliła światło, zajmując swoje
ulubione krzesło i wygodnie rozsadzając. Obserwowała jak znajomym gestem
nastawia wodę, a potem wyciąga oba kubki. Przyglądali się sobie ciekawie do
momentu aż czajnik nie zaczął piszczeć, a herbata nie stanęła przed nimi.
- A więc wróciłaś – westchnął, przeczesując ręką włosy i zerkając
na zegar – O piątej nad ranem.
- Nie miałam gdzie się.. podziać – wzruszyła ramionami,
przymykając powieki – Pomyślałam, że może.. mogłabym się tu zatrzymać.
- Zawsze moje drzwi będą stać dla ciebie otworem – odpowiedział
ciepłym głosem, unosząc brwi – Wybacz, ale nie chcę mi się wierzyć, że nie masz
gdzie się podziać. Twoja siostra, przyjaciele.. Harry?
- Spotkałam ich – wyznała, zagryzając dolną wargę z namysłem –
Byłam wściekła i przerażona, a Harry.. Harry, Dudley, był taki blady i
wykończony. Nikomu nie powiedział, gdzie mnie ukrył oraz zapewne przyszedłby
dopiero za miesiąc, gdy sytuacja się unormuje.. – zamrugała, odwracając
spojrzenie – Widziałam Hermionę i Draco, Blaise’a, a nawet Pansy jak spała.
Uciekłam Teodorowi, ale Harry’ego nie mogłam zignorować, a potem powiedzieli
nam o Milli i.. Marcusie..
- Spokojnie – wyciągnął dłoń z chusteczką, wiedząc że nie ma
zamiaru teraz dać się uspakajać – Może zacznij od początku?
- Moja najbliższa przyjaciółka wydała chłopaka, którego kocham i
nas wszystkich największym łotrom. To jest początek i to jest koniec –
warknęła, podnosząc się i uderzając dłońmi o blat z wściekłością – Ufałam jej!
Kochałam ją! Kurwa! Opowiadałam co u nas a ona… ona wykorzystywała nas do
swoich celów? Wydała nas! Na pewną śmierć! – krzyknęła, zrzucając wazon na
podłogę a później nie panując już całkowicie wywróciła również stół i krzesła.
Bez opamiętania zaczęła rzucać meblami oraz naczyniami o ściany i podłogi.
Krzyczała, krzyczała najgłośniej jak potrafiła, zdzierając gardło i wywołując
chaos w pomieszczeniu. Zawyła z bólu oraz rozpaczy, opadając po kilku
szaleńczych minutach na kolana i zwijając w kulkę, zaczęła płakać. Wylewała łzy
za całą tą wojnę, za ludzi których stracili, za rannych, za nich.
- To marne pocieszenie, ale wszystko się ułoży – Dudley w końcu
kucnął przy niej, biorąc ją w ramiona i lekko kołysząc – Już jest dobrze, Ast,
już jest dobrze.
A ona płakała. Szlochała nad tym, że miłość do Milli zmieniła się
w czystą nienawiść.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Jak tylko stąd wyjdziesz, to pojedziemy po nią razem.
Harry stanął w cieniu, gładząc delikatny materiał Peleryny
Niewidki. Wraz z aurorami i przyjaciółmi przybył do szpitala, ale później ukrył
się pod peleryną by w spokoju przejść tam, gdzie chciał. Obserwował z
ciekawością jak deszcz uderza o szyby, zostawiając różne smugi. W pomieszczeniu
paliła się tylko jedna lampka, gdyż światło raziło zmęczone oczy dziewczyny.
Obserwował z ciekawością jak mulat nachylony nad nią, gładzi bezwiednie blade
ramię pacjentki i uspakaja ją tym samym.
- Weźmiemy może małą ze sobą i oczywiście Hermionę, a potem
wyruszymy znaleźć jej rodziców oraz Aryę – kontynuował cierpliwie i stanowczo
Blaise, snując dalej swoje plany – A jak nam się spodoba to pozwiedzamy kilka
miejsc nim wrócimy, hmm?
- Co powiesz jak ją znajdziesz?
- Nie wiem czy ją znajdę – odpowiedział szczerze, spuszczając
głowę – Her chce zacząć poszukiwania, gdy najgroźniejsi śmierciożercy zostaną
złapani, więc minie jeszcze kilka miesięcy… ale chociaż są bezpieczni.
- Znajdziesz ją – stwierdziła pewnie, unosząc z trudem koniuszki
ust – Twoje serce zawsze należało do niej. Więc ją znajdziesz… co wtedy jej
powiesz?
- Że ją kocham i chcę by za mnie wyszła? – przewrócił oczami, gdy
zachichotała – Co?
- Może najpierw zwrócisz jej wspomnienia? Nim padniesz z
pierścionkiem do stóp – poradziła mu rozbawiona, przymykając powieki – Razem z
Hermioną na pewno ich znajdziecie i.. będzie dobrze.
Harry oparł się wygodniej o ścianę, powstrzymując od westchnięcia.
Tak. I Hermiona, i Blaise pragnęli odnaleźć już najbliższych. Jednak gryfonka
od razu zapowiedziała, że nie zrobią tego teraz. na pewno nie, kiedy
poplecznicy Czarnego Pana wciąż gdzieś się chowali. Chcieliby zranić Harry’ego
i bliskie mu osoby. A oni i utrata ich bliskich byłaby ciosem wymierzonym w
niego po przez nich.
Nie.
Jeszcze nie czas na szukanie rodziny. Póki co musieli być ze sobą.
Byli dla siebie rodziną. Nie mógł się nacieszyć powrotem na Grimmlaud Place 12.
Kiedy wszedł do swojego pokoju naprawdę poczuł się jak w domu. Jak na jego gust
grasowało tam wtedy jeszcze zbyt wiele ludzi, ale przenieśli bazę Zakonu do
Nory, a jego kamienicę pozostawili w spokoju. Ileż on się nasłuchał krzyków od
Daphne, gdy wciąż nie zdradził miejsca obecności jej siostry. Charlie musiał ją
uspakajać długie godziny nim w końcu zrozumiała, że on ją tylko chroni.
- Blaise.. – przeniósł wzrok na dziewczynę, która przerwała w
pewnym momencie mulatowi – Czy mógłbyś może zdobyć dla mnie galaretkę
truskawkową?
- Och, jasne – ślizgon poderwał się, bo ostatnio ciężko było w nią
wmusić cokolwiek. Teraz nachylił się muskając wargami jej policzek nim niemalże
biegnąc wyszedł z pomieszczenia. Brązowe oczy przesunęły się od drzwi, a blade
usta wykrzywiły w grymasie.
- Wiem, że tu jesteś – szepnęła, zamykając powieki i wzdychając –
Zawsze wiem, gdy jesteś blisko.
- To troszkę przerażające – powiedział z łobuzerskim uśmiechem,
ściągając posłusznie Pelerynę i wsuwając ją do kieszeni. Usiadł na brzegu
łóżka, wyciągając dłoń i muskając delikatnie jej rękę – Jak się czujesz?
- Jakbym miała zaraz wsiąść na miotłę i wygrać mecz – prychnął na ten komentarz,
gdy leniwie się przeciągnęła, znów na niego zerkając – Co cię męczy?
- Przyszłość – przyznał, marszcząc brwi – Czyż to nie ironia?
Wcześniej ścigała mnie myśl o przeszłości, a teraz lękam się o przyszłość?
- Życie to jedna wielka kpina, nie nauczyłeś się jeszcze tego? –
mruknęła, biorąc głęboki wdech i poprawiając na poduszkach – Nie powinieneś się
martwić o przyszłość. Wiem, że jest przerażająca bo jej nie znasz, ale to ty też ją tworzysz.
- A co jak.. zabłądzę? Co jeśli jednak jestem podobny do…
Voldemorta? – wyszeptał, a zielone oczy błysnęły strachem – Nie chcę.. nie chcę
stać się chociaż w jednym procencie do niego podobnym.
- Już jesteś, Harry, do niego podobny i to bardziej niż w jednym
procencie – zaśmiała się chrapliwie, posyłając mu uspakajające spojrzenie –
Znam go w jakimś stopniu co ty. I przypominasz jego pod kątem potęgi, siły oraz
ciekawości. Ale jesteś inny… masz przyjaciół i rodzinę. Nie zbłądzisz jak..
- Tom – podpowiedział, kiwając głową ze zrozumieniem – Przez jedną
sekundę czułem to co on i.. widziałem to co on. Nasze umysły się połączyły, gdy
mnie zabijał i… byłem nim. I to nie było straszne aż tak a.. smutne.
- Tom Riddle był skrzywdzonym dzieckiem – uśmiechnął się krzywo,
gdy uniosła brew – No co?
- Tylko ty i ja potrafimy o tym rozmawiać, bo nikt inny go nie..
poznał jak my – pokręcił głową, wzdychając ciężko – Ty poprzez dziennik, ja
przez więź. Rozumiemy go inaczej niż inni, a jednocześnie.. nie rozumiemy.
- To skomplikowane – stwierdziła, przymykając powieki – Chce mi
się spać.
- Mam pójść?
- Nie, wolę byś tu został – przesunęła się kulawo, robiąc mu
miejsce obok siebie – Ty też powinieneś się przespać, Harry.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – zażartował, kładąc
ostrożnie obok niej i biorąc ją w objęcia. Ułożyła głowę na jego ramieniu,
okrywając się szczelniej kołdrą – Opowiedz mi coś jeszcze o lataniu.
- Wyszlibyśmy na boisko, wsiadając na te stare i nieposłuszne
miotły – wyszeptała, uśmiechając ciepło i zamykając oczy – Wiatr by szumiał w
uszach, gdy lecielibyśmy w górę. Włosy wpadałyby do oczu, ale.. ta wolność i
możliwość zrobienia wszystkiego.. och, Harry, chcę znów latać.
- W powietrzu wydaje się być niepokonanym i otwartym na świat.
Hogwart wygląda inaczej, uczniowie na błoniach… widzisz Hermionę nad jeziorem z
książką na kolanach? – snuł ich wizję, zaplątując na palce rude kosmyki – A Ron
siedziałby na trybunach mecząc ze strojem obrońcy. Neville i Luna wracają od
Hagrida.
- A ślizgoni grają w eksplodującego durnia – przytaknęła, biorąc
chrapliwy oddech – Charlie i Bill sprzeczają się kto jest sędzią, a Percy i
George nabijają z niezdarnego Rona. A my.. my lecimy? Czujesz wiatr, Harry?
Czujesz się.. wolny?
- Jesteś zimna – powiedział, obracając by móc na nią spojrzeć i
przykładając palce do jej policzka. Zatrzepotała powiekami, odnajdując jego
zaskoczone oraz niepewne oczy. Uniosła koniuszki ust, przykładając palec do warg – Ginny?
- Chcę latać.. kiedy latam mogę wszystko – szepnęła, posyłając mu
niewinne spojrzenie – Harry, polataj ze mną. Proszę, lećmy wyżej i wyżej.
- Dobrze – przytaknął, wciskając alarmowy przycisk i nachylając
nad półprzytomną dziewczyną – Ginny? Poczekaj na mnie, dobrze?
- Tylko jeden, Harry.. tylko jeden raz, proszę – wyszeptała, a
samotna łza spłynęła po bladym policzku – Kocham cię, wiesz? Kocham cię tak
bardzo.
- Gin? – zmarszczył brwi, przybliżając twarz do jej twarzy –
Ginny, o co mnie prosisz? Zaraz przyjdzie uzdrowiciel i…
- Pocałuj mnie. Tylko raz – prosiła, a nieobecne spojrzenie na
chwilę się wyostrzyło – Raz.
- Tylko nie odlatuj beze mnie – zażądał stanowczo, spełniając jej
prośbę i łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Wargi Ginny były chłodne oraz
smakowały eliksirami, a szczupłe palce, które wplotła w jego włosy były
zdecydowanie zbyt chude. Pozwolił jej rozchylić usta, czując trzepiące w jej
piersi serce. Wciąż czuł gorycz i szok, jak po wybudzeniu się, kiedy usłyszał, że
najmłodsze dziecko Weasleyów leży na intensywnej opiece z nierozpoznawalną
klątwą.
- Harry? – szepnęła, gdy się odsunął, a jej ręka opadła bezsilnie
na materac – Miałam piękny sen, wiesz? Śniło mi się, że latamy, wiesz?
- Wiem, wiem – przytaknął, rzucając okiem na drzwi i błagając w
myślach by w końcu ktoś tu przybiegł – Co jeszcze było w twoim śnie?
- Pocałowałeś mnie, wiesz? A ja cię kocham – wymamrotała,
odchylając na bok głowę i uśmiechając do ściany – Och, Harry, czy to Fred z
nami leci?
- Fred? – powtórzył ze zgrozą, marszcząc brwi – Nie, Gin, to nie
jest Fred.
- Tak, to on – zachichotała cicho, spoglądając na niego a potem
znów za jego ramię – Mówimy, że możemy latać, lecisz ze mną, Harry? Ja chce
tylko latać.. polataj ze mną, proszę.
- Ginny…
- Tylko raz… jeden pocałunek.
Przyciągnął ponownie jej głowę do swojej, całując mocno. Chciał by
skupiła się znów na nim, tylko na nim, a nie na lataniu. Tym razem nie
zareagowała tak ochoczo, a jej ręce nie uniosły się. Czuł jak jego serce wali
mocno, gdy raz po raz muskał jej usta. Wiedział, że ona lata. A on nie może już
jej zawrócić.
- Panie Potter?
Kiedy usłyszał w końcu lekarzy, odsunął się. Widział policzki
usiane piegami, tak jak i nos. Opuchnięte trochę wargi, wciąż blade i suche.
Oraz oczy. Duże, sarnie oczy wpatrzone w sufit. Zamarły, przysłonięte mgiełką,
gdy ostatni oddech opuścił jej płuca. Został odepchnięty na bok, gdy trójka
lekarzy rozpoczęła reanimację. Odsunął się na klęczkach, widząc jej szczupłą
dłoń zwisającą z brzegu łóżka. Widział rude pukle rozłożone na poduszce, błyski
zaklęć, gdy wciąż starali się coś zrobić.
Bez potrzeby.
Podniósł się z wyczerpaniem, przechodząc przez drzwi na drżących
nogach. Zatrzymał się, przyglądając zdumionym ludziom. Usłyszał wrzask Rona,
który uderzył dłońmi o szybę, przez którą widział leżącą siostrę. Zobaczył jak
twarz Molly robi się trupia, a Artur jęczy zbolały. Otworzył usta, gdy szczupłe
ramiona owinęły się wokół niego, a brązowe włosy wpadły mu do buzi.
- Ja..
- Wiem – przerwała mu, przyciskając usta do jego własnych i
całując mocno – Wiem i rozumiem.. widziałam wszystko. Tak mi przykro, Harry.
- Ona.. ja… ona nie żyje – powiedział cicho, marszcząc brwi – Nie
żyje. Mała, słodka Ginny…
- Tak mi przykro.. przepraszam – mamrotała, mocno go obejmując.
Zacisnął wokół niej ramiona, opierając podbródek o czubek jej głowy i łapiąc
zdumione oraz smutne oczy niespodziewanej osoby. Pozwolił jednak objąć się i
jemu, czerpiąc teraz siłę od bliskich. Usłyszał wcześniej niż ujrzał cichy
okrzyk Hermiony, która złapała się za brzuch i upadła na kolana, gdzie zwinęła
się w ramionach Blaisea, któremu wypadła z dłoni galaretka.
- Ona nawet nie lubi truskawkowej galaretki – szepnął, a zielone
spojrzenie Astorii złagodniało.
- Teraz jest już szczęśliwa – zapewniła go.
- Lata.
Latasz teraz z Fredem, tak, Gin?
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Zmieniła się.
Przyglądała się trochę ciekawie, a ciut ze smutkiem znajomej-nieznajomej w
lustrze. Wciąż miała brązowe loki, nieujarzmione i dziko poskręcane, ciężko
opadające na plecy. Jej twarz się stała szczuplejsza, kości ostrzej zarysowały,
a ona wcale nie była pewna czy jej się to podoba. Ramiona spięte, kilka
siniaków zdobiło obojczyki. Była zdumiewająco blada jak na tą porę roku. Delikatny
zarys mięśni od ciągłych wędrówek, ucieczek oraz walki przypominał jedynie o
ciągłym cierpieniu. Wciąż miała okropne blizny na żebrach od tortur Bellatrix,
ale lekarze zapewnili ją, że w końcu nie zostanie po nich ślad.
Jednak najbardziej zmieniły się jej oczy.
Były bardziej.. chłodne, podejrzliwe oraz smutne. Dotknęła palcami
chłodnej szyby, starając wyrzucić z głowy wszystkie potworności, które musiała
oglądać.
To się już skończyło. Skończyło.
To się już skończyło. Skończyło.
Nasunęła na siebie po raz pierwszy od ostatnich tygodni zwyczajne sprane spodnie oraz bluzę, zamiast czarnych, prostych sukienek. Wczoraj odbyli ostatni pogrzeb, Lupinów. Niemalże dzień w dzień chodzili na ceremonię pochówków znajomych, jak i nieznajomych ludzi. Stali na mrozie, stali w słońcu i patrzyli na obecnych, na nagrobki.
- Zrobiłam herbatę – Astoria uśmiechnęła się do niej blado, gdy w
końcu zeszła do salonu. Podziękowała cicho, przyglądając przyjaciołom.
Harry siedział na swoim ulubionym fotelu, przyglądając
jednocześnie leżącemu w kojcu przy kominku Teddy’emu. Od kiedy syn Remusa
został wzięty przez Pottera na ręce nie znikał z ich domu. Harry zaproponował
Andromedzie by powróciła do starego pokoju, ale kobieta wolała pozostać u
siebie. Jednocześnie zgodziła się by to Harry zajął się wnukiem, oczywiście, z
jej pomocą. Widać również ona zauważyła to co Hermiona. Maluch od pierwszej
chwili wywołał u Harry’ego uśmiech i spokój. Zielone oczy przestały błyszczeć
złością, a zmieniły się w ciepłe oraz skupione.
Teraz również Wybraniec
obserwował śpiącego chłopczyka, którego włosy wciąż zmieniały kolory.
Blaise przysiadł na kanapie, wpatrując się ze smutkiem w swoje
dłonie. Czarne włosy opadały mu na oczy, a ona odhaczyła w myślach by wysłać go
do fryzjera. Nie ogolił się przez co przypominał niedbałego, melancholijnego
muzyka, a jego palce wybijały niespokojny rytm. Wiedziała, że rozumie czemu
wciąż nie pojechali po najbliższych. Ustalili, że zrobią to po Nowym Roku, gdy
chociaż połowa szmalcowników, śmierciożerców i złoczyńców zostanie schwytana.
Ale nie zmieniało to faktu, że tęsknota za Aryą sprawiała, że stawał się smutny
oraz zagubiony.
Teodor, który właśnie zszedł ze schodów wyglądał ciut lepiej.
Włosy zaczesał niechlujnie do tyłu, ale jego twarz nie była poszarzała. Oczy
jaśniały, jak za każdym razem po zabawie z Nathanielem, którego powrót do
zdrowia był ich jednym z największych sukcesów. Chłopczyk czytał teraz w swoim
pokoju książki, pozwalając im zająć się sobą. Nott wciąż nie pogodził się ze
śmiercią najbliższych, ale po kilku dniach, gdy w końcu pozwolił sobie na
rozpacz i przepłakał godziny w jej ramionach.. uspokoił się.
Draco zajął miejsce za fortepianem, grając stonowaną melodię.
Przypominał znów w jakimś stopniu dawnego siebie w przyciętych włosach,
ogolonych policzkach i czystych, niepogniecionych ubraniach. Jak powiedział tak
zrobił i zamieszkał w drugiej willi Malfoyów. Narcyza została od razu
ułaskawiona przez Harry’ego i bez zbędnego procesu wyciągnęli ją z Azkabanu.
Ojciec Draco czekał jednakże na posiedzenie sądu, gdyż jego win nie mogli
odpuścić sami. Młody arystokrata i tak większość czasu spędzał u nich.
Astoria była nieswoja. Ostatnio wciąż nerwowo się wzdrygała,
rozglądając wokół. Była wściekła na nich, gdy spotkali się w Mungo po Bitwie.
Nakrzyczała oraz skomentowała ich głupotę, że jej nie wezwali. Na nic zdało się
przypomnienie, że ona wciąż kuleje i nie doszła do siebie. Greengrass była zła.
Bardzo. Później zniknęła, ale powróciła idealnie na najgorszy czas dla
Harry’ego. Zabrała ich do domu po śmierci Ginny i już nie zniknęła. Teraz
zielone oczy migotały niezadowoleniem i strachem, gdyż sama dziewczyna nie
chciała spotkać się w tym celu.
Koperty.
Leżały na stole, gdzie przyniósł je Zabini. Nie otworzył żadnej,
oprócz jednej kartki leżącej na wierzchu i zgiętej na pół. Nikt ich nie ruszał,
ale w końcu zgromadzili się przy stole, w najbliższym gronie by wypełnić
ostatnie życzenie Millicenty.
- Ta jest do Pansy – podniosła jedną z zapieczętowanych,
odkładając na bok. Jak Parkinson zapowiedziała nie wróciła z nimi. Wyparowała
tego samego wieczora co przybyli aurorzy by ich eskortować. Zabronili wzbudzać
paniki, wiedząc, że ślizgonka sama uciekła i nikt jej nie porwał. Póki co
dostali tylko jedną pocztówkę z Rzymu, gdzie zapewniała, że jest wszystko u niej w porządku.
- Draco – podniosła kolejną, podając ślizgonowi, który usiadł już
na wolnej sofie i odebrał list. Rozdawała wszystkim, ale jedynie Astoria nie
chciała wziąć. Nie przymusiła jej, pozwalając kopercie wrócić na stół. Zostały
dwa listy.
- „Blaise, wiem, że właśnie łamię obietnicę, ale nie mogę czekać.
Śmierciożercy dali mi czas do dziś, a ja nie potrafię pozwolić Marcusowi
zginąć. Nie teraz, gdy właśnie na świat przyszła nasza córeczka. Proszę,
zaopiekuj się nią. I proszę nie idź za mną. Bardzo Cię kocham i mam nadzieję,
że wrócę szybciej niż Ty i spalę ten list. Milli.”
- Jak tępym trzeba być by pójść do obozu śmierciożerców bez
wsparcia i ufać ich słowom – Astoria uniosła brwi, gdy spojrzeli na nią z żalem
i złością – No co? Taka prawda. Była idiotką.
- Toria..
- I zdrajcą – dokończyła zimnym głosem zielonooka, podnosząc się i
wbiegając schodami na piętro. Zapanowała cisza, przerwana jedynie cichym
westchnieniem Harry’ego.
- Otwórzmy ten bez niej w takim razie – poprosił Blaise, wskazując
ostatni list. Hermiona wyciągnęła rękę, chwytając list i spokojnym ruchem
otwierając go. Wyciągnęła prostą kartkę, zapisaną pochyłym pismem ślizgonki – „Moi
kochani, jeśli to czytacie to znaczy, że nie żyję. Widać mój plan odbicia
Marcusa musiał być jednak równie kiepski jak przypuszczałam. Ale proszę
zrozumcie, że nie mogłam go zostawić. Nie mogłam żyć z myślą, że każdego dnia,
kiedy się nie zjawiam oni wbijają w niego sztylet, rzucają Crucio bądź oni go
torturują. Musiałam to zrobić. Proszę, wybaczcie mi wszystko. I błagam pomóżcie
Marcusowi zająć się naszą córeczką, a jeśli on również zginął umarł nie
przeżył, to wy zaopiekujcie się nią. Kocham Was wszystkich. Wasza, Milli.”
- Tęsknię za nią – wyszeptał w końcu Harry, gdy przestała czytać i
odłożyła kartkę. Drżące dłonie wsunęła między uda, starając się uspokoić.
Skinęła głową, pozwalając jednej samotnej łzie spłynąć po policzku. Ona też
tęskniła za tą radosną, słodką dziewczyną.
- Co zrobimy z dzieckiem? – zapytał Blaise, chowając twarz w
dłoniach – Marcus żyje..
- Ale jest w śpiączce i nie wiadomo czy się wybudzi – mruknął
Draco, podnosząc i podchodząc do okna by wyjrzeć na zewnątrz – Rodzina Milli
nie żyje, a Flintowie w trafili do Azkabanu.
Hermiona zagryzła wargę. Tak naprawdę wszyscy byli zbyt młodzi by
zająć się dzieckiem. Ona wciąż planowała powrót do Hogwartu wraz z Astorią najprawdopodobniej.
Harry przyjął propozycję Kingsleya i rozpoczynał kurs aurorski, a Draco staż w
Mungo. Blaise chciał nagrać chociaż jedną płytę, szczególnie teraz, gdy po
przez muzykę uczył się wyładowywać uczucia po wojnie. Pansy wyjechała, a Teodor
miał na głowie młodego Nathaniela oraz zastanawiał się czy nie dołączyć do
Pottera. Sam fakt, że mieszkał u nich teraz Teddy był szokujący, ale wszyscy
wiedzieli, że maluch będzie również pod opieką Andromedy.
- Moja mama się nią może jeszcze zająć – szepnął w końcu Zabini,
wzruszając ramionami – A potem.. się ułoży.
- Na pewno – stwierdziła Hermiona, spoglądając na siedzącego tuż
obok niej Malfoya, który objął ją ramieniem. Podciągnęła nogi na sofę,
układając stopy na kolanach Teodora i wygodnie sadowiąc. Blaise sięgnął po
gitarę, delikatnie muskając palcami struny. Harry poszedł do kuchni przygotować
posiłek dla Teddy’ego, który wciąż słodko drzemał. Położyła głowę na
torsie jasnowłosego, przysłuchując się mocnemu biciu jego serca. Czuła jak
napięte mięśnie powoli się rozluźniają, a chłopak w końcu bierze spokojny
wdech.
Zapomnieli.
Zapomnieli przez ostatnie miesiące jak to jest być.. bezpiecznym.
Bezpiecznym, spokojnym, na widoku. Wystarczyło, że Teo zrzucił w kuchni kubek
by Harry i ona ściskając różdżki wparowali do pomieszczenia gotowi na
pojedynek. Wystarczyło by Draco wszedł bez zapowiedzi do domu, a oni stawali
się niepewni, przyczajeni po kątach w razie ataku.
A teraz muszą sobie przypomnieć.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Będziemy pisać codziennie, obiecuję.
- Może jednak zostanę? – zaproponowała nieśmiało, zerkając na
czekając pociąg, a później obracając w kierunku chłopaka. Nie mogła powstrzymać
uśmiechu na widok jego eleganckiej, czystej szaty oraz koszuli, gdyż dzisiaj i
on zaczynał swój staż. Jasne włosy odgarnął do tyłu, a jego oczy błyszczały
smutkiem, ale i stanowczością.
- Nie, już postanowiliśmy, pamiętasz? – spuściła wzrok, ale nie
mogła się powstrzymać bez długiego patrzenia na niego. Nie teraz, gdy znów
mieli się rozdzielić. Prawdopodobnie dostrzegł jej rozterki w oczach, gdyż bez
zbędnych słów wsunął palec za sprzączkę jej spodni i przyciągnął do siebie.
Stanęła na palcach, oplatając ramionami jego szyję by nie dzieliły ich
chociażby milimetry. Jego usta smakowały czekoladą oraz miętą, co jej bardzo
odpowiadało. Ugryzła go zaczepnie w dolną wargę, wywołując cichy pomruk u
ślizgona. Pragnęła go. I naprawdę wizja dokończenia nauki w Hogwarcie przestała
ją już zadowalać.
- Niedługo się zobaczymy – wychrypiał jej do ucha, wtulając twarz
w jej włosy – Obiecuję. Nie dam ci spokoju.
- Zero seksownych stażystek – wysyczała, robiąc krok w tył i
rzucając okiem na swój kufer – Zero seksownych stażystek, sekretarek i
uzdrowicielek.
- Zero przystojnych uczniów, nauczycieli czy romansów z gryfonami
– uśmiechnął się, gdy pokręciła głową – Uśmiechnij się, skarbie, wracasz do
swoich książek.
- Wolałabym zostać chyba z tobą – skrzywiła się cierpko, a po
chwili chichocząc na jego powątpiewającą minę – No dobrze. Ja jadę ukończyć
Hogwart, a ty podbijasz szpitalne korytarze.
- I piszemy codziennie – dodał, podprowadzając do wagonu i
stawiając na podłodze jej kufer by nie musiała się schylać. Hermiona złapała za
rączkę, pociągając bagaż za sobą, a później wchodząc do wybranego przez siebie
przedziału. Przyglądała się jak jasnowłosy wsuwa kufer na półkę, a później
staje przed nią z leciutkim uśmiechem. Chłodne opuszki musnęły jej policzek,
kiedy pogładził kciukiem jej wargi.
- Kocham cię – wyszeptała, chwytając zębami palec arystokraty i
sprawiając, że jego kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej – Bardzo.
- Wiem. A ja kocham ciebie. Bardzo – zerknął przez okno, krzywiąc
z niezadowoleniem – Muszę iść.
Podążyła za jego spojrzeniem na czekającą na blondyna obstawę.
Aurorzy ustalili z nimi, że dziewczyna musi na peronie pojawić się jako
pierwsza by dziennikarze oraz pozostali czarodzieje nie utrudniali wyjazdu.
Zgodnie z planem była o trzy godziny wcześniej, siedząc z Draco na ławce i
przyglądając podstawianemu pociągowi. A teraz chłopak musiał wracać.
- Do zobaczenia wkrótce – powiedziała w końcu, splatając ich palce
ze sobą oraz całując go tym razem delikatnie oraz słodko – Pamiętaj, że jesteś
najlepszy. Cokolwiek by nie mówili. Jesteś najlepszy. I jesteś mój.
- Tylko twój, Mia – potwierdził, muskając wargami jej czoło oraz
wycofując. Stanęła przy oknie, obserwując jak wychodzi na peron a później
ostatni raz jej macha. Uśmiechnęła się, przykładając dłoń do szyby oraz
wpatrując w jego plecy póki przydzielony auror nie teleportował się z nim.
Usiadła na swoim miejscu, zasłaniając jednocześnie zasłonką okno. Nie chciała
zbędnych gapiów.
Wracała do Hogwartu.
Wracała.
Nie była pewna czy się odnajdzie. Nie wspominała o tym Malfoyowi,
bo nie chciała dawać mu kolejnych zmartwień. Jednak z trudem wyobrażała sobie
rok bez towarzystwa Harry’ego czy Rona. Bez nich Gryffindor już nie był
całkowicie ten sam. Nie był już tak dobrym dla niej domem. Nie było przecież
dnia by się z nimi nie widziała. Teraz nic nie będzie takie samo.
- Nie rób takiej miny, Hermiono, bo pomyślę, że robi ci się
niedobrze na myśl o szkole.
Wpatrywała się z zaskoczeniem w chłopaka, który bez słowa usiadł
na miejscu naprzeciw niej, a chwilę po nim to samo zrobił drugi
niezapowiedziany towarzysz. Jej serce zabiło na minutę szybciej, jednak gorycz
rozczarowania je uspokoiła, gdy zauważyła, że mimo ich obecności nie mieli ze
sobą bagażu.
- Boję się – przyznała w końcu, zaciskając dłonie w pięści i
spuszczając wzrok – Boję się, że to będzie zbyt wiele. Te korytarze, błonia..
wielka sala. Boję się, że będzie tam za dużo osób. Wspomnień. Ludzi.
Wszystkiego.
- Nie możemy uciekać od przeszłości, bo nie dogonimy przyszłości –
spojrzała ze zdziwieniem na ciemnowłosego, wymieniając z rudym równie
niedowierzające spojrzenia – No co? To słowa Erica, ale są.. prawdziwe.
- Już myślałem, stary, że wstąpił w ciebie duch Dumbledore’a –
parsknął Ron, a jego oczy pierwszy raz od tygodni błysnęły szczerym
rozbawieniem – Herm, nie bój się. Gdybyśmy my wątpili w twój wybór nie
wyruszyłabyś teraz do Hogwartu. Ale nie masz się czego obawiać.
- A w razie czego możesz zawsze znaleźć w Zakazanym Lesie starego
Forda i wrócić – zauważył niewinnie Harry, przewracając oczami na jej
parsknięcie – Dasz radę, dziewczyno. Astoria dołączy do ciebie za kilka
tygodni, jak tylko z Daphne uporządkują do końca.. sprawy.
- Rok szybko zleci, a my będziemy się widywać – dorzucił Ron,
kopiąc ją delikatnie w kostkę – Wzięłaś wszystkie podręczniki?
- I ubrania?
- Mundurek?
- Szczoteczkę?
- Żebyś tylko nie pisała już w pierwszym tygodniu, że drobniaki ci
się skończyły – pogroził jej Ron, unosząc obie brwi – Chociaż z tym to i tak do
Malfoya, nie do nas.
- Pamiętaj kim jesteś – Harry przytulił ją mocno, opierając brodę
na czubku jej głowy – Jesteś najmądrzejszą czarownicą naszego pokolenia.
- Jesteś cholerną Hermioną Granger i koniec – rudzielec również ją uściskał, a
później ostatni raz stanęli razem w przedziale. Harry Potter, Hermiona Granger
oraz Ronald Weasley. Ile to już lat minęło od kiedy po raz pierwszy się tu
spotkali? Dokładnie wybrała ten sam przedział, który zajmowali od zawsze. Teraz
też usiądzie na swoim stałym miejscu, wyciągnie książkę i.. przygotuje się na
Hogwart.
- Naprawdę jesteś Harrym Potterem? – Ron przerwał ciszę,
wsuwając dłonie do kieszeni.
- Tak – odpowiedział Harry z uśmieszkiem, unosząc dłonią ciemne
pukle by pokazać pobladłą już bliznę.
- Czy ktoś nie widział ropuchy? Neville
zgubił swoją – dodała od siebie, przybierając swój dawny dziecinny ton głosu –
Och, robicie czary? No to popatrzymy.
- Słoneczko, masełko, stokrotki żółciutkie
Cyraneczko, żądełko, pieniążki złociutkie,
Zmieńcie szczura tego, głupiego, tłustego,
W szczura mądrego i całkiem żółtego!
Wyrecytowali wspólnie, a Hermiona kolejny
raz odczuła wyjątkowość tej chwili. Ron parsknął śmiechem, a Harry uśmiechnął
się jeszcze szerzej. Kiedy odtworzyli chwilę ich wspólnego pierwszego
spotkania… gdyby tylko wiedziała jak to wszystko się potoczy, każdy moment
doceniałaby jeszcze bardziej. Teraz nie zostało jej nic niż dziękować za te
lata i modlić się do Merlina o kolejne. Chłopcy chwilę postali, ale niestety i
oni musieli ją opuścić. Usiadła z powrotem na swoim miejscu, opierając głowę o
zagłówek i przymykając oczy.
Czy tak się czuł Remus, gdy wracał po raz pierwszy od dawna do Hogwartu bez swoich najbliższych przyjaciół?
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
-
Daj spokój – wysyczała, gdy dziewczyna stojąca obok wyprostowała się i
zmarszczyła brwi z niechęcią na widok przybyłego – Czemu się na niego
wściekasz?
-
Mógł mi powiedzieć. Mógł mi powiedzieć gdzie jest moja siostra, a nie milczeć z
głupiego uporu – wycedziła jasnowłosa Greengrass, mrużąc powieki, gdy
zielonooki na jej widok jedynie lekko się skrzywił – Potter.
-
Cześć, Daph, wciąż mnie nie lubisz? – Harry zerknął na rezydencję przed którą
stali, a później mniej pewnie na obie kobiety – Czy na pewno..
-
Tak – Astoria zacisnęła usta, wyciągając różdżkę i stukając w bramę, która
otworzyła się ze zgrzytem. Harry jedynie skinął głową, idąc za obiema
dziewczynami, które pewnym krokiem przecinały podjazd. Pałacyk w stylu
wiktoriańskim zadziwiająco mu się spodobał. Preferował raczej mniejsze domy,
ale ta budowla miała w sobie pewien urok, któremu nawet on nie był obojętny.
Stanęli przed dużymi, zdobionymi, drewnianymi drzwiami, a młodsza Greengrass
zacisnęła palce na kołatce i zastukała.
-
Pani z paniczem oczekują państwa w salonie – powiedziała młoda dziewczyna,
która przepuściła ich w drzwiach. Harry z ciekawością przyjrzał się jej schludnemu
mundurkowi oraz mdłym oczom, które wciąż trzymała spuszczone.
-
Trafimy sami, Eloise – Daphne zdjęła płaszcz, podając go jednemu z
czekających skrzatów – Dziękujemy.
-
To.. dziewczyna? – zapytał, widząc krzywy uśmiech obu sióstr.
-
Tak, Harry, to dziewczyna – Astoria zlitowała się nad nim, biorąc go pod ramię
i ciągnąc jednym z korytarzy – Mówiłam ci już, kochanie, że często u
arystokracji pracują podlegli im ludzie. Eloise jest charłaczką, córką
stajennego, państwa Malfoy.
-
I co za to dostaje?
-
Pieniądze, dom, wyżywienie oraz styczność z magią – Toria ścisnęła jego palce,
gdy weszli do salonu. Pomieszczenie było ogromne, a wzrok najbardziej
przyciągał duży, misternie zdobiony kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Na
ścianach ktoś ręcznie namalował wzory pnących się kwiatów, a żyrandol mienił
się diamencikami. W centralnej części czekała na nich pani Malfoy, odziana w
prostą błękitną szatę. Jasne włosy splotła w luźnego koka, a delikatny makijaż
zdobił bladą twarz kobiety. Harry pamiętał jak młodo oraz kwitnąco wyglądała
kiedyś na balu, a teraz w jej oczach odbijały się wydarzenia ostatniego roku.
Zdawała się być wciąż olśniewająca, ale szczęście opuściło szafirowe
spojrzenie, a usta z trudem uśmiechały.
-
Czekaliśmy na was – skinęła im by usiedli na sofie, samej zajmując miejsce obok
syna. Na ostatnim fotelu siedział Kingsley, a za nim stał młody urzędnik. Harry
złapał zmęczony wzrok tymczasowego Ministra Magii, który ostatnio bardzo
przejmował się jego zdrowiem.
-
Wiecie po co się tu spotkaliśmy – chrząknął w końcu czarodziej, zaplatając
dłonie i opierając o nie brodę – Na prośbę Harry’ego zrezygnowaliśmy z
tradycyjnej Sali w Ministerstwie na rzecz waszej prywatnej.. rozprawy. Od
kilkunastu lat.. dziesięcioleci nie przeprowadzaliśmy takiej.. sprawy – zawahał
się, przyglądając z ciekawością oraz zmartwieniem im wszystkim – Dlatego nie
mogę zapewnić o bezpieczeństwie oraz braku konsekwencji. Dlatego spytam po raz
ostatni. Czy jesteście pewni?
-
Tak – odpowiedział od razu Draco, opierając wygodniej i ignorując niepewną minę
matki – Jestem pewien.
-
Ja też – Astoria znów splotła ich palce, biorąc głęboki wdech – Wiemy jakie
mogą nastąpić konsekwencje.
-
W porządku, w takim razie rozpocznijmy – Kingsley westchnął cicho, wyciągając z
aktówki kilka papierów – Mam papiery z osiemnastego grudnia tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego roku na mocy którego zawarto umowę o połączenie Rodu
Starożytnego Malfoy, za pośrednictwem jedynego oraz prawowitego dziedzica i
spadkobiercy Dracona Lucjusza Malfoya, i Rodu Starożytnego Greengrass, za
pośrednictwem drugiej z linii dziedziczki Astorii Rozalie Greengrass. Obie
rodziny zaakceptowały warunki oraz złożyły podpis pod Przysięgą Narzeczonych.
Czy jesteście gotowi rozpocząć procedury anulowania umowy?
-
Tak – Draco i Astoria spojrzeli na siebie, równocześnie odpowiadając.
-
Czy jest z nami Najstarszy Rodu Malfoy? – Kingsley otworzył aktówkę, wyciągając
kolejne papiery.
-
Jestem – blondyn odpowiedział po chwili ciszy zdecydowanym głosem. Z racji
tego, że jego ojciec został skazany tymczasowo do Azkanabu, wszelkie prawa,
obowiązki oraz przywileje spoczęły na jego barkach. Był Najstarszym, głową
rodziny.
-
Czy jest z nami Najstarszy Rodu Greengrass?
-
Jestem – Daphne spuściła wzrok na sygnet na swoim palcu. Wciąż nie mogła przyzwyczaić
się do myśli, że ich ojciec nie żyje. I teraz to ona odpowiada za ich rodzinę.
-
Kto występuję o odstąpienie od umowy?
-
Ja – odpowiedzieli jednocześnie, posyłając sobie słabe uśmieszki.
-
Czy Najstarsi akceptują decyzje dziedziców?
-
Tak.
-
Czy przyrzekacie na swoją magię o czystych intencjach waszych działań, które
nie mają zaszkodzić współpartnerowi, rodzinie własnej bądź rodzinie partnera?
-
Przyrzekam.
-
Zgodnie z prawem danym mi przez Ministerstwo zrywam wszelkie umowy związane z
małżeństwem dziedzica Dracona Lucjusza Malfoya z dziedziczką Astorią Rozalie
Greengrass. Wszelkie konsekwencje oraz straty Rodów spoczywają na waszych
barkach – Kingsley spojrzał na kremową kartkę, gdzie kiedyś złożyli podpisy ich
ojcowie – Akt zostanie zniszczony.
Astoria
wpatrywała się jak Kingsley przygotowuje wraz ze swoim asystentem dokumenty do
zlikwidowania. Jednocześnie podsunął jej, jak i Draco, papierki do podpisania.
Widziała ten wzór wiele razy, gdy szukali jakiejś luki w umowie. Całe ściany
chłopaków w dormitorium pokrywały podobne papierki.
Czy jest Pan/Pani
chora? Nie.
Czy jest Pan/Pani
objęta klątwą?
Nie.
I
wiele innych pytań. W większości na te dwa ich poprzednicy wpisywali, że
owszem. Smocza ospa, klątwa, każda możliwość, która miała im pomóc. Jednak
żadne z nich nie miało tego, co oni. Żadna czarownica wnosząca o odstąpienie od
małżeństwa nie miała aprobaty rodziny, w tym Najstarszych. A oni mieli. Nikt z
wcześniejszych osób nie robił tego wspólnie. Jak ona i Draco. Nikt nie miał
zapewnionej opieki medycznej. A oni mieli.
I
nikt. Nikt z nich nie robił tego z powodu miłości tak silnej jak jej do
Harry’ego, a Draco do Hermiony.
Odłożyła
pióro, podając wypełniony formularz i przyglądając jak zamaszystym ruchem
podpisuje swój jasnowłosy arystokrata. Złapał jej wzrok, a szare tęczówki
błysnęły spokojem oraz czułością.
-
Macie powiedzieć, jeśli odczujecie.. cokolwiek, jasne? Ból, nawet ułamek
sekundy cierpienia, macie to nam zgłosić – Daphne złapała siostrę za rękę, a
Narcyza swojego syna.
-
Nic nam nie będzie – Astoria westchnęła, czując jak jej serce powoli
przyspiesza. Pozwoliła drugiej dłoni wsunąć się do ciepłej, większej ręki
Pottera. Zielone spojrzenie spoczęło na niej z niepewnością oraz troską, ale i
nadzieją.
Wszyscy
wpatrzyli się w kartkę, na którą skierował różdżkę Minister Magii i który
inkantował jakąś łacińską formułkę. Papier powoli zaczął się na rogach zmieniać
w popiół, mimo że nie widzieli nigdzie chociażby płomyka. Astoria starała się
utrzymywać równe wdechy i wydechy, ale serce bezwiednie przyspieszyło. W końcu
po kartce nie zostało śladu oprócz czarnego popiołu, który Kingsley przesypał
do torebki i doczepił do innego pliczku dokumentów. Wciąż nie odrywała wzroku
od miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywała jedna kartka, od której
zależało wcześniej jej całe życie.
-
Zostaniecie przebadani i najlepiej wzięci chociaż na chwilę na obserwację –
zarządził asystent, machając ręką na czekających medyków. Kingsley podniósł
się, wychodząc wraz z Daphne i swoim pomocnikiem oraz życząc im szczęścia.
Daphne podniosła się, drepcząc nerwowo obok kominka.
Posłusznie
wyszła za byłym już narzeczonym do pokoju obok, pozwalając zdjąć z siebie
ubranie i rzucić wiele zaklęć taksujących jej stan zdrowia. Drgnęła, gdy Harry
wsunął się do środka, stając w kącie i obserwując ją ze skupieniem. Po kolei
wykonywała zadania, upewniając uzdrowicieli o doskonałym zdrowiu swojego ciała.
Na koniec przyjęła odpowiednią ilość eliksirów oraz obiecała informować o
nietypowych dolegliwościach.
Zostali
sami.
-
Zdejmij go – Harry patrzył na nią tymi okropnie intensywnymi oczami, które
wywoływały u niej dreszcze. Uniosła do góry dłoń, zsuwając powoli sygnet, który
nie opuszczał jej palca od najmłodszych lat. Z dziwną pustką położyła pierścień
Rodu Malfoy na stoliku, robiąc krok do tyłu i uśmiechając leciutko.
-
Czy teraz mogę się ubrać? – zapytała z łobuzerskim uśmiechem, przyglądając jak
do niej podchodzi i mierzy ją pożądliwym wzrokiem – A może chcesz mnie
przebadać.. dokładniej?
-
Jesteś teraz już tylko moja – wyszeptał do niej, chwytając ją za nadgarstki, a
jej żołądek podskoczył. Zamrugała, gdy niespodziewanie teleportował ich z
rezydencji Draco, do ich pokoju na Grimmlaud Place 12. Nie zdążyła nawet
zastanowić się jak naprawdę potężny jest w sobie sam Harry Potter i bez cząstki
duszy Riddle’a, że zdołał przebić się przez bariery Malfoyów i te w domu
Syriusza. Ale wtedy ciepłe usta zmiażdżyły jej własne w brutalnym pocałunku. Z
chęcią odpowiedziała na pieszczoty, oplatając ramionami szyję gryfona i
przyciągając jeszcze bliżej.
A
później długo świętowali dzień, który oficjalnie pozwalał im spędzić całe życie
we własnych ramionach.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Patrzyli
na nią.
Patrzyli,
gdy szła korytarzem. Patrzyli, kiedy wchodziła do biblioteki. Patrzyli na nią.
Na to co je. Co pije, z kim rozmawia, co czyta.
Patrzyli.
Patrzyli.
Ale
milczeli. Przerywali rozmowy, gdy ich mijała. Uciszała szepty swoją obecnością.
Słowa
jednak były. Krążyły między nimi, omijając ją dokładnie.
Ale wiedziała. Widziała. Słyszała.
Ale wiedziała. Widziała. Słyszała.
-
Nie zwracaj uwagi.
-
Robię to od samego początku. Czasem moja cierpliwość sięga zenitu i.. –
wzruszyła ramionami, podnosząc wzrok znad czytanej książki i mrużąc powieki by
dojrzeć twarz towarzysza – Jest taka piękna pogoda. Nie mogliby się skupić na
tym?
-
Błonia nie są zbyt dobrym miejscem na ukrywanie się – przysiadł na stopniu obok
niej, wyciągając długie nogi przed siebie – Ale ty już tego nie robisz. Jestem
z ciebie dumny, Hermiono.
-
Ja z ciebie też, Charlie – poklepała go po głowie z prowokującym uśmiechem –
Nie dość, że znalazłeś kobietę marzeń, to objąłeś ciepłą posadkę nauczyciela w
Hogwarcie i zaskakująco dużo nagle chętnych na twoje zajęcia.
-
Opieka nad magicznymi stworzeniami to świetny przedmiot, ale trzeba tylko
dobrze go prowadzić. Bez urazy oczywiście do Hagrida i poprzedników naszego
przyjaciela – zaśmiał się, ale Hermiona musiała się z nim zgodzić. Mimo, że
sama już sobie darowała lekcje z Weasleyem, to chętnie w czasie wolnym
przechadzała się by zobaczyć jak prowadzi zajęcia. A robił to doskonale i
pomysłowo, a i jego charyzma przyciągnęła nagle wielu chętnych. Charlie z
typowo swoją fascynacją opowiadał o stworzeniach jakie spotkał. Z pomocą przyjaciół
z Rumunii planował nawet zorganizować wycieczkę z okazją do poznania tych
wzbudzających strach smoków, które tak kochał. Nie same uczennica chętnie go
słuchały i nie odrywały wzroku od profesora, ale i chłopcy chętnie dołączali do
zajęć.
-
Jak się czujesz? – zapytała po długim milczeniu, gdy oboje wyciągnęli twarze w
kierunku słońca. Weasleyowie ciężko znieśli śmierć Ginny. Szczególnie biedna
Molly przeszła bardzo depresyjne tygodnie, a nagle jej rudawe pukle obsiane
zostały siwymi pasmami. Kobieta zagubiła się we własnym smutku, a jej mąż
stracił wszelką pogodę ducha. Bill z Fleur zaszyli się w Norze, nie chcąc
porzucać rodziny w takich chwilach, a Percy nie odstępował rodzicieli na krok.
George zamknął się w swoim pokoju, płacząc całymi dniami, a Ron… po wielu
rozmowach zaczął w końcu podnosić się na nogi. Skupił się całkowicie na
pomaganiu Harry’emu ze śmierciożercami.
-
Dobrze – powiedział zaskakująco spokojnie, przechylając głowę by móc spojrzeć w
jej oczy. Jego własne błyszczały smutkiem, ale i zadziwiającą akceptacją – Gin
jest z Fredem. Jest już dobrze, Herm.
-
Ona jest już szczęśliwa – przytaknęła, zagryzając wargę – Więc.. postanowiłeś
zadowolić się posadką profesora czy to dopiero początek twojej kariery
nauczycielskiej?
-
Och, kiedyś zostanę i samym dyrektorem – zażartował, wskazując coś przed sobą –
Czyż to nie twój luby?
-
Draco – zdziwiona podniosła się szybko, zbiegając po schodkach i zostawiając za
sobą śmiejącego się pod nosem Weasleya. Zignorowała nagłe zainteresowanie
wszystkich uczniów na błoniach, pędząc w kierunku drogi prowadzącej do głównej
bramy Hogwartu. Wpadła w rozłożone ramiona Malfoya, który mocno ją do siebie
przygarnął. Minął dopiero miesiąc, a ona czuła się jakby nie widzieli się rok a
nawet dłużej. Odsunęła się w końcu trochę, dostrzegając ten złośliwy grymas na
jego twarzy, ale bardzo zadowolone z jej reakcji oczy.
-
Cześć, Granger – przywitał się, muskając wargami jej usta – Powiedz, że
znudziła ci się już nauka i postanowiłaś rzucić szkołę.
-
Nie, Malfoy, nie rzucę dla ciebie Hogwartu – parsknęła, unosząc brwi, gdy
pociągnął ją w kierunku jeziora. Obeszli niemalże połowę, trzymając się za ręce
i opowiadając mało istotne wydarzenia z ubiegłych tygodni. Kiedy w końcu
zniknęli innym uczniom z oczu, usiedli na zielonym trawniku i skierowali
spojrzenia na wznoszący się przed nimi do samych chmur zamek.
-
Powiedz mi, że jedynie Charlie jest młodym nauczycielem – mruknął, taksując ją
wzrokiem, w którym zamigotały iskierki rozbawienia – Wiedziałem, że bardzo mi
się spodobasz w mundurku.
-
Jestem pilną uczennicą, panie Malfoy – zagryzła wargę spoglądając na swoją
wyprasowaną koszulę, spódnicę do kolan oraz nie podciągnięte podkolanówki i
zwykłe trampki. Nie powstrzymała uśmiechu satysfakcji, gdy szare spojrzenie
błysnęło pożądliwie, kiedy powolnym ruchem rozpięła dwa górne guziki – Ciepło
dzisiaj.
-
Bardzo – przytaknął, zjeżdżając wzrokiem na jej odkryte do połowy uda, kiedy
równie filuternie podciągnęła to przypadkowo materiał spódnicy. Hermiona już
nie ukrywając szerokiego uśmiechu, rozpięła kolejny guzik, wzbudzając tym samym
pomruk u ślizgona.
-
Powiedz, skarbie, jak tam seksowne sekretarki? – kolejny guzik, a stanik
przykuł wzrok blondyna.
-
Nie widziałem chociażby przeciętnej ładniej, a co dopiero… - oblizał wargi,
wyciągając dłoń, ale odepchnęła go do tyłu, grożąc palcem.
-
Nie. Nie wolno obłapiać uczennic – zsunęła koszulę z ramion, odkładając ją na
swoją torbę i ściągając szybko buty oraz podkolanówki. Chwyciła za suwak
spódnicy, rzucając ciekawie okiem na chłopaka – A pacjentki? Jakieś.. chętne do
podziękowań?
-
Nie – zaprzeczył, głodnym wzrokiem na nią patrząc – Ani jednej.
-
A nowe koleżanki? – kontynuowała, pozwalając spódnicy opaść na ziemię obok jej
stóp. W samej bieliźnie przysunęła się do ślizgona, który przełknął ciężko
ślinę – Jakieś śliczne blondynki?
-
Nie przypominam sobie – westchnął, gdy usiadła na jego kolanach, sprawnie
rozplątując włosy z koka i pozwalając lokom opaść na plecy – Ja..
-
Teraz, Malfoy, masz wynagrodzić mi cztery tygodnie bez ciebie – zarządziła,
rozpinając jego bluzę – Bardzo tęskniłam.
-
A mi się bardzo podoba, że rozłąka tak na ciebie działa – musnął palcami,
ramiączko jej biustonosza – Co będzie jeśli następnym razem spotkamy się na
święta? Rzucisz się na mnie na peronie?
-
Oczywiście, że nie – zachichotała, całując lekko kącik jego ust – Może do tego
czasu zatrudnią jakiegoś młodego nauczyciela, hmm?
-
Nie mów tak – warknął, popychając na ziemie i z chęcią się na niej układając by
przyszpilić ją do trawnika – Jesteś moja, Granger. Zapamiętaj to sobie.
A
Hermiona miała do końca życia pamiętać już tą chwilę. Ich usta, dłonie oraz
ciche jęki, gdy zatracili się w sobie nie patrząc na to, że są na dworze, na
terenie szkoły. Nie liczyła się dla nich nawet myśl, że ktoś może ich znaleźć,
usłyszeć bądź szukać.
Byli
oni.
Pocałunki,
szepty i długie chwile przyjemności.
A
na koniec na palcu gryfonki pojawił się w końcu sygnet Rodu Malfoy.
Była
Draco
Tylko
jego.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Październik
minął jeszcze szybciej niż się zaczął. Listopad powitała z kichającą oraz
kaszlącą okropnie Astorią u boku, ale po pierwszej panice czy to nie skutki
rozwiązania umowy uspokoili się. Błonia przestały być tak przyjemne, a z
pierwszym mrozem przywitali grudzień. Często Toria przesiadywała z nią w Pokoju
Wspólnym Gyrffindoru, na fotelu jej i Harry’ego. Co tydzień obie wyczekiwały
kartki od Pansy, która zdawała się powoli godzić z przeszłością. Draco z Harrym
i Blaisem często odwiedzali Hogwart bądź Hogsmeade. Powoli wszyscy ruszyli do
przodu. Wybraniec z przypisanymi mu aurorami schwytał kilku śmierciożerców, a
Ron zaakceptował śmierć Ginny i pomógł przejść żałobę rodzinie. Blaise z pomocą
matki nagrał w końcu pierwszy singiel, a jego piosenka pobijała rekordy
popularności wśród magicznej, jak i mugolskiej społeczności. Malfoy szybko
udowodnił, że zasługuje na swój staż nie tylko dzięki oparciu u Złotego
Chłopca. Przyszłość zaczynała się im podobać.
-
Hermiona!
Nathaniel
wyglądał jak okaz zdrowia. Ciemne włosy zdążyły znów odrosnąć i opadać na
czoło, a oczy lśniły wesoło. Podbiegł do niej, mocno obejmując w pasie.
Uścisnęła go, podnosząc trochę oraz z jękiem puszczając.
-
Przytyłeś – wytknęła mu, ale w środku poczuła jedynie pewność, że mały jest już
zdrowy. Rok temu bez problemu go nosiła. Teraz już nie było to takie proste.
-
Byłem u babci – wzruszył ramionami, a ona poczuła kolejną falę niecierpliwości.
Czekała na święta z utęsknieniem, bo nie tylko miała spotkać przyjaciół. Jej
babcia, którą już poinformowała o sytuacji, bardzo dużo im pomagała. I została
gościem na ich święta.
-
Cześć, młody – Astoria objęła chłopca, a później ciągnąc swój bagaż udali się
za nim do oczekującej ich grupki. Harry trzymał na rękach małego Teddy’ego,
który gaworzył radośnie i wciąż łapał go za brodę. Draco stojący obok właśnie
poprawiał dziecku czapeczkę, a Hermiona nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. I
Harry, i Draco zostali największymi fanami chłopczyka.
-
Wyglądacie jak urocza rodzinka – powiedziała, stając na palcach i całując
blondyna w policzek, a później przyjaciela. Teddy przyjrzał się jej niepewnie,
ale po chwili przywitał wesoło ukazując najpiękniejszy dziecięcy uśmiech jaki
widziała. Niebieskie włosy zmieniły się na jej brązowe, a po chwili znów na
rażąco zielone.
-
Taki marny komitet powitalny, bo większość już w domu bądź dopiero tam zmierza.
- Chodźmy już tam – Hermiona uśmiechnęła się, splatając palce z Malfoyem i pozwalając odebrać sobie bagaż – Do domu.
Tegoroczne
święte będą się różnić od każdych poprzednich. Nie było porównania z
zeszłorocznymi, które spędzili na wędrówce. Teraz jednak również będzie
wyjątkowo. Bez większości rodziców, a z bliskimi w innym znaczeniu. Oni wszyscy
byli dla siebie rodziną. Każdy był sobie bliski.
Hermiona
nie mogła powstrzymywać śmiechu, gdy Blaise przytargał choinkę, a jak się
okazało Teodor z Harrym znaleźli ozdoby świąteczne w jednym ze starych pokoi.
Kolorowe ozdoby zajmowały każdą wolną przestrzeń, a choinka zaczynała lśnić
bogactwem. Złote, czerwone, zielone, niebieskie, pomarańczowe i wiele innych
bombek zawieszali, łańcuch zrobiony przez Nathaniela i babcię Granger dopiął
wszystko na ostatni guzik. Teodor zawiesił inne ozdoby nad kominkiem, a teraz
walczył z lampkami do powieszenia na Przepyszne zapachy z kuchni, gdzie
urzędowała babcia Hermiony z mamą Blaise’a kusiły. Draco zasiadł do fortepianu,
wygrywając świąteczne melodie, a Astoria za namową wszystkich uraczyła ich
swoim pięknym głosem. Harry z Blaisem wciąż wieszali ostatnie ozdoby, żartując
wciąż wesoło. Dużo pierniczków zostało na talerzu, a równie dużo zjedli
popijając kakao. Teddy siedział na sofie przebrany w śpioszki z reniferem,
klaszcząc i przypatrując swoim opiekunom. Tuż obok posadzili Millicentę, której
jasne kosmyki upięli czerwoną wstążką. Mała ściskała misia, chichocząc. Narcyza
ze swoją pogodzoną od niedawna siostrą, Andromedą, sączyły ajerkoniak i
rozmawiały pogodnie.
Wszystko
było idealne.
Prawie,
bo oczywiście, nawet święta nie zmieniają wszystkiego.
Astoria
wciąż nie wzięła małej Milli na ręce. Ani razu nie zareagowała, gdy dziewczynka
zaczynała płakać, chociaż wystarczył jedno piśnięcie Lupina by była tuż obok.
Kiedy patrzyła na ośmiomiesięczną córeczkę ich zmarłej przyjaciółki w jej
oczach odbijała się jedynie niechęć.
Nie
było też Marcusa. Wciąż się nie wybudził. Nie zobaczy nigdy swojej córeczki,
która podgryzała nieustannie Draco czy szarpała za rękę Harry’ego. Nie ujrzy
jej uśmiechu na widok Teodora czy Hermiony, bądź nie usłyszy śmiechu niczym
delikatnych dzwoneczków, gdy Blaise ją rozbawi.
Hermiona
tęskniła za rodzicami. Wciąż nie rozpoczęła nawet poszukiwań, posłusznie
czekając na znak od aurorów, że już nic im nie zagraża. Widziała, że tęsknota
również targa Zabinim za Aryą.
Musieli być cierpliwi.
-
Chyba szczeniak jest zmęczony – Harry kucnął przy sofie, gdzie Teddy zamrugał
powoli, ziewając szeroko – Chodź, Teddy, poszukamy miejsca do spania.
Chłopiec
nie pisnął, gdy Harry go podniósł i zabrał na górę. Wszyscy dobrze wiedzieli,
że robi to dla małego, chociaż dzieciak równie często spał w swoim kojcu, kiedy
oni hałasowali. Widać mały Lupin od małego musi przyzwyczajać się do rodzinnego
chaosu. Milli obróciła się za Potterem, a później jej szafirowe oczy spoczęły
na Astorii. Ślizgonka odwróciła wzrok, podnosząc i idąc śladami Harry’ego.
-
Potrzebuje czasu – powtórzył Blaise, obserwując jak Hermiona bierze dziewczynkę
na swoje kolana i mocno przytula – Po prostu.. czasu.
-
Potrzebuje przebaczyć Milli – poprawił przyjaciela Draco, siadając obok
ukochanej i pstrykając
dziewczynkę w nos – I sobie.
-
Zagramy w jakąś grę? – Nathaniel w podskokach wbiegł do salonu, a ubrudzone
czekoladą usta wygięły się w uśmiechu. Kiedy przytaknęli, zadowolony pobiegł do
siebie po wybraną planszówkę.
Dopiero kilka godzin później i pełen radości Nate
odczuł zmęczenie. Siedzieli przy kominku, dojadając ciastka i słuchając
wygrywanej na gitarze przez Blaise’a melodii. Teddy i Milli od dawna spali, a
Astoria leniwie leżała na kolanach Harry’ego. Andromeda z Narcyzą wróciły do
Malfoy Manor, a babcia Hermiony rozgościła się w jednej z sypialni na piętrze.
Wskazówka zegara poruszała się zdecydowanie zbyt szybko.
-
Chodź, pora zasnąć – Teodor podniósł już półśpiącego Nate’a, powoli wnosząc
brata na górę. Gryfonka musnęła ustami policzek Draco, wysuwając z jego objęć i
dołączając do Notta. Weszła do pokoju chłopca, który w wakacje odremontowali.
Teraz ściany miały ładny błękitny odcień, a kilka rysunków Teodora zdobiło
ściany. Żyrandol przyozdobili spadającymi śnieżynkami, a na oknach farbami
namalowali bałwanki. Łóżko chłopca było duże, ale nie przytłaczało pokoiku.
Dużo książek i dziecięcych, i trochę bardziej dojrzałych poukładali na
szafeczce, a zabawki – w tym najwięcej puzzli oraz planszówek – leżały w każdym
kącie. W końcu Nathaniel miał pokój jak każdy dzieciak, gdzie porządki bywały
rzadkością, a nie jak kiedyś sterylnie czyste pomieszczenie.
-
Dobranoc, Natie – szepnęła, ściągając mu ze stóp skarpetki oraz bluzę, pozostawiając
w luźnych dresach oraz koszulce ze smokami. Pocałowała chłopca w czoło,
okrywając kołdrą i zostawiając zapaloną jedną lampkę. Od wojny Nathaniel ciężko
znosił całkowitą ciemność, chociaż koszmary powoli zostawiał za sobą. Wraz Teo
wyszli, domykając drzwi i ruszając ku salonowi.
-
Cieszę się, że Harry pozwolił nam zostać – mruknął ciemnooki, gładząc jej plecy
przez co odruchowo ich magia zawrzała – Nate jest teraz.. innym dzieckiem.
-
Jesteśmy wszyscy rodziną, Teo, to normalne, że dom Harry’ego jest naszą
bezpieczną przystanią – przytaknęła, wzruszając ramionami. Fakt, Nathaniel
bardziej przypominał teraz dziecko, niż starca w młodym ciele. Wciąż jego oczy
były nadzwyczaj dojrzałe i poważne, a słowa, które padały dziecinnym głosikiem,
nie powinny nigdy móc zostać wypowiedziane przez dziecko, ale stawał się
szybciej weselszy. Jego śmiech codziennie rozbrzmiewał na korytarzu. Uwielbiał
zabawy z chłopakami oraz naukę latania, uwielbiał dyskusje z Draco, żarty z
Harrym i lekcje gitary z Blaisem. Odzyskał bowiem dzieciństwo.
-
Boję się jutra – powiedziała Astoria, gdy dołączyli. Znów ułożyła się między
nogami Draco, pozwalając mocno objąć. Siedzieli przed kominkiem, ramię przy
ramieniu, wpatrując w tańczące płomyki.
-
Nasze pierwsze wspólne święta – westchnęła, uśmiechając, gdy Malfoy splótł ich
palce – I oby co roku były takie. Wesołe.
-
I w takim gronie – dorzucił Harry, uśmiechając do nich łobuzersko – No albo
plus jakieś dzieci.
-
Myślicie, że Pansy przyjdzie?
Przyszła.
Kiedy
Teodor się obudził zobaczył wpatrzone w niego ciemne tęczówki. Zamrugał
zaskoczony, ale nie przerwał ciszy. Przyglądał się ciemnym włosom wciąż długim
i lekko pofalowanym. Przyglądał się szczupłym dłoniom, o które opierała brodę,
zapatrzona w niego. Spojrzał na pełne, zaciśnięte usta oraz duże, zamyślone
oczy.
Pansy
siedziała na materacu, ubrana w zwyczajne spodnie oraz koszulkę, jakby to była
całkowicie normalna sytuacja. Zauważył walizkę porzuconą przy drzwiach i
płaszcz przewieszony na fotelu.
Pansy
nie zmieniła się za bardzo. Wciąż była blada, smukła, piękna. Jej oczy wciąż
były ciemne, smutne oraz wydawać by się mogło puste. Ale on widział w nich
przeszłość. Mroczną, przerażającą.
Pełną sekretów.
Lubił to właśnie w
dziewczynie. Lubił jej mroczną naturę, chociaż nie była nawet porównywalna z
chwilą, gdy jej twarz jaśniała w uśmiechu. Lubił przenikliwy umysł oraz bystre
odpowiedzi. I jej głos.
-
Znalazłam rodzinę tamtego śmierciożercy z Włoch i przekazałam rodzinie kopertę
z paroma.. tysiącami – powiedziała spokojnie, przechylając lekko głowę na bok –
Później byłam w Polsce. Znów w górach. A na koniec przesiedziałam długie
godziny u Chrisa.
-
Zajęło ci to wszystko ponad pół roku – podsumował, unosząc obie brwi – Co
jeszcze robiłaś?
-
Skończyłam książki – uśmiechnęła się ze smutkiem – Całą historię. Skończyłam.
-
Jak?
-
Myślę, że nie do końca źle – wzruszyła ramionami, wskazując ręką walizkę –
Możesz potem sam ocenić. Miałam problem tylko z jednym wątkiem. W tym wszystkim
jeden jedyny element mi nie pasował.
-
Jaki?
-
Miłość – zagryzła wargę, krzywiąc cierpko – Pisałam tyle o niej, a nie byłam
pewna czym jest. A teraz.. teraz chyba wiem. Przez te pół roku zrozumiałam, ale
potrzebuje twojej pomocy.
-
Co mam zrobić? – zapytał bardziej zaskoczony jej szczerością oraz prośbą o
pomoc. Pansy nigdy nie prosiła. A już na pewno nie o pomoc. I nie jego.
-
Pocałuj mnie – zażądała, wbijając w niego intensywne brązowe tęczówki – Pocałuj
mnie, proszę.
Nie
musiała więcej powtarzać. Powoli, samemu przeciągając ten moment i ciesząc się
nim, przysunął się do niej. Ich oddechy się zmieszały, a zapach bzu dostał do
jego nozdrzy. Był spragniony jej. Tak bardzo. Kiedy w końcu ją pocałował odczuł
to w każdym kawałku swojego ciała. Iskierki przeszyły jego kręgosłup, serce przyspieszyło,
a oddech stał się urywany. Kiedy chciał się odsunąć niepewny jej bierności,
Pansy popchnęła go do tyłu, samej nasuwając na niego. Poczuł słodki ciężar
kobiecego ciała, a jej włosy zasłoniły pokój. Całowała go gwałtownie, równie
spragniona co on. Przesunął palcami po jej plecach, czując jak drży od czułego
dotyku. Gdy się sturlała, czuł niedosyt.
-
I co? – wychrypiał, obracając na bok by na nią spojrzeć.
-
Dlaczego? – jęknęła, zaciskając powieki i uderzając dłonią w czoło – Czemu, na
Salazara, to ciebie musiałam pokochać?
-
I na uświadomienie sobie tej przerażającej wizji potrzebowałaś ponad sześciu
miesięcy? – parsknął, nieruchomiejąc, gdy na niego znów spojrzała przeszywająco
– Czemu wróciłaś?
-
Nie na uświadomienie sobie miłości do ciebie – zaprzeczyła, posyłając mu smutny
uśmiech – Musiałam odczekać żałobę po Raphaelu. Musiałam sobie samej
uzmysłowić, że mimo wszystko ja też na to zasługuje. I na ciebie. I przez
napisanie wszystkiego.. pogodziłam się, Teodorze. W końcu, po raz pierwszy raz
w życiu przeszłość nie jest moim wrogiem. I mogę ruszyć do przodu. Z tobą.
-
Czyli zostaniesz?
-
Do samego końca, Teo – przyznała, przysuwając i chwytając jego dłoń – A teraz
powiedz mi, co się działo przez ostatnie miesiące i jak bardzo są na mnie
wściekli.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Święta przebiegły w przyjemnej
atmosferze. Jedzenie było wyborne, kolędowanie wesołe, a kilka godzin pełne
zabawy i czerpania radości z własnego towarzystwa. Blaise pojawił się w kominku
przebrany za świętego Mikołaja, co wzbudziło na początku płacz maluchów, ale po
chwili Teddy poraczkował ze szczęściem do Zabiniego. Narcyza oraz Andromeda
złapały świetny kontakt z babcią Hermiony oraz matką Blaise’a, która przybyła
na Wigilię. Nikogo nie zdumiała obecność również Erika Hutza z jego uroczą
małżonką, który jako jeden z niewielu potrafił ustawić chłopca z zielonymi
oczami do pionu. Cóż, auror Hutz był dla nich jak opiekun, więc spokojnie
zaliczali go do swojej dość dziwnej acz kochającej się rodziny. Największym
zaskoczeniem była obecność jednak kuzyna Harry’ego, którego Astoria przywitała
z szerokim uśmiechem. Wszyscy starali się nastawić przyjaźnie, mimo wiedzy, jak
bardzo kuzyn ranił ich przyjaciela. Ale gdy spojrzenie Wybrańca błysnęło
radością podczas rozmowy z Dudleyem, a każdy zrozumiał, że ta dwójka rozpoczęła
relację na nowo.
- Rozumiem, że z prezentem nie w
trafiłam.
Astoria obróciła się zdumiona,
wpatrując w stojącą tuż za nią Pansy. Uniosła obie brwi, wycierając wilgotne
dłonie w puchowy ręcznik.
- Do łazienki wchodzić bez
pukania? To szczyt bezczelności – mruknęła, zakładając ciemny pukiel za ucho –
Dlaczego?
- Wydawało mi się, że to idealne
posunięcie – Pansy wzruszyła ramionami, uśmiechając ze zrozumieniem – Nie
spodziewałam się tak beznamiętnego uśmiechu, gdy otworzysz prezent.
- Aparat Millicenty Flint nie
należy do moich… upatrzonych chociażby rzeczy – wyjaśniła, biorąc głęboki wdech
– O czym doskonale wiesz.
- Wiem. Minęło osiem miesięcy,
Toria, osiem miesięcy nienawidzenia Milli. Nie możesz już jej wybaczyć? – Pansy
zamknęła drzwi szybko, gdy tylko zauważyła spojrzenie przyjaciółki na klamkę –
Jeśli byłabyś na jej miejscu z dzieckiem Harry’ego pod sercem… co byś zrobiła?
- Powiedziała wam! Jej! –
krzyknęła, opierając dłonie o blat umywalki i zaciskając mocno palce – Komuś
kto mógłby mi pomóc… miała tam Zabiniego! Czemu.. czemu..
- Bo to Milli i nie chciała nas w
to wciągać. Chciała nas chronić, Astoria, i dobrze o tym wiesz – Pansy pokazała
rękę, w której trzymała ulubiony aparat Bulstrode – Nie chcesz zobaczyć jej
ostatnich zdjęć? Ja je widziałam.
- Nie chcę – zaprzeczyła
ślizgonka, ale Parkinson stała już przy niej, wciskając przycisk oraz
przeglądając ostatnie fotografię jasnowłosej. Astoria niechętnie spojrzała na
wyświetlacz, gdzie akurat ukazała się uśmiechnięta twarz Blaise’a, który
czochrał Hermionę. Następnie dużo Marcusa, kilka z zamyślonym Harrym oraz cała
sesja piszącej Pansy. Wciągnęła z sykiem powietrze, kiedy spojrzały na nią jej
własne oczy. Uczesana w warkocza z czerwoną szminką, uśmiechała się radośnie.
Jednak to obejmująca ją dziewczyna sprawiła, że jej serce zadrżało. Milli.
Jasne włosy rozpuszczone, różowe usta wygięte w szeroki uśmiech oraz błyszczące
szczęściem oczy. Lazurowe spojrzenie śmiało się, jak one dwie.
- To jest moje ulubione –
pokazała kilka, gdzie znów Milli była i z nią, i z Pansy, i z Hermionę, i z
każdym z nich. Ostatnie, ten faworyt, był ciut inny. Millicenta siedziała obok
niej z nogami zarzuconymi na jej uda. Ona sama opierała się o drzewo na
błoniach, mrużąc powieki przez słońce. Milli zaplotła wtedy wianek i włożyła go
na głowę, a dzięki jasnemu jeziorowi za nią zdawała się być nimfą. Machała do
aparatu, który zabrał jej Draco, potrząsając jasną grzywą. Chwilę później
Astoria popychała ją, a zaskoczona jasnowłosa wpadała do wody. Astoria
zamrugała, gdy zdjęcie straciło ostrość i dopiero przez chusteczkę podsuniętą
przez przyjaciółkę zrozumiała, że płacze. Po raz pierwszy płakała tak ciężko
przez Milli. Osunęła się na podłogę, ściskając dłonie w pięści i uderzając o
podłogę. Milli już nigdy więcej się nie odpłaci za ten psikus, mimo, że
obiecała nie raz. Nigdy więcej nie skrytykuje jej zachowania, nie udzieli
porady. Nie wsunie się do jej łóżka by wyszeptać sekrety do ucha i nie nakrzyczy
na nią. Nie zabierze na zakupy, nie zje deseru, nie będzie cieszyć z powodu
bycia druhną. Milli nie żyła. Jej słodka, dobra i tak niewinna przyjaciółka
zginęła przez własne serce, które im oddała. Nie chciała ich narażać? Milczała
i cierpiała samotnie. Nie zdradziła ich do końca. Chroniła. Była. A już jej nie
ma. I Astoria nigdy więcej nie przytuli jej, nie uczesze, nie uśmiechnie do
aparatu dziewczyny.
- Nie nienawidzę cię, Milli –
wyszeptała, opierając głowę na ramieniu siedzącej spokojnie obok niej Pansy –
Ja cię kochałam. Wciąż kocham.
- Wysmarkaj nosa, bo wyglądasz
strasznie – Pansy podniosła ją, zwilżając chusteczki i pomagając doprowadzić do
względnego porządku. Poprawiły jej makijaż oraz fryzurę, a prostym zaklęciem i
czerwone oczy zniknęły. Ostatni raz spojrzała na aparat, biorąc go w końcu do
ręki.
- Dziękuję – szczerze wyszeptała,
spoglądając na leciutko uśmiechniętą Parkinson – Byłaby na mnie zła, że tak
się.. załamałam.
- Nigdy nie była zła – Pansy
przewróciła oczami, rozkładając ręce – Chyba, że ruszyło się bez pytania jeden
z jej skarbów.
- Urwałaby nam głowy –
przytaknęła, unosząc aparat – Tęsknię za nią.
- Wiem. My też – dziewczyna
wyciągnęła ją z łazienki i poprowadziła na piętro. Weszła posłusznie za
przyjaciółką do pokoju, unosząc brwi na widok dwóch kojców. Teddy smacznie
spał, wtulony w pluszaka w kształcie wilka. W drugim kojcu siedziała
dziewczynka, przecierając piąstkami zaspane oczy. Jasne włosy miała
rozczochrane troszkę, a czerwoną sukienkę wybraną wcześniej przez dziewczęta
pogniecioną od drzemki.
- Milli nie odeszła całkowicie –
powiedziała Pansy, opierając o kojec i uśmiechając do dziecka – Nie widzisz jej
oczu? I ten uśmiech…
- Nie mogę..
- Bo się boisz, głupia, boisz się
jak bardzo przypomina twoją przyjaciółkę – prychnęła ciemnowłosa, wskazując
maleńką – Jeżeli kochasz Millicentę jak twierdzisz, to jej dziecko stanie się
dla ciebie własnym dzieckiem. Popatrz na jej oczy, Astoria.
Więc po raz pierwszy od ośmiu
miesięcy spojrzała. Lazurowe, lśniące i całkowicie niewinne spojrzenie
napotkało jej. Zadrżała widząc jaśniejsze plamki na brzegach tęczówek. Kiedy
córka Bulstrode wyciągnęła do niej ręce, gaworząc wesoło, nie wytrzymała.
Chwyciła niezbyt ciężkie ciałko, przyciągając do siebie. Zadziwiająco idealnie
dziewczynka dopasowała swoje ciałko do jej, a malutka dłoń pogładziła ją po
policzku. Milka znów zaszczebiotała dziecięcym językiem, uśmiechając do niej z
zadowoleniem.
-
Przepraszam cię, maleńka – wyszeptała, muskając wargami czółko dziewczynki. Z
małą na rękach i Pansy u boku zeszła do salonu. Zignorowała zdumione miny
pozostałych, siadając na sofie obok Wybrańca, który przywitał się z trzymanym
przez nią maleństwem a później ciekawie przyglądając jej zabawie z
ośmiomiesięcznym niemowlakiem.
-
Jest nasza – powiedziała do chłopaka, a później łapiąc spojrzenia reszty
uśmiechnęła się do nich – Jest nasza. To my zaopiekujemy się nią. Wszyscy
razem.
-
W porządku – Harry przytulił ją, a jego zielone soczewki błysnęły dumą – Jest
naszą córką.
-
Każdego z nas – przytaknął Blaise, a święta nagle stały się prawdziwym cudem.
Żadne
z nas nawet nie spodziewało się jak bardzo dziewczynka zawróci im w głowach.
Nikt nie pomyślał, że za paręnaście lat będzie jedną z najbardziej wesołych
dziewczyn w Hogwarcie. Jej nazwisko będzie zawsze łączone z ich, a jej historię
będą do końca śledzić wszyscy z zapartym tchem.
Tak o to Millicenta Ginevra II
stała się jednocześnie Potter-Malfoy-Zabini-Flint.
I nigdy z żadnego członu
tego nazwiska nie zrezygnowała.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Powrót
Pansy wiele zmienił. Dziewczyna bez problemu dołączyła do Harry’ego, Rona i
Teodora by złapać śmierciożerców. Z jej umiejętnościami oraz entuzjazmem liczba
złapanych skazańców znacznie wzrosła. W wolnych chwilach dziewczyna zaczęła
spotykać się z Nottem, co zaskoczyło przyjaciół, ale i wzbudziło ich radość.
Pansy porozstawiała ze swoją brawurą i temperamentem wszystkich po kątach, a
Harry – niechętny oraz obrażony – zgodził się uczęszczać na regularne spotkania
z wybranym przez Pansy i Erika psychologiem. Nathaniel bez problemu
zaakceptował ukochaną brata, która z niebywałą czułością chętnie spędzała czas
i z chłopcem. Draco, który jej zdaniem zbytnio skupił się na karierze, dostał
okropnego wyjca, ale skutki były satysfakcjonujące.
Pansy była ich nowym
początkiem.
Hermionę
po tak wielu nagłych zmianach nie zaskoczyła wręcz Astoria, która pewnego
styczniowego dnia w Hogwarcie pojawiła się przy niej z walizką oraz swoją sową
zamkniętą już w klatce. Ślizgonka postanowiła zrezygnować z dalszej nauki, a
powrócić do domu oraz zająć tym, co jej zdaniem powinni zrobić już dawniej.
Zaopiekować się Milli. Minął tydzień od Nowego Roku, a przyszła pani Potter
obudziła się pewna swoich racji. Hermiona nie protestowała więc pozwalając
przyjaciółce na obranie swojej ścieżki. Nic jednak nie poradziła na ukłucie
smutku na myśl o samotności, która na nią czekała w szkolnych murach.
Jak
zawsze skupiła się na nauce. Na zmianę spędzała czas we własnym dormitorium
bądź bibliotece, odcinając od dawnych znajomych. Jedynym umileniem każdego dnia
były listy od przyjaciół. Tak mijały kolejne tygodnie. Żmudne, pełne nostalgii
oraz spokoju. Jej oceny znów ją satysfakcjonowały, a lektury pochłaniały.
Pozwalała i własnym przerażającym wspomnieniom powoli blednąć, mimo że
pozostały w niej wciąż dawne nerwowe nawyki. Nie lubiła, gdy ktoś ją łapał od
tyłu bądź bez zapowiedzi krzyczał. Wzdrygała się i sięgała po różdżkę
oczekując.. walki.
-
Hermiona Granger, proszona do dyrektorki – jakiś puchon, którego nie kojarzyła
wszedł do sali od Zaklęć i odnalazł ją wzrokiem – Teraz.
Ignorując
nową falę szeptów oraz zatroskane spojrzenia gryfonów opuściła klasę. Powoli
kroczyła do gabinetu profesor McGonagall, która rzadko kiedy wzywała ją do
siebie w taki sposób. Bez problemu wypowiedziała hasło i weszła do niewielkiego
pokoiku, gdzie kiedyś panował istny chaos. Teraz wciąż kilka przedmiotów jej
poprzednika nie zmieniło położenia, ale dokumenty oraz akta leżały poukładane.
Minerwa zmieniła się. Jej srogie oblicze pokryła nowa sieć zmarszczek, a
zmęczone oczy przestały być tak uważne oraz częściej stawały się zamyślone.
Siwe pasma przestała zbytnio ukrywać, chociaż ściśnięty koczek pozostał na
swoim miejscu.
-
Coś się stało, pani profesor? – zaskoczył ją delikatny uśmiech nauczycielki,
która wskazała siedzącego na fotelu aurora Hutza. Zgodnie z poleceniem
dołączyła do mężczyzny, który za pomocą kominka przemieścił się do posiadłości
Harry’ego. Ruszyła jego śladem z trudem utrzymując równowagę i napotykając
uśmiechnięte oblicze Pottera oraz tryskająca energią Astorię, która trzymała w
ramionach dwójkę maluchów.
-
Hermiona – przeniosła wzrok z zaskoczeniem poznając głos mężczyzny. Otworzyła
szeroko buzię zdumiona ich widokiem. Nie zmienili się aż tak bardzo, chociaż
byli bardziej niż zwykle opaleni oraz rozluźnieni.
-
Mama.. tata… - wyszeptała, a następnie wybuchła płaczem i wpadła w ich ciepłe
objęcia.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Nikogo
nie zdziwiło, że Hermiona Granger ukończyła Hogwart z najlepszym wynikami. Przy
odbiorze dyplomu jej wszyscy przyjaciele wiwatowali oraz krzyczeli, a ona z
rumieńcami uścisnęła dłonie nauczycielom, a wśród nich Charliego, który tryskał
dumą. Po uroczystości i bankiecie, zanieśli wszystkie bagaże byłej już gryfonki
do kamienicy, a na obiad udali się do jednej ze swoich ulubionych restauracji
mugolskich. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że w niemagicznym Londynie było im łatwiej
się rozluźnić i cieszyć, bo nikt nie rozpoznawał żadnego z nich.
-
Co teraz, pani mądra? – zapytał Ron, gdy kelnerka przyjęła już ich zamówienia.
Hermiona uśmiechnęła się krzywo na to określenie, ale darowała sobie złośliwy
przytyk.
-
Jeszcze nie wiem – przyznała w końcu, obserwując kelnera, który nalewał im
wina, wybranego swoim zwyczajem przez Dracona. Malfoy ścisnął jej dłoń pod
stołem, a szare spojrzenie lśniło radością.
-
Dziękuję – Pansy odsunęła kieliszek, kładąc odruchowo dłoń na brzuchu i
zerkając z uśmiechem na zajmującego krzesło obok Teodora, który posłał jej
pełne aprobaty spojrzenie.
-
Zazdroszczę ci, Toria, że ty już wiesz – Hermiona oderwała wzrok od Pansy,
która ciężko znosiła poranne mdłości, a jeszcze szybciej irytowała się, gdy
wszyscy skupiali na niej zbytnią uwagę pełną troski o samopoczucie.
-
Moja inspiracja jest tutaj – Toria wskazała roczną Milli, która bawiła się z
Teddym niedaleko przy stoliku dla dzieci. Astoria wróciła z Hogwartu, a miesiąc
później obróciła ich magiczne społeczeństwo o sto osiemdziesiąt stopni. Gdy
zorientowała się, że Millicentra Ginevra nie jest jedyną osieroconą małą osóbką
przez wojnę w jej głowie powstał projekt. Tak o to przy ich stole siedziała
główna dyrektorka oraz sponsorka Londyńskiego Domu Dziecka Małego Czarodzieja
imienia Millicenty Flint. Wiele emocji wywołały kontrowersyjne decyzje młodej
pomysłodawczyni, która przyjęła pod swoje skrzydła nie tylko dzieci czarodziei,
ale również maluchy pokaleczone przez wilkołaki, ukąszone przez wampiry bądź
porzucone przez dzieci lasu. Nott bez słowa oddał pod remont swoją rodzinną
posiadłość, którą z pomocą najlepszych inżynierów przebudowano na sierociniec. Pansy,
obecnie na zwolnieniu przez ciąże, z chęcią pomagała przyjaciółce przy
organizacji. Daphne Greengrass porzuciła swoją pracę by dołączyć do siostry,
poświęcając każdą minutę młodym wychowankom. Ich Dom Dziecka przyjął do tej
pory ponad dwadzieścia dzieci w przedziale wiekowym od czterech do ośmiu lat.
Zyskali wiele darczyńców, którzy zapewnili edukację oraz nowy sprzęt, a stroną
medyczną zajął się Malfoy.
Astoria
Greengrass została okrzyknięta już w maju czarownicą roku. I nikogo to nie
dziwiło.
-
Na pewno coś wymyślisz – zapewnił ją Blaise, unosząc w górę kieliszek z winem –
Jesteś bohaterką wojenną oraz najmądrzejszą czarownica naszych czasów. Już o
ciebie walczą.
-
Najpierw znajdziemy Aryę – pokręciła głową, przyglądając jak brązowe oczy lśnią
niecierpliwością na myśl o ich zadaniu. Zabini nie próżnował, a jego nazwisko
teraz pojawiało się w każdej gazecie magicznej, jak i mugolskiej. Przebił już
rekordową sprzedaż pierwszej płyty, a jego piosenki obiegły świat. Niedawno
zakończył pierwsze koncerty, na których pojawiły się tłumy. Kobietom miękły
serca, gdy śpiewał o zagubionej miłości, o zaginionej dziewczynie. Każda
liczyła, że uleczy złamane serce mulata.
-
A później ślub – Teodor uśmiechnął się do Harry’ego, który się wesoło zaśmiał.
Harry i Astoria byli ich pierwszą parą młodą. Niechętnie, ale w końcu Wybraniec
uległ namowom Kingsleya oraz Astorii, a zamiast cichego wesela, stało się to
wydarzeniem na które czekało magiczne społeczeństwo. Nikt nie był zaskoczony,
że Hermiona miała zostać świadkową na życzenie Harry’ego, a i wybór
świadka był wiadomy, bo dla Astorii pasował jedynie Teodor. Astorię do ołtarza poprowadzi
Erik Hutz, a przed nią jako druhny przejdą Daphne, Pansy oraz Evelyn. Ron jak
zawsze zaczerwienił się o wzmiance o swojej młodej partnerce, która skradła mu
serce. Całe wesele państwa Potter miało posłużyć jako uspokojenie czarodziejów
oraz ukazanie im, że teraz tworzą przyszłość. Jest już bezpiecznie.
-
A wy? – Pansy wskazała na Hermionę i Draco, którzy uśmiechnęli się do siebie
szeroko – Nie, ten w trakcie bitwy się nie liczy.
-
Marzy mi się w grudniu – w końcu wyznała dziewczyna, zagryzając wargę –
Oczywiście z myślą o tobie, Pans, byś mogła wypić nasze zdrowie.
-
Och, jasne – parsknęła Parkinson, a oni wesoło się zaśmiali. Tematy przeszły na
bardziej zwyczajne, chociaż serca ich wszystkich czerpały z tej chwili dużo radości.
Ileż to razy marzyła im się taka zwyczajna chwila? Siedzieli przy stole, jedząc
wyborne danie i planowali swoją przyszłość.
Nie.
Oni już ją realizowali. Powoli
spełniali swoje marzenia, powoli wypełniali obietnice.
Żyli.
Po raz pierwszy od dawna naprawdę żyli.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
-
Kochanie, proszę, namów ją na tą sukienkę… dopiero co ci się podobała, a teraz
marudzisz!
Mężczyzna
uśmiechnął się szelmowsko słysząc głos kobiety, która od jakiegoś czasu
wszystkich popędzała. Ostatni raz poprawił marynarkę oraz muchę, a później
ruszył ratować sytuację. Przyczyna kolejnej katastrofy siedziała dumnie na
bujanym koniu, machając z radością nóżkami. Przyglądał się jak na jej
policzkach pojawiają się urocze dołeczki, gdy go zauważyła w drzwiach.
-
Nie chce – powiedziała, kręcąc głową, ale wciąż wesoło pokazując szczerbate
uzębienie.
-
Moim zdaniem wyglądałabyś jak prawdziwa księżniczka – stwierdził spokojnie,
ukrywając uśmiech, gdy jej oczy zamigotały nagle z ciekawością oraz entuzjazmem
– A pomyśl jak Teddy by zareagował na twój widok.
-
Teddy też być? – namyśliła się, w końcu zsuwając z zabawki i podchodząc do
łóżka by przyjrzeć wybranej kreacji. Mężczyzna bez zbędnego tracenia czasu
pomógł już zadowolonej dziewczynce założyć kremową sukienkę, a później grube
rajstopy oraz lśniące buciki. Na prośbę dziecka, chwycił szczotkę i z wyuczoną
już umiejętnością spiął jasne pasemka w dwa warkoczyki. Brązowe oczy spoczęły
na nim, gdy teatralnie zaczął oceniać jej wygląd.
-
Wyglądasz ślicznie – przyznał, chwytając ją pod pachy i biorąc na ręce. Zaniósł
małą na dół, pomagając założyć płaszczyk oraz szalik, a chwilę później
dołączyła do nich kobieta o włosach równie jasnych co małej. Nie powstrzymał
westchnięcia pełnego zachwytu na widok jej gibkiego ciała odzianego w purpurową
suknię sięgającą kostek. Blond włosy upięła w prostego koka, a delikatny
makijaż wszystko pięknie wykańczał.
-
Tatusia to słuchasz, a mamusi nie – prychnęła, gdy zauważyła zadowoloną z
siebie księżniczkę – Mała złośnica.
-
Dobla – blondyneczka dumnie uniosła brodę, pozwalając się złapać za rękę i
poprowadzić do samochodu. Tym razem milczała, nucąc coś cicho pod nosem co było
nowością. Podczas długiej podróży w góry chętnie opowiadała im swoim uroczym
głosikiem wszystkie pomysły na zabawy z Teddym, do którego to ostatnio nabyła
słabości. Samochód pozostawili przed piękną willą, która poozdabiana została
lampionami oraz fioletowymi kwiatami. W środku garderobiany odebrał od nich
okrycia, a później pokierował do głównej sali. Nie zaskoczył go tak jak
towarzyszki widok ogromnego pomieszczenia, w którym poustawiano okrągłe stoliki
przykryte białymi obrusami. Krzesła przepasano srebrnymi wstęgami, a pod sufit
doczepiono białe, delikatne płachty, podczepione do ścian, dzięki czemu
wydawało im się, że są zamknięci w śnieżnej bańce. Jedna ściana była jedynie
ogromnym oknem na szczyty zaśnieżonych wierzchołków gór, a widok zapierał dech
w piersiach. Niewielka scena w jednym z kątów pomieszczenia, była zajęta przez
zajmującą swoje miejsca niewielkim zespołem, a wśród nich dostrzegł dyrektorką
Apolla, która swoim uczniom przypominała po raz ostatni swoje zadania.
-
Jak.. magicznie – wyszeptała jasnowłosa, promieniejąc entuzjazmem i szczęściem
– Och, jak tu pięknie.
-
Mówiłem, że to skromne wesele nie będzie wcale skromne – mruknął, ściskając jej
dłoń i prowadząc dalej do wyjścia. Stamtąd przeszli przygotowaną wcześniej
dróżką do głównej drogi, gdzie czekał na nich długi samochód oraz grupka ludzi.
-
W końcu! Czekamy tylko na was – witając się oraz żartując wsiedli do samochodu,
który zawiózł ich krętą drogą na szczyt góry, gdzie postawiono willę. Jedynie w
posiadłości pozostały kobiety, które nerwowo wróciły do środka. Znów zachwycił
ich widok drewnianego kościółka, okrytego białym puchem, który przypominał
bajkowy krajobraz. Mężczyzna wszedł do środka z dziewczynką, która sama z ochotą
usiadła na ławce w towarzystwie pozostałych brzdąców.
-
Tak, tak, będę pilnować – Neville poklepał go po ramieniu, sadzając blondynkę
przy Teddym oraz Milli, która ssała kciuka. Podziękował, dołączając do grupki
przyjaciół, stojących pod ołtarzem. Dopiero zauważył, że kościół był już
wypełniony po brzegi, a kolejne osoby wciąż przybywały.
-
Ile można czekać – warknął na przywitanie pan młody, mrużąc powieki ze złością
– Doprawdy, spodziewałem się większej.. uwagi. Szczególnie, że to dzięki nam w
ogóle przyszedłeś tu ze swoją córką.
-
Och, widzę, że zdenerwowany jesteś – parsknął zaczepnie, przewracając oczami –
Martwisz się, że ucieknie sprzed ołtarza?
-
To nie jest śmieszne – Draco prychnął, poprawiając odruchowo marynarkę i
rzucając okiem na spokojnego Harry’ego, który uniósł pytająco brew – Czemu
Astoria nie uciekła?
-
Bo mnie kocha – odpowiedział rozbawiony, cmokając z dezaprobatą – Uspokój się,
Malfoy. Hermiona cię kocha. I niedługo tu przyjedzie.
-
Ma jeszcze kilka minut – przytaknął, spoglądając na tłum gości – Jak się czuje,
Toria?
-
Pierwsze poranne mdłości – westchnął Harry, kręcąc głową – Ale jeszcze nie ma
humorków.
-
One są najgorsze. I zachcianki – Teodor skrzywił się na wspomnienie Pansy z
brzuchem i wiecznego marudzenia – Ale nie martw się. Dziewięć miesięcy później
nocki i tak zarywasz, bo dzieciak płacze.
-
Wydaje się być nieszkodliwy – zauważył Harry, wpatrując w małego Constantine’a,
który leżał właśnie w ramionach Erika Hutza i smacznie spał – Ale wszyscy wiemy
jak mocne ma płuca.
-
To po Pansy. Też potrafi krzyczeć – przyznał Blaise, machając do dziewczynki,
która siedziała obok Teddy’ego – Hope, nawet teraz bywa przekorna.
Wszyscy
przyglądali się ciekawie małej blondynce, która właśnie wraz z Nevillem oraz
Milką i Teddym opuściła ławkę i ruszyła do drzwi. Historia odnalezienia Aryi w
USA przez Blaise’a i Hermionę była jedną z najdziwniejszych. Szukali ukochanej
Zabiniego wiele tygodni nim dowiedzieli się, że porzuciła studia, które jej
zaoferowali i zamieszkała w małym mieszkaniu. Przeszkodą okazała się mała
dziewczynka, którą zobaczyli w mieszkaniu Aryi. Dziewczyna po prostym zaklęciu
odzyskała wspomnienie o Hermionie, Harrym, ale nic nie chciało przywrócić chwil
spędzonych z Blaisem. Gdyby nie te same oczy oraz usta mulata, które rozpoznać
można u Hope, Arya nie uwierzyłaby, że znała i kochała znanego już na całym
świecie piosenkarza. Powróciła z przyjaciółmi do Anglii, a po miesiącu pewnej
nocy wszystko wróciło. I miłość na nowo zawitała do serc młodych, a Blaise
poznał Hope. Swoją córeczkę, którą nie wiedząc, że posiada odesłał wraz z Aryą
do Stanów. Teraz jednak i Zabini, i panna Rosier z córką na powrót byli
szczęśliwi. I kochali się najbardziej na świecie.
-
Zaraz się zacznie – Harry poklepał Draco, który stanął w wyznaczonym miejscu.
Tuż obok zajął miejsce Blaise, jako świadek, a za nim drużby. Potter, Nott oraz
Weasley, który zakończył pogawędki z rodzicami Hermiony i dołączył do nich.
Kapłan również zaczął się przygotowywać, a pani Zabini zasiadła do
przygotowanego fortepianu.
-
Czy to ostatni moment by powiedzieć do ciebie Granger? – Astoria uśmiechnęła
się do niej, gdy schodziły powoli schodami. Na dole czekał na nią już ojciec,
wciąż oszołomiony i jej wyglądem, i całą uroczystością.
-
Tak – przyznała, stając przed drzwiami, które były ostatnią przeszkodą do
rozpoczęcia życia u boku Draco. Spojrzała na swoje druhny, wszystkie piękne
oraz odziane w purpurowe kreacje o różnych krojach. Wszystkie jednak oprócz
koloru łączyła i długość do kostek oraz skromne, srebrne bukieciki. Arya
uściskała ją delikatnie, a Pansy po raz ostatni wyprostowała długi welon.
Teddy, Milli oraz Hope złapali koniec welonu, stojąc chwiejnie, ale dumnie.
-
Wyglądasz pięknie – oczy Astorii lśniły, gdy się jej przyglądała. Hermiona
uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na siebie. Dziewczyny przemieniły ją
dzisiaj na boginię, a gdy ujrzała swoje odbicie w pomieszczeniu na górze
oniemiała. Chwyciła w drżące dłonie bukiecik z fioletowymi i srebrnymi
kwiatkami, a później wyprostowała się i wsunęła dłoń pod ramię ojca.
Coś
niebieskiego – błękitna spinka pięknie zdobiona, którą dostała od Narcyzy.
Coś
pożyczonego – diamenciki, które lśniły na jej uszach. Kolczyki należące do
Astorii.
Coś
starego – prosta, srebrna kolia idealnie wpleciona w jej misternie robioną
fryzurę. Zabytkowa kolia należąca do jej mamy.
Była
gotowa.
Rozbrzmiały
pierwsze nuty melodii, a goście ucichli.
Dębowe drzwi otworzyły się, a do środka weszła powoli krocząc Arya. Sunęła w
swojej sukni, trzymając niewielki bukiecik ze srebrnymi kwiatkami. Metr za nią
pojawiła się Astoria z wyraźnie zarysowanym brzuchem oraz tajemniczym uśmiechem.
Na koniec weszła Pansy, która z gracją baleriny domykała grono druhen. I w
końcu weszła panna młoda.
Wszyscy
wstrzymali oddech, gdy pojawiła się na widoku. Hermiona zarumieniła się uroczo,
powoli stawiając kolejne kroki. Dzieci dzielnie dotrzymywały tępa, skupione na
swoim zadaniu. Biała suknia była prostego kroju. Koronkowe rękawy, gładki
materiał z wcięciem w talii oraz spływająca do ziemi od bioder tkanina. Welon delikatny,
doczepiony do kolii, ciągnący się po ziemi i kończący w lepkich dłoniach
dzieci. Była zachwycającą panną młodą, a na potwierdzenie zyskiwała oczarowane
spojrzenia innych.
Z
każdym pokonanym metrem odnajdywała znajome twarze w ławkach. Miało to być małe
wesele, ale okazało się, że zbyt wiele bliskich mieli, których koniecznie w tak
ważnym dniu chcieli mieć przy sobie. Widziała Lunę, siedzącą z kilkoma innymi
koleżankami z Hogwartu, z Nevillem u boku. Widziała Thomasa i Finnigana, którzy
przybyli z partnerkami. Dostrzegła profesorów, aurorów, którzy się nimi
opiekowali, a nawet rodzinę Aryi. Z przodu zajmowali ławki rudzielce. Zapłakana
pani Weasley, która niedawno w końcu się pozbierała. George, uśmiechający się i
puszczający jej oczko. Percy ze swoją narzeczoną, a tuż obok Bill z Fleur i
mała Victoire na rękach. Charlie z Daphne, która ocierała pierwsze łzy
wzruszenia. Jej babcia, siedząca przy mamie i Narcyzie. Erik ze swoją małżonką
oraz małym synem Teodora i Pansy na kolanach.
W
końcu przesunęła wzrok dalej. Kapłan. A niedaleko Harry z rozczochraną fryzurą oraz
ciepłymi oczami. Teodor wpatrujący się w nią z dumą i wzruszeniem. Ron, który
udawał, że nie ma łez w oczach. Blaise z trudem powstrzymujący się od jeszcze
szerszego uśmiechu.
Draco.
Szare
tęczówki wpatrzone w nią intensywnie. Wąskie usta wygięte w krzywym uśmieszku,
prosta postawa. Garnitur idealnie skrojony, dopasowany w najmniejszym calu. Wyglądał
perfekcyjnie.
A
ona kroczyła ku niemu.
-
Dbaj o nią – poprosił cicho jej ojciec, gdy stanęli przed schodkiem. Draco
zszedł, ściskając dłoń taty dziewczyny i delikatnie biorąc jej rękę w swoją. Odwróciła
się, podając bukiet Aryi i wchodząc na schodki. Dzieci ułożyły jej welon,
stając później w pierwszym rzędzie. Spojrzała znów na ukochanego, który nie
odwracał od niej wzroku, ściskając na chwilę mocniej jej palce.
Nie
pamiętała zbyt wiele z uroczystości. Widziała tylko szare oczy, w których
odbijała się ona sama. Widziała zapewnienia o wspólnej przyszłości, o domu,
który razem stworzą. Przez jej głowę przeleciały różne wspomnienia, a ona
smakowała uczucie do blondyna na nowo.
Pierwszy
pocałunek, chociaż nie była wtedy sobą, a Astorią…
- To chyba koniec – mruknął równie ponuro blondyn,
zatrzymując pod obrazem. Spojrzał na prefekt srebrnymi oczami, które zamigotały
w słabym świetle pochodni. Ślizgon patrzył na nią z powagą pomieszaną z ciekawością.
Zrobił jeden powolny krok, zmniejszając i tak już niewielką odległość między
nimi. Hermiona skamieniała, wdychając do płuc zapach piżmu oraz ten jedyny
charakterystyczny dla tego właśnie chłopaka.
- Chyba tak – westchnęła cicho, czując dziwny skurcz w
podbrzuszu. Blade palce musnęły jej zaczerwieniony policzek, a potem lekko go
pogładziły – Co ty..
Nie zdążyła nic zrobić, gdy wąskie wargi złączyły się
z jej. Usta Malfoya okazały się zdumiewająco miękkie i ciepłe. Na początku było
to lekkie muśnięcie, ale w pewnym momencie dłonie ślizgona znalazły się na tali
gryfonki, a on przyciągnął ją jeszcze bardziej do siebie. Hermiona nie mogła powstrzymać cichego jęku
owijając mu ręce na karku, a palce wplatając w jasne włosy. Nie zdawała sobie
sprawy, że czekała na tą chwilę. Nie pamiętała już w którym momencie blondyn po
raz pierwszy pojawił się w jej głowie jako przystojny uczeń, a nie wredny
arystokrata. A teraz właśnie smakowała jego usta, oddychała tym samym
powietrzem, a jego palce gładził jej plecy. Upiorny syn Lucjusza całował
mugolaczkę! Nie. To nie była ona.. wciąż wyglądała jak Astoria, a to znaczy, że
Malfoy całował nie ją, a tak naprawdę Greengrass, która..
- Au! – zamrugała szybko starając się powstrzymać
rosnące poczucie upokorzenia oraz zranienia, obserwując zaskoczonego ślizgona.
Blondyn stał teraz parę kroków dalej, gdyż zdążyła się odsunąć. Dotykał
opuszkiem palca zranionej wargi, spoglądając z koncentracją na kropelkę krwi. Hermiona
skrzywiła się, przypominając że nie miała innego sposobu na ucieczkę z silnych
ramion węża. Nie reagował gdy go odpychała, a dopiero ugryzienie spowodowało,
że ją uwolnił.
- Wiedziałem – Draco wydawał się zadowolony, a błysk
złości w szarych tęczówkach zamienił się w rozbawienie – Nie ładnie gryźć,
panno Greengrass, oj nie ładnie.
- Nie reagowałeś – warknęła cicho, chcąc ukryć
zbierające i kotłujące się w niej emocje.
- Nie, byłaś zbyt.. absorbująca – blondyn wyszczerzył
się, powoli oddalając, ale nim jego sylwetka znikła w mroku, obrócił się
jeszcze na moment aby puścić oko zaskoczonej dziewczynie – Miłych snów, Granger.
Chwile,
gdy szeptali jeszcze nieśmiało miłosne wyznania. Pamiętała jak drżały jej wtedy
dłonie, gdy usta układały się w te dwa proste teraz słowa.
- Kocham cię – przerwała mu,
przyglądając jak stalowe spojrzenie błyszczy od emocji – Kocham cię, Draco.
- Nigdy nie sądziłem, że takie dwa
proste słowa mogą wywołać tyle uczuć – przyznał po chwili, przesuwając opuszkiem palca po jej policzku – Nigdy też nie wierzyłem, że je kiedyś
powiesz.
Strach
przed wojną. Przed nieznanym. Przyszłością.
- Po prostu mi zaufaj – poprosił,
wyciągając ręce w jej stronę – Granger, obiecuję, że będzie dobrze.
- Mam dość tego zdania – odsunęła
się od niego, kopiąc ze złością krzesło – Wszystko będzie dobrze. Czym jest to
wszystko?
- Ty jesteś moim wszystkim –
westchnął, podnosząc się i zbliżając powoli, kiedy zamarła – Jeśli bym mógł
cofnąć czas, wiedząc jak wygląda dziś.. i przyszłość… nie zmieniłbym niczego.
Każdy dzień wyglądałby tak samo.
Czym
jest to wszystko?
Nimi.
Tą chwilą.
-
Tak – powiedział Draco, a do niej dopiero teraz dotarły do niej słowa kapłana –
Dziś, jutro, na zawsze.
-
Tak – powtórzyła słowa przysięgi zaskakująco spokojnie oraz pewnie – Dziś,
jutro, na zawsze.
Oboje
obrócili się ku Nathanielowi, który czekał z boku, a teraz z dumą podszedł do
nich, niosąc obrączki na granatowej poduszce. Draco wziął pierścionek, który
już kiedyś w Hogwarcie jej podarował. Obrączka nasunęła się na jej palec, a ona
z uśmiechem to samo zrobiła z nim. Później przyglądała się jak zsuwa z jej
palca sygnet zaręczynowy i wymienia go na ten z całkowitą przynależnością do
swojego rodu. Dopiero wtedy, spletli palce, a młody Nott wrócił na swoje
miejsce.
-
Możecie się pocałować.
I
zrobili to. Słodko, delikatnie i trochę gorzko.
O
to początek ich nowego życia.
Przyszłość,
o którą walczyli.
Przeczytam i skomentuję później ;)
OdpowiedzUsuńNa razie chcę tylko powiedzieć, że przydałaby ci się beta. Brak akapitów, dialogi powinno zaczynać się od pauzy, w zapisie dialogów również znajdują się drobne, choć istotne błędy ;)
:)
UsuńOczywiście, postaram się poprawić.
Czytając pierwszy komentarz pod tym rozdziałem, który kompletnie zniszczył nastrój, będący przy mnie przez cały ten rozdział ( nie mówiąc już o całej historii) - poczułam wściekłość!!!
OdpowiedzUsuńJak można czepiać się akapitów, błędów, pauz czy Bóg wie czego jeszcze. Widocznie nie chwyciła cię ta opowieść.....ja nie miałam czasu nawet patrzeć na błędy bo emocje w tym rozdziale były tak cudowne, że nawet o tym nie myślałam. Co do autorki tego opowiadania moge tylko powiedzieć - pobiłaś samą Rowling. :-) :-) Chętnie przeczytałabym twoją własną książkę bo masz prawdziwy talent :-) :-D :-) ;-) dziękuje za tą historie i czekam na epilog :-) :-D :-) :-D
Hah, dziękuję <3 Krytyka nie jest mi obca, więc chętnie postaram się czegoś nauczyć i poprawić :)
UsuńO rany, dziękuję jeszcze raz. Porównanie do Rowling, która stworzyła ten świat? wow.
Ja dziękuję enty raz za miłe i motywujące słowa.
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Och Lupi, Lupi... Ja nie wiem, nie wiem. Musiałam sobie jak zawsze zrobić przerwę w czytaniu i podzielić ten rozdział na części, bo bym pewnie nie wyrobiła emocjonalnie. I nawet sobie puściłam piosenkę do tego, chociaż nie wiem, czy miała coś wspólnego z tekstem, ale melodia mi pasowała do tego.
OdpowiedzUsuńJa praktycznie zawsze nie ogarniam na początku o kim mowa w kolejnym fragmencie :) , ale zdarza mi się trafić.
Podoba mi się ta relacja Astorii z Dudley'em.
Natomiast zaskoczyła mnie bardzo i też zdziwiła śmierć Ginny. Kiedy chciała latać razem z Harry'm myślałam, że to tylko tak o, że myśli o tym, co będą robić jak wszystko się już unormuje. Ale potem, zaczęłam już rozumieć, że to nie o to tu chodziło. I tak swoją droga, dlaczego akurat Ginny Weasley?
Listy od Mili też były ciekawe.
"A teraz muszą sobie przypomnieć." To zdanie mi się podobało.
Ale absolutnie, totalnie i bezwarunkowo kocham fragment z pociągu - Hermiona, Harry i Ron, po raz ostatni razem w pociągu w pamiętnym przedziale, wspominający jak to wszystko się zaczęło.
Przysięga narzeczonych, czy jak to się tam zwało zerwana! Wreszcie mogą poślubić tych, których kochają.
Cóż, to normalne, że się gapią - na bohaterów zawsze się gapią! Ale jak wiadomo, Hermiona nie z tych, co zabiegają o sławę. I fragmencik nad jeziorem <3
A te święta były takie normalne. Może nie ze wszystkimi, ale jednak nareszcie razem. I w końcu pojawiła się Pansy, na którą czekałam od początku, chociaż szkoda, że nie było jej perspektywy. Wiedziałam, że skończy wreszcie tą książkę! Ona jest o nich, prawda? I no cusz cusz (to specjalnie!) z braku mojego ukochanego, drugoplanowego złego (bo nie oszukujmy się, ale hej, tatuś byłby z niej dumny) bohatera, całkowicie akceptuje i dopuszczam (jej, jak to brzmi) Teodora. I tak. Nareszcie mi się to całkowicie podoba. Bo oboje cierpią po wojnie i oboje najbardziej są w stanie zrozumieć siebie nawzajem. A co ciekawe, zanim pojawił się Raphael, ja widziałam Pansy właśnie z Teodorem i może to właśnie do tego zmierzało?
Astoria uświadamiająca sobie, że wcale nie nienawidzi Milicenty i to jak w końcu patrzy na małą Mili <3
"Nie zobaczy nigdy swojej córeczki |...| nie ujrzy jej uśmiechu..."
Czy to znaczy, że Marcus się nie obudził jeszcze, czy że nie obudzi się już nigdy? Ale trzeba być cierpliwym.
Cudownie, że Hermiona odzyskała rodziców i że potem razem z Blaise'm odnaleźli Ary'ę.
A sierociniec stworzony przez Astorię to genialny pomysł.
No i ślub. Ślub Draco i Hermiony -"Przyszłość, o którą walczyli." - idealne zakończenie tego rozdziału.
Przyznam, że parę rozdziałów wcześniej inaczej wyobrażałam sobie zakończenie. Ale to naprawdę mi się podoba.
Pozdrawiam i wyczekuję epilogu,
Kitty
Taaak, to mój problem.Bo lubię nie wspominać na początku o kim mowa by po chwili przyszła chwila olśnienia. Już wiele rozmów miałam z betą na ten temat, ale no cóż wybaczcie lubię to :D
UsuńDlaczego Ginny? Bo za nią nie przepadam i właśnie dlatego nie mogłam się powstrzymać przed jej zabiciem. Nie lubiłam jej w książkach - ta miłość do Harry'ego - ani tym bardziej w ekranizacji w odrętwiałej wersji Bonnie. No niestety nie.
Pansy i Teo to para od początku była pewna, bo to połączenie obiecałam przyjaciółce. A sama mam do nich słabość :))
To znaczy, że jest w śpiączce i nie wiedzą czy kiedykolwiek się wybudzi. A jeśli tak to za ile..?
Jestem ciekawa jak widziałaś zakończenie, więc jeśli masz ochotę to się podziel :D To zakończenie pisane było na tysiąc różnych sposobów, ale jednak zostało to.
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Nie możesz mi tego zrobić! Nie wolno Ci!! Ledwo przeczytałam wszystkie rozdziały a Ty mi piszesz, że kończysz? :( Tak nie można :( Jak dla mnie możesz opisać historie całego życia każdego z nich, możesz pisać nawet o pogodzie bylebyś nie przestała! Proooooszę :* Uwielbiam Twojego bloga. Bardzo! W końcu blog gdzie bohaterowie są tacy ludzcy i potrafią akceptować swoje wady. Pokochałam ich po tych wszystkich rozdziałach <3
OdpowiedzUsuńNie chce epilogu :(
Luella
O ranyyy, ale mi się na płacz zebrało. Dziękuję Ci bardzo. Na pocieszenie powiem, że to nie koniec końców. Pojawią się jeszcze miniaturki, a ja zaczynam kolejną historię.
UsuńPozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Kolejna historia? Gdzie? Kiedy? Pokaż! :)
UsuńLuella
Wszystko powiem i przekażę w środę :) Póki co nie jest upubliczniony :>
Usuńwzruszyłam się :( pięknie to że Ast wybaczyła Mili i zaopiekowała się jej córeczką choć od razu Potterowie dzieci mają :D piękne że stworzyli wszyscy razem jedną wielką rodzinę :3 Pansy ona jest cudowna pod każdy względem wszystkich ustawia do pionu :D a tak wgl wszystko pięknie historia cudowna i wyjątkowa :3 Dziękuję i pozdrawiam :) i czekam oczywiście na epilog :P
OdpowiedzUsuńPrawda? I to niemalże dwójkę! Teddy i Milli, a co będzie później! Uwielbiam Pansy, bo do nich potrzeba twardej ręki :D
UsuńDziękuję. Jednocześnie już chcę ten epilog, a z drugiej ehhh ;(
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
ZAKOCHAŁAM SIĘ, ROZDZIAŁ TAK GENIALNY, ŻE BRAK MI SŁÓW, ABY GO OPISAĆ<3
OdpowiedzUsuń<3
UsuńZanim zapomnę: w spisie treści cudownym sposobem link do tego rozdziału kieruje na stronę główną. I kołacze mi się po głowie, że kiedyś były pomylone linki do prologu chyba. Ale to dawno było.
OdpowiedzUsuńChyba musiałam przeczytać tamten fragment bez pełnego zrozumienia, bo zdaje mi się, że nie do końca rozumiem o co chodzi z Milli. W jaki sposób ich wydała? Chodzi po prostu o to, że się ich "wyrzekła" i zgodziła pójść do Śmierciożerców?
Ginny, och, dlaczego Ginny... Swoją drogą, co jakiś czas wrzucałaś fragment, w którego połowie dopiero można było się zorientować, o kim mowa. Ale Ginny? Dobitnie dajesz znak, że po wojnie nic nie będzie takie jak przed nią.
Listy Milicenty. Wszystko się wyjaśni? Miłość - i chyba ją rozumiem.
Przypomnieć sobie, jak to jest żyć normalnie. O tak... To będzie długi, skomplikowany proces. Ciekawe, jak wygląda powojenny Hogwart?
Uff, anulowanie kontraktu poszło jak z płatka. Rozumiem, że w przypadku Blaise'a i Pansy też tak będzie - chociaż, stop, jest jeszcze Lady Parkinson... Może jednak się uda? (skoro już przy tym jesteśmy, nie mogę się doczekać rozwiązania sytuacji Pansy-Teo).
Przepraszam, czy Nate pójdzie do szkoły? Zdążyłam zapomnieć, ile ma lat... Chociaż nie, to chyba jeszcze za wcześnie. Nie było pytania.
Tak! dzięki za duet Pansy + Teo :)
Rodzice Hermiony! Cieszę się, że tak się ułożyło.
Dom dziecka! No, ciekawe, nie powiem - i bardzo potrzebne.
Ładnie opisany ślub Hermiony i Draco. Taki... spokojny, wspaniały.
I, ojej, koniec ostatniego rozdziału...
Zaraz, jeszcze mi się jedno przypomniało. Trochę niedopowiedzenia jest z Marcusem. W końcu żyje czy nie? Ze śpiączki przecież można się wybudzić...
UsuńDzisiaj postaram się sprawdzić ten spis, bo może jakiś błąd się w trafił >(
UsuńHmm, chodziło o to, że Milli podała śmierciożercom miejsce, gdzie się ukrywali. Wtedy była ich ucieczka oraz złapanie przez szmalcowników. W zamian miała dostać z powrotem żywego oraz całego Marcusa.
Tak, to może i wada, ale ja po prostu lubię ten moment olśnienia, gdy się odkrywa o kim właśnie mowa. Może nad tym popracuje ;D
Tak, Nate jeszcze musi chwilę poczekać.
Pansy i Teo są jednymi z moich faworytów!
Marcus żyje, ale czy się wybudzi dowiedziałaś się już w epilogu! :D
Nie mogę uwierzyć. Ostatni rozdział jak dziwnie to brzmi.
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Cześć Lupi! Pamiętasz mnie jeszcze? Wróciłam!
UsuńPrzeczytałam calutkie i... O matko 😍
Dziękuję Ci bardzo, kochanie! Piękna historia. Wzruszająca...
Urzekająca i za to bardzo Ci dziękuję!
Ściskam serdecznie i gratuluję zakończenia!
💓