1 stycznia 2017

Dziś, jutro, na zawsze...

Szczęśliwego Nowego Roku!

Jak się bawiliście? Ja przywitałam Nowy Rok z uśmiechem i nadzieję, że ten będzie lepszy niż 2016. Mam nadzieję, że się dobrze bawiliście!

Koniec coraz bliżej :( 

Ten rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie, chociaż ze smutkiem, mówiąc szczerze.

Ściskam Was mocno,
Lupi♥

PS. Fragmenty (ciut zmodyfikowane) z "Harry Potter i Insygnia Śmierci".











- Cześć.

Powiedział niepewnie, gdy pierwsza chwila zaskoczenia minęła. Wciąż nie mógł oderwać od nich wzroku, zdumiony targającą nim tęsknotą oraz żalem. Nie przestawał wpatrywać się w nich, czując bolesne ukłucie w sercu, gdy zauważył tą różnicę pomiędzy nimi a rodzicami chociażby Hermiony. Wyglądali na jedynie ciut starszych od niego, a nie dojrzałych dorosłych. Mężczyzna miał wciąż gładką twarz z lekkim zarostem, roztrzepanymi czarnymi włosami oraz błyszczącymi radośnie oczami. Prostokątne okulary przekrzywiły mu się lekko na nosie, jakby dopiero co przestał się wesoło śmiać. Miał na sobie powycierane spodnie oraz luźną koszulkę. Dziewczyna była piękniejsza niż w jego snach oraz najdalszych wspomnieniach. Rude włosy falami opadały na szczupłe ramiona. Była niższa niż sądził, ale zadarty wysoko podbródek oraz buńczuczna postawa dużo mówiła o jej zaciętym charakterku. Elfia twarz lekko zarumieniona ozdobiona była delikatnie piegami, a długie rzęsy okalały migdałowe, soczyste zielone oczy niemalże identyczne do jego własnych. Zwiewna sukienka do kolan falowała przy każdym jej kroku, a gdy stanęła tuż przed nim wstrzymał oddech.

- Byłeś bardzo dzielny – powiedziała delikatnym głosem, który nawiedzał go w koszmarach. Zamrugał szybko, zagryzając wargę, kiedy wyciągnęła dłoń muskając jego policzek. Dotyk nie przypominał normalnego, ale też daleko było mu do przeniknięcia niczym duchowi.

- Nie bardziej niż wy – wykrztusił w końcu, zaciskając mocniej palce na Kamieniu Wskrzeszenia, który zdobył otwierając nareszcie złoty znicz od dyrektora. Poczuł lekkie muśnięcie złości na te wszystkie kłamstwa starego mędrca, który słowem nie wspomniał, że on sam jest horkruksem. Gdyby nie Snape i jego wspomnienia, które zdobyli z Malfoyem w ostatnim momencie… wciąż by nie zdawał sobie sprawy z czekającego go zadania. A może gdzieś w zakamarkach własnego umysłu… wiedział?

- Jesteś już blisko – głos Jamesa był silny oraz ciepły, a jego dłoń musnęła jego ramię – Jesteś najdzielniejszy z nas wszystkich, Harry.

- Jesteśmy z ciebie dumni – chłopak obrócił się, gdy odezwała się kolejna osoba. Za Rogaczem stał Syriusz, którego ciemne oczy skrzyły się radośnie. Harry poczuł jak jego serce zatrzymuje się na krótką chwilę. Black był młodszą wersją tego mężczyzny, którego on sam poznał. Dłuższe ciemne włosy opadały mu na czoło, a twarz nie zdobiły bruzdy zmęczenia oraz cierpienia. Wąskie ustaw wyginały się w promiennym uśmiechu, a krok był niedbały oraz nonszalancki. Przypominał tego chłopaka z fotografii niż jego zmęczonego ojca chrzestnego. Ale oczy, te ciemne oczy, były mu znane w każdym calu. Ciepłe, figlarne oraz wpatrzone w niego jak w cenny skarb oraz pociechę.

- Syriusz.. – wymamrotał, wyciągając ramiona i oplatając nimi dziwnie mglistą postać. Ulga spłynęła po nim, gdy znajome objęcia zamknęły go w mocnym uścisku.

- Cześć, szczeniaku, też się cieszę, że cię widzę – wyszeptał Syriusz, czochrając go po czuprynie i błyskając zębami w uśmiechu – Bardzo za tobą tęsknię, dzieciaku, ale pamiętaj, że zawsze jestem obok. Jesteśmy.

- Wszyscy – dokończył James, uśmiechając do niego równie szeroko co przyjaciel – Nigdy nie zapomnij o tym. Nie widzisz nas, ale my nie opuszczamy twojego boku.

- Chyba, że na chwilę sam na sam z tą śliczną Greengrass – parsknął Black, sprawiając, że Harry lekko się uśmiechnął – Muszę przyznać, że ładnie sobie radzisz.

- Jeśli nie jesteś pewny.. to wszyscy ją akceptujemy – dodała spokojnie Lily, rzucając okiem za siebie – Och, Harry, cokolwiek się wydarzyło to nie z twojej winy.

- Nic nie jest twoją winą, jesteś tylko chłopcem – w tym momencie młody gryfon poczuł jak kolejna fala smutku oraz bólu się wokół niego zacieśnia. Remus nie przypominał tego Lupina, którego poznał w Hogwart Express. Nie wyglądał też na tego mężczyznę, którego parę godzin temu spotkał na korytarzu. Brązowe pukle były gęściejsze, a luźne, pogniecione ubranie zmienione na bardziej eleganckie. Broda oraz kurze łapki zniknęły, a smutek w oczach zmienił się w spokój oraz zadowolenie. Zdawał się być radośniejszy oraz lżejszy niż za życia, jakby powrót i zjednoczenie z najbliższymi mu osobami uzdrowiły jego poranioną duszę.

- Tak mi przykro, Remusie.. tuż po tym jak Teddy się urodził i… - potrząsnął głową, gdy jego mentor oraz najbliższa osoba, którą mógłby nazwać ojcem stanęła tuż przed nim. Dziwnie się patrzyło w tak samo dojrzałe oraz cierpliwe oczy, która zamiast zmęczenia emanowały życiem.

- Nimfadora i ja wiedzieliśmy czym grozi przybycie tutaj, Harry, ale musieliśmy walczyć o lepszy świat dla naszego dziecka – spuścił na chwilę wzrok, namyślając się – Kiedyś jak urośnie zrozumie może z jakiego powodu jego rodzice zginęli.. ale nie zostanie sam. Ma ciebie, Harry, ciebie i babkę.

- Nie zostawię go, przyrzekam – obiecał gorliwie, czując się źle z powodu również poległej Tonks, która tak niedawno śmiała się na korytarzu – Teddy… jeśli dziś przeżyję, to zaopiekuję się nim jak własnym dzieckiem, Remik.

- Niczego więcej nie oczekuję, mój chłopcze, dziękuję – szepnął Remus, mrużąc oczy na chrząkających przyjaciół – Jesteśmy z ciebie dumni, a twoja misja powoli dobiega końca.

- Czy to boli? – zapytał, zerkając na Syriusza, który uniósł brwi.

- Nie, to jak uśnięcie.. tylko, że szybsze – pocieszył go, przysuwając bliżej. Stali teraz wszyscy razem zbici w małym okręgu, przyglądając sobie nawzajem – Nie musisz się bać.

- To nawet szybsze i łatwiejsze niż uśnięcie – dodał James, chwytając go za dłoń – A on zrobi to szybko, nie będzie chciał zwlekać.

- Zostaniecie ze mną? – upewnił się, a widząc ich uśmiechy zerknął na czekający na niego Zakazany Las. Wciąż miał przed oczami poległych oraz rannych, walczących i cierpiących. Voldemort chciał tylko jego. Więc go dostanie.

- Nie będą was widzieć? – zapytał, gdy robiąc pierwszy krok podążyli za nim.

- Jesteśmy częścią ciebie, a nie tego szaleńca – mruknął James, puszczając mu oczko – Jesteśmy twoimi glosami w głowie i sercu, nie ich.

- Bądź blisko mnie – poprosił matkę, która jedynie skinęła głową. Podążali dalej, Harry pierwszy, a jego najbliżsi tuż za nim. Lily szła pewnym krokiem, wydając się niemalże najodważniejsza z nich wszystkich. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy James chwycił jej wolną dłoń, a Syriusz lekko szturchnął. W innym świecie to mógłby być ich jeden z wielu rodzinnych spacerów. Może wtedy  płomienne pukle Lily by zbladły lekko, a oczy Jamesa zdobiłyby zmarszczki od wiecznych uśmiechów. 

Byliby starsi, a on pewny swojego miejsca na świecie.

Las był mroczniejszy niż zwykle, krople deszczu przedzierały się przez korony drzew mocząc go, a porywisty wiatr sprawiał, że zadrżał od chłodu. Ubranie przykleiło się do niego, a włosy wilgotne od deszczu lepiły do policzków. Ściągnął z siebie pelerynę niewidkę, wkładając ją bezpiecznie do kieszeni. Kamień wsunął do drugiej, dobrze ukrytej skrytki, ostatni raz rzucając okiem na swoją rodzinę. Remus pokiwał do niego głową z leciutkim uśmiechem, Syriusz zasalutował błyskając zębami, a James objął mocno. Jego brązowe oczy lśniły dumą, a Harry poczuł przez chwilę ciepło jego dotyku. Lily stanęła na palcach, muskając jego czoło ustami i szepcząc ciche Kocham Cię.

Wyszedł na polanę, gdzie krążyli śmierciożercy. Powstrzymał się od parsknięcia śmiechem na ich zdumione miny, gdy zaskoczeni jego pojawieniem się znikąd zamarli. Obozowisko było większe niż przypuszczał, ciemne namioty porozstawiane, a gdzie nie gdzie zgaszone już paleniska. Wszyscy się podnieśli, robiąc krok do tyłu, gdy pewny siebie przesuwał się dalej. Niektórzy wyciągali różdżki, ale Harry machnął jedynie na nich ręką. Nie był pewien czy zdumiała ich bardziej jego nonszalancja czy krzywy uśmieszek, gdy mijał ich. Namiot Voldemorta znajdywał się w centrum. Sam czarnoksiężnik stał na środku polanki, jakby spodziewając się, że zaraz przyjdzie. Rozpoznał wśród najbliższej straży szaloną ciotkę Draco – Bellatrix, Malfoya oraz Carrowów. Inni mieli przysłonięte twarze maskami bądź nie przypominał sobie ich imion.

- Harry Potter – Tom Riddle wciąż stał nieruchomo z pochyloną głową oraz przymrużonymi powiekami, jakby odliczając minuty niczym zniecierpliwione dziecko – Chłopiec, Który Przeżył.

- Znany również jako Bohater, Wybawiciel, Złote Dziecko – machnął ręką niedbale, marszcząc brwi na widok skutego w cieniu drzew Hagrida, którego podpuchnięte oczy wpatrywały się w niego z niedowierzaniem – Uzbierała się już niezła lista moich przezwisk. Ale na pocieszenie.. ty też masz kilka, wiesz? – spojrzał ponownie na Voldemorta, który gładził długimi palcami Czarną Różdżkę – Beznosy, Wężowa Gęba, Voldzio… i wiele więcej, Tom.

- Długo czekałem na to spotkanie – Voldemort zignorował go, spoglądając w końcu w jego stronę czerwonymi oczami – Spodziewałem się, że przez ten czas staniesz się bardziej… godnym przeciwnikiem.

- Cóż, też myślałem, że ciut chociaż staniesz się milszy dla oka – Harry wzruszył ramionami, rozglądając wokół – Ale nie robisz zbyt dobrego wrażenia. W sumie to jestem… rozczarowany.

- Przyszedłeś umrzeć, Harry – czarodziej rozłożył z gracją ramiona, unosząc różdżkę – Może w innym świecie twoje towarzystwo, mój mały, byłoby ciekawym doświadczeniem… podoba mi się twoja pewność i cięty język, ale tu i teraz.. musisz zginąć.

- Wiem – Harry zaskoczony pozwolił na chwilę masce spokoju opaść, bo wizja jego oraz Riddle’a jako towarzyszy była.. absurdalna – Nawet w innym świecie nigdy bym do ciebie nie dołączył, Tom.

- W głębi duszy wiesz, że owszem. Jesteśmy podobni… i moglibyśmy dużo zdziałać – Voldemort uśmiechnął się niemalże gorzko – Z bólem muszę pozbawić świata tak zdolnej osoby jaką mogłeś zostać.

- Pieprzysz głupoty – mruknął pod nosem, czując się niepewnie na gruncie, gdzie niemalże gawędził sobie ze swoim wrogiem – Nie jestem tobą.

- Oczywiście, że nie. Ale mógłbyś kiedyś.. zostać moim protegowanym – Tom machnął ręką, mrużąc powieki – Teraz jednak musimy dopełnić przepowiedni.

- I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego – zacytował Harry, uśmiechając krzywo - Bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje..

Harry Potter stał na środku polany otoczony sługusami Czarnego Pana. Krople deszczu spływały po jego policzkach, a palce skostniały, gdy wciąż wpatrując się w Toma Riddle’a, poczuł, że właśnie nadeszła ta chwila. Czarna Różdżka wymierzona wprost na niego. Czerwone oczy wpatrzone w niego z ciekawością oraz satysfakcją.

Bum. Bum. Bum. Jego serce przyspieszyło, a oddech stał się bardziej urywany.

Bum. Bum. Bum. Słyszał wrzaski Hagrida, a w głębi duszy również krzyki przyjaciół.

Bum. Bum. Bum. Znów miał przed oczami spokojne twarze rodziców oraz Syriusza i Remusa.

Bum. Bum. Bum. Błysk zielonego światła.

Bum. Upadł na ziemię, czując mokrą trawę na policzku.

A potem już nic nie czuł.

Nie był Harrym Potterem.

Był wszystkim i niczym.

Był życiem i śmiercią.

A zanim zapadła wieczna ciemność ujrzała jeszcze na chwilę najpiękniejszego anioła.

Umarł z jej imieniem na języku.

Astoria.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Hermiona czuła smak własnej krwi, gdy opuchniętym językiem oblizała spierzchnięte wargi. Wyszła wraz z innymi na błonia, gdzie deszcz mieszał się z krwią na zielonym trawniku. Zawalona ściana sypała się pod jej ciężarem, gdy ostrożnie wyszła na gruzy. Wieża Północna w połowie uszkodzona nie wyglądała stabilnie, a zewnętrze wschodnie ściany leżały na ziemi. Poślizgnęła się na niestałym gruncie, łapiąc ręką przewróconego gzymsu  i ścierając skórę na łokciu. Wciąż echem w jej głowie odbijał się nienawistny syk Czarnego Pana.

Wydajcie mi Harry’ego Pottera!

Och, niech jej i cholerny Lord Voldemort wierzy, że gdyby tylko wiedziała, gdzie ten głupi dzieciak się podział, to prędzej sama by chłopaka wypatroszyła niż Czarny Pan zdążyłby rzucić Avadę. Zacisnęła zęby otrzepując ręce i podnosząc. Harry zniknął. Wyparował. Raz był tuż obok Draco, a po chwili zielonooki uciekł.

Walczyliście dzielnie..

Walczyli lepiej i sprawniej niż przypuszczała. Połączone siły Hogwartczyków, Zakonu Feniksa, aurorów oraz Gwardii dały świetne rezultaty. Oczywiście nie było ich tak wielu by rozbić armię Voldemorta, bo siły mrocznego czarodzieja w tym samym momencie zaatakowały liczne miejsca na świecie. Dostali wiadomość o bitwie na Pokątnej, w centrum Londynu, ale ku zaskoczeniu Europejczyków również w Berlinie, Austrii oraz Francji śmierciożercy zaatakowali równie silnie. Hiszpania podobno bardzo ucierpiała, nie wspominając o Włoszech oraz innym państwach. Cały świat odczuł potęgę Czarnego Pana!

Zostaniecie nagrodzeni..

Oczywiście, już widziała jak Czarny Pan zakłada jej na głowę wieniec laurowy za odwagę oraz mądrą decyzję by zasilić jego szeregi! Ha! Już prędzej skończyłaby jako niewolnica jego sługusów bądź wcześniej wykończyłaby ją sama Bellatrix.

- Zbliżają się.

Podniosła wzrok znad gruzów, odwracając spojrzenie od plamy krwi, rozwalonych kamieni. Hogwart był splamiony krwią, ich krwią. Krwią uczniów, walczących, poległych za szkołę. Przez chwilę poczuła niepokój o rannych, ukrytych tymczasowo w lochach, gdzie nikt nie miał dostępu. Ciała nieżyjących ułożono w pustej komnacie, gdzie widziała również ostatnio bezwładne ciała Remusa oraz Nimfadory. Wciąż czuła posmak żalu, gdy ktoś ułożył ich ciała obok siebie.

- Hej, Hermiono, poczekaj!

Zignorowała prawdopodobnie Thomasa, który chciał ją chwycić za ramię. Ominęła kilka ludzi, stając w pierwszym szeregu zebranych już na zewnątrz ludzi. Widziała niemalże zbliżającą się do nich procesję z Czarnym Panem na czele. Tuż za czarnoksiężnikiem obok którego sunęła Nagini szedł poraniony Hagrid. Hermiona poczuła jak jej serce staje, gdy zauważyła smukłe, bezwładne ciało w jego ramionach. Nie, nie, nie…

- NIE!

Głośny krzyk profesor McGonagall przeciął ciszę, a nauczycielka zachwiała się. Jedynie dzięki Lee Jordanowi zdołała utrzymać się w pionie z jedną ręką wyciągniętą w kierunku niosącego martwego chłopca Hagrida.

- Nie, nie! HARRY! – Ginny rzuciła się do biegu, a gdyby nie silne ramiona i szybki refleks Blaise’a wybiegłaby na środek. Rudowłosa zawyła, kuląc się i szlochając. Pozostali Weasleyowie zamarli, wykrzywiając twarze w bólu i niedowierzaniu. Ron szeptał pod nosem imię przyjaciele, mrugając szybko i wpatrując w ciało chłopaka.

- Eric, stój! – Hermiona obróciła się dopiero zauważając niedawno przybyłego z Pokątnej Hutza. Auror wyrywał się dwóm młodszym mężczyznom, krzycząc imię Pottera i wyklinając Czarnego Pana. Poorana bliznami twarz skurczyła się z cierpienia, a w oczach błysnęły łzy.

- Harry Potter… nie żyje! – wykrzyknął zadowolony Voldemort, a jego blada twarz błysnęła przerażająco – Harry Potter NIE żyje!

- Nie – szepnęła Hermiona, zaciskając powieki by nie patrzeć na wiotkie ciało ściskane przez gajowego. Poczuła jak lodowate szpony złamanego serca się wokół niej zacieśniają, gdy słowa czarnoksiężnika odbiły się w jej głowie echem. Harry…

- Wasz Bohater nie żyje, głupcy! Ale walczyliście mężnie, więc daje wam ostatnią szansę.. możecie ocalić swoje życia i życia swoich bliskich, jeśli ugniecie przede mną kolana i złożycie różdżki! – Voldemort mówił spokojnie, a jego drapieżny uśmieszek przywodził na myśl potwory z koszmarów – Zginął chcąc uciec i was zostawić… chcieliście walczyć za tchórza! Teraz możecie walczyć o nasz nowy świat.

Hermiona przesunęła spojrzeniem po radosnych twarzach śmierciożerców, łapiąc zatroskany wzrok Narcyzy Malfoy oraz Lucjusza. Widziała chciwe oczy Bellatrix wpatrujące się w nią z żądzą mordu oraz nienawistne Carrowów. W tłumie nieznanych twarzy dostrzegła oblicza rodziców niektórych ślizgonów.

- Draco – głos Bellatrix przeciął ciszę, która zapadła. Szalona czarownica niemalże tańczyła z radości z wygranej swojego pana – Nasz Pan wybaczy ci zdradę, słodki siostrzeńcu, chodź do nas.
Hermiona zmarszczyła brwi, zerkając za siebie by odnaleźć w tłumie na błoniach chłopaka. 

Jasnowłosy ślizgon opierał się o zawaloną ścianę, przyglądając wszystkiemu z wrodzoną przenikliwością. Szare oczy błysnęły, gdy ciotka znów go zawołała. Wiedziała, że teraz połowa walczących wpatruje się w chłopca, który dostał łaskę od Czarnego Pana. Malfoy odepchnął się, zeskakując z uszkodzonych schodów. Milczący uczniowie robili mu przejście, kiedy spokojnym, pewnym krokiem ruszył przed siebie. Słyszała ich obraźliwe obelgi oraz oskarżenia o zdradę, gdy mijał gryfonów oraz krukonów. Przeniosła wzrok na śmierciożerców, uśmiechniętych szerzej, a po chwili niepewnych, gdy młody Malfoy zatrzymał się.

- Pieprz się – powiedział ze swoim charakterystycznym arystokratycznym parsknięciem, stając tuż obok niej i chwytając ją za dłoń – Jesteś wariatką, ciotuniu.

- Draco, zostaw tą szlamę.. zostaw szlamę i dołącz do nas – zażądała kuzynka Syriusza, robiąc duże oczy – Nie bądź zakałą naszej rodziny, słodki chłopcze, i wybierz mądrze.

- Mądrzej wybrać nie mogłem – odpowiedział gładko, mocniej ściskając jej dłoń. Rzuciła na niego okiem widząc mocno zaciśniętą szczękę, gdy zdenerwowany tą sytuacją powoli tracił cierpliwość. Pogładziła go kciukiem po wierzchu ręki, chcąc dać do zrozumienia, że jest tuż obok. Wiedziała, że nie stresuje się czy dobrze wybrał, a konsekwencjami jakie poniosą jego rodzice. Narcyza zbladła lekko, ale nie wydawała się tym wszystkim zaskoczona. Lucjusz przymknął powieki nim jego pan ponownie zabrał głos.

- Poniesiesz chłopcze karę, gdy uporządkujemy już wszystkie sprawy – machnął ręką Voldemort, mało przejęty tą sytuacją – Czy któreś z was przemyślało moją ofertę i..

- Neville…

- Przyłączę się do ciebie, gdy piekło zamarznie! – krzyknął Longbottom, unosząc do góry rękę z Tiarą Przydziału – Gwardia Dumbledore’a!

Hermiona krzyknęła wraz z innymi, a bojowe okrzyki na nowo dały im nadzieję. Nie przestaną walczyć. Zerknęła na wijącą się niedaleko Nagini, wiedząc, że jest ich najważniejszym teraz celem. Widziała jak Hagrid kładzie ciało Harry’ego, szarpiąc  się ze śmierciożercami. Voldemort zaatakował Neville’a, a jego poplecznicy równocześnie zaszarżowali na nich. Zacisnęła palce na różdżce, gotowa na kolejną walkę. Nie minęła chwila nim świat wokół zawirował, a oni na nowo zaczęli walczyć o swoje życia. Widziała jak Draco krąży niedaleko niej, chcąc ją chronić. Bez zastanowienia rzucała zaklęcia, pozwalając swojej wściekłości oraz poczuciu straty po śmierci Harry’ego dac upust w walce.

- Bombarda! – krzyknęła, a śmierciożerca przed nią upadł na ziemię. Od razu zaczęła pojedynek z kolejnym, robiąc uniki i wciąż rzucając uroki. Tańczyła taniec na śmierć i życie, i nie zamierzała dać się zabić. Nie. Harry by tego nie chciał.

Wokół leżały poranione ciała, blade i bezwładne. Duże, szeroko otwarte oczy martwych wywoływały ciarki. Magia rozjaśniła niebo barwnymi kolorami, gdy zaklęcia mijały się w locie. Poczuła nagłe uderzenie ciepła, upadając na ziemię i uderzając głową o błoto. Zamrugała widząc ciemną sylwetkę nad sobą, która po chwili padła na kolana obok niej. Draco nachylił się, chwytając ją za ramię i szarpnięciem podnosząc do góry. Wpatrywała się w niego oszołomiona, przyglądając z fascynacja. Krew zdobiła jego ręce, a brud policzki. Szare oczy lśniły gorączkowo, gdy walczył zaciekle oraz chętnie. Jasne włosy pozlepiane od deszczu lepiły mu się do skroni i czoła, a poszarpane ubranie do ciała. Wyglądał niczym anioł zemsty. Znów ją pociągnął, a zaklęcie minęło ją o cal.

- Przestań się na mnie patrzeć i walcz – zganił ją, powalając jakiegoś śmierciożercę. Szare spojrzenie spoczęło na niej z lekkim rozbawieniem, ale i niepokojem – Uderzyłaś się mocno w głowę? Dostałaś jakimś zaklęciem?

- Draco? – szepnęła, wyciągając dłoń i muskając jego policzek – Nie chcę czekać.

- Nie chcesz czekać na co? – uniósł brwi, tym razem chwytając ją za nadgarstek i gładko pociągając za siebie by stoczyć pojedynek z następnym wrogiem – Dziewczyno, na Salazara, walcz!

Posłusznie znów uniosła różdżkę, chroniąc plecy ukochanego. Zaśmiała się, gdy oparli się o siebie plecami, tańcząc kolejny brutalny taniec. Rzucała coraz bezwzględniejsze czary, nie martwiąc się ich konsekwencjami. Miała obok siebie Draco i nic nie było ważniejsze.

- Nie chcę czekać – wydyszała, gdy obracając się na chwilę znów stanęli przed sobą twarzą w twarz – Pobierzmy się!

- Och, chyba jednak mocno oberwałaś – zmrużył powieki, oceniając ją szybko spojrzeniem – Już jesteśmy zaręczeni, skarbie!

Hermiona przewróciła oczami, kucając i pociągając na ziemię blondyna, gdy zielone zaklęcie przeleciało tuż nad ich głowami. Znów stanęła prosto szarżując niemalże na przeciwnika i powalając go szybko. Bawiło ją jak wiele słabych wojowników było wśród młodych śmierciożerców, których jeszcze nie zdążono przeszkolić.

- To nie były oświadczyny – krzyknęła, odpychając jednym czarem przeciwnika Malfoya by znów skupić jego uwagę – Mówię o ślubie!

- Chcesz się pobrać teraz, gdy walczymy o naszą przyszłość? – zrobił duże oczy, gdy przytaknęła poważnie – Och, Salazarze, zakochałem się w wariatce.

- Czyli zgadzasz się? – złapała go za rękę, pozwalając poprowadzić tak by uniknąć czaru – Po tym wszystkim możemy zorganizować huczne wesele z białą suknią, tortem i czymkolwiek chcesz. A teraz… teraz chcę mieć pewność, że jesteśmy ze sobą tak bardzo jak się da.

- Zróbmy to – przytaknął żarliwie, rozglądając wokół – Czy w ogóle ktoś z tych obecnych może nam udzielić ślubu?

- Tak – parsknęła, łapiąc go mocniej i pociągając za sobą. Minęli kilka walczących znajomych, omijając gładko rzucane w ich stronę zaklęcia. Hermiona z zarumienionymi policzkami stanęła niedaleko ich celu, dołączając do walki z Carrowami. Hermiona starała się z całych sił pokonać śmiericożercę, pamiętając, że od tego zależy również życie małego Nathaniela.

- Kingsley! – krzyknęła, przykuwając uwagę potężnego czarodzieja – Możesz udzielić ślubu mnie i Malfoyowi?

- Słucham? – mężczyzna uniósł brwi, słysząc dziwną prośbę.

- Chcę byś udzielił nam ślubu – ponowiła próbę, marszcząc nos, gdy Carrow zablokował czar – Tu i teraz!

- Chcecie się pobrać teraz? – Kingsley rzucił okiem na uśmiechniętego szeroko blondyna, który powalił swojego przeciwnika i dołączył do jej walki z Carrowem – Naprawdę?

- Tak – odpowiedzieli równo, atakując na przemian śmierciożercę. Kingsley zabił swojego przeciwnika, obracając się w ich kierunku.

- A świadkowie? – zapytał, zabierając do walki z Yaxleyem.

- Weasley – Draco krzyknął, gdy niedaleko nich zauważyli rudą czuprynę. Ron podbiegł, pomagając im i rozglądając z niepokojem.

- Co się dzieje?

- Jesteś moim świadkiem – wychrypiał Draco, mrużąc powieki, gdy w ostatniej sekundzie zablokował zaklęcie duszące – Właśnie bierzemy ślub.

- Co robicie..?

- Bierzemy ślub – krzyknęła Hermiona, przykuwając uwagę walczącej niedaleko dziewczyny. Pansy w trzech sekundach znalazła się przy nich, wycierając brudny policzek w ramię.

- Ślub? – powtórzyła Parkinson zerkając to na jedno, to na drugie – Żartujecie?

- Nie – powtórzyli ze śmiechem, zerkając na siebie z szaleńczą miłością – Mamy świadków, Kingsley!

- Zebraliśmy się dzisiaj tutaj by połączyć tych – Kingsley kucnął, unikając czaru i wycierając pot z czoła – młodych węzłem małżeńskim i…

- Dalej – krzyknął Draco, chwytając Hermionę za nadgarstek i przyciągając bliżej – Przysięga!

- Powtórzcie po mnie…

- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Hermioną Granger i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Niech magia i miłość nas połączą! Dziś, jutro, na zawsze.

- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Draconem Malfoyem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe! – Hermiona przymrużyła powieki by przez smugi deszczu wyraźniej widzieć twarz ukochanego – Niech magia i miłość nas połączą. Dziś, jutro, na zawsze.

- Czy świadkowie powołani przez was są..

- Tak – Pansy mu przerwała, uśmiechając szeroko i na chwilę przestając walczyć – Niech mnie Avada trześnie w tym momencie, jeśli miałabym kłamać, że tych dwoje się nie kocha.

- Popieram – dodał Ron, odgarniając rude włosy z czoła – Małżeństwo zawarte dobrowolnie z miłości a nie innych korzyści.

- Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że Związek Małżeński Pani Granger i Pana Malfoya został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki – Kingsley zmarszczył czoło – Macie obrączki?

- Tak, tak – Hermiona zdjęła z szyi łańcuszek, ściągając pierścień podarowany jej wcześniej przez Draco i podając mu go. Szare oczy lśniły gdy nasuwał go na jej palec – Później dochowamy formalności.

- Dokumenty przygotujemy do podpisania po wojnie – zgodził się czarodziej, uśmiechając do nich – A pan, panie Malfoy, ma chyba jeszcze jedne zaręczyny do odwołania.

- Czyste papierki – prychnął arystokrata, obejmując Hermionę i przysuwając bliżej – Czy mogę pocałować pannę młodą?

- Niech magia was otoczy opieką i ciepłem – Kingsley przytaknął, odbijając zaklęcia obok nich przemykające. Draco wyszczerzył się szeroko, przyciągając do siebie Hermionę i całując ją mocno. Ich wargi napotkały się, a oddechy zmieszały. Deszcz moczył ich całych, a wiatr mroził, jednak ta dwójka na chwilę żyła tylko w swoim świecie. Draco całował ją gwałtownie i tęsknie, jakby obawiając, że to ich ostatnie chwile wspólne. Hermiona równie chętnie, wpijała się w jego usta, starając przekazać jak bardzo go kocha.

- Gratuluję – zawołał Ron, gdy niechętnie się od siebie odsunęli. Hermiona uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy błysnęły radością. Draco również wybuchnął śmiechem, całując ją po raz ostatni w czoło.

- Masz przeżyć, moja słodka żono – poprosił, odsuwając od niej i zaczynając walkę – Przed nami noc poślubna!

- I ślub kościelny – dodała beztrosko, odgarniając włosy z twarzy i obserwując jak Pansy powala Carrowa na ziemię. Parkinson ją mocno uściskała, znikając po chwili wśród walczących. Właśnie wtedy gdy na chwilę opanowało ją szczęście, a myśl o Harrym na sekundę przestała wszystko przysłaniać poczuła gorycz, że przyjaciel się o tym nie dowie. I w tym właśnie momencie zobaczyła go.

Ciemne roztrzepane włosy, zielone iskrzące życiem oczy oraz krzywy uśmiech.

- Harry – szepnęła, szarpiąc Rona za ramię i wskazując nieżyjącego do tej pory przyjaciela.

- Żyje – jęknął Weasley, zaczynając się śmiać.

Harry żył!

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Czemu on ci to robi?

- Bo jest szaleńcem – ciepłe spojrzenie spoczęło na niej, gdy znów przesunęła wilgotną ścierką po zakrwawionej twarzy zmywając zaschniętą posokę – Wiesz, moja kochana, prawdziwe potwory kryją się w nas samych. A bywają słabi ludzie, którzy nie potrafią nad nimi zapanować.

- Czy ty też masz w sobie potwora? – zmrużyła powieki, marszcząc brwi – Przecież jesteś dobry.

- Mam. Ja mam, ojciec ma, każdy napotkany człowiek ma w sobie demona – skrzywił się, gdy połamanymi palcami starał się chwycić różdżkę – Tylko że my jesteśmy silni. Wiemy co jest dobre, a co złe. I wiemy, kiedy pozwolić naszym demonom się przebudzić. Ojciec nie wie.

- Kiedy możemy pozwolić? – zapytała, wzdrygając, gdy prostym zaklęciem naprawił poranione dłonie – I jak im nie dać?

- Mam nadzieję, słodka siostro, że nigdy nie będziesz musiała obudzić w sobie demona – przyjrzał się jej spokojnie oraz oceniająco – Ale jeśli będzie taka sytuacja.. jeśli będziesz musiała, to pozwól instynktom wziąć górę. Walcz o przetrwanie, o przyjaciół, o miłość i rodzinę. Walcz zaciekle, ale jedynie do momentu, do którego musisz. – końcem różdżki stuknął ją w nos – A gdy czas dobiegnie końca musisz na nowo demona zniewolić.

- Ale jak? – dociekała, robiąc przestraszoną minę – Nie wiem czy umiem. Tata nie umie?

- Tata lubi swojego demona – pokręcił głową stanowczo, uśmiechając opuchniętymi ustami – Pamiętaj po prostu co jest ważne. Nie władza, nie majątek czy potęga. Ważne jest by posiadać serce i nie zapomnieć o uczuciach. Potwór tego nie rozumie. Ale ty czy ja tak, prawda?

- Skąd to wiesz? – pozwoliła się przyciągnąć bliżej by brat oparł swoje czoło o jej.

- Bo pamiętam co jest ważne. Ty, Pansy, ty jesteś powodem, dla którego warto zniewolić demona – szepnął, a jego oczy błysnęły troską oraz miłością – Bo cię kocham, słodka siostro..




- Pansy, ocknij się!

Otworzyła oczy, czując ostry ból głowy. Teodor podciągnął ją ostrożnie, delikatnie odrywając jej dłonie od głowy by samemu przyjrzeć się skaleczeniu. Oderwał kawałek swojej bluzy by zrobić prowizoryczny opatrunek. Pozwoliła mu na to starając przypomnieć co się stało. Wciąż miała mroczki przed oczami, a żołądek zacisnął się niebezpiecznie.

- Hermiona i Draco się pobrali – powiedziała ciemnowłosemu, który jedynie się uśmiechnął – Ach, tak.. już wiesz i tak, prawda?

- Cały czas ją kontroluję – przytaknął, stukając się w skroń – To się nazywa podzielność uwagi, Parkinson. Ale ty nawet idąc nie patrzysz na boki!

- Nie widziałam kto to.. kto? – zapytała, zerkając przez ramię na ciało siostry bliźniaczki Carrowa – Ach… wszystko jasne. Właśnie zabiłam jej brata. Zemsta.

- Zemsta to groźna przeciwniczka – przytaknął, przyglądając jej uważnie – Lepiej nie wymierzać własnej sprawiedliwości.

- Czasem to katharsis – mruknęła, podnosząc i rozglądając wokół. Walka trwała. Przymrużyła powieki by w blasku zaklęć dostrzec więcej szczegółów. Teodor przeniósł ją kawałek dalej, więc miała idealny obraz przebiegu walki. Poczuła ukłucie niepokoju widząc ich słabnące siły. Wciąż liczyła, że nadejdzie wsparcie, ale z ostatniej relacji aurorów słyszała, że Czarny Pan zaatakował kilka miejsc jednocześnie i nie mieli tak naprawdę żadnej nadziei na niespodziewany ratunek. Musieli polegać na sobie.

- Harry – Teodor nagle poderwał głowę, szukając kogoś w tłumie – Och, Pansy, Harry żyje.

- CO? – wykrztusiła zdumiona, nie pozwalając jeszcze umysłowi ogarnąć wypowiedzianych przez towarzysza słów. Wpatrywała się w lekko błyszczące oczy Teodora, który spojrzał na nią z radością oraz stanowczością.

- Hermiona.. widziała go przed chwilą – parsknął ciut histerycznym śmiechem, odgarniając ciemne loki z twarzy i pozostawiając czerwone ślady na czole – Harry żyje… to nie koniec, Pansy i.. musimy zabić węża.

- Węża – powtórzyła, spoglądając na pełznącą na błoniach wśród śmierciożerców Nagini. Zacisnęła palce na różdżce, unosząc kąciki ust – Myślę, że da się to zrobić.

- Razem? – zapytał, zerkając na nią z ciepłem oraz zrozumieniem. Pansy przytaknęła, rzucając na siebie i chłopaka zaklęcia chroniące i zbiegając na dół. Nie zwróciła wcześniej uwagi na coraz większe czerwone plamy brudzące soczystą zieleń trawy. Słyszała jak chlupie, gdy biegnąc nie dawała rady ominąć wszystkich. Rozproszyło ją to na chwilę, ale Nott chroniący ją zdążył odbić rzucony czar. Rzuciła niepewnie okiem na atakującego śmierciożercę, ale nie zatrzymała się. Pozwoliła Teodorowi kontynuować walkę, a po chwili prawie zderzyła się z Longbottonem, który trzymał poszarpaną Tiarę Przydziału.

Nie miała żadnego przemyślanego planu. Liczyło się zadanie. Cel. Wąż. Zabić Nagini. Rzuciła czar odpychający na zasłaniającego gada mężczyznę i w końcu stanęła przed ulubienicą Voldemorta. Żółte ślepia Nagini wpatrywały się w nią niemalże zbyt inteligentnie jak na węża. Czuła jak Czarna Magia otaczająca węża wibruje, ale powstrzymała chęć sięgnięcia po nią. To była dusza Czarnego Pana, a ona nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości.

Potęga? Władza?

Nie miały znaczenia. Jeśli Nagini nie zostanie zabita, to szanse Harry’ego maleją. A ona nie mogła pozwolić sobie stracić chłopaka po raz drugi. Może wcześniej jakoś ożył, ale nie ufała na tyle losowi i śmierci by pozwoliły zielonookiemu uciec przed przeznaczeniem po raz drugi.

- Avada Kedavra – szepnęła, a po chwili upadła na kolana, gdy poczuła przeszywający ją ból, kiedy czar się odbił. Wbiła paznokcie w ziemię, unosząc głowę i widząc jak Nagini sunie bez pośpiechu w jej stronę. Widać poczwara Voldemorta była pewna swojej wygranej. Bez zastanowienia ponowiła atak, używając najpaskudniejszych oraz najbardziej kaleczących klątw jakie znała. Magia wirowała wokół niej coraz słabiej, gdy powoli opadała z sił, starając zmylić węża i pokonać w jakiś sposób.

Kiedy Nagini zaatakowała po raz pierwszy była przygotowana. Uskoczyła szybko na bok, czując rozdzierające kłucie w kostce, gdy źle się wybiła. Podniosła się szybko, nie puszczając różdżki z uścisku i nie spuszczając wzroku z węża. Nie spodziewała się jednak, że gad będzie taki szybki i zwinny. Miała wrażenie, że to magia Czarnego Pana pomaga zwierzęciu walczyć i chroni go. Kły drasnęły jej ramię, ale jedynie szczęśliwym trafem wycofała się wystarczająco szybko.

Wtedy go ujrzała. Jej serce zabiło szybciej, gdy też ją dostrzegł. Złote, kocie oczy śledziły jej każdy ruch z uwagą oraz ciekawością. Z kolejnym krokiem zachwiała się, upadając na plecy. Skrzywiła się, wiedząc, że jej szanse powoli spadały do zera. Zerknęła na Nagini, która na nowo szykowała się do ataku.

- Pomóż mi – poprosiła chłopaka, który wciąż się w nią wpatrywał. Poczuła ulgę, gdy uniósł różdżkę, kierując na zwierzę. Kły Nagini wbiły się w jej brzuch, a ona otworzyła szeroko oczy z zaskoczenia oraz zalewającym falą bólem. Przerażający wrzask wydobył się z jej gardła, gdy niemalże czuła jak trawi ją ogień. Wąż oderwał się, unosząc głowę by znów wgryźć w jej brzuch. Zamrugała, dostrzegając niewyraźną sylwetkę Raphaela, który jedynie ją obserwował z uniesioną różdżką w trzęsącej się dłoni. Jego usta drżały, gdy szeptał przeprosiny oraz błaganie by zrozumiała. Strach go sparaliżował. Nie ratował jej. Zacisnęła powieki, uderzając głową o ziemię i upuszczając różdżkę. Widziała walczących. Śmierciożerców, uczniów, aurorów, nauczycieli. Widziała jak jakaś puchonka z bojowym okrzykiem rzuca tnący czar, a Neville Longbottom powala jakiegoś mężczyznę w srebrnej masce. Widziała ciemnowłosego chłopaka, który wyrwał gryfonowi Tiarę Przydziału, a później coś zalśniło. Znów ujrzała ślepia Nagini, gdy przymierzała się do trzeciego ataku wprost w jej gardło. I wtedy oczy bestii zamarły, a coś lepiącego zalało ją całą. Zakrztusiła się, czując obrzydliwy smak krwi.

- Och, zostawiłem cię tylko na chwilę – skrzywiła się, gdy chłopak niemalże wbił jej różdżkę w rany, rzucając szybko czary uzdrawiające. Nie był w tym tak dokładny i precyzyjny jak Draco, ale znał również wiele zaklęć ze względu na młodszego brata. Czuła gorąc, gdy sprawnie zespolił rany, a później nałożył czar szczególnie chroniący jej brzuch. Przyglądała się w tym czasie jego twarzy, czując nagły spokój. Była bezpieczna. Przy nim zazwyczaj była bezpieczna. Obserwowała oczy, czarne, a jednak posiadające najciemniejszy granatowy odcień jaki widziała. Były skupione, zmartwione oraz lekko przestraszone. Bał się o nią.

- Teo.. – szepnęła, sprawiając, że ich spojrzenia się spotkały na chwilę – Czemu..?

- Dobrze wiesz, Parkinson, czemu – uśmiechnął się, a po sekundzie z jękiem osunął się na nią. Podniosła się prędko do pozycji siedzącej, chwytając go za ramiona, gdy się trząsł. Uniosła głowę, widząc uśmiechającą się bezczelnie Carrine Rowle, która dorównywała szaleństwem niemalże Lestrange.

- Baubillous – żółty promień zachwiał na chwilę kobiety, a Pansy oblizała spierzchnięte usta. Czuła, że walka z kobietą nie potrwa długo, gdyż ona nie miała już siły. Ale trzymała dzielnie różdżkę, czekając na atak. Rowle z wściekłością rzuciła klątwę tnącą, na którą nie była przygotowana. Zasłoniła sobą wciąż ciężko oddychającego Notta, zaciskając powieki i będąc gotową na.. wszystko. 

Nagini nie żyła. Harry zwycięży.

Mogła umrzeć.

- Raven?

Otworzyła zaskoczona oczy, wpatrując się wprost w równie zdumionego co ona chłopaka. Zsunęła wzrok na jego klatkę piersiową, gdzie na ciemnym materiale rozrastała się duża ciemna plama. Widziała jak jego spojrzenie staje się nieprzytomne, gdy runął na kolana. Przeszła na kolanach do niego, obserwując jak wyciąga do niej rękę. Pozwoliła jego palcom musnąć policzek, gdy układała jego głowę na kolanach, sprawiając, że znów obejmowali się tak jak niedawno jeszcze na polance. Przesunęła ręce na jego tors, drżąc, gdy palcami wybadała głęboką, długą ranę.

- T.. Teo? – uniosła głowę, gdy ciemnowłosy w końcu do niej dołączył. Te same dłonie, które dopiero co uratowały jej życie, sprawdzały teraz stan chłopaka, którego kurczowo ściskała. W końcu przyłożył różdżkę, szepcząc cicho zaklęcia. Krew nie przestawała jednak wyciekać, ale ranny chłopak cicho westchnął z ulgi.

- W porządku – wychrypiał, spoglądając na starającego się coś zaradzić Notta – To.. nic nie da.

- A..

- Nie – przerwał mu ze zmęczeniem, wciągając z trudem powietrze – To klątwa tnąca, ale i trująca… gdybym oberwał w rękę czy nogę może dałoby się… ale za blisko serca.

- Co to znaczy? – zapytała w końcu Pansy, drżąc, gdy zakrwawione, szorstkie opuszki musnęły jej policzek. Złote oczy Raphaela błysnęły ciepło, a obłąkanie na chwile zniknęło.

- Trucizna jest już w krwiobiegu… i nic się nie da.. zrobić – wyjaśnił cicho, przymykając na chwilę powieki – Nagini.. też ma truciznę, Raven.

- Wystarczy surowica z Serpenum? – upewnił się Teodor, nachylając bardziej i marszcząc brwi – Mamy z kilka godzin nim jad się rozprzestrzeni, ale nie trzeba specjalnego wywaru, prawda?

- Tak – mruknął Rapahel, rzucając okiem na Notta i unosząc kąciki ust – Póki nie poczuje, że drętwieją jej palce, to trucizna nie jest jeszcze.. groźna dla życia.

- Udamy się do uzdrowiciela i.. – ślizgon urwał, widząc puste oczy Pansy, wpatrzone w poszarpaną ranę chłopaka – Dam wam chwilę.

Dziewczyna patrzyła jak się podnosi oraz staje na straży, dając im chociaż moment na bezpieczną rozmowę. Przesunęła wzrok na twarz jasnowłosego, który wpatrywał się w nią intensywnie. Przeczesała delikatnie palcami blond pukle, ignorując fakt, że tym sposobem brudzi je krwią własną oraz chłopaka.

- Zasługujesz na coś lepszego.. – powiedział w końcu, oblizując wargi i posyłając jej krzywy uśmiech – Nie pomogłem ci… przepraszam. Ale.. nie mogłem się ruszyć.

- Wiem – szepnęła, uspakajająco kładąc palec na jego drżących wargach – Nic nie mów.

- Nie powinienem ciągnąć cię ze sobą w mrok… musisz być sobą, Raven – wyszeptał, przesuwając z trudem opuszkami po jej policzku – Jesteś piękna..

- Nie możesz mnie teraz zostawić – zaprotestowała gorzko, wbijając palce w jego ramiona – Nie możesz.. nie gdy.. gdy.. znów jesteś sobą. Raphael, proszę…

- W końcu i tak bym oszalał… ja nie.. nie panuję nad magią.. – zakaszlał ostro, a na jego brodzie pojawiła się stróżka krwi – Nie mogłem już… magia pochłaniała mi wszystko i…

- Wiem – znów mu przerwała, przybliżając bardziej i muskając wargami jego usta – Nie chcę byś odszedł.

- Obiecałaś mi.. że pozwolisz na zakończenie – zrugał ją delikatnie, uśmiechając z trudem – Oto mój koniec tej historii, Pansy Genevie, ale dla ciebie, to jedynie zamknięcie rozdziału. Masz przed sobą tysiące innych.. i musisz mi znów coś obiecać.

- Obiecuję – przyrzekła nim powiedział o jakie przyrzeczenie mu chodzi, a złote oczy błysnęły rozbawieniem.

- Och, moja królowo, obiecaj mi, że nie pozwolisz… nie pozwolisz się sobie zatrzymać. Musisz żyć pełnią.. życia – poprosił, a Pansy lekko go uniosła, gdy znów się rozkasłał, a krew zaczęła mu cieknąć z nosa. Oczy lśniły gorączkowo, gdy zaciskał palce na jej nadgarstku – Chcę byś dała sobie być szczęśliwą.. wszystko… wszystko ci zostaje wybaczone, Raven.

- Raphael, ja…

- Jesteś tą dobrą… pamiętaj o tym – pokręcił głową, a powieki mu zaczęły ciążyć – Pamiętaj kim jesteś i… pamiętaj, że cię kocham.

- Ja ciebie też kocham – wyszeptała, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, gdy kąciki ust uniosły się w ostatnim łobuzerskim uśmiechu – Wybaczam ci wszystko, Raphaelu..

Chłopak uchylił usta by coś powiedzieć, ale jego oczy pociemniały, a mgiełka je przysłoniła. Złote spojrzenie utkwione w niej zmatowiało, a palce trzymające za nadgarstek rozluźniły się. Zaciążył jej w objęciach, gdy znieruchomiał. Wpatrywała się zdumiona w zamarły wyraz twarzy, a kropelka skapnęła z jej brody na jego policzek. Krew ciekła mu z nosa oraz z buzi, bulgocząc oraz wyciekając bez końca. Przycisnęła czoło do jego czoła, pozwalając na ostatnią wspólną chwilę.  

- Pansy?

- Pewnego dnia znów się spotkamy – wyszeptała do jego ucha, kładąc na ziemi i podnosząc się do góry. Przyjrzała się ostatni raz nieruchomej sylwetce chłopaka, któremu zamknęła oczy, przez co wyglądał jakby spał. Wytarła ich wymieszaną krew w spodnie, wyciągając różdżkę i biorąc głęboki wdech. Obróciła się na pięcie, zmierzając ku Teodorowi a z nim u boku do Wielkiej Sali.

Ten rozdział został zamknięty, ale obiecała mu, że zakończenie będzie szczęśliwe.

Teraz musiała dokończyć wojnę by wypełnić przyrzeczenie.

Żegnaj, mój zagubiony we własnym szaleństwie chłopcze…

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Harry czuł się dziwnie, krocząc powoli przez korytarz. Gdy wkroczył do Wielkiej Sali świat nie stanął w miejscu, w tle nie pojawiła się niesamowita muzyka, a cały tłum nie wstrzymał oddechu. Zamiast tego uczniowie stali w grupkach, starając utrzymać szyk. Aurorzy atakowali równie zaciekle co śmierciożercy, a skrzaty zagrzewały do walki. Poczuł satysfakcję, gdy Molly Weasley pokonała Bellę, a głuchot, gdy bezwładnie ciało uderzyło o ziemię było jednym z najpiękniejszych odgłosów jakie słyszał. Nie zatrzymał się jednak, robiąc krok po kroku na środek Sali. Obserwował jak Voldemort walczy ochoczo z profesor McGonagall, Slughornem oraz Kingsleyem, który właśnie do nich dołączył. Kiedy jego najwierniejsza popleczniczka zginęła, wrzasnął, a cała trójka upadła na ziemię, odepchnięta przez siłę jego magii. Różdżka Riddle’a skierowała się na matkę Ronalda, która zbladła, ale nie cofnęła się pod nienawistnym spojrzeniem czarnoksiężnika.

- Protego – szepnął, zwracając tym samym uwagę Czarnego Pana. Wziął ostatni wdech, zrzucając z siebie pelerynę niewidkę i prostując, gdy mroczne spojrzenie spoczęło na nim. Voldemort uniósł brew, machnięciem dłoni odbijając zaklęcia i skupiając na Harrym.

- Potter – powiedział leniwie, niemalże jakby jego nazwisko było najobrzydliwszym przekleństwem na świecie.

- Tom – uśmiechnął się krzywo, na ostry syk czarnoksiężnika, gdy wypowiedział jego imię – Niech nikt mi nie próbuje pomagać!

- Tym razem nie masz zamiaru nikogo wykorzystywać by chronić własne życie? – udał zaskoczonego Marvolo, robiąc różdżką prosty gest, przez który najbliżej stojące osoby zostały odepchnięte. Stali teraz w centrum zamieszania, a walczący zaprzestali pojedynków, wpatrując w nich z fascynacją.

Oto spotkał się Czarny Pan oraz Chłopiec, Który Przeżył.

Najpotężniejszy czarnoksiężnik oraz jedyna nadzieja.

Lord Voldemort oraz Chłopiec Przepowiedni.

Tom Marvolo Riddle i Harry James Potter.

- Zostaliśmy tylko ty i ja. Nie ma horkruksów, nie ma ochronnej magii – powiedział spokojnie, przekrzywiając głowę na błysk zaskoczenia w oczach czarnoksiężnika – Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.. jesteś gotów rozstrzygnąć przepowiednię?

- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, Harry – niemalże miękko stwierdził Riddle, sprawiając, że ciarki przeszły mu po plecach – I ty, marionetka Dumbledore’a, chłopiec, który przypadkowo przeżył, myślisz, że masz szansę mnie pokonać?

- Naznaczyłeś mnie jako sobie równemu – zauważył ironicznie Harry, wzruszając ramionami – Moja matka poświęciła życie by przypadkiem mnie uratować? To ty mnie zaskakujesz, Tom, nie nauczyłeś się niczego na swoich własnych błędach?

- Miałeś szczęście, zawsze chowasz się za innymi… zabiłem twoją matkę, twojego ojca, twojego mentora.. zabiję twoich przyjaciół, a wtedy pozostaniesz sam – Voldemort przesunął się powoli w prawo, zmuszając Harry’ego do ruszenia w lewo – Dzisiaj jednak zginiesz i ty.

- Nikogo już nie skrzywdzisz, Riddle – Harry zmarszczył brwi z irytacją – Czy ty mnie słuchasz? To koniec. Wiem więcej niż myślisz.. przypuszczasz. W końcu wszystko jest takie przejrzyste i.. ojojoj – zaśmiał się nagle, wprawiając ich widownie w koncentrację – Nie ładnie oszukiwać, Tommy, więc nie próbuj się włamać do mojej głowy. Jeżeli chcesz poznać prawdę przed popełnieniem kolejnego błędu.. mogę ci powiedzieć i z własnej woli.

Oczy Voldemorta jarzyły się, hipnotyzując go trochę błyskami fascynacji oraz wiedzy. Pragnął poczuć potężną moc Czarnego Pana, która kusiła go wciąż swoim urokiem. Czuł jak czarna magia wyciąga do niego swoje macki, jak muska jego magię i testuje ją. Oblizał usta, wiedząc że to za dużo nawet jak na niego. Zakazana Magia była słodko gorzka, ale zdecydowanie przewyższała jego samodyscyplinę, a nie mógł pozwolić sobie na posmakowanie mroku. Mimo, że coś w głębi niego pragnęło więcej, to zacisnął zęby. Voldemort miał w tym rację. Byli podobni. Harry pragnął magii, bo nie wyobrażał już sobie bez niej życia. Chciał znać sekrety Zakazanych Sztuk, chciał ujarzmić Czarną Magię, ale… ale nie pozwolił się ogarnąć szaleństwu. A to właśnie czekało na końcu tej drogi. Ścieżki, którą wybrał Riddle.

- Miłość – zamrugał, gdy Voldemort w końcu się odezwał. Uniósł brew, gdy przeciwnik zmrużył powieki z namysłem – Masz na myśli miłość?

- Przykro mi, że nigdy jej nie zaznałeś – zagryzł wargę, uświadamiając sobie w końcu, że obaj przeszli na wężomowę. Harry zatrzymał się, obserwując błysk rozbawienia w czerwonych tęczówkach, gdyż Riddle dobrze wiedział, że dopiero to zauważył - Jednak miłość nie jest jedyna rzeczą, której nie pojmujesz. Insygnia..

Poczuł żal do Dumbledore’a, że to zadanie przypadło mu. Mimo, że stary czarodziej nie był winny.. poczuł żal do młodego Toma Riddle, który wybrał złą ścieżkę. Może wszystko by się inaczej potoczyło, gdyby ktokolwiek był w stanie zrozumieć samotnego chłopca, który czuł potęgę Czarnej Mocy. Dziecka, które chciało zapanować nad ciemnością. Niestety, on sam urodził się o wiele dekad za późno by zostać współtowarzyszem tego brzemienia z Tomem. Kiedy powoli wyjaśniał możliwości starożytnej magii ochronnej, a później opowiadał o Snapie i Insygniach dostrzegł niewielką rysę na obojętnej masce przeciwnika.

- Teraz rozumiesz? – zapytał cicho, kręcąc powoli głową – Czarna Różdżka nie jest… twoja.

Słońce w końcu przedarło się przez ciemne, nocne chmury. Pomarańczowe promyki zatańczyły na poniszczonych ścianach, spalonych godłach Domów oraz zaczarowanemu sklepieniu. Czerwona poświata zalała ich wszystkich, a Riddle przymknął powieki. Harry westchnął, zaciskając palce mocniej na różdżce.

Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...

Kiedy czerwone oczy Lorda Voldemorta spoczęły na nim, Harry wiedział, że to początek. Teraz. Wszystko się skończy. Uniósł różdżkę, obserwując powolny ruch przeciwnika, który zrobił to samo. Czuł Kamień Wskrzeszenia w kieszeni, ale powstrzymał chęć zaciśnięcia na nim palców by ujrzeć jeszcze raz najbliższych. Widział ich i bez insygnia.

Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...

Astoria. Miał nadzieję, że mu wybaczy. I że nie zabiła jeszcze Dudleya, który okazał się lepszym człowiekiem niż się spodziewał. Poczuł gorzki smutek, że zapewne więcej nie dostrzeże jej zielonych oczu i nie posmakuje słodyczy pocałunków.

Hermiona. Będzie wściekła, ale nie na niego, a na siebie. Będzie się obwiniać, że do tego dopuściła i ta głupia, głupia dziewczyna nie będzie chciała pojąć, że to nie jej wina. Przeznaczenie. Jego misja.

Ron. Nigdy nie miał rodziny prawdziwej, a rudy przyjaciel podarował mu najpiękniejszy i najważniejszy dar. Przygarnął go do swojej własnej, radosnej i kochającej się familii. Pozwolił poznać mu skarb posiadania brata.

A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...


Równie bardzo bolała go myśl o Teddym. Mały Lupin miał w nim zyskać przyjaciela, opiekuna oraz.. rodzinę. A on, mimo obietnicy danej Remusowi, musi zaryzykować i spróbować dokończyć to, o co on i Nimfadora walczyli. O przyszłość. O bezpieczeństwo Teddy’ego. Ich wszystkich.

I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...


Poczuł to bardziej niż dostrzegł. Jak magia kumuluje się wokół Czarnego Pana.

- Avada Kedavra!

- Expelliarmus!

Cała Sala zadrżała, gdy zaklęcia spotkały się w połowie. Harry skrzywił się, mocniej chwytając różdżkę i pewniej stając. Iskry sypały się na boki, gdy zielony promień napotkał jego, a złota aura lśniła mocno. Wciągnął głęboko powietrze, pozwalając pierwszy raz w życiu przepływać magii w nim całkowicie. Czuł podmuch gorąca, gdy przerażająco ekscytująca dzika energia owładnęła nim, a on poczuł się potężniejszy niż zwykle. Zachwiał się, gdy moc go odepchnęła. Czarna Różdżka wydawała się prawdziwsza niż przypuszczał, gdy wirując w powietrzu skierował się do swojego właściciela. Zacisnął palce na zaskakująco gładkim drewnie, a ciężar różdżki dopasował się do niego. Oślepiający blask zniknął, a on zobaczył jak Voldemort opada do tyłu z rozłożonymi ramionami. Puste już oczy zwęziły się, a ciało z głuchym łoskotem uderzyło o posadzkę.

- Żegnaj, Tomie Riddle – wychrypiał, kiedy wokół zapanowała cisza, a po sekundzie zapanował chaos. Okrzyki, wiwaty, gwizdy, piski i oklaski przywitały nowy dzień. Ich przyszłość. Aurorzy zaczęli chwytać wycofujących się śmierciożerców, a pozostali wyciągali ręce do swojego bohatera.

Harry poczuł jak jego serca zwalnia, gdy magia wciąż do niego nie wróciła.

Zużył całą siłę i energię, a mroczki sprawiły, że się zachwiał.

Ciemność go wzywała, wyciągała macki.

Upadł na ziemię, słysząc jedynie coraz wolniejsze uderzenia serca.

Nad nim zamajaczyła czyjaś postać, a zaraz za nią druga. Poczuł chłodne dłonie chwytające go za nadgarstek, słodki zapach truskawek i dostrzegł przerażone oczy Blaise’a.

A potem była już jedynie pustka.


Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czuła na sobie ich spojrzenia. Słyszała szepty. Widziała palce wskazujące ją, gdy powoli szła. Nie spuściła jednak głowy, biorąc jedynie głęboki wdech na uspokojenie. Minęły dopiero trzy tygodnie, więc chaos wciąż nie został uporządkowany.

- Panna Granger!

Skinęła głową starszemu lekarzowi, który wyszedł jej na spotkanie. Trzech aurorów jej towarzyszących drgnęło, ale uspokajająco machnęła ręką. Z niechęcią się odsunęli, gdy ona z uzdrowicielem u boku dokończyła wędrówkę. Mężczyzna pochwalił opatrzoną już ranę na jej głowie, jak ładnie się goi. Dopiero przed pokojem, przed którym stało sześciu aurorów oraz dwóch agentów z Federalnego Biura Aurorów uciszył się. Podała beznamiętnie hasło, wchodząc bez pośpiechu do sali.

- Cześć – zerknęła na chłopaka, który stał przy oknie i wpatrywał się przed siebie. W luźnych dresach wydawał się szczuplejszy niż zazwyczaj. Czarna czupryna była rozczochrana, a zielone oczy smutne.

- Cześć – odpowiedziała, stając obok niego i spoglądając na park należący do szpitala – Jak się czujesz?

- Chcę stąd wyjść – powiedział do niej oraz do lekarzy, którzy weszli za nią. Przyjrzał się każdemu z nich z namysłem – Wypiszcie mnie.

- Musi pan, panie Potter, jeszcze zregenerować się i…

- Zrobię to w domu szybciej – przerwał, marszcząc brwi, ale rozpogadzając się, kiedy kolejna osoba wsunęła się do środka – Powiedz im.

- Dzień dobry, skarbie, a gdzie twoja kultura? – Draco przewrócił oczami, zbliżając się do Hermiony i muskając wargami jej policzek – Hej, kochanie.

- Chcę stąd wyjść – powtórzył Harry, siadając niechętnie na łóżko – Spędziłem tu trzy tygodnie!

- W tym tydzień przeleżałeś nieprzytomny, błaźnie – Malfoy uniósł brew, rzucając okiem na uzdrowicieli – Ale nie widzę przeciwwskazań jeśli zalecisz się do wywarów oraz lekarstw.

- Ale pan Potter powinien..

- Pan Potter jest przytomny tylko dzięki panu Malfoyowi, doktorze – syknął nieprzyjemnie Harry, unosząc wysoko podbródek – Przez tydzień nie zdołali mnie wybudzić najlepsi uzdrowiciele, a zwyczajny.. – Draco prychnął na to określenie, wywołując uśmieszek Hermiony i zielonookiego – Nastolatek mnie wybudził. Dlatego to on jest moim lekarzem prowadzącym i..

- Pan Malfoy nie jest lekarzem – zaprzeczył najstarszy mag, marszcząc nos.

- No tak – Harry zerknął na dyrektora Mungo, który stał w kącie – Ale oczywiście ma zapewniony natychmiastowy staż, prawda?

- Tak, tak, oczywiście – przytaknął mężczyzna, pocierając brodę – Pan Malfoy może zacząć w każdej chwili i…

- Właśnie zaczął, a ja jestem jego pierwszym pacjentem, więc dostanę wypis i się zabieram do domu – przerwał gryfon, uśmiechając z satysfakcją – A tam się zregeneruję.

- Jeżeli będziemy mogli monitorować pana stan co dwa dni, to nie mam zastrzeżeń – zgodził się w końcu dyrektor, ignorując oburzone spojrzenie obecnych lekarzy – Przygotujemy zaraz kartę wypisu oraz wszystkie potrzebne wywary.

- Dziękuję – Harry odetchnął zmęczony, gdy wszyscy opuścili salę i pozostał z przyjaciółmi – Mam dość tego miejsca.

- Jesteśmy gotowi na twój powrót – Hermiona pogłaskała go po ramieniu, delikatnie zaciskając palce – Zgadzam się z tobą. Nigdzie lepiej nie odpoczniesz niż w domu.

Chłopak przytaknął, kładąc na łóżku i zasłaniając ramieniem oczy. Hermiona zerknęła na Malfoya, który skinął na drzwi. Pozostawili młodego Bohatera samemu sobie, co ostatnio było normą. Harry chciał spokoju. Od wszystkich.

Przeszli razem do kolejnej sali również zabezpieczonej aurorami, w której w identycznym pokoiku było ciut radośniej. Hermiona poczuła ulgę oraz zaskoczenie, jak przez ostatnie tygodnie na widok chłopca. Nathaniel nie przypominał już dawnego siebie. Nie było śladu po chorym, słabym chłopcu. Teraz siedział na łóżku, a zarumienione policzki nie były syndromem trawiącej go gorączki. Czarne loczki odzyskały zdrowszy blask, a lazurowe oczy nie błyszczały bólem, a szczęściem.

- Hermiona! – wykrzyknął o wiele mniej drżącym głosem, wyciągając do niej ramiona. Bez protestu objęła go mocno, opierając policzek o jego głowę.

- Wygrywasz? – zapytała, siadając na szpitalnym łóżku i zerkając na rozłożone szachy.

- Jest lepszy niż się spodziewałem – mruknął Teodor, posyłając jej szeroki uśmiech – Ma moją wieżę!

- Niedługo pobijesz samego Rona – stwierdziła pewnym tonem, obserwując starszego z braci i gdy zajęty rozmową z Draco, skupiła się na ich więzi. Robiła to w dzień w dzień, czekając aż w końcu pojawi się chociaż cień bólu, ale Teo dobrze skrył wszystkie uczucia. Pamiętała rozpacz w jego oczach, gdy po Bitwie o Hogwart dowiedzieli się, że jego ojciec zginął na Pokątnej wraz z najstarszym Nottem. Tak o to Teodor pozostał spadkobiercą oraz dziedzicem i głową Rodu Nottów, a mały Nathaniel jego prawą ręką. Nate nie odczuł aż tak utraty rodziny jak Teodor, bo wcześniej miał z nimi ograniczony kontakt. Oczywiście płakał i śniły mu się koszmary, ale bardziej związane z wojną niż cierpieniem straty. Uspokoił się na wieść, że po wszystkich badaniach wraz z Harrym i nimi zamieszka tymczasowo na Grimmlaud Place 12.

- Daj spokój – ciemne oczy Teo skupiły się na chwilę na niej, a ona zrobiła niezadowolony grymas – Kiedy przyjdzie pora.. poczujesz.

Westchnęła, zgadzając się. Każdy z nich musiał poradzić sobie teraz na swój sposób. Pocałowała obu ciemnowłosych w policzki, pozostawiając z Malfoyem, a sama wyszła. Minęła kilka następnych drzwi nim nie zatrzymała się przed następnymi również chronionymi.

- Cześć – przywitała się, wchodząc do środka i uśmiechając lekko na widok przyjaciół. Blaise rozłożony na fotelu, trzymał stopy na szpitalnym posłaniu, a w jednej dłoni trzymał kubek z gorącym kakao, a w drugiej czarny zeszyt. Uniósł wzrok znad czytanych kartek, puszczając jej łobuzersko oczko.

- Nie mogę znaleźć synonimu do słowa rozkoszny – westchnęła Pansy, zaciskając mocniej palce na piórze i wpatrując w biały arkusz. Parkinson nie przestawała ostatnio pisać. Nosiła ze sobą kartki, które wypełniała słowami. Hermiona nie wiedziała jeszcze o czym tak pisze przyjaciółka, bo jedyną dopuszczoną osobą został Blaise. Zabini siedział każdego dnia po kilka godzin czytając kolejne rozdziały i oceniając je. A Pansy pisała. Pisała i pisała, póki oczy się jej nie zamykały. Jak mówił Raphael zwyczajny wywar zwalczył truciznę, ale na życzenie Harry’ego dziewczyna miała odleżeć trochę w łóżku. Nie protestowała.

- Błogi? – podsunęła, odwracając wzrok od jeszcze kilku arkuszy leżących na łóżku i zerkając na świeży bukiet w wazonie – Niebiański?

- Może być – zgodziła się w końcu Pansy, mrużąc powieki – Jak się ma Harry?

- Wybłagał wypis – parsknęła, opierając ramieniem o drzwi – Ty też dostaniesz. I Nathaniel. Aurorzy będą woleli eskortować wszystkich na raz niż rozkładać to w czasie.

- A Ginny? – zapytał Blaise, nerwowo zerkając na zegarek – Jak ostatnio u niej byłem spała, ale…

- Wracając zobaczę co u niej – obiecała, mając w planach i tak zobaczyć jak trzymają się Weasleyowie.

- Nie wiem czy chcę wracać do domu – Pans spuściła wzrok na pobrudzone atramentem dłonie – Chyba wrócę na chwilę do Włoch, a później.. zobaczę.

- Nikt cię do niczego nie zmusza, kochanie, zrobisz to co będziesz chciała – Hermiona uśmiechnęła się blado, uchylając drzwi – Ale nasz dom jest też twoim. Pamiętaj o tym, dobrze?

- Oczywiście – przyrzekła Pansy, spoglądając na nią z ciepłem i ufnością – Jesteśmy rodziną.

Zamknęła za sobą drzwi, wypuszczając głośno powietrze. Pansy była jedną z najbardziej skomplikowanych osób, ale po tym wszystkim rozbiła się na drobne kawałki. Póki co całą historię znali Blaise i Draco, bo wciąż przeszłość o nią walczyła. Nim się zdążyła rozmyślić przeszła na kolejne piętro, czując ostry zapach lekarstw i chemikaliów. Nigdy nie lubiła szpitali.

Podeszła do szyby, obserwując całą mugolską aparaturę. Położyła dłoń na chłodnym szkle, przylegając jeszcze bardziej. Ciche pikanie dawało pewność, że serce silnie wciąż pracuje, ale nikt nie był pewien czy z tego snu kiedyś się wybudzi. Ciemne włosy zdecydowanie krótsze niż zazwyczaj ułożyły się wokół bladej twarzy. Usta niemalże sine rozchylone lekko przez cienką rurkę były spierzchnięte, a rzęsy rzucały cień na wysokie kości policzkowe. Leżał przebrany w białą piżamę, okryty białą kołdrą w białym pokoju.

- Obudzi się.

- Skąd ta pewność?

- Jest silny, wciąż żyje i ma dla kogo żyć – stwierdził pewnym głosem towarzysz, wzdychając – Harry dostał w końcu to co chciał?

- Tak – przytaknęła, odrywając wzrok od licznych maszyn, do których podłączono chłopaka i spoglądając na rozmówcę – Wciąż nie mogę uwierzyć w.. to wszystko. Jak to się potoczyło.

- Chciała dobrze – westchnął, krzywiąc ze smutkiem – To była dobra dziewczyna, ale niewinność ją zabiła.

- Milli nas zdradziła – mruknęła, zagryzając wargę – Zdradziła nas wszystkich i…

- A Malfoy zdradził swoich bliskich według nich, bo wybrał ciebie – przerwał jej spokojnym oraz cierpliwym głosem – Jesteśmy egoistami, gdy chodzi o kochaną przez nas osobę. Gdyby to był Draco.. co byś była gotowa zrobić?

- Wszystko – wyznała w końcu, opierając policzek o ramię mężczyzny, który się nimi opiekował przez długi szmat czasu – Zrobiłabym wszystko.

- No właśnie – objął ją opiekuńczo, gładząc po głowie – Każde z nas tak by zrobiło.

- Nie wiem tylko czy… Astoria zrozumie – szepnęła, przymykając powieki – Kiedy ostatnio tu była i się dowiedziała… była aż nadto spokojna i… nie wiem sama. Nie chciała nawet zobaczyć małej, a co dopiero wziąć ją do domu. Córeczka Milli póki co jest pod opieką mamy Blaise’a, ale będziemy musieli coś wymyślić i.. zrobić.

- Będzie dobrze, teraz już musi – Eric Hutz okazał się większym optymistą niż sądziła, ale lekki uśmiech wkradł się na jej usta – Planujecie już bardziej.. formalny ślub?

- Planujemy przyszłość od nowa.

A serce Marcusa wybijało spokojny rytm złamanego serca.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Przyjmiesz ten staż, prawda?

Szare spojrzenie oderwało się od czytanej książki, gdy się odezwała. Siedziała obok niego, obserwując ciekawie jak ze skupieniem przesuwa wzrok po każdej linijce. Jasne włosy opadały mu na czoło, ale nie odgarniał ich.

- Myślałem o tym – przytaknął, wyciągając dłoń i zakładając jej niesfornego loka za ucho – O czym myślisz?

- Co będziemy robić. Za tydzień, miesiąc, rok.. – wzruszyła ramionami, zagryzając wargę niepewnie – Nie myślałam o tym wcześniej mówiąc szczerze, bo.. nie chciałam planować ze świadomością, że umrę.

- A nie umarłaś – westchnął, zamykając książkę i odkładając ją na bok, a później sprawnie wciągając ją na swoje kolana – Za tydzień, miesiąc czy rok będziesz obok mnie. Będziesz uśmiechnięta, będziesz moją żoną, matką naszych dzieci, przyjaciółką a kiedyś i babcią. Będziesz żyć. Ze mną.

- Taka wizja mi się podoba – przytaknęła z uśmiechem, opierając ich czoła o siebie – A teraz zamieszkamy na Grimmlaud Place z Harrym i pozostałymi? Ty pójdziesz na staż, a ja.. może wrócę do Hogwartu. Profesor McGonagall zastanawia się czy nie ponowić ten ostatni rok.

- W porządku, wrócisz do Hogwartu – zgodził się spokojnie, cmokając ją krótko w usta – Ale zamieszkam z moimi rodzicami w wakacyjnej rezydencji. Nasza normalna jest zbyt.. zgorszona. Będziemy umawiać się jak normalna para, a potem…

- Jesteśmy małżeństwem – parsknęła, unosząc dłoń z obrączką – Więc nie jesteśmy już całkowicie normalną parą.

- Ależ wzięliśmy ślub, a jeszcze jeden przed nami – uśmiechnął się szelmowsko, unosząc brew – Muszę cię poznać, pani Malfoy, nim znów się oświadczę, a ty założysz białą suknię, welon i w akompaniamencie muzyki wkroczysz do kościoła.

- Czyli zapraszasz mnie na randkę, drogi mężu nie-mężu? – zaśmiała się cicho, przyciskając po chwili palce do ust zaskoczona, że wciąż to potrafi. Draco odsunął jej rękę, splatając ich palce, a jego oczy zalśniły – Dobrze, zamieszkasz z rodzicami a ja z Harrym. I może jeśli się odważysz w końcu mnie gdzieś zaprosić, to się zgodzę.

- Może? – powtórzył z niedowierzaniem, mrużąc powieki – Mi się, kochanie, nie odmawia.

- Wiesz, wracam do szkoły i będę musiała się uczyć – uśmiechnęła się niewinnie, słysząc zbliżające się kroki aurorów, którzy przybyli po ich przyjaciół by eskortować do domów – Muszę podzielić czas między naukę a miłostki.

- To nawet ekscytujące umawianie się z uczennicami – prychnął, niechętnie pozwalając jej zsunąć się z kolan i samem wstając – Może poudzielam ci korepetycji z eliksirów?

- Kocham cię, Draco – opowiedziała szczerze, stając na palcach i delikatnie go całując. 

Te trzy słowa były jej mantrą w czasie najgorszych chwil. 

Motywowały ją. 

Dodawały sił.

Trzy proste słowa.

- Kocham cię, Hermiono.











13 komentarzy:

  1. Wiedziałam. Ja wiedziałam.
    Za dużo chyba nie napiszę, bo wiesz, emocje i te sprawy, no i zrobiłam sobie paznokcie, także ciężko jest, ciężko.
    Piękny był ten rozdział. I smutny. Tak.
    Spotkanie Harry'ego z rodzicami, jego śmierć, króra w sumie nie była śmiercią i jeszcze ta pogawędka z Voldim - aż się uśmiechałam, chociaż było mi smutno.
    Ślub Hermiony i Draco? Mistrzostwo! Czytałam ff ze świata Harry'ego, w krórym pewni bohaterowie pobierali się na polu walki, wśród kolorowych rozbłysków zaklęć i powiem ci, że to się zawsze sprawdza :)
    No i ekhem ekhem ja się spodziewałam, że mi to zrobisz, ale jednak... LUPI JAK MOGŁAŚ???
    Ale przynajmniej był spokojny, pogodzony z tym co się stanie, no i jego Raven trzymała go w ramionach.
    Wydaje mi się, że jeśli chodzi o niego, to dla niego chyba lepiej, że zginął (tfu tfu, odpukać), bo nie chciał oszaleć do końca, tak? No i pewnie zamknęliby go w Azkabanie. Bo jakby nie patrzeć, śmierciożercą był i zabijał wiele razy. Bo to inna sytuacja niż z Draco - on musiał, Raphael pewnie nie, to był jego wybór.
    I znowu. Walka Harry'ego z Voldemortem. Znowu piękny opis.
    Draco lepszy niż starzy uzdrowiciele? Wiadomo!
    Szkoda, że Teo i Nate zostali sami, ale przynajmniej Nathaniel
    jest już zdrowy. I mam nadzieję, że Toeodor zaopiekuje się Pansy. Teraz gdy Raphaela już nie ma, Teo jest najbardziej dopuszczalny :) A Pans może spisuje ich historię?
    I tak. To o Marcusie też wiedziałam. Co do Astorii, cóż myślę, że ona to w końcu zrozumie.
    To nie jest już ostatni rodział prawda?
    Pozdrawiam,
    Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Kitty, jak ja uwielbiam Twoje komentarze!
      Oczywiście, wiem jak to jest ze świeżo pomalowanymi paznokciami! Wydają się świeżo pomalowane i po dwóch godzinach, gdy o coś zahaczysz i.. bam. zniszczone.
      Ach, nie mogłam się oprzeć na trochę niepokornego romantyzmu na polu bitwy!
      Tak, z Raphaelem to własnie tak było, że pozwolił Czarnej Magii się opętać. I tylko w niektórych momentach był tym Raphaelem, którego tak my kochaliśmy (dobra, ja też kocham go jako szaleńca) i Pansy. I Raphael mimo wszystko nie był dobrym czarodziejem. Czy człowiekiem. Oczywiście, zmieniał się dla Pansy, ale czasem.. wolał pozostać tym złym.
      Tak się cieszę, że te opisy wypaliły.. Rogacz może potwierdzić ile zmieniania było, by chociaż trochę oddać to co w naszych głowach!
      Nie mogłam się znów powstrzymać. No ale Hej, to przecież Malfoy podtrzymywał Wybrańca przy życiu całą wojnę!
      Oj, Nate, Nate, miał umrzeć. Ale pokochałam tego dzieciaka i już nie mogłam.
      Wybacz, Kitty, że zrobiłam co zrobiłam. Nie sądziłam, że ktoś aż tak się przywiąże do postaci drugooplanowej (jak ja sama).

      Nie. Jeszcze jeden rozdział, a później epilog. Niestety z powodu sesji, rozdział dopiero w lutym :< Nie sądzę bym dała radę wyrobić się wczesniej :<

      Pozdrawiam ciepło i mocno ściskam i dziękuję!
      Lupi♥

      Usuń
  2. wojna wojna i po wojnie szkoda :( jakie to wszystko smutne że to koniec :( dobrze że Nathaniel wraca do zdrowia :D Mam nadzieję że wszystko się już ładnie uporządkuje hah :D
    Pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Dość szybko to jak dla mnie minęło. Tyle było o wojnie a tu bam. I już koniec! No niestety :< Lupusowe serducho też drży na myśl, że już niedługo epilog ! ;<

      Usuń
  3. Napisałam wczoraj piękny komentarz. Miał kilkaset słów. O co się stało? Telefon mi padł przy zakończeniu. Byłam strasznie wkurzona. Bardzo wkurzona. Niestety jestem chora i już nie miałam siły pisać od nowa. Zresztą nie miałoby to takiego uroku jak wcześniej. W każdym razie popłakałam się rzewnymi łzami... To już kolejna historia, wspaniała swoją drogą, która się kończy! Najpierw Accio, późniesz Naucz mnie Latać, teraz ty, zaraz Realistka... Podłoga puchnie.
    Wszystkiego najlepszego z okazji nowego roku!
    Dziękuję :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znoszę jak telefon wyłącza się w najmniej odpowiednim momencie. Albo gdy upada na moją twarz ;/
      Dziękuję za komentarz, który napisałaś i w chorobie!
      Mam nadzieję, że już wszystko dobrze i jesteś zdrowa!
      Ściskam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  4. Jej Mili jednak nie żyje. Płakać mi się chce ja ją bardzo lubiłam :( niby to wiadome ale żadnego cudu?? Ja chcę żeby wszyscy byli razem. No proszę!! I wiesz co pomyślałam Harry zostawił sobie kamień tak myślę może odda go Markusowi? Ale tak nie rób ona musi być z nami. Rozdział bardzo szybko się czytało i kurcze od nowa przeżyłam bitwę i naprawdę mi się podobało. Przykro mi że zbliżały się do końca a ja tak kocham to opowiadanie. Na pewno będę do niego wracać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też ją lubiłam, ale od samego początku, kiedy zarys planu tylko powstawał w mojej głowie moim celem było uśmiercenie Milli :( Niestety, to wojna. I małe były szanse by przeżyli wszyscy. Ja też odczuwam koniec :c
      Dziękuję za te komentarze,
      Lupi♥

      Usuń
  5. ROZDZIAŁ PETARDA <333333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, kamień z serca mi spadł! <3

      Usuń
    2. Nie jestem osobom, która często komentuje opowiadania, mimo że przeczytałam ich na prawdę mnóstwo. Jednakże uważam ze to opowiadanie jest wspaniałe, dorównuje do klasyków takich jak "zmowa dziewictwo, ostatni bastion czy kochana polityka " na każdy rozdział czekam z nieciecierpliwością. Nie przestawaj pisać!
      PS. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością ;)

      Usuń
  6. Tym razem na innym komputerze, więc niezalogowana jestem. I, jak zwykle, komentuję podczas czytania.
    No ja mam nadzieję, że nie zabiłaś Harry'ego! Uff, no. Cieszę się z kanonicznego rozwoju sytuacji.
    ŚLUB W CZASIE WALKI. Bardziej epickie nie mogło być, co? :D
    Raphael... w pewien sposób czuję ulgę, że tak się to skończyło. Ten chłopak oszalał - własnie, może z miłości - i nie potrafił już zachowywać się racjonalnie. Teraz czas na Pansy i Teo. Po wojnie, oczywiście.
    W scenie rozmowy z Tomem w Wielkiej Sali: konsternację, nie koncentrację ;) Ooo nie, co z Harrym. Nie lubię Cię za te drobne, ale istotne odstępstwa od kanonu :P
    O, i przechodzimy od razu do powojnia?
    No właśnie, Marcus... tak jak podejrzewałam. Obawiam się, że będzie załamany...
    Wydaje mi się, że nie podaruję Ci śmierci dziadka Notta.
    Wiesz co, jak piszę komentarze na bieżąco z tekstem to czytanie zajmuje mi dwa razy więcej czasu ;)
    Pozdrowienia serdeczne,
    Merill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie mogłam się powstrzymać przed tym ślubem! Zawsze mi się to kojarzy z Willem i Elizabeth z Piratów :D
      Wybacz, jak mówiłam kanon i ja żyjemy raz w zgodzie, raz niezbyt się lubimy!
      Dziadek Notta? Rany, ktoś zwrócił uwagę i na niego, a ja go tak bardzo lubiłam!
      Cóż, rozdziały długie, więc rozumiem.
      I bardzo dziękuję za rozbudowane komentarze. I wyłapywanie błędów :D
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń