Szczęśliwego Nowego Roku!
Jak się bawiliście? Ja przywitałam Nowy Rok z uśmiechem i nadzieję, że ten będzie lepszy niż 2016. Mam nadzieję, że się dobrze bawiliście!
Koniec coraz bliżej :(
Ten rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie, chociaż ze smutkiem, mówiąc szczerze.
Ściskam Was mocno,
Lupi♥
PS. Fragmenty (ciut zmodyfikowane) z "Harry Potter i Insygnia Śmierci".
- Cześć.
Powiedział niepewnie, gdy pierwsza
chwila zaskoczenia minęła. Wciąż nie mógł oderwać od nich wzroku, zdumiony
targającą nim tęsknotą oraz żalem. Nie przestawał wpatrywać się w nich, czując
bolesne ukłucie w sercu, gdy zauważył tą różnicę pomiędzy nimi a rodzicami
chociażby Hermiony. Wyglądali na jedynie ciut starszych od niego, a nie
dojrzałych dorosłych. Mężczyzna miał wciąż gładką twarz z lekkim zarostem,
roztrzepanymi czarnymi włosami oraz błyszczącymi radośnie oczami. Prostokątne
okulary przekrzywiły mu się lekko na nosie, jakby dopiero co przestał się
wesoło śmiać. Miał na sobie powycierane spodnie oraz luźną koszulkę. Dziewczyna
była piękniejsza niż w jego snach oraz najdalszych wspomnieniach. Rude włosy
falami opadały na szczupłe ramiona. Była niższa niż sądził, ale zadarty wysoko
podbródek oraz buńczuczna postawa dużo mówiła o jej zaciętym charakterku. Elfia
twarz lekko zarumieniona ozdobiona była delikatnie piegami, a długie rzęsy
okalały migdałowe, soczyste zielone oczy niemalże identyczne do jego własnych.
Zwiewna sukienka do kolan falowała przy każdym jej kroku, a gdy stanęła tuż
przed nim wstrzymał oddech.
- Byłeś bardzo dzielny –
powiedziała delikatnym głosem, który nawiedzał go w koszmarach. Zamrugał
szybko, zagryzając wargę, kiedy wyciągnęła dłoń muskając jego policzek. Dotyk
nie przypominał normalnego, ale też daleko było mu do przeniknięcia niczym
duchowi.
- Nie bardziej niż wy – wykrztusił
w końcu, zaciskając mocniej palce na Kamieniu Wskrzeszenia, który zdobył
otwierając nareszcie złoty znicz od dyrektora. Poczuł lekkie muśnięcie złości
na te wszystkie kłamstwa starego mędrca, który słowem nie wspomniał, że on sam
jest horkruksem. Gdyby nie Snape i jego wspomnienia, które zdobyli z Malfoyem w
ostatnim momencie… wciąż by nie zdawał sobie sprawy z czekającego go zadania. A
może gdzieś w zakamarkach własnego umysłu… wiedział?
- Jesteś już blisko – głos Jamesa
był silny oraz ciepły, a jego dłoń musnęła jego ramię – Jesteś najdzielniejszy
z nas wszystkich, Harry.
- Jesteśmy z ciebie dumni – chłopak
obrócił się, gdy odezwała się kolejna osoba. Za Rogaczem stał Syriusz, którego
ciemne oczy skrzyły się radośnie. Harry poczuł jak jego serce zatrzymuje się na
krótką chwilę. Black był młodszą wersją tego mężczyzny, którego on sam poznał.
Dłuższe ciemne włosy opadały mu na czoło, a twarz nie zdobiły bruzdy zmęczenia
oraz cierpienia. Wąskie ustaw wyginały się w promiennym uśmiechu, a krok był
niedbały oraz nonszalancki. Przypominał tego chłopaka z fotografii niż jego
zmęczonego ojca chrzestnego. Ale oczy, te ciemne oczy, były mu znane w każdym
calu. Ciepłe, figlarne oraz wpatrzone w niego jak w cenny skarb oraz pociechę.
- Syriusz.. – wymamrotał,
wyciągając ramiona i oplatając nimi dziwnie mglistą postać. Ulga spłynęła po
nim, gdy znajome objęcia zamknęły go w mocnym uścisku.
- Cześć, szczeniaku, też się
cieszę, że cię widzę – wyszeptał Syriusz, czochrając go po czuprynie i
błyskając zębami w uśmiechu – Bardzo za tobą tęsknię, dzieciaku, ale pamiętaj,
że zawsze jestem obok. Jesteśmy.
- Wszyscy – dokończył James,
uśmiechając do niego równie szeroko co przyjaciel – Nigdy nie zapomnij o tym.
Nie widzisz nas, ale my nie opuszczamy twojego boku.
- Chyba, że na chwilę sam na sam z
tą śliczną Greengrass – parsknął Black, sprawiając, że Harry lekko się uśmiechnął
– Muszę przyznać, że ładnie sobie radzisz.
- Jeśli nie jesteś pewny.. to
wszyscy ją akceptujemy – dodała spokojnie Lily, rzucając okiem za siebie – Och,
Harry, cokolwiek się wydarzyło to nie z twojej winy.
- Nic nie jest twoją winą, jesteś
tylko chłopcem – w tym momencie młody gryfon poczuł jak kolejna fala smutku
oraz bólu się wokół niego zacieśnia. Remus nie przypominał tego Lupina, którego
poznał w Hogwart Express. Nie wyglądał też na tego mężczyznę, którego parę
godzin temu spotkał na korytarzu. Brązowe pukle były gęściejsze, a luźne,
pogniecione ubranie zmienione na bardziej eleganckie. Broda oraz kurze łapki
zniknęły, a smutek w oczach zmienił się w spokój oraz zadowolenie. Zdawał się
być radośniejszy oraz lżejszy niż za życia, jakby powrót i zjednoczenie z
najbliższymi mu osobami uzdrowiły jego poranioną duszę.
- Tak mi przykro, Remusie.. tuż po
tym jak Teddy się urodził i… - potrząsnął głową, gdy jego mentor oraz
najbliższa osoba, którą mógłby nazwać ojcem stanęła tuż przed nim. Dziwnie się
patrzyło w tak samo dojrzałe oraz cierpliwe oczy, która zamiast zmęczenia
emanowały życiem.
- Nimfadora i ja wiedzieliśmy czym
grozi przybycie tutaj, Harry, ale musieliśmy walczyć o lepszy świat dla naszego
dziecka – spuścił na chwilę wzrok, namyślając się – Kiedyś jak urośnie zrozumie
może z jakiego powodu jego rodzice zginęli.. ale nie zostanie sam. Ma ciebie,
Harry, ciebie i babkę.
- Nie zostawię go, przyrzekam –
obiecał gorliwie, czując się źle z powodu również poległej Tonks, która tak
niedawno śmiała się na korytarzu – Teddy… jeśli dziś przeżyję, to zaopiekuję
się nim jak własnym dzieckiem, Remik.
- Niczego więcej nie oczekuję, mój
chłopcze, dziękuję – szepnął Remus, mrużąc oczy na chrząkających przyjaciół –
Jesteśmy z ciebie dumni, a twoja misja powoli dobiega końca.
- Czy to boli? – zapytał, zerkając
na Syriusza, który uniósł brwi.
- Nie, to jak uśnięcie.. tylko, że
szybsze – pocieszył go, przysuwając bliżej. Stali teraz wszyscy razem zbici w
małym okręgu, przyglądając sobie nawzajem – Nie musisz się bać.
- To nawet szybsze i łatwiejsze niż
uśnięcie – dodał James, chwytając go za dłoń – A on zrobi to szybko, nie będzie
chciał zwlekać.
- Zostaniecie ze mną? – upewnił
się, a widząc ich uśmiechy zerknął na czekający na niego Zakazany Las. Wciąż
miał przed oczami poległych oraz rannych, walczących i cierpiących. Voldemort
chciał tylko jego. Więc go dostanie.
- Nie będą was widzieć? – zapytał,
gdy robiąc pierwszy krok podążyli za nim.
- Jesteśmy częścią ciebie, a nie
tego szaleńca – mruknął James, puszczając mu oczko – Jesteśmy twoimi glosami w
głowie i sercu, nie ich.
- Bądź blisko mnie – poprosił
matkę, która jedynie skinęła głową. Podążali dalej, Harry pierwszy, a jego
najbliżsi tuż za nim. Lily szła pewnym krokiem, wydając się niemalże
najodważniejsza z nich wszystkich. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy James
chwycił jej wolną dłoń, a Syriusz lekko szturchnął. W innym świecie to mógłby
być ich jeden z wielu rodzinnych spacerów. Może wtedy płomienne pukle Lily by
zbladły lekko, a oczy Jamesa zdobiłyby zmarszczki od wiecznych uśmiechów.
Byliby
starsi, a on pewny swojego miejsca na świecie.
Las był mroczniejszy niż zwykle,
krople deszczu przedzierały się przez korony drzew mocząc go, a porywisty wiatr
sprawiał, że zadrżał od chłodu. Ubranie przykleiło się do niego, a włosy
wilgotne od deszczu lepiły do policzków. Ściągnął z siebie pelerynę niewidkę,
wkładając ją bezpiecznie do kieszeni. Kamień wsunął do drugiej, dobrze ukrytej
skrytki, ostatni raz rzucając okiem na swoją rodzinę. Remus pokiwał do niego
głową z leciutkim uśmiechem, Syriusz zasalutował błyskając zębami, a James
objął mocno. Jego brązowe oczy lśniły dumą, a Harry poczuł przez chwilę ciepło
jego dotyku. Lily stanęła na palcach, muskając jego czoło ustami i szepcząc
ciche Kocham Cię.
Wyszedł na polanę, gdzie krążyli
śmierciożercy. Powstrzymał się od parsknięcia śmiechem na ich zdumione miny,
gdy zaskoczeni jego pojawieniem się znikąd zamarli. Obozowisko było większe niż
przypuszczał, ciemne namioty porozstawiane, a gdzie nie gdzie zgaszone już paleniska.
Wszyscy się podnieśli, robiąc krok do tyłu, gdy pewny siebie przesuwał się
dalej. Niektórzy wyciągali różdżki, ale Harry machnął jedynie na nich ręką. Nie
był pewien czy zdumiała ich bardziej jego nonszalancja czy krzywy uśmieszek,
gdy mijał ich. Namiot Voldemorta znajdywał się w centrum. Sam czarnoksiężnik
stał na środku polanki, jakby spodziewając się, że zaraz przyjdzie. Rozpoznał
wśród najbliższej straży szaloną ciotkę Draco – Bellatrix, Malfoya oraz
Carrowów. Inni mieli przysłonięte twarze maskami bądź nie przypominał sobie ich
imion.
- Harry Potter – Tom Riddle wciąż
stał nieruchomo z pochyloną głową oraz przymrużonymi powiekami, jakby
odliczając minuty niczym zniecierpliwione dziecko – Chłopiec, Który Przeżył.
- Znany również jako Bohater, Wybawiciel,
Złote Dziecko – machnął ręką niedbale, marszcząc brwi na widok skutego w cieniu
drzew Hagrida, którego podpuchnięte oczy wpatrywały się w niego z
niedowierzaniem – Uzbierała się już niezła lista moich przezwisk. Ale na
pocieszenie.. ty też masz kilka, wiesz? – spojrzał ponownie na Voldemorta,
który gładził długimi palcami Czarną Różdżkę – Beznosy, Wężowa Gęba, Voldzio… i
wiele więcej, Tom.
- Długo czekałem na to spotkanie –
Voldemort zignorował go, spoglądając w końcu w jego stronę czerwonymi oczami –
Spodziewałem się, że przez ten czas staniesz się bardziej… godnym
przeciwnikiem.
- Cóż, też myślałem, że ciut
chociaż staniesz się milszy dla oka – Harry wzruszył ramionami, rozglądając
wokół – Ale nie robisz zbyt dobrego wrażenia. W sumie to jestem… rozczarowany.
- Przyszedłeś umrzeć, Harry – czarodziej rozłożył z gracją
ramiona, unosząc różdżkę – Może w innym świecie twoje towarzystwo, mój mały,
byłoby ciekawym doświadczeniem… podoba mi się twoja pewność i cięty język, ale
tu i teraz.. musisz zginąć.
- Wiem – Harry zaskoczony pozwolił
na chwilę masce spokoju opaść, bo wizja jego oraz Riddle’a jako towarzyszy
była.. absurdalna – Nawet w innym świecie nigdy bym do ciebie nie dołączył,
Tom.
- W głębi duszy wiesz, że owszem.
Jesteśmy podobni… i moglibyśmy dużo zdziałać – Voldemort uśmiechnął się
niemalże gorzko – Z bólem muszę pozbawić świata tak zdolnej osoby jaką mogłeś
zostać.
- Pieprzysz głupoty – mruknął pod
nosem, czując się niepewnie na gruncie, gdzie niemalże gawędził sobie ze swoim
wrogiem – Nie jestem tobą.
- Oczywiście, że nie. Ale mógłbyś
kiedyś.. zostać moim protegowanym – Tom machnął ręką, mrużąc powieki – Teraz
jednak musimy dopełnić przepowiedni.
- I jeden z nich musi zginąć z ręki
drugiego – zacytował Harry, uśmiechając krzywo - Bo żaden nie może żyć, gdy
drugi przeżyje..
Harry Potter stał na środku polany
otoczony sługusami Czarnego Pana. Krople deszczu spływały po jego policzkach, a
palce skostniały, gdy wciąż wpatrując się w Toma Riddle’a, poczuł, że właśnie
nadeszła ta chwila. Czarna Różdżka wymierzona wprost na niego. Czerwone oczy
wpatrzone w niego z ciekawością oraz satysfakcją.
Bum. Bum. Bum. Jego serce
przyspieszyło, a oddech stał się bardziej urywany.
Bum. Bum. Bum. Słyszał wrzaski
Hagrida, a w głębi duszy również krzyki przyjaciół.
Bum. Bum. Bum. Znów miał przed
oczami spokojne twarze rodziców oraz Syriusza i Remusa.
Bum. Bum. Bum. Błysk zielonego
światła.
Bum. Upadł na ziemię, czując mokrą
trawę na policzku.
A potem już nic nie czuł.
Nie był Harrym Potterem.
Był wszystkim i niczym.
Był życiem i śmiercią.
A zanim zapadła wieczna ciemność
ujrzała jeszcze na chwilę najpiękniejszego anioła.
Umarł z jej imieniem na języku.
Astoria.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Hermiona czuła smak własnej krwi,
gdy opuchniętym językiem oblizała spierzchnięte wargi. Wyszła wraz z innymi na
błonia, gdzie deszcz mieszał się z krwią na zielonym trawniku. Zawalona ściana
sypała się pod jej ciężarem, gdy ostrożnie wyszła na gruzy. Wieża Północna w
połowie uszkodzona nie wyglądała stabilnie, a zewnętrze wschodnie ściany leżały
na ziemi. Poślizgnęła się na niestałym gruncie, łapiąc ręką przewróconego
gzymsu i ścierając skórę na łokciu.
Wciąż echem w jej głowie odbijał się nienawistny syk Czarnego Pana.
Wydajcie mi Harry’ego Pottera!
Och, niech jej i cholerny Lord
Voldemort wierzy, że gdyby tylko wiedziała, gdzie ten głupi dzieciak się
podział, to prędzej sama by chłopaka wypatroszyła niż Czarny Pan zdążyłby
rzucić Avadę. Zacisnęła zęby otrzepując ręce i podnosząc. Harry zniknął.
Wyparował. Raz był tuż obok Draco, a po chwili zielonooki uciekł.
Walczyliście dzielnie..
Walczyli lepiej i sprawniej niż
przypuszczała. Połączone siły Hogwartczyków, Zakonu Feniksa, aurorów oraz
Gwardii dały świetne rezultaty. Oczywiście nie było ich tak wielu by rozbić
armię Voldemorta, bo siły mrocznego czarodzieja w tym samym momencie
zaatakowały liczne miejsca na świecie. Dostali wiadomość o bitwie na Pokątnej,
w centrum Londynu, ale ku zaskoczeniu Europejczyków również w Berlinie, Austrii
oraz Francji śmierciożercy zaatakowali równie silnie. Hiszpania podobno bardzo
ucierpiała, nie wspominając o Włoszech oraz innym państwach. Cały świat odczuł
potęgę Czarnego Pana!
Zostaniecie nagrodzeni..
Oczywiście, już widziała jak Czarny
Pan zakłada jej na głowę wieniec laurowy za odwagę oraz mądrą decyzję by
zasilić jego szeregi! Ha! Już prędzej skończyłaby jako niewolnica jego sługusów
bądź wcześniej wykończyłaby ją sama Bellatrix.
- Zbliżają się.
Podniosła wzrok znad gruzów,
odwracając spojrzenie od plamy krwi, rozwalonych kamieni. Hogwart był splamiony
krwią, ich krwią. Krwią uczniów, walczących, poległych za szkołę. Przez chwilę
poczuła niepokój o rannych, ukrytych tymczasowo w lochach, gdzie nikt nie miał
dostępu. Ciała nieżyjących ułożono w pustej komnacie, gdzie widziała również
ostatnio bezwładne ciała Remusa oraz Nimfadory. Wciąż czuła posmak żalu, gdy
ktoś ułożył ich ciała obok siebie.
- Hej, Hermiono, poczekaj!
Zignorowała prawdopodobnie Thomasa,
który chciał ją chwycić za ramię. Ominęła kilka ludzi, stając w pierwszym
szeregu zebranych już na zewnątrz ludzi. Widziała niemalże zbliżającą się do
nich procesję z Czarnym Panem na czele. Tuż za czarnoksiężnikiem obok którego
sunęła Nagini szedł poraniony Hagrid. Hermiona poczuła jak jej serce staje, gdy
zauważyła smukłe, bezwładne ciało w jego ramionach. Nie, nie, nie…
- NIE!
Głośny krzyk profesor McGonagall
przeciął ciszę, a nauczycielka zachwiała się. Jedynie dzięki Lee Jordanowi zdołała
utrzymać się w pionie z jedną ręką wyciągniętą w kierunku niosącego martwego
chłopca Hagrida.
- Nie, nie! HARRY! – Ginny rzuciła
się do biegu, a gdyby nie silne ramiona i szybki refleks Blaise’a wybiegłaby na
środek. Rudowłosa zawyła, kuląc się i szlochając. Pozostali Weasleyowie
zamarli, wykrzywiając twarze w bólu i niedowierzaniu. Ron szeptał pod nosem
imię przyjaciele, mrugając szybko i wpatrując w ciało chłopaka.
- Eric, stój! – Hermiona obróciła
się dopiero zauważając niedawno przybyłego z Pokątnej Hutza. Auror wyrywał się
dwóm młodszym mężczyznom, krzycząc imię Pottera i wyklinając Czarnego Pana.
Poorana bliznami twarz skurczyła się z cierpienia, a w oczach błysnęły łzy.
- Harry Potter… nie żyje! –
wykrzyknął zadowolony Voldemort, a jego blada twarz błysnęła przerażająco –
Harry Potter NIE żyje!
- Nie – szepnęła Hermiona,
zaciskając powieki by nie patrzeć na wiotkie ciało ściskane przez gajowego.
Poczuła jak lodowate szpony złamanego serca się wokół niej zacieśniają, gdy
słowa czarnoksiężnika odbiły się w jej głowie echem. Harry…
- Wasz Bohater nie żyje, głupcy!
Ale walczyliście mężnie, więc daje wam ostatnią szansę.. możecie ocalić swoje
życia i życia swoich bliskich, jeśli ugniecie przede mną kolana i złożycie
różdżki! – Voldemort mówił spokojnie, a jego drapieżny uśmieszek przywodził na
myśl potwory z koszmarów – Zginął chcąc uciec i was zostawić… chcieliście
walczyć za tchórza! Teraz możecie walczyć o nasz nowy świat.
Hermiona przesunęła spojrzeniem po
radosnych twarzach śmierciożerców, łapiąc zatroskany wzrok Narcyzy Malfoy oraz
Lucjusza. Widziała chciwe oczy Bellatrix wpatrujące się w nią z żądzą mordu
oraz nienawistne Carrowów. W tłumie nieznanych twarzy dostrzegła oblicza
rodziców niektórych ślizgonów.
- Draco – głos Bellatrix przeciął
ciszę, która zapadła. Szalona czarownica niemalże tańczyła z radości z wygranej
swojego pana – Nasz Pan wybaczy ci zdradę, słodki siostrzeńcu, chodź do nas.
Hermiona zmarszczyła brwi, zerkając
za siebie by odnaleźć w tłumie na błoniach chłopaka.
Jasnowłosy ślizgon opierał
się o zawaloną ścianę, przyglądając wszystkiemu z wrodzoną przenikliwością.
Szare oczy błysnęły, gdy ciotka znów go zawołała. Wiedziała, że teraz połowa
walczących wpatruje się w chłopca, który dostał łaskę od Czarnego Pana. Malfoy
odepchnął się, zeskakując z uszkodzonych schodów. Milczący uczniowie robili mu
przejście, kiedy spokojnym, pewnym krokiem ruszył przed siebie. Słyszała ich
obraźliwe obelgi oraz oskarżenia o zdradę, gdy mijał gryfonów oraz krukonów.
Przeniosła wzrok na śmierciożerców, uśmiechniętych szerzej, a po chwili
niepewnych, gdy młody Malfoy zatrzymał się.
- Pieprz się – powiedział ze swoim
charakterystycznym arystokratycznym parsknięciem, stając tuż obok niej i
chwytając ją za dłoń – Jesteś wariatką, ciotuniu.
- Draco, zostaw tą szlamę.. zostaw
szlamę i dołącz do nas – zażądała kuzynka Syriusza, robiąc duże oczy – Nie bądź
zakałą naszej rodziny, słodki chłopcze, i wybierz mądrze.
- Mądrzej wybrać nie mogłem –
odpowiedział gładko, mocniej ściskając jej dłoń. Rzuciła na niego okiem widząc
mocno zaciśniętą szczękę, gdy zdenerwowany tą sytuacją powoli tracił
cierpliwość. Pogładziła go kciukiem po wierzchu ręki, chcąc dać do zrozumienia,
że jest tuż obok. Wiedziała, że nie stresuje się czy dobrze wybrał, a
konsekwencjami jakie poniosą jego rodzice. Narcyza zbladła lekko, ale nie
wydawała się tym wszystkim zaskoczona. Lucjusz przymknął powieki nim jego pan
ponownie zabrał głos.
- Poniesiesz chłopcze karę, gdy
uporządkujemy już wszystkie sprawy – machnął ręką Voldemort, mało przejęty tą
sytuacją – Czy któreś z was przemyślało moją ofertę i..
- Neville…
- Przyłączę się do ciebie, gdy
piekło zamarznie! – krzyknął Longbottom, unosząc do góry rękę z Tiarą
Przydziału – Gwardia Dumbledore’a!
Hermiona krzyknęła wraz z innymi, a
bojowe okrzyki na nowo dały im nadzieję. Nie przestaną walczyć. Zerknęła na
wijącą się niedaleko Nagini, wiedząc, że jest ich najważniejszym teraz celem.
Widziała jak Hagrid kładzie ciało Harry’ego, szarpiąc się ze śmierciożercami.
Voldemort zaatakował Neville’a, a jego poplecznicy równocześnie zaszarżowali na
nich. Zacisnęła palce na różdżce, gotowa na kolejną walkę. Nie minęła chwila nim
świat wokół zawirował, a oni na nowo zaczęli walczyć o swoje życia. Widziała
jak Draco krąży niedaleko niej, chcąc ją chronić. Bez zastanowienia rzucała
zaklęcia, pozwalając swojej wściekłości oraz poczuciu straty po śmierci
Harry’ego dac upust w walce.
- Bombarda! – krzyknęła, a
śmierciożerca przed nią upadł na ziemię. Od razu zaczęła pojedynek z kolejnym,
robiąc uniki i wciąż rzucając uroki. Tańczyła taniec na śmierć i życie, i nie
zamierzała dać się zabić. Nie. Harry by tego nie chciał.
Wokół leżały poranione ciała, blade
i bezwładne. Duże, szeroko otwarte oczy martwych wywoływały ciarki. Magia
rozjaśniła niebo barwnymi kolorami, gdy zaklęcia mijały się w locie. Poczuła
nagłe uderzenie ciepła, upadając na ziemię i uderzając głową o błoto. Zamrugała
widząc ciemną sylwetkę nad sobą, która po chwili padła na kolana obok niej.
Draco nachylił się, chwytając ją za ramię i szarpnięciem podnosząc do góry.
Wpatrywała się w niego oszołomiona, przyglądając z fascynacja. Krew zdobiła
jego ręce, a brud policzki. Szare oczy lśniły gorączkowo, gdy walczył zaciekle
oraz chętnie. Jasne włosy pozlepiane od deszczu lepiły mu się do skroni i
czoła, a poszarpane ubranie do ciała. Wyglądał niczym anioł zemsty. Znów ją
pociągnął, a zaklęcie minęło ją o cal.
- Przestań się na mnie patrzeć i
walcz – zganił ją, powalając jakiegoś śmierciożercę. Szare spojrzenie spoczęło
na niej z lekkim rozbawieniem, ale i niepokojem – Uderzyłaś się mocno w głowę?
Dostałaś jakimś zaklęciem?
- Draco? – szepnęła, wyciągając
dłoń i muskając jego policzek – Nie chcę czekać.
- Nie chcesz czekać na co? – uniósł
brwi, tym razem chwytając ją za nadgarstek i gładko pociągając za siebie by
stoczyć pojedynek z następnym wrogiem – Dziewczyno, na Salazara, walcz!
Posłusznie znów uniosła różdżkę,
chroniąc plecy ukochanego. Zaśmiała się, gdy oparli się o siebie plecami,
tańcząc kolejny brutalny taniec. Rzucała coraz bezwzględniejsze czary, nie
martwiąc się ich konsekwencjami. Miała obok siebie Draco i nic nie było
ważniejsze.
- Nie chcę czekać – wydyszała, gdy
obracając się na chwilę znów stanęli przed sobą twarzą w twarz – Pobierzmy się!
- Och, chyba jednak mocno oberwałaś
– zmrużył powieki, oceniając ją szybko spojrzeniem – Już jesteśmy zaręczeni, skarbie!
Hermiona przewróciła oczami,
kucając i pociągając na ziemię blondyna, gdy zielone zaklęcie przeleciało tuż
nad ich głowami. Znów stanęła prosto szarżując niemalże na przeciwnika i
powalając go szybko. Bawiło ją jak wiele słabych wojowników było wśród młodych
śmierciożerców, których jeszcze nie zdążono przeszkolić.
- To nie były oświadczyny –
krzyknęła, odpychając jednym czarem przeciwnika Malfoya by znów skupić jego
uwagę – Mówię o ślubie!
- Chcesz się pobrać teraz, gdy
walczymy o naszą przyszłość? – zrobił duże oczy, gdy przytaknęła poważnie –
Och, Salazarze, zakochałem się w wariatce.
- Czyli zgadzasz się? – złapała go
za rękę, pozwalając poprowadzić tak by uniknąć czaru – Po tym wszystkim możemy
zorganizować huczne wesele z białą suknią, tortem i czymkolwiek chcesz. A
teraz… teraz chcę mieć pewność, że jesteśmy ze sobą tak bardzo jak się da.
- Zróbmy to – przytaknął żarliwie,
rozglądając wokół – Czy w ogóle ktoś z tych obecnych może nam udzielić ślubu?
- Tak – parsknęła, łapiąc go
mocniej i pociągając za sobą. Minęli kilka walczących znajomych, omijając
gładko rzucane w ich stronę zaklęcia. Hermiona z zarumienionymi policzkami
stanęła niedaleko ich celu, dołączając do walki z Carrowami. Hermiona starała
się z całych sił pokonać śmiericożercę, pamiętając, że od tego zależy również
życie małego Nathaniela.
- Kingsley! – krzyknęła, przykuwając
uwagę potężnego czarodzieja – Możesz udzielić ślubu mnie i Malfoyowi?
- Słucham? – mężczyzna uniósł brwi,
słysząc dziwną prośbę.
- Chcę byś udzielił nam ślubu –
ponowiła próbę, marszcząc nos, gdy Carrow zablokował czar – Tu i teraz!
- Chcecie się pobrać teraz? – Kingsley rzucił okiem na
uśmiechniętego szeroko blondyna, który powalił swojego przeciwnika i dołączył
do jej walki z Carrowem – Naprawdę?
- Tak – odpowiedzieli równo,
atakując na przemian śmierciożercę. Kingsley zabił swojego przeciwnika, obracając
się w ich kierunku.
- A świadkowie? – zapytał,
zabierając do walki z Yaxleyem.
- Weasley – Draco krzyknął, gdy
niedaleko nich zauważyli rudą czuprynę. Ron podbiegł, pomagając im i
rozglądając z niepokojem.
- Co się dzieje?
- Jesteś moim świadkiem –
wychrypiał Draco, mrużąc powieki, gdy w ostatniej sekundzie zablokował zaklęcie
duszące – Właśnie bierzemy ślub.
- Co robicie..?
- Bierzemy ślub – krzyknęła
Hermiona, przykuwając uwagę walczącej niedaleko dziewczyny. Pansy w trzech
sekundach znalazła się przy nich, wycierając brudny policzek w ramię.
- Ślub? – powtórzyła Parkinson
zerkając to na jedno, to na drugie – Żartujecie?
- Nie – powtórzyli ze śmiechem,
zerkając na siebie z szaleńczą miłością – Mamy świadków, Kingsley!
- Zebraliśmy się dzisiaj tutaj by
połączyć tych – Kingsley kucnął, unikając czaru i wycierając pot z czoła –
młodych węzłem małżeńskim i…
- Dalej – krzyknął Draco, chwytając
Hermionę za nadgarstek i przyciągając bliżej – Przysięga!
- Powtórzcie po mnie…
- Świadomy praw i obowiązków
wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek
małżeński z Hermioną Granger i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze
małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Niech magia i miłość nas połączą! Dziś, jutro, na zawsze.
- Świadoma praw i obowiązków
wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek
małżeński z Draconem Malfoyem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze
małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe! – Hermiona przymrużyła powieki by
przez smugi deszczu wyraźniej widzieć twarz ukochanego – Niech magia i miłość
nas połączą. Dziś, jutro, na zawsze.
- Czy świadkowie powołani przez was
są..
- Tak – Pansy mu przerwała,
uśmiechając szeroko i na chwilę przestając walczyć – Niech mnie Avada trześnie
w tym momencie, jeśli miałabym kłamać, że tych dwoje się nie kocha.
- Popieram – dodał Ron, odgarniając
rude włosy z czoła – Małżeństwo zawarte dobrowolnie z miłości a nie innych
korzyści.
- Wobec zgodnego oświadczenia obu
stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że Związek Małżeński Pani
Granger i Pana Malfoya został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol
łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki – Kingsley zmarszczył czoło
– Macie obrączki?
- Tak, tak – Hermiona zdjęła z szyi
łańcuszek, ściągając pierścień podarowany jej wcześniej przez Draco i podając
mu go. Szare oczy lśniły gdy nasuwał go na jej palec – Później dochowamy
formalności.
- Dokumenty przygotujemy do
podpisania po wojnie – zgodził się czarodziej, uśmiechając do nich – A pan,
panie Malfoy, ma chyba jeszcze jedne zaręczyny do odwołania.
- Czyste papierki – prychnął
arystokrata, obejmując Hermionę i przysuwając bliżej – Czy mogę pocałować pannę
młodą?
- Niech magia was otoczy opieką i
ciepłem – Kingsley przytaknął, odbijając zaklęcia obok nich przemykające. Draco
wyszczerzył się szeroko, przyciągając do siebie Hermionę i całując ją mocno.
Ich wargi napotkały się, a oddechy zmieszały. Deszcz moczył ich całych, a wiatr
mroził, jednak ta dwójka na chwilę żyła tylko w swoim świecie. Draco całował ją
gwałtownie i tęsknie, jakby obawiając, że to ich ostatnie chwile wspólne.
Hermiona równie chętnie, wpijała się w jego usta, starając przekazać jak bardzo
go kocha.
- Gratuluję – zawołał Ron, gdy
niechętnie się od siebie odsunęli. Hermiona uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy
błysnęły radością. Draco również wybuchnął śmiechem, całując ją po raz ostatni
w czoło.
- Masz przeżyć, moja słodka żono –
poprosił, odsuwając od niej i zaczynając walkę – Przed nami noc poślubna!
- I ślub kościelny – dodała
beztrosko, odgarniając włosy z twarzy i obserwując jak Pansy powala Carrowa na
ziemię. Parkinson ją mocno uściskała, znikając po chwili wśród walczących.
Właśnie wtedy gdy na chwilę opanowało ją szczęście, a myśl o Harrym na sekundę
przestała wszystko przysłaniać poczuła gorycz, że przyjaciel się o tym nie
dowie. I w tym właśnie momencie zobaczyła go.
Ciemne roztrzepane włosy, zielone
iskrzące życiem oczy oraz krzywy uśmiech.
- Harry – szepnęła, szarpiąc Rona
za ramię i wskazując nieżyjącego do tej pory przyjaciela.
- Żyje – jęknął Weasley, zaczynając
się śmiać.
Harry żył!
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Czemu on ci to robi?
- Bo jest szaleńcem – ciepłe spojrzenie spoczęło na niej, gdy znów
przesunęła wilgotną ścierką po zakrwawionej twarzy zmywając zaschniętą posokę –
Wiesz, moja kochana, prawdziwe potwory kryją się w nas samych. A bywają słabi
ludzie, którzy nie potrafią nad nimi zapanować.
- Czy ty też masz w sobie potwora? – zmrużyła powieki, marszcząc brwi –
Przecież jesteś dobry.
- Mam. Ja mam, ojciec ma, każdy napotkany człowiek ma w sobie demona –
skrzywił się, gdy połamanymi palcami starał się chwycić różdżkę – Tylko że my
jesteśmy silni. Wiemy co jest dobre, a co złe. I wiemy, kiedy pozwolić naszym
demonom się przebudzić. Ojciec nie wie.
- Kiedy możemy pozwolić? – zapytała, wzdrygając, gdy prostym zaklęciem
naprawił poranione dłonie – I jak im nie dać?
- Mam nadzieję, słodka siostro, że nigdy nie będziesz musiała obudzić w
sobie demona – przyjrzał się jej spokojnie oraz oceniająco – Ale jeśli będzie
taka sytuacja.. jeśli będziesz musiała, to pozwól instynktom wziąć górę. Walcz
o przetrwanie, o przyjaciół, o miłość i rodzinę. Walcz zaciekle, ale jedynie do
momentu, do którego musisz. – końcem różdżki stuknął ją w nos – A gdy czas
dobiegnie końca musisz na nowo demona zniewolić.
- Ale jak? – dociekała, robiąc przestraszoną minę – Nie wiem czy umiem.
Tata nie umie?
- Tata lubi swojego demona – pokręcił głową stanowczo, uśmiechając
opuchniętymi ustami – Pamiętaj po prostu co jest ważne. Nie władza, nie majątek
czy potęga. Ważne jest by posiadać serce i nie zapomnieć o uczuciach. Potwór
tego nie rozumie. Ale ty czy ja tak, prawda?
- Skąd to wiesz? – pozwoliła się przyciągnąć bliżej by brat oparł swoje
czoło o jej.
- Bo pamiętam co jest ważne. Ty, Pansy, ty jesteś powodem, dla którego
warto zniewolić demona – szepnął, a jego oczy błysnęły troską oraz miłością –
Bo cię kocham, słodka siostro..
- Pansy, ocknij się!
Otworzyła oczy, czując ostry ból
głowy. Teodor podciągnął ją ostrożnie, delikatnie odrywając jej dłonie od głowy
by samemu przyjrzeć się skaleczeniu. Oderwał kawałek swojej bluzy by zrobić
prowizoryczny opatrunek. Pozwoliła mu na to starając przypomnieć co się stało.
Wciąż miała mroczki przed oczami, a żołądek zacisnął się niebezpiecznie.
- Hermiona i Draco się pobrali –
powiedziała ciemnowłosemu, który jedynie się uśmiechnął – Ach, tak.. już wiesz
i tak, prawda?
- Cały czas ją kontroluję –
przytaknął, stukając się w skroń – To się nazywa podzielność uwagi, Parkinson.
Ale ty nawet idąc nie patrzysz na boki!
- Nie widziałam kto to.. kto? –
zapytała, zerkając przez ramię na ciało siostry bliźniaczki Carrowa – Ach…
wszystko jasne. Właśnie zabiłam jej brata. Zemsta.
- Zemsta to groźna przeciwniczka –
przytaknął, przyglądając jej uważnie – Lepiej nie wymierzać własnej
sprawiedliwości.
- Czasem to katharsis – mruknęła,
podnosząc i rozglądając wokół. Walka trwała. Przymrużyła powieki by w blasku
zaklęć dostrzec więcej szczegółów. Teodor przeniósł ją kawałek dalej, więc
miała idealny obraz przebiegu walki. Poczuła ukłucie niepokoju widząc ich
słabnące siły. Wciąż liczyła, że nadejdzie wsparcie, ale z ostatniej relacji
aurorów słyszała, że Czarny Pan zaatakował kilka miejsc jednocześnie i nie
mieli tak naprawdę żadnej nadziei na niespodziewany ratunek. Musieli polegać na
sobie.
- Harry – Teodor nagle poderwał
głowę, szukając kogoś w tłumie – Och, Pansy, Harry żyje.
- CO? – wykrztusiła zdumiona, nie
pozwalając jeszcze umysłowi ogarnąć wypowiedzianych przez towarzysza słów.
Wpatrywała się w lekko błyszczące oczy Teodora, który spojrzał na nią z
radością oraz stanowczością.
- Hermiona.. widziała go przed
chwilą – parsknął ciut histerycznym śmiechem, odgarniając ciemne loki z twarzy
i pozostawiając czerwone ślady na czole – Harry żyje… to nie koniec, Pansy i..
musimy zabić węża.
- Węża – powtórzyła, spoglądając na
pełznącą na błoniach wśród śmierciożerców Nagini. Zacisnęła palce na różdżce, unosząc
kąciki ust – Myślę, że da się to zrobić.
- Razem? – zapytał, zerkając na nią
z ciepłem oraz zrozumieniem. Pansy przytaknęła, rzucając na siebie i chłopaka
zaklęcia chroniące i zbiegając na dół. Nie zwróciła wcześniej uwagi na coraz
większe czerwone plamy brudzące soczystą zieleń trawy. Słyszała jak chlupie,
gdy biegnąc nie dawała rady ominąć wszystkich. Rozproszyło ją to na chwilę, ale
Nott chroniący ją zdążył odbić rzucony czar. Rzuciła niepewnie okiem na
atakującego śmierciożercę, ale nie zatrzymała się. Pozwoliła Teodorowi
kontynuować walkę, a po chwili prawie zderzyła się z Longbottonem, który
trzymał poszarpaną Tiarę Przydziału.
Nie miała żadnego przemyślanego
planu. Liczyło się zadanie. Cel. Wąż. Zabić Nagini. Rzuciła czar odpychający na
zasłaniającego gada mężczyznę i w końcu stanęła przed ulubienicą Voldemorta.
Żółte ślepia Nagini wpatrywały się w nią niemalże zbyt inteligentnie jak na
węża. Czuła jak Czarna Magia otaczająca węża wibruje, ale powstrzymała chęć
sięgnięcia po nią. To była dusza Czarnego Pana, a ona nie mogła pozwolić sobie
na okazanie słabości.
Potęga? Władza?
Nie miały znaczenia. Jeśli Nagini
nie zostanie zabita, to szanse Harry’ego maleją. A ona nie mogła pozwolić sobie
stracić chłopaka po raz drugi. Może wcześniej jakoś ożył, ale nie ufała na tyle
losowi i śmierci by pozwoliły zielonookiemu uciec przed przeznaczeniem po raz
drugi.
- Avada Kedavra – szepnęła, a po
chwili upadła na kolana, gdy poczuła przeszywający ją ból, kiedy czar się
odbił. Wbiła paznokcie w ziemię, unosząc głowę i widząc jak Nagini sunie bez
pośpiechu w jej stronę. Widać poczwara Voldemorta była pewna swojej wygranej.
Bez zastanowienia ponowiła atak, używając najpaskudniejszych oraz najbardziej
kaleczących klątw jakie znała. Magia wirowała wokół niej coraz słabiej, gdy
powoli opadała z sił, starając zmylić węża i pokonać w jakiś sposób.
Kiedy Nagini zaatakowała po raz
pierwszy była przygotowana. Uskoczyła szybko na bok, czując rozdzierające
kłucie w kostce, gdy źle się wybiła. Podniosła się szybko, nie puszczając
różdżki z uścisku i nie spuszczając wzroku z węża. Nie spodziewała się jednak,
że gad będzie taki szybki i zwinny. Miała wrażenie, że to magia Czarnego Pana
pomaga zwierzęciu walczyć i chroni go. Kły drasnęły jej ramię, ale jedynie
szczęśliwym trafem wycofała się wystarczająco szybko.
Wtedy go ujrzała. Jej serce zabiło
szybciej, gdy też ją dostrzegł. Złote, kocie oczy śledziły jej każdy ruch z
uwagą oraz ciekawością. Z kolejnym krokiem zachwiała się, upadając na plecy.
Skrzywiła się, wiedząc, że jej szanse powoli spadały do zera. Zerknęła na
Nagini, która na nowo szykowała się do ataku.
- Pomóż mi – poprosiła chłopaka,
który wciąż się w nią wpatrywał. Poczuła ulgę, gdy uniósł różdżkę, kierując na
zwierzę. Kły Nagini wbiły się w jej brzuch, a ona otworzyła szeroko oczy z
zaskoczenia oraz zalewającym falą bólem. Przerażający wrzask wydobył się z jej
gardła, gdy niemalże czuła jak trawi ją ogień. Wąż oderwał się, unosząc głowę
by znów wgryźć w jej brzuch. Zamrugała, dostrzegając niewyraźną sylwetkę Raphaela,
który jedynie ją obserwował z uniesioną różdżką w trzęsącej się dłoni. Jego
usta drżały, gdy szeptał przeprosiny oraz błaganie by zrozumiała. Strach go
sparaliżował. Nie ratował jej. Zacisnęła powieki, uderzając głową o ziemię i
upuszczając różdżkę. Widziała walczących. Śmierciożerców, uczniów, aurorów,
nauczycieli. Widziała jak jakaś puchonka z bojowym okrzykiem rzuca tnący czar,
a Neville Longbottom powala jakiegoś mężczyznę w srebrnej masce. Widziała
ciemnowłosego chłopaka, który wyrwał gryfonowi Tiarę Przydziału, a później coś
zalśniło. Znów ujrzała ślepia Nagini, gdy przymierzała się do trzeciego ataku
wprost w jej gardło. I wtedy oczy bestii zamarły, a coś lepiącego zalało ją
całą. Zakrztusiła się, czując obrzydliwy smak krwi.
- Och, zostawiłem cię tylko na
chwilę – skrzywiła się, gdy chłopak niemalże wbił jej różdżkę w rany, rzucając
szybko czary uzdrawiające. Nie był w tym tak dokładny i precyzyjny jak Draco,
ale znał również wiele zaklęć ze względu na młodszego brata. Czuła gorąc, gdy
sprawnie zespolił rany, a później nałożył czar szczególnie chroniący jej
brzuch. Przyglądała się w tym czasie jego twarzy, czując nagły spokój. Była
bezpieczna. Przy nim zazwyczaj była bezpieczna. Obserwowała oczy, czarne, a
jednak posiadające najciemniejszy granatowy odcień jaki widziała. Były
skupione, zmartwione oraz lekko przestraszone. Bał się o nią.
- Teo.. – szepnęła, sprawiając, że
ich spojrzenia się spotkały na chwilę – Czemu..?
- Dobrze wiesz, Parkinson, czemu –
uśmiechnął się, a po sekundzie z jękiem osunął się na nią. Podniosła się prędko
do pozycji siedzącej, chwytając go za ramiona, gdy się trząsł. Uniosła głowę,
widząc uśmiechającą się bezczelnie Carrine Rowle, która dorównywała szaleństwem
niemalże Lestrange.
- Baubillous – żółty promień
zachwiał na chwilę kobiety, a Pansy oblizała spierzchnięte usta. Czuła, że
walka z kobietą nie potrwa długo, gdyż ona nie miała już siły. Ale trzymała
dzielnie różdżkę, czekając na atak. Rowle z wściekłością rzuciła klątwę tnącą,
na którą nie była przygotowana. Zasłoniła sobą wciąż ciężko oddychającego
Notta, zaciskając powieki i będąc gotową na.. wszystko.
Nagini nie żyła. Harry
zwycięży.
Mogła umrzeć.
- Raven?
Otworzyła zaskoczona oczy,
wpatrując się wprost w równie zdumionego co ona chłopaka. Zsunęła wzrok na jego
klatkę piersiową, gdzie na ciemnym materiale rozrastała się duża ciemna plama.
Widziała jak jego spojrzenie staje się nieprzytomne, gdy runął na kolana. Przeszła
na kolanach do niego, obserwując jak wyciąga do niej rękę. Pozwoliła jego
palcom musnąć policzek, gdy układała jego głowę na kolanach, sprawiając, że
znów obejmowali się tak jak niedawno jeszcze na polance. Przesunęła ręce na
jego tors, drżąc, gdy palcami wybadała głęboką, długą ranę.
- T.. Teo? – uniosła głowę, gdy
ciemnowłosy w końcu do niej dołączył. Te same dłonie, które dopiero co
uratowały jej życie, sprawdzały teraz stan chłopaka, którego kurczowo ściskała.
W końcu przyłożył różdżkę, szepcząc cicho zaklęcia. Krew nie przestawała jednak
wyciekać, ale ranny chłopak cicho westchnął z ulgi.
- W porządku – wychrypiał,
spoglądając na starającego się coś zaradzić Notta – To.. nic nie da.
- A..
- Nie – przerwał mu ze zmęczeniem,
wciągając z trudem powietrze – To klątwa tnąca, ale i trująca… gdybym oberwał w
rękę czy nogę może dałoby się… ale za blisko serca.
- Co to znaczy? – zapytała w końcu
Pansy, drżąc, gdy zakrwawione, szorstkie opuszki musnęły jej policzek. Złote
oczy Raphaela błysnęły ciepło, a obłąkanie na chwile zniknęło.
- Trucizna jest już w krwiobiegu… i
nic się nie da.. zrobić – wyjaśnił cicho, przymykając na chwilę powieki –
Nagini.. też ma truciznę, Raven.
- Wystarczy surowica z Serpenum? –
upewnił się Teodor, nachylając bardziej i marszcząc brwi – Mamy z kilka godzin
nim jad się rozprzestrzeni, ale nie trzeba specjalnego wywaru, prawda?
- Tak – mruknął Rapahel, rzucając
okiem na Notta i unosząc kąciki ust – Póki nie poczuje, że drętwieją jej palce,
to trucizna nie jest jeszcze.. groźna dla życia.
- Udamy się do uzdrowiciela i.. –
ślizgon urwał, widząc puste oczy Pansy, wpatrzone w poszarpaną ranę chłopaka –
Dam wam chwilę.
Dziewczyna patrzyła jak się podnosi
oraz staje na straży, dając im chociaż moment na bezpieczną rozmowę. Przesunęła
wzrok na twarz jasnowłosego, który wpatrywał się w nią intensywnie. Przeczesała
delikatnie palcami blond pukle, ignorując fakt, że tym sposobem brudzi je krwią
własną oraz chłopaka.
- Zasługujesz na coś lepszego.. –
powiedział w końcu, oblizując wargi i posyłając jej krzywy uśmiech – Nie
pomogłem ci… przepraszam. Ale.. nie mogłem się ruszyć.
- Wiem – szepnęła, uspakajająco
kładąc palec na jego drżących wargach – Nic nie mów.
- Nie powinienem ciągnąć cię ze
sobą w mrok… musisz być sobą, Raven – wyszeptał, przesuwając z trudem opuszkami
po jej policzku – Jesteś piękna..
- Nie możesz mnie teraz zostawić –
zaprotestowała gorzko, wbijając palce w jego ramiona – Nie możesz.. nie gdy..
gdy.. znów jesteś sobą. Raphael, proszę…
- W końcu i tak bym oszalał… ja
nie.. nie panuję nad magią.. – zakaszlał ostro, a na jego brodzie pojawiła się
stróżka krwi – Nie mogłem już… magia pochłaniała mi wszystko i…
- Wiem – znów mu przerwała,
przybliżając bardziej i muskając wargami jego usta – Nie chcę byś odszedł.
- Obiecałaś mi.. że pozwolisz na
zakończenie – zrugał ją delikatnie, uśmiechając z trudem – Oto mój koniec tej
historii, Pansy Genevie, ale dla ciebie, to jedynie zamknięcie rozdziału. Masz
przed sobą tysiące innych.. i musisz mi znów coś obiecać.
- Obiecuję – przyrzekła nim
powiedział o jakie przyrzeczenie mu chodzi, a złote oczy błysnęły rozbawieniem.
- Och, moja królowo, obiecaj mi, że
nie pozwolisz… nie pozwolisz się sobie zatrzymać. Musisz żyć pełnią.. życia –
poprosił, a Pansy lekko go uniosła, gdy znów się rozkasłał, a krew zaczęła mu
cieknąć z nosa. Oczy lśniły gorączkowo, gdy zaciskał palce na jej nadgarstku –
Chcę byś dała sobie być szczęśliwą.. wszystko… wszystko ci zostaje wybaczone,
Raven.
- Raphael, ja…
- Jesteś tą dobrą… pamiętaj o tym –
pokręcił głową, a powieki mu zaczęły ciążyć – Pamiętaj kim jesteś i… pamiętaj,
że cię kocham.
- Ja ciebie też kocham –
wyszeptała, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, gdy kąciki ust uniosły
się w ostatnim łobuzerskim uśmiechu – Wybaczam ci wszystko, Raphaelu..
Chłopak uchylił usta by coś
powiedzieć, ale jego oczy pociemniały, a mgiełka je przysłoniła. Złote
spojrzenie utkwione w niej zmatowiało, a palce trzymające za nadgarstek
rozluźniły się. Zaciążył jej w objęciach, gdy znieruchomiał. Wpatrywała się
zdumiona w zamarły wyraz twarzy, a kropelka skapnęła z jej brody na jego
policzek. Krew ciekła mu z nosa oraz z buzi, bulgocząc oraz wyciekając bez
końca. Przycisnęła czoło do jego czoła, pozwalając na ostatnią wspólną chwilę.
- Pansy?
- Pewnego dnia znów się spotkamy –
wyszeptała do jego ucha, kładąc na ziemi i podnosząc się do góry. Przyjrzała
się ostatni raz nieruchomej sylwetce chłopaka, któremu zamknęła oczy, przez co
wyglądał jakby spał. Wytarła ich wymieszaną krew w spodnie, wyciągając różdżkę
i biorąc głęboki wdech. Obróciła się na pięcie, zmierzając ku Teodorowi a z nim
u boku do Wielkiej Sali.
Ten rozdział został zamknięty, ale
obiecała mu, że zakończenie będzie szczęśliwe.
Teraz musiała dokończyć wojnę by
wypełnić przyrzeczenie.
Żegnaj, mój zagubiony we własnym szaleństwie chłopcze…
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Harry czuł się dziwnie, krocząc
powoli przez korytarz. Gdy wkroczył do Wielkiej Sali świat nie stanął w
miejscu, w tle nie pojawiła się niesamowita muzyka, a cały tłum nie wstrzymał
oddechu. Zamiast tego uczniowie stali w grupkach, starając utrzymać szyk.
Aurorzy atakowali równie zaciekle co śmierciożercy, a skrzaty zagrzewały do
walki. Poczuł satysfakcję, gdy Molly Weasley pokonała Bellę, a głuchot, gdy
bezwładnie ciało uderzyło o ziemię było jednym z najpiękniejszych odgłosów
jakie słyszał. Nie zatrzymał się jednak, robiąc krok po kroku na środek Sali.
Obserwował jak Voldemort walczy ochoczo z profesor McGonagall, Slughornem oraz
Kingsleyem, który właśnie do nich dołączył. Kiedy jego najwierniejsza
popleczniczka zginęła, wrzasnął, a cała trójka upadła na ziemię, odepchnięta
przez siłę jego magii. Różdżka Riddle’a skierowała się na matkę Ronalda, która
zbladła, ale nie cofnęła się pod nienawistnym spojrzeniem czarnoksiężnika.
- Protego – szepnął, zwracając tym samym uwagę Czarnego Pana. Wziął ostatni
wdech, zrzucając z siebie pelerynę niewidkę i prostując, gdy mroczne spojrzenie
spoczęło na nim. Voldemort uniósł brew, machnięciem dłoni odbijając zaklęcia i
skupiając na Harrym.
- Potter – powiedział leniwie,
niemalże jakby jego nazwisko było najobrzydliwszym przekleństwem na świecie.
- Tom – uśmiechnął się krzywo, na
ostry syk czarnoksiężnika, gdy wypowiedział jego imię – Niech nikt mi nie próbuje
pomagać!
- Tym razem nie masz zamiaru nikogo
wykorzystywać by chronić własne życie? – udał zaskoczonego Marvolo, robiąc
różdżką prosty gest, przez który najbliżej stojące osoby zostały odepchnięte. Stali
teraz w centrum zamieszania, a walczący zaprzestali pojedynków, wpatrując w
nich z fascynacją.
Oto spotkał się Czarny Pan oraz
Chłopiec, Który Przeżył.
Najpotężniejszy czarnoksiężnik oraz
jedyna nadzieja.
Lord Voldemort oraz Chłopiec
Przepowiedni.
Tom Marvolo Riddle i Harry James Potter.
- Zostaliśmy tylko ty i ja. Nie ma
horkruksów, nie ma ochronnej magii – powiedział spokojnie, przekrzywiając głowę
na błysk zaskoczenia w oczach czarnoksiężnika – Żaden nie może żyć, gdy drugi
przeżyje.. jesteś gotów rozstrzygnąć przepowiednię?
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać,
Harry – niemalże miękko stwierdził Riddle, sprawiając, że ciarki przeszły mu po
plecach – I ty, marionetka Dumbledore’a, chłopiec, który przypadkowo przeżył,
myślisz, że masz szansę mnie pokonać?
- Naznaczyłeś mnie jako sobie
równemu – zauważył ironicznie Harry, wzruszając ramionami – Moja matka
poświęciła życie by przypadkiem mnie uratować? To ty mnie zaskakujesz, Tom, nie
nauczyłeś się niczego na swoich własnych błędach?
- Miałeś szczęście, zawsze chowasz
się za innymi… zabiłem twoją matkę, twojego ojca, twojego mentora.. zabiję
twoich przyjaciół, a wtedy pozostaniesz sam – Voldemort przesunął się powoli w
prawo, zmuszając Harry’ego do ruszenia w lewo – Dzisiaj jednak zginiesz i ty.
- Nikogo już nie skrzywdzisz,
Riddle – Harry zmarszczył brwi z irytacją – Czy ty mnie słuchasz? To koniec. Wiem
więcej niż myślisz.. przypuszczasz. W końcu wszystko jest takie przejrzyste i..
ojojoj – zaśmiał się nagle, wprawiając ich widownie w koncentrację – Nie ładnie
oszukiwać, Tommy, więc nie próbuj się włamać do mojej głowy. Jeżeli chcesz
poznać prawdę przed popełnieniem kolejnego błędu.. mogę ci powiedzieć i z
własnej woli.
Oczy Voldemorta jarzyły się,
hipnotyzując go trochę błyskami fascynacji oraz wiedzy. Pragnął poczuć potężną
moc Czarnego Pana, która kusiła go wciąż swoim urokiem. Czuł jak czarna magia
wyciąga do niego swoje macki, jak muska jego magię i testuje ją. Oblizał usta,
wiedząc że to za dużo nawet jak na niego. Zakazana Magia była słodko gorzka,
ale zdecydowanie przewyższała jego samodyscyplinę, a nie mógł pozwolić sobie na
posmakowanie mroku. Mimo, że coś w głębi niego pragnęło więcej, to zacisnął
zęby. Voldemort miał w tym rację. Byli podobni. Harry pragnął magii, bo nie
wyobrażał już sobie bez niej życia. Chciał znać sekrety Zakazanych Sztuk,
chciał ujarzmić Czarną Magię, ale… ale nie pozwolił się ogarnąć szaleństwu. A to
właśnie czekało na końcu tej drogi. Ścieżki, którą wybrał Riddle.
- Miłość – zamrugał, gdy Voldemort
w końcu się odezwał. Uniósł brew, gdy przeciwnik zmrużył powieki z namysłem –
Masz na myśli miłość?
- Przykro mi, że nigdy jej nie
zaznałeś – zagryzł wargę, uświadamiając sobie w końcu, że obaj przeszli na
wężomowę. Harry zatrzymał się, obserwując błysk rozbawienia w czerwonych
tęczówkach, gdyż Riddle dobrze wiedział, że dopiero to zauważył - Jednak miłość
nie jest jedyna rzeczą, której nie pojmujesz. Insygnia..
Poczuł żal do Dumbledore’a, że to
zadanie przypadło mu. Mimo, że stary czarodziej nie był winny.. poczuł żal do
młodego Toma Riddle, który wybrał złą ścieżkę. Może wszystko by się inaczej
potoczyło, gdyby ktokolwiek był w stanie zrozumieć samotnego chłopca, który
czuł potęgę Czarnej Mocy. Dziecka, które chciało zapanować nad ciemnością. Niestety,
on sam urodził się o wiele dekad za późno by zostać współtowarzyszem tego
brzemienia z Tomem. Kiedy powoli wyjaśniał możliwości starożytnej magii
ochronnej, a później opowiadał o Snapie i Insygniach dostrzegł niewielką rysę
na obojętnej masce przeciwnika.
- Teraz rozumiesz? – zapytał cicho,
kręcąc powoli głową – Czarna Różdżka nie jest… twoja.
Słońce w końcu przedarło się przez
ciemne, nocne chmury. Pomarańczowe promyki zatańczyły na poniszczonych
ścianach, spalonych godłach Domów oraz zaczarowanemu sklepieniu. Czerwona poświata
zalała ich wszystkich, a Riddle przymknął powieki. Harry westchnął, zaciskając
palce mocniej na różdżce.
Oto nadchodzi ten, który ma moc
pokonania Czarnego Pana...
Kiedy czerwone oczy Lorda Voldemorta
spoczęły na nim, Harry wiedział, że to początek. Teraz. Wszystko się skończy. Uniósł
różdżkę, obserwując powolny ruch przeciwnika, który zrobił to samo. Czuł Kamień
Wskrzeszenia w kieszeni, ale powstrzymał chęć zaciśnięcia na nim palców by
ujrzeć jeszcze raz najbliższych. Widział ich i bez insygnia.
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
Astoria. Miał nadzieję, że mu
wybaczy. I że nie zabiła jeszcze Dudleya, który okazał się lepszym człowiekiem
niż się spodziewał. Poczuł gorzki smutek, że zapewne więcej nie dostrzeże jej
zielonych oczu i nie posmakuje słodyczy pocałunków.
Hermiona. Będzie wściekła, ale nie
na niego, a na siebie. Będzie się obwiniać, że do tego dopuściła i ta głupia,
głupia dziewczyna nie będzie chciała pojąć, że to nie jej wina. Przeznaczenie. Jego
misja.
Ron. Nigdy nie miał rodziny
prawdziwej, a rudy przyjaciel podarował mu najpiękniejszy i najważniejszy dar. Przygarnął
go do swojej własnej, radosnej i kochającej się familii. Pozwolił poznać mu
skarb posiadania brata.
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
Równie bardzo bolała go myśl o
Teddym. Mały Lupin miał w nim zyskać przyjaciela, opiekuna oraz.. rodzinę. A on,
mimo obietnicy danej Remusowi, musi zaryzykować i spróbować dokończyć to, o co
on i Nimfadora walczyli. O przyszłość. O bezpieczeństwo Teddy’ego. Ich wszystkich.
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Poczuł to bardziej niż dostrzegł. Jak
magia kumuluje się wokół Czarnego Pana.
- Avada Kedavra!
- Expelliarmus!
Cała Sala zadrżała, gdy zaklęcia
spotkały się w połowie. Harry skrzywił się, mocniej chwytając różdżkę i pewniej
stając. Iskry sypały się na boki, gdy zielony promień napotkał jego, a złota
aura lśniła mocno. Wciągnął głęboko powietrze, pozwalając pierwszy raz w życiu
przepływać magii w nim całkowicie. Czuł podmuch gorąca, gdy przerażająco
ekscytująca dzika energia owładnęła nim, a on poczuł się potężniejszy niż
zwykle. Zachwiał się, gdy moc go odepchnęła. Czarna Różdżka wydawała się
prawdziwsza niż przypuszczał, gdy wirując w powietrzu skierował się do swojego
właściciela. Zacisnął palce na zaskakująco gładkim drewnie, a ciężar różdżki
dopasował się do niego. Oślepiający blask zniknął, a on zobaczył jak Voldemort
opada do tyłu z rozłożonymi ramionami. Puste już oczy zwęziły się, a ciało z
głuchym łoskotem uderzyło o posadzkę.
- Żegnaj, Tomie Riddle –
wychrypiał, kiedy wokół zapanowała cisza, a po sekundzie zapanował chaos. Okrzyki,
wiwaty, gwizdy, piski i oklaski przywitały nowy dzień. Ich przyszłość. Aurorzy zaczęli
chwytać wycofujących się śmierciożerców, a pozostali wyciągali ręce do swojego
bohatera.
Harry poczuł jak jego serca
zwalnia, gdy magia wciąż do niego nie wróciła.
Zużył całą siłę i energię, a
mroczki sprawiły, że się zachwiał.
Ciemność go wzywała, wyciągała
macki.
Upadł na ziemię, słysząc jedynie
coraz wolniejsze uderzenia serca.
Nad nim zamajaczyła czyjaś postać,
a zaraz za nią druga. Poczuł chłodne dłonie chwytające go za nadgarstek, słodki
zapach truskawek i dostrzegł przerażone oczy Blaise’a.
A potem była już jedynie pustka.
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc
dobiegnie końca...
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Czuła na sobie ich spojrzenia. Słyszała
szepty. Widziała palce wskazujące ją, gdy powoli szła. Nie spuściła jednak
głowy, biorąc jedynie głęboki wdech na uspokojenie. Minęły dopiero trzy
tygodnie, więc chaos wciąż nie został uporządkowany.
- Panna Granger!
Skinęła głową starszemu lekarzowi,
który wyszedł jej na spotkanie. Trzech aurorów jej towarzyszących drgnęło, ale
uspokajająco machnęła ręką. Z niechęcią się odsunęli, gdy ona z uzdrowicielem u
boku dokończyła wędrówkę. Mężczyzna pochwalił opatrzoną już ranę na jej głowie,
jak ładnie się goi. Dopiero przed pokojem, przed którym stało sześciu aurorów
oraz dwóch agentów z Federalnego Biura Aurorów uciszył się. Podała beznamiętnie
hasło, wchodząc bez pośpiechu do sali.
- Cześć – zerknęła na chłopaka,
który stał przy oknie i wpatrywał się przed siebie. W luźnych dresach wydawał
się szczuplejszy niż zazwyczaj. Czarna czupryna była rozczochrana, a zielone
oczy smutne.
- Cześć – odpowiedziała, stając
obok niego i spoglądając na park należący do szpitala – Jak się czujesz?
- Chcę stąd wyjść – powiedział do
niej oraz do lekarzy, którzy weszli za nią. Przyjrzał się każdemu z nich z
namysłem – Wypiszcie mnie.
- Musi pan, panie Potter, jeszcze
zregenerować się i…
- Zrobię to w domu szybciej –
przerwał, marszcząc brwi, ale rozpogadzając się, kiedy kolejna osoba wsunęła
się do środka – Powiedz im.
- Dzień dobry, skarbie, a gdzie
twoja kultura? – Draco przewrócił oczami, zbliżając się do Hermiony i muskając
wargami jej policzek – Hej, kochanie.
- Chcę stąd wyjść – powtórzył Harry,
siadając niechętnie na łóżko – Spędziłem tu trzy tygodnie!
- W tym tydzień przeleżałeś
nieprzytomny, błaźnie – Malfoy uniósł brew, rzucając okiem na uzdrowicieli –
Ale nie widzę przeciwwskazań jeśli zalecisz się do wywarów oraz lekarstw.
- Ale pan Potter powinien..
- Pan Potter jest przytomny tylko
dzięki panu Malfoyowi, doktorze – syknął nieprzyjemnie Harry, unosząc wysoko
podbródek – Przez tydzień nie zdołali mnie wybudzić najlepsi uzdrowiciele, a
zwyczajny.. – Draco prychnął na to określenie, wywołując uśmieszek Hermiony i
zielonookiego – Nastolatek mnie wybudził. Dlatego to on jest moim lekarzem
prowadzącym i..
- Pan Malfoy nie jest lekarzem –
zaprzeczył najstarszy mag, marszcząc nos.
- No tak – Harry zerknął na
dyrektora Mungo, który stał w kącie – Ale oczywiście ma zapewniony
natychmiastowy staż, prawda?
- Tak, tak, oczywiście – przytaknął
mężczyzna, pocierając brodę – Pan Malfoy może zacząć w każdej chwili i…
- Właśnie zaczął, a ja jestem jego
pierwszym pacjentem, więc dostanę wypis i się zabieram do domu – przerwał gryfon,
uśmiechając z satysfakcją – A tam się zregeneruję.
- Jeżeli będziemy mogli monitorować
pana stan co dwa dni, to nie mam zastrzeżeń – zgodził się w końcu dyrektor,
ignorując oburzone spojrzenie obecnych lekarzy – Przygotujemy zaraz kartę
wypisu oraz wszystkie potrzebne wywary.
- Dziękuję – Harry odetchnął
zmęczony, gdy wszyscy opuścili salę i pozostał z przyjaciółmi – Mam dość tego
miejsca.
- Jesteśmy gotowi na twój powrót –
Hermiona pogłaskała go po ramieniu, delikatnie zaciskając palce – Zgadzam się z
tobą. Nigdzie lepiej nie odpoczniesz niż w domu.
Chłopak przytaknął, kładąc na łóżku
i zasłaniając ramieniem oczy. Hermiona zerknęła na Malfoya, który skinął na
drzwi. Pozostawili młodego Bohatera samemu sobie, co ostatnio było normą. Harry
chciał spokoju. Od wszystkich.
Przeszli razem do kolejnej sali
również zabezpieczonej aurorami, w której w identycznym pokoiku było ciut
radośniej. Hermiona poczuła ulgę oraz zaskoczenie, jak przez ostatnie tygodnie
na widok chłopca. Nathaniel nie przypominał już dawnego siebie. Nie było śladu
po chorym, słabym chłopcu. Teraz siedział na łóżku, a zarumienione policzki nie
były syndromem trawiącej go gorączki. Czarne loczki odzyskały zdrowszy blask, a
lazurowe oczy nie błyszczały bólem, a szczęściem.
- Hermiona! – wykrzyknął o wiele
mniej drżącym głosem, wyciągając do niej ramiona. Bez protestu objęła go mocno,
opierając policzek o jego głowę.
- Wygrywasz? – zapytała, siadając
na szpitalnym łóżku i zerkając na rozłożone szachy.
- Jest lepszy niż się spodziewałem –
mruknął Teodor, posyłając jej szeroki uśmiech – Ma moją wieżę!
- Niedługo pobijesz samego Rona –
stwierdziła pewnym tonem, obserwując starszego z braci i gdy zajęty rozmową z
Draco, skupiła się na ich więzi. Robiła to w dzień w dzień, czekając aż w końcu
pojawi się chociaż cień bólu, ale Teo dobrze skrył wszystkie uczucia. Pamiętała
rozpacz w jego oczach, gdy po Bitwie o Hogwart dowiedzieli się, że jego ojciec
zginął na Pokątnej wraz z najstarszym Nottem. Tak o to Teodor pozostał
spadkobiercą oraz dziedzicem i głową Rodu Nottów, a mały Nathaniel jego prawą
ręką. Nate nie odczuł aż tak utraty rodziny jak Teodor, bo wcześniej miał z
nimi ograniczony kontakt. Oczywiście płakał i śniły mu się koszmary, ale
bardziej związane z wojną niż cierpieniem straty. Uspokoił się na wieść, że po
wszystkich badaniach wraz z Harrym i nimi zamieszka tymczasowo na Grimmlaud
Place 12.
- Daj spokój – ciemne oczy Teo
skupiły się na chwilę na niej, a ona zrobiła niezadowolony grymas – Kiedy przyjdzie
pora.. poczujesz.
Westchnęła, zgadzając się. Każdy z
nich musiał poradzić sobie teraz na swój sposób. Pocałowała obu ciemnowłosych w
policzki, pozostawiając z Malfoyem, a sama wyszła. Minęła kilka następnych
drzwi nim nie zatrzymała się przed następnymi również chronionymi.
- Cześć – przywitała się, wchodząc
do środka i uśmiechając lekko na widok przyjaciół. Blaise rozłożony na fotelu, trzymał
stopy na szpitalnym posłaniu, a w jednej dłoni trzymał kubek z gorącym kakao, a
w drugiej czarny zeszyt. Uniósł wzrok znad czytanych kartek, puszczając jej
łobuzersko oczko.
- Nie mogę znaleźć synonimu do
słowa rozkoszny – westchnęła Pansy, zaciskając mocniej palce na piórze i
wpatrując w biały arkusz. Parkinson nie przestawała ostatnio pisać. Nosiła ze
sobą kartki, które wypełniała słowami. Hermiona nie wiedziała jeszcze o czym
tak pisze przyjaciółka, bo jedyną dopuszczoną osobą został Blaise. Zabini siedział
każdego dnia po kilka godzin czytając kolejne rozdziały i oceniając je. A Pansy
pisała. Pisała i pisała, póki oczy się jej nie zamykały. Jak mówił Raphael
zwyczajny wywar zwalczył truciznę, ale na życzenie Harry’ego dziewczyna miała
odleżeć trochę w łóżku. Nie protestowała.
- Błogi? – podsunęła, odwracając
wzrok od jeszcze kilku arkuszy leżących na łóżku i zerkając na świeży bukiet w
wazonie – Niebiański?
- Może być – zgodziła się w końcu
Pansy, mrużąc powieki – Jak się ma Harry?
- Wybłagał wypis – parsknęła,
opierając ramieniem o drzwi – Ty też dostaniesz. I Nathaniel. Aurorzy będą
woleli eskortować wszystkich na raz niż rozkładać to w czasie.
- A Ginny? – zapytał Blaise, nerwowo
zerkając na zegarek – Jak ostatnio u niej byłem spała, ale…
- Wracając zobaczę co u niej –
obiecała, mając w planach i tak zobaczyć jak trzymają się Weasleyowie.
- Nie wiem czy chcę wracać do domu –
Pans spuściła wzrok na pobrudzone atramentem dłonie – Chyba wrócę na chwilę do
Włoch, a później.. zobaczę.
- Nikt cię do niczego nie zmusza,
kochanie, zrobisz to co będziesz chciała – Hermiona uśmiechnęła się blado,
uchylając drzwi – Ale nasz dom jest też twoim. Pamiętaj o tym, dobrze?
- Oczywiście – przyrzekła Pansy,
spoglądając na nią z ciepłem i ufnością – Jesteśmy rodziną.
Zamknęła za sobą drzwi,
wypuszczając głośno powietrze. Pansy była jedną z najbardziej skomplikowanych
osób, ale po tym wszystkim rozbiła się na drobne kawałki. Póki co całą historię
znali Blaise i Draco, bo wciąż przeszłość o nią walczyła. Nim się zdążyła
rozmyślić przeszła na kolejne piętro, czując ostry zapach lekarstw i
chemikaliów. Nigdy nie lubiła szpitali.
Podeszła do szyby, obserwując całą
mugolską aparaturę. Położyła dłoń na chłodnym szkle, przylegając jeszcze
bardziej. Ciche pikanie dawało pewność, że serce silnie wciąż pracuje, ale nikt
nie był pewien czy z tego snu kiedyś się wybudzi. Ciemne włosy zdecydowanie
krótsze niż zazwyczaj ułożyły się wokół bladej twarzy. Usta niemalże sine
rozchylone lekko przez cienką rurkę były spierzchnięte, a rzęsy rzucały cień na
wysokie kości policzkowe. Leżał przebrany w białą piżamę, okryty białą kołdrą w
białym pokoju.
- Obudzi się.
- Skąd ta pewność?
- Jest silny, wciąż żyje i ma dla
kogo żyć – stwierdził pewnym głosem towarzysz, wzdychając – Harry dostał w
końcu to co chciał?
- Tak – przytaknęła, odrywając
wzrok od licznych maszyn, do których podłączono chłopaka i spoglądając na
rozmówcę – Wciąż nie mogę uwierzyć w.. to wszystko. Jak to się potoczyło.
- Chciała dobrze – westchnął,
krzywiąc ze smutkiem – To była dobra dziewczyna, ale niewinność ją zabiła.
- Milli nas zdradziła – mruknęła,
zagryzając wargę – Zdradziła nas wszystkich i…
- A Malfoy zdradził swoich bliskich
według nich, bo wybrał ciebie – przerwał jej spokojnym oraz cierpliwym głosem –
Jesteśmy egoistami, gdy chodzi o kochaną przez nas osobę. Gdyby to był Draco..
co byś była gotowa zrobić?
- Wszystko – wyznała w końcu,
opierając policzek o ramię mężczyzny, który się nimi opiekował przez długi
szmat czasu – Zrobiłabym wszystko.
- No właśnie – objął ją opiekuńczo,
gładząc po głowie – Każde z nas tak by zrobiło.
- Nie wiem tylko czy… Astoria
zrozumie – szepnęła, przymykając powieki – Kiedy ostatnio tu była i się dowiedziała…
była aż nadto spokojna i… nie wiem sama. Nie chciała nawet zobaczyć małej, a co
dopiero wziąć ją do domu. Córeczka Milli póki co jest pod opieką mamy Blaise’a,
ale będziemy musieli coś wymyślić i.. zrobić.
- Będzie dobrze, teraz już musi –
Eric Hutz okazał się większym optymistą niż sądziła, ale lekki uśmiech wkradł
się na jej usta – Planujecie już bardziej.. formalny ślub?
- Planujemy przyszłość od nowa.
A serce Marcusa wybijało spokojny
rytm złamanego serca.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Przyjmiesz ten staż, prawda?
Szare spojrzenie oderwało się od
czytanej książki, gdy się odezwała. Siedziała obok niego, obserwując ciekawie
jak ze skupieniem przesuwa wzrok po każdej linijce. Jasne włosy opadały mu na
czoło, ale nie odgarniał ich.
- Myślałem o tym – przytaknął,
wyciągając dłoń i zakładając jej niesfornego loka za ucho – O czym myślisz?
- Co będziemy robić. Za tydzień,
miesiąc, rok.. – wzruszyła ramionami, zagryzając wargę niepewnie – Nie myślałam
o tym wcześniej mówiąc szczerze, bo.. nie chciałam planować ze świadomością, że
umrę.
- A nie umarłaś – westchnął,
zamykając książkę i odkładając ją na bok, a później sprawnie wciągając ją na
swoje kolana – Za tydzień, miesiąc czy rok będziesz obok mnie. Będziesz uśmiechnięta,
będziesz moją żoną, matką naszych dzieci, przyjaciółką a kiedyś i babcią. Będziesz
żyć. Ze mną.
- Taka wizja mi się podoba –
przytaknęła z uśmiechem, opierając ich czoła o siebie – A teraz zamieszkamy na
Grimmlaud Place z Harrym i pozostałymi? Ty pójdziesz na staż, a ja.. może wrócę
do Hogwartu. Profesor McGonagall zastanawia się czy nie ponowić ten ostatni
rok.
- W porządku, wrócisz do Hogwartu –
zgodził się spokojnie, cmokając ją krótko w usta – Ale zamieszkam z moimi
rodzicami w wakacyjnej rezydencji. Nasza normalna jest zbyt.. zgorszona. Będziemy
umawiać się jak normalna para, a potem…
- Jesteśmy małżeństwem – parsknęła,
unosząc dłoń z obrączką – Więc nie jesteśmy już całkowicie normalną parą.
- Ależ wzięliśmy ślub, a jeszcze
jeden przed nami – uśmiechnął się szelmowsko, unosząc brew – Muszę cię poznać,
pani Malfoy, nim znów się oświadczę, a ty założysz białą suknię, welon i w
akompaniamencie muzyki wkroczysz do kościoła.
- Czyli zapraszasz mnie na randkę,
drogi mężu nie-mężu? – zaśmiała się cicho, przyciskając po chwili palce do ust
zaskoczona, że wciąż to potrafi. Draco odsunął jej rękę, splatając ich palce, a
jego oczy zalśniły – Dobrze, zamieszkasz z rodzicami a ja z Harrym. I może
jeśli się odważysz w końcu mnie gdzieś zaprosić, to się zgodzę.
- Może? – powtórzył z niedowierzaniem,
mrużąc powieki – Mi się, kochanie, nie odmawia.
- Wiesz, wracam do szkoły i będę
musiała się uczyć – uśmiechnęła się niewinnie, słysząc zbliżające się kroki
aurorów, którzy przybyli po ich przyjaciół by eskortować do domów – Muszę podzielić
czas między naukę a miłostki.
- To nawet ekscytujące umawianie
się z uczennicami – prychnął, niechętnie pozwalając jej zsunąć się z kolan i
samem wstając – Może poudzielam ci korepetycji z eliksirów?
- Kocham cię, Draco – opowiedziała szczerze,
stając na palcach i delikatnie go całując.
Te trzy słowa były jej mantrą w
czasie najgorszych chwil.
Motywowały ją.
Dodawały sił.
Trzy proste słowa.
- Kocham cię, Hermiono.
Wiedziałam. Ja wiedziałam.
OdpowiedzUsuńZa dużo chyba nie napiszę, bo wiesz, emocje i te sprawy, no i zrobiłam sobie paznokcie, także ciężko jest, ciężko.
Piękny był ten rozdział. I smutny. Tak.
Spotkanie Harry'ego z rodzicami, jego śmierć, króra w sumie nie była śmiercią i jeszcze ta pogawędka z Voldim - aż się uśmiechałam, chociaż było mi smutno.
Ślub Hermiony i Draco? Mistrzostwo! Czytałam ff ze świata Harry'ego, w krórym pewni bohaterowie pobierali się na polu walki, wśród kolorowych rozbłysków zaklęć i powiem ci, że to się zawsze sprawdza :)
No i ekhem ekhem ja się spodziewałam, że mi to zrobisz, ale jednak... LUPI JAK MOGŁAŚ???
Ale przynajmniej był spokojny, pogodzony z tym co się stanie, no i jego Raven trzymała go w ramionach.
Wydaje mi się, że jeśli chodzi o niego, to dla niego chyba lepiej, że zginął (tfu tfu, odpukać), bo nie chciał oszaleć do końca, tak? No i pewnie zamknęliby go w Azkabanie. Bo jakby nie patrzeć, śmierciożercą był i zabijał wiele razy. Bo to inna sytuacja niż z Draco - on musiał, Raphael pewnie nie, to był jego wybór.
I znowu. Walka Harry'ego z Voldemortem. Znowu piękny opis.
Draco lepszy niż starzy uzdrowiciele? Wiadomo!
Szkoda, że Teo i Nate zostali sami, ale przynajmniej Nathaniel
jest już zdrowy. I mam nadzieję, że Toeodor zaopiekuje się Pansy. Teraz gdy Raphaela już nie ma, Teo jest najbardziej dopuszczalny :) A Pans może spisuje ich historię?
I tak. To o Marcusie też wiedziałam. Co do Astorii, cóż myślę, że ona to w końcu zrozumie.
To nie jest już ostatni rodział prawda?
Pozdrawiam,
Kitty
Och, Kitty, jak ja uwielbiam Twoje komentarze!
UsuńOczywiście, wiem jak to jest ze świeżo pomalowanymi paznokciami! Wydają się świeżo pomalowane i po dwóch godzinach, gdy o coś zahaczysz i.. bam. zniszczone.
Ach, nie mogłam się oprzeć na trochę niepokornego romantyzmu na polu bitwy!
Tak, z Raphaelem to własnie tak było, że pozwolił Czarnej Magii się opętać. I tylko w niektórych momentach był tym Raphaelem, którego tak my kochaliśmy (dobra, ja też kocham go jako szaleńca) i Pansy. I Raphael mimo wszystko nie był dobrym czarodziejem. Czy człowiekiem. Oczywiście, zmieniał się dla Pansy, ale czasem.. wolał pozostać tym złym.
Tak się cieszę, że te opisy wypaliły.. Rogacz może potwierdzić ile zmieniania było, by chociaż trochę oddać to co w naszych głowach!
Nie mogłam się znów powstrzymać. No ale Hej, to przecież Malfoy podtrzymywał Wybrańca przy życiu całą wojnę!
Oj, Nate, Nate, miał umrzeć. Ale pokochałam tego dzieciaka i już nie mogłam.
Wybacz, Kitty, że zrobiłam co zrobiłam. Nie sądziłam, że ktoś aż tak się przywiąże do postaci drugooplanowej (jak ja sama).
Nie. Jeszcze jeden rozdział, a później epilog. Niestety z powodu sesji, rozdział dopiero w lutym :< Nie sądzę bym dała radę wyrobić się wczesniej :<
Pozdrawiam ciepło i mocno ściskam i dziękuję!
Lupi♥
wojna wojna i po wojnie szkoda :( jakie to wszystko smutne że to koniec :( dobrze że Nathaniel wraca do zdrowia :D Mam nadzieję że wszystko się już ładnie uporządkuje hah :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku
Prawda? Dość szybko to jak dla mnie minęło. Tyle było o wojnie a tu bam. I już koniec! No niestety :< Lupusowe serducho też drży na myśl, że już niedługo epilog ! ;<
UsuńNapisałam wczoraj piękny komentarz. Miał kilkaset słów. O co się stało? Telefon mi padł przy zakończeniu. Byłam strasznie wkurzona. Bardzo wkurzona. Niestety jestem chora i już nie miałam siły pisać od nowa. Zresztą nie miałoby to takiego uroku jak wcześniej. W każdym razie popłakałam się rzewnymi łzami... To już kolejna historia, wspaniała swoją drogą, która się kończy! Najpierw Accio, późniesz Naucz mnie Latać, teraz ty, zaraz Realistka... Podłoga puchnie.
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego z okazji nowego roku!
Dziękuję :))
Nie znoszę jak telefon wyłącza się w najmniej odpowiednim momencie. Albo gdy upada na moją twarz ;/
UsuńDziękuję za komentarz, który napisałaś i w chorobie!
Mam nadzieję, że już wszystko dobrze i jesteś zdrowa!
Ściskam ciepło,
Lupi♥
Jej Mili jednak nie żyje. Płakać mi się chce ja ją bardzo lubiłam :( niby to wiadome ale żadnego cudu?? Ja chcę żeby wszyscy byli razem. No proszę!! I wiesz co pomyślałam Harry zostawił sobie kamień tak myślę może odda go Markusowi? Ale tak nie rób ona musi być z nami. Rozdział bardzo szybko się czytało i kurcze od nowa przeżyłam bitwę i naprawdę mi się podobało. Przykro mi że zbliżały się do końca a ja tak kocham to opowiadanie. Na pewno będę do niego wracać.
OdpowiedzUsuńJa też ją lubiłam, ale od samego początku, kiedy zarys planu tylko powstawał w mojej głowie moim celem było uśmiercenie Milli :( Niestety, to wojna. I małe były szanse by przeżyli wszyscy. Ja też odczuwam koniec :c
UsuńDziękuję za te komentarze,
Lupi♥
ROZDZIAŁ PETARDA <333333333
OdpowiedzUsuńUff, kamień z serca mi spadł! <3
UsuńNie jestem osobom, która często komentuje opowiadania, mimo że przeczytałam ich na prawdę mnóstwo. Jednakże uważam ze to opowiadanie jest wspaniałe, dorównuje do klasyków takich jak "zmowa dziewictwo, ostatni bastion czy kochana polityka " na każdy rozdział czekam z nieciecierpliwością. Nie przestawaj pisać!
UsuńPS. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością ;)
Tym razem na innym komputerze, więc niezalogowana jestem. I, jak zwykle, komentuję podczas czytania.
OdpowiedzUsuńNo ja mam nadzieję, że nie zabiłaś Harry'ego! Uff, no. Cieszę się z kanonicznego rozwoju sytuacji.
ŚLUB W CZASIE WALKI. Bardziej epickie nie mogło być, co? :D
Raphael... w pewien sposób czuję ulgę, że tak się to skończyło. Ten chłopak oszalał - własnie, może z miłości - i nie potrafił już zachowywać się racjonalnie. Teraz czas na Pansy i Teo. Po wojnie, oczywiście.
W scenie rozmowy z Tomem w Wielkiej Sali: konsternację, nie koncentrację ;) Ooo nie, co z Harrym. Nie lubię Cię za te drobne, ale istotne odstępstwa od kanonu :P
O, i przechodzimy od razu do powojnia?
No właśnie, Marcus... tak jak podejrzewałam. Obawiam się, że będzie załamany...
Wydaje mi się, że nie podaruję Ci śmierci dziadka Notta.
Wiesz co, jak piszę komentarze na bieżąco z tekstem to czytanie zajmuje mi dwa razy więcej czasu ;)
Pozdrowienia serdeczne,
Merill
Oj, nie mogłam się powstrzymać przed tym ślubem! Zawsze mi się to kojarzy z Willem i Elizabeth z Piratów :D
UsuńWybacz, jak mówiłam kanon i ja żyjemy raz w zgodzie, raz niezbyt się lubimy!
Dziadek Notta? Rany, ktoś zwrócił uwagę i na niego, a ja go tak bardzo lubiłam!
Cóż, rozdziały długie, więc rozumiem.
I bardzo dziękuję za rozbudowane komentarze. I wyłapywanie błędów :D
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥