18 sierpnia 2017

Rozdział 2, w którym świat bywa piękny

Zapomniała już jakiś czas temu jak to jest być bogatą, próżną dziedziczką wielkiego rodu. Teraz, przez krótki moment, patrząc na swoje odbicie poczuła jak granica między dawną Pansy, a tą, zatarła się. Wpatrywała się w nią młoda kobieta w eleganckiej, czarnej sukience z dekoltem w serek i miłym
w dotyku bolerku. Nagła zmiana trampek na buty na wysokim obcasie sprawiła, że jej stopy przez jakiś czas protestowały. Czarne włosy było świeżo obcięte do ramion i lśniły zdrowo, a grzywka idealnie opadała na czoło. Dzięki nowej fryzurze poczuła się lepiej oraz świeżej. Niczym feniks. Odrodziła się z własnych popiołów i była gotowa lśnić.

- Zamówiłem wino – poinformował ją Draco, kiedy wróciła z łazienki i przeszła przez ogromną, piękną salę w ich ulubionej restauracji, by dołączyć do przyjaciół. Ich stolik stał z boku tak, że mogli wyglądać przez duże okna na deszczową panoramę Londynu.

- Mam nadzieję, że nie kosztowało majątek – wymruczała, posyłając obu słaby uśmiech, gdy podnieśli się kulturalnie, kiedy podeszła, a później odsunęli jej krzesło. – Nie będę pić.

- Daj spokój, Pansy, czy macie aż tak surowe reguły? Zero alkoholu? – Blaise przewrócił oczami, odrywając wzrok od widoku i przenosząc na nią zmęczone, smutne spojrzenie. – Dobrze wiem, że nie. Harry jakoś nie powstrzymuje się od spotkań w pubie.

- Nie nauczyłeś się jeszcze, skarbie? Harry może wszystko – zaśmiała się cicho, wyciągając dłoń
i splatając palce z palcami mulata. – Jak się czujesz?

- A jak może się czuć nieznany muzyk, którego piosenki są ostatnio głównymi przebojami? – posłał jej szeroki uśmiech, który nie dosięgną jednak oczu. – Jestem zachwycony.

- Blaise…

- Jestem już dorosły, Pansy, nie martw się tak. Wiem, że muszę jeszcze trochę poczekać nim znajdę Aryę, a potem… potem będzie już dobrze – zapewnił ją, ściskając na chwilę mocniej jej rękę. – Nie psujmy sobie nastrojów. Ważne, że chociaż wasza dwójka jest szczęśliwa.

- Jeden za wszystkich, Blaise, a wszyscy za jednego – zaprotestował Draco, unosząc leciutko koniuszki ust. – Wiesz, że tak jest bezpieczniej.

- Wiem. Na dodatek nie jestem pewien, jak takiego newsa zniosłoby nasze społeczeństwo. Wystarczy, że zapowietrzają się na myśl o śmierciożercy i przyjaciółce Wybrańca – dodał tym razem ze szczerym rozbawieniem, unosząc obie brwi. – Ostatnio widziałem, że dostaliście nowe ksywki?
Księżniczka i Łotr? Piękna i Bestia? Złote Dziewczę i Czarny Rycerz?

- To i tak nic wielkiego. Są jeszcze sondaże i ankiety – zaśmiał się Malfoy, mrużąc powieki. –
Jak długo przetrwa nasz związek? Jaka suknia ślubna będzie pasować do Hermiony? Gdzie powinniśmy urządzić ślub? Jak będą miały na imię nasze dzeci ?

- Przynajmniej skończyli namawiać ją, by z tobą skończyła – Pansy machnęła dłonią, uśmiechając się szeroko, kiedy kelner przyniósł im lodowe desery, które uwielbiali od pierwszego pobytu tutaj. Zgodnie z tradycją narzuconą przez małego Zabiniego wiele lat temu, zaczynali posiłek od słodkości.

- Pasuje do ciebie ta fryzura – zawyrokował Draco, oblizując łyżkę i kiwając głową. – Wiedziałem, że potrzebujesz ściąć włosy.

- Draco Malfoy, nasza domowa kosmetyczka – mruknął Blaise, zerkając z ukosa na Pansy. – Ale fakt. Jesteś piękna.

- Inaczej byśmy się nie przyjaźnili – dorzucił ze śmiechem Draco, a po chwili pogrążył się w rozmowie z przyjacielem na temat stażu oraz ciekawych przypadków. Pansy wsunęła do buzi kolejną porcję czekoladowych lodów, wzdychając z rozkoszy. Wiele razy wyobrażała sobie ich trójkę jako dorosłych, wysoko postawionych arystokratów, którzy spotkaliby się tutaj rozmawiając o nowych inwestycjach i planach. Nie spodziewała się jednak, że taki dzień tak szybko nastąpi. Że ona znów będzie się czuć tak dobrze wystrojona w sukienkę, która kosztowała ją sumkę liczoną z niemal czterema zerami, z fryzurą, która również opróżniła dziś jej ciężki portfel oraz niewygodnych, a za to ładnie prezentujących się obcasach. I oto, proszę państwa, spełnił się jej dziecięcy sen. Siedziała w towarzystwie przystojnych, a co ważniejsze całych i zdrowych przyjaciół, słuchała ich głosów, obserwowała uśmiechy i czuła, jak brud wojny odpływa. Oczy Blaise’a przestają być smutne oraz puste, a usta Draco z powrotem układają się w szczere uśmiechy. Nigdy nie przypuszczała, że w ich rozmowach będzie pojawiać się imię Hermiony, Harry’ego, bądź innych Gryfonów. Że ich przyjaźnie ze Ślizgonami zmienią się, że całe życie obróci się do góry nogami. A jednocześnie czuła, że tak miało być.

Siedziała właśnie w tym miejscu, które zaplanowało dla niej życie. Siedziała, oddychała, jadła, żyła. Szary Londyn przed nią, wydawał się niczym nie różnić od tego, na który patrzyła kiedyś z takim znudzeniem. A jednak zmienił się.

I świat, i oni. Ich życia zmieniły się diametralnie, przez ostatnie dwa lata. I nie oddałaby ich za żadne skarby świata. Skoro każda jej decyzja, każdy wybór, miał doprowadzić do tego dnia, w tym miejscu,
z tą dwójką obok? Chciała tego. Żyła dla tego.

- Blaise, zostałeś wybrany na ojca chrzestnego Millicenty, więc mam nadzieję nie obrazisz się, jeśli to Draco zostanie nim dla mojego pierworodnego? – zapytała spokojnie, sprawiając, że obaj przerwali rozmowę na temat zapalenia wyrostka u dwunastoletniej dziewczynki. Spojrzeli na nią z zaskoczeniem oraz delikatnym rozbawieniem.

- Oczywiście, bo taki tytuł jest bez znaczenia, skoro i tak będę ulubionym wujkiem– stwierdził Blaise, przewracając oczami na prychnięcie blondyna. – Wybacz, Draco, ale ja będę zabierać go na koncerty i imprezy z branży, a ty? Zafundujesz badania? Konferencje o wnętrznościach?

- Sam mój urok sprawi, że nie będzie chciało mieć innych wujków niż mnie – odparował jasnowłosy, cmokając z dezaprobatą. – Czemu pytasz teraz? Mamy jeszcze sporo czasu nim będziemy musieli się spierać z Blaisem, kto jest lepszym wujaszkiem.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że wyjechaliście z Teodorem do Las Vegas i pobraliście się w brzydkim klubie? – Blaise zamrugał, unosząc kieliszek z winem i upijając łyk. – Wolałbym skupić się
w pierwszej kolejności na planowaniu ślubu, niż modelu rodziny.

- A jeśli nie chcę brać ślubu? – wzruszyła ramionami, kiedy wymienili zdumione spojrzenia – Kocham Teodora, ale może nie chcę brać jeszcze ślubu.

- Nie zmuszamy cię do tego – zapewnił ją Draco, zagryzając wargę z rozmyśleniem. – Po prostu, pamiętam twoje marzenia jako dziewczynki z kokardami we włosach. Huczne wesele i masa celebrytów.

- Teraz wolałabym skromne, a niestety pech chciał, że moi przyjaciele to znani ludzie – mruknęła niechętnie, marszcząc czoło. – Nieślubne dziecko to duża sensacja?

- Troszkę – przyznał Blaise, uśmiechając się krzywo. – Martwisz się, że Teo ci się nie oświadczy?

- Możemy z nim porozmawiać – dorzucił Malfoy, prostując się szybko na krześle. – Wiesz, jak facet
z facetem podpytać o jego zamiary.

- A potem niczym plotkary zdać mi relacje? – uniosła brew rozbawiona ochoczymi zapewnieniami, że stoją za nią murem. – Nie. Nie planuję pobrać się z Teo w najbliższych dziewięciu miesiącach. Wystarczą nam dwa huczne wesela, prawda?

- Nie musicie przecież zawrzeć małżeństwa w przeciągu dziewięciu miesięcy – zauważył żwawo Zabini, marszcząc nos. – Możecie i za piętnaście na przykład?

Uśmiechnęła się nieśmiało, rzucając im obu znaczące spojrzenia. Zobaczyła, jak to oczy Blaise’a pierwsze z niezrozumiałych zmieniają się w zaskoczone oraz niedowierzające. Uniósł obie brwi, przeczesując nerwowo ręką włosy i rzucając okiem na jej wciąż płaski brzuch. Draco wciąż mrugał, czekając, aż wyjaśni mu tą zdumiewającą informację jaśniej.

- Och – westchnął Zabini, patrząc to na nią, to na blondyna, to na swoje ręce, które zadrżały.

- Co och? – zniecierpliwił się Draco, rzucając przyjacielowi niechętne spojrzenie. – O co chodzi?

- Dziewięć miesięcy, kretynie – warknął Blaise, uśmiechając się blado.– Jak to możliwe, że chcesz zostać uzdrowicielem i nie rozumiesz?

- Oo, och – blondyn otworzył buzię, wpatrując się otwarcie w przyjaciółkę. – Ale… jak?

- Na Salazara, czy Harry wiedział jak mało wiesz, nim kazał dać ci staż? – Blaise klepnął się w czoło, opierając po chwili łokcie o stół i chrząkając. – Dobrze, to pewnie najlepszy moment, by o tym porozmawiać, byś nie wygłupił się przy Hermionie. Otóż, gdy czarodziej i czarownica bardzo się kochają, to…

- Blaise. – Pansy uniosła dłoń, ucinając jego wywód. Spojrzała na obu z powagą, kładąc ręce na stole. – Proszę, nie teraz. Właśnie wam powiedziałam, że jestem w ciąży.

- W porządku. – Draco otrząsnął się z zaskoczenia, oblizując spierzchnięte usta. – Czy jesteś pewna?

- Zrobiłam kilka razy testy, spóźnia mi się jakiś czas już i… zaczęło się poranne opróżnianie żołądka – wyliczyła, zaciskając powieki. – Nikt o tym nie wie. Oprócz Erika i was.

- Hutz wie? – Zabini parsknął śmiechem, niemalże krztusząc się winem. – Ojejku, chciałbym zobaczyć jego reakcje.

- Nie wiem co robić – szepnęła, otwierając oczy, kiedy poczuła chłodne palce blondyna krzyżujące się z jej. Po chwili i Blaise złapał znów jej rękę w swoją i ścisnął.

- Chcesz urodzić? – zapytał tym razem bez śladu śmiechu czy żartu, a brązowe oczy wbiły się w nią przeszywająco. – Czy mamy skombinować jakiś eliksir…?

- Blaiseie  Nigellusie Zabini, odwołaj tę ofertę – warknęła, rozluźniając się jednak po chwili. – Chcę urodzić. Urodzę. Po prostu… to trochę komplikuje.

- Masz na myśli kurs, czy relacje z Teo? – Draco uśmiechnął się, gdy skinęła głową niepewnie po raz kolejny. – Nott cię kocha i pokocha to dziecko. Jeden problem rozwiązany.

- A drugi pomoże rozwiązać zapewne i Harry, i Hutz najlepiej – dokończył Zabini, również posyłając jej radosne spojrzenie. – Pansy, to naprawdę wspaniała wiadomość.

- Nie jesteście… źli? Rozczarowani? – zapytała cichutkim głosem, pociągając nosem, gdy obaj się zaśmiali.

- Żartujesz? To najlepsza wiadomość od dobrych paru miesięcy – Blaise uniósł kieliszek z winem, niemo każąc im zrobić to samo. Pansy złapała swoją szklankę z wodą oraz miętą, wznosząc z nimi toast. – Za nowego członka rodziny!

- Za nowego członka rodziny – powtórzyła równo z jasnowłosym, a minutę później głównym tematem były plany obu panów na zapewnienie jej dziecka o tym, który jest lepszym wujkiem. Wzięła łyk wody, czując jak częściowo stres ją opuszcza. Wiedziała, że ta dwójka wciąż będzie stała za nią murem. Za nią i jej dzidziusiem.

Teraz wystarczyło poinformować przyszłego tatusia.

***

- Dzisiaj nasz wielki dzień, dzieciaku, więc proszę bądź grzeczny i nie każ mamusi biec znów do łazienki – wymamrotała, wbiegając po schodach do Głównego Gmachu, gdzie miały się odbyć egzaminy z ostatnich wykładów. Najbardziej obawiała się, że wraz z nadejściem ósmego tygodnia, z trudem będzie mogła ukryć już swój stan. Ku jej zdumieniu, wszystkie spodnie wciąż na nią pasowały, a problemem okazały się biustonosze! Jej piersi urosły, co zaskoczyło ją bardziej, niż zapewne powinno. Zerknęła kontrolnie na szatę, ale wyglądała normalnie.

- Pansy, czy ty rozmawiasz sama ze sobą? – zapytał Connor, gdy podeszła do ich ekipy czekającej na korytarzu.

- Tak czasem mam, gdy za dużo czasu spędzam z osobami, które nie dorównują moim wynikom IQ – mruknęła, poprawiając torbę i stając obok Harry’ego, który zajadał się jeszcze tostami. – I tak, Connor, sprawdziłam twoje wyniki. Nie mogę zaniżać swojego poziomu intelektualnego.

- Poczułem się jak dawniej – westchnął rozbawiony Harry na widok niemrawych min kolegów. –
To naprawdę normalne u Pansy o poranku. Mówiłem wam, że z jakiś powodów  trafiła do Slytherinu.

- Owszem, nie drażnij śpiącego węża – przytaknęła, posyłając chłopcom uśmiech na pocieszenie i puszczając oczko chichoczącej Lexi. – Jesteście przygotowani?

Wyciszyła ich głosy, gdy chętnie zaczęli ostatni raz omawiać i wzajemnie sprawdzać swoją wiedzę. Ona była pewna swojej wiedzy, bo kto inny lepiej może ją przygotować niż Nott? Ostatnie dni spędziła jednak zaczytana, jak się wydawało jej współlokatorce w jakimś kryminale, ale musiała ze wstydem przyznać, że podmieniła okładki i wczytywała się w prawidłowy rozwój dziecka w łonie matki. Wiedziała, że musi udać się do lekarza, co przypominał również nadgorliwie Draco, ale wciąż odkładała to w czasie. Zastanawiało ją, czy tę samą książkę kiedyś przed oczami innych ukrywała Milli? Czy wpatrywała się w swoje odbicie w łazience w Hogwarcie i zastanawiała, jak dalej postępować? Jak ukryć ciąże przed nauczycielami i znajomymi? Ile miała sił? I skąd je brała?

- Pansy? O czym myślisz? – zapytał Harry, robiąc krok w bok od ich znajomych i opierając się ramieniem o filar. – Ostatnio jesteś wciąż w innym świecie.

- Jest coś, o czym powinnam powiedzieć Teodorowi, ale nie wiem od czego zacząć – powiedziała w końcu, rozluźniając się pod czułym dotykiem przyjaciela, który poczochrał ją po włosach z rozbawieniem. Robił tak od pierwszej chwili, gdy zobaczył jej nową fryzurę, co ją często irytowało, a jego bawiło.

- Gdy ja muszę coś komuś powiedzieć, a nie wiem jak, to idę do takiej osoby jak najszybciej i mówię co mi przyjdzie do głowy – stwierdził w końcu niczym mędrzec, wzruszając ramionami. – Jeśli to coś pilnego, to powinnaś zrobić to teraz.

- Masz rację – przytaknęła, obracając się i poprawiając w nowym odruchu grzywkę. Szybko znalazła
w tłumie innej grupy czekającej na egzamin, swojego ukochanego. Bez słowa oddaliła się od zielonookiego, starając się przecisnąć przez tłum do Teodora. Nastąpiło zamieszanie, gdy drzwi do auli zostały otwarte i przyszli aurorzy chcieli szybko dostać się do środka.

- Teo! – krzyknęła, wyciągając rękę i ledwo chwytając go za rąbek koszuli. Nott zatrzymał się zaskoczony, zerkając na nią przez ramię i marszcząc brwi, bo tłum pociągnął go dalej. Jęknęła zirytowana, sama wpychana do środka. Stanęła na palcach widząc, że chłopak wciąż się w nią wpatruje.

- Jestem w ciąży – powiedziała bezgłośnie, ale wciąż patrzył na nią z niezrozumieniem. Powtórzyła kolejny raz, wolniej ruszając ustami. Teraz Teodor wchodził już na swoje miejsce, kilka rzędów przed wyznaczonym jej miejscem, ale zobaczyła jak jego źrenice się rozszerzają. Poczuła jak ktoś popycha ją lekko w bok, starając się przecisnąć obok, więc posłusznie szybko przesunęła się na swoje miejsce. Usiadła na krześle spoglądając w dół, gdzie w rzędzie „N” siedział jej Teodor i ze sztywno wyprostowanymi plecami, nie odrywał wzroku od tablicy.

- Proszę o ciszę – profesor Montgomery uniósł ręce, a aula pogrążyła się w ciszy. Arkusze pojawiły się przed nimi, tak samo jak, przygotowane już wcześniej pióra. – Macie trzy godziny na wypełnienie testów. Proszę nie opuszczać sali do końca trwania egzaminu. Życzę państwu powodzenia. Zaczynamy.

Pansy oderwała w końcu wzrok od pleców Teodora, spoglądając na zapieczętowany test leżący przed nią. Wzięła głęboki wdech na uspokojenie, a później otworzyła pierwszą stronę. Jej sytuacja nie poprawi się, jeśli zepsuje sobie karierę. Da radę.

***

- Czy między wami wszystko okej? – zapytał Harry, kiedy rozpoczęli trzecie okrążenie wokół jeziorka przed Wschodnim Akademikiem. – Mówiłaś, że musisz mu o czymś powiedzieć, a po egzaminie zniknął bez słowa i…

- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Potter – wydyszała, powstrzymując jednak chęć zatrzymania się, bądź zwolnienia tempa. – Ale nie wiem.

- A troska? Ja się troszczę, a nie wciskam nos w nie swoje sprawy – stwierdził obrażony, ale pod jej pełnym politowania wzrokiem skapitulował. – No dobrze. Nie chcę, by przez moją radę wasz związek ucierpiał.

- Masz rację, dajesz idiotyczne porady – przytaknęła, przeskakując przez kamień leżący na ich drodze. – Powiedziałam mu, że jestem w ciąży.

- Co? – wydukał Wybraniec, potykając się i lądując twardo na kolanach. Spojrzał na nią spod ciemnej czupryny, rozdziawiając buzię. – Co zrobiłaś?

- Powiedziałam, że jestem w ciąży – westchnęła, opierając dłonie o uda i biorąc płytkie oddechy. – Czemu tak patrzysz?

- Nie wierzę, że tuż przed egzaminem postanowiłaś mu powiedzieć, że jesteś w ciąży – osunął się na ziemię, siadając po turecku i ocierając kawałkiem koszuli czoło. – Pansy, tak się nie robi!

- Przecież sam mi tak poradziłeś! – wytknęła mu, siadając obok i prostując nogi. – Nie mogłam tego dłużej ukrywać!

- Ale nie mówi się TAK ważnych rzeczy, przed TAK ważnymi testami! – zaprotestował, uderzając dłonią w czoło. – Daję beznadziejne rady.

- Masz rację, beznadziejne – mruknęła, dmuchając na lepiącą się do jej czoła grzywkę. – Byłam tak zestresowana, że nie pomyślałam.

- Każdemu się to zdarza – wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko i dźgając palcem jej brzuch. – Czyli tam jest dziecko?

- Tak, Harry, tam jest dziecko – przewróciła oczami, gładząc jednak odruchowo delikatnie brzuch. – Co o tym myślisz?

- Jestem zaskoczony, ale… - kolejny raz uniósł ramiona nonszalancko, nie przestając jednak się uśmiechać .– Będę najlepszym wujkiem na świecie.

- Och, Salazarze, kolejny – zaśmiała się, biorąc niewielki kamyk i wrzucając go do wody. – Wciąż się na mnie patrzysz, Potter.

- Nie wyglądasz, jakbyś była w ciąży – chrząknął, nagle marszcząc czoło z troską. – Czemu nie mówiłaś? Nie biegalibyśmy tylko.. poszli na lody? Kupili korniszony?

- Nie jestem chora, tylko w ciąży, mogę biegać – prychnęła, kiedy znów rzucił na jej brzuch nieufnym wzrokiem. – Tam jest dziecko, nie potwór.

- Właśnie tego się obawiam. Niedaleko pada jabłko od jabłoni – teatralnie zadygotał ze strachu. – Geny twoje i Notta? Och ludzkości, strzeż się!

- Ale z ciebie dzieciuch – wystawiła język, kopiąc go z zaskoczenia tak, że wpadł po kolana do chłodnej wody. – Przynajmniej mogę poćwiczyć matkowanie na tobie.

- Stwierdzam, że jesteś w tym średnia – jęknął, podnosząc się i patrząc na przesiąknięte spodnie. – Zemszczę się!

- Nie możesz! – krzyknęła, zrywając się jednak na nogi, kiedy zrobił krok w jej kierunku. – Immunitet przyszłej matki!

- Przecież nie jesteś chora – prychnął, biegnąc za nią i chwycił ją szybko w pasie. Pisnęła, kiedy nie puszczając jej, pobiegł do wody. Zimne jezioro zmroziło jej palące mięśnie, a ona zakrztusiła się śmiechem, gdy Harry zanurkował obok niej. Rozłożyła ramiona, opadając na plecy i zanurzając powoli głowę. Przymknęła powieki, czując ciepłą dłoń Harry’ego, kiedy pociągnął ją głębiej.
Była szczęśliwa. I wdzięczna, że Harry poprawił jej humor.

***

- Przebiorę się i urządzimy sobie wieczorek pokerowy?

- Jasne, wezmę prysznic, więc wchodź bez pukania – machnęła ręką, obserwując wesoło odbiegającego Pottera, który zostawiał mokre ślady na podłodze. Sama ruszyła w drugą stronę, szybko przemierzając korytarze, by dotrzeć do pokoju jej i Lexy. Weszła do środka, czując pierwszy dreszcz zimna przebiegający jej przez plecy.

- Lex, Harry zaraz przyjdzie – krzyknęła, zrzucając buty oraz rozpinając pierwsze guziki koszulki. Stanęła w drzwiach do pokoju, zamierając, gdy zamiast jasnych oczu współlokatorki napotkała ciemniejsze.

- Wpadłaś do jeziora? – zapytał, unosząc powoli jedną brew, gdy powoli przesuwał po niej powłóczystym spojrzeniem. – Wybacz, nie wiedziałem, że z Harrym macie plany na wieczór.

- Nie, to znaczy tak, ale… - oblizała usta, wiedząc, że zachowuje się idiotycznie. – To nic ważnego. Można to przełożyć, jeśli ty… chciałbyś?

- Nie, w porządku – wzruszył ramionami, nie podnosząc się jednak z jej łóżka. – Lepiej pójdź się przebrać.

- Tak, lepiej tak – szepnęła, sięgając po suche ubrania i uciekając do łazienki. Zamknęła drzwi, opierając się o nie plecami i wypuszczając powietrze. Wariowała. Nie spieszyła się zbytnio z wycieraniem i przebieraniem. Wolała odłożyć tę rozmowę jeszcze przez chwilę. Kiedy jednak po raz trzeci przeczesała grzebieniem włosy, nie mogła dłużej czekać. Wróciła do pokoju, nie dziwiąc się zbytnio, że Teodor przysiadł tym razem przy biurku, wyglądając przez okno. Lubił ten widok, często szkicował, gdy ona czytała kolejny kryminał.

- Pansy? – drgnęła, gdy przesunął wzrok z powrotem na nią, przyglądając się jej uważnie. – Czy to prawda?

- To, co powiedziałam rano? – chrząknęła, stając przed nim i układając dłoń na płaskim brzuchu. – Tak. Będziesz ojcem.

- Będę tatą – powtórzył, wyciągając powoli rękę i kładąc tuż obok niej na koszulce. – Tatą?

- Będziemy rodzicami – przytaknęła, przyglądając się, jak jego piękne oczy zaczynają błyszczeć niesamowitym szczęściem, a on jednym ruchem przyciąga ją do siebie, by złożyć na jej ustach słodki pocałunek. Westchnęła, czując łzy spływające po jej policzkach i brodzie, rozkoszując się smakiem jego warg. Odsunęła się minimalnie, by zaczerpnąć tchu i uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że i po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Parsknęła śmiechem,  mocno obejmując ukochanego i pozwalając mu, podnieść siebie do góry.

- Będziemy mieli dziecko – szepnął w jej włosy, nie chcąc wypuścić z uścisku. – Będziemy rodzicami.

- Kocham cię – wyznała, pozwalając pociągnąć się na łóżko, gdzie nie wyplątując z silnych ramion, ułożyli się obok siebie. Przymknęła powieki, gdy palcami zaczął masować jej brzuch. Zapomniała już o Harrym, który z delikatnym uśmiechem, niezauważony przez nich wymknął się z pokoju i wrócił do siebie. Zapomniała o całym świecie, bo o to jej życie na nowo stawało na głowie.
A centrum ich wszechświata, znajdowało się pod jej sercem.

Będą rodzicami.

***


- Wyglądam fatalnie.

- Wyglądasz fatalnie – przytaknęła spokojnie, nie odrywając wzroku od widoku za oknem. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy zauważyła jak Harry i Blaise wskakują wesoło do jeziorka i przepychają się nawzajem, jednocześnie namawiając Nathaniela do skoku z pomostu. Tuż za nimi szedł powoli Teodor, trzymając za rączkę Milli, która za tydzień skończy roczek. Dziewczynka miała zrobionego na czubku głowy kucyka, który podskakiwał, gdy dreptała za wujkami. Niesamowite, jak szybko rosła.

- Nawet na mnie nie spojrzałaś, Parkinson!

Westchnęła, obracając się, by móc zerknąć na przyjaciółkę. Uniosła kąciki ust, gdy w końcu ujrzała ją w pełnej krasie. Olśniewająca. Astoria Rozalie Greengrass była piękna. W białej sukni kończącej się tuż nad ziemią, z ciągnącym się za nią trenem, białymi różyczkami w pasie i długim welonem.
Była olśniewająca.

- Nie jest tak źle  – stwierdziła w końcu z krzywym uśmiechem, przewracając oczami, gdy dziewczyna znów jęknęła z frustracją. Cóż, niezbyt dobrze wybrała ją jako pomoc. Uwielbiała zakupy, to fakt. I lubiła ładnie wyglądać. Elegancko i wygodnie. Ale kiedy nie miała nastroju na przebieranki, to jedynie ją to zamieszanie irytowało. A szczególnie omawianie szósty raz z Astorią tego samego.

- A ty? Może się w końcu odezwiesz, hm? – Zielone oczy przesunęły się z niej, na siedzącą wygodnie na fotelu Hermionę, która uniosła wzrok znad czytanej książki i rzuciła okiem na przyjaciółkę. – Zawsze masz tyle do powiedzenia, a teraz cisza.

- Nie jesteś w ciąży? Masz takie wahania nastroju, że zaczynam się martwić – mruknęła Gryfonka, opierając brodę na dłoni i mierząc uważnym spojrzeniem zirytowaną dziewczynę. – Z czym teraz jest problem?

- Z włosami. Mówię przecież, że nie chcę jednak, by były rozpuszczone, a wtedy welon totalnie nie pasuje. A chcę taki welon! – Greengrass uniosła gwałtownie ramiona, sprawiając, że krzątające się wokół niej asystentki krawcowej, odsunęły się szybko. Pansy spojrzała na nie ze współczuciem. 

Przez ostatnie tygodnie były wzywane do upierdliwej klientki co kilka dni, na poprawki. A to materiał okazał się  zły, a to tren był za długi, różyczka była w złym miejscu. Buty zdążyli wymienić pięć razy, nim w końcu panna młoda je zaakceptowała.

Absurd. Pansy naprawdę się z tego śmiała, ale czasem z trudem powstrzymywała się, by nie uderzyć Astorii. Ślub zbliżał się wielkimi krokami, to prawda, jednakże zachowanie arystokratki zaczynało być denerwujące. Nie wyobrażała sobie, oczywiście, co musiała czuć Toria. Za parę tygodni przestanie nosić nazwisko Greengrass, a dumnie zmieni je na Potter.

- Twoje krzyki, księżniczko, słychać już przy schodach – Pansy odetchnęła z ulgą, kiedy do dużego pokoju wszedł Draco. Nie powstrzymała uśmiechu na nagłe szczęście, wymalowane w brązowych oczach Hermiony, która niczym mała dziewczynka w podskokach podbiegła do blondyna i wskoczyła na niego. Odwróciła wzrok, bo ich pocałunek był zbyt czuły oraz intymny, by chciała przeszkodzić w tej chwili. Co innego, rozkapryszona księżniczka.

- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale to ja przeżywam dramat! – sarknęła zielonooka, zeskakując
z podestu, na którym stała, gdy krawcowe nanosiły poprawki. Cały salon zmienił się przez ostatni czas na tyle, że Pansy zaczęła żałować, że zgodziła się udostępnić im do tego swoją posiadłość. Gdzie nie spojrzała,  wisiały tam różne materiały, w różnych odcieniach oraz przeznaczone na ważne – zdaniem panny młodej – rzeczy.

- Mamy jeszcze trochę czasu – uspokoił ją Draco, odrywając usta od malinowych warg Hermiony, która z zadowoleniem pozwoliła się pociągnąć przez ukochanego z powrotem na fotel. – Całe szczęście, kochana, że jestem twoim przyjacielem.

- Lepsze to, niż narzeczony  – burknęła Astoria, przewracając oczami i wzdychając. – Za co, mam być wdzięczna?

- Za to – skinął na drzwi Malfoy, a chwilę później do pokoju weszły kolejne osoby. Pansy zamrugała, gdy piątka przybyłych zaczęła zachwycać się nad wyglądem Astorii. Dziewczyna wyprostowała się odruchowo, a jej oczy rozszerzyły się, na widok stojącego w środku mężczyzny.

- Corin Blanche! – ukłonił się francuz, który słynął na świecie, jako mistrz fryzjerstwa. 

Nawet Hermiona wydawała się być zdumiona, że jeden z najbardziej rozchwytywanych stylistów na świecie, od tak pojawił się wraz z nimi w pokoju. Corin miał jaśniejsze włosy od Draco i Narcyzy razem wziętych oraz rażąco lazurowe oczy, które błyszczały zazwyczaj wesoło.

- Och, belle! – zaklaskał fryzjer, wyciągając dłoń, by obrócić wciąż oszołomioną Astorię dookoła. Zaczął mamrotać pod nosem do swoich asystentów, którzy potakiwali nieustannie. Pansy rzuciła okiem na Draco, który zapewne wydał nie małe pieniądze, by ściągnąć tutaj tego człowieka. 

Malfoy jednak skupił się już na siedzącej mu na kolanach Gryfonce, która szeptała mu coś do ucha. To prawdopodobnie ostatnie spotkanie zakochanych przed egzaminami Hermiony, do których ta rzetelnie się przygotowywała od początku roku.

- Kocham was! – wymruczała szczęśliwa Astoria, kiedy krawcowe pomagały jej ściągnąć suknię. 

Pansy uśmiechnęła się, chociaż brawa za uspokojenie zdenerwowanej dziewczyny, należały się szczególnie jasnowłosemu. Corin poklepał krzesło, na którym chętnie usiadła Greengrass i rozpoczął przygotowania do ujarzmienia i ułożenia jej włosów. Jego asystenci niczym niewolnicy, skakali wokół nich i szykowali cały przyniesiony sprzęt.

- Możemy się ewakuować – ucieszyła się, popychając przed sobą parę przyjaciół, która zaczęła się śmiać. Uwolnieni od napastliwej, burkliwej oraz złośliwej Astorii, odetchnęli z ulgą.

- Jesteśmy ci winne przysługę – przytaknęła Hermiona, splatając palce z ukochanym i spoglądając na niego spod rzęs. – Naprawdę, jesteś naszym bohaterem.

- Sam byłem już zmęczony tą wariatką – wzruszył lekko ramionami, muskając ustami policzek Gryfonki, a po chwili obejmując i Pansy. Zeszli na dół, dołączając z chęcią do pozostałych przyjaciół, którzy odpoczywali w ogrodzie.

- Da! – Milli wyciągnęła ręce do blondyna, uśmiechając się słodko i chichocząc, gdy Malfoy wziął ją posłusznie na ręce. Dziewczynka posłała im jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, układając się wygodniej w ramionach chłopaka. 

Ostatnio zaczęła ich po swojemu nazywać i w ten sposób Draco został Da, Harry – Ly, Blaise – Ble, Teodor – Te, Hermiona – Mia, Astoria – A, a ona sama, Si. 

Wszyscy uważnie śledzili rozwój ich podopiecznej i żal było przyznać, ale mała już była ich rozpieszczoną księżniczką. Opieka nad dziewczynką nie była łatwa, ale zgodnie współpracowali. Nie raz zdarzyło się, że Harry na wykładzie pojawiał się z dzieckiem na rękach, co spotykało się ze śmiechem znajomych i krzywymi spojrzeniami profesorów, jednak nikt nie komentował. Równie często mała chodziła wesoło po studiu, gdzie Zabini przygotowywał nową płytę, a jej śmiech został uwieczniony w jednym z singli. Blondyneczka zawitała już również w Hogwarcie, gdzie Hermiona wraz z Charliem, pozwalali jej dreptać po błoniach. Najczęściej jednak nie odstępowała jej na krok Astoria, więc większość czasu spędzała na Grimmlaud Place, gdzie dziewczyna projektowała sierociniec.

- Cześć, Milka! – pocałowała małą w policzek, odsuwając przezornie włosy z jej zasięgu, gdyż ostatnio maleńka chętnie je ciągnęła. Chwilę później pocałowała też w policzek Teodora, który uwolniony od dziecka, zaczął wyciągać ze stojącego wiaderka z lodem butelki z piwem.

- Kiedy przyjęcie urodzinowe dla dzieciaków? – spytała Hermiona, siadając z zadowoleniem na soczysto zielonej trawie i zrzucając ze stóp baleriny. – Musimy w końcu coś ustalić.

- Może przed egzaminami? Ostatni relaks nim zdasz wszystkie testy? – Nott opadł na ziemię obok niej, szturchając stopą nogę Gryfonki, która przytaknęła z uśmiechem. – Jak ten ostatni temat z Transmutacji?

- Twoja książka dużo pomogła, dziękuję, Teo.

Pansy podała przyjaciółce butelkę piwa, samej otwierając sobie schłodzoną wodę i zerkając odruchowo na swój brzuch. Nie zaskoczyło ją w sumie, że wszyscy przyjaciele zaakceptowali tą zaskakującą wiadomość z radością. Po tym, jak Draco, Blaise, Harry, a co więcej Teodor się uradowali, to reszta nie mogła pozostać w tyle. Hermiona dowiedziała się od Notta niemalże od razu, a podobno jej szczęście było mocnym kopem dla Teo. Astorię uświadomiła o wszystkim, gdy w sklepie szukały nowych ubranek dla Milki i Teddy’ego, a kiedy pokazała śpioszki dla niemowlaka, Greengrass uświadomiła sobie od razu, co to znaczy. Nathaniel uśmiechnął się szeroko na wieść o bratanku, którym będzie mógł się zajmować, tak jak jego starszy brat nim.

Poszła nawet do szpitala, by poinformować Marcusa, ale chłopak jak zwykle nie dał znaku, że ich słyszy. Że wciąż jest z nimi.

- Pansy? – zamrugała, kiedy rozbawiony głos Gryfonki wyrwał ją z ponurych myśli. Zerknęła na przyjaciółkę, która uśmiechała się szeroko i przyglądała jej z ciepłem.

- Przepraszam, zamyśliłam się Herm – machnęła ręką, prosząc, by powtórzyła. Z ciekawością pozwoliła  wciągnąć się Hermionie w rozmowę o ciąży i jej przebiegu. Poczuła prawdziwą błogość, gdy dobrą godzinę później, wciąż leżała na ziemi, z głową Teodora na kolanach. Czuła się kochana i akceptowana przez swoją rodzinę, którą wspólnie stworzyli. Hermiona biegała z Nathanielem, Draco z Millicentą, a Harry z Blaisem przekonywali wszystkich by dołączyli do ich wybryków w jeziorze. Z nastawionego radia leciała jakaś wesoła piosenka, a wiatr delikatnie szumiał poruszając gałęziami. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, wciąż przyjemnie ich grzejąc i dodając uroku całej scenerii. Wyciągnęła rękę po kolejne ciastko, które Zabini poukładał na talerzu. Uwielbiała wypieki jego matki.

- Marzyłam o tym… - wymruczała, przeczesując jedwabiste włosy Teodora, który uniósł jedną powiekę, by na nią spojrzeć.

- O ciastku? – uniósł nieznacznie kącik ust, gdy prychnęła. – Czy zaczynają się te sławne kaprysy? Mam przynieść korniszony?

- Nie, nie o ciastku. Ale nie da się ukryć, że jest pyszne – westchnęła, oblizując palce ze smakiem
i kiwając głową dookoła. – Mam na myśli, to. Jesteśmy… szczęśliwi?

- Tak, to prawda – przyznał, przechylając się tak, by musnąć ustami jej brzuch i złożyć na nim delikatny pocałunek. – A niedługo będziemy jeszcze bardziej.

- Nie spodziewałam się tego tak szybko, wiesz? Nie tylko tego, że zostaniemy rodzicami, ale… - skrzywiła się, spoglądając z zamyśleniem w ciemne oczy Notta. – Że tak szybko będziemy mogli cieszyć się życiem?

- Chyba mamy inne definicje słowa „szybko”, bo jak dla mnie czekaliśmy na to zdecydowanie za długo  – stwierdził w końcu, unosząc się na łokciach, by móc spojrzeć na nią z jednej wysokości. – Dużo wycierpieliśmy i poświęciliśmy dla tego momentu. I długo czekaliśmy. Pamiętasz, wtedy w jaskini? Siedzieliśmy obok siebie po kolejnym pojedynku ze śmierciożercami, głodni i zmęczeni. Marzyłem wtedy tylko o tym.  O spokoju.

- Tylko o tym? – wymruczała, rozproszona lekko jego bliskością. Cholera, to nie w porządku jak bardzo łatwo pozwalała się rozbroić jego oczom, jego ustom, jego szelmowskiemu uśmiechowi. Pochyliła się odruchowo, chcąc pocałować go już z przeszło tysięczny raz, ale odsunął się nieznacznie.

- Marzyłem też o innych rzeczach… - przytaknął, przysuwając się bliżej tak, że ich oddechy mieszały się ze sobą. Przymknęła powieki, czując jak każdy najmniejszy nerw był teraz wrażliwy, a kiedy delikatnie skubnął ją w brodę drgnęła. Rozkoszny dreszcz przeszedł jej ciało i z cichym westchnieniem przybliżyła się jeszcze bardziej. Teo pochylił głowę dotykając ustami jej wrażliwego miejsca za uchem, a potem przesunął usta na żuchwę. Wsunęła palce w jego włosy, nie chcąc, by w jakikolwiek sposób się odsunął. Irytowały ją złośliwe komentarze Draco i Blaise’a, których bawiło jej zachowanie w pobliżu Teodora. Twierdzili, że miękła, a jej oczy lśniły. Za każdym razem, jednym spojrzeniem powstrzymywała ich od dalszych docinek. Nie mogła zaprzeczyć, że podczas związku z Nottem zmieniła się. A tym bardziej, jak bardzo podobało jej się to wszystko. Codziennie w lustrze przyglądała się Pansy Parkinson, która rzadko kiedy się nie uśmiechała. Wpatrywała się w brązowe, lśniące radością oczy, w usta rozciągnięte w lekkim uśmiechu oraz zarumienione policzki. Cieszyła się, że przestała widzieć w sobie potwora. Że udało się jej go ujarzmić. I w końcu mogła poczuć się normalnie.

- Na przykład o gorącym prysznicu.

- Co? – szepnęła, kiedy musnął delikatnie wargami jej usta, ale odsunął się, nim zdołała pogłębić pocałunek. Zmrużyła powieki zirytowana, ale i tak nie powstrzymała chichotu. – Gorący prysznic? Marzyłeś o gorącym prysznicu?

- Czemu to cię tak bawi, bella? To było okropne kąpać się w jeziorze, czy wkradać się ludziom do łazienek! – przewrócił oczami, kiedy znowu zachichotała, a policzki zabolały ją od szerokiego uśmiechu. – Niech piekło pochłonie świat, Pansy Parkinson uśmiecha się, jak głupi do sera.

- Jesteś szalony, Nott – skwitowała kulturalnie, obserwując, jak wsuwa do buzi kawałek ciasteczka
i mruczy z zadowoleniem. – Ale w miarę przystojny, więc cię zachowam.

- Ty normalnością też nie grzeszysz  – mruknął, spoglądając przez ramię na śmiejącą się grupkę,
a potem znów na nią. – Wiesz co? Nie zmieniałbym przeszłości, skoro ona doprowadziła nas dzisiaj tutaj.

- Ja też – przyznała, czując jednocześnie nieprzyjemne ukłucie na myśl o matce ich małej Milli oraz jej ojcu. Może jednak oboje by coś zmienili. Teodor wyczuł jej wahanie nastroju i ze smutnym uśmiechem pochylił się i pocałował ją delikatnie, skutecznie odwracając jej uwagę. Smakował jak jej Teo, słodyczą i kawą, a teraz również ciastkiem i gorzkim piwem. Mruknęła, gdy przygryzł jej dolną wargę.

- Zakochańce! – uśmiechnęła się, gdy na Teodora wskoczył Nathaniel, przewracając brata na plecy i odrywając go od niej. Nate przez ten niecały rok zmienił się diametralnie. Jego skóra zarumieniła się zdrowo, chociaż wciąż miał mleczną karnację, tak typową dla swojej rodziny. Szafirowe oczy lśniły życiem, które kiedyś tak łatwo z niego uciekało. Ciemne pukle zostały przycięte, by nie wpadały mu złośliwie do oczu, ale wciąż czochrały się wariacko. Ulubionym zajęciem Nathaniela były ciągłe zabawy z chłopakami oraz obowiązkowy kubek gorącej czekolady i czytanie książek z Hermioną. Pansy cieszyła się, że chłopiec tak łatwo zaakceptował jej relację z jego bratem, a co więcej przywiązał się i do niej.

- Popsułeś mi romantyczny pocałunek, Natie! – jęknął Teo, ale ze śmiechem podniósł brata i nim zakręcił. Dzieciak zapiszczał z radości, szczególnie, gdy wypuszczony wpadł prosto w przygotowane ramiona Pottera. Zgrzani oraz zarumienieni, usiedli wszyscy obok, a ich głosy mieszały się ze sobą, gdy znów zaczęli dyskutować na mało ważne tematy. W pewnym momencie siedząca na kolanach Blaise’a Milli zaśmiała się i pomachała, a oni spojrzeli w tym kierunku co dziewczynka. Przez trawę od strony willi, szła ku nim Astoria, z małym chłopcem w ramionach.

- Andromeda go podrzuciła. Widzisz, Teddy, kto tu jest? – Greengrass usiadła między Hermioną a Harrym, stawiając brzdąca na drżących nóżkach. – Tak, to Milli!

Teddy skończył niedawno roczek. Był ich małym rozrabiaką, który więcej czasu spędzał z nimi – szczególnie z Potterem – niż z babcią Andromedą. Mama Nimfadory nie narzekała na to jednak, a jeszcze bardziej wspierała młodego bohatera, który stracił głowę dla chłopczyka. Wszyscy równie mocno pokochali małego Lupina, co małą Flint. Ta dwójka również uwielbiała swoje towarzystwo, a ich obecność rozbrajała każdego. Teddy dużo płakał po wojnie. Pansy budziła się otulona ramionami Teodora i słuchała płaczu niemowlaka, do którego cicho mówił Harry. Kilka razy słyszała ciepły, czuły głos Wybrańca, który potrafił całą noc przesiedzieć z dzieckiem w ramionach i opowiadać mu niestworzone historie o jego rodzicach. W końcu, z biegiem czasu Teddy znów nabrał pogody ducha. Uśmiechał się oraz bawił radośnie, a nikt nie mógł zaprzeczyć, że najbardziej na świecie kochał Harry’ego.

Teraz Teddy przybrał swój ulubiony wygląd, więc na jego głowie lśniły błękitno krucze loczki, a oczy lśniły zielenią. Ubrany w ogrodniczki, boso, zrobił niepewne kroki i z zadowoleniem opadł na kolana Harry’ego.

- Cześć, szczeniaczku – przywitał go Harry, poprawiając chłopca na swoich kolanach i pstrykając go
w nos. – Dru coś mówiła?

- Jedynie, że mały nie mógł się doczekać, by do nas wrócić.  – Astoria uśmiechnęła się, wyciągając ręce do Milki, która z ochotą chciała się do niej przytulić. Dziewczyna zaczęła opowiadać o tym, jak cudowny jest Draco i że w końcu może spać spokojnie. Rozpoczęła się kolejna dyskusja o ślubie, weselu oraz ich miesiącu miodowym, a każda z siedzących osób uśmiechała się szeroko.

Pansy nie mogła powstrzymać się, od wpatrywania w nich wszystkich.

Obserwowała Harry’ego, który jednocześnie opowiadał chłopakom o narzekaniu Hutza na pomysł poprowadzenia Torii do ołtarza (oczywiście, bardzo się cieszył i wzruszył tą propozycją, ale nie byłby sobą, gdyby nie ponarzekał) i trzymał Teddy’ego, który podskakiwał mu na kolanach. Obok siedziała szczęśliwa Astoria, obejmująca czule małą blondynkę i zachwalająca swoją nową fryzurę. Para siedziała obok siebie, wymieniała co jakiś czas spojrzenia pełne miłości oraz pilnowała dwójkę brzdąców. Pansy nie była pewna, czy oni w ogóle zdają sobie sprawę, że już stworzyli swoją małą rodzinę. Że Teddy był ich synem, a Milli córeczką. Bo nikt nie mógł już zaprzeczyć, że Harry i Astoria stanowili główną parę opiekunów, czuwającą nad tą dwójką. Lubiła na nich patrzeć. Jak bez prośby wyczuwali, by chociażby podać małej ciastko, co zrobił właśnie Harry i cmoknąć w policzek,
czy poprawić spodenki oraz włosy niesfornemu chłopcu, co zrobiła właśnie Toria. Byli idealni.

Dalej siedziała Hermiona z burzą loków oraz pobrudzonymi atramentem palcami. Opierała się plecami o Malfoya, dyskutując z Ast i od czasu do czasu, muskając ustami ramię blondyna. Jej brązowe oczy, błyszczały za każdym razem, gdy Draco pochylał się, by pocałować ją w czoło, bądź by wyszeptać jej coś do ucha. Draco siedział po turecku, trzymając Gryfonkę i gładząc po brzuchu. Jego spojrzenie wracało co jakiś czas do ukochanej, mieniąc się w tych chwilach szczęściem i miłością. Pansy rozkoszowała się tą płynącą od niego radością, której nie potrafił ukrywać. Przy rozgadanym Malfoyu siedział Nate, słuchając uważnie każdego jego słowa. Teodor obserwował brata i przyjaciela z uśmiechem, muskając palcami jej nogę oraz posyłając szelmowski uśmiech. Po jej lewej stronie siedział Blaise, robiący głupie miny do dzieci i rozmawiał z Harrym.

To właśnie była jej rodzina.

Stworzyli ją powoli, budowali solidne fundamenty, a potem następne filary zaufania, lojalności i miłości.

To byli jej bracia i siostry.

Byli niezbyt normalni, niezbyt stabilni i niezbyt zdrowi psychicznie.

Rozbici, rozdarci, śniący koszmary i dzielący teraźniejszość.

Byli swoją przyszłością. Tworzyli ją.

Byli idealni.


***


- Czy to już drugi kawałek, który ukradłaś?

Pansy uniosła wzrok znad trzymanego talerzyka, na którym leżał pięknie udekorowany kawałek ciasta czekoladowego. Oblizała łyżeczkę, uśmiechając się z zadowoleniem i wzdychając.

- Trzeci, ale co poradzę? – Wzruszyła ramionami rzucając spojrzeniem na brzuch, który był powodem jej łakomstwa. – Nie mogę mu odmówić przecież.

- Chłopczyk? – Pokręciła głową, układając jedną dłoń na brzuszku i gładząc go delikatnie.

- Ostatnio, małe złośliwe, ustawiło się tak, że wciąż nie wiemy.  – Zmarszczyła brwi jakby chciała zrugać rozwijające się w niej dziecko za ośli upór, nie pozwalający im poznać jego płci. Najbardziej ubolewała nad tym Astoria, która wciąż chciała kupować śpioszki oraz malutkie buciki. Pansy w sumie wciąż nie wiedziała po co takim małym dzieciom buty. Milka oraz Teddy również je nosili, chociaż przecież nawet nie chodzili, woląc raczkować i się czołgać.

- To na pewno ma po mamusi. – Pansy uśmiechnęła się kolejny raz, mrużąc powieki i przyglądając się mężczyźnie, który usiadł obok niej i zabrał jej łyżeczkę by samemu spróbować wypieku. – Nigdy nie zrozumiem, po co  ustawiają smakołyki nawet tu.

- To dla druhen, które muszą być tu minimum dwie godziny przed wszystkim, bo panna młoda jest pieprzoną perfekcjonistką – stwierdziła, robiąc nagle duże oczy i przykładając dłoń do ust. – O rany, czy za to mogą mnie wyrzucić?

- Za przeklinanie w kościele? – zaśmiał się Erik Hutz, klepiąc ją po kolanie. – Nie martw się, dziewczyno, ciebie i tak nic już nie zbawi.

- Mhm, spotkamy się w piekle! – przytaknęła rozbawiona, poważniejąc, gdy bystre spojrzenie skupione na niej, nagle stało się pełne zamyślenia. – Coś się stało?

- Nigdy ci tego nie mówiłem, Parkinson, ale jestem z ciebie piekielnie dumny. Wyrosłaś na mądrą, wrażliwą oraz nieszkodzącą oczom kobietę  – Hutz uniósł nieznacznie kąciki ust, nie spuszczając z niej wzroku. – Jestem z ciebie dumny, jak ojciec z córki, która osiągnęła wszystko o co mógłby prosić.

Pansy zamarła, z trudem przełykając kawałek ciasta, który wciąż tkwił w jej buzi. Erik nigdy taki nie był. Nigdy nie mówił do niej tym łagodnym, troskliwym tonem, którym zwykle zwracał się do Harry’ego. A teraz siedział obok i zachowywał się jak ojciec o którym marzyła. Którego tak potrzebowała całe życie. I o ironio, całe życie była go pozbawiona, a teraz od wojny i wspólnych treningów z mężczyzną poczuła, że jednak go zdobyła. Erik w końcu był dla nich wszystkich, niczym szorstki, a jednocześnie opiekuńczy ojciec. Właśnie dlatego, miał zaraz poprowadzić  Astorię do ołtarza, trzymać ją pod ramię i oddać jej rękę Harry’emu. Dlatego, to do niego, uciekał za każdym razem Harry, do niego przychodził zmęczony tęsknotą za Aryą Blaise, Draco, po kłótni z Hermioną, Hermiona zestresowana egzaminami, Teodor wykończony obowiązkami głowy rodziny, czy ona.

Był ich ojcem.

- Dziękuję – wyszeptała w końcu, przysuwając i opierając policzek o jego ramię, ciesząc się, gdy objął ją mocniej i wetknął łyżeczkę z powrotem w jej dłoń. – Dziękuję, że od nas nie uciekłeś.

- Cóż, jesteśmy w tym razem. Na tym chyba polega, ta rodzinna sprawa, nie? – zaśmiał się krótko, wzdychając teatralnie. – Nie mogę powiedzieć byśmy byli normalną rodziną, ale na pewno rodziną. Jak nie pokręconą, to jednak.

- Czyli potowarzysz mi w czasie porodu? – nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy zrobił zaskoczoną oraz lekko przerażoną minę, na takie oświadczenie. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo w przejściu stanął tym razem kolejny niespodziewany gość. Jej serce zabiło dwa razy szybciej, gdy ich spojrzenia się spotkały. Teodor w eleganckim, idealnie skrojonym garniturze, wyglądał zniewalająco. Ciemne włosy zaczesane do tyłu wyostrzyły jego rysy, a głęboko osadzone oczy, wydawały się jeszcze bardziej hipnotyzujące.

- Toria cię wszędzie szuka. W sumie waszej dwójki.  – Wskazał na nich, podchodząc i wyciągając dłoń by pomóc jej wstać. Rzucił jej rozbawiony uśmiech na widok talerzyka, który odstawiła na stolik, a ona czym prędzej się wyprostowała. Musnął wargami jej policzek, a później poklepał Hutza po ramieniu.

- Jak tam goście? – zapytała, gdy poprowadził ich korytarzem do ostatniego pomieszczenia, gdzie od dwóch godzin siedziała Astoria.

- Już cały komplet w sumie. Najważniejsi zajęli miejsca  – poinformował, stukając lekko w drzwi
i uchylając im przejście. – Widzimy się na dole.

- Na pewno mnie nie przeoczysz – zapewniła go, przewracając oczami – Jedyna wielorybia druhna, to ja!

- Cóż, w takim razie będę szukać tylko tej brzuchatej  – przyrzekł, całując ją szybko w policzek i znikając z powrotem na korytarzu. Jak się spodziewała, w pokoiku odbywały się gorączkowe, ostatnie przygotowania. Astoria w pięknej, białej sukni stała na pufie i przyglądała się swojemu odbiciu krytycznie. Włosy upięte w plecionego warkocza opadały na jej ramię, kilka kosmyków specjalnie wypuszczono, a welon wpięto w uniesione spinkami pukle. Delikatny makijaż, podkreślał jej kocie oczy oraz pełne usta, a róż na policzkach zakrył biel policzków. Zaciskała usta, przyglądając się białej sukni. Materiał przylegał ściśle do jej talii, podkreślając szczupłą sylwetkę oraz kobiece atuty panny młodej. Rękawy były uszyte z bardzo delikatnego materiału z doszytą koronką. Dekolt był skromny, a jednocześnie ukazujący mleczną skórę klatki piersiowej. Od bioder w dół, materiał spływał swobodnie, układając się niczym w sukniach z bajek. Na stopy nasunęła białe pantofelki, zamówione specjalnie u projektanta, które wydłużyły zasłonięte i tak, nogi. Wyglądała pięknie. Niczym anioł. 

I Pansy po raz pierwszy zauważyła, że naprawdę jej przyjaciółka zachwycała. Zrozumiała dlaczego.

- Pans? – uśmiechnęła się, gdy napotkała zielone tęczówki pełne zagubienia i niepewności.

- Nie jest źle – wykrztusiła w końcu, sprawiając, że kąciki ust przyjaciółki zadrżały. Podeszła, by pomóc jej zejść z podestu i przysunęły się bliżej lustra. Wpatrywały się z ciekawością w swoje odbicia, gdzie młoda kobieta w białej sukni, miała za chwilę podjąć jedną z najważniejszych decyzji swojego życia, a druga gładząc bezwiednie zaokrąglony brzuszek, oczekiwała tego momentu równie bardzo. 

Nagle po drugiej stronie panny młodej, pojawiło się jeszcze jedno odbicie, a one przesunęły się, by obok nich stanęła trzecia dziewczyna. Tak jak Pansy, miała na sobie sukienkę w odcieniu intensywnego fioletu, który idealnie komponował się z jej cieplejszą karnacją. Sukienka kończyła się przy ziemi tak, by falowała, a nie ciągnęła się po podłodze. Jedyne, co różniło ich kreacje, to upięcie ramiączek. Hermiona miała je upięte do góry i przyczepione do kawałka materiału, który spięty był, na jej karku. Dzięki temu zabiegowi odsłoniła już lekko opalone ramiona oraz kawałek piersi. 

Pansy natomiast nie miała typowych ramiączek. Przez lewe ramię miała założony, również fioletowy materiał, ale przenikliwy, dzięki czemu można było podziwiać również wykończenie na dekolcie i talii. Włosy Hermiony kręciły się, a dwa kosmyki upięto tak by pozostałe loki nie opadały na jej twarz. Przytrzymywały je fioletowe wsuwki, takie same jak jej, tyle że u niej ich zadaniem było utrzymanie związanych w misternego koka czarnych włosów.

Wszystkie wyglądały pięknie.

- Jeżeli wciąż zastanawiasz się nad ucieczką, to mów teraz – szepnęła konspiracyjnie Gryfonka, unosząc brew, na cichy chichot przyjaciółek. – Harry to same kłopoty.

- Będzie czasem znikał na kilka dni, a wracał poraniony z tą obitą, śliczną buźką – dorzuciła Pansy, niedbale zerkając na swoje paznokcie o pięknym srebrnym kolorze. – Może również nie móc ci powiedzieć, gdzie będzie. Albo co musi zrobić.

- Możesz być w niebezpieczeństwie, już do końca życia – kontynuowała Hermiona, zagryzając z namysłem wargę. – Dziennikarze, artykuły, plotki, nienawiść kobiet, które stwierdzą, że nie jesteś dobra dla Wybrańca.

- Każdy błąd przejdzie do historii. Potknięcie, grymas, choroba – wyliczała dalej Parkinson, zaginając palce po kolei. – Ludzie będą do ciebie lgnąć ze względu na nazwisko. Nie ciebie.

- Dlatego, Astorio, pytamy ostatni raz. Jesteś gotowa? – panna Granger chwyciła dłoń zielonookiej, która zaciskała powieki. Pansy również splotła palce z palcami ciemnowłosej, z zainteresowaniem przyglądając się jej bladej twarzy.

- Oczywiście, że jestem cholernie pewna  – powiedziała w końcu, wzruszając ramionami i otwierając oczy, w których lśniła odwaga, stanowczość oraz radość. – Jestem gotowa, by rzucić wszystko w cholerę.

- I na taką odpowiedź czekałyśmy – zaśmiały się przyjaciółki panny młodej, poprawiając ostatni raz kilka drobiazgów. Podniosły głowy, gdy drzwi znów się uchyliły, a w nich stanęła ostatnia druhna. Fioletowa suknia była tej samej długości co ich, a rękawki proste bez żadnych udziwnień. Jasne kosmyki upięte były w wytrawnego kucyka, który odsłaniał piękną twarz.

- Przyniosłam ostatnie rzeczy  – Daphne uniosła szkatułkę, podchodząc do nich i stawiając ją na stoliczku. Przyjrzała się siostrze, odwracając nagle wzrok i machając rękoma. – Chryste, Ast, przez ciebie się popłaczę.

- A Charlie i Bill zakładali się, kiedy zaczniesz! – zaśmiała się Hermiona, unikając szturchnięcia starszej siostry Greengrass, która starała się powstrzymać od łez wzruszenia. Jednak było to ciężkie zadanie, bo widok jej małej siostrzyczki, tak pięknej, tak dorosłej i tak szczęśliwej, poruszył jej najwrażliwsze zakamarki duszy. W końcu, gdy przyrzekły nie wspomnieć o tych kilku łzach, które i tak wypłynęły, otworzyły szkatułkę.

- Coś nowego – Hermiona wyciągnęła z małego pudełeczka bransoletkę, która zabłyszczała w promieniach wpadającego słońca. Wraz z Draco i Blaise’m wybrali delikatną, jednakże piękną ozdobę z białych perełek. Astoria przesunęła po niej palcami, nieruchomiejąc, gdy zauważyła, że od przypięcia odchodzi dopięta jeszcze jedna mała ozdóbka.

- Pomyślałam, że Milli, by się to spodobało  – szepnęła Hermiona, również przyglądając się błyskotce. Był to mały aparat, który był wcześniej umocowany w bransoletce przyjaźni zmarłej blondynki. 

Każda z nich dostała jedną, z jakimś małym elementem, a dla siebie jasnowłosa wybrała właśnie aparat. Teraz, ten mały aparat obracał się delikatnie umocowany do perełki. Astoria pokiwała energicznie głową, wypuszczając z płuc powietrze, bo aż zabrakło jej tchu. Wyciągnęła nadgarstek do Gryfonki, która posłusznie pomogła jej nasunąć błyskotkę.

- Coś pożyczonego  – teraz Pansy wyciągnęła parę kolczyków, które wywołały kolejny uśmiech pełen wzruszenia u zielonookiej. Był to bowiem jedyny prezent od Christophera, brata Pansy, który dziewczynce udało się schować przed ojcem. Kolczyki były skromne z delikatnymi diamentami, ale symbolika była ważniejsza. Od razu włożyła je do uszu również nie wykrztuszając z siebie słowa.

- Coś niebieskiego  – Hermiona uśmiechnęła się szeroko machając na palcu podwiązką, a potem we trzy ze śmiechem i nie małym trudem, pomogły dziewczynie założyć ją na nogę.

- A na koniec… coś starego  – Daphne stanęła przed siostrą, otwierając dłoń, na której leżał medalik. Naszyjnik należący do ich matki, jedyna pamiątka po niej. Astoria musnęła palcami szlachetny kamień, który teraz miał miejsce tuż nad jej piersiami.

- Teraz jesteś gotowa  – westchnęła Pansy, robiąc krok do tyłu, by ocenić cały efekt. Był fenomenalny.

- Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę się dzieje – wymamrotała Astoria, stając w drzwiach i pozwalając im chwycić brzegi sukienki, by pomóc jej przejść przez korytarz. Pansy parsknęła śmiechem na widok oszołomionej miny Hutza, który stał już na dole schodów i ich oczekiwał. 

Powoli zeszły na dół, ustawiając się w odpowiedniej kolejności, a czekająca na nich przy Eriku Evelyn, zarumieniła się, pod aprobatą panny młodej. Kiedy Pansy stanęła już na swoim miejscu za Daphne i przed pozostałą dwójką, poprawiła ostatni raz, trzymany purpurowy bukiecik i uśmiechnęła się. O to, rozpoczynali definitywnie nowe życie. 

Pierwszy ślub, który połączy jej dwie bliskie osoby. Mama Blaise’a wraz z wybranymi studentami rozpoczęła wygrywanie ślubnej melodii, a drzwi otworzyły się przed nimi.

Miło było widzieć tyle znajomych uśmiechniętych twarzy, których oczy błyszczały na widok ich procesji. Jednak jej serce zabiło mocniej, gdy dostrzegła stojącego przy Harrym Teodora. Ciemnowłosy uniósł koniuszki warg, pochylając się  do stojącego tyłem do nich Pottera i szepcząc mu coś do ucha. Była pewna, że jego usta ułożyły się w zdanie podobne do „poczekaj, aż ją zobaczysz”, chociaż równie dobrze mógł skrytykować szmer, jaki przeszedł kościół na ich wejście. 

W końcu ciemne oczy chłopaka spoczęły na niej, a wzrok złagodniał. Przez chwilę miała wrażenie, że to ją Hutz prowadzi pod rękę do ołtarza, to ona zaraz ma złożyć przysięgę, a Nott pocałuje ją na koniec. Dopiero, gdy zauważyła, że Daphne przesunęła się w bok, uzmysłowiła sobie, że to nie jej ślub. Zajęła swoje miejsce obok, przyglądając ukochanej Weasley’a, która stanęła przy niej. 

Hermiona wyszła trochę przed, jako świadkowa i podała im bukiet swój, jak i panny młodej. 

Erik uśmiechnął się z dumą,  do zapatrzonego teraz w dziewczynę Harry’ego, podając mu dłoń Greengrass i cicho szepnął powodzenia.

Rozpoczęła się ceremonia.


***


- To takie niesprawiedliwe – westchnęła, przyglądając się, jak przyjaciel upija łyk szampana, a potem zerka na nią z ukosa, uśmiechając się złośliwie. – Nigdy nie zachodź w ciąże, Draco. Nawet małego łyczka nie możesz wziąć.

- Nie wydaje mi się, by mi groziła ciąża – parsknął, unosząc brwi na nagłe rozbawione prychnięcie siedzącej obok Hermiony, która posłała mu znaczące spojrzenie. – Ale oczywiście, kiedy Hermiona… mhm… kiedy będziemy spodziewać się potomka, to ani ona, ani ja nie będziemy pić. Prawda, skarbie?

- To chyba oczywiste, słoneczko – odpowiedziała Gryfonka, uśmiechając się porozumiewawczo do Pansy, która pozostawiła sobie komentarze na ten temat dla siebie. Teodor, Blaise, a nawet zdrajca Malfoy, również jej to mówili. A teraz? Teodor z Harrym stali przy barze, sącząc whisky, Blaise tańczył z matką, ale widziała już jak opróżnił trzy kieliszki wina. A ona? Ona jedynie zajadała się ciastkami i koreczkami, bo co innego jej zostało?

- Chodź, Granger, zatańczymy  – blondyn wyciągnął roześmianą narzeczoną na parkiet, gdzie Astoria wirowała w ramionach Dudley’a. Pansy przesunęła wzrokiem po gościach, gdzie niektórych nawet nie znała. Wesele miało być małe, skromne, ale Toria z lubością wywołała swoim ślubem wydarzenie roku. Tak o to, wśród przybyłych, nie brakowało najwyżej postawionych dyrektorów Ministerstwa, samego Ministra i jego zastępcy, a nawet przedstawicieli z Francji, Hiszpanii, czy chociażby Polski. Najważniejsze osoby Europy, zjawiły się na ślubie ich Bohatera, który kulturalnie ich powitał, a potem uciekł z błysku fleszy. 

Dla nich był to ważny dzień, bo ostatecznie rozpoczęli nowy rozdział. 

Dla społeczeństwa natomiast, było to ukazanie ich pewności, na lepszą przyszłość. W końcu rodzina Potterów była uwielbiana przez ludzi, równie bardzo, co rodzina królewska, przez mugoli.

- Oj, wiem, za dużo cukru – westchnęła, kiedy poczuła delikatne łaskotanie w brzuchu. Położyła dłoń, gładząc brzuch i wyobrażając sobie, jak rosnące w niej maleństwo grymasi. Wciąż w każdej chwili zastanawiała się czy będzie to chłopczyk o przenikliwych oczach i z dołeczkami w policzkach, czy dziewczynka z rumieńcami oraz pulchnymi rączkami. Teodor twierdził, że najlepiej, gdyby to były bliźniaki, ale oczywiście, to było bzdurne gadanie.

- Proszę, pomyślałam, że masz ochotę się napić – zerknęła na stojący przed nią kieliszek z przezroczystym napojem i pływającą cytryną. Uniosła go, upijając bez wahania łyk, bo woda była właśnie tym, czego teraz pragnęła.

- Wybrałam tysiąc soków pod siebie, a teraz na żaden nie mam ochoty  – wyznała, łapiąc rozbawiony wzrok Harry’ego, który teraz rozmawiał z Luną i Nevillem i uniósł swoją szklankę w geście toastu. Sam spełniał jej zachcianki, a teraz wystawiła ich zadowalając się czystą wodą.

- Jestem pewna, że państwu Potter nie będzie to przeszkadzać. – Jej towarzyszka zaśmiała się, otrzepując lawendową kreację z okruszków i sięgając po kolejne ciastko. – Dawno nie widziałam tylu szczęśliwych ludzi w jednym miejscu.

- Tak to bywa na weselach.  – Wzruszyła ramionami, przyglądając się uważnie Isabelle Hutz, która spojrzała na nią łagodnymi oczami i posłała kolejny dobroduszny uśmiech. – Mogę cię o coś spytać?

- Jasne  – Francuzka oblizała palce, kiwając potakująco, by zachęcić ją do mówienia.

- Czemu nie macie dzieci? Jesteś tak dobra i… nadajesz się na matkę, tak myślę  – wydusiła w końcu, starannie dobierając słowa. Oczywiście, że nawet ona – osoba, która nie znała się na matczynej miłości, bo sama jej nie zaznała – wiedziała, że ta kobieta była stworzona do rodzicielstwa. Wystarczyło spędzić z nią kilka godzin, podczas których gościła ich u siebie niczym ich matka. Pilnowała, by mieli pełne talerze, z każdym zamieniła kilka zdań, a już na pewno dbała o przyjazną atmosferę. Ona i Erik, byli dla nich rodzicami, ale własnych pociech nie posiadali.

- Och. Cieszę się, że tak uważasz  – oczy Isabelle zaszły mgłą, gdy w końcu przerwała ciszę. – Erik zawsze chciał mieć córeczkę i długo się o to staraliśmy, ale… nie mogę być matką, Pansy. Moje ciało nie może… ja… nie mogę.

- Przepraszam  – szepnęła, czując nieprzyjemny ucisk w piersi. Odwróciła wzrok od kobiety, która zaskakująco szybko powróciła do radosnego nastroju. – Wybacz, Isabelle, nie powinnam była pytać.

- To nic takiego, Pansy, taka jest prawda  – ciemnowłosa westchnęła, uśmiechając się znów i gładząc ją po ramieniu. – Ale teraz wydaje mi się, że Erik wolałby syna.

Parkinson spojrzała w tym samym kierunku co kobieta, również się rozpogadzając. Erik Hutz stał przy Harrym, rozmawiając z nim żywo. Obaj stali blisko siebie, a zielonooki ochoczo potakiwał. Harry wydawał się być rozluźniony i szczęśliwy, a oczy Erika migotały radością. Widocznie nie tylko Pansy zauważyła coraz bardziej rozwijającą się relację „ojciec-syn” między tą dwójką. Czuła zadowolenie, bo Harry miał w końcu stałe wsparcie u kogoś dorosłego, kto nie tylko go chwalił, ale i potrafił ostro skarcić. Przecież z każdym problemem Harry kierował się do domu aurora, a jego kontakt nawet z żoną mentora był zaskakująco ciepły.

- Harry traktuje go niemalże jak ojca  – przytaknęła, uśmiechając się na radosny błysk w oczach towarzyszki. – A ciebie, Isabelle, niczym najlepszą macochę.

- To dobrze. Bo ja uwielbiam tego dzieciaka, a Erik… stracił dla niego serce  – wymamrotała promieniejąc, bo nagle Wybraniec stanął przy ich stole. – O wilku mowa. Jak się ma pan młody?

- Cudownie.  – Harry wyszczerzył się do nich, kulturalnie kłaniając i wyciągając rękę. – Czy udzielisz mi tego zaszczytu,  Isa, i zatańczysz ze mną?

- Nie musisz pytać dwa razy  – parsknęła Francuzka, podnosząc się i pozwalając poprowadzić na parkiet. Pansy przyglądała się teraz i tej dwójce, która wirowała niedaleko Rona i Evelyn. Hermiona z Draco mignęli jej w ciemniejszej części ogrodu, gdzie zapewne Ślizgon zamierzał rozmazać szminkę Gryfonki. 

Bardzo jej się spodobał pomysł Astorii na urządzenie wesela. Wiele lampek choinkowych porozwieszali na gałęziach i przygotowanych namiotach, tworząc cudowną, magiczną atmosferę na polanie w lasku, niedaleko jej willi. Stoły porozstawiano i przykryto białymi obrusami, a kelnerzy krążyli między nimi z gracją, rozdając jedzenie, drinki i inne trunki. Orkiestra na żywo, na czele z Lady Zabini, zabawiała gości, a Blaise skusił się nawet, na zaśpiewanie kilku utworów.

- Znów masz ten pociągający, odległy wyraz twarzy. Bardzo, bardzo mi się podoba.

- Lubisz, gdy wyglądam jak marzycielka? – Zamrugała filuternie, aż z przesadą, przybierając pozę zamyślonej damy. Teodor przysunął swoje krzesło jeszcze bliżej niej, poruszając trzymanym kieliszkiem tak, by szampan w nim poruszył się, a potem upił łyk.

- Nie, nie to miałem na myśli – zanim jeszcze dokończył, widziała rozbawiony błysk w jego oczach, które migotały złośliwie. – Raczej, gdy się zamyślasz to przestajesz gdakać.

- Gdyby nie to, że jestem teraz gruba, to skopałabym ci twój arystokratyczny tyłek – fuknęła, wiedząc, że większość kobiet, byłaby teraz oburzona takim prostackim zachowaniem z jej strony. Przechyliła głowę, gdy zespół zaczął grać wstęp do walca, który był jednym z jej ulubionych.

- Pans?

- Nie pansuj mi teraz, Nott, tylko zaproś do tańca – poleciła z rozmysłem, wyciągając oczekująco dłoń i wskazując na parkiet. – Raz, raz, nie ociągaj się. Zatańcz z wielorybią dziewczyną.

- Nie odmówiłbym ci tańca nawet, gdybyś nie jadła codziennie trzech porcji ciast – zapewnił ją, posłusznie prowadząc ją do tańczących. To co Pansy lubiła w tym tańcu, to była harmonia grupowa
z jaką wszyscy musieli się poruszać. Stanęła w rzędzie z innymi, ubranymi w przeróżne suknie, damami, uśmiechając do niezbyt zadowolonej Hermiony oraz rozpromienionej Fleur. Naprzeciw niej zajął miejsce Teodor, przygryzając usta, gdy posłała mu kolejne wyzywające spojrzenie. Melodia się rozwinęła, a ona z niemalże wrodzoną gracją, zrobiła jeden krok do przodu. Oglądając taniec z boku mógłby się wydawać trudny oraz skomplikowany, co pewnie przyczyniło się do stresu Granger. Jednak oni od małego uczyli się stawiać odpowiednio kroki, wyciągać w idealnym momencie ręce czy nawet pod odpowiednim kątem je ze sobą krzyżować. Palce jej i Teo splotły się, co powinno być niedopuszczalne, ale dla nich była to zabawa, a nie popis przed innymi arystokratami. Krążyli, więc w kółku, trzymając się za ręce i obracali w odpowiedniej chwili. Ułożyła dłoń na ramieniu chłopaka, drżąc, gdy przyciągnął ją trochę za blisko siebie. Przymknęła powieki, pozwalając się prowadzić i spokojnie wdychała zapach lasu do płuc. Nie zauważyła nawet, że taniec się zakończył, a oni zaczęli kołysać się łagodnie do kolejnej melodii. 

- Tu pewnie powinniśmy być bardziej ruchliwi  – szepnęła mu do ucha, bo większość ludzi skakała
i dziko tańczyła. Zaśmiała się na widok Hermiony, która w końcu zmieniła obcasy na baletki, wygłupiającej się na parkiecie z Charliem. Draco z Daphne przyglądali się im ze śmiechem, pozwalając dwójce ukochanych wyszaleć się.

- Ale my łamiemy wszystkie zasady  – odpowiedział gładko, mocniej zaciskając palce na jej talii.
Jej brzuch opierał się o jego tors, a ona znowu zachichotała na widok jego błyszczących irytacją oczu. Czasem zapominał, że jej brzuszek wciskał się między nich.

- Myślałam ostatnio o imionach – zamruczał, dając do zrozumienia, by kontynuowała. Oparła więc podbródek na jego ramieniu, chłonąc oczami widok szczęśliwych ludzi oraz ciepło jego silnego ciała. – Jeżeli to będzie dziewczynka nazwiemy ją Katherina. Po twojej mamie, hm? A jeżeli chłopczyk, to może Jonathan? Jonathan Christopher Teodor?

- Christopher Teodor – przytaknął, muskając wargami jej skroń, gdy znowu obrócił ją wokół siebie. – A może Genevie, hm?

- Och, na Salazara, Nott! Nie słyszałeś, że kobiet w ciąży się nie denerwuje? – jęknęła, uderzając go
w ramię mocniej, niż wymagała tego sytuacja, przez co się skrzywił. – Doprowadzisz do przemocy.

- Ale gdy jesteś zła to bardzo, bardzo chętnie godzisz się ze mną w inny sposób  – zauważył, opierając swoje czoło o jej i łaskocząc ją oddechem w policzek. Zamarła, zaskoczona, jak łatwo z irytowania zmienił sytuację na rozpalanie jej. Zrzuciła winę na hormony ciążowe, bo gorąc, który zawitał na bladych policzkach dziewczyny, pojawiał się tam rzadko. Zagryzła wargę, chcąc powstrzymać pierwotny instynkt, nakazujący jej zamknąć jego usta w bardzo prosty sposób.

- Hej, chodźcie, jeszcze jedno zdjęcie – Blaise pojawił się obok nich, z małą Milli na rękach, wykrzywiając się jakby to była tortura. Ale Pansy dobrze go rozumiała. Wokół chodziło mnóstwo fotografów, bo Astoria chciała mieć pamiątki, ale co jakiś czas wzywano ich do zapozowania. Niechętnie poszli za mulatem, gdzie przy ozdobionej altance czekała na nich większość. 

Hermiona śmiała się akurat z czegoś z Astorią, a Harry i Draco dyskutowali z ożywieniem.
I w tym momencie fotograf zrobił zdjęcie. Pansy musiała zapamiętać, by poprosić go o odbitkę.

- Ustawiamy się! – zakomenderowała nowa pani Potter, klaszcząc by przykuć ich uwagę. Dalej goście wciąż się bawili, ale im zabroniono stąd uciec. Tak o to, pięć minut później, Pansy stała między przyjaciółkami, tęsknie wpatrując się w ciasto na talerzu jakiejś kobiety. Gdy po kolejnych dobrych chwilach, flesz oślepił ich z minimum dziesięć razy, a oni musieli utrzymywać uśmiech na twarzy – co akurat było banalne – pozwolono im się rozproszyć. Harry z Blaisem znów zaczęli ze sobą tańczyć, ku radości większości, a Pansy wpadła w ramiona Draco. Niedaleko, Teodor tańczył z Hermioną, jak i Astorią jednocześnie, wywołując ich śmiech.

- Jesteś piękna. Nigdy nie wierzyłem w te babskie gadanie, że kobieta w ciąży promienieje, ale ty… wydajesz się taka szczęśliwa.  – Spojrzała na swojego partnera, który przyglądał się jej przenikliwymi oczami, w których pojawiła się przez chwilę troska. – Nie pamiętam nawet, czy kiedykolwiek tyle się uśmiechałaś.

- Możliwe, że w końcu i mnie spotkało coś dobrego  – westchnęła, muskając ustami jego policzek. – Nie martw się na zapas, Draco, bo to piękności szkodzi.

- Chciałbym zatrzymać dzisiaj czas.  – Pochylił się ku niej, przez co owiał ją jego oddech z wyczuwalną już nutą alkoholu. Ale nawet bez tego wiedziała, że Hermiona będzie dzisiaj miała świetną zabawę z lekko otumanionym alkoholem narzeczonym. Blondyn zrobił grymas, który już jako sześciolatka nauczyła się rozpoznawać jako oznakę zagubienia.

- Nie chciałbyś  – zaprzeczyła, uśmiechając się z rozbawieniem, gdy zerknął na nią z ukosa. – Wolałbyś zatrzymać czas na swoim ślubie. Chociaż doskonale cię rozumiem. Dzisiaj nikt nie pamięta o… niczym. Liczy się Harry i Astoria, i my. Liczy się ta chwila.

- To powinno być nasze motto. „Żyjmy chwilą na chwilę, a nie rokiem na rok” – zachichotała, kulturalnie dygając, gdy zakończyli swój taniec. Draco oplótł jej szyję ramieniem, przyciągając do siebie i cmokając głośno w szubek głowy. Pociągnął ją do baru, wołając przyjaciół. Stanęli w grupce, gdzie Harry obejmował Astorię, Teodor żartował z Blaise’m, a Hermiona opowiadała coś Ronowi i Evelyn.

- Za co? – zapytał Erik, którego przyciągnął do nich jeszcze blondyn.

- Za chwilę! – odparł, unosząc do góry kieliszek i połykając alkohol na raz. Pansy uniosła swoją szklaneczkę z sokiem, dołączając do toastu. Chwilę później, jej usta musnęły wargi Notta, a ona poczuła gorzki posmak Ognistej na jego ustach.

A później znów wirowali, śmiali się i wygłupiali. Bo czy mogli piękniej uwiecznić tę chwilę, niż bolącymi następnego dnia stopami, suchością w gardle i uśmiechem na buzi?

Chwila. Ta chwila była państwa młodych.

Radosnej Astorii, której oczy błyszczały miłością, przy każdym spojrzeniu na Harry’ego.

Szczęśliwego Harry’ego, którego usta wyginały się w uśmiechu, na wzmiankę o Astorii.

A oni krzyczeli ich imiona, życzyli szczęścia i sami podkradali jak najwięcej, z tej radosnej atmosfery.