Witam,
jak żyjecie? Jesień za oknem, deszczyk pada i marzy się tylko kocyk oraz książka do tego. A tu los sobie kpi, bo uczyć się trzeba.
Miłego czytania :)
Ściskam ciepło,
Lupi♥
- Draco?
jak żyjecie? Jesień za oknem, deszczyk pada i marzy się tylko kocyk oraz książka do tego. A tu los sobie kpi, bo uczyć się trzeba.
Miłego czytania :)
Ściskam ciepło,
Lupi♥
- Draco?
Jasnowłosy nie zwrócił na nią
uwagi, wciąż pochylony nad papierami. Opierał łokcie o materac ich łóżka, a
jasne kosmyki opadały mu na twarz. Fioletowo niebieskie sińce pod jego oczami
dodawały mu chorobliwego wyglądu. Zagryzał znów policzek, marszcząc brwi, a
niewielka zmarszczka pojawiła się między jego brwiami. Jak ostatnie tygodnie
spędził zamknięty w czterech ścianach, burcząc pod nosem przekleństwa oraz
starając się odnaleźć klucz.
- Musisz odpocząć – powiedziała
stanowczo, wyciągając rękę po rozkładane książki. Chłodne palce zacisnęły się
na jej nadgarstku, pociągając z dala od kartek.
- Nie dotykaj – syknął Draco,
mrużąc powieki i mrugając szybko. Uścisk zelżał, a ich palce się splotły.
Hermiona przyglądała się jak siada, masując zesztywniały krzyż. Przyciągnął ją
do siebie, oplatając ramionami jej talię oraz chowając twarz na jej brzuchu.
- Draco, musisz odpocząć –
poprosiła cicho, zaciskając powieki. Nie mogła uwierzyć, że powoli ona sama
odczuwała beznadzieję sytuacji. Od powrotu ze szpitala stan Nathaniela się
jedynie pogorszył. Święta przywitali skuleni w namiocie, każdy osobno,
wsłuchując się całą noc w chrapliwy oddech dziecka. Jedynie na kilka godzin
zdołała się wyrwać, towarzysząc Harry’emu w Dolinie Godryka. To wtedy zdała
sobie sprawę, że właśnie zbliża się Nowy Rok. Sylwestra spędzili nad niewielkim
jeziorkiem w lesie na północy Szkocji. Nikt nie śmiał się, nikt nie składał
życzeń. Siedzieli. Czekali. A krew zdobiła chusteczki chłopca. Harry oraz Ron
zdobyli Miecz Godryka Gryffindora. Wciąż nie mogła zrozumieć ich opowieści, nie
umiała powiązać lśniącej łani z .. czymkolwiek. Cała historia nie miała dla
niej sensu. Nie umiała również stwierdzić co zmieniło się pomiędzy dwójką
przyjaciół. Nie rozumiała ich porozumiewawczych spojrzeń oraz lekkich
uśmieszków. Harry uciekł, gdy o to zapytała. Ron zrobił się czerwony oraz
pogłośnił radio. Często spotykali się wieczorem w salonie. Siadali w kole,
wpatrując w małe pudełko, z którego wydobywały się znajome głosy. Słuchali
listy poległych, wstrzymując oddech czy nie pojawi się ktoś znajomy.
- To mnie zabija, Granger, jakby
został na mnie rzucony czar a ja nie mogę się uwolnić – wymamrotał cicho,
wbijając palce w jej plecy – Jakbym nie mógł się przestać dusić.
- Zaklęcie w końcu zostanie przerwane
– pocieszyła go, odrzucając z głowy wizję śmierciożercy, któremu wbiła sztylet
w szpitalu. Zabiła go. Może Harry skręcił mu kark, ale ona wiedziała. Widziała
pustkę w jego oczach, w chwili gdy Złoty Chłopiec chciał oszczędzić jej
wyrzutów sumienia.
- Znów o nim myślisz? – szepnął,
unosząc smutne oczy na nią – Ustaliliśmy już, że to nie ty go zabiłaś.
Pamiętasz?
- Tak – przytaknęła, uśmiechając
blado – Jak mogę ci pomóc?
- Gdybyś nie wbiła mu noża,
zaklęcie duszące by cię wciąż dusiło – stwierdził, wzruszając ramionami –
Ratowałaś się. Jesteś od niego ważniejsza.
- Nie nam o tym decydować –
zauważyła cierpko, marszcząc czoło – Wtedy wybór był prosty dla mnie. Ja albo
on. Sztylet albo moja śmierć.
- Wciąż wybór byłby prosty –
wywrócił oczami, pociągając ją na swoje kolana – Ja zawsze bym wybrał ciebie.
- Wiem – przyznała, uśmiechając
szeroko oraz oplatając nogami jego biodra – A ja zawsze wybrałabym ciebie.
- Jesteś aż nazbyt pewna siebie,
co – parsknął, muskając nosem czubek jej, a potem lekko muskając wargami kącik
jej ust – Kocham cię.
- A ja kocham ciebie – odszepnęła
prosto w jego ust, łącząc ich namiętnym pocałunkiem. Ostatnio wciąż nie mogli
znaleźć dla siebie chwili. Hermiona przesiadywała w salonie przy chorym
Nathanielu, starając zbić trawiącą go gorączkę. Draco spędzał czas nad
książkami medycznymi szukając małego elementu, którego nikt nie mógł zauważyć.
Ani lekarze, ani oni. Przerażał ich również Teodor, zachowujący bardziej
mrocznie niż zwykle. Znikał na całe dni w lesie, wracając czasem wieczorami
oraz siadając przy ognisku. Pansy również była duchem. Raz zadowolona siedziała
obok, raz znikała na dwa dni. Ron zajmował się ich małą druidem Evelyn, która również
przeglądała z blondynem uzdrowicielskie księgi. Parzyła dla chłopca herbaty,
mające wspierać jego organizm. Astoria rzadko kiedy wychodziła z namiotu bądź
pokoju, leżąc w łóżku oraz przechodząc własne przeziębienie. Jedyną spokojną
osobą był Harry. Zielone oczy lśniły bystro, usta wykrzywiały w uśmiechu, a
głos pokrzepiał wszystkich.
- Przestań myśleć – usta Draco
przesunęły się po jej szczęce, a chłodne palce wsunęły pod skraj jej bluzki –
Teraz jesteśmy tylko my.
Tylko oni.
Westchnęła, pozwalając chłopakowi
zdjąć z niej koszulkę, uśmiechając przy tym, kiedy zsunął ją na łóżko, samemu
się podnosząc. Z zawadiackim uśmiechem zrzucił z siebie bluzę wraz z koszulką,
unosząc brwi, gdy zsunęła wzrok na umięśniony blady brzuch. Ostatnio wiele
warstw bandaży zmienili na lekki opatrunek, a przerażające blizny zbladły. Hermiona
uniosła koniuszki warg, wyciągając rękę i wsuwając palec za szlufkę,
przyciągnęła go do siebie. Draco posłusznie opadł na nią, chowając twarz w
zgłębieniu jej szyi, palcami gładząc nagie ramiona dziewczyny. Pocałował ją
czule w obojczyk, zahaczając łobuzersko zębami o jej szczękę i kończąc tuż
przed jej rozchylonymi ustami.
- Tęskniłem za tym – wymamrotał,
muskając palcami jej czerwone od emocji policzki oraz cicho śmiejąc – Tak
tęskniłem za tobą.
- Pokaż mi jak – szepnęła
ochryple, wyciągając szyję by ich wargi się połączyły. Pocałowała go łapczywie
oraz nagląco, powstrzymując ledwo przed głuchym jękiem, gdy przyjemny dreszcz
obiegł całe jej ciało. Wbiła palce w jego łopatki, wdychając piżmowy zapach
jego nagiego ciała oraz rozchylając delikatnie wargi. Mruknął gardłowo,
odpowiadając na jej gesty równie śmiało oraz łakomie. Pod ciężarem jego ciała,
łagodnym muśnięciom dłoni na całym ciele oraz znajomym pocałunkom rozluźniła
się. Pierwszy raz od dawna wszelkie smutki oraz stres zniknęły, a radość oraz
pożądanie zapełniły jej myśli. Musnęła opuszkiem guzik od jego spodni,
wzdychając, gdy zeskoczył z niej by ściągnąć z siebie ostatnie elementy
garderoby. Zarumieniona wpatrywała się w niego bezczelnie, nie czując ani
wstydu ani niepewności, gdy sięgnął po jej pasek, zsuwając z niej spodnie.
Pomogła mu z majtkami, rzucając je na podłogę, gdzie leżały ich ubrania.
Przesuwali wzrokiem po swoich nagich ciałach, chłonąc siebie nawzajem z
największą intensywnością.
- Chcę się z tobą kochać –
powiedziała w końcu, pochylając lekko głowę i uśmiechając szeroko – Draco?
- Choćby miał się skończyć świat,
to nie mógłbym odmówić – zaśmiał się, wskakując z powrotem na materac obok niej
i specjalnie leniwie nachylił nad nią. Przylgnęła do jego ciepłego ciała,
obejmując ramionami za szyję oraz obsypując pocałunkami jego szyję.
Był dla niej całym jej światem.
Hermiona zamknęła powieki, gdy
Draco powoli tracił kontrolę, a jego dłonie gładziły jej całe ciało. Zacisnęła
pięści na kocu, wyginając oraz wzdychając, gdy znów znaleźli się tak blisko jak
tylko mogli. Ich usta połączyły się w pocałunku, gdy wypełnili sobą cały swój
wszechświat.
On i ona.
Tylko oni.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Mówiłem byś przestała.
- Mówiłam, że nie posłucham –
przewróciła oczami, przyglądając ciemnym plamom na swoich dłoniach. Przesunęła
wzrokiem po wnętrzu namiotu, zatrzymując na sekundę dłużej oczy na kilku kocach
leżących przy jednej ścianie. Potem obróciła się w jego kierunku, unosząc do
góry dłonie – Cześć.
- Nie planowałem tego – mruknął,
wciąż zirytowany, wskazując nerwowo miskę z wodą po drugiej stronie. Powoli
podeszła do niej, wsuwając dłonie do chłodnej wody i barwiąc ją na różowo – Nie
było tego w naszych planach, pamiętasz?
- Lepiej nie planuj niczego. Nie
zakładaj z góry tysiące różnych scenariuszy – obserwowała jak misa sama
napełnia się na nowo czystą wodą, a jedynym wspomnieniem o czerwonej mazi,
którą zmyła było kilka plamek na jej rękawie – Bo wiesz, życie to suka. I
dostaniesz to, czego w ogóle się nie spodziewasz.
- Zbyt długo żyjesz tym czego już
nie ma – westchnął, podchodząc do niej i niemalże czule osuszając jej dłonie
kawałkiem ręcznika – Czas na ciche morderstwa się skończył. Teraz będą walki,
więc proszę przestań.
- Po której ty stoisz stronie,
co? – uniosła brwi, kiedy uśmiechnął się szelmowsko i mijając ją opadł na
posłanie zrobione z owych koców – Jak mam ci ufać?
- Nie ufaj mi – zaśmiał się,
poważniejąc gwałtownie i wbijając w nią intensywne spojrzenie bursztynowych
oczu – Po prostu mnie kochaj.
- Czemu mam cię kochać? –
zrzuciła z siebie pelerynę, odkładając ją na bok. Powoli podeszła do chłopaka,
opadając na zadziwiająco miękkie oraz miłe łóżko. Ostrożnie położyła się na
plecach, przyglądając jak śmierciożerca robi to samo. Ułożyli się zwróceni w
swoją stronę, ona od ściany, on od wejścia, jakby starając się ją chronić.
- Bo tego potrzebuje –
odpowiedział w końcu, zaskakując ją szczerością w głosie – Potrzebuje twojej
miłości. Potrzebuje ciebie.
- Do czego? – szepnęła,
zastanawiając się czy nie zwariowała. Co by powiedział Draco bądź Blaise na
wieść, że kolejny raz narzuciła na głowę kaptur śmierciożercy oraz zabiła
trzech wartowników obozowiska Raphaela. A później przeszła przez sam środek
hordy sługusów Voldemorta by dojść do największego namiotu ich przywódcy byle
tylko móc położyć się obok niego.
- By nie utonąć we własnym
szaleństwie – stwierdził równie cicho, wyciągając rękę i odgarniając jej z
czoła czarny pukiel – Raven, jesteś moją ostatnią nadzieją.
- Nie żyj nadzieję, Raphaelu –
zmrużyła powieki, przyglądając chłopakowi uważnie - Nie jestem stworzona do
kochania…
- Nadzieja jest dobra, a to co
dobre nie znika nigdy – wzruszył ramionami, zsuwając ostrożnie rękę i splatając
ich palce – Ja też nie jestem w tym zbyt dobry.
- Tworzymy beznadziejnie
nienormalny duet – zaśmiała się, pozwalając przyciągnąć w ciepłe ramiona i
utulić kocem – Nie chcę by nastał nas ranek.
- Musisz wrócić do przyjaciół –
wymamrotał, muskając ustami jej czoło oraz gładząc palcami po plecach
uspakajająco – Kiedyś będziemy mogli spędzić w łóżku cały dzień. Nie będziemy
musieli martwić się wojną oraz problemami jak utrzymać twoją drużynę bohaterów
przy życiu.
- Kiedyś będziemy tylko ty i ja –
przytaknęła, zamykając powieki i czując nieprzyjemny skurz w żołądku na myśl,
że to nieprawdopodobne.
- Śpij, moja słodka – poprosił,
rozluźniając przy niej oraz samemu się układając wygodniej – Kiedyś nasze sny
będą prawdą.
Pansy uśmiechnęła się, obracając
plecami do chłopaka by wygodniej ją objął. Ułożyła głowę na jego ramieniu,
otwierając oczy. Nie chciała spać. W snach nie tylko nawiedzały ją duchy tych,
których zabiła, ale również oni.
Jeden z lśniącymi, bursztynowymi
oczami łaknący każdej jej cząstki bardziej niż czegokolwiek innego.
Oraz on.
Ciemny jak noc, którą ją utuliła.
Czarne onyksowe tęczówki wpatrujące się w nią z tym przerażającym, czułym
blaskiem jak tamtej nocy.
Ale uciekła.
Po prostu, oczy Teodora zapadły
jej w pamięć.
Śnij…
Nie wiedziała tylko czy bardziej
ją przeraża uczucie do śmierciożercy. Czy przyjaciela.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Nathaniel często przypominał mu
aniołka. Wyrytego w kamieniu, pięknego anioła. Przerażał go równie często, co
zachwycał. Duże oczy o intensywnej niebieskiej barwie, zdające się znać więcej
tajemnic świata niż oni kiedykolwiek mieliby poznać. Czarne jak smoła loczki
okalające mlecznie bladą twarzyczkę w kształcie serca.
Był zapierający dech w piersiach.
Był piękny.
I śmiertelnie chory.
- Podaj mi tą miskę, Potter!
Harry zamrugał, spoglądając na
leżące obok naczynie. Chwycił je szybko podbiegając do krzyczącego chłopca oraz
przyjaciela. Malfoy wyrwał miskę, stawiając między nogami i chwytając ledwo
przytomnego dzieciaka w pół nachylił go. Kolejna fala wymiocin wylądowała w misce,
a Harry nie mógł odwrócić wzroku od szybkich dłoni blondyna, który to muskał
czoło chłopca, gładził plecy bądź rzucał pod nosem kolejne zaklęcia, których on
sam nigdy nie słyszał.
- Zabierz ją.
Harry posłusznie podszedł do
klęczącej wciąż przy kanapie Hermiony, która szlochała cicho. Objęła go za
szyję, tak że jednym ruchem mógł ją wziąć na ręce. Oplotła nogami jego biodra
jak małpka, pozwalając zabrać z namiotu. Wyszedł z dziewczyną na zewnątrz,
wciągając ze świstem chłodne powietrze. Usiedli na ziemi obok siebie, ona
drżąca od emocji, on spokojny. Nie minęło wiele minut, gdy wrócili znad
jeziorka pozostali. Harry zauważył moment, gdy spokój na ich twarzach zmienił
się w strach oraz niepokój. Zauważył lekkie zmarszczenie brwi Astorii, która
obrzuciła go zatroskanym wzrokiem a potem Hermionę nim zrozumiała, kto został w
środku. Wtedy zielone oczy zamgliły się, a ona lekko zgarbiła. Ron zagryzł
wargę, wsuwając dłonie do kieszeni spodni oraz spuszczając wzrok. Krocząca obok
niego dziewczyna wyprostowała się jak struna, upuszczając niosącą butelkę i
biegiem ruszając ku nim. Evelyn zniknęła w środku, zapewne najlepiej z nich
wszystkich wiedząc jak pomóc Malfoyowi.
- Kiedy? – Toria usiadła obok,
muskając chłodnymi wargami jego policzek, a potem przesuwając palcami po
włosach smutnej przyjaciółki.
- Dziesięć minut temu? – wzruszył
ramionami, kiedy wspomnienie śmiejącego się właśnie Nathaniela zastąpiło
chwilą, gdy z jego gardła wydobył się przerażający dźwięk krztuszenia, a koc
został ochlapany krwią.
- Napad? – Ron zmrużył powieki,
odbierając z jego ramion przyjaciółkę i wciągając ją na swoje kolana. Harry nie
zaprotestował, pozwalając rudemu objąć Hermionę oraz przyglądając jak Weasley
lekko zaczyna nią kołysać.
- Nie… nie wiem – zacisnął
powieki, masując palcami skronie – To nie było jak zawsze.. on.. to nie było
tak.
Przypomniał sobie ostatni napad
chłopca, który dość szybko się skończył dzięki pomocy Draco. Chłopiec przespał
kolejne dni, a oni nosili go na zmianę, kiedy zmieniali miejsce wędrówki.
Uniósł głowę, kiedy z lasu wyszła kolejna osoba. Wyprostował się lekko,
obserwując jak Hermiona również się obraca mimo, że nie było możliwości by
zauważyła przybycie Notta. Zsunęła się z kolan Rona, ignorując jego lekko
zranione spojrzenie i pobiegła prosto w otwarte już dla niej ramiona Teodora.
Harry zdusił w sobie lekki ucisk zazdrości na widok od razu rozluźnionej oraz
uspokojonej przyjaciółki, której polepszyło się jedynie dzięki jednemu dotykowi
Teo. Odwrócił spojrzenie od ciemnowłosego, który obejmując wciąż gryfonkę
podszedł bliżej. Nie pytał o stan brata, wyczytując wszystko z myśli Hermiony.
Rzucił zamyślony wzrok w stronę namiotu, nim jego przerażająco przenikliwe oczy
skupiły się na nich.
- Wydaje mi się, że nie jesteśmy
tu sami – powiedział w końcu, zaskakując ich wszystkich. Od śmierci matki
rzadko kiedy się odzywał, jedynie mówił do brata. Resztę informacji pozwalał
przekazywać Hermionie, która rozumiała go dosłownie
bez słów.
- Co? – zapytał, czując na sobie
zniesmaczony wzrok Astorii za jego elokwencję. Ścisnął nogę dziewczyny
uspokajająco, unosząc kącik ust, kiedy pokręciła głową, ale odpowiedziała
równie czułym spojrzeniem.
- Szmalcownicy – Teo uniósł brew,
kiedy zauważył niemrawą minę gryfona – Nie chcemy zostać złapani? Unikamy
szmalcowników.
- Kiedy tylko stan Nate’a się
ustabilizuje ruszymy dalej – przytaknęła Hermiona, pobudzona obecnością Notta.
Harry przyjrzał się jak czekoladowe oczy na nowo są przytomne oraz skupione,
gdy obmyślała ich plan działania. Poruszył się lekko, kiedy jego dziewczyna
oparła policzek o jego ramię, wyciągając przy nim jak kotka. Wyrzucił z głowy
obraz jej nagich ramion oraz błyszczących oczu. Musiał być równie skupiony, co
pozostali.
- Hogwart – poczuł bardziej niż
zauważył jak przyciąga uwagę wszystkich – Niedługo wrócimy do szkoły.
- Spotkamy Milli – ucieszyła się
Astoria, która ostatnio wspomniała mu o dziwnym zachowaniu melancholijnej
ślizgonki – Blaise! Ginny..
- Tak, ale nie oni są naszym
celem – przewrócił oczami, wskazując na szyję Hermiony, która nosiła właśnie
ostatni zniszczony przez nich horkruks.
- Są w Hogwarcie? – Teodor uniósł
brwi, wyciągając również rękę i ściągając przyjaciółce naszyjnik po czym rzucił
go Ronowi – Twoja kolej.
- Możliwe – odwrócił wzrok,
zerkając za siebie, kiedy Evelyn pojawiła się z powrotem na zewnątrz. Kątem oka
zauważył lekki rumieniec rudego, który przyjrzał się dziewczynie z uwagą.
- Możecie wejść – ogłosiła, na
nowo znikając. Hermiona wraz z Teodorem ruszyli jako pierwsi, a tuż za nimi
powędrował Weasley.
- Idziesz? – Astoria zatrzymała
się, spoglądając na niego z góry – Harry?
- Zaraz dołączę – obiecał,
popychając ją do środka – Zaraz przyjdę.
Przyglądał się jak ukochana lekko
się ociągając wypełnia polecenia i wchodzi do środka. Nie mógł powstrzymać
uśmiechu na myśl o dziewczynie. Nie wyobrażał sobie teraz by tylko on, Hermiona
oraz Ron mieliby poradzić sobie na tej wyprawie. Czego Dumbledore się spodziewał?
Że jedynie ich trójka zdoła ocalić świat? Gdyby nie spryt Teodora, opanowanie
Pansy, umiejętności magiczne Malfoya to mogłoby być im ciężko. A Astoria?
Astoria była wszystkim co utrzymywało go przy zdrowych zmysłach. Jej gotowe w
każdym momencie go utulić ramiona dodawały mu otuchy. Słodkie usta codziennie
budzące go przypominały, że ma o co walczyć. Oraz głos, przyprawiająca dreszcze
chrypa, prowadząca go dalej nie znaną mu ścieżką miłości. Kochał ją. Kochał ją
tak bardzo, że to aż bolało.
- To tylko ja – opuścił różdżkę,
którą odruchowo przygotował do walki, gdy usłyszał kroki za sobą. Wyprostował
się, mierząc przyjaciółkę uważnym wzrokiem oraz czując lekki posmak goryczy na
widok zmarnowanej twarzy.
- Cześć – przywitał się głupio,
spuszczając na chwilę wzrok na swoje dłonie a potem rozglądając wokół – Idę
sprawdzić zaklęcia kryjące.. chcesz dołączyć?
- W porządku – zerknął kątem oka
na ciemnowłosą, gdyż spodziewał się odmowy. Pansy ostatnio wciąż znikała,
unikała rozmów, a już na pewno starała się schodzić właśnie jemu z drogi. Ruszyli
wolnym krokiem wzdłuż barier, sprawdzając ich wytrzymałość.
- Wiesz, Eric kiedyś powiedział
mi bardzo prawdziwą rzecz – odezwał się w końcu, zatrzymując w najdalszym
miejscu od ich namiotu i zmuszając towarzyszkę do spojrzenia w swoją stronę –
Im bardziej coś w sobie tłumisz, to z większym uderzeniem w końcu wybuchnie.
- Czasem zadziwia mnie jak możesz
uchodzić za takiego durnia, potrafiąc powiedzieć tak mądre rzeczy – Pansy
uśmiechnęła się krzywo, tak jak kiedyś zawsze to robiła. Kiedyś. Harry zmrużył
powieki starając powstrzymać cisnące się do jego myśli wspomnienia o trochej
innej Pansy. O trochę innym nim samym. Nim tak naprawdę wyszli wojnie na
spotkanie. Chciał znów usłyszeć kąśliwe komentarze Parkinson oraz zobaczyć
promienny uśmiech. Chciał znów móc ujrzeć w jej oczach światło.
- Przepraszam – wymamrotał,
oblizując spierzchnięte wargi – Przepraszam, że cię niszczę.
- Niszczysz mnie? – zaskoczenie
wymalowane na twarzy Pansy było szczere, a jej usta wygięły się w
niedowierzającym grymasie – Harry Jamesie Potterze, co ty znów sobie
ubzdurałeś?
- Unikasz mnie – wytknął jej,
unosząc obie brwi do góry – Znikasz wciąż. Nie mówisz gdzie chodzisz, a ja nie
chcę naciskać… chcę po prostu mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
- Och, Harry… - westchnęła,
wyciągając do niego dłoń i zatrzymując tuż przed jego twarzą jakby wahając – To
nie tak. To ja.. to ja jestem zepsuta. I nie chcę byś ty też był popsuty. Ja..
robię straszne rzeczy – zmarszczyła brwi, przestępując z nogi na nogę – Bardzo
złe. Byłbyś zniesmaczony… mną.
- Nigdy nie byłbym zniesmaczony
tobą, Pans – zrobił duże oczy, robiąc krok w jej stronę i pozwalając jej palcom
musnąć policzek – Jesteś moją przyjaciółką. Nie siostrą jak Hermiona, nie
dziewczyną jak Astoria. Jesteś moją przyjaciółką. I zależy mi na tobie.
Cokolwiek zrobiłaś.. robisz nie sprawia, że przestaniesz nią być – przewrócił
oczami, kiedy zagryzła wargę – Pans. Jestem pokręconym gówniarzem, którego
opętuje co jakiś czas Voldemort. Jestem dzieciakiem, który świruje, który
uwielbia czarną magię i nikomu nie mogę o tym powiedzieć. Tylko tobie. Tylko ty
mnie zrozumiesz.
- Zabijam – wyszeptała, wbijając
wzrok w ziemię – Kiedy znikam wkładam szatę śmierciożercy idę do obozu i
zabijam ich. Morduje w czasie snu. Pozwalam im cierpieć, a potem po prostu
zabijam i odchodzę. Kiedy znikam idę spotkać się z.. nim. On jest
niebezpiecznym, szalonym oraz niezbyt dobrym przykładem udanej miłości. Ale kiedy
się z nim widzę nie czuję bólu, wstydu ani wyrzutów sumienia. On sprawia, że
jestem gorszą osobą niż chcę. Nie powinnam go kochać. Ale to robię. Chyba.
- Pansy.. – dziewczyna drgnęła,
gdy po długiej ciszy w końcu się odezwał. Uniosła niepewnie wzrok wpatrując się
w zielone tęczówki pełne ciepła oraz zrozumienia – Przytul mnie.
I przytuliła go. Wpadła w chude,
ale silne ramiona Wybrańca. Pozwoliła by przycisnął ją do siebie, opierając
policzek o jej skroń. Wbiła palce w jego plecy, chłonąc ciepło oraz miłość,
jaką zawsze jej ofiarowywał. Przymknęła powieki, wsłuchując w równe tempo bicia
serca przyjaciela. W takich momentach naprawdę miała wrażenie, że Christoph
jest częścią Harry’ego. Widziała to w jego czułych gestach wobec niej, w
zrozumieniu oraz nie oskarżaniu jej. Dlatego się bała właśnie. Nie Harry’ego,
chociaż kiedy posługiwał się Czarną Magią bywał przerażający. Bała się, że go
zawiodła. Że jej nie przytuli. Że ją odrzuci.
- Nie chciałam.. nie chciałam
tego na początku – wymamrotała jego bluzę, rozluźniając – Gdy zabiłam ojca
poczułam ulgę i satysfakcję. Zasłużył na to. Myślałam, że więcej tego nie
zrobię, ale.. to uzależniające. Patrzę jak uchodzi z nich życie. Jestem ich
śmiercią..
- Każesz ich – mruknął, wciągając
powoli powietrze – Rozumiem cię. Ale nie poddawaj się, Pansy. Wciąż bądź sobą. Nikt
nie zniszczy cię bardziej, niż ty sama siebie.
- Wciąż mi zależy na byciu dobrą,
Harry – odsunęła się, machając ręką wokół – Chcę być tą dobrą. Ale czasem z tym
nie walczę i przegrywam walkę sama ze sobą. Bo chcę coś robić. Zabijam ludzi, a
potem wracam tu i czuje się brudna.
- Bo czasem jest lepiej być
obojętnym na wszystko – skinął głową, wsuwając dłonie do kieszeni – Czy on..
dobrze cię traktuje?
- Nie skrzywdzi mnie – wzruszyła
ramionami, zamyślając się – Nie wiem tylko czy czuję to co by chciał. Czy można
kochać dwie osoby jednocześnie?
- Pewnie tak. Nie znam się na
miłości, ale.. – uśmiechnął się gorzko – Skoro kochając tą pierwszą osobę,
zdołałaś poczuć i do drugiej… to znaczy, że nie kochasz jej całkiem, prawda? Bo
ta druga osoba przebiła się przez miłość do tamtej.. i kochasz też ją.
- Chciałabym chyba kochać tylko
jego – westchnęła, a obłoczek pary wydostał się z jej uchylonych ust – Ale nie
chcę zniszczyć kolejnej osoby. A czasem odrzucona miłość może być gorsza niż
nienawiść.
- Tęskniłem za tymi rozmowami z
tobą, wiesz? – przesunął dłonią po czarnej czuprynie, posyłając jej szeroki
uśmiech – Rozumiesz mnie lepiej niż ja sam.
- Zawsze będziesz moim
przyjacielem – zaśmiała się po raz pierwszy od dawna – Zbyt dużo wiesz.
- Chodź – objął ją ramieniem,
pociągając w stronę namiotu – Musisz wrócić do domu. Do nas.
- Wy jesteście moim domem, Harry
– wyszeptała, opierając głowę o jego obojczyk i pozwalając się poprowadzić –
Moją rodziną.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Czy to ma.. szansę się udać?
Wszystkie spojrzenia skierowały
się w stronę Hermiony, która wpatrywała się w swoje kolana. Po chwili uniosła
wzrok przyglądając każdemu z osobna, na koniec zatrzymując wzrok na siedzącym
chłopcu. Blade wargi wygięły się w krzywym uśmiechu, a oczy błysnęły, gdy w
końcu skinęła głową.
- Tak, to ma sens – przytaknęła,
uśmiechając nieśmiało i zerkając na stojącego niedaleko blondyna – To ma
naprawdę sens.
- Czemu nikt o tym nie pomyślał
wcześniej? – Astoria uniosła obie brwi, biorąc od zielonookiego kubek herbaty –
Czemu uzdrowiciele nie sprawdzili tego?
- Bo Czarnego Pana już nie było,
bo nikt nie rzuca trwałych klątw, bo to stare oraz trudne? – Ron wzruszył
ramionami, rzucając przyjaciółce troskliwe spojrzenie – To jak to naprawimy?
- Jeśli czarodziej rzuca trwałą
klątwę, to będzie ona trwać aż do wyczerpania magii – zacisnęła usta,
odwracając spojrzenie – Dlatego od dawna takie uroki wyszły z użycia. Osłabiały
oraz męczyły energię.
- To po co to zrobili? – Pansy
zmarszczyła brwi, prostując na swoim fotelu – Jaki mieli w tym pożytek?
- Po prostu nie spodziewali się,
że organizm dziecka będzie tak silny oraz wytrzymały – Teodor odezwał się po
raz pierwszy, wzdychając – Nathaniel nie powinien już żyć. Nie powinien mieć
żadnych szans na przeżycie. Nie spodziewali się tego.
- Więc co zrobimy? – Astoria
przyjrzała im się, kiedy Granger lekko wyprostowała, Draco uniósł powoli jedną
brew, a Pansy uśmiechnęła złowrogo – Jak zakończymy te uroki?
- Wyczerpiemy zapas magii – Ron
znów wzruszył ramionami, pstrykając palcami – Zabijemy ich.
- A wtedy klątwy staną się
zwykłymi urokami – przytaknęła Hermiona, uśmiechając do jasnowłosego ślizgona –
A je łatwo ustabilizować.
- Nie chcę by ktoś umierał – Nate
szepnął cicho, ale przykuł uwagę wszystkich – Już zbyt wiele cierpienia
przysporzyłem.
- Tysiąc ich istnień nie jest
warte Twojego jednego – Hermiona odpowiedziała mu poważnie, podnosząc i
podchodząc do niego – Nie martw się o to, Natie.
- Pamiętasz kto tam był? – Harry
zapytał Notta, który powoli skinął głową – Zróbmy listę.
- I co? Będziemy ich po kolei
odhaczać? – Pansy przewróciła oczami, przyglądając kilku nazwiskom, które
zapisał ciemnowłosy.
- Nie my, tylko ty – Harry podał
jej kartkę, przykuwając tym samym znów uwagę wszystkich zebranych – My wrócimy
do Hogwartu.
- Idę z nią – Teodor podniósł
się, wskazując na chłopca – To mój brat. Ja też idę.
- Poradzę sobie – Pansy
zmarszczyła czoło – Powinieneś być z nim.
- Nie zmienię zdania – Teo
wzruszył ramionami, zerkając na brata – Będzie dobrze.
- Dobrze – przytaknął Nate,
uśmiechając lekko – Nie zamierzam umrzeć teraz.
- Nie damy ci umrzeć – zapewniła
go Pansy, spoglądając w ciemne oczy Notta – Kiedy ruszamy?
- Teraz – odpowiedział,
zaciskając usta – Im szybciej tym lepiej.
Na chwilę zapanowało zamieszanie,
kiedy każdy ruszył przygotować dwójkę przyjaciół do misji. Astoria skakała
między Teodorem a Pansy, upewniając by wzięli najważniejsze rzeczy. Draco
kolejny raz przypomniał Pansy o zaklęciach uzdrawiających oraz wzmacniających,
a Ron zapakował im do plecaka trochę jedzenia.
- Znów się żegnamy – Hermiona
wymusiła się smutny uśmiech, stając z boku oraz wpatrując w twarz przyjaciela –
Nie chcę.
- Więc się nie żegnamy – uniósł
koniuszki warg, kiedy magia między nimi nasiliła się oraz ożywiła zmęczone
organizmy. Znów przyzwyczaił się do jej nienasyconej obecności, gdy gryfonka
była blisko. A teraz na nowo będzie musiał nauczyć się z niej korzystać
samotnie – Zobaczymy się niedługo. I wtedy się pożegnamy oraz powitamy.
- Pasuje mi taki plan – zgodziła
się, stając na palcach i go obejmując – Boję się, Teo.
- Ja też się boję – przyznał,
muskając wargami jej skroń – Ale musimy być silni. Jeszcze trochę. A potem
odpoczniemy.
- Wiesz, że to kłamstwa –
wychrypiała, powstrzymując cisnące się do oczu łzy – Nie będziemy mieli czasu
dla siebie.
- Zawsze go znajdziemy – zapewnił
ją, przesuwając dłonią po plecach nastolatki – Zawsze możemy uciec.
- Kuszące – przytaknęła,
odsuwając się by ostatni raz zapamiętać każdy cal jego twarzy – Uważaj na
siebie, dobrze?
- Ty też – uniósł zwyczajowo jej
dłoń, muskając chłodnymi wargami jej wewnętrzną część – Zamknij oczy. I pomyśl
o miejscu, do którego pojedziemy jak to wszystko się skończy.
Hermiona zacisnęła powieki,
wyobrażając sobie gorący piasek pod stopami, turkusowy ocean oraz mocno
grzejące słońce. Słonawy zapach wody, pyszny koktajl w buzi oraz śmiech
przyjaciół. Znów będą się bawić, znów będą tworzyć swoje historie. I cieszyć
chwilą nim stanie się ona jedynie wspomnieniem starych dobrych lat.
Podoba mi się. Włochy?
Otworzyła powieki, wpatrując w
wyjście namiotu, gdzie jakiś czas temu musieli zniknąć. Draco badał właśnie
zwyczajowo stan Nate’a, a Harry i Toria rozmawiali cicho na kanapie. Ron
rozkładał szachy oraz wyjaśniał Evelyn zasady. Życie toczyło się dalej.
Hiszpania.
Wiedziała, że wiele już
kilometrów stąd Teodor się uśmiecha. Hiszpania. Ich nowy cel.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
- Biegnij!
Hermiona obróciła się wpatrując z
przerażeniem w biegnących w jej stronę przyjaciół. Odrzuciła garnek, w którym
przyrządzała im właśnie posiłek. Zerwała się na nogi, chwytając różdżkę oraz
łapiąc po drodze torbę, w której wszystko chowali. Ron minął ją, kucając oraz
biorąc na ręce Nathaniela, który właśnie się wybudził. Ruszyła za nim truchtem,
obracając i widząc jak Harry popycha Astorię oraz ciągnie za sobą potykającą
się Evelyn. Przyspieszyła, słysząc za sobą już goniących ją ludzi.
- Szybciej – Draco pojawił się
obok niej, łapiąc za nadgarstek oraz mocniej pociągając. Zobaczyła niewielką
ranę na jego skroni oraz podrapane policzki, które otarły się o gałęzie.
Zerknęła za siebie raz, odnajdując wzrokiem szmalcowników, podążających ich
tropem już jakiś czas. Czuła jak mięśnie powoli odmawiają jej posłuszeństwa,
ale zacisnęła zęby i nie pozwoliła na zwolnienie tempa.
Jej umysł szybko oceniał ich
szanse, gdy zbiegali zboczem do doliny. Uroki wciąż cudem ich unikały, a ich
zaklęcia zostawały odbijane za każdym razem. Bez chwili wahania doszła do
wniosku, że nie mają szans uniknąć spotkania ze sługusami Voldemorta. Zacisnęła
mocniej dłoń na dłoni Draco, przyglądając jak szare tęczówki na chwilę się na
niej skupiają.
- Kocham cię – szepnęła, wiedząc
że zrozumie. Uniósł brew, ale nim zdążył odpowiedzieć uniosła różdżkę i rzuciła
zaklęcie. Pozwoliła jego palcom się wyślizgnąć oraz przez sekundę patrzyła jak
odepchnięty czarem przewraca się oraz turla ze zbocza na drugą stronę. Bez
wahania rzuciła czar niewidzialności oraz rozpraszający by nikt nie zdeptał
nieprzytomnego blondyna. Znów przyspieszyła, doganiając rudowłosego, który
prawie się poślizgnął. Zahamowali gwałtownie, kiedy z drugiej strony wybiegło
kilka czarodziei. Ron rzucił jej spanikowane spojrzenie, a ona odwróciła się,
gdy dobiegł ich głośny krzyk. Astoria leżała na ziemi, a Harry właśnie został
zaatakowany. Greengrass spojrzała na swoją nogę, przerażająco wykręconą w drugą
stronę. Evelyn stanęła przy nich dysząc z przerażeniem, ale Hermiona wpatrywała
się w dwójkę przyjaciół. Uniosła różdżkę również walcząc z otaczającymi ich
szmalcownikami. Ron dołączył do niej, kryjąc za siebie zapłakaną Evelyn oraz
oszołomionego Notta.
- Greengrass! – głos Harry’ego
przebił się przez krzyki pozostałych. Zielone oczy Wybrańca spoczęły na
dziewczynie, która nie mogła stanąć na nogi. Właśnie zostali postawieni pod
ścianą, a ta bitwa została rozstrzygnięta dla nich w zły sposób. Wypuścił z
dłoni różdżkę, widząc jak odrzucona na ziemię Hermiona stara się odzyskać
spokój, a Ron unosi poddańczo ręce.
- Nie zapomnij mnie – poprosił
Astorię, która zmarszczyła brwi. Rzucił w jej stronę pierścień, który odruchowo
złapała. Zerknęła na otrzymany przedmiot, a potem niepewnie na niego –
Przepraszam.
- Co ty ro…
Dziewczyna zniknęła z cichym
„pyk”, kiedy świstoklik się uaktywnił zabierając ją w tylko jemu znane miejsce.
Odwrócił się w stronę przyjaciół, łapiąc spojrzenia pozostałych. Drgnął, gdy
gryfonka rzuciła na niego urok, a chwilę później nieznane im osoby powaliły ich
na ziemię.
- Czarny Pan się ucieszy, gdy was
zobaczy.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Życie jest całkowicie,
nieodwracalnie popieprzone. W jednym momencie jesteśmy szczęśliwi, a chwilę
później cierpimy. Zapominamy cieszyć się tą sekundą, kiedy wszystko układa się
dobrze. A potem nie pozostaje nam nic więcej niż gorzkie wspomnienie.
Najgorsze, że mimo ciągłego powtarzania sobie by pamiętać o złej stronie
własnej egzystencji, na nowo wplątujemy się w to piekło. Ludzie są durni.
- Jeśli ktoś cię tu zobaczy…
- Dobrze wiem jak to się dla mnie
skończy, matko – szepnął, mrużąc powieki oraz po omacku wyciągając przed siebie
dłoń by odnaleźć szczupłe palce rodzicielki – Nie mogę dać się złapać. Ale nie
mogę też ich zostawić…
- Twoja ciotka wrzuciła ich do
lochów – Narcyza przysunęła się, palcami badając jego twarz – Nie byliśmy pewni
czy to on… dziewczynę i Weasleya nie dało się nie poznać. Ale on miał dziwną
twarz…
- I tak go wezwała, prawda? –
domyślił się, wciągając zapach fiołków otaczający matkę – Czy z ojcem wszystko
w porządku?
- Żyje, a to najważniejsze –
zauważyła po dłuższej chwili, muskając ustami jego czoło – Jest jeszcze jedno..
Bella… Bella ją zabrała.
- Co zrobiła? – napiął wszystkie
mięśnie, czekając na odpowiedź towarzyszki. Chłodne ściany podziemnego
korytarza były teraz słabym oparciem, ale jedynym, które miał. Kiedy
skontaktował się z matką wiedział, że nie usłyszy dobrych wieści. Na litość
Slytherina, w chwili gdy odzyskał świadomość na mokrej trawie w samym środku
lasu z wykręconą kostką oraz licznymi siniakami, wiedział, że jest bardzo źle.
- Są w salonie – szepnęła,
pozwalając mu się odsunąć. Zacisnął powieki odliczając od dziesięciu do zera
nim w końcu był w stanie na nowo złapać głęboki wdech.
- Nie mogę czekać – stwierdził w
końcu, wypuszczając ręce kobiety – Nie mogę, kiedy ona… dziękuję. I
przepraszam.
- Draco, proszę…
Nie słuchał jej dalej. Ruszył
pospiesznie dalej, pozostawiając ją w nieużywanym od stuleci korytarzu.
Zastanawiał się czy jego ciotka wiedziała ile sekretów kryje ich dom. Ile
tajemnic, cichych słów oraz obietnic słyszały te stare ściany. Przesunął dłonią
po szorstkich kamieniach przyciskając na chwilę mocniej i lekko popychając
ukryte drzwi. Skrzywił się na szmer jaki wywołał, ale był bliżej Hermiony.
Coraz bliżej. Następne minuty dłużyły mu się okropnie. Szczególnie w chwili,
gdy w pewnej chwili usłyszał skowyt. Dopiero po sekundzie zrozumiał kto krzyczy
tak rozdzierająco, a jego dłonie zacisnęły się w pięści. Od dawna nie czuł
takiej nienawiści jak w tym momencie. Ruszył szybkim krokiem, zatrzymując
dopiero w sekretnym przejściu przed salonem. Przycisnął głowę do kamieni,
wiedząc że jest tam ona. Zapewne trzy metry dalej wije się na ziemi, a jej krew
sączy się z ran, zadawanych przez Bellatrix.
- Nie możesz się dać ponieść
emocjom, Malfoy – wymamrotał do siebie, cudem odrywając stopy od ziemi i
ruszając dalej. Zeskoczył na poziom niżej, drabiną schodząc w podziemia. Lochy
znał jak własną kieszeń. Ominął wszelkie możliwe spotkania ze śmierciożercami,
wybierając dalsze przejścia. Zsunął się na podest, lodując na zimnej posadzce i
rozglądając czujnie. Powoli przesuwał się wzdłuż ściany, domyślając się do
której celi wsadzono jego przyjaciół. Najpierw dostrzegł Wybrańca. Stał z
przyciśniętą do kraty twarzą, zaciskając pięści i wpatrując w przeciwległą
ścianę z niesamowitą intensywnością. Później zauważył Weasleya, miotającego się
po celi bez opamiętania. Tuż za nim kucała Evelyn przeżywając swój koszmar na
nowo. Kiedyś już tu była, straciła palce oraz beztroskę dzieciństwa. Teraz
szarpała jasne włosy, zaciskając mocno powieki. Dopiero po sekundzie rozpoznał
siedzącą obok niej jasnowłosą dziewczynę. Pomyluna. Lovegood jedna ze sprzymierzeńców
Pottera oraz mała wariatka.
- Gdzie jest Nate? – zapytał,
wysuwając z cienia i przyprawiając Weasleya o zawał. Kiedyś zapewne jego
reakcja wydawałby mu się żałosna bądź śmieszna, ale teraz poczuł jedynie gorycz
oraz żal. Co się z nimi działo, że bali się ciemności?
- Tu – chłopiec podniósł się z
klęczek, przesuwając do światła padającego z pochodni. Błękitne oczy jaśniały
gorączką, a z ust wydobywał się obłoczek, przypominający im o niskiej
temperaturze. Obok niego o ścianę podpierał się gryfon z jego rocznika, ale
przez brud oraz poszarpane ubranie nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska.
- Hermiona, ona..
- Wiem – uciął krótko zdanie
Rona, który zamarł, a potem skinął głowę. Wszyscy wiedzieli co działo się z
dziewczyną, bo jej wrzaski docierały aż tutaj. Thomas? Tak, chyba tak nazywał
się kolega kretyna, który wszystko zawsze podpalał.
- Masz jakiś plan? – Harry
obrócił się w jego kierunku, opanowanym głosem przerywając ciszę. Draco musiał
przyznać, że ten spokój w głosie Wybrańca przyprawiał o ciarki. Nie chciał
wiedzieć jak gniew rósł w nim, ale widział przerażający błysk w zielonych
oczach. Harry był rządny krwi.
- Liczyłem na waszą kreatywność?
– uniósł brwi, wzruszając ramionami – Musisz stąd uciekać. Wezwą Czarnego Pana.
- Nie zostawię jej…
- Wiem, ale nie masz wyboru –
warknął, przymykając powieki – Jesteś naszą nadzieją. Ja ją uwolnię, ty musisz
stąd uciekać. Nie mamy wyboru.
- Nie.. nie mogę.. – Potter
zmarszczył czoło, wciągając z sykiem powietrze – Zgredek.
- Co? – Draco spojrzał na niego
niepewnie, kiedy młody gryfon pacnął się dłonią w czoło. Zaczął powtarzać imię
skrzata, którego dodajmy ukradł jego rodzinie. Usłyszeli trzask drzwi, a
później kroki. Malfoy spojrzał z obawą na pozostałych, rzucając na siebie
zaklęcie niewidzialności oraz wycofując do tyłu.
- Czego chcesz, zdrajco?
Harry wyprostował się, a na jego
twarzy pojawił się mrożący krew w żyłach przyjazny uśmiech. Zielone tęczówki
niemalże pojaśniały, a otaczająca go energia przyćmiła na chwilę magię
pozostałych. Draco poczuł satysfakcję oraz dziwną dumę, że ta arogancja Pottera
jest między innymi jego zasługą. Potęga, która dają Mroczne Sztuki ujawniała
się w takich chwilach, a piękno magii zielonookiego było zapierające dech w
piersiach.
- Dziecko pójdzie ze mną –
odpowiedział piskliwym głosem Peter, wskazując różdżką na czerwieniejącego się
Weasleya – Odsuń się, chłopcze.
- Nie odzywaj się do mnie –
wysyczał z jadem rudzielec, krzywiąc paskudnie.
- Dzieciak – Peter wskazał Nate,
chcąc go wypchnąć jak wcześniej Gryfka z celi, a później uśmiechnął półgębkiem
– Chłopiec też.
- Nawet nie próbuj – Harry
zagrodził mu drogę do Nathaniela, który wstrzymał oddech. Draco zacisnął dłoń
na różdżce obserwując wściekłość przyjaciela oraz idiotyzm Pettigrew.
Zmarszczył brwi, gdy przebrzydły szczur odrzucił ciemnowłosego zaklęciem na
ścianę, schylając i chwytając za ramię małego Notta. Podciągnął go
szarpnięciem, wbijając kraniec różdżki w szyję dziecka, kiedy Ron oraz
pozostali więźniowie drgnęli.
- Zabiję te urocze dziecko, jeśli
będę musiał – odpowiedział słodkim głosem, robiąc krok do tyłu. Blondyn uniósł
różdżkę, czekając na dobry moment by zabić Glizdogona. Harry podniósł się
powoli, wzdychając ciężko.
- Przykro mi, Peter, naprawdę
chciałem ci wybaczyć – zielone oczy błyszczały w półmroku, gdy chłopak się
przesunął. Draco zamarł tak jak pozostali, nie mogąc oderwać oczu od
ciemnowłosego gryfona. Wybraniec wciąż krył się w cieniu, a jedynie jego oczy
pozwalały określić gdzie jest. W powietrzu coś się zmieniło, a intensywność
energii na chwilę zbiła Draco z tropu. Dopiero po minucie zrozumiał, że lochy
wypełniły się gniewem przenikającym przez magię Pottera. Harry nawet bez
różdżki kumulującej tą energię był prawdziwą bestią. Nieokiełznana, dzika oraz
niesamowicie potężna energia owinęła się wokół nich, a głos chłopca przemienił
w jedwabisty szept.
- Mój ojciec ci ufał, moja matka
ci ufała – kontynuował Harry, wychodząc w końcu z cienia i stając w słabym
świetle pochodni. Ciemne pukle opadały na czoło, ale nie zasłaniały całej
blizny. Wysokie kości policzkowe pokryte lekkim zarostem, wysunięty podbródek
oraz pełne, różowe usta sprawiały, że przypominał mityczną istotę. Malfoy był
estetą i kolekcjonerem piękna, i po prostu nie mógł zaprzeczyć, że Harry miał w
sobie niesamowite pierwotne piękno. Długie rzęsy okalające te niesamowicie
intensywne oczy, rzucały cień na lekko zapadnięte policzki ciemnowłosego. Blada
twarz spoglądała na nich z otulającej ciemności, a koniuszki ust zadrżały w
uśmiechu. Najbardziej niesamowite było to, że ten kretyn nie zdawał sobie
sprawy ze swojej wyjątkowości. Traktował siebie jak innych, a nawet gorzej. Nie
umiał się ocenić ponad przeciętność. A był wyjątkowy w każdym przeklętym celu.
Właśnie dlatego tak ciężko było znosić obecność Pottera. Ale i dlatego tak
bardzo pragnął tej przyjaźni.
- Zawiodłeś ich po raz trzeci –
Harry zatrzymał się dwa metry od skamieniałego potwora, który wciąż ściskał
powoli oddychającego Notta. Draco w myślach przeliczył liczbę oddechów na
minutę, zastanawiając czy chłopiec wytrzyma jeszcze chwilę.
- Chciałem ci wybaczyć tamte dwa
razy, bo tego by chcieli moi rodzice – Harry zmarszczył brwi, spoglądając na
ziemię a potem na swoje puste dłonie – Nie mogę. Trzeci raz już nie mogę.
Dlatego mi przykro.
- Potter…
- Musisz umrzeć – przerwał mu
Harry, unosząc głowę i wbijając wzrok w Pettigrew – Jesteś śmieciem, Peter.
- P..Potter..
- Medioignis – wyszeptał zielonooki, przyglądając jak dawny towarzysz
szkolnych wybryków jego ojca wciąga z sykiem powietrze. Nathaniel jednym szarpnięciem
wyrwał się z uchwytu, wyciągając ramiona i wpadając na zielonookiego. Harry
przyciągnął głowę chłopca do klatki, przykładając dłonie do jego uszu,
zakrywając je. Zwierzęcy jęk wydobywający się z gardła Glizdogona połączył się
z krzykami Hermiony, rozbrzmiewając echem po lochach. Draco zamrugał, czując
jak magia wokół nich znika, na nowo wchłaniając się w chudego, patyczkowatego
nastolatka. Przesunął się powoli stając przy pozostałych i patrząc jak krew
zalewa twarz mężczyzny. W końcu znieruchomiał z twarzą wygiętą w wyrazie szoku
oraz bólu.
- Jak to zrobiłeś? – Ron zapytał
za nich wszystkich, zerkając na przyjaciela z oszołomieniem.
- Po prostu – wzruszył ramionami
czarodziej z blizną, odwracając wzrok – Zabiłem go.
Po prostu Draco zacisnął usta, powstrzymując się od komentarza. To
nie było nic po prostu. To była najbardziej niesamowita rzecz jaką widział.
Jakim cudem Potter rzucił tak idealnie klątwę bez użycia różdżki? Jakim cudem
udało mu się idealnie zaintonować starą klątwę z jednej z ich książek, które
razem przeglądali? Ani on, ani Teodor, ani cholerna Pansy nie mogli odpowiednie
ułożyć akcentu, a ten gryfon po prostu to zrobił.
- Stary, jesteś w chuj
niebezpieczny – zauważył przekornie Weasley, wymieniając spojrzenia z blondynem
– Niesamowite.
- Imponujące – przytaknął,
zapamiętuj by przećwiczyć wkrótce magię bezróżdżkową z tępym acz niesamowicie
uzdolnionym Potterem, bo chyba nikt nie chciałby by dzieciak źle rzucił czar –
A teraz skupmy się na ratowaniu mojej narzeczonej.
- Oświadczyłeś się jej? – Nate
obrócił się w jego kierunku z zaskoczeniem oraz oburzeniem, które by ich
rozśmieszyło w innych okolicznościach.
- Możemy to obgadać później? –
zapytał malca, zerkając ponad jego ramieniem – Potter, to do ciebie chyba.
Zgredek, cholerny skrzat który
uciekł jego rodzinie, stał niepewnie na środku celi, wpatrując z czcią oraz
oddaniem w Wybrańca. I w tym momencie Malfoy zrozumiał. Skoro mógł się tu
pojawić, to mógł również stąd uciec. Zawsze zdumiewało go ile racji miała w tym
Hermiona. Nie dostrzegali potencjału tych małych istotek, które niesamowicie
władały swoją magią.
- Nie chcę – zaprzeczył znów
Nathaniel, gdy Harry wraz z nim oznajmili, że ucieka w pierwszej turze.
- Nie dyskutuj – uciął dyskusje
Malfoy, wpychając go w kościste ramiona Olliviandera. Lovegood również stała
obok Thomasa i przerażonej Evelyn, trzymając skrzata za rękę. Zniknęli z cichym
pyk, pozostawiając ich trójkę.
- Idziemy – zakomenderował
Weasley, wskazując na niego palcem – Dawaj, Malfoy.
Wyprowadził ich z lochów, nie
przejmując się już sekretnymi korytarzami. Ruszyli głównym holem, o dziwo nie
napotykając nikogo. Oczywiście, gdyby było inaczej zabiłby ich. Zabiłby teraz
każdego kto stanie mu na drodze. I widząc po napiętych ramionach Wybrańca, nie
był w tym sam. Zielonooki ściskał różdżkę martwego Petera, rozglądając czujnie
po korytarzu.
- Jesteś durna, szlamo.
Pierwsze co zauważył Draco, to że
salon w ogóle się nie zmienił. Nic nie uległo przesunięciu. Nic nie było
ruszone. Przesunął wzrokiem po sofie, na której kiedyś skakał z Zabinim. Po
fotelach, na których siadali z Pansy. Po kominku, przed którym grali w zimowe
wieczory w karty. Po fortepianie, na którym kochał kiedyś grać. Aż po parkiet,
gdzie uczył się z Astorią tańczyć. A teraz był splamiony krwią kobiety, której
oddał serce.
- Draco…
Nie powiedziała tego na głos, ale
poznał jak w słodki sposób wygięły się jej usta, wypowiadając jego imię. Wbił
wzrok w duże, zamglone bólem oczy, witające go z miłością nawet w tak upiornych
okolicznościach. Hermiona leżała na środku posadzki pod kryształowym
żyrandolem, dokładnie w miejscu, gdzie kładł się z przyjaciółmi jako dziecko by
podziwiać jak promienie słońca migoczą w diamencikach. Brązowe loki lepiły się
do czoła od potu, a policzki lśniły łzami. Spierzchnięte wargi uchyliły się, a
cichy jęk wydobył się ze zdrapanego gardła. Wciąż miała na sobie przyległą
koszulkę oraz bluzę Charliego z rozerwanymi rękawami.
- Gdzie ten cholerny Pettigrew –
syknęła Bellatrix, obracając w kierunku stojącego w kącie Greybacka. Goblin, o
którym wspominał Peter leżał niedaleko Hermiony, ale po drżeniu jego stopy
wiedział, że żyje. Draco zrobił krok do przodu, łapiąc spojrzenie zdumionego
ojca, który wyglądał mizernie.
- Jest niedysponowany –
odpowiedział uprzejmie, zaciskając mocniej palce na różdżce – Witaj, ciociu.
- Draco? – kobieta okręciła się
na pięcie wbijając obłąkany wzrok w jego szczupłą postać – Draco.. ty żyjesz.
Słodki chłopcze, już myślałam, że…
- Tak – przeciągnął leniwie
samogłoski, widząc zrozumienie w oczach kobiety, gdy Harry oraz Weasley stanęli
obok niego – Skoro dramatyczne chwile się skończyły, możemy kontynuować?
- Jesteś plugawą szmatą –
wysyczała ciemnowłosa wiedźma, wskazując palcem na Lucjusza – Widzisz, Malfoy?
To twoje diabelskie nasienie! Zdrajca!
- NIE! – wrzask Weasleya
przyprawił blondyna o dreszcze, gdy rudy rzucił się przed siebie. Dopiero wtedy
Draco zauważył jak wilkołak zbliża się do gryfonki. Zaatakował ciotkę zaciekle,
wiedząc że to najgłupsza rzecz jaką robi. Jednak czuł, że Potter zbytnio polegałby
na uczuciach a nie emocjach. Pozwolił więc Złotemu Chłopcu skupić się na
szmalcownikach, samemu starając uniknąć śmierci. Kątem oka zobaczył jak rudy
rzuca się niemalże z pięściami na zdumionego Greybacka i nie wiedział czy to
najodważniejszy wyczyn Ronalda Weasleya, czy wręcz najbardziej idiotyczny. Jednak
podziałało to i na niego, pozwalając mu sięgnąć po większą ilość zaklęć.
- Avada Kedavra – zaklęcie minęło
go zdecydowanie za blisko, a on poczuł jak ostatnia nić wiążąca go z tą kobietą
została przecięta. Skoro była gotowa zamordować swojego siostrzeńca, to nie
wątpił, że utracił ostatnią cząstkę cioci jaką kiedykolwiek mógłby w niej
odnaleźć. Zacisnął zęby rzucając klątwę tnącą i obserwując jak różdżka
ciemnowłosej wylatuje z jej szponów. Uśmiechnął się szatańsko, łapiąc drewienko
oraz parsknął chrapliwym śmiechem.
- Rzućcie różdżki.
Ta sekunda rozproszenia, gdy
satysfakcja otumaniła jego umysł wystarczyła kobiecie to chwycenia
półprzytomnej Hermiony za ramię i podciągnięcie do góry. Granger klęczała
między nogami Belli, krzywiąc na wbijające się w jej poranioną skórę paznokcie.
Odszukała go zmęczonym wzrokiem, unosząc lekko koniuszki ust. Była gotowa.
Widział to w jej spokojnych oczach, które przyzwalały mu na wszystko.
- Nie – szepnął, kiedy niewielki
sztylet ciotki wbił się lekko w jej szyję. Opuścił rękę, wpatrując z
nienawiścią we własną ciotkę.
- Zapewne teraz możemy wezwać
Czarnego Pana – odpowiedziała zadowolona kobieta, unosząc obie brwi – Lucjuszu?
Draco poczuł smak własnej krwi,
gdy przez nerwy ugryzł się w język. Zmarszczył czoło podążając za spojrzeniem
wszystkich w stronę żyrandolu. Nie zdążył mrugnąć, gdy wiekowe kryształy
rodzinne runęły w dół prosto na dwie kobiety. Bella krzyknęła przerażona,
odpychając od siebie dziewczynę i odskakując do tyłu. Malfoy bez wahania rzucił
się przed siebie, chwytając ukochaną za nadgarstki oraz szarpiąc z całej siły. Głośny
huk otępił ich na chwilę, gdy wraz z gryfonką wylądował na ziemi pełnej szkła.
Skrzywił się, podnosząc szybko oraz oplatając w talii Hermionę.
- Granger? – szepnął zerkając na
bladą twarz. Powieki zatrzepotały, a zamglone tęczówki odnalazły jego kolejny
raz – Proszę, jeszcze chwilę wytrzymaj, kochanie. Jeszcze chwilę.
- Wróciłeś.. – wychrypiała,
uśmiechając smutno i rozluźniając – Wróciłeś po mnie.
- Zawsze do ciebie wrócę –
przypomniał, unosząc krzywo kąciki ust oraz mocniej ją przytrzymując. Złapał
wzrok Pottera, który podbiegł już do niego wraz z Weasleyem. Zielonooki chwycił
za ramię nieprzytomnego goblina, co było zdaniem Malfoya ciut śmieszne, ale
powstrzymał się od komentarza.
- TERAZ! – krzyknął Wybraniec
chwytając go za ramię oraz wyciągając do kogoś rękę. Draco zobaczył jak skrzat
domowy pojawia się przy nich, pozwalając wszystkim złapać, a po chwili poczuł
szarpnięcie w okolicach pępka. Zacisnął powieki pozwalając poprowadzić się oraz
mocniej obejmując Hermionę. Po chwili poczuł pod stopami grunt oraz szorstką
ziemię. Wypuścił gryfonkę, opadając na plecy i wciągając do płuc słonawy
zapach. Westchnął ciężko, podnosząc na łokciach oraz mrużąc powieki. Leżał na
plaży niedaleko turkusowego oceanu, a piasek przesypywał się między jego
palcami. Zerknął na leżącą na plecach obok niego Granger, biorącą głęboki wdech
oraz zaciskającą zęby z bólu.
- POMOCY.
Poderwał się na nogi, ściskając znów
mocniej różdżkę i niemal na czworakach przesuwając do mamroczącej coś z bólu
dziewczyny. Zasłonił ją sobą, mrużąc powieki by dojrzeć Pottera. Pierwszą myślą
był Weasley i ze ściśniętym żołądkiem rozejrzał się wokół. Jednak rudy właśnie
siadał trzy metry od nich, mrugając z oszołomieniem. Dostrzegł nawet
porzuconego przez Harry’ego Gryfka z połamanymi nogami.
- Nie, nie, nie… - łkał Harry,
tuląc do swojej piersi niewielkie ciałko. Draco podniósł się powoli, robiąc
niepewny krok do przodu by złapać zrozpaczone zielone oczy – Pomóż mi. POMÓŻ.
- Ja… - opuścił wzrok na drżącego
w ramionach czarodzieja skrzata, którego krew spływała po bokach. Kucnął przy
nim spoglądając oceniająco na brzuch z wbitym sztyletem. Chwycił go, wyciągając
powoli i mrucząc zaklęcia otępiające ból. Przyjrzał się sztyletowi ciotki,
który zalśnił czerwienią.
- Harry Potter… - wyszeptał czule
Zgredek, a jego oczy po ostatnim uśmiechu do Wybrańca stały się zamglone. Draco
wpatrywał się w zesztywniałe ciało przyjaciela, który nierozumiejącym wzrokiem
błądził po nim i skrzacie.
- Nic nie mo…
- Wynoś się – warknął na niego
gryfon, niemalże sycząc w wężomowie – Wynoś się stąd, Malfoy.
- Harry – Ron dołączył do nich
przestępując z nogi na nogę – Harry, posłuchaj..
- ZOSTAWCIE MNIE – wrzasnął Złoty
Chłopiec, sprawiając że obaj podskoczyli – Wynoście się stąd. JUŻ.
Draco westchnął, ale posłuchał.
Chwycił na ręce drżącą Hermionę, a później przyglądał się jak Weasley chwyta
goblina i wskazuje mu niewielki domek na wydmie. Im bliżej Muszelki, tym
chętniej wyobrażał sobie taki dom dla niego oraz Hermiony. Przed wejściem stał
najstarszy z braci Rona, który ich wpuścił do środka.
- Daj mi ją – zamarł na chwilę,
ale po sekundowym wahaniu pozwolił chłopakowi odebrać sobie Hermionę. Ruszył
schodami na górę do niebieskiego pokoiku, gdzie ułożyli gryfonka na miękkim
posłaniu. Zrzucił bez namysłu buty oraz ciężką szatę, sięgając do kieszeni,
gdzie bezpiecznie ukryte nosił eliksiry.
- Poradzisz sobie? – Bill zagryzł
wargę, obserwując pokiereszowane ciało nastolatki – Może..
- Ja mu pomogę – przerwała im
trzecia osoba, stając na progu i lekko uśmiechając do zaskoczonego Draco –
Przynieś misę z ciepłą wodą oraz bandaże.
- Dałem jej eliksir usypiający by
nie czuła bólu – wyjaśnił blondyn, przecinając sztyletem bluzę oraz koszulkę
czarownicy. Wstrzymał oddech na liczne siniaki oraz zadrapania, które zdobiły
ramiona dziewczyny. Skrzywił się na widok ciętych ran na brzuchu oraz długiej
na ramieniu. Wyglądała teraz przerażająco bezbronnie.
- Najważniejsze, że żyje.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
- Chcę wykopać mu grób. Tak jak
należy.
- Pomogę ci – Harry uniósł wzrok
na siedzącą od kilku godzin obok dziewczynę. Żadne z jego przyjaciół nie
wróciło od kiedy zagroził, że ich pozabija. Wciąż czuł obawę o Hermionę, jednak
rozpacz oraz utrata Zgredka była zaskakująco bolesna.
- Chcę to zrobić… sam – pokręcił
głową, a czarne kosmyki opadły na jego czoło – Mugolskim sposobem. Bez użycia
magii.
- Dobrze, zrobisz to sam –
zgodziła się jego towarzyszka, odgarniając blond pukle na plecy – Ja go
przygotuje. Mogę?
- T..tak – przytaknął, wyciągając
zakrwawione ramiona i z obawą obserwując dziewczynę. Jednak nie cofnęła się
mimo brudu oraz krwi, sprawnie i delikatnie chwytając skrzata. Ruszyła za nim
na niewielkie wzgórze za domem, gdzie chciał go pochować. Chwycił podaną mu
przez blondynkę łopatę, wybierając odpowiednie miejsce i zaczynając kopać. Zrzucił
bluzę oraz podwinął rękawy, w chwili zmęczenia spoglądając na siedzącą dwa
metry dalej blondynkę. Wpatrywał się w blade, zgrabne dłonie myjące małe ciałko
Zgredka. Obserwował jak ze skupieniem zajmuje się nim z niesamowitą łagodnością
oraz czułością.
- Chciałem to zrobić w ten sposób
– powiedział jedynie, gdy Ron oraz Dean wskoczyli do jego dołu i pomogli kopać.
Obaj chłopcy przytaknęli, robiąc to samo co on. Czasem odpoczywali, ale Harry
nie mógł. Musiał kopać. Ból na zdartych dłoniach go otrzeźwiał, dodawał
chłodnego kalkulowania. Powoli rozumiał co się wydarzyło. Docierało do niego,
że ich podróż dobiegała końca.
- Pogrzeby o wschodzi słońca są
najpiękniejszymi.
Harry przytaknął, kiedy Luna
stanęła obok niego. Nie zauważył nawet, że noc już minęła, a nastał nowy dzień.
Zerknął na jasnowłosą czarownicę, wciąż siedzącą dwa metry dalej i ani na
chwilę nie pozostawiającą go samego. Fleur uniosła głowę, jakby czując jego
wzrok na sobie. Później ze szczelnie owiniętym w jedwabne chusty Zgredkiem
podeszła bliżej. Podała skrzata chłopakowi, który ostatni raz miał spojrzeć na
buźkę istotki. Luna zamknęła powieki skrzata, szepcząc, że teraz wygląda jakby
spał. Harry skinął głową, czując dziwną ulgę, gdy stojący niedaleko Malfoy
ściągnął z siebie sweter, podając mu. Naciągnął go przez głowę Zgredka,
odbierając od Rona skarpetki, a od Luny czapkę. Dopiero wtedy na nowo owinął go
w szale i ułożył w grobie. Bez niczyjej pomocy zasypał skrzata, a potem
wyprostował się. Poczuł jak szczupła dłoń wsuwa się w niego, gdy Hermiona
wyszła z szeregu by stanąć obok niego. Zlustrował wzrokiem jej szczupłą,
wymizerowaną osobę, gdy drżąc nie pozwoliła sobie pomóc.
- Powiemy coś? – zaproponowała
Luna, rozpoczynając przemowę. Harry skinął głową, kiedy skończyła, a Ron
niepewnie również powiedział coś od siebie. Zacisnął powieki, słuchając głosów
dziękujących temu małemu skrzatowi. Temu, który robił wszystko by mu pomóc.
Uratować. Przesunął wzrokiem po ich kręgu, uśmiechając ze zmęczeniem. Byli
dziwną grupą. Bill, Fleur rebelianci. Dean Thomas, Luna Lovegood, druidka
Evelyn, śmierciożerca Draco oraz on, Hermiona, Ron plus ledwo stojący
Nathaniel. Wszyscy skupienie wokół niewielkiego nagrobka Zgredka.
- Był przez długi czas
niedoceniony.
Harry zamrugał, zauważając, że
znów siedzi na piasku, a wokół niego zrobiło się pusto. Jedynym towarzyszem był
klęczący obok niego Malfoy, przesypujący piasek z dłoni na dłoń.
- Czarodzieje nie przywykli do
skrzatów przejmujących inicjatywę, a on od kiedy pamiętam chciał robić wszystko
po swojemu – Harry uśmiechnął się do opowiadającego Malfoya, który wzruszył
ramionami – Ojciec nigdy go nie skrzywdził. Oczywiście, dostawał ostre
reprymendy, ale nawet moi rodzice widzieli w nim tę iskrę. Której nie dało się
zdusić, szczególnie, gdy dowiedział się o twoim powrocie.
- Był wyjątkowy – wychrypiał
potakująco.
- I zginął jak bohater – dodał
Draco, unosząc w końcu wzrok – Przepraszam. Przepraszam, że przez moją..
rodzinę zginął.
- To nie twoja wina – Wybraniec
zamrugał zdumiony, wyciągając rękę i chwytając przedramię jasnowłosego – To nie
twoja wina, Draco.
- Twoja tym bardziej – szare
tęczówki błysnęły stanowczo – Harry, co teraz zrobimy?
- Potrzebuje ostatnich minut na
pożegnanie się – Harry wzruszył ramionami, ale coś w jego oczach błysnęło – Idź
po resztę.
Draco przytaknął, podnosząc się i
robiąc kilka kroków. Przed wejściem zatrzymał się by rzucić okiem ostatni raz
na przyjaciela. Coś się w nim zmieniło. Coś zniknęło, a coś pojawiło. Widział
to w jego postawie, słyszał w ochrypłym głosie.
Harry Potter nareszcie został
Wybrańcem.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Hermiona wciągnęła do płuc
słonawy zapach wody, uśmiechając leciutko, gdy chłodna woda przyjemnie
schłodziła jej stopy. Schyliła się po kolejną muszelkę, wsuwając ją do
kieszeni. Od trzech dni siedzieli w Muszelce, ale widziała wzrok Harry’ego,
który coś planował. Wiedziała, że Draco jest równie czujny, cierpliwie czekając
aż chłopak zdradzi im swoje sekrety. Uczestniczyła w rozmowach Pottera i z
Ollivianderem, i z Gryfkiem, ale wciąż nie widziała powiązania. Draco wraz z
Ronem wymieniali się kąśliwymi komentarzami, siadając codziennie przed
kominkiem i grając w szachy. Przyjemnie było budzić się w wygodnym łóżku obok
Draco bądź Nate’a, bez obawy, że ktoś cię zabije.
- Popatrz na ten – Nathaniel
wyciągnął do niej rękę, pokazując okrągły, ciemny kamyk – Ładny, prawda?
- Prawda – przytaknęła,
obserwując z uśmiechem jak w samych majtkach oraz koszulce Malfoya, sięgającej
mu za kolana chodzi w wodzie i szuka kamyków. Kiedy odzyskała w końcu
przytomność, zabandażowana oraz opita eliksirami, czuła obecność Teodora w
głowie. Od razu wyczytał z jej głowy co się wydarzyło, a ona równie dobrze dowiedziała
się, że cierpiał równie bardzo co ona. Szczególnie, że nie mógł jej pomóc. Całe
szczęście, nim zajęła się Pansy, a trwałych obrażeń nie zaznał. W zamian
wyznał, że zabili dwóch czarodziei z listy. Zostało im jeszcze trzech, ale
Draco od razu zabrał się za zdejmowanie uroków z dziecka. Teraz, dwa dni
później mały Nott nie przypominał siebie. Policzki nabrały rumieńców, a oczy
nie lśniły gorączką. Dostawał wciąż przerażającego napadu kaszlu, czasem pluł
krwią, ale nabrał tyle sił by biegać po plaży. Nie mogła powstrzymywać
uśmiechu, gdy przeskakiwał przez fale albo wraz z Ronem budował zamki z piasku.
Bardzo łatwo mogła odrzucić myśli o wojnie, bo Muszelka stała się ich oazą.
- Hermiona?
Obróciła się zaskoczona,
spoglądając w równie zdumione brązowe oczy. Przyglądała się jak chłopak biegnie
w jej stronę, ale sekundę później wylądował na plecach, a ona wbiła swoją
różdżkę w jego gardło, nachylając lekko.
- Powiedz mi coś, co mógł
wiedzieć tylko on – warknęła, krzycząc do Nate’a by nie podchodził.
- Hermio… ugh, dobrze, już
dobrze! – zmarszczył czoło, przewracając oczami – Kiedy byłaś na drugim roku w
Hogwarcie na święta dostałaś ode mnie bransoletkę z koralikami ze smoczego kła,
którego zdobyłem na wyprawie z profesorem Capolli.
- Och, to ty – westchnęła,
odrzucając różdżkę i w zamian go ściskając. Charlie Weasley wybuchnął gromkim
śmiechem również ją obejmując i całując czule w skroń. Podnieśli się z piachu,
a chłopak przyjrzał się jej z troską. Pokrótce wyjaśniła czemu jej ramiona
zdobią cienkie linie, które były pozostałością po bliznach. Draco był naprawdę
świetny w swoim fachu. Nathaniel przebiegł dzielącą ich odległość, rzucając w
objęcia dopiero co przybyłej blondynki. Daphne Greengrass wyglądała jak zawsze
pięknie, chociaż szare kręgi pod oczami świadczyły o zmęczeniu.
- W domu są pozostali, ale.. –
zacięła się, łapiąc radosne oczy siostry Torii, która po chwili spoważniała –
Rozdzieliliśmy się z Astorią. Harry zapewnia, że jest bezpieczna, ale nikomu
nie zdradza miejsca jej pobytu.
- U nas wszystko w porządku – przynieśli im
wieść, kiedy weszli do Muszelki, gdzie nastąpiła kolejna fala powitań. Harry
tysiąc razy zapewniał siostrę ukochanej, że ta jest bezpieczna, a później
zaczęli dyskutować z ożywieniem o ostatnich tygodniach. Hermiona usiadła na krześle,
krzywiąc, gdy nawet w tym chaosie Draco podsunął jej szklaneczkę z mieszanką
leków, a później równie zadowolonemu co ona Nathanielowi przygotował równie
obrzydliwą dawkę eliksirów.
- Harry – przebiła się przez
krzyki, od razu przykuwając uwagę przyjaciela. Czasem peszyło ją to, że Harry
zawsze ją słuchał, pilnował oraz poświęcał non stop czas by mieć na nią oko.
Nigdy jeszcze nie odrzucił jej, potrafiąc usłyszeć nawet teraz jej słaby głos.
Przesunęła wzrok za niego, chcąc mu niemo przekazać wiadomość. Obserwowała jak
Wybraniec obraca się w stronę drzwi, gdzie równie co oni zdumiony stał
niezapowiedziany głos. Nim ktokolwiek pomyślał o sprawdzeniu tożsamości
przybyłego, ten wyciągnął ramiona do Pottera i uśmiechnął się szeroko. Łatwo
było dojrzeć w nim tego roztrzepanego chłopaka, stojącego obok Syriusza oraz
Jamesa.
- Nimfadora urodziła! Harry,
będziesz ojcem chrzestnym!
I nastąpił radosny chaos.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
- Mama cię bardzo kocha. Tata cię
bardzo kocha. Bardzo cię kochamy, wiesz? Tak bardzo, bardzo…
Dziewczyna przesunęła palcem po
zarumienionej buźce dziecka, które spało w jej ramionach. Uśmiechnęła się
smutno, muskając wargami ciepłe czoło, a później maleńki nosek. Była piękna.
Idealna. Doskonała. Była ich. Poprawiła niebieski kocyk, ostrożnie ją otulając.
Nie mogła sobie wyobrazić teraz życia bez tej kruszyny. Nie mogła przestać
wyobrażać sobie ich trójki. Szczęśliwej. Razem.
- Weź ją – powiedziała do
siedzącego obok na łóżku chłopaka. Brązowe oczy skupiły się na niej, ale po
chwili wahania wyciągnął ręce i ostrożnie odebrał małe ciałko. Uśmiechnęła się
lekko na widok dziecka w jego ramionach. Wiedziała, że ostatnie godziny
przeżywał jak ona. Zamartwiał się oraz niemalże łkał ze strachu, gdy ona
krzycząc zaczęła rodzić. To nie był jej termin. Nie powinna teraz, ale stres
oraz szok przyspieszyły cały proces. Gdyby nie jego szybka reakcja, to
prawdopodobnie by umarła w Pokoju Życzeń. Jednak Blaise wysłał wiadomość matce,
a Lady Zabini wprawnie jej pomogła. Teraz kobieta czekała na nich w drugim
pokoju, który stworzyli w Pokoju Życzeń.
- Jest piękna – zawyrokował
Blaise, uśmiechając leciutko do małej istotki w swoich ramionach – Jest
najpiękniejszym dzieckiem jakie widziałem.
- Zostań jej ojcem chrzestnym –
poprosiła, zaskakując go znów. Widziała jak przenosi oczy z dziecka na nią, a
po zastanowieniu przytakuje – Będziesz o nią dbać lepiej niż ktokolwiek inny. I
poproś by Astoria nauczyła ją zachowywać się jak dama. I śpiewać.
- Sama ją o to poprosisz –
zaśmiał się, chcąc jej znów oddać córeczkę.
- Nie – pokręciła stanowczo
głową, wskazując brodą drzwi – Idź pomóc matce ją stąd wynieść. Nie mogę się
żegnać, bo się popłaczę.
- Dobrze, twoje dziecko będzie
bezpieczne z moją mamą – przyrzekł jej, kierując do wyjścia i zatrzymując
niepewnie na progu – Poczekaj do mojego powrotu. Musisz jeszcze odpocząć. Mama mówiła,
że byłaś w złym stanie.
- Nie upuść jej – odpowiedziała,
przyglądając jak zamykają się za nim drzwi. Poczuła jak Pokój Życzeń zamyka się
za Zabinim, jego matką i jej małym
skarbem. Usiadła na łóżku, zrzucając kołdrę i podchodząc do stolika. Wyciągnęła
przygotowany wcześniej list, kładąc na nim wisiorek z lusterkiem
dwukierunkowym, który możliwe, że znów im się przyda. Przebrała się z koszuli
nocnej w spodnie oraz bluzę, przyglądając sobie w lustrze. Kim była?
- Przepraszam – wyszeptała,
sięgając ręką do kieszeni szaty i wyciągając kilka kartek. Je również położyła
na stoliku, odwracając szybko i pospiesznie wychodząc z komnaty. Wciąż odtwarzała
w głowie każde napisane tam słowo. Każde, które czuła jak pchnięcie nożem. Wyszła
bocznym wyjściem, rzucając na siebie Zaklęcie Kameleona i popędziła do wyjścia.
W duchu cieszyła się i żałowała, że nie spotkała po drodze przyjaciela. On jedyny
może by ją zrozumiał. Może umiał by jej wyjaśnić, że to nie jedyne wyjście. Ale
ona tak czuła. Wyszła bramą, zostawiając Hogwart za sobą. Zacisnęła powieki,
teleportując do lasu, gdzie już kiedyś była. Upadła na kolana, co nie zdarzyło
się jej w czasie teleportacji od dziesięciu lat. Nie miała sił, czuła, że
gorączka zbita zaklęciami na nowo powraca. Może teleportacja, to nie był tak
świetny pomysł, skoro trzy godziny temu urodziła z trudem wcześniaka.
- Dam rade – wyszeptała,
podnosząc z klęczek i ruszając przed siebie. Wczoraj widziała to inaczej. Siebie
dumną, pełną sił kroczącą wśród cieni. Siebie niezwyciężoną. Dziś musiała się
podpierać o drzewa, oddychać głęboko i zaciskać zęby by nie jęczeć z bólu. W końcu
dostrzegła obozowisko, którego tak wypatrywała. Stanęła na chwilę w cieniu,
chcąc zebrać w sobie resztkę pewności, że postępuje słusznie. Wtedy dopiero
zrzuciła z siebie urok, wchodząc w krok światła padającego od ogniska. Wskazali
jej drogę na sam koniec klifu, gdzie wiatr zawodził przerażająco. Zmrużyła powieki,
gdyż tu było ciemniej, czując jak coraz więcej osób tłoczy się za jej plecami.
Widziała go. Widziała ciemne
włosy, krótsze niż zwykle. Widziała oczy, zmęczone bólem oraz widokami, które
musiał znosić od kilku miesięcy. Miał na sobie obdarty strój bojowy aurorów, a
na ramieniu naszywkę, że jest dopiero rekrutem. Oczy. Patrzyły na nią,
zamglone, nierozpoznające jej.
- Jestem – powiedziała do
kobiety, która stała nad jej ukochanym.
- Nie spodziewałam się żebyś nie
przyszła – zachichotała czarownica, niemalże tańcząc szalony taniec zwycięstwa –
Nie wyglądasz zbyt dobrze, skarbie.
- Spełniłam wasze prośby. Teraz wy
wypełnijcie obietnice – miała to zabrzmieć srogo, ale sama czuła swój strach w
głosie oraz niepewność – Oddajcie mi go.
- Nie bądź taka chciwa, dziecino –
zarechotał jakiś śmierciożerca, przesuwając po niej wzrokiem – Może zamiast
niego weźmiesz mnie, laleczko?
- Mieliśmy umowę – zauważyła szorstko,
wskazując półprzytomnego chłopaka – Oni za niego. Oddałam wam wszystko! Teraz
wy dajcie mi jego!
- Masz rację, kochana, miłość
jest okropnie kapryśnym uczuciem – Bellatrix przyjrzała się jej z obłąkanym
smutkiem – Ty byłaś gotowa oddać swoje życie. Byłaś gotowa poświęcić życia
przyjaciół! Sprzedałaś nam samego Harry’ego Pottera! A w zamian za co? Za ukochanego,
który był na tyle słaby by dać się nam pojmać!
- Proszę.. pozwólcie nam odejść –
błagała, upadając na kolana, gdyż siły zaczęły z niej szybciej uciekać niż się
spodziewała. Szczególnie na wzmiankę o wydaniu ich… co mogła zrobić? Musiała ratować
swojego męża! Ojca swojego dziecka!
- Nie jesteś jedynym głupcem
oślepionym miłością – pocieszyła ją Lastrange, chichocząc – Mój paskudny
chrześniak był gotów poświęcić życie kochanej ciotki w imię szlamy. Szlamy! –
Milli widziała czubek butów wiedźmy obok siebie, gdy ciemnowłosa kucnęła przy
niej – Nie wspomniałaś mi, słodziutka, że mój siostrzeniec żyje. I jest
plugawym zdrajcą krwi!
- Nie wiedziałam – wyszeptała,
zaciskając powieki, gdy rzucono na nią zaklęcie torturujące. Zawyła z bólu, a
ledwo wyleczone po porodzie rany zaczęły krwawić. Czuła kleistą substancję na
udach, która wyciekała z niej niczym życie. Wiła się po ziemi, prosząc o
litość.
- Nie jesteś tego warta – ktoś szarpnął
ją do góry, popychając. Ledwo stojąc odnalazła wzrokiem Bellatrix, która
poderwała do góry jej ukochanego. Oczy Marcusa w końcu błysnęły, poznając ją. Uśmiechnęła
się czule, wyciągając do niego rękę. W końcu to się skończy. Wybaczą jej. Musiała
go uratować. Musiała ich ratować. Musieli być razem.
- Proszę – wychrypiała, robiąc
kolejny krok w jego stronę.
- Mieliśmy ci go oddać, prawda? –
Bella przysunęła się do Marcusa, gładząc szponami jego szarą twarz – Ale chyba
nie ustaliliśmy czy będzie żywy.. czy martwy.
Milli wrzasnęła, gdy jednym
pchnięciem kobieta zepchnęła Flinta z klifu. Widziała jak machał ramionami,
chcąc odzyskać równowagę nim jego stopa zsunęła się i runął do tyłu. Krzyczała z
całych sił, podbiegając na skraj i spoglądając w dół, gdzie musiał zniknąć. Zawyła
niczym zwierzę, czując jak wszystko traci sens.
Była nikim. Jeśli jego nie było. To
była nikim.
- Ups, twój chłoptaś się
poślizgnął – zaśmiewali się śmierciożercy, których jej ból sprawiał radość.
Śmiali
się, kiedy ona płakała i jęczała. Śmiali się, gdy szarpała za włosy,
zastanawiając się co zrobić dalej.
- Nienawidzę cię – wymamrotała,
kiedy Bella stanęła obok niej – Nienawidzę.
- Bardzo mnie ranisz, kochana –
przytaknęła smutno kobieta, chwytając ją za włosy i pchając w kierunku
obozowiska. Potykając się, niemalże na czworakach pozwoliła się pociągnąć. Upadła
na kolana przy ognisku, gdzie otoczyli ją znów. Była gotowa na tortury. One już
trwały. W chwili, gdy spadł ona cierpiała.
- Zabijcie mnie – poprosiła,
wbijając wzrok w swoje brudne dłonie – Proszę, zabijcie mnie.
- Nie bój się, umrzesz zapewne
jeszcze tej nocy – Bella poklepała ją po policzku, uśmiechając przebiegle –
Jednak kilku moim przyjaciołom bardzo się spodobałaś, wiesz? Więc nim znów
miłosiernie spełnimy twoją prośbę, musisz za nią zapłacić.
Przyglądała się kobiecie
otępiała, nie rozumiejąc słów. Nie wiedziała czy najpierw zemdlała, gdy ktoś
popchnął ja na ziemie zdzierając z niej bluzę. Nie pamiętała czy ktokolwiek
zwrócił uwagę na krew plamiącą jej uda, czy chociaż zauważyli, że jest zwykłą
lalką. Nie czuła większego bólu, bo jedyną torturą, która ją raniła był martwy
Marcus.
Marcus spadający.
Czyjeś dłonie rozebrały ją do
naga, obracając na wszystkie strony. Nie czuła.
Marcus łapiący jej spojrzenie.
Wokół niej było ich wielu. Nie czuła
tego co jej robią. Każdy ból, wydawał się bólem utraty ukochanego.
Marcus posyłający jej ostatni
uśmiech.
Cierpiała. Płakała. Krzyczała.
Ale była tak naprawdę martwa
wiele godzin wcześniej nim nastał świt, a oni się znudzili.
Była martwa w chwili jego upadku,
a nie błysku zielonego światła.
Umarła wraz z nim.
Reszta to tylko szmaciana lalka.
Bez duszy.
Bo on był jedyną rzeczą, dla
której warto było żyć.
O. MÓJ. BOŻE.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem jak to napisać.
To co się stało z Mili... Ale może od początku, chociaż od końca:
Spodziewałam, się spektakularnego porodu w trakcie II Bitwy o Hogwart, ale jednak dałaś go wcześniej, ale najważniejsze co się stało potem. Zdziwiłam się kiedy wyszła z Hogwartu, ale myślałam, że idzie do Marcusa, co w sumie było troche dziwne, bo skoro rodziła jego dziecko, to można by pomyśleć, że to on powinien przyjść do niej. No i okazało się, że za bardzo się nie pomyliłam, bo poszła go ratować. Myśle, że przyjaciele napewno jej wybaczą, że ich wydała, zaboli ich to, ale zrozumieją dlaczego to zrobiła. Natomiast czego ona się tam spodziewała??? Wiadomo było, że ich nie wypuszczą, ale z drugiej strony, zrobiła to dlatego, że go kochała. Marcus na prawdę nie żyje? A Milicenta? Ci dranie zrobili z nią okropne rzeczy, ale czy ona to przeżyje? Była strasznie osłabiona, a do tego to co się stało... Chociaż twoja piękna zakładka z bohaterami i prolog, pozwalają nam myśleć, że wszystko jednak będzie kiedyś dobrze. I jakoś tak do końca miałam nadzieję, że może Raphael ich stamtąd wyciągnie?
A jak już przy nim jesteśmy...
"Po prostu mnie kochaj" <3
Wiesz, że na początku opowiadania, kiedy jeszcze shippowałam wszystko i wszystkich myślałam nad Pansy i Teodorem? Oboje na swój sposób mroczni, ale jednak nie przepadali za sobą, no ale wiadomo "kto się czubi ten się lubi". Jednak kiedy tylko pierwszy raz pokazałaś nam postać Raphaela, to ja już wiedziałam, że wole jego. Na prawdę szkoda mi Teodora, ale jednak... Chociaż Pansy sama jeszcze chyba nie do końca wie. Ucieka ciągle do swojego śmierciożercy, ale jednak w myślach pojawia jej się Teo. Myśle, że oni po prostu muszą sobie pogadać, bo Pans wtedy zwiała i wszystko wyjaśnić.
Zgredek! Nie ważne ile razy przeczytam o jego śmierci, zawsze jest mi tak samo smutno.
Pokaz magii Harry'ego był imponujący i ciesze, się że zabił Peter'a. Może to i Voldemort rzucił zaklęcia, ale to Peter wydając ich mu, jednocześnie tak jakby ich zabił.
Gdzie Harry wysłał Astorię? Na pewno w bezpieczne miejce, ale dokąd?
Dobrze, że w końcu wpadli na to co dolega Nate'owi. Teraz tylko wystarczy pozbyć się tych osób, wyleczyć pozostałe uroki i od razu lepiej.
Czy mi się zdaje, że Ron i Evelyn to coś ten teges? Ron wydawał się być wyjątkowo zaaferowany w zasłanianie jej. Ale może to moja mania shippowania wszystkich ze wszystkimi.
Uff chyba już kończę! Troche nie po kolei, ale mam nadzieję, że napisałam o wszytkim co chciałam.
Pozdrawiam cieplutko na te chłodne dni i mnóstwa weny, żeby nowy rozdział był szybciej niż zawsze, chociaż uważam, że przy tej treści i długości, raz na miesiąc w zupełności wystarcza.
Kitty
Och, Kitty! Jak zobaczyłam tak długi komentarz, to aż serce mi stanęło ze strachu, że tak kogoś zbulwersowałam! A z każdym kolejnym słowem uśmiechałam się coraz szerzej! <3
UsuńMilli miała swoje sekrety, które niedługo się wyjaśnią. A co do jej wyobrażenia sobie całej sytuacji.. była niewinna i nie rozumiała do końca powagi sytuacji. Dodatkowo ciąża oraz strach o pozostawieniu jej samej ;<
Raphael.. Raphael jest skomplikowany! Tyle w temacie ;D
Pansy również ostatnio nie jest przykładem osoby logicznie myślącej, więc próbuje na nowo odnaleźć się w tym wszystkim.
Również płaczę za każdym razem, gdy Zgredek umiera. I to była jedna z najcięższych do napisania scen. Dosłownie.
Nigdy nie podobało mi się, że Harry jest robiony przez Jo jako nieporadny dzieciak, który jest powoli myślącym.. człowiekiem. Mając tak potężnych rodziców oraz naznaczenie go już jako dziecka przez Voldka.. musi mieć w sobie. I ma też mroczną stronę.
A gdzie Astoria, to już w nowym rozdziale wiadomo!
Roniaczek zauroczony? ^^
Dziękuję Ci, Kitty, za ten cudowny komentarz, który był motywacją oraz szczęściem każdego dnia!
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
PS. Zakładka z bohaterami nie jest ściśle uzupełniająca opowiadanie, więc nie trzeba się nią kierować :)
Taka szczęśliwa zaczęłam czytać tam rozdział a tu nagle takie BUM!!! Wydaje się, ze Draco żyje no i śmierć Flinta. Nie możesz sprawić, że w jakiś magiczny sposób Marcus przeżyje i po wojnie razem z Mili i ich dzieckiem będą szczęśliwą rodziną? Uwielbiam happy andy!!! Mimo to rozdział super�� pozdrawiam
OdpowiedzUsuń~ Lunatyczka
Niestety, teraz są rozdziały dość smutne ;< Wszystko dobiega powoli do końca.
UsuńZakończenia nie zdradzę :D
Pozdrawiam ciepło,
L♥
ojej ale się porobiło :( szkoda mi Mili i Marcusa a taak po za tym wszystkich mi szkoda :( czekam na dobre wiadomości z ich życia :) oby wszystko się udało :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Hah, mi też wszystkich szkoda. O ironio, sama zgotowałam im taki los :D
UsuńZakończenie coraz bliżej :>
Pozdrawiam cieplutko,
Lupi♥
Ja nie mogę... Płaczę :((
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest bardzo dorosłe. Słowa, które wkładasz s ich usta...
Pozdrawiam
Czasem jak zaglądam na pierwsze rozdziały przypominam sobie jak to wszystko się zaczęło... a potem nagle już się kończy :<
UsuńCieszę się, że nie jest najgorzej!
Ściskam ciepło,
Lupi♥
Cudny!*.*
OdpowiedzUsuń