Cześć Wam!
Jak żyjecie w te ostatnie deszczowe dni? Lupi najchętniej ukryłaby się pod kocykiem, ale studia niestety nie ułatwiają tego. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy jak ciężko będzie połączyć naukę z pisaniem.
Jak zdrówko? Jak rozpoczęliście jesienną przygodę?
Mam też wiadomość. Nasza historia powoli dobiega końca. Zostało jeszcze ok. pięć rozdziałów i epilog. Dziwna jest to myśl o epilogu.
Ściskam mocno,
Lupi♥
PS. Beta sprawdziła, ale jest ledwo żywa, więc proszę wybaczycie mi jakieś niedopatrzenia - Rogacz
PPS. Czy ta czcionka jest lepsza?
- Spokojnie.
Jak żyjecie w te ostatnie deszczowe dni? Lupi najchętniej ukryłaby się pod kocykiem, ale studia niestety nie ułatwiają tego. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy jak ciężko będzie połączyć naukę z pisaniem.
Jak zdrówko? Jak rozpoczęliście jesienną przygodę?
Mam też wiadomość. Nasza historia powoli dobiega końca. Zostało jeszcze ok. pięć rozdziałów i epilog. Dziwna jest to myśl o epilogu.
Ściskam mocno,
Lupi♥
PS. Beta sprawdziła, ale jest ledwo żywa, więc proszę wybaczycie mi jakieś niedopatrzenia - Rogacz
PPS. Czy ta czcionka jest lepsza?
- Spokojnie.
- Jestem spokojna – stwierdziła,
wiedząc, że chłopak od razu wyczuł kłamstwo. Zacisnęła zęby, zerkając ostatni
raz na lustro i odruchowo poprawiając zbłąkany kosmyk z twarzy. Nie mogła
powstrzymać zdumienia, gdy widziała własne odbicie przez ostatnie tygodnie. Nie
przypominała siebie. A może właśnie dopiero zaczęła być sobą? Dotknęła palcami
chłodnego szkła, obserwując jak dziewczyna po drugiej stronie robi to samo.
Jasne włosy zwijały się wokół jej twarzy, pierwszy raz od wielu lat nie więzione
pod spinkami oraz ciasnymi kokami. Twarz bez makijażu przestała przypominać
maskę lalki, a kilka drobnych piegów zwykle starannie zakrytych, teraz zdobiło
jej nos. Również wszystkie suknie w których wyglądała abstrakcyjnie pięknie
oraz gorsety, nie pozwalające oddychać zniknęły. Zamiast tego zakładała
przetarte spodnie oraz luźne bluzki, w których mogła spokojnie brać głębokie
wdechy.
- Wyglądasz pięknie, a teraz
chodźże – uśmiechnęła się do odbicia towarzysza, który stanął za nią. W końcu
skinęła głową, powoli schodząc za nim ze schodów. Rzuciła okiem na puste
ściany, skąd pozdejmowali głowy skrzatów. Poczuła ukłucie satysfakcji, że
jednak na coś się przydaje i w domu, mogąc się odwdzięczyć tym dobrym ludziom
za pomoc. Tak naprawdę Grimmauld Place pod numerem dwunastym zaczęło być jej
domem. Tak szybko przyzwyczaiła się do stałej obecności głośnej gromadki
przyjaciół, że dni, gdy milczenie wypełniało korytarze były dziwne.
Zatrzymała się na progu
największego salonu, przesuwając wzrokiem po wielu znajomych, jak i obcych
twarzach. Tak duże zebrania były naprawdę rzadkością, więc w jej głowie
pojawiło się tysiące pomysłów co takiego się wydarzyło, że Kingsley postanowił
ich wszystkich przyzwać. Idący przed nią Bill zatrzymał się, kiedy Fleur z
uśmiechem i rumieńcami do niego podeszła. Jasnowłosa minęła ich, posyłając
przelotny uśmiech do Francuzki. Zignorowała wiele spojrzeń skierowanych na nią,
które nie były zbyt przyjazne. Dopiero po chwili odnalazła wśród gości
kasztanową czuprynę, przez którą jej serce zrobiło fikołka. Powoli przesuwała
się w kąt pokoju, gdzie na trzech fotelach oraz kanapie siedzieli młodsi
członkowie Zakonu. Poznała od razu szczupłą brunetkę – Clarke Lepoir – która
była na tym samym roku co Bill w Hogwarcie. Obok niej na sofie siedziała
ciemnowłosa piękność o dużych błyszczących oczach oraz pełnych ustach. Na dwóch
fotelach siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden chłopak o najłagodniejszym uśmiechu
jaki widziała, przyglądał się jej z ciekawością, a drugi o jasnych oczach oraz
posępnej minie.
- To nie ty jesteś tą Greengrass
co Charlie musiał uratować? – ciemnowłosa uniosła brwi, strzelając palcami by
pokazać, że skądś ją kojarzy.
- Dokładnie tą Greengrass jestem
– odpowiedziała chłodno, nie ignorując faktu jak blisko nieznajoma przysunęła
się do wyżej wspomnianego chłopaka – Wybacz, jednak nie jestem pewna czy
byłyśmy już wcześniej sobie przedstawione.
- Co za kultura – parsknęła
szatynka, przewracając oczami i zagryzając zębami kolczyk na dolnej wardze –
Crystal Pewn, ale zwykle wołają na mnie Cry.
- Bardzo mi miło – powstrzymała
się przed odruchowym dygnięciem, zamiast tego mierząc się z ciemnowłosą
wzrokiem – Daphne Greengrass.
- Wierz mi, że wszyscy wiemy kim
jesteś – posiadacz łagodnego uśmiechu podniósł się, wyciągając do niej rękę –
Chris Even.
- Peter Burrows – również wstał,
ściskając jej dłoń – Jesteś ciut inna niż w gazetach.
- Niższa? Wciąż to słyszę –
mruknęła, nie powstrzymując uśmiechu na widok skwaszonej miny Charliego – Nie
zaproponowałeś gościom nawet herbaty, Charles?
- Jakie to brytyjskie – parsknęła
Cry, szyderczo chichocząc – Ale z chęcią się poczęstuję.
- Pomogę ci – zaproponował Chris,
podnosząc się, kiedy i reszta wyraziła chęć by wypić ciepły napar.
- Nie trzeba – Charlie również
wstał, machając ręką – Ja to zrobię.
Daphne nie czekała na rudego,
wychodząc spokojnie z salonu i uśmiechając delikatnie do Tonks oraz Lupina,
którzy stali przy oknie. Na korytarzu było pusto, więc odetchnęła z ulgą oraz
przyspieszyła kroku. Weszła ostrożnie do kuchni, ze zdumieniem zauważając brak
pani Weasley. Molly była dla niej najmilszą osobą jaką kiedykolwiek poznała.
Czuła ból na myśl ile matczynej miłości utraciły w dzieciństwie z Astorią oraz
zazdrościła każdemu młodemu Weasleyowi tak troskliwej opiekunki. Wprawionym już
ruchem nalała do czajnika wody, a później ustawiła na kuchence. Obróciła się by
wyciągnąć filiżanki, rzucając okiem na opartego o drzwi chłopaka i sięgając po
stary zestaw, który najbardziej przypadł jej do gustu ze starej kolekcji
dawnych właścicieli.
- Podoba mi się twój widok w
kuchni – stwierdził w końcu chłopak, sprawiając, że miły dreszcz przeszedł całe
jej ciało. Ustawiła ostrożnie naczynia na blacie, stając przodem do rudowłosego
i z zaskoczeniem wciągając powietrze, gdy okazało się, że teraz jest tuż przed
nią.
- Charles – westchnęła
złowróżbnie, sprawiając, że uniósł jedną brew lekko ku górze – Co robisz?
- Jeszcze nic – wymamrotał z
igrającym na ustach uśmieszkiem, robiąc kolejny krok w jej stronę. Daphne
odruchowo się cofnęła, zaciskając dłoń na chłodnym blacie za sobą i prostując –
Mówiłem już, że lubię cię.. taką?
- Nieumalowaną, roztrzepaną i w
podartych spodniach? – prychnęła, nieruchomiejąc, gdy oparł ręce przy jej
biodrach, nachylając w ten sposób, że ich oddechy się zmieszały – Charlie..
- Stresujesz się? – w brązowych
oczach zamigotały iskierki ekscytacji, gdy wygięła szyję do tyłu by móc
uporządkować myśli. Zadrżała, gdy ciepły oddech połaskotał ją w zgłębienie szyi
– Czym się martwisz, NeNe?
- Rozpraszasz mnie – wyszeptała,
rumieniąc, gdy kolejny raz w ten zabawnie uroczy sposób zdrobnił jej imię.
Przypomniała sobie ostatnią noc, kiedy tak samo szeptał jej wprost do ucha,
podczas gdy jego ręce i usta… wyrzuciła szybko obraz nagiego Weasleya z głowy,
skupiając na chwili obecnej – Czy możesz.. możesz..
- Co mogę? – uśmiechnął się
jeszcze szerzej, kiedy się zająknęła. Chłodne palce posiadacza najpiękniejszych
kawowych oczu chwyciły ją i posadziły na blacie. Teraz nie musiał się pochylać
by ich nosy były na tej samej wysokości. Rozszerzyła odruchowo nogi, pozwalając
mu stanąć pomiędzy nimi i układając dłonie na jego ramionach. Charlie przysunął
się bliżej, przesuwając opuszkami po jej kręgosłupie.
- Pocałuj mnie – wymamrotała w
końcu, upojona jego zapachem, ciepłem ciała oraz bliskości.
Wsunęła palce w kasztanowe
pukle, gdy przybliżył się by spełnić jej prośbę. Poczuła nagłe uderzenie
gorąca, gdy miękkie usta musnęły jej. Wypuściła z jękiem powietrze, mocniej
wbijając paznokcie w jego skórę i zmuszając do syku chłopaka. Teraz dłonie
kasztanowłosego przyciągnęły ją do siebie, a chłodne opuszki zsunęły ramiączko
bluzki. Mruknęła z zadowoleniem, kiedy przesunął wargi po jej szyi, wbijając na
chwile zęby w obojczyk. Zsunęła dłonie niżej, zahaczając o szufelki u jego
spodni oraz szarpiąc by dosunął się jeszcze bardziej. Nie powstrzymała cichego
sapnięcia, kiedy zacisnął rękę na jej biodrze. Zatracali się na nowo w sobie
każdej nocy, ale nawet teraz nie mogli powstrzymać rąk przy sobie. Uśmiechnęła
się lekko, pijana szczęściem oraz miłością, która rozsadzała ją od środka.
Pragnęła spędzać każdą chwilę przy rudym, upajać się każdą minutą spędzoną z nim oraz z jego
uśmiechem.
- Coś długo robicie i… ohhh –
Daphne otworzyła oczy, odpychając odruchowo chłopaka. Charlie zrobił dwa kroki
do tyłu, mrugając szybko oraz nieprzytomnie przenosząc wzrok z niej na
gwiżdżący czajnik, a potem na swoich
towarzyszy z salony. Crystal stała z wpół otwartymi ustami, marszcząc
nieprzyjemnie brwi, a stojąca obok Clarke zarumieniła się siarczyście. Obaj
chłopcy wydawali się rozbawieni oraz zaciekawieni.
- Woda się zagotowała – zauważyła
głupio, zsuwając z blatu i odchrząkując. Chciała chwycić za czajnik, ale
Charlie ją ubiegł. Odsunęła się posłusznie, wygładzając bluzkę oraz starając
przygładzić włosy. Za pomocą szybkiego zaklęcia filiżanki przelewitowały na
stół, a ona pospiesznie zajęła swoje ulubione miejsce. Reszta poszła za jej
przykładem siadając przy drewniany stole i szukając jakiegoś tematu.
- Jesteście parą – podsumowała
Cry, rzucając Weasleyowi pytające spojrzenie – Czy to jedna z.. bliższych
koleżanek jak w Rumunii?
- Nie, to co innego – Charlie
zerknął na jasnowłosą, która wyciągnęła dłoń i splotła z nim palce na stole –
Daph i ja.. to coś poważniejszego.
- Och, wybacz, myślałam, że
jesteś jak reszta – Crystal przewróciła oczami, uśmiechając do niej sztucznie –
Wiesz, Char, nigdy nie miał problemu by okręcić sobie ładne dziewczyny wokół
paluszka by potem zapomnieć ich imiona – zachichotała, mrużąc powieki na spokój
blondynki – Nie wiem czy powinnam.. rozmawialiście o tym?
- Wiem o podbojach Charlesa w
Rumunii – odpowiedziała chłodno dziewczyna, unosząc koniuszki warg do góry –
Oczywiście jest wiele rzeczy, których o nim nie wiem. Ale jego rodzina z chęcią
mnie oświeca.
- Tylko nie wierz tym opowiastkom
– rudy uśmiechnął się szelmowsko, bezwiednie unosząc jej dłoń w uścisku ze
swoją i przekładając na swoje kolano – Opowiedziałam jej o wszystkim, tak
naprawdę. Ale dość dobrze się zrewanżowała – mruknął, krzywiąc nieszczęśliwie –
Miała narzeczonego!
- Który szuka jej po całym kraju
– zauważył Chris, parskając śmiechem – Każdy o tym wie.
- Ale nie każdy wierzy w romantyczną gadkę tego
oszusta – dodał Peter, widząc jak Daphne blednie na wspomnienie byłego.
Jasnowłosa uśmiechnęła się do niego ze smutkiem, ale oczy pozostały twarde.
- Czyli oficjalnie jesteście
razem? – kolejny raz powróciła z pytaniem Crystal, zaciskając usta w cienką
linię na krzywy wzrok przyjaciół – No co.. to ciekawość.
- W porządku – blondynka
powstrzymała uśmieszek satysfakcji, rzucając okiem na rozłożonego na swoim
krześle Weasleya i trącając go kolanem – Nie mamy co ukrywać.
- Każdy wie, że za tobą szaleję –
przytaknął, wpatrując w ich splecione palce – I każdy wie, że nie umiesz już
zaprzeczyć, że to lubisz.
- Arogancki palant – prychnęła z
rozbawieniem, unosząc filiżankę do ust i nie spuszczając oczu z ukochanego.
Charlie znów się roześmiał, przyglądając jak pije oraz samemu bezwiednie
zagryzając wargę, gdy oblizała usta.
- Flirciarska księżniczka –
odparował przeciągając samogłoski i przechylając by jej nogi wsunęły się pomiędzy
jego – Wiesz co bym chciał teraz zrobić?
- Charles – jęknęła, gdy
rumieniec zalał jej policzki i podniosła się, ignorując parsknięcia pozostałych
– Nie jesteśmy sami! Trochę kultury i ogłady – syknęła, potykając o nóżki
krzesła i opierając o stół – Jesteś impertynencki i obcesowy.
- Lubię kiedy używasz tylu
mądrych słów – zaśmiał się, przyglądając jak arystokratka burczy przeprosiny i
znika za drzwiami, wciąż mamrocząc pod nosem obraźliwe według niej określenia
wobec jego osoby – Daphne jest najbardziej niezwykłą dziewczyną jaką
kiedykolwiek poznałem – westchnął, spoglądając na swoich przyjaciół, którzy
uśmiechali się do niego radośnie – Nigdy nie będę żałował, że brałem udział w
tamtej misji.
- Ale cię wzięło – parsknął
Chris, unosząc do góry filiżankę – Charlie Weasley zakochany w pannie z dobrego
domu.
- Mimo szoku, że to ty wyłamałeś
się jaki pierwszy z nas, to jestem pod wrażeniem – Peter przytaknął,
odgarniając ciemny pukiel z twarzy i szczerząc szeroko – Wydaje się niezłą
smoczycą.
- Potrafi zionąć ogniem –
przytaknął zadowolony, spoglądając na dziewczyny. Clarke wyraziła aprobatę,
gratulując mu i czochrając siostrzanym gestem włosy. Jedynie Crystal miała
nieobecny wyraz twarzy, wymusiła się jednak na ciche słowa. Siedząc razem
kolejny raz wrócili do rozmowy o dawnych czasach w Rumunii.
Daphne spędziła godzinę siedząc
obok Tonks i gawędząc o ciąży czarownicy. Dziewczyna zdradziła jej, że
chrzestnym ma zostać Harry oraz jak bardzo ucieszył się ich wyborem Remus.
Dopiero wtedy pojawił się Kingsley, a wszyscy goście zgromadzili się w salonie.
Od razu wyczuła bliską obecność Charliego, który stanął za jej krzesłem wraz ze
swoimi znajomymi. Pierwsze dwadzieścia minut było zwyczajową gadką o ich sile,
o ich celach oraz sensie walki. Przyjaciel zmarłego dyrektora wspomniał o
każdej sposobności niesienia pomocy mugolakom oraz ich rodzinom.
- Czy ktoś wie, gdzie znajduje
się Harry Potter? – zapytał nieznany jej auror, a wszyscy wstrzymali oddech.
Widziała jak wiele spojrzeń przesuwa się na Lupina, który ze smutkiem
zaprzeczył. Później oczy gapiów powędrowały do obecnych Weasleyów, ale każdy z
nich wzruszył ramionami.
- Zapewne tam, gdzie jest
Hermiona Granger – chrząknęła pulchna blondynka, obracając i celując palcem w
jej stronę. Dopiero po sekundzie zrozumiała, że wskazuje chłopaka za nią – Pan
Weasley jest dość mocno związany z panną Granger, prawda?
- Prawda – przytaknął spokojnie
Charlie, uśmiechając lekko – I nim pani spyta nie wiem gdzie ona jest.
Poprosiła bym jej zaufał, więc to robię.
- Pan Potter może być w
niebezpieczeństwie – krzyknął ktoś inny, podnosząc z fotela – A my nie wiemy
nawet gdzie jest!
- Chodzi o jego bezpieczeństwo
czy to, że traktujecie zwykłego chłopca jak tajną broń? – Daphne przerwała
głośne dyskusje, które ożyły po ostatnim wygłoszonym komentarzu o nieobecności
Wybrańca. Wiele osób włączyło się do krzyków i dopiero jej chłodny oraz ostry
głos przebił się przez chaos. Wyprostowała jeszcze bardziej plecy, unosząc
lekko brodę i wytrzymując ze spokojem spojrzenia wszystkich zebranych – Mam
nadzieję, że wszyscy pamiętamy kim jest Harry Potter. Nie jest TYLKO Wybrańcem,
Złotym Chłopcem. To jest dziecko. Dziecko, którego obarczacie swoimi
problemami.
- Pan Potter..
- Prosił byśmy mu zaufali –
przerwała lodowatym głosem, unosząc jedną brew – Możemy się chyba zgodzić, że
to nie jest zbyt wielka cena za uratowanie naszych marnych żyć?
- Nie wiedziałam, że masz taką
charyzmę, siostrzyczko.
Daphne wciągnęła z sykiem
powietrze, wstając szybko i wpatrując się z szokiem w wejście na korytarz. Poczuła jak
ból, tęsknota oraz szczęście mieszają się w jej piersi oraz rozpalają na nowo
tłumiony strach. Na progu stała jej mała siostra, uśmiechając równie niepewnie
co ona. Przyjrzała się Astorii z uwagą, marszcząc nieznacznie brwi na chudszą
sylwetkę oraz szare sińce pod oczami. Brązowe włosy były roztrzepane oraz
daleko im było do dawnej dbałości oraz elegancji. Spodnie młodej Greengrass
zdobiły dziury, a buty błoto. Miała na sobie za dużą bluzę, zapewne Harry’ego,
a na udzie na specjalnej uprzęży przyczepiony sztylet. Jednak najbardziej
uderzające były oczy Astorii. Poważne, pełne spokoju oraz jakiegoś smutku,
który będzie zapewne już nosić w sobie do końca życia.
- Może po tym gównie zostaniesz
szefową mojej bohaterskiej kampanii? – za jej siostrzyczką stanął sam
Wybraniec, ignorując zdumione twarze wokół i wyciągając ramiona do ucieszonej
Nimfadory – Cześć, mamusiu.
- Na brodę Merlina, Harry! –
Tonks mocno go przytuliła, ale ciemnowłosy na to pozwolił bez chwili wahania,
również obejmując ciepło aurorkę – Tak się martwiliśmy.
- Niepotrzebnie – stwierdził
Chłopiec, Który Przeżył, mierząc spojrzeniem wszystkich obecnych oraz kiwając
na powitanie Kingsleyowi oraz Remusowi i Weasleyom – Mówiłem byście mi zaufali.
- Ufamy ci – Lupin uśmiechnął się
cierpko, przyciągając do siebie i czochrając po głowie – Ale chcemy też pomóc.
- Pomożecie mi nie zajmując się
mną – zielonooki uniósł brew na niezadowolone pomruki. Odsunął od siebie Tonks,
przechodząc między krzesłami na środek i prostując – Dla wszystkich niedowiarków,
tak to ja. Harry Potter, ten który ma uratować wasze życia, miło mi poznać
chociaż połowę.
- Drogi chłopcze – siedząca w
pierwszym rzędzie Minerva McGonagall odruchowo skarciła jego bezczelność,
uśmiechając z ulgą na widok tak znajomej twarzy – Naprawdę cieszę się, że
jesteś.
- Mi też miło spotkać panią, pani
profesor – odparł szczerze, zerkając za siebie na Kingsleya – Możemy
porozmawiać?
- Oczywiście – mężczyzna skinął
na chłopaka, ale tuż po nim z krzeseł podniosło się kilka nieznanych Harry’emu
gości.
- Wolałbym porozmawiać chwilowo w
obecności bliskich – przeprosił ich grzecznie, ale stanowczo – Remusie, panie
Weasley, profesorze Moody, Bill, Tonks?
Daphne obserwowała jak
poszczególne osoby wychodzą za Harrym, który bez problemu wczuł się w rolę
gospodarza i zaprowadził wybraną grupę do kuchni. Nie mogła powstrzymać
uśmiechu na widok pewności chłopca, który w końcu zrozumiał swoją rolę. Astoria
podeszła do niej po chwili, pozwalając się objąć oraz mocno przytulić.
- Tylko komentarze o prysznicu
zachowaj dla siebie – wymamrotała zielonooka, kiedy się odsunęły, a pełne wargi
wygięły się w uśmiechu – Wyglądasz świetnie, Da.
- Ty zawsze ładnie pachniesz,
panno Greengrass – Charlie przysunął się do młodej szatynki, zgniatając ją w
braterskim uścisku – Chociaż ostatnio wymienialiśmy drobne usterki w
łazienkach, więc powiedz słowo, a cię zaprowadzę.
- Charlie Weasley czarujący jak
zawsze – parsknęła jej siostra, łaskawie spoglądając na ich towarzyszy by po
chwili skupić na chłopaku – Hermiona ucieszy się, że wciąż masz swój bezczelny
język na miejscu.
- A oni.. czy wszystko w
porządku? – Daphne wyciągnęła odruchowo dłoń, ściskając rękę ukochanego
uspokajająco – Toria?
- Tak, są cali – oparła w końcu
arystokratka, zerkając mimochodem przez ramię w stronę drzwi – Wszyscy jesteśmy
w dobrym stanie.
- Astoria Greengrass.. chłopie,
czyżbyś przez pobyt w Londynie zdążył zaprzyjaźnić z każdą najpiękniejszą
kobietą? – Peter wyszczerzył się, wyciągając do niej dłoń – Peter Burrows,
jestem zaszczycony.
- Nie mam prawa w to wątpić –
słodko odparła ślizgonka, wysuwając lekko brodę do przodu – Mam chłopaka.
- Chłopak nie jest problemem –
zauważył Chris, unosząc obie brwi – Szczególnie jak zyska się poparcie Pottera.
Przyjaźń czy sojusz z nim jest jedynie cieniem zalety wśród innych twoich hmm
walorów, panno Greengrass.
- Mhmm, stary, jej chłopakiem
jest..
- W porządku, Charlie, pan.. pan
ma rację – Astoria uniosła koniuszki ust do góry, powstrzymując parsknięcie –
Mam wiele zalet.
Daphne zaśmiała się, jednak zaproponowała
kolejny raz prysznic. Po chwili niepewności i kolejnym spojrzeniu w kierunku
kuchni jej siostra skorzystała z oferty. Weszli całą grupę na piętro mimo jej
niechęci, ale powstrzymała się od wyproszenia przyjaciół Weasleya. Astoria
odruchowo weszła do pokoju Harry’ego zatrzymując dopiero na progu. Po sekundzie
namysłu zaprosiła ich do środka, tak że Daphne pierwszy raz znalazła się w
prywatnych komnatach najsławniejszego chłopca. Uśmiech pojawił się sam na widok
ciemnoniebieskich ścian oraz miękkiego dywanu pod stopami. Pokój był średniej
wielkości z pięknie zdobionym kominkiem i ścianą zapełnioną książkami. Wszyscy
usiedli na starej sofie oraz fotelach przed paleniskiem, ale nie mogła
powstrzymać się od rozglądania. W pokoju była jeszcze ogromna, stara komoda
oraz drewniany stolik. Drzwi przez które przeszła dalej Astoria prowadziły
zapewne do sypialni chłopaka, jednak nie dostrzegła przez tą chwile niczego.
- To zdjęcia Syriusza – mruknął
do niej Charles, gdy zmrużyła powieki by przyjrzeć się fotografiom nad
kominkiem.
- Czyj to był wcześniej pokój? –
zapytała z ciekawością, wsuwając dłonie do jego rąk i pozwalając mu przyciągnąć
się bliżej.
- Każdy właściciel ma własną
przestrzeń prywatną.. Astoria nie powinna nas tu zapraszać – dodał po chwili,
marszcząc lekko brwi – Może Harry nie ma nic przeciwko.
- Czyli te pokoje należą do
spadkobiercy tak? – przesunęła wzrok na resztę śmiejących się, starając poznać
ich temat rozmowy. Widocznie żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, gdzie się
znajdują. Oczywiście dla osób nie wychowanych wśród starych tradycji oraz nauki
ten salonik był jak wiele innych.
- Już dawno nie byłam tak czysta
– Astoria dołączyła do nich po dwudziestu minutach, przebierając się w świeże
spodnie oraz gruby sweter. Wilgotne pukle spięła w warkocza, a na stopy
nasunęła wełniane skarpety. Usiadła na wolnym fotelu, posyłając im szeroki
uśmiech – I pachnę prawdziwym mydłem!
- Gdzie mieszkacie teraz? –
Clarke zaciekawiona pochyliła się na przód – Jesteś tam z Harrym Potterem oraz
jego przyjaciółmi?
- Clarke, nie mów o nich jak o
chodzących legendach – zaśmiał się Charlie, puszczając oczko przyjaciółce –
Wśród „jego przyjaciół” jest mój braciszek. To idiotyczne.
- To Harry Potter! – Crystal
przewróciła oczami, również spoglądając z zainteresowaniem na ciemnowłosą –
Jaki on jest?
- Głupi i uparty – wzruszyła
ramionami dziewczyna, sięgając po leżące na srebrnej wazie jabłko i się w nie
wgryzając – Nie wiem skąd u Hermiony tyle cierpliwości.
- Doprawdy? – Daphne uniosła
brew, pozwalając sobie oprzeć policzek na ramieniu rudego – Pewnie nie możesz
powiedzieć nic więcej.
- Jesteśmy cali – powtórzyła
kolejny raz Astoria, spuszczając wzrok na kolana – I razem.
- Niedługo wszystko się skończy –
Peter powiedział to z małą nadzieją, krzywiąc – Niedługo znów będzie dobrze.
- A jednak wyrządzone zło
zostanie – dodała cicho młodsza Greengrass, przymykając powieki. Daphne
zastanawiała się co takiego widziała w swojej głowie siostra. Ile okropieństw
musiała przeżyć by mówić o tym z taką powagą oraz przerażającą pewnością.
- Długo zostaniecie? – zapytał
Chris, prostując nogi i posyłając dziewczynie uroczy uśmiech – Należy wam się
odpoczynek.
- Należy mu się dużo więcej –
odparowała Astoria, zagryzając wargę – Nie możemy zostać.
- Ty możesz – Harry odezwał się
niespodziewanie, sprawiając że wszyscy podskoczyli – Możesz zostać z siostrą,
Astoria.
- Merlinie, dzieciaku, przestań
się tak pojawiać znienacka, bo w końcu dostanę zawału – warknął Charlie, mimo,
że w jego oczach błysnęło rozbawienie – Ostrzegaj, że się zjawisz.
- Następnym razem będę tupać –
obiecał ciemnowłosy, przyglądając wciąż zielonookiej – Proszę, wybierz mądrze.
- Wiesz co powiem, Potter –
mruknęła dziewczyna, mrużąc powieki – Jesteś totalnym głupcem licząc, że
zostanę.
- Głupi mają szczęście –
zauważył, poddając się jednak oraz spoglądając na nieznajome twarze – Harry
Potter.
- Chris..
- Peter..
- Crystal..
- Clarke..
- Mam nadzieję, że nie pomieszam
– parsknął Wybraniec, kiedy podali swoje imiona jednocześnie. Przysunął sobie
krzesło siadając na nim okrakiem i opierając brodę o oparcie – Czy nie macie
może na coś ochoty?
- Herbatę – Daphne od razu
odpowiedziała, marszcząc delikatnie nosek – A wasza dwójka powinna zjeść
porządny posiłek. Zaraz pójdę i..
- Nie kłopocz się – Harry
uśmiechnął się, pstrykając palcami oraz wzdychając, gdy przed nim pojawił się
skrzat – Cześć, Mrużko.
- Witam, panicza, panie Harry
Potter – pisnął skrzat, otrzepując swoją sukienkę w kwiatki oraz dygając –
Panicz, paniczu, powinien coś zjeść. Mrużka zrobi panu zupę.
- Zjem wszystko co mi
przyniesiesz – zgodził się zielonooki, wskazując również siedzącą obok Astorię
– Dla niej też możesz coś przyrządzić? Coś ciepłego oraz zdrowego.
- Z największą radością, paniczu
– przytaknęła istotka, równie ochoczo przyjmując prośbę o herbatę. Tak szybko
jak się zjawiła, tak szybko zniknęła. Harry po kilku sekundach namysłu zapytał
gości o Rumunie i z uśmiechem słuchał ich historii. Daphne dobrze wiedziała, że
nie jest całkowicie na nich skupiony. Jego palce wciąż wybijały nieznany im
rytm piosenki, a oczy wpatrywały w dal. Niewielka zmarszczka między brwiami
pogłębiła się w pewnym momencie, ale po chwili Astoria podniosła się oraz
wyciągnęła dłoń, muskając palcami jego ramię.
- Harry? Wróć do nas – poprosiła,
kucając przed chłopakiem oraz odgarniając zagubione kosmyki z jego czoła –
Wróć, Harry.
-Wybacz – zielone tęczówki
błysnęły, gdy na nowo był z nimi. Zamknął na chwilę powieki, biorąc głęboki
wdech oraz wypuszczając z sykiem powietrze – Nie mogę się skupić. Wciąż myślę o
tym i..
- Wiem – Astoria stanęła prosto, obracając
gdy na stole pojawiło się jedzenie – A teraz zjedz porządnie byś miał dużo sił
na.. potem.
- Dobrze – Harry posłusznie
przysunął się do stołu, chwytając łyżkę i z rozkoszą zjadając kolację.
Arystokratka również wzięła swoją miskę by powoli zjeść zupę. Daphne odwróciła
wzrok, zaczynając opowiadać im o pracy Zakonu Feniksa. Wraz z Charliem zdali
relację z ich ostatniej misji, a jak się spodziewała, uwaga przybyłych skupiła
się tym razem na ich rozmowie. Harry z ciekawością wypytywał o walkę ze
śmierciożercami, a jej siostra z troską spytała jak sobie poradziła. Dopiero
gdy Harry przełknął ostatnią część piątej kanapki, po zjedzeniu wcześniej zupy
oraz kawałka kurczaka, skończyli mówić. Astoria wysłała wtedy chłopaka do
łazienki, a im uprzejmie dała do zrozumienia, że pora wyjść.
- Gdzie będziesz spać? Możesz
dołączyć do nas – zaproponowała Clarke, gdy stanęli na korytarzu – Nie wiem czy
masz już przydzielony pokój.
- Tu jest moja komnata – Toria
machnęła ręką na jeden z niewielu pokoi na ostatnim piętrze, gdzie zwykle
urzędowała rodzina zamieszkująca posiadłość. Daphne uśmiechnęła się, wiedząc że
pozostałe pokoje zajmują Lupinowie oraz Hermiona. A inne pozostały tymczasowo
puste, czekające na nowych członków rodziny.
- Śpijcie, obudzimy was jak Harry
prosił – Charlie wsunął dłonie do kieszeni – Nas teraz czeka narada oraz
omówienie planu.
- Postaraj się byście odpoczęli
chociaż trochę – przytaknęła Daphne, przytulając na pożegnanie siostrę – Jesteś
bardzo dzielna.
- Nie, to on jest bardzo dzielny
– zaprotestowała Astoria, uśmiechając blado – Ja jedynie pilnuję by jadł oraz
spał.
- Wołają nas – Chris zmarszczył
czoło, kiedy ciemnowłosa ponownie otworzyła drzwi do komnat Harry’ego.
- Obudźcie nas – poprosiła, a
potem weszła i zatrzasnęła drzwi. Peter oraz Chris zerknęli dziwnie na
Charliego, a Cry i Clarke równie zaintrygowane uniosły brwi.
- Cóż, mówiła o swoim chłopaku –
zaczął ostrożnie Charles, uśmiechając szeroko – Otóż, kochani, miała na myśli
właśnie chłopca z blizną.
- Czekaj, czekaj.. podrywałem
dziewczynę Harry’ego Pottera przy samym Harrym Potterze? – Chris zamarł,
blednąc – Czy on na pewno jest tak miły jak się wydaje?
- Harry nic ci nie zrobi – Daphne
parsknęła, zatrzymując dopiero na schodach oraz spoglądając na swojego
ukochanego – Czego będzie dotyczyło zebranie?
- Misji.
- Jakiej?
- Ratowanie małego Notta.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
- To ich powinno zmylić – powtórzyła
kolejny raz.
Zerknął na stojącą obok
dziewczynę, która chodziła przed nim w kółko. Przesunął powoli spojrzeniem po
czarnych spodniach oraz bluzie o tym samym kolorze. Brązowe loki spięła w
roztrzepanego kucyka, który latał na boki przy każdym energicznym kroku. Blade
dłonie zaciskała w pięści, które spokojnie zmieściłyby się w jego ręku.
- I zmyli – potwierdził, robiąc
jeden krok i stając jej na drodze – Granger, uspokój się.
- Jak mam być spokojna w takiej
chwili? – niemalże pisnęła, robiąc duże oczy – Czemu wy jesteście tacy…
spokojni?!
- Szzz, słuchaj – złapał ją za
nadgarstek przysuwając piątkę do piersi i delikatnie prostując ściśnięte palce
– Czujesz?
- Tak – zagryzła wargę, mrugając
szybko.
- Oddychaj razem ze mną –
poprosił cicho, wpatrując w jej oczy. Po paru minutach zauważył jak błyszcząco
gorączkowo tęczówki przestają być spanikowane. Oddech Hermiony się unormował, a
ona ze spokojem rozluźniła mięśnie. Przesunął się lekko, wyciągając dłoń oraz
zakładając jej jeden lok za ucho. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, wiedząc że
wybił ją z rytmu tym jednym gestem. Brązowe spojrzenie skupiło się na nim, a
delikatne rumieńce ozdobiły policzki dziewczyny.
- Zachowuje się karygodnie –
westchnęła, opuszczając rękę oraz przysuwając się do niego. Ukrył uśmiech
satysfakcji w jej włosach, obejmując oraz przyciągając ją do siebie. Ułożył
dłonie na jej brzuchu, opierając brodę na czubku głowy.
- Zawsze byłaś najbardziej
opanowana, to nic, że teraz się denerwujesz – zapewniła ją ich towarzyszka,
stojąca przy oknie i wpatrująca w ulicę – Jeszcze dziesięć minut.
- Ty natomiast jesteś
zadziwiająco stoicka – zauważył Draco, przyglądając wnikliwie przyjaciółce.
Od
powrotu nie miał okazji się jej przyjrzeć z taką dokładnością. Czarne włosy
pozostawiła rozpuszczone opadające na odziane w równie ciemną bluzkę ramiona.
Brązowe oczy błyszczały, ale nie paniką jak u Hermiony, a ekscytacją. Poczuł
niebezpieczny skurcz żołądka na myśl o podnieceniu dziewczyny. Od zawsze Pansy
lubiła smak adrenaliny, jednak Hermiona, jak i Nott zdążyli mu już szepnąć o
jej częstych espadach oraz polowaniu na śmierciożerców. Pansy stała się
chłodniejsza niż zwykle, starannie omijała jego oczy, a usta drżały od powstrzymywanego
uśmiechu. Widział kilka razy jak upewnia się, że u kostki przy bucie ma
schowane dwa noże, a różdżka bezpiecznie tkwi w uprzęży na udzie. Co bardziej
go przerażało, to mroczna energia emanująca od ukochanej przyjaciółki. Nie
musiał się skupiać by wyczuć wokół niej Czarną Magię, a błyski w ciemnym
spojrzeniu jedynie go w tym upewniły.
- Nie mamy czym się przejmować –
Pansy wzruszyła ramionami, rzucając mu lekko wyzywający uśmieszek – Zakon nam
pomoże. Nasz plan jest doskonały.
- Kto jest twoim informatorem? –
zapytał po chwili, zauważając nieznaczną zmianę postawy u przyjaciółki.
Parkinson zacisnęła zęby, zerkając na swoje dłonie by po sekundzie zmarszczyć
brwi.
- Nie mogę zdradzić – mruknęła w
końcu, zagryzając wargę – Im mniej wiecie tym lepiej. Może po.. po tym
wszystkim spotkamy się wszyscy razem.
- Może – zgodził się,
zastanawiając czym było owe „to”. Tą misją czy całą wojną. Oparł się wygodniej
o ścianę, wracając wzrokiem do Hermiony. Lubił na nią patrzeć. Lubił
zapamiętywać nic nie znaczące dla innych gesty, które dla niego były idealną
częścią jej. Lubił jak długie rzęsy rzucały cień na jej policzki, gdy
spuszczała powieki. Lubił jak wciągała głęboko powietrze do płuc by się
uspokoić, a po czterech sekundach wypuszczała. Podobała mu się w każdym calu.
- Może powtórzmy jeszcze raz
plan? – zaproponowała, obracając w jego stronę. Skrzywił się lekko, ale machnął
na zgodę ręką, wymieniając jednocześnie z Pansy rozbawione spojrzenia – Czekamy
na znak Harry’ego i teleportujemy się do szpitala – wskazała okno po drugiej
stronie ulicy – Teodor oraz Pansy zajmują oba końce korytarza, a ty, ja oraz
Harry idziemy po Nathaniela. Wyprowadzamy go z pokoju oraz teleportujemy do
samego centrum Londynu by zgubić ogon, a potem do obozowiska. Tam Ron i Astoria
czekają na nas by znów się teleportować w nieznane nam miejsce.
- Działamy razem, ale
najważniejszy jest mały i Harry – Pansy przytaknęła, wskazując blondyna – A ty
nie możesz zostać zauważony.
- Bo jestem martwy – przytaknął,
przyglądając jak wzrok Hermiony ląduje na jego zabandażowanym przedramieniu.
Odruchowo opuścił rękaw, łapiąc jej zatroskany wzrok. Kiedy wypił eliksir
zrobiony przez Evelyn jego serce stanęło na kilka sekund. Tylko w ten sposób
Czarny Pan mógł uwierzyć w jego śmierć. Wtedy Mroczny Znak zaczął krwawić oraz
blednąć, co cholernie bolało. Jednak jeśli to było ceną za wolność oraz stałą
bliskość przyjaciół, to było to warte.
- Dwie minuty – ślizgonka znów
stanęła przy oknie, rozciągając leniwie. Draco uśmiechnął się szelmowsko do
strapionej gryfonki, która po chwili wahania podeszła do niego.
- Damy radę – wymamrotała,
przyglądając mu, kiedy delikatnie ją przyciągnął, opuszkami palców zjeżdżając z
ramion do nadgarstków i lekko je ściskając.
- Będę cię pilnował – obiecał,
czując jak ciepło rozlewa się w jego piersi, gdy na te trzy słowa tętno
dziewczyny przyspieszyło. Pochylił się ostrożnie, muskając wargami lekko
rozchylone usta Hermiony. Westchnął bezwiednie na dotyk chłodnych, ale jak
zawsze słodkich ust brunetki. Mocniej ścisnął jej nadgarstki, gdy poczuł, że
chce go objąć. Skrzyżował jej ręce za plecami gryfonki, napawając się
całkowicie chwilą. Pocałunek nie był pożegnalny, był obietnicą wspaniałych
chwil, które spędzą za parę godzin.
- Czterdzieści pięć sekund – Draco
syknął z niezadowoleniem, odsuwając od ukochanej, która zamrugała zdumiona.
Wypuścił ją z uścisku, podchodząc spokojnie do okna. Hermiona stanęła u jego
boku, wsuwając małą dłoń w jego rękę.
- Dwadzieścia – szepnął,
odnajdując wzrokiem wybrane wcześniej okno.
- Jest – zauważyła Granger, gdy
ciemna czupryna pojawiła się za szybą. Dwie sekundy później pojawili się w
szpitalnym schowku, a stojący przed nim Harry ciężko dyszał. Czerwona linia
zdobiła jego policzek, a oczy lśniły energią.
- Co się stało? – Pansy
wyciągnęła dłoń, ale Wybraniec się cofnął.
- Wiedzieli – wychrypiał Harry,
ściskając mocniej różdżkę – Śmierciożercy.. wiedzieli.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
- Drętwota!
Skrzywiła się, kiedy następne
zaklęcie uderzyło w nią, na chwilę odbierając oddech. Opadła na zimną podłogę,
unosząc powoli ociężałą głowę. Przyglądała jak zamaskowana postać wstaje z
klęczek i kieruje w jej stronę. Uważała za zabawne jak czas zwolnił na ten
moment, gdy różdżka wyleciała z jej dłoni. Dopiero po sekundzie poczuła również
ukłucie żalu oraz litości na myśl o następnym ruchu, który miała zamiar
wykonać. Kiedy śmierciożerca stał niecały metr od niej i unosił różdżkę w jej
stronę, przymknęła powieki pozwalając magii wypłynąć. Zacisnęła pięść a stojące
pod ścianą krzesła przesunęły się zadziwiająco szybko przygniatając
śmierciożercę. Obróciła się na brzuch, podnosząc na nogi i otrzepując obolałe
biodra.
- Herm?
- Nic mi nie jest – uśmiechnęła
się do Pansy, która stanęła na korytarzu w gotowości. Ślizgonka obrzuciła
wzrokiem nieprzytomnego, unosząc z uznaniem kąciki ust – Nott i Malfoy idą na
górę. Ja postaram się odciąć im drogę z Harrym.
- W porządku – zgodziła się,
chwytając swoją różdżkę i wbiegając na klatkę schodową. Zaczęła się wspinać,
ignorując pieczenie w piersiach. Ich plan był prosty. Zakon pojawia się przy
różnych wybranych losowo szpitalach oraz rozpoczyna operację „Pisklak”, a oni w
tym czasie bez problemu zabierają Nathaniela z jego placówki. Jednak tak jak
powtarzał Ron mieli kreta, a śmierciożercy czekali aż się zjawią. Skrzywiła się
na wspomnienie najniższego piętra, gdzie jak wyszli napotkali trójkę groźnych
przeciwników.
Wybiegła na korytarz, otwierając
na oścież drzwi i kucając, gdy zaklęcie uderzyło ją prawie w głowę. Rozszerzyła
oczy ze zdumienia stojąc naprzeciw piątki mężczyzn. Zamarła, czując jak
wszystkie jej kończyny drętwieją na widok rozwalonych drzwi do pokoju
Nathaniela. W środku było ciemno, a poplecznicy Czarnego Pana nie zdążyli wejść
do środka.
- Szlama Pottera – zarechotał
jeden z mężczyzn, wskazując ją palcem – A co ty tu robisz dziwko? Przyszłaś po
małego Notta?
- Przykro mi, słodziutka, ale się
spóźniłaś – stwierdził w końcu drugi ze śmierciożerców rozkładając szeroko
ramiona – Jesteś tu ty i jesteśmy my, chyba nie spodziewasz się innego końca.
- Zobaczymy – powiedziała
spokojnie, czując jak lęk paraliżuje ją coraz bardziej. Wyprostowała się,
pozwalając umysłowi pracować na najwyższych obrotach. Żałowała, że nie umiała
jak Harry wczuć się w walkę i pozwolić instynktom przejąć kontrolę. Tak jak
Hutz ich uczył rzuciła niewerbalną tarczę, a potem uniosła różdżkę na wysokość
piersi.
- Gotowa żeby zginąć? – zapytał
najbardziej rozmowny ze śmierciożerców, kłaniając jej ironicznie.
Jednak jego
pytanie ją zaskoczyło bardziej niż myślała. Czy była gotowa by umrzeć? Przez
chwilę zobaczyła w głowie wizje swoich rodziców będących teraz daleko stąd oraz
bezpiecznych. Zobaczyła uśmiechniętą Aryę, spełniającą swoje marzenia. I
Harry’ego, Rona, dziewczyny. A potem ujrzała Draco. Szare oczy z niebieskimi
plamkami, cienką bliznę w kąciku ust i przecinającą brew. Ujrzała jego smukłe
dłonie przesuwające się po jej nagich ramionach, wilgotne oraz różowe usta
muskające jej wargi. A potem usłyszała jego śmiech oraz śmiech dziecka, które
kiedyś jej się przyśniło. Mogła umrzeć teraz i umarłaby szczęśliwa. Mogła oddać
życie za przyjaciół i nie żałowałaby takiej decyzji.
Ale wciąż miała marzenia,
wciąż miała pomysł na przyszłość.
Wciąż czekała na nią przyszłość.
U boku
przyjaciół.
U boku Draco.
- Nie, dziś nie umrę –
odpowiedziała w końcu, czując jak nowa siła rozchodzi się po jej ciele.
Wyprostowała się dumnie, szykując na walkę. Nie minęła sekunda, gdy pierwszy
urok rozbił się o tarczę, a korytarz zalśnił różnymi barwami. Zaatakowała
pięciu na raz nie chcąc by chociaż jeden przekroczył próg pokoju dziecka. Nagle
jej wzrok się wyostrzył, a aura wokół nich nabrała siły. Poczuła na języku smak
popiołu oraz goryczy, gdy zaklęcia opuszczały jej usta. Kucała, skakała na bok,
turlała się, pozwalając ciału reagować na wszystkie bodźce jak uczył ich Erik.
Kiedy jej urok odrzucił jednego ze śmierciożerców pozwoliła się rozproszyć, a
duszący czar rzucił ją na ziemię.
- Powiadali, że rzadko kiedy się
mylisz – warknął mężczyzna, chwytając ją za brodę by unieść głowę dziewczyny.
Hermiona zmrużyła powieki, zaciskając palce na ostrym sztylecie ukrytym do tej
pory za paskiem. Drżąc podniosła rękę, wbijając nóż w pierś mężczyzny. Widziała
jak ciemne oczy się rozszerzają zdumione, a cichy jęk wydostał się zza ust
ukrytych za maską. Sekundę później spojrzenie stało się puste, a kark strzelił
nieprzyjemnie. Wciągnęła z sykiem powietrze, gdy zaklęcie, którym ją więził
zakończyło się wraz z jego śmiercią.
- Nic ci nie jest? – Harry
zapytał ją, odrzucając ciało na bok i kopiąc w jej stronę różdżkę. Gryfonka
przyglądała się zdumiona przyjacielowi, który przestał już na nią zwracać
uwagę, a skupił się na przeciwnikach. Wpatrywała się chwilę w trupa, któremu
Wybraniec ukręcił głowę by zerknąć później na niego. Nie mogła powstrzymać
dreszczu na widok skrzących się w półciemnym korytarzu oczu, pełnych
satysfakcji, zachwytu oraz radości, gdy kolejne czarnomagiczne zaklęcia
opuszczały jego różdżkę. Tuż obok Złotego Chłopca walczył Draco, z kapturem na
głowie oraz ciemnej bluzie, by nie zostać od razu rozpoznanym. Obaj chłopcy
tworzyli razem idealną całość, chroniąc wzajemnie swoje tyły oraz oddając z
rozkoszą walce na śmierć i życie. Podniosła się na nogi, starając utrzymać w
pionie i przesuwając do pokoju. W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność, a
łóżko chłopca było puste. Podeszła do niego, muskając palcami pościel oraz
przytulankę, którą dostał kiedyś od swojej matki.
- Nate? – szepnęła, rozglądając niepewnie
wokół. Wrzasnęła, gdy lodowate palce zacisnęły się na jej nogawce. Kucnęła,
zaglądając pod łóżko, gdzie para dużych, przerażonych oczu odnalazła jej wzrok.
Wyciągnęła ręce, chwytając szczupłe ramiona chłopca i pomagając mu wyczołgać
się spod posłania. Przyciągnęła do siebie kruche ciało dziecka, który przytulił
ją równie desperacko, wbijając palce w jej plecy oraz obejmując nogami.
- Już dobrze – mruknęła w ciemne
loki, gładząc malca po głowie – Jesteśmy znów razem.
- Myślałem, że mnie zabiją – wymamrotał
w jej obojczyk, odsuwając i dotykając ostrożnie palcami jej policzka. Jeszcze
bardziej niż pamiętała zapadnięta w sobie twarz chłopca miała przerażający
odcień mleka, a lekko sine wargi wygięły się w smutnym uśmiechu, gdy się sobie
wzajemnie przyglądali – Czemu.. czemu przyszliście?
- Obiecałam, że wrócę, pamiętasz?
– zmarszczyła brwi, prostując się, kiedy zaległa cisza na korytarzu. Przyłożyła
palec do ust dziecka, wstając i ściskając w jednej dłonie różdżkę, a w drugiej
sztylet skryła się za drzwiami. W momencie, kiedy cień się poruszył, skoczyła
do przodu. Jednak jej plan nie wypalił nawet w najmniejszej części, a ona cudem
uniknęła uderzenia o podłogę.
- Co ty, cholera, wyrabiasz? –
syknął do niej Draco, przytrzymując tuż nad linoleum.
- Nie byłam pewna kto wchodzi –
prychnęła, podnosząc z klęczek i znów schylając się do Nathaniela – Musimy
uciekać. Śmierciożerców jest więcej.
- Cześć, smyku – przywitał się z
chorym Malfoy, kucając przed drżącym dzieckiem – Gotowy na przygodę?
- Ucieczka przed ludźmi, którzy
chcą nas zabić uważasz za przygodę? – Nate uniósł brwi, jednak kąciki jego ust
zadrżały – Gotowy, jeśli i ty jesteś gotów.
- Gotowy – Draco chwycił
dzieciaka w ramiona, oplatając nogi chłopca wokół własnych bioder oraz każąc mu
mocno przytulić się do jego torsu. Podniósł się bez problemu, a Hermiona
przemilczała kwestię jego własnych ran oraz bandaży. Spojrzała na liczne
buteleczki leżące w szufladach oraz igły, zastanawiając co z tego im może
pomóc. Chwyciła w końcu do torby garść różnych leków, licząc że któreś z nich
są właściwe.
- Zaciśnij powieki, mały, dobra?
– jasnowłosy przycisnął mocniej dziecko do piersi, rzucając Hermionie
zmartwione spojrzenie – Masz iść tuż za mną i patrz cały czas na mnie, okej?
- Okej – skinęła głową, wyciągając
dłoń i chwytając za kraniec jego bluzy. Wyszli na korytarz, na którym czuć było
chemikalia oraz rdzawy zapach krwi. Gryfonka bezwiednie rzuciła okiem na
podłogę, gdzie przed nimi rozlała się czerwona kałuża. Przesunęła wzrokiem
dalej, zatrzymując na Harrym, który właśnie podszedł do nich z twarzą lekko
pobudzoną czerwoną mazią.
- Idziemy schodami – zawyrokował
Wybraniec, prowadząc ich we wskazanym kierunku. Na klatce było cicho. Nie
słychać było ani przerażonych krzyków pacjentów, ani nawoływań lekarzy, a tym
bardziej śmiechu śmierciożerców oraz odgłosu walki.
- Czy ktoś..
- Kilka mugoli zostało rannych –
chrząknął Harry, zatrzymując w pół kroku – Co gorsza założyli bariery
anty-teleportacyjne i nie możemy zniknąć od razu.
- Teodor twierdzi, że sięgają poza
szpital – dodał Draco, popychając lekko przyjaciela – Musimy iść, Potter.
- Cokolwiek się stanie, Hermiono,
musisz wciąż Nate’a i biec, rozumiesz? – zielonooki spojrzał na nią stanowczo,
więc lekko skinęła głową. W końcu znaleźli się na ostatnim poziomie, a obaj
chłopcy zamarli. Uśmiech wkradł się na usta Wybrańca, gdy ten wysunął się znów
na prowadzenie.
- Draco..
- Później – przerwał jej,
spoglądając z takim uczuciem na nią, że zamilkła. Skinęła w końcu głową,
wiedząc, że wszystkie słowa, które by chciała powiedzieć nie mają znaczenia.
Porozmawiają później. Bo czeka na nich później.
- Później – powtórzyła stanowczo,
wyciągając ramiona po chłopca. Nathaniel bez słowa protestu po raz pierwszy
pozwolił jej się wziąć na ręce. Zacisnęła mocno palce na szczupłych plecach,
dając mu chwilę na objęcie jej nogami w pasie. Oblizała językiem spierzchnięte
wargi, wyrzucając z głowy mnóstwo przerażających wniosków na temat jego lekkiej
wagi. Nie czuła, że nosi tak duże dziecko, a zaledwie trzylatka. Chłopiec położył
głowę na jej ramieniu, dzięki czemu mogła oprzeć o niego policzek.
- Policz do pięciu nim wyjdziecie
– polecił, ostatni raz przesuwając po nich spojrzeniem, a potem zniknął za
drzwiami. Przysunęła się do nich, licząc powoli sekundy.
- Nie pozwól mi się zatrzymać –
szepnęła do ucha malca, który przytaknął.
- Nie pozwól mi upaść –
odszepnął, muskając nosem jej szyję. Uśmiechnęła się z trudem, napierając
ramieniem na drzwi i wysuwając się na korytarz. Widziała cień rzucany przez
chłopców, stojących po drugiej stronie, gdzie toczyli walkę ze śmierciożercami.
Rzuciła okiem na bok, a potem ruszyła biegiem do wyjścia. Wszystkie myśli
wyparowały, liczyły się tylko dzielące ich metry od drzwi.
Krok. Krok. Noga do przodu. Nie
odwracaj się.
Krok. Krok. Patrz przed siebie.
Krok. Krok. Nie zwalniaj.
- Avada Kedavra!
Zielony promień przeleciał nad
jej głową, a ona w ostatnim momencie przesunęła się na bok. Zerknęła przez
ramię obserwując jak zamaskowana postać gwałtownie pada na ziemię, a na jej
plecach kuca blondyn. Odwróciła wzrok na widok śladów na jego dłoniach pełnych
krwi. Był jak jej anioł.
- Biegnij, Granger!
Więc pobiegła. Otworzyła drzwi,
wchodząc w sam środek prawdziwej jatki. Nagle wszystkie zmysły się wyostrzyły,
gdy zauważyła popleczników Czarnego Pana zaciekle walczących. Zobaczyła Remusa
odpierającego atak, zobaczyła Charliego podnoszącego się właśnie z kucek.
Zobaczyła nieznanych aurorów oraz bardziej znajome twarze często pojawiających
się osób na zebraniu. Zobaczyła w centrum Bellatrix oraz jej przeciwnika. Nigdy
nie widziała piękniejszej osoby. Nigdy nie widziała piękniejszej twarzy
zamarłej w przerażającym grymasie śmierci. Nigdy nie widziała tak pełnych
miłości oczy wpatrzonych w nią. Ciemne falowane włosy otaczały bladą twarz
kobiety, która napotkała ich spojrzeniem, ostatni raz błyszczącym prawdziwą
miłością. Czerwone jak płatki róży wargi wygięły się w pięknym uśmiechu, a z
piersi wydostało się ostatnie westchnienie.
Bellatrix wygrała ten pojedynek.
Śmiech wypełnił pustkę, która
pojawiła się w Hermionie.
Przerażający wrzask dziecka
przeciął chaos panujący na zewnątrz.
BIEGNIJ.
Obróciła się na pięcie, ruszając
w kierunku wąskiej uliczki.
Krok. Krok. Biegnij.
Nie liczyło się teraz nic. Tylko
drżący w jej ramionach chłopiec. Tylko jego szybkie serce, pękające na drobne
kawałki. Tylko oni.
Biegnij.
Biegła. Uciekała od
śmierciożerców. Uciekała od walki. Od chaosu. Od tęsknego wzroku Charliego. Od
bólu na twarzach przyjaciół. Od przerażających zamaskowanych osób.
Biegła. Uciekała od pustych oczu,
które będą jej się teraz śnić. Od bezwładnego ciała padającego u stóp Belli
Lestrange. Od różdżki upadającej na ziemię z wciąż ciepłej a niedługo chłodnej
dłoni kobiety.
Biegnij.
Biegła.
Ale nigdy nie ucieknie od chwili,
gdy Katerina Nott umarła na jej oczach.
Matka Nathaniela.
Matka Teodora.
Nie żyje.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Czerwony.
Patrzyła na swoje dłonie
splamione ciemną cieczą. Palce nawet nie drżały, gdy puściła szatę mężczyzny, a
ten upadł na ziemię. Głuchy łoskot towarzyszył zderzeniu bezwładnego ciała z
ziemią, a ona dalej wpatrywała się w poplamione ręce.
Była przerażona.
Nie tym, że znów była świadkiem
śmierci.
Nie tym, że znów była powodem
śmierci.
Była przerażona swoją
obojętnością. Nie poczuła niczego, gdy zaskoczony umierał wpatrując się w nią
ze zdumieniem. Nie czuła żalu, złości, ani współczucia. Pustka.
Była przerażona własnym chłodem.
Nie myślała zbyt wiele, kalkulowała. A może właśnie zbyt dużo myślała? Może
czysta logika, zimne stwierdzenie ile siły ma włożyć w cios ją przeraziło.
Pustka.
Była przerażona przyzwyczajeniem.
Ręka sama wysunęła się do przodu, sztylet idealnie wsunął się między żebra, a
kolano lekko odepchnęło go by krew nie pobrudziła jej bardziej. Pustka.
Była śmiercią.
A może śmierć była nią.
- Mors sola – wymruczała,
wycierając ostry sztylet o kawałek spodni. Tylko śmierć. Te słowa idealnie
pasowały do dzisiejszego dnia. Przyjrzała się sali, w której byli. Zwykły,
szpitalny pokój. Szare ściany, białe łóżko oraz ułożony w nim pacjent.
Poraniony. Martwy.
Śmierciożercy nie złapali
haczyka, nie wpakowali się w ich pułapkę. Zamiast tego im ją zagotowali. Kiedy
Harry powiedział o ataku.. nie spodziewała się tak wielu przeciwników. Nie
wiedziała, że kolejna walka zacznie ją męczyć. Że nawet jej przyzwyczajone już
do ciągłego wysiłku ciało zacznie się buntować. Wyszła na korytarz, nie chcąc
przebywać z samymi trupami. Szpital przypominał miejsce podobne do tych, które
pojawiały się w strasznych filmach puszczanych im przez Hermionę. Horrory. Krew
plamiąca ściany, krew plamiąca podłogę. Martwi ludzie. Mugole.
Nie zdążyła zareagować, gdy ktoś
mocno pchnął ją na ścianę. Uderzyła czołem o mur, czując palący ból oraz widząc
mroczki przed oczami. Jej nadgarstek wygiął się nieprzyjemnie, a zęby drasnęły
mocno język. Starała się wyrwać, odpychając od ściany, ale wtedy poczuła ucisk
różdżki na gardle.
- Nie walcz – warknął jej ktoś
ochryple do ucha – Jakbym chciał, byłabyś już martwa.
- Nie walcz – powtórzyła sekundę
później, kiedy udało jej się uderzyć go w żołądek oraz obrócić na pięcie z
prędkością kobry, wyprowadzając cios między nogi oraz przykładając sztylet do
krtani przeciwnika – Jakbym chciała byłbyś już martwy.
Uśmiechnęła się gorzko, czując
jak jej własna krew spływa jej z nosa na usta. Nie ruszyła się jednak by otrzeć
nieprzyjemną posokę, wpatrując w zdumione oczy. Mrugnęła, pozwalając sobie na
delikatną falę zaskoczenia, gdy poznała osobę stojącą przed nią. Włosy w
odcieniu piachu, zielonkawe tęczówki oraz lekko garbaty nos.
- Miles Bletchley – przekrzywiła
głowę, przyglądając się jak chłopak lekko się uśmiecha nim na nowo ból odebrał
mu chęć do grymaszenia – A więc postanowiłeś zostać oddanym sługą swojego
Lorda?
- Pansy Parkinson – odpowiedział,
zachowując na pozór spokój mimo strachu w oczach – Wszyscy zastanawiają się
gdzie zniknęłaś. A jednak żyjesz. I mordujesz swoich.
- Nie są to moi ludzie, głupcze – parsknęła, lekko uśmiechając – Czy znasz
jakiś dobry powód dlaczego mam cię w tym momencie nie zabić?
- Potrzebuję pomocy – powiedział
po minucie milczenia, zapewne zastanawiając czy szczerość będzie lepsza od
durnego kłamstwa. Pansy wpatrywała się w niego chłodno, odrywając w końcu
sztylet od jego szyi i robiąc krok w tył.
- Nie pomogę ci – mruknęła,
odgarniając czarny kosmyk z twarzy i bezwiednie rozmazując krew po policzku.
- Pansy, proszę – szepnął,
przysuwając się oraz rozkładając ramiona – Proszę, chociaż wysłuchaj.
- Jeśli cię wysłucham to będę w
to zamieszana, a nie chcę – przewróciła oczami, unosząc sztylet – Mam
wystarczająco dużo swoich problemów, Miles. Przykro mi, ale nie.
- A co jeśli wiem coś czego ty
nie wiesz? – zażarcie ciągnął, machając rękoma – Coś co chcesz wiedzieć.
Powinnaś.
- Co ty wiesz czego chcę? –
zaśmiała się zimno, wskazując siebie i jego – Dzieli nas ogromna przepaść. Nie
wiesz o mnie nic.
- A ty nie wiesz o mnie –
zauważył, zagryzając wargę – Pansy, pamiętasz Florence? Moją siostrzyczkę?
Pamiętasz tą małą blondynkę, która raz po raz pytała czy nauczysz ją malować?
- Nie – skłamała, wiedząc dobrze,
że on i ona o tym wiedzą. Nie mogłaby zapomnieć uroczej dziewczynki, która
wpatrywała się w nią dużymi oczami. Której pulchne, małe palce chwytały za jej
dłoń i ciągnęły by się pochyliła. Której oczy skrzyły się jak gwiazdy, a
uśmiech podbił serce nawet ojca.
- Czarny Pan ją otruł.
Powiedział, że ma antidotum, ale mi go nie da póki nie wypełnię misji –
kontynuował z przerażeniem w głosie, zacinając się co chwila – Pansy, Florence
umiera, a nie mogę nic zrobić.
- A twoi rodzice? – nie mogła się
powstrzymać przed zadaniem chociaż jednego pytania.
- Nie żyją – zmarszczył lekko
brwi, jakby zaskoczony jej niepoinformowaniem – Jestem tylko ja. I ona.
- Miles, ja..
- Wiesz jaką dał mi misję, Pansy?
– przerwał jej, robiąc duże oczy – Mam zabić Flinta, rozumiesz? Mam zabić
chłopaka, z którym dzieliłem pokój przez siedem lat. Przyjaciela, którego znam
od dziecka! Mam zabić.. Marcusa!
Gloomy.
Pansy zatrzymała się w
pół kroku, kiedy wizja jej kochanego, ciemnowłosego przyjaciela stanęła przed
jej oczami. Martwy Marcus. Flint, który uśmiechał się tak szeroko jak wydawać
by się mogło, że się nie da. Marcus, który miał zawsze gniewny grymas na
twarzy, póki nie zostawał z nimi. Marcus obejmujący ją, Marcus siedzący obok
Hermiony, Marcus latający na miotle. Marcus Milli.
- Czego oczekujesz, Miles? –
zapytała w końcu, unosząc powoli głowę i wbijając lodowaty wzrok w bruneta –
Mam cię zabić byś nie skrzywdził mojego przyjaciela?
- Mar jest też moim przyjacielem
– wysyczał, krzywiąc się – Ja nie mogę.. zabić. W ogóle nie mogę zabijać. Nie
umiem.
- To proste – wzruszyła
ramionami, wskazując mury szpitala – Dwa słowa i są martwi. A potem.. potem
nawet nie liczysz. Nie czujesz obrzydzenia, wstrętu. Nic nie czujesz.
- Co mam zrobić?
- Muszę pomyśleć – westchnęła,
zaciskając powieki i biorąc głęboki wdech – Pamiętasz jeziorko w hrabstwie
Wiltshire? Gdzie rodzina Draco urządzała pikniki w przesilenie letnie?
- Jasne, że pamiętam – uśmiechnął
się blado na wspomnienie tamtych lat, kiedy ich głównym problem było dobrze
ustawić się do zdjęcia – Najlepsze galaretki oraz koktajle.
- Bądź tam jutro o północy –
zignorowała jego rozmarzony oraz tęskny wzrok, spoglądając za siebie i powoli
ruszając w przeciwnym kierunku – Miles, jeśli mnie zdradzisz.. zabiję cię.
- Przyrzekam przyjść. Sam –
przytaknął gorliwie, wyciągając z kieszeni maskę śmierciożercy oraz nasuwając
ją na twarz. Odwróciła się, nie oglądając za siebie i odeszła w przeciwnym
kierunku. Minęła kolejne ciało, tym razem nieszkodliwego mugola, który
wpatrywał się w ścianę martwym wzrokiem. Zeszła na dolne piętro,
dostrzegając kolejne ślady walki.
Przyjrzała się jasnowłosemu przyjacielowi, który stał na końcu pochylając nad
kimś. Płynnym ruchem posłał zielony promień uroku przed siebie, powalając
kolejnego przeciwnika na ziemię.
Zawsze lubiła mu się przyglądać.
Jak z gracją się porusza, jak jego ręce komponują się z bezwiedną gestykulacją.
Jak włosy unoszą się przy gwałtownym poruszeniu głową, jak rzęsy rzucają długi
cień na policzki. Lubiła spojrzenie szarych oczu, przenikających do kości.
Lubiła to poczucie bezpieczeństwa przy nim, nim, który był śmiertelnie
niebezpieczny.
Nie puszczaj mnie.
Nie mogła go puścić, a on nie
mógł puścić jej. Był kotwicą, która utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach.
Granicą między dobrem a złem. Bo w jego oczach dostrzegła to, czego nie umiała
znaleźć w swoich. Wyrzuty sumienia, żal oraz złość. Uczucia. Piękna paleta
różnych odcieni gniewu oraz smutku.
- Ja wiem, że zawsze miałaś na
moim punkcie lekką obsesję, ale może masz ochotę ruszyć swój zgrabny tyłek,
skarbie?
- Obsesję? – uśmiechnęła się
krzywo, odpychając od ściany i podchodząc do stojącego już w jej kierunku
przyjaciela – Nic ci nie jest?
- Nie, a tobie? – zmarszczył brwi,
wyciągając dłoń oraz wycierając z jej policzka krew – Jesteś cała?
- Kilka draśnięć oraz chyba
zwichnięty nadgarstek – uniosła bolącą dłoń do góry, zagryzając wargę – Gdzie
reszta?
- Hermiona oraz Nathaniel
pobiegli – wskazał na wyjście główne, mrużąc powieki – Potter oraz Nott
wychodzą od tyłu by nikt nie zauważył naszego bohatera.
- Więc żyjemy wszyscy –
uśmiechnęła się blado, wyciągając dłoń – Idziemy?
- Zatańczyć ze śmiercią? –
parsknął, nasuwając na głowę kaptur oraz rzucając lekki zaklęcie iluzji by nikt
z żywych go nie poznał – Z tobą, Panny, zawsze.
Plac przed szpitalem był pełen
ludzi, żywych oraz martwych. Gdyby Pansy była artystką mogłaby to opisać
wieloma barwami. Czerwonymi jak krew, czarnymi jak cień śmierci oraz
niebieskimi jak niebo. Gdyby była poetką umiałaby dobrać odpowiednie słowa.
Pełne obaw oraz strachu. Ale Pansy nie była nimi. I jedyne co mogłaby
powiedzieć, to chaos. Jeżeli tak wygląda prawdziwe oblicze ludzi, to byli od
zawsze skazani na piekło. Jeśli ludzie nie drżą przed zadaniem ostatniego
ciosu, jeżeli nie zwracają uwagi, że depczą kogoś.. to Lucyfer stawał się im
bliższy. Pansy widziała. Nie było tu samych czarodziei, było dużo niemagicznych
osób, które nie mogły się same obronić. Byli tu starzy, jak i dzieci. Byli aurorzy,
Zakonnicy i śmierciożercy. Oraz oni. Mugole, niewinni oraz bezbronni.
- Przepraszam – szepnęła
bezgłośnie, kiedy biegnąc za Malfoyem nadepnęła nieżyjącej już kobiecie na
nogę. Odwróciła wzrok, wbijając go w plecy przyjaciela. Musiała nadążać jeśli
nie chciała pozwolić się sobie zatracić i w walce, i w tym piekle.
- Pansy!
Draco stanął znów przed nią, a
duże oczy wpatrywały się w coś za nią. Dobiegli już do wąskiej alejki, więc
zwolniła, czując jak płuca palą jej pierś. Jednak nigdy nie widziała tego przerażenia
u przyjaciela. Nie zdążyła wypuścić wstrzymywanego powietrza, kiedy jasnowłosy
skierował na nią różdżkę rzucając zaklęcie. Poczuła uderzenie ciepła, gdy
fioletowy urok w nią uderzył, przewracając na krawężnik. Usłyszała delikatny
trzask łamanej kości oraz zauważyła, że na niebie pojawiły się gwiazdy.
Dopiero, gdy krew zalała jej usta zrozumiała, że to ona upadła.
- Avada Kedavra.
To był zaledwie szept. Dwa cicho
wypowiedziane słowa, ale jej serce i tak stanęło zaskoczone. Obróciła z trudem
głowę obserwując stojącego na końcu uliczki mężczyznę. Przesunęła wzrokiem po
ciemnym płaszczu, docierając do maski oraz znanych jej oczu.
Kocie, złote spojrzenie złapało jej, a ona uniosła ociężale koniuszki warg.
Raphael.
- Dziękuję – powiedziała
bezgłośnie, zerkając na leżącego dwa metry od niej zamaskowanego przeciwnika,
który zamierzał zaatakować ją od tyłu. Jedynie szybka reakcja Draco, który
odrzucił ją poza zasięg zaklęcia uśmiercającego oraz stała czujność Raphaela,
który pojawił się znikąd jak zawsze by ją uratować, pozwoliła jej wciąż
oddychać. Żyć.
- Pansy? – jasnowłosy towarzysz
dobiegł do niej kucając oraz nie zauważając trzeciej osoby, bądź specjalnie nie
zwracając na nią uwagi. Chłodne palce chwyciły ją za brodę, szarpiąc w swoim
kierunku.
- Jaka diagnoza? – zapytała
cicho, krzywiąc na własny osłabiony głos.
- Będziesz żyć – stwierdził
sucho, wsuwając dłonie pod jej kolana oraz plecy by unieść do góry. Przymknęła
powieki, czując jak mocniej zaciska wokół niej ramiona, nie chcąc wypuścić oraz
rusza truchtem z dala od bitwy – Pansy?
- Tak, Draco? – szepnęła,
opierając brodę o jego ramię i zerkając w niknący za nimi mrok. Miała wrażenie,
że wciąż widzie parę, jasnych oczu w nich wpatrzoną. Lecz równie dobrze, mogły
to być majaki jej wykończonego umysłu.
- Musisz więcej jeść –
wymamrotał, muskając mimo woli wargami jej czoło w troskliwym oraz braterskim
pocałunku – A teraz zamknij oczy.
- Nie puścisz mnie, prawda?
- Nigdy.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Zaczynało świtać. Słońce powoli
przebijało się przez nocne, ciemne niebo. Różowe smugi pokazywały się coraz
wyraźniej, a pierwsze złote promienie starały ukazać światu. Poczuła nieprzyjemny
dreszcz zimna, gdy chłodny podmuch rozwiał znów jej włosy. Prawdopodobnie było
jej zimno od dłuższego czasu, ale tego nie czuła wcześniej.
- Bene quiescas – powiedział cicho chłopak, a reszta
powtórzyła po nim. Spoczywaj w pokoju.
Przyjrzała się kopczykowi, który
wykopali, a później ozdobili. Zrywała te dziwne, białe kwiatki dobrą godzinę
kalecząc skostniałe palce oraz starając się nie myśleć po co to robi. Teraz
stała przed usypaną ziemią, obłożoną mchem oraz białymi płatkami. Stali w
półkolu, wciąż pobrudzeni krwią oraz błotem. Nie zdążyli się przebrać. Nie
zdążyli porozmawiać. Kiedy Teodor, Harry oraz Draco z pół przytomną Pansy do
nich dołączyli milczała. Teleportowali się wspólnie do pierwszego punktu, gdzie
czekała na nich Astoria. A później ona poprowadziła ich dalej, do ukrytego
obozowiska. Dopiero tam, kiedy stali wszyscy razem, a Nathaniel wciąż płakał
powiedziała. Nie zapomni oczu Teodora. Bólu, który przeszył jego serce, a tym
samym jej. Bez słowa porozumienia wybrali kawałek ziemi pod płaczącą wierzbą na
krawędzi urwiska. I kopali. A potem usypali ziemię oraz ją ozdobili.
- Katerina Nott – Draco uniósł różdżkę do nieba, oddając cześć
poległej. Reszta poszła za jego przykładem, a zesztywniała od mrozu dłoń
Hermiony przywarła do własnej różdżki. To prawda, że nie znała długo kobiety.
Widziała i spotkała ją zaledwie kilka razy, ale już do własnej śmierci będzie
pamiętać ciepło Lady Nott. Jednak więź z Teo, pozwoliła jej poznać ją lepiej
niż była w stanie. Uczucia Teodora były teraz jej, a żal oraz wściekłość na
świat za odebranie matki.. były też jej.
- Ai Medo Blid Au – głos Astorii rozniósł się po dolinie,
przecinając ciszę. Celtyckie, stare słowa pieśni niosły się echem między
drzewami oraz szczytami, mimo że śpiewała cicho. Anielski głos dziewczyny,
wywoływał ciarki, gdy przecinał na wskroś ich serca.
Teodor upadł na kolana przed
grobem matki, a jego ramiona zadrżały w cichym szlochu. Hermiona przesunęła
wzrok na siedzącego kilka metrów dalej od nich na skale Nathaniela. Szafirowe
spojrzenie było zaszklone, wpatrzone w krajobraz, gdzie słońce zalewało dolinę.
Chłopiec odmówił udziału w ich małej ceremonii, pozostając na uboczu. Gryfonka
upadła na ziemię obok ciemnowłosego, obejmując ramionami jego tors i pozwalając
własnym łzom spływać po policzkach.
Płakali razem nad matką, którą utracili.
Ale przecież cierpienie kiedyś
minie.
Kiedyś znów będą bezpieczni i
szczęśliwi.
Kiedyś się na nowo spotkają, a
łzy wyschną na ich policzkach.
Teraz był tylko ból.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Gdzie idziesz?
Pansy zamarła, kiedy ciemność
przeszył głos chłopaka. Dopiero teraz zauważyła ciemnowłosego wciąż siedzącego
na krawędzi. Spędził tam cały dzień. Nic nie jadł. Nic nie pił. Siedział pod
drzewem i wpatrywał się w białe kwiatki.
- Muszę coś załatwić –
odpowiedziała po chwili, spoglądając na czyste już dłonie – Wrócę.
- Zawsze wracasz – zauważył cierpko,
nie podnosząc głowy – Idziesz do niego?
- Nie – zaprzeczyła niepewnie, przyglądając
smukłej sylwetce. Nigdy nie widziała go takiego.. ludzkiego. Złamanego,
przerażonego oraz pełnego bólu. Chciałaby zrozumieć. Ale nie umiała, gdyż
własną matką gardziła. A miłość do Chrisa była inna niż miłość do matki. Strata
brata była inna niż utrata matki.
- Czemu mu ufasz, Pansy? –
zapytał sucho, garbiąc jeszcze bardziej – Czemu myślisz, że ten chłopak może bez
problemu odwrócić się od swoich ludzi by zawalczyć o.. dziewczynę? Zdradzi ich
wszystkich, swoje przekonania, bo się w tobie zakochał?
- Draco zrobił to dla Hermiony –
powiedziała wbrew sobie, zaciskając pięści – Ja nie jestem tego warta?
- Nie, Draco nie zrobił tego
TYLKO dla Hermiony – zaśmiał się ciut przerażająco, kręcąc głową – Malfoyem kierowało
wiele czynników. Oczywiście, Hermiona była jednym z nich, ale innym
bezpieczeństwo gwarantowane przez Pottera. Dostrzegł siłę w Harrym, dostrzegł
szansę w Zakonie. Dlatego też zmienił strony. Ale nie zmienił przekonań, bo
nigdy nie zgadzał się ze słowami Czarnego Pana.
- On też uważa, że Czarny Pan już
nie ma racji. Że oszalał i postradał zmysły – broniła Raphaela, niepewna w
sumie po co.
- Już. Czyli, gdyby nie
obsesja Lorda, to wciąż by był po jego stronie? A może jak pojawi się ktoś nowy
przy zdrowych zmysłach, to On znów będzie twoim wrogiem? – zakpił, sprawiając
że wciągnęła z sykiem powietrze – Nie chcę cię zranić, Pansy.
- Robisz to – szepnęła, nasuwając
na głowę kaptur szaty by ukryć ból wypisany na własnej twarzy.
- Odpowiedz na jedno pytanie –
poprosił ją cicho, zaskakując nagłą zmianą głosu – Czy gdyby miał do wyboru uratować
siebie bądź ciebie, wybrałby ciebie?
Pansy zamarła, przypominając
sobie wszystkie momenty, w których spotkała Raphaela. Jego żywe oczy, ciepłe
dłonie oraz mocne bicie serca. Chcę żyć i zrobię wszystko by przeżyć.
To były jego słowa. Słowa, które wypowiedział tak gorliwie z taką stanowczością
oraz pewnością. Raphael chciał czerpać od życia jak najwięcej. Chciał bólu,
chciał radości. Czy chciał jej wystarczająco bardzo by zrezygnować z uczucia
władzy jaką dawała mu jego pozycja wśród śmierciożerców? Czy mogła zastąpić tą
adrenalinę, czyste szaleństwo spowodowane Czarną Magią miłością do siebie?
- Czemu cię to obchodzi? –
zapytała zamiast tego, wpatrując w zgarbioną postać przed sobą. Nott powoli
obrócił głowę w jej stronę, pozwalając ujrzeć blade oblicze z suchymi już
policzkami oraz ciemnymi i mrocznymi oczyma. Wpatrywał się w nią z zamyśleniem
oraz dziwną melancholią.
- Bo ja bym wybrał ciebie.
Jedno uderzenie serca. Jedna sekunda.
Jeden krok. I uciekła.
- Miles?
Pansy stała przy jeziorku
wpatrując w odbijający się niczym w zwierciadle księżyc. Usłyszała cichy
trzask, łamanej gałązki w lesie za sobą i dopiero teraz odwróciła spojrzenie od
wody. Wyparła z głowy obraz Notta oraz jego dziwne słowa, który w nieprawdopodobny
sposób przebiły się do jej serca. Nie chciała czuć tego przyjemnego
zaskoczenia. Ciepła. Ulgi.
- Miles, wszystko w porządku? –
uniosła brwi, widząc jak niepewnie stawia kroki. Dopiero gdy wyszedł z cienia
zobaczyła czerwoną stróżkę spływającą z kącika jego ust. Wyciągnęła ramiona,
gdy dzielił ich już metr, a nogi przestały go utrzymywać. Upadli razem na
ziemię, niedaleko wody, oblani blaskiem księżyca. Zignorowała pulsowanie nadgarstka,
kucając oraz obracając chłopaka. Krew zalewała pierś chłopca o zielonkawych
oczach, które szukały z dziwnym spokojem jej oczu.
- Co się stało? – szepnęła,
pozwalając ich palcom się spleść. Położyła głowę dawnego kolegi na własnych
kolanach, otulając swym ciepłem oraz przeczesując drżącymi palcami jego włosy.
- Flo.. Florence, Pansy –
wychrypiał, krztusząc własną krwią.
- Florence, wiem – powtórzyła,
nachylając, gdy znów starał się coś powiedzieć.
- Ty.. tować.. uratować musisz..
proszę – błagał, drżąc coraz bardziej, ale szkliste oczy wpatrywały się w nią
ze stanowczością – Ob.. obiecaj.
- W porządku – przytaknęła,
marszcząc czoło na jego siniejące wargi – Miles, proszę, daj mi szansę cię
uratować.
- Nie.. ma.. sensu – powtórzył,
odpychając kolejny raz jej różdżkę, gdy chciała zacząć rzucać uroki. Poddała się
w końcu odkładając różdżkę i uciskając jego ranę – Obiecaj.
- Miles, ja… - zamarła, gdy tym
razem krew zalała całą jego brodę – Obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy by
uratować twoją siostrę, Florence, obiecuję.
Kiedy powtórzyła przyrzeczenie
przestał się trząść. Przestał się szarpać oraz odpychać jej ręce. Jego głowa
opadła na jej kolana, a pierś znieruchomiała. Serce przestało bić. Umarł. Przeczesała
ostatni raz palcami jego włosy, gładząc po policzkach oraz jednym ruchem
zamykając jego oczy.
- Dlaczego to zrobiłeś? –
zapytała, nie unosząc głowy, gdy szmer rozległ się za jej plecami.
Przesunęła dłoń
na jego szyję, ściągając z niego łańcuszek. Otworzyła zawieszkę dostrzegając
zdjęcie całej rodziny Milesa. Razem z Florence.
- Skoro nie umiał ukryć przede
mną myśli o spotkaniu ciebie, na pewno nie mógłby ukryć ich przed Czarnym Panem
– Raphael stał za nią, przyglądając obojętnie martwemu chłopcu na jej nogach –
Muszę cię chronić.
- Nie, nie musisz – przewróciła oczami,
zsuwając ciało chłopaka i podnosząc na nogi. Wsunęła łańcuszek do kieszeni
szaty, odnajdując w końcu wzrok stojącego przed nią śmierciożercy. Jak zawsze
miał na twarzy maskę, jednak jego oczy lśniły spokojem.
- Gdyby Czarny Pan się o tobie
dowiedział, to..
- Bym zginęła – dokończyła,
podchodząc do niego – Zdejmij maskę, Raphaelu.
- Nie chcę żebyś ginęła –
powiedział delikatnie, zsuwając posłusznie okrycie twarzy i uśmiechając
szelmowsko – Lubię, gdy oddychasz.
- Umiem się obronić – zauważyła cierpko,
unosząc do góry sztylet, jak zawsze przyczepiony do jej łydki. Nie zauważyła
nawet sekundy, w której wykonał ruch. Palce zacisnęły się na jej nadgarstku,
wyginając go boleśnie do tyłu i sprawiając, że wypuściła sztylet. Nie zdążyła
zastanowić się nad obroną, gdy kopnął ją w kolano, przewracając na ziemię. Użyła
rozpędu, to amortyzacji oraz odbicia by wcelować jednym celnym zamachem w jego
brzuch. Raphael syknął, zginając się lekko w pół, ale po chwili stał prosto. Zrobiła
szybki skok w jego kierunku, kopiąc w klatkę, ale zdążył pochwycić jej kostkę i
pociągnąć wraz ze sobą do wody. Upadli z głośnym łoskotem do jeziora, a
lodowata woda zalała ich ciała. Pansy zrzuciła z siebie szatę, wyrzucając ją na
brzeg by nie blokowała jej ruchów. Jeszcze raz zamierzyła się na przeciwnika,
doskakując oraz uderzając i starając odskoczyć w idealnym momencie. Wcelowała w
szczękę chłopaka oraz rzepkę, ale znów nie doceniła jego szybkości. Szarpnął ją
za włosy, wpychając pod taflę jeziora. Woda zalała jej nos oraz buzię,
sprawiając że traciła oddech. Na chwilę wyciągnął ją, pozwalając uzupełnić
płuca powietrzem nim znów została wciągnięta pod wodę. Szamotała się, jednak to
nic nie dało. Powoli jej myśli odpływały, a kolejne bąbelki wydostały się zza zaciśniętych
ust.
- Nic nie umiesz – powiedział Raphael,
wyszarpując ją na powietrze. Wciągnęła głośny haust do płuc, krztusząc oraz
plując wodą. Silne ramiona oplotły ją, przyciągając bliżej drugiego ciała. Objęła
odruchowo nogami jego biodra, opierając czoło o tors chłopaka i starając
wyrównać oddech.
- Mogłeś mnie zabić –
wycharczała, krzywiąc nieprzyjemnie.
- Mogłem – przytaknął z
satysfakcją, znów chwytając ją za włosy i pociągając by uniosła głowę. Pansy
wbiła wzrok w roziskrzone spojrzenie towarzysza, który uśmiechał się ze
smutkiem – Ale nie zrobię tego. Nigdy cię nie skrzywdzę – zapewnił, ignorując
jej znaczące spojrzenie – Wybacz za to, ale potrzebowałaś lekcji. Musisz otworzyć
oczy, Raven. Zabiłaś wielu moich ludzi, ale dlatego, że ci na to pozwoliłem. Wybierałaś
słabe cele. Nie jesteś gotowa na szarżę o której marzysz – wyszeptał żarliwie,
zaciskając pięść w jej włosach – Problem tkwi nie tylko w tobie. Ale i we mnie.
Nie mogę cię teraz stracić.
- Oddałbyś za mnie życie? –
zapytała cichym głosem, przekrzywiając głowę. Raphael uśmiechnął się do niej,
nachylając i łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Lodowate wargi Pansy po
zetknięciu z ciepłymi ustami chłopaka zawrzały, jak całe jej ciało. Bezwiednie objęła
go za szyję, przyciągając do siebie i mocniej zaciskając uda na jego biodrach.
Raphael jęknął gardłowo prosto w jej usta, szarpiąc za włosy i wywołując tym
samym dreszcze ekscytacji. Ich języki rozpoczęły taniec pełen gwałtowności oraz
braku chęci oddania uległości. Ugryzła go za karę w wargę, przebijając zębami
aż do krwi i oblizując usta na widok jego ciut zdumionych oczu. Złote tęczówki
przysłoniła mgiełka czegoś mrocznego, namiętnego oraz całkowicie dzikiego.
Zapomniała o wszystkim.
Zapomnieli o wojnie. O granicy
przyzwoitości. Zapomnieli o krwi brudzącej ich ubrania oraz o martwym chłopcu,
leżącym na brzegu. Zapomnieli o świecie. O sobie. Byli tylko oni.
I dopiero w tym momencie, w
blasku księżyca, w lodowatej wodzie, dopiero wtedy, gdy ciepłe wargi muskały
jej szyję a ubrania unosiły na wodzie zrozumiała.
Dopiero gdy ból przeszył jej
ciało, gdy opadła do wody plecami, wyginając w łuk, pozwalając blademu światłu
księżyca oblać swoje mleczną skórę.
Dopiero gdy włosy uniosły się wokół jej
głowy, gdy zamknęła powieki, pozwalając Raphaelowi na wszystko. Pozwalając swojemu
sercu krwawić, pozwalając swoim dłoniom błądzić po jego ciele.
Utraciwszy kontrolę.
Pocałunki. Dotyk.
Usta. Dłonie.
Spojrzenie. Uśmiech.
Zrozumiała.
Wciąż żyła.
I chciała wciąż żyć.
O boże kobieto. To jest autentycznie fantastyczne.
OdpowiedzUsuńCieszę się z Charliego i Dafne.
Ale za to strasznie mi przykro z powodu Katariny. Biedny Nate, oby tylko nie obwiniał siebie za jej śmierć.
No i kochana. Ja po prostu wielbie, kocham i miłuje twoją Pansy i Raphaela.
Pozdrawiam i życzę weny na szybki nowy rozdział,
Kitty
Nowy rozdział wstawiony, więc serdecznie zapraszam! ;)
UsuńNiestety to jest jednak wojna i niektórzy muszą umrzeć. Sam Nate jest na granicy życia i śmierci ;<
Pozdrawiam ciepło,
L♥
to jest niesamowite będzie brakować mi tej historii ale cieszmy się jeszcze tymi rozdziałami☺ cudowne tyle emocji ☺
OdpowiedzUsuńMi też będzie brakować, ale pomysłów na kolejne ma mnóstwo. Gorzej z czasem!
UsuńTo już końcówka, więc mam nadzieje, że emocje są!
Leżę i nie wstaję. Co ty ze mną robisz. Mózg przestał mi pracować. Ogłaszam ten rozdział jeden z lepszych jakie napisałaś. Zawarłaś w nim wszystko. Dziękuję
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Każdy Twój komentarz to taka dawka radości oraz motywacji. Bardzo uzależniająca i jestem zachwycona, że mam takich czytelników jak Ty!
UsuńBardzo Ci dziękuję za każdy komentarz!
Kocham całym serduszkiem :)) Pozdrawiam i czekam na następny
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję ♥
UsuńCiekawe opowiadanie :) Bardzo szkoda mi Katariny. Dobrze opisujesz emocje.
OdpowiedzUsuńBecie trochę umknęło w dialogach... ale jak nieżywa, to rozumiem, każdy coś przeoczy ze zmęczenia. Przeczytajcie o zapisie dialogów http://www.artefakty.pl/jak-poprawnie-zapisywac-dialogi-w-opowiadaniu, mi wiele pomógł
Na pewno skorzystam, dziękuję! Tak, obie jesteśmy zmęczone, bo studia jednak wyczerpują bardziej niż myślałam ;D
UsuńZ tymi dialogami - bez przesady, mają być zrozumiałe, a nie perfekcyjne...
OdpowiedzUsuń♥
Usuń♥♥♥
OdpowiedzUsuń