15 października 2016

Śmierć jest prze­cin­kiem w zda­niu twe­go życia.

Cześć Wam!

Jak żyjecie w te ostatnie deszczowe dni? Lupi najchętniej ukryłaby się pod kocykiem, ale studia niestety nie ułatwiają tego. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy jak ciężko będzie połączyć naukę z pisaniem.

Jak zdrówko? Jak rozpoczęliście jesienną przygodę?

Mam też wiadomość. Nasza historia powoli dobiega końca. Zostało jeszcze ok. pięć rozdziałów i epilog. Dziwna jest to myśl o epilogu.

Ściskam mocno,
Lupi♥

PS. Beta sprawdziła, ale jest ledwo żywa, więc proszę wybaczycie mi jakieś niedopatrzenia - Rogacz
PPS. Czy ta czcionka jest lepsza?














- Spokojnie.

- Jestem spokojna – stwierdziła, wiedząc, że chłopak od razu wyczuł kłamstwo. Zacisnęła zęby, zerkając ostatni raz na lustro i odruchowo poprawiając zbłąkany kosmyk z twarzy. Nie mogła powstrzymać zdumienia, gdy widziała własne odbicie przez ostatnie tygodnie. Nie przypominała siebie. A może właśnie dopiero zaczęła być sobą? Dotknęła palcami chłodnego szkła, obserwując jak dziewczyna po drugiej stronie robi to samo. Jasne włosy zwijały się wokół jej twarzy, pierwszy raz od wielu lat nie więzione pod spinkami oraz ciasnymi kokami. Twarz bez makijażu przestała przypominać maskę lalki, a kilka drobnych piegów zwykle starannie zakrytych, teraz zdobiło jej nos. Również wszystkie suknie w których wyglądała abstrakcyjnie pięknie oraz gorsety, nie pozwalające oddychać zniknęły. Zamiast tego zakładała przetarte spodnie oraz luźne bluzki, w których mogła spokojnie brać głębokie wdechy.

- Wyglądasz pięknie, a teraz chodźże – uśmiechnęła się do odbicia towarzysza, który stanął za nią. W końcu skinęła głową, powoli schodząc za nim ze schodów. Rzuciła okiem na puste ściany, skąd pozdejmowali głowy skrzatów. Poczuła ukłucie satysfakcji, że jednak na coś się przydaje i w domu, mogąc się odwdzięczyć tym dobrym ludziom za pomoc. Tak naprawdę Grimmauld Place pod numerem dwunastym zaczęło być jej domem. Tak szybko przyzwyczaiła się do stałej obecności głośnej gromadki przyjaciół, że dni, gdy milczenie wypełniało korytarze były dziwne.

Zatrzymała się na progu największego salonu, przesuwając wzrokiem po wielu znajomych, jak i obcych twarzach. Tak duże zebrania były naprawdę rzadkością, więc w jej głowie pojawiło się tysiące pomysłów co takiego się wydarzyło, że Kingsley postanowił ich wszystkich przyzwać. Idący przed nią Bill zatrzymał się, kiedy Fleur z uśmiechem i rumieńcami do niego podeszła. Jasnowłosa minęła ich, posyłając przelotny uśmiech do Francuzki. Zignorowała wiele spojrzeń skierowanych na nią, które nie były zbyt przyjazne. Dopiero po chwili odnalazła wśród gości kasztanową czuprynę, przez którą jej serce zrobiło fikołka. Powoli przesuwała się w kąt pokoju, gdzie na trzech fotelach oraz kanapie siedzieli młodsi członkowie Zakonu. Poznała od razu szczupłą brunetkę – Clarke Lepoir – która była na tym samym roku co Bill w Hogwarcie. Obok niej na sofie siedziała ciemnowłosa piękność o dużych błyszczących oczach oraz pełnych ustach. Na dwóch fotelach siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden chłopak o najłagodniejszym uśmiechu jaki widziała, przyglądał się jej z ciekawością, a drugi o jasnych oczach oraz posępnej minie.

- To nie ty jesteś tą Greengrass co Charlie musiał uratować? – ciemnowłosa uniosła brwi, strzelając palcami by pokazać, że skądś ją kojarzy.

- Dokładnie tą Greengrass jestem – odpowiedziała chłodno, nie ignorując faktu jak blisko nieznajoma przysunęła się do wyżej wspomnianego chłopaka – Wybacz, jednak nie jestem pewna czy byłyśmy już wcześniej sobie przedstawione.

- Co za kultura – parsknęła szatynka, przewracając oczami i zagryzając zębami kolczyk na dolnej wardze – Crystal Pewn, ale zwykle wołają na mnie Cry.

- Bardzo mi miło – powstrzymała się przed odruchowym dygnięciem, zamiast tego mierząc się z ciemnowłosą wzrokiem – Daphne Greengrass.

- Wierz mi, że wszyscy wiemy kim jesteś – posiadacz łagodnego uśmiechu podniósł się, wyciągając do niej rękę – Chris Even.

- Peter Burrows – również wstał, ściskając jej dłoń – Jesteś ciut inna niż w gazetach.

- Niższa? Wciąż to słyszę – mruknęła, nie powstrzymując uśmiechu na widok skwaszonej miny Charliego – Nie zaproponowałeś gościom nawet herbaty, Charles?

- Jakie to brytyjskie – parsknęła Cry, szyderczo chichocząc – Ale z chęcią się poczęstuję.

- Pomogę ci – zaproponował Chris, podnosząc się, kiedy i reszta wyraziła chęć by wypić ciepły napar.

- Nie trzeba – Charlie również wstał, machając ręką – Ja to zrobię.

Daphne nie czekała na rudego, wychodząc spokojnie z salonu i uśmiechając delikatnie do Tonks oraz Lupina, którzy stali przy oknie. Na korytarzu było pusto, więc odetchnęła z ulgą oraz przyspieszyła kroku. Weszła ostrożnie do kuchni, ze zdumieniem zauważając brak pani Weasley. Molly była dla niej najmilszą osobą jaką kiedykolwiek poznała. Czuła ból na myśl ile matczynej miłości utraciły w dzieciństwie z Astorią oraz zazdrościła każdemu młodemu Weasleyowi tak troskliwej opiekunki. Wprawionym już ruchem nalała do czajnika wody, a później ustawiła na kuchence. Obróciła się by wyciągnąć filiżanki, rzucając okiem na opartego o drzwi chłopaka i sięgając po stary zestaw, który najbardziej przypadł jej do gustu ze starej kolekcji dawnych właścicieli.

- Podoba mi się twój widok w kuchni – stwierdził w końcu chłopak, sprawiając, że miły dreszcz przeszedł całe jej ciało. Ustawiła ostrożnie naczynia na blacie, stając przodem do rudowłosego i z zaskoczeniem wciągając powietrze, gdy okazało się, że teraz jest tuż przed nią.

- Charles – westchnęła złowróżbnie, sprawiając, że uniósł jedną brew lekko ku górze – Co robisz?

- Jeszcze nic – wymamrotał z igrającym na ustach uśmieszkiem, robiąc kolejny krok w jej stronę. Daphne odruchowo się cofnęła, zaciskając dłoń na chłodnym blacie za sobą i prostując – Mówiłem już, że lubię cię.. taką?

- Nieumalowaną, roztrzepaną i w podartych spodniach? – prychnęła, nieruchomiejąc, gdy oparł ręce przy jej biodrach, nachylając w ten sposób, że ich oddechy się zmieszały – Charlie..

- Stresujesz się? – w brązowych oczach zamigotały iskierki ekscytacji, gdy wygięła szyję do tyłu by móc uporządkować myśli. Zadrżała, gdy ciepły oddech połaskotał ją w zgłębienie szyi – Czym się martwisz, NeNe?

- Rozpraszasz mnie – wyszeptała, rumieniąc, gdy kolejny raz w ten zabawnie uroczy sposób zdrobnił jej imię. Przypomniała sobie ostatnią noc, kiedy tak samo szeptał jej wprost do ucha, podczas gdy jego ręce i usta… wyrzuciła szybko obraz nagiego Weasleya z głowy, skupiając na chwili obecnej – Czy możesz.. możesz..

- Co mogę? – uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy się zająknęła. Chłodne palce posiadacza najpiękniejszych kawowych oczu chwyciły ją i posadziły na blacie. Teraz nie musiał się pochylać by ich nosy były na tej samej wysokości. Rozszerzyła odruchowo nogi, pozwalając mu stanąć pomiędzy nimi i układając dłonie na jego ramionach. Charlie przysunął się bliżej, przesuwając opuszkami po jej kręgosłupie.

- Pocałuj mnie – wymamrotała w końcu, upojona jego zapachem, ciepłem ciała oraz bliskości. 

Wsunęła palce w kasztanowe pukle, gdy przybliżył się by spełnić jej prośbę. Poczuła nagłe uderzenie gorąca, gdy miękkie usta musnęły jej. Wypuściła z jękiem powietrze, mocniej wbijając paznokcie w jego skórę i zmuszając do syku chłopaka. Teraz dłonie kasztanowłosego przyciągnęły ją do siebie, a chłodne opuszki zsunęły ramiączko bluzki. Mruknęła z zadowoleniem, kiedy przesunął wargi po jej szyi, wbijając na chwile zęby w obojczyk. Zsunęła dłonie niżej, zahaczając o szufelki u jego spodni oraz szarpiąc by dosunął się jeszcze bardziej. Nie powstrzymała cichego sapnięcia, kiedy zacisnął rękę na jej biodrze. Zatracali się na nowo w sobie każdej nocy, ale nawet teraz nie mogli powstrzymać rąk przy sobie. Uśmiechnęła się lekko, pijana szczęściem oraz miłością, która rozsadzała ją od środka. Pragnęła spędzać każdą chwilę przy rudym,  upajać się każdą minutą spędzoną z nim oraz z jego uśmiechem.

- Coś długo robicie i… ohhh – Daphne otworzyła oczy, odpychając odruchowo chłopaka. Charlie zrobił dwa kroki do tyłu, mrugając szybko oraz nieprzytomnie przenosząc wzrok z niej na gwiżdżący czajnik,  a potem na swoich towarzyszy z salony. Crystal stała z wpół otwartymi ustami, marszcząc nieprzyjemnie brwi, a stojąca obok Clarke zarumieniła się siarczyście. Obaj chłopcy wydawali się rozbawieni oraz zaciekawieni.

- Woda się zagotowała – zauważyła głupio, zsuwając z blatu i odchrząkując. Chciała chwycić za czajnik, ale Charlie ją ubiegł. Odsunęła się posłusznie, wygładzając bluzkę oraz starając przygładzić włosy. Za pomocą szybkiego zaklęcia filiżanki przelewitowały na stół, a ona pospiesznie zajęła swoje ulubione miejsce. Reszta poszła za jej przykładem siadając przy drewniany stole i szukając jakiegoś tematu.

- Jesteście parą – podsumowała Cry, rzucając Weasleyowi pytające spojrzenie – Czy to jedna z.. bliższych koleżanek jak w Rumunii?

- Nie, to co innego – Charlie zerknął na jasnowłosą, która wyciągnęła dłoń i splotła z nim palce na stole – Daph i ja.. to coś poważniejszego.

- Och, wybacz, myślałam, że jesteś jak reszta – Crystal przewróciła oczami, uśmiechając do niej sztucznie – Wiesz, Char, nigdy nie miał problemu by okręcić sobie ładne dziewczyny wokół paluszka by potem zapomnieć ich imiona – zachichotała, mrużąc powieki na spokój blondynki – Nie wiem czy powinnam.. rozmawialiście o tym?

- Wiem o podbojach Charlesa w Rumunii – odpowiedziała chłodno dziewczyna, unosząc koniuszki warg do góry – Oczywiście jest wiele rzeczy, których o nim nie wiem. Ale jego rodzina z chęcią mnie oświeca.

- Tylko nie wierz tym opowiastkom – rudy uśmiechnął się szelmowsko, bezwiednie unosząc jej dłoń w uścisku ze swoją i przekładając na swoje kolano – Opowiedziałam jej o wszystkim, tak naprawdę. Ale dość dobrze się zrewanżowała – mruknął, krzywiąc nieszczęśliwie – Miała narzeczonego!

- Który szuka jej po całym kraju – zauważył Chris, parskając śmiechem – Każdy o tym wie.

-  Ale nie każdy wierzy w romantyczną gadkę tego oszusta – dodał Peter, widząc jak Daphne blednie na wspomnienie byłego. Jasnowłosa uśmiechnęła się do niego ze smutkiem, ale oczy pozostały twarde.

- Czyli oficjalnie jesteście razem? – kolejny raz powróciła z pytaniem Crystal, zaciskając usta w cienką linię na krzywy wzrok przyjaciół – No co.. to ciekawość.

- W porządku – blondynka powstrzymała uśmieszek satysfakcji, rzucając okiem na rozłożonego na swoim krześle Weasleya i trącając go kolanem – Nie mamy co ukrywać.

- Każdy wie, że za tobą szaleję – przytaknął, wpatrując w ich splecione palce – I każdy wie, że nie umiesz już zaprzeczyć, że to lubisz.

- Arogancki palant – prychnęła z rozbawieniem, unosząc filiżankę do ust i nie spuszczając oczu z ukochanego. Charlie znów się roześmiał, przyglądając jak pije oraz samemu bezwiednie zagryzając wargę, gdy oblizała usta.

- Flirciarska księżniczka – odparował przeciągając samogłoski i przechylając by jej nogi wsunęły się pomiędzy jego – Wiesz co bym chciał teraz zrobić?

- Charles – jęknęła, gdy rumieniec zalał jej policzki i podniosła się, ignorując parsknięcia pozostałych – Nie jesteśmy sami! Trochę kultury i ogłady – syknęła, potykając o nóżki krzesła i opierając o stół – Jesteś impertynencki i obcesowy.

- Lubię kiedy używasz tylu mądrych słów – zaśmiał się, przyglądając jak arystokratka burczy przeprosiny i znika za drzwiami, wciąż mamrocząc pod nosem obraźliwe według niej określenia wobec jego osoby – Daphne jest najbardziej niezwykłą dziewczyną jaką kiedykolwiek poznałem – westchnął, spoglądając na swoich przyjaciół, którzy uśmiechali się do niego radośnie – Nigdy nie będę żałował, że brałem udział w tamtej misji.

- Ale cię wzięło – parsknął Chris, unosząc do góry filiżankę – Charlie Weasley zakochany w pannie z dobrego domu.

- Mimo szoku, że to ty wyłamałeś się jaki pierwszy z nas, to jestem pod wrażeniem – Peter przytaknął, odgarniając ciemny pukiel z twarzy i szczerząc szeroko – Wydaje się niezłą smoczycą.

- Potrafi zionąć ogniem – przytaknął zadowolony, spoglądając na dziewczyny. Clarke wyraziła aprobatę, gratulując mu i czochrając siostrzanym gestem włosy. Jedynie Crystal miała nieobecny wyraz twarzy, wymusiła się jednak na ciche słowa. Siedząc razem kolejny raz wrócili do rozmowy o dawnych czasach w Rumunii.




Daphne spędziła godzinę siedząc obok Tonks i gawędząc o ciąży czarownicy. Dziewczyna zdradziła jej, że chrzestnym ma zostać Harry oraz jak bardzo ucieszył się ich wyborem Remus. Dopiero wtedy pojawił się Kingsley, a wszyscy goście zgromadzili się w salonie. Od razu wyczuła bliską obecność Charliego, który stanął za jej krzesłem wraz ze swoimi znajomymi. Pierwsze dwadzieścia minut było zwyczajową gadką o ich sile, o ich celach oraz sensie walki. Przyjaciel zmarłego dyrektora wspomniał o każdej sposobności niesienia pomocy mugolakom oraz ich rodzinom.

- Czy ktoś wie, gdzie znajduje się Harry Potter? – zapytał nieznany jej auror, a wszyscy wstrzymali oddech. Widziała jak wiele spojrzeń przesuwa się na Lupina, który ze smutkiem zaprzeczył. Później oczy gapiów powędrowały do obecnych Weasleyów, ale każdy z nich wzruszył ramionami.

- Zapewne tam, gdzie jest Hermiona Granger – chrząknęła  pulchna blondynka, obracając i celując palcem w jej stronę. Dopiero po sekundzie zrozumiała, że wskazuje chłopaka za nią – Pan Weasley jest dość mocno związany z panną Granger, prawda?

- Prawda – przytaknął spokojnie Charlie, uśmiechając lekko – I nim pani spyta nie wiem gdzie ona jest. Poprosiła bym jej zaufał, więc to robię.

- Pan Potter może być w niebezpieczeństwie – krzyknął ktoś inny, podnosząc z fotela – A my nie wiemy nawet gdzie jest!

- Chodzi o jego bezpieczeństwo czy to, że traktujecie zwykłego chłopca jak tajną broń? – Daphne przerwała głośne dyskusje, które ożyły po ostatnim wygłoszonym komentarzu o nieobecności Wybrańca. Wiele osób włączyło się do krzyków i dopiero jej chłodny oraz ostry głos przebił się przez chaos. Wyprostowała jeszcze bardziej plecy, unosząc lekko brodę i wytrzymując ze spokojem spojrzenia wszystkich zebranych – Mam nadzieję, że wszyscy pamiętamy kim jest Harry Potter. Nie jest TYLKO Wybrańcem, Złotym Chłopcem. To jest dziecko. Dziecko, którego obarczacie swoimi problemami.

- Pan Potter..

- Prosił byśmy mu zaufali – przerwała lodowatym głosem, unosząc jedną brew – Możemy się chyba zgodzić, że to nie jest zbyt wielka cena za uratowanie naszych marnych żyć?

- Nie wiedziałam, że masz taką charyzmę, siostrzyczko.

Daphne wciągnęła z sykiem powietrze, wstając szybko i wpatrując się z szokiem w wejście na korytarz. Poczuła jak ból, tęsknota oraz szczęście mieszają się w jej piersi oraz rozpalają na nowo tłumiony strach. Na progu stała jej mała siostra, uśmiechając równie niepewnie co ona. Przyjrzała się Astorii z uwagą, marszcząc nieznacznie brwi na chudszą sylwetkę oraz szare sińce pod oczami. Brązowe włosy były roztrzepane oraz daleko im było do dawnej dbałości oraz elegancji. Spodnie młodej Greengrass zdobiły dziury, a buty błoto. Miała na sobie za dużą bluzę, zapewne Harry’ego, a na udzie na specjalnej uprzęży przyczepiony sztylet. Jednak najbardziej uderzające były oczy Astorii. Poważne, pełne spokoju oraz jakiegoś smutku, który będzie zapewne już nosić w sobie do końca życia.

- Może po tym gównie zostaniesz szefową mojej bohaterskiej kampanii? – za jej siostrzyczką stanął sam Wybraniec, ignorując zdumione twarze wokół i wyciągając ramiona do ucieszonej Nimfadory – Cześć, mamusiu.

- Na brodę Merlina, Harry! – Tonks mocno go przytuliła, ale ciemnowłosy na to pozwolił bez chwili wahania, również obejmując ciepło aurorkę – Tak się martwiliśmy.

- Niepotrzebnie – stwierdził Chłopiec, Który Przeżył, mierząc spojrzeniem wszystkich obecnych oraz kiwając na powitanie Kingsleyowi oraz Remusowi i Weasleyom – Mówiłem byście mi zaufali.

- Ufamy ci – Lupin uśmiechnął się cierpko, przyciągając do siebie i czochrając po głowie – Ale chcemy też pomóc.

- Pomożecie mi nie zajmując się mną – zielonooki uniósł brew na niezadowolone pomruki. Odsunął od siebie Tonks, przechodząc między krzesłami na środek i prostując – Dla wszystkich niedowiarków, tak to ja. Harry Potter, ten który ma uratować wasze życia, miło mi poznać chociaż połowę.

- Drogi chłopcze – siedząca w pierwszym rzędzie Minerva McGonagall odruchowo skarciła jego bezczelność, uśmiechając z ulgą na widok tak znajomej twarzy – Naprawdę cieszę się, że jesteś.

- Mi też miło spotkać panią, pani profesor – odparł szczerze, zerkając za siebie na Kingsleya – Możemy porozmawiać?

- Oczywiście – mężczyzna skinął na chłopaka, ale tuż po nim z krzeseł podniosło się kilka nieznanych Harry’emu gości.

- Wolałbym porozmawiać chwilowo w obecności bliskich – przeprosił ich grzecznie, ale stanowczo – Remusie, panie Weasley, profesorze Moody, Bill, Tonks?

Daphne obserwowała jak poszczególne osoby wychodzą za Harrym, który bez problemu wczuł się w rolę gospodarza i zaprowadził wybraną grupę do kuchni. Nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok pewności chłopca, który w końcu zrozumiał swoją rolę. Astoria podeszła do niej po chwili, pozwalając się objąć oraz mocno przytulić.

- Tylko komentarze o prysznicu zachowaj dla siebie – wymamrotała zielonooka, kiedy się odsunęły, a pełne wargi wygięły się w uśmiechu – Wyglądasz świetnie, Da.

- Ty zawsze ładnie pachniesz, panno Greengrass – Charlie przysunął się do młodej szatynki, zgniatając ją w braterskim uścisku – Chociaż ostatnio wymienialiśmy drobne usterki w łazienkach, więc powiedz słowo, a cię zaprowadzę.

- Charlie Weasley czarujący jak zawsze – parsknęła jej siostra, łaskawie spoglądając na ich towarzyszy by po chwili skupić na chłopaku – Hermiona ucieszy się, że wciąż masz swój bezczelny język na miejscu.

- A oni.. czy wszystko w porządku? – Daphne wyciągnęła odruchowo dłoń, ściskając rękę ukochanego uspokajająco – Toria?

- Tak, są cali – oparła w końcu arystokratka, zerkając mimochodem przez ramię w stronę drzwi – Wszyscy jesteśmy w dobrym stanie.

- Astoria Greengrass.. chłopie, czyżbyś przez pobyt w Londynie zdążył zaprzyjaźnić z każdą najpiękniejszą kobietą? – Peter wyszczerzył się, wyciągając do niej dłoń – Peter Burrows, jestem zaszczycony.

- Nie mam prawa w to wątpić – słodko odparła ślizgonka, wysuwając lekko brodę do przodu – Mam chłopaka.

- Chłopak nie jest problemem – zauważył Chris, unosząc obie brwi – Szczególnie jak zyska się poparcie Pottera. Przyjaźń czy sojusz z nim jest jedynie cieniem zalety wśród innych twoich hmm walorów, panno Greengrass.

- Mhmm, stary, jej chłopakiem jest..

- W porządku, Charlie, pan.. pan ma rację – Astoria uniosła koniuszki ust do góry, powstrzymując parsknięcie – Mam wiele zalet.

Daphne zaśmiała się, jednak zaproponowała kolejny raz prysznic. Po chwili niepewności i kolejnym spojrzeniu w kierunku kuchni jej siostra skorzystała z oferty. Weszli całą grupę na piętro mimo jej niechęci, ale powstrzymała się od wyproszenia przyjaciół Weasleya. Astoria odruchowo weszła do pokoju Harry’ego zatrzymując dopiero na progu. Po sekundzie namysłu zaprosiła ich do środka, tak że Daphne pierwszy raz znalazła się w prywatnych komnatach najsławniejszego chłopca. Uśmiech pojawił się sam na widok ciemnoniebieskich ścian oraz miękkiego dywanu pod stopami. Pokój był średniej wielkości z pięknie zdobionym kominkiem i ścianą zapełnioną książkami. Wszyscy usiedli na starej sofie oraz fotelach przed paleniskiem, ale nie mogła powstrzymać się od rozglądania. W pokoju była jeszcze ogromna, stara komoda oraz drewniany stolik. Drzwi przez które przeszła dalej Astoria prowadziły zapewne do sypialni chłopaka, jednak nie dostrzegła przez tą chwile niczego.

- To zdjęcia Syriusza – mruknął do niej Charles, gdy zmrużyła powieki by przyjrzeć się fotografiom nad kominkiem.

- Czyj to był wcześniej pokój? – zapytała z ciekawością, wsuwając dłonie do jego rąk i pozwalając mu przyciągnąć się bliżej.

- Każdy właściciel ma własną przestrzeń prywatną.. Astoria nie powinna nas tu zapraszać – dodał po chwili, marszcząc lekko brwi – Może Harry nie ma nic przeciwko.

- Czyli te pokoje należą do spadkobiercy tak? – przesunęła wzrok na resztę śmiejących się, starając poznać ich temat rozmowy. Widocznie żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, gdzie się znajdują. Oczywiście dla osób nie wychowanych wśród starych tradycji oraz nauki ten salonik był jak wiele innych.

- Już dawno nie byłam tak czysta – Astoria dołączyła do nich po dwudziestu minutach, przebierając się w świeże spodnie oraz gruby sweter. Wilgotne pukle spięła w warkocza, a na stopy nasunęła wełniane skarpety. Usiadła na wolnym fotelu, posyłając im szeroki uśmiech – I pachnę prawdziwym mydłem!

- Gdzie mieszkacie teraz? – Clarke zaciekawiona pochyliła się na przód – Jesteś tam z Harrym Potterem oraz jego przyjaciółmi?

- Clarke, nie mów o nich jak o chodzących legendach – zaśmiał się Charlie, puszczając oczko przyjaciółce – Wśród „jego przyjaciół” jest mój braciszek. To idiotyczne.

- To Harry Potter! – Crystal przewróciła oczami, również spoglądając z zainteresowaniem na ciemnowłosą – Jaki on jest?

- Głupi i uparty – wzruszyła ramionami dziewczyna, sięgając po leżące na srebrnej wazie jabłko i się w nie wgryzając – Nie wiem skąd u Hermiony tyle cierpliwości.

- Doprawdy? – Daphne uniosła brew, pozwalając sobie oprzeć policzek na ramieniu rudego – Pewnie nie możesz powiedzieć nic więcej.

- Jesteśmy cali – powtórzyła kolejny raz Astoria, spuszczając wzrok na kolana – I razem.

- Niedługo wszystko się skończy – Peter powiedział to z małą nadzieją, krzywiąc – Niedługo znów będzie dobrze.

- A jednak wyrządzone zło zostanie – dodała cicho młodsza Greengrass, przymykając powieki. Daphne zastanawiała się co takiego widziała w swojej głowie siostra. Ile okropieństw musiała przeżyć by mówić o tym z taką powagą oraz przerażającą pewnością.

- Długo zostaniecie? – zapytał Chris, prostując nogi i posyłając dziewczynie uroczy uśmiech – Należy wam się odpoczynek.

- Należy mu się dużo więcej – odparowała Astoria, zagryzając wargę – Nie możemy zostać.

- Ty możesz – Harry odezwał się niespodziewanie, sprawiając że wszyscy podskoczyli – Możesz zostać z siostrą, Astoria.

- Merlinie, dzieciaku, przestań się tak pojawiać znienacka, bo w końcu dostanę zawału – warknął Charlie, mimo, że w jego oczach błysnęło rozbawienie – Ostrzegaj, że się zjawisz.

- Następnym razem będę tupać – obiecał ciemnowłosy, przyglądając wciąż zielonookiej – Proszę, wybierz mądrze.

- Wiesz co powiem, Potter – mruknęła dziewczyna, mrużąc powieki – Jesteś totalnym głupcem licząc, że zostanę.

- Głupi mają szczęście – zauważył, poddając się jednak oraz spoglądając na nieznajome twarze – Harry Potter.

- Chris..

- Peter..

- Crystal..

- Clarke..

- Mam nadzieję, że nie pomieszam – parsknął Wybraniec, kiedy podali swoje imiona jednocześnie. Przysunął sobie krzesło siadając na nim okrakiem i opierając brodę o oparcie – Czy nie macie może na coś ochoty?

- Herbatę – Daphne od razu odpowiedziała, marszcząc delikatnie nosek – A wasza dwójka powinna zjeść porządny posiłek. Zaraz pójdę i..

- Nie kłopocz się – Harry uśmiechnął się, pstrykając palcami oraz wzdychając, gdy przed nim pojawił się skrzat – Cześć, Mrużko.

- Witam, panicza, panie Harry Potter – pisnął skrzat, otrzepując swoją sukienkę w kwiatki oraz dygając – Panicz, paniczu, powinien coś zjeść. Mrużka zrobi panu zupę.

- Zjem wszystko co mi przyniesiesz – zgodził się zielonooki, wskazując również siedzącą obok Astorię – Dla niej też możesz coś przyrządzić? Coś ciepłego oraz zdrowego.

- Z największą radością, paniczu – przytaknęła istotka, równie ochoczo przyjmując prośbę o herbatę. Tak szybko jak się zjawiła, tak szybko zniknęła. Harry po kilku sekundach namysłu zapytał gości o Rumunie i z uśmiechem słuchał ich historii. Daphne dobrze wiedziała, że nie jest całkowicie na nich skupiony. Jego palce wciąż wybijały nieznany im rytm piosenki, a oczy wpatrywały w dal. Niewielka zmarszczka między brwiami pogłębiła się w pewnym momencie, ale po chwili Astoria podniosła się oraz wyciągnęła dłoń, muskając palcami jego ramię.

- Harry? Wróć do nas – poprosiła, kucając przed chłopakiem oraz odgarniając zagubione kosmyki z jego czoła – Wróć, Harry.

-Wybacz – zielone tęczówki błysnęły, gdy na nowo był z nimi. Zamknął na chwilę powieki, biorąc głęboki wdech oraz wypuszczając z sykiem powietrze – Nie mogę się skupić. Wciąż myślę o tym i..

- Wiem – Astoria stanęła prosto, obracając gdy na stole pojawiło się jedzenie – A teraz zjedz porządnie byś miał dużo sił na.. potem.

- Dobrze – Harry posłusznie przysunął się do stołu, chwytając łyżkę i z rozkoszą zjadając kolację. Arystokratka również wzięła swoją miskę by powoli zjeść zupę. Daphne odwróciła wzrok, zaczynając opowiadać im o pracy Zakonu Feniksa. Wraz z Charliem zdali relację z ich ostatniej misji, a jak się spodziewała, uwaga przybyłych skupiła się tym razem na ich rozmowie. Harry z ciekawością wypytywał o walkę ze śmierciożercami, a jej siostra z troską spytała jak sobie poradziła. Dopiero gdy Harry przełknął ostatnią część piątej kanapki, po zjedzeniu wcześniej zupy oraz kawałka kurczaka, skończyli mówić. Astoria wysłała wtedy chłopaka do łazienki, a im uprzejmie dała do zrozumienia, że pora wyjść.

- Gdzie będziesz spać? Możesz dołączyć do nas – zaproponowała Clarke, gdy stanęli na korytarzu – Nie wiem czy masz już przydzielony pokój.

- Tu jest moja komnata – Toria machnęła ręką na jeden z niewielu pokoi na ostatnim piętrze, gdzie zwykle urzędowała rodzina zamieszkująca posiadłość. Daphne uśmiechnęła się, wiedząc że pozostałe pokoje zajmują Lupinowie oraz Hermiona. A inne pozostały tymczasowo puste, czekające na nowych członków rodziny.

- Śpijcie, obudzimy was jak Harry prosił – Charlie wsunął dłonie do kieszeni – Nas teraz czeka narada oraz omówienie planu.

- Postaraj się byście odpoczęli chociaż trochę – przytaknęła Daphne, przytulając na pożegnanie siostrę – Jesteś bardzo dzielna.

- Nie, to on jest bardzo dzielny – zaprotestowała Astoria, uśmiechając blado – Ja jedynie pilnuję by jadł oraz spał.

- Wołają nas – Chris zmarszczył czoło, kiedy ciemnowłosa ponownie otworzyła drzwi do komnat Harry’ego.

- Obudźcie nas – poprosiła, a potem weszła i zatrzasnęła drzwi. Peter oraz Chris zerknęli dziwnie na Charliego, a Cry i Clarke równie zaintrygowane uniosły brwi.

- Cóż, mówiła o swoim chłopaku – zaczął ostrożnie Charles, uśmiechając szeroko – Otóż, kochani, miała na myśli właśnie chłopca z blizną.

- Czekaj, czekaj.. podrywałem dziewczynę Harry’ego Pottera przy samym Harrym Potterze? – Chris zamarł, blednąc – Czy on na pewno jest tak miły jak się wydaje?

- Harry nic ci nie zrobi – Daphne parsknęła, zatrzymując dopiero na schodach oraz spoglądając na swojego ukochanego – Czego będzie dotyczyło zebranie?

- Misji.

- Jakiej?

- Ratowanie małego Notta.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

- To ich powinno zmylić – powtórzyła kolejny raz.

Zerknął na stojącą obok dziewczynę, która chodziła przed nim w kółko. Przesunął powoli spojrzeniem po czarnych spodniach oraz bluzie o tym samym kolorze. Brązowe loki spięła w roztrzepanego kucyka, który latał na boki przy każdym energicznym kroku. Blade dłonie zaciskała w pięści, które spokojnie zmieściłyby się w jego ręku.

- I zmyli – potwierdził, robiąc jeden krok i stając jej na drodze – Granger, uspokój się.

- Jak mam być spokojna w takiej chwili? – niemalże pisnęła, robiąc duże oczy – Czemu wy jesteście tacy… spokojni?!

- Szzz, słuchaj – złapał ją za nadgarstek przysuwając piątkę do piersi i delikatnie prostując ściśnięte palce – Czujesz?

- Tak – zagryzła wargę, mrugając szybko.

- Oddychaj razem ze mną – poprosił cicho, wpatrując w jej oczy. Po paru minutach zauważył jak błyszcząco gorączkowo tęczówki przestają być spanikowane. Oddech Hermiony się unormował, a ona ze spokojem rozluźniła mięśnie. Przesunął się lekko, wyciągając dłoń oraz zakładając jej jeden lok za ucho. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, wiedząc że wybił ją z rytmu tym jednym gestem. Brązowe spojrzenie skupiło się na nim, a delikatne rumieńce ozdobiły policzki dziewczyny.

- Zachowuje się karygodnie – westchnęła, opuszczając rękę oraz przysuwając się do niego. Ukrył uśmiech satysfakcji w jej włosach, obejmując oraz przyciągając ją do siebie. Ułożył dłonie na jej brzuchu, opierając brodę na czubku głowy.

- Zawsze byłaś najbardziej opanowana, to nic, że teraz się denerwujesz – zapewniła ją ich towarzyszka, stojąca przy oknie i wpatrująca w ulicę – Jeszcze dziesięć minut.

- Ty natomiast jesteś zadziwiająco stoicka – zauważył Draco, przyglądając wnikliwie przyjaciółce. 

Od powrotu nie miał okazji się jej przyjrzeć z taką dokładnością. Czarne włosy pozostawiła rozpuszczone opadające na odziane w równie ciemną bluzkę ramiona. Brązowe oczy błyszczały, ale nie paniką jak u Hermiony, a ekscytacją. Poczuł niebezpieczny skurcz żołądka na myśl o podnieceniu dziewczyny. Od zawsze Pansy lubiła smak adrenaliny, jednak Hermiona, jak i Nott zdążyli mu już szepnąć o jej częstych espadach oraz polowaniu na śmierciożerców. Pansy stała się chłodniejsza niż zwykle, starannie omijała jego oczy, a usta drżały od powstrzymywanego uśmiechu. Widział kilka razy jak upewnia się, że u kostki przy bucie ma schowane dwa noże, a różdżka bezpiecznie tkwi w uprzęży na udzie. Co bardziej go przerażało, to mroczna energia emanująca od ukochanej przyjaciółki. Nie musiał się skupiać by wyczuć wokół niej Czarną Magię, a błyski w ciemnym spojrzeniu jedynie go w tym upewniły.

- Nie mamy czym się przejmować – Pansy wzruszyła ramionami, rzucając mu lekko wyzywający uśmieszek – Zakon nam pomoże. Nasz plan jest doskonały.

- Kto jest twoim informatorem? – zapytał po chwili, zauważając nieznaczną zmianę postawy u przyjaciółki. Parkinson zacisnęła zęby, zerkając na swoje dłonie by po sekundzie zmarszczyć brwi.

- Nie mogę zdradzić – mruknęła w końcu, zagryzając wargę – Im mniej wiecie tym lepiej. Może po.. po tym wszystkim spotkamy się wszyscy razem.

- Może – zgodził się, zastanawiając czym było owe „to”. Tą misją czy całą wojną. Oparł się wygodniej o ścianę, wracając wzrokiem do Hermiony. Lubił na nią patrzeć. Lubił zapamiętywać nic nie znaczące dla innych gesty, które dla niego były idealną częścią jej. Lubił jak długie rzęsy rzucały cień na jej policzki, gdy spuszczała powieki. Lubił jak wciągała głęboko powietrze do płuc by się uspokoić, a po czterech sekundach wypuszczała. Podobała mu się w każdym calu.

- Może powtórzmy jeszcze raz plan? – zaproponowała, obracając w jego stronę. Skrzywił się lekko, ale machnął na zgodę ręką, wymieniając jednocześnie z Pansy rozbawione spojrzenia – Czekamy na znak Harry’ego i teleportujemy się do szpitala – wskazała okno po drugiej stronie ulicy – Teodor oraz Pansy zajmują oba końce korytarza, a ty, ja oraz Harry idziemy po Nathaniela. Wyprowadzamy go z pokoju oraz teleportujemy do samego centrum Londynu by zgubić ogon, a potem do obozowiska. Tam Ron i Astoria czekają na nas by znów się teleportować w nieznane nam miejsce.

- Działamy razem, ale najważniejszy jest mały i Harry – Pansy przytaknęła, wskazując blondyna – A ty nie możesz zostać zauważony.

- Bo jestem martwy – przytaknął, przyglądając jak wzrok Hermiony ląduje na jego zabandażowanym przedramieniu. Odruchowo opuścił rękaw, łapiąc jej zatroskany wzrok. Kiedy wypił eliksir zrobiony przez Evelyn jego serce stanęło na kilka sekund. Tylko w ten sposób Czarny Pan mógł uwierzyć w jego śmierć. Wtedy Mroczny Znak zaczął krwawić oraz blednąć, co cholernie bolało. Jednak jeśli to było ceną za wolność oraz stałą bliskość przyjaciół, to było to warte.

- Dwie minuty – ślizgonka znów stanęła przy oknie, rozciągając leniwie. Draco uśmiechnął się szelmowsko do strapionej gryfonki, która po chwili wahania podeszła do niego.

- Damy radę – wymamrotała, przyglądając mu, kiedy delikatnie ją przyciągnął, opuszkami palców zjeżdżając z ramion do nadgarstków i lekko je ściskając.

- Będę cię pilnował – obiecał, czując jak ciepło rozlewa się w jego piersi, gdy na te trzy słowa tętno dziewczyny przyspieszyło. Pochylił się ostrożnie, muskając wargami lekko rozchylone usta Hermiony. Westchnął bezwiednie na dotyk chłodnych, ale jak zawsze słodkich ust brunetki. Mocniej ścisnął jej nadgarstki, gdy poczuł, że chce go objąć. Skrzyżował jej ręce za plecami gryfonki, napawając się całkowicie chwilą. Pocałunek nie był pożegnalny, był obietnicą wspaniałych chwil, które spędzą za parę godzin.

- Czterdzieści pięć sekund – Draco syknął z niezadowoleniem, odsuwając od ukochanej, która zamrugała zdumiona. Wypuścił ją z uścisku, podchodząc spokojnie do okna. Hermiona stanęła u jego boku, wsuwając małą dłoń w jego rękę.

- Dwadzieścia – szepnął, odnajdując wzrokiem wybrane wcześniej okno.

- Jest – zauważyła Granger, gdy ciemna czupryna pojawiła się za szybą. Dwie sekundy później pojawili się w szpitalnym schowku, a stojący przed nim Harry ciężko dyszał. Czerwona linia zdobiła jego policzek, a oczy lśniły energią.

- Co się stało? – Pansy wyciągnęła dłoń, ale Wybraniec się cofnął.

- Wiedzieli – wychrypiał Harry, ściskając mocniej różdżkę – Śmierciożercy.. wiedzieli.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

 - Drętwota!

Skrzywiła się, kiedy następne zaklęcie uderzyło w nią, na chwilę odbierając oddech. Opadła na zimną podłogę, unosząc powoli ociężałą głowę. Przyglądała jak zamaskowana postać wstaje z klęczek i kieruje w jej stronę. Uważała za zabawne jak czas zwolnił na ten moment, gdy różdżka wyleciała z jej dłoni. Dopiero po sekundzie poczuła również ukłucie żalu oraz litości na myśl o następnym ruchu, który miała zamiar wykonać. Kiedy śmierciożerca stał niecały metr od niej i unosił różdżkę w jej stronę, przymknęła powieki pozwalając magii wypłynąć. Zacisnęła pięść a stojące pod ścianą krzesła przesunęły się zadziwiająco szybko przygniatając śmierciożercę. Obróciła się na brzuch, podnosząc na nogi i otrzepując obolałe biodra.

- Herm?

- Nic mi nie jest – uśmiechnęła się do Pansy, która stanęła na korytarzu w gotowości. Ślizgonka obrzuciła wzrokiem nieprzytomnego, unosząc z uznaniem kąciki ust – Nott i Malfoy idą na górę. Ja postaram się odciąć im drogę z Harrym.

- W porządku – zgodziła się, chwytając swoją różdżkę i wbiegając na klatkę schodową. Zaczęła się wspinać, ignorując pieczenie w piersiach. Ich plan był prosty. Zakon pojawia się przy różnych wybranych losowo szpitalach oraz rozpoczyna operację „Pisklak”, a oni w tym czasie bez problemu zabierają Nathaniela z jego placówki. Jednak tak jak powtarzał Ron mieli kreta, a śmierciożercy czekali aż się zjawią. Skrzywiła się na wspomnienie najniższego piętra, gdzie jak wyszli napotkali trójkę groźnych przeciwników.

Wybiegła na korytarz, otwierając na oścież drzwi i kucając, gdy zaklęcie uderzyło ją prawie w głowę. Rozszerzyła oczy ze zdumienia stojąc naprzeciw piątki mężczyzn. Zamarła, czując jak wszystkie jej kończyny drętwieją na widok rozwalonych drzwi do pokoju Nathaniela. W środku było ciemno, a poplecznicy Czarnego Pana nie zdążyli wejść do środka.

- Szlama Pottera – zarechotał jeden z mężczyzn, wskazując ją palcem – A co ty tu robisz dziwko? Przyszłaś po małego Notta?

- Przykro mi, słodziutka, ale się spóźniłaś – stwierdził w końcu drugi ze śmierciożerców rozkładając szeroko ramiona – Jesteś tu ty i jesteśmy my, chyba nie spodziewasz się innego końca.

- Zobaczymy – powiedziała spokojnie, czując jak lęk paraliżuje ją coraz bardziej. Wyprostowała się, pozwalając umysłowi pracować na najwyższych obrotach. Żałowała, że nie umiała jak Harry wczuć się w walkę i pozwolić instynktom przejąć kontrolę. Tak jak Hutz ich uczył rzuciła niewerbalną tarczę, a potem uniosła różdżkę na wysokość piersi.

- Gotowa żeby zginąć? – zapytał najbardziej rozmowny ze śmierciożerców, kłaniając jej ironicznie. 

Jednak jego pytanie ją zaskoczyło bardziej niż myślała. Czy była gotowa by umrzeć? Przez chwilę zobaczyła w głowie wizje swoich rodziców będących teraz daleko stąd oraz bezpiecznych. Zobaczyła uśmiechniętą Aryę, spełniającą swoje marzenia. I Harry’ego, Rona, dziewczyny. A potem ujrzała Draco. Szare oczy z niebieskimi plamkami, cienką bliznę w kąciku ust i przecinającą brew. Ujrzała jego smukłe dłonie przesuwające się po jej nagich ramionach, wilgotne oraz różowe usta muskające jej wargi. A potem usłyszała jego śmiech oraz śmiech dziecka, które kiedyś jej się przyśniło. Mogła umrzeć teraz i umarłaby szczęśliwa. Mogła oddać życie za przyjaciół i nie żałowałaby takiej decyzji. 

Ale wciąż miała marzenia, wciąż miała pomysł na przyszłość. 

Wciąż czekała na nią przyszłość. 

U boku przyjaciół. 

U boku Draco.

- Nie, dziś nie umrę – odpowiedziała w końcu, czując jak nowa siła rozchodzi się po jej ciele. 

Wyprostowała się dumnie, szykując na walkę. Nie minęła sekunda, gdy pierwszy urok rozbił się o tarczę, a korytarz zalśnił różnymi barwami. Zaatakowała pięciu na raz nie chcąc by chociaż jeden przekroczył próg pokoju dziecka. Nagle jej wzrok się wyostrzył, a aura wokół nich nabrała siły. Poczuła na języku smak popiołu oraz goryczy, gdy zaklęcia opuszczały jej usta. Kucała, skakała na bok, turlała się, pozwalając ciału reagować na wszystkie bodźce jak uczył ich Erik. Kiedy jej urok odrzucił jednego ze śmierciożerców pozwoliła się rozproszyć, a duszący czar rzucił ją na ziemię.

- Powiadali, że rzadko kiedy się mylisz – warknął mężczyzna, chwytając ją za brodę by unieść głowę dziewczyny. Hermiona zmrużyła powieki, zaciskając palce na ostrym sztylecie ukrytym do tej pory za paskiem. Drżąc podniosła rękę, wbijając nóż w pierś mężczyzny. Widziała jak ciemne oczy się rozszerzają zdumione, a cichy jęk wydostał się zza ust ukrytych za maską. Sekundę później spojrzenie stało się puste, a kark strzelił nieprzyjemnie. Wciągnęła z sykiem powietrze, gdy zaklęcie, którym ją więził zakończyło się wraz z jego śmiercią.

- Nic ci nie jest? – Harry zapytał ją, odrzucając ciało na bok i kopiąc w jej stronę różdżkę. Gryfonka przyglądała się zdumiona przyjacielowi, który przestał już na nią zwracać uwagę, a skupił się na przeciwnikach. Wpatrywała się chwilę w trupa, któremu Wybraniec ukręcił głowę by zerknąć później na niego. Nie mogła powstrzymać dreszczu na widok skrzących się w półciemnym korytarzu oczu, pełnych satysfakcji, zachwytu oraz radości, gdy kolejne czarnomagiczne zaklęcia opuszczały jego różdżkę. Tuż obok Złotego Chłopca walczył Draco, z kapturem na głowie oraz ciemnej bluzie, by nie zostać od razu rozpoznanym. Obaj chłopcy tworzyli razem idealną całość, chroniąc wzajemnie swoje tyły oraz oddając z rozkoszą walce na śmierć i życie. Podniosła się na nogi, starając utrzymać w pionie i przesuwając do pokoju. W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność, a łóżko chłopca było puste. Podeszła do niego, muskając palcami pościel oraz przytulankę, którą dostał kiedyś od swojej matki.

- Nate? – szepnęła, rozglądając niepewnie wokół. Wrzasnęła, gdy lodowate palce zacisnęły się na jej nogawce. Kucnęła, zaglądając pod łóżko, gdzie para dużych, przerażonych oczu odnalazła jej wzrok. Wyciągnęła ręce, chwytając szczupłe ramiona chłopca i pomagając mu wyczołgać się spod posłania. Przyciągnęła do siebie kruche ciało dziecka, który przytulił ją równie desperacko, wbijając palce w jej plecy oraz obejmując nogami.

- Już dobrze – mruknęła w ciemne loki, gładząc malca po głowie – Jesteśmy znów razem.

- Myślałem, że mnie zabiją – wymamrotał w jej obojczyk, odsuwając i dotykając ostrożnie palcami jej policzka. Jeszcze bardziej niż pamiętała zapadnięta w sobie twarz chłopca miała przerażający odcień mleka, a lekko sine wargi wygięły się w smutnym uśmiechu, gdy się sobie wzajemnie przyglądali – Czemu.. czemu przyszliście?

- Obiecałam, że wrócę, pamiętasz? – zmarszczyła brwi, prostując się, kiedy zaległa cisza na korytarzu. Przyłożyła palec do ust dziecka, wstając i ściskając w jednej dłonie różdżkę, a w drugiej sztylet skryła się za drzwiami. W momencie, kiedy cień się poruszył, skoczyła do przodu. Jednak jej plan nie wypalił nawet w najmniejszej części, a ona cudem uniknęła uderzenia o podłogę.

- Co ty, cholera, wyrabiasz? – syknął do niej Draco, przytrzymując tuż nad linoleum.

- Nie byłam pewna kto wchodzi – prychnęła, podnosząc z klęczek i znów schylając się do Nathaniela – Musimy uciekać. Śmierciożerców jest więcej.

- Cześć, smyku – przywitał się z chorym Malfoy, kucając przed drżącym dzieckiem – Gotowy na przygodę?

- Ucieczka przed ludźmi, którzy chcą nas zabić uważasz za przygodę? – Nate uniósł brwi, jednak kąciki jego ust zadrżały – Gotowy, jeśli i ty jesteś gotów.

- Gotowy – Draco chwycił dzieciaka w ramiona, oplatając nogi chłopca wokół własnych bioder oraz każąc mu mocno przytulić się do jego torsu. Podniósł się bez problemu, a Hermiona przemilczała kwestię jego własnych ran oraz bandaży. Spojrzała na liczne buteleczki leżące w szufladach oraz igły, zastanawiając co z tego im może pomóc. Chwyciła w końcu do torby garść różnych leków, licząc że któreś z nich są właściwe.

- Zaciśnij powieki, mały, dobra? – jasnowłosy przycisnął mocniej dziecko do piersi, rzucając Hermionie zmartwione spojrzenie – Masz iść tuż za mną i patrz cały czas na mnie, okej?

- Okej – skinęła głową, wyciągając dłoń i chwytając za kraniec jego bluzy. Wyszli na korytarz, na którym czuć było chemikalia oraz rdzawy zapach krwi. Gryfonka bezwiednie rzuciła okiem na podłogę, gdzie przed nimi rozlała się czerwona kałuża. Przesunęła wzrokiem dalej, zatrzymując na Harrym, który właśnie podszedł do nich z twarzą lekko pobudzoną czerwoną mazią.

- Idziemy schodami – zawyrokował Wybraniec, prowadząc ich we wskazanym kierunku. Na klatce było cicho. Nie słychać było ani przerażonych krzyków pacjentów, ani nawoływań lekarzy, a tym bardziej śmiechu śmierciożerców oraz odgłosu walki.

- Czy ktoś..

- Kilka mugoli zostało rannych – chrząknął Harry, zatrzymując w pół kroku – Co gorsza założyli bariery anty-teleportacyjne i nie możemy zniknąć od razu.

- Teodor twierdzi, że sięgają poza szpital – dodał Draco, popychając lekko przyjaciela – Musimy iść, Potter.

- Cokolwiek się stanie, Hermiono, musisz wciąż Nate’a i biec, rozumiesz? – zielonooki spojrzał na nią stanowczo, więc lekko skinęła głową. W końcu znaleźli się na ostatnim poziomie, a obaj chłopcy zamarli. Uśmiech wkradł się na usta Wybrańca, gdy ten wysunął się znów na prowadzenie.

- Draco..

- Później – przerwał jej, spoglądając z takim uczuciem na nią, że zamilkła. Skinęła w końcu głową, wiedząc, że wszystkie słowa, które by chciała powiedzieć nie mają znaczenia. Porozmawiają później. Bo czeka na nich później.

- Później – powtórzyła stanowczo, wyciągając ramiona po chłopca. Nathaniel bez słowa protestu po raz pierwszy pozwolił jej się wziąć na ręce. Zacisnęła mocno palce na szczupłych plecach, dając mu chwilę na objęcie jej nogami w pasie. Oblizała językiem spierzchnięte wargi, wyrzucając z głowy mnóstwo przerażających wniosków na temat jego lekkiej wagi. Nie czuła, że nosi tak duże dziecko, a zaledwie trzylatka. Chłopiec położył głowę na jej ramieniu, dzięki czemu mogła oprzeć o niego policzek.

- Policz do pięciu nim wyjdziecie – polecił, ostatni raz przesuwając po nich spojrzeniem, a potem zniknął za drzwiami. Przysunęła się do nich, licząc powoli sekundy.

- Nie pozwól mi się zatrzymać – szepnęła do ucha malca, który przytaknął.

- Nie pozwól mi upaść – odszepnął, muskając nosem jej szyję. Uśmiechnęła się z trudem, napierając ramieniem na drzwi i wysuwając się na korytarz. Widziała cień rzucany przez chłopców, stojących po drugiej stronie, gdzie toczyli walkę ze śmierciożercami. Rzuciła okiem na bok, a potem ruszyła biegiem do wyjścia. Wszystkie myśli wyparowały, liczyły się tylko dzielące ich metry od drzwi.

Krok. Krok. Noga do przodu. Nie odwracaj się. 

Krok. Krok. Patrz przed siebie. 

Krok. Krok. Nie zwalniaj.

- Avada Kedavra!

Zielony promień przeleciał nad jej głową, a ona w ostatnim momencie przesunęła się na bok. Zerknęła przez ramię obserwując jak zamaskowana postać gwałtownie pada na ziemię, a na jej plecach kuca blondyn. Odwróciła wzrok na widok śladów na jego dłoniach pełnych krwi. Był jak jej anioł.

- Biegnij, Granger!

Więc pobiegła. Otworzyła drzwi, wchodząc w sam środek prawdziwej jatki. Nagle wszystkie zmysły się wyostrzyły, gdy zauważyła popleczników Czarnego Pana zaciekle walczących. Zobaczyła Remusa odpierającego atak, zobaczyła Charliego podnoszącego się właśnie z kucek. Zobaczyła nieznanych aurorów oraz bardziej znajome twarze często pojawiających się osób na zebraniu. Zobaczyła w centrum Bellatrix oraz jej przeciwnika. Nigdy nie widziała piękniejszej osoby. Nigdy nie widziała piękniejszej twarzy zamarłej w przerażającym grymasie śmierci. Nigdy nie widziała tak pełnych miłości oczy wpatrzonych w nią. Ciemne falowane włosy otaczały bladą twarz kobiety, która napotkała ich spojrzeniem, ostatni raz błyszczącym prawdziwą miłością. Czerwone jak płatki róży wargi wygięły się w pięknym uśmiechu, a z piersi wydostało się ostatnie westchnienie.

Bellatrix wygrała ten pojedynek.

Śmiech wypełnił pustkę, która pojawiła się w Hermionie.

Przerażający wrzask dziecka przeciął chaos panujący na zewnątrz.

BIEGNIJ.

Obróciła się na pięcie, ruszając w kierunku wąskiej uliczki.

Krok. Krok. Biegnij.

Nie liczyło się teraz nic. Tylko drżący w jej ramionach chłopiec. Tylko jego szybkie serce, pękające na drobne kawałki. Tylko oni.

Biegnij.

Biegła. Uciekała od śmierciożerców. Uciekała od walki. Od chaosu. Od tęsknego wzroku Charliego. Od bólu na twarzach przyjaciół. Od przerażających zamaskowanych osób.

Biegła. Uciekała od pustych oczu, które będą jej się teraz śnić. Od bezwładnego ciała padającego u stóp Belli Lestrange. Od różdżki upadającej na ziemię z wciąż ciepłej a niedługo chłodnej dłoni kobiety.

Biegnij.

Biegła.

Ale nigdy nie ucieknie od chwili, gdy Katerina Nott umarła na jej oczach.

Matka Nathaniela.

Matka Teodora.

Nie żyje.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Czerwony.

Patrzyła na swoje dłonie splamione ciemną cieczą. Palce nawet nie drżały, gdy puściła szatę mężczyzny, a ten upadł na ziemię. Głuchy łoskot towarzyszył zderzeniu bezwładnego ciała z ziemią, a ona dalej wpatrywała się w poplamione ręce.

Była przerażona.

Nie tym, że znów była świadkiem śmierci.

Nie tym, że znów była powodem śmierci.

Była przerażona swoją obojętnością. Nie poczuła niczego, gdy zaskoczony umierał wpatrując się w nią ze zdumieniem. Nie czuła żalu, złości, ani współczucia. Pustka.

Była przerażona własnym chłodem. Nie myślała zbyt wiele, kalkulowała. A może właśnie zbyt dużo myślała? Może czysta logika, zimne stwierdzenie ile siły ma włożyć w cios ją przeraziło. Pustka.

Była przerażona przyzwyczajeniem. Ręka sama wysunęła się do przodu, sztylet idealnie wsunął się między żebra, a kolano lekko odepchnęło go by krew nie pobrudziła jej bardziej. Pustka.

Była śmiercią.

A może śmierć była nią. 

- Mors sola – wymruczała, wycierając ostry sztylet o kawałek spodni. Tylko śmierć. Te słowa idealnie pasowały do dzisiejszego dnia. Przyjrzała się sali, w której byli. Zwykły, szpitalny pokój. Szare ściany, białe łóżko oraz ułożony w nim pacjent. Poraniony. Martwy.

Śmierciożercy nie złapali haczyka, nie wpakowali się w ich pułapkę. Zamiast tego im ją zagotowali. Kiedy Harry powiedział o ataku.. nie spodziewała się tak wielu przeciwników. Nie wiedziała, że kolejna walka zacznie ją męczyć. Że nawet jej przyzwyczajone już do ciągłego wysiłku ciało zacznie się buntować. Wyszła na korytarz, nie chcąc przebywać z samymi trupami. Szpital przypominał miejsce podobne do tych, które pojawiały się w strasznych filmach puszczanych im przez Hermionę. Horrory. Krew plamiąca ściany, krew plamiąca podłogę. Martwi ludzie. Mugole.

Nie zdążyła zareagować, gdy ktoś mocno pchnął ją na ścianę. Uderzyła czołem o mur, czując palący ból oraz widząc mroczki przed oczami. Jej nadgarstek wygiął się nieprzyjemnie, a zęby drasnęły mocno język. Starała się wyrwać, odpychając od ściany, ale wtedy poczuła ucisk różdżki na gardle.

- Nie walcz – warknął jej ktoś ochryple do ucha – Jakbym chciał, byłabyś już martwa.

- Nie walcz – powtórzyła sekundę później, kiedy udało jej się uderzyć go w żołądek oraz obrócić na pięcie z prędkością kobry, wyprowadzając cios między nogi oraz przykładając sztylet do krtani przeciwnika – Jakbym chciała byłbyś już martwy.

Uśmiechnęła się gorzko, czując jak jej własna krew spływa jej z nosa na usta. Nie ruszyła się jednak by otrzeć nieprzyjemną posokę, wpatrując w zdumione oczy. Mrugnęła, pozwalając sobie na delikatną falę zaskoczenia, gdy poznała osobę stojącą przed nią. Włosy w odcieniu piachu, zielonkawe tęczówki oraz lekko garbaty nos.

- Miles Bletchley – przekrzywiła głowę, przyglądając się jak chłopak lekko się uśmiecha nim na nowo ból odebrał mu chęć do grymaszenia – A więc postanowiłeś zostać oddanym sługą swojego Lorda?

- Pansy Parkinson – odpowiedział, zachowując na pozór spokój mimo strachu w oczach – Wszyscy zastanawiają się gdzie zniknęłaś. A jednak żyjesz. I mordujesz swoich.

- Nie są to moi ludzie, głupcze – parsknęła, lekko uśmiechając – Czy znasz jakiś dobry powód dlaczego mam cię w tym momencie nie zabić?

- Potrzebuję pomocy – powiedział po minucie milczenia, zapewne zastanawiając czy szczerość będzie lepsza od durnego kłamstwa. Pansy wpatrywała się w niego chłodno, odrywając w końcu sztylet od jego szyi i robiąc krok w tył.

- Nie pomogę ci – mruknęła, odgarniając czarny kosmyk z twarzy i bezwiednie rozmazując krew po policzku.

- Pansy, proszę – szepnął, przysuwając się oraz rozkładając ramiona – Proszę, chociaż wysłuchaj.

- Jeśli cię wysłucham to będę w to zamieszana, a nie chcę – przewróciła oczami, unosząc sztylet – Mam wystarczająco dużo swoich problemów, Miles. Przykro mi, ale nie.

- A co jeśli wiem coś czego ty nie wiesz? – zażarcie ciągnął, machając rękoma – Coś co chcesz wiedzieć. Powinnaś.

- Co ty wiesz czego chcę? – zaśmiała się zimno, wskazując siebie i jego – Dzieli nas ogromna przepaść. Nie wiesz o mnie nic.

- A ty nie wiesz o mnie – zauważył, zagryzając wargę – Pansy, pamiętasz Florence? Moją siostrzyczkę? Pamiętasz tą małą blondynkę, która raz po raz pytała czy nauczysz ją malować?

- Nie – skłamała, wiedząc dobrze, że on i ona o tym wiedzą. Nie mogłaby zapomnieć uroczej dziewczynki, która wpatrywała się w nią dużymi oczami. Której pulchne, małe palce chwytały za jej dłoń i ciągnęły by się pochyliła. Której oczy skrzyły się jak gwiazdy, a uśmiech podbił serce nawet ojca.

- Czarny Pan ją otruł. Powiedział, że ma antidotum, ale mi go nie da póki nie wypełnię misji – kontynuował z przerażeniem w głosie, zacinając się co chwila – Pansy, Florence umiera, a nie mogę nic zrobić.

- A twoi rodzice? – nie mogła się powstrzymać przed zadaniem chociaż jednego pytania.

- Nie żyją – zmarszczył lekko brwi, jakby zaskoczony jej niepoinformowaniem – Jestem tylko ja. I ona.

- Miles, ja..

- Wiesz jaką dał mi misję, Pansy? – przerwał jej, robiąc duże oczy – Mam zabić Flinta, rozumiesz? Mam zabić chłopaka, z którym dzieliłem pokój przez siedem lat. Przyjaciela, którego znam od dziecka! Mam zabić.. Marcusa!

Gloomy. 

Pansy zatrzymała się w pół kroku, kiedy wizja jej kochanego, ciemnowłosego przyjaciela stanęła przed jej oczami. Martwy Marcus. Flint, który uśmiechał się tak szeroko jak wydawać by się mogło, że się nie da. Marcus, który miał zawsze gniewny grymas na twarzy, póki nie zostawał z nimi. Marcus obejmujący ją, Marcus siedzący obok Hermiony, Marcus latający na miotle. Marcus Milli.

- Czego oczekujesz, Miles? – zapytała w końcu, unosząc powoli głowę i wbijając lodowaty wzrok w bruneta – Mam cię zabić byś nie skrzywdził mojego przyjaciela?

- Mar jest też moim przyjacielem – wysyczał, krzywiąc się – Ja nie mogę.. zabić. W ogóle nie mogę zabijać. Nie umiem.

- To proste – wzruszyła ramionami, wskazując mury szpitala – Dwa słowa i są martwi. A potem.. potem nawet nie liczysz. Nie czujesz obrzydzenia, wstrętu. Nic nie czujesz.

- Co mam zrobić?

- Muszę pomyśleć – westchnęła, zaciskając powieki i biorąc głęboki wdech – Pamiętasz jeziorko w hrabstwie Wiltshire? Gdzie rodzina Draco urządzała pikniki w przesilenie letnie?

- Jasne, że pamiętam – uśmiechnął się blado na wspomnienie tamtych lat, kiedy ich głównym problem było dobrze ustawić się do zdjęcia – Najlepsze galaretki oraz koktajle.

- Bądź tam jutro o północy – zignorowała jego rozmarzony oraz tęskny wzrok, spoglądając za siebie i powoli ruszając w przeciwnym kierunku – Miles, jeśli mnie zdradzisz.. zabiję cię.

- Przyrzekam przyjść. Sam – przytaknął gorliwie, wyciągając z kieszeni maskę śmierciożercy oraz nasuwając ją na twarz. Odwróciła się, nie oglądając za siebie i odeszła w przeciwnym kierunku. Minęła kolejne ciało, tym razem nieszkodliwego mugola, który wpatrywał się w ścianę martwym wzrokiem. Zeszła na dolne piętro, dostrzegając  kolejne ślady walki. Przyjrzała się jasnowłosemu przyjacielowi, który stał na końcu pochylając nad kimś. Płynnym ruchem posłał zielony promień uroku przed siebie, powalając kolejnego przeciwnika na ziemię.

Zawsze lubiła mu się przyglądać. Jak z gracją się porusza, jak jego ręce komponują się z bezwiedną gestykulacją. Jak włosy unoszą się przy gwałtownym poruszeniu głową, jak rzęsy rzucają długi cień na policzki. Lubiła spojrzenie szarych oczu, przenikających do kości. Lubiła to poczucie bezpieczeństwa przy nim, nim, który był śmiertelnie niebezpieczny.

Nie puszczaj mnie.

Nie mogła go puścić, a on nie mógł puścić jej. Był kotwicą, która utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach. Granicą między dobrem a złem. Bo w jego oczach dostrzegła to, czego nie umiała znaleźć w swoich. Wyrzuty sumienia, żal oraz złość. Uczucia. Piękna paleta różnych odcieni gniewu oraz smutku.

- Ja wiem, że zawsze miałaś na moim punkcie lekką obsesję, ale może masz ochotę ruszyć swój zgrabny tyłek, skarbie?

- Obsesję? – uśmiechnęła się krzywo, odpychając od ściany i podchodząc do stojącego już w jej kierunku przyjaciela – Nic ci nie jest?

- Nie, a tobie? – zmarszczył brwi, wyciągając dłoń oraz wycierając z jej policzka krew – Jesteś cała?

- Kilka draśnięć oraz chyba zwichnięty nadgarstek – uniosła bolącą dłoń do góry, zagryzając wargę – Gdzie reszta?

- Hermiona oraz Nathaniel pobiegli – wskazał na wyjście główne, mrużąc powieki – Potter oraz Nott wychodzą od tyłu by nikt nie zauważył naszego bohatera.

- Więc żyjemy wszyscy – uśmiechnęła się blado, wyciągając dłoń – Idziemy?

- Zatańczyć ze śmiercią? – parsknął, nasuwając na głowę kaptur oraz rzucając lekki zaklęcie iluzji by nikt z żywych go nie poznał – Z tobą, Panny, zawsze.

Plac przed szpitalem był pełen ludzi, żywych oraz martwych. Gdyby Pansy była artystką mogłaby to opisać wieloma barwami. Czerwonymi jak krew, czarnymi jak cień śmierci oraz niebieskimi jak niebo. Gdyby była poetką umiałaby dobrać odpowiednie słowa. Pełne obaw oraz strachu. Ale Pansy nie była nimi. I jedyne co mogłaby powiedzieć, to chaos. Jeżeli tak wygląda prawdziwe oblicze ludzi, to byli od zawsze skazani na piekło. Jeśli ludzie nie drżą przed zadaniem ostatniego ciosu, jeżeli nie zwracają uwagi, że depczą kogoś.. to Lucyfer stawał się im bliższy. Pansy widziała. Nie było tu samych czarodziei, było dużo niemagicznych osób, które nie mogły się same obronić. Byli tu starzy, jak i dzieci. Byli aurorzy, Zakonnicy i śmierciożercy. Oraz oni. Mugole, niewinni oraz bezbronni.

- Przepraszam – szepnęła bezgłośnie, kiedy biegnąc za Malfoyem nadepnęła nieżyjącej już kobiecie na nogę. Odwróciła wzrok, wbijając go w plecy przyjaciela. Musiała nadążać jeśli nie chciała pozwolić się sobie zatracić i w walce, i w tym piekle.

- Pansy!

Draco stanął znów przed nią, a duże oczy wpatrywały się w coś za nią. Dobiegli już do wąskiej alejki, więc zwolniła, czując jak płuca palą jej pierś. Jednak nigdy nie widziała tego przerażenia u przyjaciela. Nie zdążyła wypuścić wstrzymywanego powietrza, kiedy jasnowłosy skierował na nią różdżkę rzucając zaklęcie. Poczuła uderzenie ciepła, gdy fioletowy urok w nią uderzył, przewracając na krawężnik. Usłyszała delikatny trzask łamanej kości oraz zauważyła, że na niebie pojawiły się gwiazdy. Dopiero, gdy krew zalała jej usta zrozumiała, że to ona upadła.

- Avada Kedavra.

To był zaledwie szept. Dwa cicho wypowiedziane słowa, ale jej serce i tak stanęło zaskoczone. Obróciła z trudem głowę obserwując stojącego na końcu uliczki mężczyznę. Przesunęła wzrokiem po ciemnym płaszczu, docierając do maski oraz znanych jej oczu. Kocie, złote spojrzenie złapało jej, a ona uniosła ociężale koniuszki warg.
Raphael.

- Dziękuję – powiedziała bezgłośnie, zerkając na leżącego dwa metry od niej zamaskowanego przeciwnika, który zamierzał zaatakować ją od tyłu. Jedynie szybka reakcja Draco, który odrzucił ją poza zasięg zaklęcia uśmiercającego oraz stała czujność Raphaela, który pojawił się znikąd jak zawsze by ją uratować, pozwoliła jej wciąż oddychać. Żyć.

- Pansy? – jasnowłosy towarzysz dobiegł do niej kucając oraz nie zauważając trzeciej osoby, bądź specjalnie nie zwracając na nią uwagi. Chłodne palce chwyciły ją za brodę, szarpiąc w swoim kierunku.

- Jaka diagnoza? – zapytała cicho, krzywiąc na własny osłabiony głos.

- Będziesz żyć – stwierdził sucho, wsuwając dłonie pod jej kolana oraz plecy by unieść do góry. Przymknęła powieki, czując jak mocniej zaciska wokół niej ramiona, nie chcąc wypuścić oraz rusza truchtem z dala od bitwy – Pansy?

- Tak, Draco? – szepnęła, opierając brodę o jego ramię i zerkając w niknący za nimi mrok. Miała wrażenie, że wciąż widzie parę, jasnych oczu w nich wpatrzoną. Lecz równie dobrze, mogły to być majaki jej wykończonego umysłu.

- Musisz więcej jeść – wymamrotał, muskając mimo woli wargami jej czoło w troskliwym oraz braterskim pocałunku – A teraz zamknij oczy.

- Nie puścisz mnie, prawda?

- Nigdy.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Zaczynało świtać. Słońce powoli przebijało się przez nocne, ciemne niebo. Różowe smugi pokazywały się coraz wyraźniej, a pierwsze złote promienie starały ukazać światu. Poczuła nieprzyjemny dreszcz zimna, gdy chłodny podmuch rozwiał znów jej włosy. Prawdopodobnie było jej zimno od dłuższego czasu, ale tego nie czuła wcześniej.

- Bene quiescas – powiedział cicho chłopak, a reszta powtórzyła po nim. Spoczywaj w pokoju

Przyjrzała się kopczykowi, który wykopali, a później ozdobili. Zrywała te dziwne, białe kwiatki dobrą godzinę kalecząc skostniałe palce oraz starając się nie myśleć po co to robi. Teraz stała przed usypaną ziemią, obłożoną mchem oraz białymi płatkami. Stali w półkolu, wciąż pobrudzeni krwią oraz błotem. Nie zdążyli się przebrać. Nie zdążyli porozmawiać. Kiedy Teodor, Harry oraz Draco z pół przytomną Pansy do nich dołączyli milczała. Teleportowali się wspólnie do pierwszego punktu, gdzie czekała na nich Astoria. A później ona poprowadziła ich dalej, do ukrytego obozowiska. Dopiero tam, kiedy stali wszyscy razem, a Nathaniel wciąż płakał powiedziała. Nie zapomni oczu Teodora. Bólu, który przeszył jego serce, a tym samym jej. Bez słowa porozumienia wybrali kawałek ziemi pod płaczącą wierzbą na krawędzi urwiska. I kopali. A potem usypali ziemię oraz ją ozdobili.

- Katerina Nott – Draco uniósł różdżkę do nieba, oddając cześć poległej. Reszta poszła za jego przykładem, a zesztywniała od mrozu dłoń Hermiony przywarła do własnej różdżki. To prawda, że nie znała długo kobiety. Widziała i spotkała ją zaledwie kilka razy, ale już do własnej śmierci będzie pamiętać ciepło Lady Nott. Jednak więź z Teo, pozwoliła jej poznać ją lepiej niż była w stanie. Uczucia Teodora były teraz jej, a żal oraz wściekłość na świat za odebranie matki.. były też jej.

- Ai Medo Blid Au – głos Astorii rozniósł się po dolinie, przecinając ciszę. Celtyckie, stare słowa pieśni niosły się echem między drzewami oraz szczytami, mimo że śpiewała cicho. Anielski głos dziewczyny, wywoływał ciarki, gdy przecinał na wskroś ich serca.

Teodor upadł na kolana przed grobem matki, a jego ramiona zadrżały w cichym szlochu. Hermiona przesunęła wzrok na siedzącego kilka metrów dalej od nich na skale Nathaniela. Szafirowe spojrzenie było zaszklone, wpatrzone w krajobraz, gdzie słońce zalewało dolinę. Chłopiec odmówił udziału w ich małej ceremonii, pozostając na uboczu. Gryfonka upadła na ziemię obok ciemnowłosego, obejmując ramionami jego tors i pozwalając własnym łzom spływać po policzkach. 

Płakali razem nad matką, którą utracili.

Ale przecież cierpienie kiedyś minie.

Kiedyś znów będą bezpieczni i szczęśliwi.

Kiedyś się na nowo spotkają, a łzy wyschną na ich policzkach.

Teraz był tylko ból.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Gdzie idziesz?

Pansy zamarła, kiedy ciemność przeszył głos chłopaka. Dopiero teraz zauważyła ciemnowłosego wciąż siedzącego na krawędzi. Spędził tam cały dzień. Nic nie jadł. Nic nie pił. Siedział pod drzewem i wpatrywał się w białe kwiatki.

- Muszę coś załatwić – odpowiedziała po chwili, spoglądając na czyste już dłonie – Wrócę.

- Zawsze wracasz – zauważył cierpko, nie podnosząc głowy – Idziesz do niego?

- Nie – zaprzeczyła niepewnie, przyglądając smukłej sylwetce. Nigdy nie widziała go takiego.. ludzkiego. Złamanego, przerażonego oraz pełnego bólu. Chciałaby zrozumieć. Ale nie umiała, gdyż własną matką gardziła. A miłość do Chrisa była inna niż miłość do matki. Strata brata była inna niż utrata matki.

- Czemu mu ufasz, Pansy? – zapytał sucho, garbiąc jeszcze bardziej – Czemu myślisz, że ten chłopak może bez problemu odwrócić się od swoich ludzi by zawalczyć o.. dziewczynę? Zdradzi ich wszystkich, swoje przekonania, bo się w tobie zakochał?

- Draco zrobił to dla Hermiony – powiedziała wbrew sobie, zaciskając pięści – Ja nie jestem tego warta?

- Nie, Draco nie zrobił tego TYLKO dla Hermiony – zaśmiał się ciut przerażająco, kręcąc głową – Malfoyem kierowało wiele czynników. Oczywiście, Hermiona była jednym z nich, ale innym bezpieczeństwo gwarantowane przez Pottera. Dostrzegł siłę w Harrym, dostrzegł szansę w Zakonie. Dlatego też zmienił strony. Ale nie zmienił przekonań, bo nigdy nie zgadzał się ze słowami Czarnego Pana.

- On też uważa, że Czarny Pan już nie ma racji. Że oszalał i postradał zmysły – broniła Raphaela, niepewna w sumie po co.

- Już. Czyli, gdyby nie obsesja Lorda, to wciąż by był po jego stronie? A może jak pojawi się ktoś nowy przy zdrowych zmysłach, to On znów będzie twoim wrogiem? – zakpił, sprawiając że wciągnęła z sykiem powietrze – Nie chcę cię zranić, Pansy.

- Robisz to – szepnęła, nasuwając na głowę kaptur szaty by ukryć ból wypisany na własnej twarzy.

- Odpowiedz na jedno pytanie – poprosił ją cicho, zaskakując nagłą zmianą głosu – Czy gdyby miał do wyboru uratować siebie bądź ciebie, wybrałby ciebie?

Pansy zamarła, przypominając sobie wszystkie momenty, w których spotkała Raphaela. Jego żywe oczy, ciepłe dłonie oraz mocne bicie serca. Chcę żyć i zrobię wszystko by przeżyć. To były jego słowa. Słowa, które wypowiedział tak gorliwie z taką stanowczością oraz pewnością. Raphael chciał czerpać od życia jak najwięcej. Chciał bólu, chciał radości. Czy chciał jej wystarczająco bardzo by zrezygnować z uczucia władzy jaką dawała mu jego pozycja wśród śmierciożerców? Czy mogła zastąpić tą adrenalinę, czyste szaleństwo spowodowane Czarną Magią miłością do siebie?

- Czemu cię to obchodzi? – zapytała zamiast tego, wpatrując w zgarbioną postać przed sobą. Nott powoli obrócił głowę w jej stronę, pozwalając ujrzeć blade oblicze z suchymi już policzkami oraz ciemnymi i mrocznymi oczyma. Wpatrywał się w nią z zamyśleniem oraz dziwną melancholią.

- Bo ja bym wybrał ciebie.

Jedno uderzenie serca. Jedna sekunda. Jeden krok. I uciekła.







- Miles?

Pansy stała przy jeziorku wpatrując w odbijający się niczym w zwierciadle księżyc. Usłyszała cichy trzask, łamanej gałązki w lesie za sobą i dopiero teraz odwróciła spojrzenie od wody. Wyparła z głowy obraz Notta oraz jego dziwne słowa, który w nieprawdopodobny sposób przebiły się do jej serca. Nie chciała czuć tego przyjemnego zaskoczenia. Ciepła. Ulgi.

- Miles, wszystko w porządku? – uniosła brwi, widząc jak niepewnie stawia kroki. Dopiero gdy wyszedł z cienia zobaczyła czerwoną stróżkę spływającą z kącika jego ust. Wyciągnęła ramiona, gdy dzielił ich już metr, a nogi przestały go utrzymywać. Upadli razem na ziemię, niedaleko wody, oblani blaskiem księżyca. Zignorowała pulsowanie nadgarstka, kucając oraz obracając chłopaka. Krew zalewała pierś chłopca o zielonkawych oczach, które szukały z dziwnym spokojem jej oczu.

- Co się stało? – szepnęła, pozwalając ich palcom się spleść. Położyła głowę dawnego kolegi na własnych kolanach, otulając swym ciepłem oraz przeczesując drżącymi palcami jego włosy.

- Flo.. Florence, Pansy – wychrypiał, krztusząc własną krwią.

- Florence, wiem – powtórzyła, nachylając, gdy znów starał się coś powiedzieć.

- Ty.. tować.. uratować musisz.. proszę – błagał, drżąc coraz bardziej, ale szkliste oczy wpatrywały się w nią ze stanowczością – Ob.. obiecaj.

- W porządku – przytaknęła, marszcząc czoło na jego siniejące wargi – Miles, proszę, daj mi szansę cię uratować.

- Nie.. ma.. sensu – powtórzył, odpychając kolejny raz jej różdżkę, gdy chciała zacząć rzucać uroki. Poddała się w końcu odkładając różdżkę i uciskając jego ranę – Obiecaj.

- Miles, ja… - zamarła, gdy tym razem krew zalała całą jego brodę – Obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy by uratować twoją siostrę, Florence, obiecuję.

Kiedy powtórzyła przyrzeczenie przestał się trząść. Przestał się szarpać oraz odpychać jej ręce. Jego głowa opadła na jej kolana, a pierś znieruchomiała. Serce przestało bić. Umarł. Przeczesała ostatni raz palcami jego włosy, gładząc po policzkach oraz jednym ruchem zamykając jego oczy.

- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała, nie unosząc głowy, gdy szmer rozległ się za jej plecami. 

Przesunęła dłoń na jego szyję, ściągając z niego łańcuszek. Otworzyła zawieszkę dostrzegając zdjęcie całej rodziny Milesa. Razem z Florence.

- Skoro nie umiał ukryć przede mną myśli o spotkaniu ciebie, na pewno nie mógłby ukryć ich przed Czarnym Panem – Raphael stał za nią, przyglądając obojętnie martwemu chłopcu na jej nogach – Muszę cię chronić.

- Nie, nie musisz – przewróciła oczami, zsuwając ciało chłopaka i podnosząc na nogi. Wsunęła łańcuszek do kieszeni szaty, odnajdując w końcu wzrok stojącego przed nią śmierciożercy. Jak zawsze miał na twarzy maskę, jednak jego oczy lśniły spokojem.

- Gdyby Czarny Pan się o tobie dowiedział, to..

- Bym zginęła – dokończyła, podchodząc do niego – Zdejmij maskę, Raphaelu.

- Nie chcę żebyś ginęła – powiedział delikatnie, zsuwając posłusznie okrycie twarzy i uśmiechając szelmowsko – Lubię, gdy oddychasz.

- Umiem się obronić – zauważyła cierpko, unosząc do góry sztylet, jak zawsze przyczepiony do jej łydki. Nie zauważyła nawet sekundy, w której wykonał ruch. Palce zacisnęły się na jej nadgarstku, wyginając go boleśnie do tyłu i sprawiając, że wypuściła sztylet. Nie zdążyła zastanowić się nad obroną, gdy kopnął ją w kolano, przewracając na ziemię. Użyła rozpędu, to amortyzacji oraz odbicia by wcelować jednym celnym zamachem w jego brzuch. Raphael syknął, zginając się lekko w pół, ale po chwili stał prosto. Zrobiła szybki skok w jego kierunku, kopiąc w klatkę, ale zdążył pochwycić jej kostkę i pociągnąć wraz ze sobą do wody. Upadli z głośnym łoskotem do jeziora, a lodowata woda zalała ich ciała. Pansy zrzuciła z siebie szatę, wyrzucając ją na brzeg by nie blokowała jej ruchów. Jeszcze raz zamierzyła się na przeciwnika, doskakując oraz uderzając i starając odskoczyć w idealnym momencie. Wcelowała w szczękę chłopaka oraz rzepkę, ale znów nie doceniła jego szybkości. Szarpnął ją za włosy, wpychając pod taflę jeziora. Woda zalała jej nos oraz buzię, sprawiając że traciła oddech. Na chwilę wyciągnął ją, pozwalając uzupełnić płuca powietrzem nim znów została wciągnięta pod wodę. Szamotała się, jednak to nic nie dało. Powoli jej myśli odpływały, a kolejne bąbelki wydostały się zza zaciśniętych ust.

- Nic nie umiesz – powiedział Raphael, wyszarpując ją na powietrze. Wciągnęła głośny haust do płuc, krztusząc oraz plując wodą. Silne ramiona oplotły ją, przyciągając bliżej drugiego ciała. Objęła odruchowo nogami jego biodra, opierając czoło o tors chłopaka i starając wyrównać oddech.

- Mogłeś mnie zabić – wycharczała, krzywiąc nieprzyjemnie.

- Mogłem – przytaknął z satysfakcją, znów chwytając ją za włosy i pociągając by uniosła głowę. Pansy wbiła wzrok w roziskrzone spojrzenie towarzysza, który uśmiechał się ze smutkiem – Ale nie zrobię tego. Nigdy cię nie skrzywdzę – zapewnił, ignorując jej znaczące spojrzenie – Wybacz za to, ale potrzebowałaś lekcji. Musisz otworzyć oczy, Raven. Zabiłaś wielu moich ludzi, ale dlatego, że ci na to pozwoliłem. Wybierałaś słabe cele. Nie jesteś gotowa na szarżę o której marzysz – wyszeptał żarliwie, zaciskając pięść w jej włosach – Problem tkwi nie tylko w tobie. Ale i we mnie. Nie mogę cię teraz stracić.

- Oddałbyś za mnie życie? – zapytała cichym głosem, przekrzywiając głowę. Raphael uśmiechnął się do niej, nachylając i łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Lodowate wargi Pansy po zetknięciu z ciepłymi ustami chłopaka zawrzały, jak całe jej ciało. Bezwiednie objęła go za szyję, przyciągając do siebie i mocniej zaciskając uda na jego biodrach. Raphael jęknął gardłowo prosto w jej usta, szarpiąc za włosy i wywołując tym samym dreszcze ekscytacji. Ich języki rozpoczęły taniec pełen gwałtowności oraz braku chęci oddania uległości. Ugryzła go za karę w wargę, przebijając zębami aż do krwi i oblizując usta na widok jego ciut zdumionych oczu. Złote tęczówki przysłoniła mgiełka czegoś mrocznego, namiętnego oraz całkowicie dzikiego.

Zapomniała o wszystkim.

Zapomnieli o wojnie. O granicy przyzwoitości. Zapomnieli o krwi brudzącej ich ubrania oraz o martwym chłopcu, leżącym na brzegu. Zapomnieli o świecie. O sobie. Byli tylko oni.

I dopiero w tym momencie, w blasku księżyca, w lodowatej wodzie, dopiero wtedy, gdy ciepłe wargi muskały jej szyję a ubrania unosiły na wodzie zrozumiała.

Dopiero gdy ból przeszył jej ciało, gdy opadła do wody plecami, wyginając w łuk, pozwalając blademu światłu księżyca oblać swoje mleczną skórę. 

Dopiero gdy włosy uniosły się wokół jej głowy, gdy zamknęła powieki, pozwalając Raphaelowi na wszystko. Pozwalając swojemu sercu krwawić, pozwalając swoim dłoniom błądzić po jego ciele. 

Utraciwszy kontrolę. 

Pocałunki. Dotyk. 

Usta. Dłonie. 

Spojrzenie. Uśmiech. 

Zrozumiała.

Wciąż żyła.

I chciała wciąż żyć.









13 komentarzy:

  1. O boże kobieto. To jest autentycznie fantastyczne.
    Cieszę się z Charliego i Dafne.
    Ale za to strasznie mi przykro z powodu Katariny. Biedny Nate, oby tylko nie obwiniał siebie za jej śmierć.
    No i kochana. Ja po prostu wielbie, kocham i miłuje twoją Pansy i Raphaela.
    Pozdrawiam i życzę weny na szybki nowy rozdział,
    Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rozdział wstawiony, więc serdecznie zapraszam! ;)
      Niestety to jest jednak wojna i niektórzy muszą umrzeć. Sam Nate jest na granicy życia i śmierci ;<
      Pozdrawiam ciepło,
      L♥

      Usuń
  2. to jest niesamowite będzie brakować mi tej historii ale cieszmy się jeszcze tymi rozdziałami☺ cudowne tyle emocji ☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też będzie brakować, ale pomysłów na kolejne ma mnóstwo. Gorzej z czasem!
      To już końcówka, więc mam nadzieje, że emocje są!

      Usuń
  3. Leżę i nie wstaję. Co ty ze mną robisz. Mózg przestał mi pracować. Ogłaszam ten rozdział jeden z lepszych jakie napisałaś. Zawarłaś w nim wszystko. Dziękuję
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy Twój komentarz to taka dawka radości oraz motywacji. Bardzo uzależniająca i jestem zachwycona, że mam takich czytelników jak Ty!
      Bardzo Ci dziękuję za każdy komentarz!

      Usuń
  4. Kocham całym serduszkiem :)) Pozdrawiam i czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe opowiadanie :) Bardzo szkoda mi Katariny. Dobrze opisujesz emocje.
    Becie trochę umknęło w dialogach... ale jak nieżywa, to rozumiem, każdy coś przeoczy ze zmęczenia. Przeczytajcie o zapisie dialogów http://www.artefakty.pl/jak-poprawnie-zapisywac-dialogi-w-opowiadaniu, mi wiele pomógł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno skorzystam, dziękuję! Tak, obie jesteśmy zmęczone, bo studia jednak wyczerpują bardziej niż myślałam ;D

      Usuń
  6. Z tymi dialogami - bez przesady, mają być zrozumiałe, a nie perfekcyjne...

    OdpowiedzUsuń