16 grudnia 2016

Bo wszys­cy, w ta­ki czy in­ny sposób jes­teśmy szaleni.

Cześć!

Święta coraz bliżej, a śniegu znów nie ma. Ale może się uda mieć w końcu białe święta, a nie pełne błota! 

Rozdział NIEsprawdzony przez betę, bo dodany szybciej niż początkowo planowany, więc  w wolnej od nauki chwili Rogacz na pewno tu zajrzy.

Rozdział prawdopodobnie nie jest ostatni w tym roku, więc życzeń jeszcze wam nie złożę :) A wcześniej dodany dla dobrej duszyczki, która właśnie siedzi w pociągu - bezpiecznej podróży! 

Ściskam Was ciepło,
Lupi♥

PS. Wy też czujecie, że koniec jest bliski? :<







- Co to jest?

- Myszka do komputera – odpowiedział z rozbawieniem na nią zerkając, a później wracając do kuchenki, gdzie przygotowywał jajecznicę – Przestałaś się dąsać?

- Wiesz, nie zaprosimy cię na ślub, jeśli dalej zamierzasz sobie ze mnie kpić – prychnęła, odsuwając od siebie rzecz, której nazwę dopiero co jej podał na bok. Poprawiła się wygodniej na krześle, zerkając na swoją nogę, którą ułożyła na drugim siedzeniu i poduszce.

- A więc planujecie już ślub? – zapytał zaskoczony, stawiając przed nią talerz z jedzeniem, samemu zajmując miejsce nie daleko. Astoria przyjrzała się swojej porcji podejrzliwie, robiąc to jedynie na pokaz. Już jakiś czas temu przekonała się, że czego jak czego, ale braku talentu kulinarnego Dudleyowi, nie można było zarzucić.

- Nie jestem pewna – westchnęła szczerze, smakując pierwszy kęs śniadania i z aprobatą kiwając głową – Harry jest skomplikowany czasem. Wydaje mu się, że nie jest mnie wart, co jest kompletną bzdurą. Prędzej to ja nie jestem warta jego… ale podarował mi to.

Oboje spojrzeli na pierścień, który leżał na stole obok niej. Nosiła go ze sobą wszędzie, jednak na palec wciąż nie wsunęła. Wydawało jej się, że nie powinna, chociaż czasem wieczorem przyglądała mu się z nadzieją, że kiedyś będzie go widywała codziennie na swojej dłoni. Sygnet Potterów, który posłużył za świstoklika był jej przekleństwem oraz największym darem. Czy on chciał jej się zaręczyć? Czy może stwierdził, że taki pierścień posłuży lepiej jako awaryjny plan B?

- Byłby głupi, gdyby się wahał – stwierdził jej towarzysz, nie odrywając wzroku od sygnetu – Mogę?

- Tak – niechętnie przesunęła pierścień w jego stronę, jednocześnie chcąc zaprzeczyć. 

Przeżuwając powoli jedzenie, przyglądała się jak kuzyn Harry’ego ogląda jej najcenniejszy skarb. Jakie życie było skomplikowane, a los złośliwy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Dursley i ona nie pozabijali się, a co więcej stworzyli relacje podobną prawie do.. przyjacielskiej. Od momentu, gdy złamała blondynowi nos, a później zemdlała minął ponad tydzień. Zdążyli w tym czasie pokłócić się kilka razy, a ona niemalże nie rzuciła w chłopaka klątwy. Co najgorsze, naprawdę, go potrzebowała. Nie mogła sama wstać, a nawet usiąść. Dudley przychodził co jakiś czas chcąc jej pomóc, ale zaciskała powieki i udawała, że go nie ma. Dopiero gdy zbudziła się raz w nocy, wyczuwając, że nie jest sama coś się zmieniło. Na początku miała zamiar zwyzywać go od najgorszych, ale wtedy… wtedy dotarło do niej, że Dudley płacze. Ten duży, masywny chłopak płakał jak dziecko tuląc do siebie zniszczonego miśka, jedyną zabawkę z dzieciństwa Wybrańca, którą znalazła w tym pokoju. Dudley tulił misia i płakał, szepcząc przeprosiny oraz obietnice, że się nią zajmie. Ta jedna noc zmieniła jej sposób patrzenia na Dursley’a. następnego dnia pozwoliła się nakarmić i nie marudziła, gdy wziął ją na ręce by zanieść do łazienki. To były bardzo krępujące minuty, kiedy pomagał jej pozbyć się ubrania, a później w samej koszulce wejść pod prysznic. Powoli przyzwyczajali się do siebie, a nawet zaczęli rozmawiać. Dudley opowiadał jej dużo o mugolskim świecie, pokazywał różne urządzenia, ale najbardziej lubiła chwile, gdy wspominał o Harrym. Nie kłamał, że był dobrym kuzynem. Tak naprawdę najczęściej wyklinał siebie, nie wspominając o rodzicach. Żałował swojego postępowania, a czasem żałośnie wyśmiewał dziecinne zagrywki.

- To ojca Harry’ego? – zapytał, oddając jej i znacząco spoglądając na talerz – Czyżbyś mnie niemo prosiła bym cię nakarmił?

- Uważaj po rzucę na ciebie klątwę – burknęła, unosząc koniuszki ust i posłusznie kontynuując jedzenie – Tak i nie. Prędzej matki. W magicznym świecie zaręczając się podarowuje się sygnet rodzinny. Jeśli kiedyś dołączyłabym do waszej uroczej rodziny miałabym dwa pierścienie. Jeden sygnalizujący moją przynależność do domu męża, a drugi rodziny.

- Czemu więc nie pobierzecie się? Teraz, bo kiedyś zapewne tak – poprawił się, widząc jej złe spojrzenie.

- To skomplikowane – westchnęła ze znużeniem, obserwując jak niebieskie oczy chłopaka wpatrują się w nią z ciekawością oraz ciepłem – Jestem już zaręczona z kimś innym.

- Och, to fakt. Skomplikowane.. – uniósł obie brwi, jakby zastanawiając do dodać – Kochasz ich obu?

- Oczywiście, że kocham Draco, ale nie tą miłością, która żona powinna kochać męża – przyznała, zagryzając wargę – Draco jest dla mnie przyjacielem i kocham go jak przyjaciela. Ale Harry.. Harry jest niesamowity i.. kocham go całą sobą.

- Czemu więc nie zerwiesz zaręczyn z Draco? – zapytał wprost, wzruszając ramionami – To chyba łatwy wybór.

- Te zaręczyny były zaaranżowane przez naszych rodziców – wyjaśniła w końcu, tłumacząc mu tradycje czarodziejów, umowy oraz pakty łączące ich w niewoli niemalże zamiast w małżeństwie – Nie wiemy jak je obejść.

- To utrudnia – przytaknął, spoglądając na nią z rozbawieniem, gdy przesunęła do połowy zjedzoną jajecznicę do niego. Bez słowa przyciągnął do siebie jej talerz, kończąc i jej porcję – Czyli to głowy rodziny decydują o małżeństwie?

- Tak – przytaknęła, znów bawiąc się sygnetem Potterów – U mnie jest to ojciec. U Harry’ego.. cóż Harry.

- Na pewno coś wymyślimy – pocieszył ją Dudley, zanosząc talerze do zlewu i nawet nie wzdrygając, gdy rzuciła zaklęcie sprzątające. Nie drgnął, gdy zaczęły same się zmywać, przyzwyczajony do tego. Zamiast zareagować, podszedł do niej, wsuwając dłonie pod jej plecy oraz kolana i przenosząc ją na kanapę. Rozsiadła się wygodniej, pozwalając okryć pledem i przyglądając jak sam Dudley uruchamia telewizje.

- Nie wyszedłeś z domu ani razu – zauważała zaintrygowana, gdy zamarł na chwilę – Rodzice nie będą cię szukać?

- Ostatnio nie dogaduję się z nimi – szorstko stwierdził, rzucając jej zamyślone spojrzenie – Harry mi zabronił wychodzić z domu. Powiedział coś o zaklęciu i.. jego konsekwencjach.

- Jakim zaklęciu? – spytała od razu, mrużąc powieki – Powiedz mi albo..

- I tak nie rzucisz na mnie żadnej klątwy – parsknął, przewracając oczami – Nie dlatego, że jest wojna i nikt by nie zauważył, ale dlatego, że łączy mnie krew z twoim chłopakiem. A na zaklęciach się nie znam, więc zbyt wiele ci o nim nie powiem.

- Co on ci powiedział – drążyła, odkładając różdżkę na stolik i zerkając kątem oka na wiadomości, które nastawił. Było to ich jedyne źródło wiedzy tego, co dzieje się na świecie.

- Coś o niewidzialności, barierze i krwi? – wzruszył ramionami, podgłaszając prezentera – Jeśli naruszę krąg, to czar pryśnie.

- Och – westchnęła, opadając bezsilnie na kanapę – Widzisz, Ley, twój kuzyn to okropnie świetny czarodziej i nie powinien nawet móc nałożyć tego zaklęcia.. nie w tym wieku. A to zrobił.

- Czyli wiesz już co to za czar – stwierdził, rzucając na nią okiem – Szczegóły?

- Czarna Magia, Harry w niej ma wrodzony talent – uśmiechnęła się złośliwie, wiedząc nagle bladą twarz towarzysza – Spokojnie, nie wywołał żadnych demonów. Po prostu użył magii krwi. Nałożył zaklęcie chroniące wasz dom, a utrzymujesz ten czar ty swoją obecnością w nim. Jeśli wyszedłbyś zaklęcie by zniknęło, a my byśmy byli łatwym celem dla śmierciożerców.

- Zawsze z ciebie taka optymistka? – mruknął pod nosem, posyłając jej równie krzywy uśmiech – Wiesz, może się mylę, ale święta z tobą będą niezłą zabawą.

- Planujesz spędzać święta z nami? – uniosła brwi zaskoczona, sprawiając że się zarumienił – Wybacz, nie chciałam cię urazić. Po prostu.. wiem, że Harry zostawał w Hogwarcie na każdą możliwą okazję i twoi rodzice nie..

- Nie jestem nimi – uciął krótko, podnosząc się szybko i rzucając jej pilot – Nie jestem nimi i nie jestem taki jak byłem. Jestem inny.. ja.. zmieniłem się. Powinnaś wziąć lekarstwa.

Zamarła zaskoczona, obserwując jak przechodzi do kuchni. Zmarszczyła brwi, wzdychając cicho. Musiała przyznać, że Dudley Dursley zaskakiwał ją każdego dnia. Wciąż namawiał ją by opowiadała mu o ich świecie, o Harrym oraz ich wojnie, tradycjach czy kulturze. Nie przeszkadzało jej, że starał się dzięki jej pomocy poznać swojego kuzyna. Tak naprawdę w jakimś stopniu ją to cieszyło, bo może po tym wszystkim Harry jednak nie pozostanie bez rodziny. Ale czasem takie sugestie o zażyłych relacjach z nimi, które marzyły się blondynowi.. cóż, nie przywykła do wizji siebie jako pani Potter, a co dopiero ich wszystkich przy rodzinnym stole!

- Och, na Salazara! – wyrwało jej się, gdy w końcu spojrzała na ekran telewizora. Zrzuciła koc, siadając gwałtownie i wpatrując z szeroko otwartymi oczami w reportaż.

- As?! Co się dzieje? – Dudley wbiegł do salonu z kijem baseballowym, co może i by ją rozśmieszyło, gdyby nie szok – Astoria!

- To.. – wskazała na ekran, zaczynając się śmiać niepohamowanie – Och, Salazarze! Nie żyje!

- Ten wasz czarny czarodziej? – zapytał, odkładając swoją broń i podchodząc bliżej – To koniec?

- Nie! Lepiej! – zapiszczała, rzucając mu się na szyję i ignorując rwący ból w nodze oraz piersi, gdy go uściskała – To mój ojciec! Nie żyje!

- Och… to wspaniale? – niepewnie poklepał ją po plecach, zdumiony reakcją – Przechodzisz jakiś szok?

- Nie, nie rozumiesz? – pozwoliła znów ułożyć się na kanapie, a łzy błysnęły w jej oczach – Teraz to Daphne jest głową rodziny! Ach, Dudley! Mogę poślubić Harry’ego! Teraz już nic nie stoi nam na przeszkodzie!

- A rodzice tego Draco? – zapytał ostrożnie, chcąc upewnić się, że nie popłacze się ze smutku – Co z nimi?

- Draco z nimi porozmawia, Narcyza na pewno pozwoli mu wybrać Hermionę – machnęła ręką, ocierając mokre policzki – Daphne też się zgodzi.. Nic. Już nic nie stoi na przeszkodzie!

- I tyle? Taka umowa, że wystarczy śmierć ojca by.. ją rozwiązać? – wciąż był źle nastawiony, wyciszając telewizor – As?

- Nie, oczywiście zostanę wydziedziczona, ale to nie ma znaczenia – przewróciła oczami, chichocząc dziko – Stracę nazwisko rodu, a Draco możliwe, że będzie musiał spłacić jakiś dług za zerwanie zaręczyn. On narobi chaosu poślubiając mugolaczką, więc to i tak nieistotne! Umowa zostanie zerwana, a my… my, kochany, zostaniemy rodziną!

- Och, nie wiem czy mnie to tak cieszy, skoro płaczesz ze szczęścia na wieść o śmierci własnego ojca – zauważył figlarnie, ściskając ją jednak i wskazując na lezący na stoliku sygnet – Wydaje mi się, że możesz go założyć, wiesz?

- Została nam do wygrania tylko wojna – wzruszyła ramionami, nasuwając na palec pierścień i uśmiechając szeroko do równie pełnego radości blondyna – Powiedz mi, Lay, kto jak kto, ale Harry wygra i ze sto wojen, prawda?

- Proszę cię od dziecka wykazywał pewne talenty do pakowania się w kłopoty i wywijania z nich bez szwanku – poklepał ją po ramieniu, szczerząc równie szeroko – Co tam jedna wojna?

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Nie mogła uwierzyć, że znów wplątała się w to całe gówno. Oparła się o drzewo, obserwując zmierzającą w jej stronę dwójkę śmierciożerców. Tak bardzo pragnęła cofnąć czas o chociaż dwie godziny, gdzie dopiero żegnała się z Teodorem. Niestety nie było jej to dane. Ciemnowłosy wrócił do Muszelki zobaczyć się z bratem, a ona.. ona musiała zmierzyć się z własnym losem.

- Cześć, Raven – przywitał ją jak zawsze, obejmując i muskając palcami jej policzek – Stęskniłem się.

- Ja też – przyznała, rzucając okiem na dziewczynę stojącą obok – Kto to?

- Layla – Raphael wzruszył ramionami, a dopiero następne słowa ją nieco uspokoiły – Moja przyjaciółka od.. niepamiętnych czasów.

- Coś się stało? – dociekała, pozwalając swojej paranoi odpocząć. Wiedziała, że związek ze śmierciożercą jest ryzykowny, a właściciel złotych tęczówek mógłby ją spokojnie wydać w ręce swoich pobratymców.

- Pomyślałem, że może i tym razem potowarzyszę ci w twoim polowaniu? – zaproponował, chociaż nie miała w tym temacie i tak nic do powiedzenia. Skinęła krótko głową, odrzucając z głowy myśl, że nie tak dawno obiecała sobie, że więcej tego nie zrobi – Layla chce nam pomóc.

- Nie chcesz służyć Jemu? – zapytała milczącą dziewczynę, której oczy dostrzegła zza maski.

- Zabił moją rodzinę – wzruszyła ramionami jasnowłosa, zrzucając kaptur oraz maskę – Nie mam już po co stać po jego stronie…

- Czarny Pan i tak się wypala.. niepotrzebnie pozwala innym mącić sobie w głowie! – warknął Raphael, kręcąc czupryną i mrucząc przekleństwa – Gdyby tylko przestał zaprzątać sobie głowę Potterem, a lepiej rozegrał całą wojnę…

- Nie mówisz poważnie – Pansy wywróciła oczami, podążając za chłopakiem głębiej w las – Czarny Pan jest obłąkanym szaleńcem, a jego idee.. to bzdury. Mugolaki nie są gorsi od nas.

- Tak, tak, twoja przyjaciółka ma rodziców mugoli. Pamiętam – Raphael uśmiechnął się do niej krzywo, zerkając z ukosa na Laylę, która szła niedaleko ich – Nie skrzywdzę Granger, Pans, nie zamierzam zabijać bez opamiętania jak Mistrz.

- Zamierzasz kontynuować jego działania? – zapytała niepewnie, marszcząc lekko brwi i zatrzymując tuż obok niego, gdy gwałtownie obrócił się w jej stronę – Raphaelu.. proszę, nie mów tylko, że zamierzasz być nowym czarnym panem.

- Oczywiście, że nie będę nim – zaśmiał się szczerze, wyciągając ręce i obejmując ją delikatnie. Chłodne palce musnęły jej policzki, gdy zaczął badać z fascynacją rysy jej twarzy – Och, Raven, kochanie moje, nie musisz się mnie obawiać. Mam plan. Plan, gdzie w końcu zapanuje ład oraz porządek w naszym świecie, gdzie zasiądę na szczycie a czarodzieje będą mi wdzięczni za nowy rząd..

- Raphaelu…

- Szz, nic nie mów – nachylił się, muskając wargami jej skroń i mocno przytulając – Obiecuję, że przy mnie jesteś bezpieczna. Ty i ja.. nam nic nie będzie grozić. Obiecuję.

- Nie składaj przyrzeczeń, których możesz nie dotrzymać – prychnęła Layla, obserwując coś uważnie oraz nie dostrzegając tym samym cienia przemykającego po twarzy przyjaciela – Jest ich z dziesięciu. Ja biorę tych na lewo, ty na prawo, a twoja ukochana środek?

- Nie, Pansy weźmie tych na prawo – zaprotestował, odpychając ją lekko i puszczając łobuzersko oczko – Wolę mieć na nią oko.

- Jak sobie życzysz – wymruczała Layla, nie czekając na nich i wyskakując na polankę oraz przyciągając uwagę innych. Pansy uniosła brwi na tak bezsensowne działanie, gdyż ona sama rozegrałaby to inaczej. Widziała również niezadowolenie w złotych oczach jasnowłosego, który rzucił się w wir walki za przyjaciółką. Bez chwili wahania dołączyła do dwójki towarzyszy, posyłając na wstępie proste zaklęcie tnące. Poczuła lekki ucisk w brzuchu, gdy mężczyzna przed nią upadł na ziemię bezwładnie. Od kiedy spędziła tak wiele dni z Teodorem przestała czuć.. się dobrze z krwią na rękach. Kucnęła, unikając zaklęcia i pozwalając kolejnemu przeciwnikowi obrzucić się urokami. Odbijała je z gracją, szukając powodu, dla którego nie uaktywniła się w niej ta zła Pansy. Zwykle w takich momentach nie miała problemu z zepchnięciem niechcianych uczuć oraz morałów do głębin umysłu. Zazwyczaj czerpała z tego radość.

Teraz była zniesmaczona.

W pewnej chwili jej stopy oderwały się od ziemi, a ona poleciała kilka metrów do tyłu. Uderzyła plecami o twarde drzewo, czując jak całe powietrze uchodzi z jej płuc. Zsunęła się na ziemię, czując pulsujący ból głowy oraz nieprzyjemny posmak krwi w buzi. Wbiła palce w ziemię, mrugając by na nowo wyostrzył jej się wzrok. Dopiero teraz zauważyła jeszcze jednego przeciwnika, który wcześniej musiał ukrywać się z boku. Przez sekundę poczuła złość na siebie oraz swoje rozkojarzenie, że nie wyczuła wroga. Chwilę przyglądała się jak teraz we dwóch przysuwają się do niej, szykując do rzucenia ostatniego zaklęcia.

- Pierwsza zasada, dziecko, nie wypuszczaj różdżki z ręki – pouczył ją wyższy oraz starszy śmierciożerca, unosząc do góry jej różdżkę, którą z gracją przywołał zaklęciem – Czarodziej bez różdżki, to jak ptak bez skrzydeł.

Kątem oka widziała Raphaela, który płynnie poruszał się po polanie i ze śmiechem walczył z trzema przeciwnikami. Dobrze widziała jego błyszczące oczy, te niepokojąco znajome błyski oraz błysk białych zębów, gdy z ochotą bawił się ze swoimi wrogami. Layla za nim walczyła zacieklej, bez zbędnych zabawy. Znów skupiła się na stojących przed nią śmierciożercach, którzy straszyli ją właśnie torturami.

- Wyśpiewasz nam wszystko, ptaszyno – wyznał jej arogancko mężczyzna, wyciągając w jej stronę różdżkę – Będzie bolało.

Teraz! głos Erica otrzeźwił ją, a ona przez moment spodziewała się ujrzeć nad sobą krzyczącego oraz bezwzględnego aurora, który zawsze kazał im wstać. Podnieść się i atakować.
Szybkim ruchem wyciągnęła rękę, chwytając śmierciożercę za nadgarstek i pociągając go mocno w swoją stronę. Zaskoczony upadł na kolana, tracąc równowagę oraz poluźniając uchwyt na różdżce. Nie czekając aż moment zdumienia minie, podniosła się szybko, okręcając tak by przekręcić mu nadgarstek w drugą stronę do momentu aż nieprzyjemny trzask uświadomił ją, że złamała mu kość. Równie energicznie uderzyła go ramieniem w twarz, stając nagle naprzeciwko wciąż oszołomionego drugiego przeciwnika.

- Pierwsza zasada, mój drogi, to nie lekceważ przeciwnika – poprawiła go, zaciskając palce w pięść oraz uderzając go w żołądek. Gdy się nachylił z jękiem, bez problemu szarpnęła za włosy jego głową w dół, sprawiając, że jej kolana spotkało się z nieprzyjemnym gruchotem z jego nosem.

Bij się, Parkinson. Nikt nie spodziewa się walki w ręcz. Hutz za każdym razem powalał ją na materac, karcąc, gdy odruchowo sięgała po magię. Miał rację, czarodzieje za bardzo się rozleniwili wykorzystując do walki jedynie czary.

- Druga zasada – kucnęła za plecami pierwszego, ściskając za kark oraz szarpnięciem zmuszając go do uklęknięcia – Nie pozwól by przeciwnik był za tobą.

Wpatrując się prosto w oczy leżącego i z trudem oddychającego młodszego śmierciożercy, złamała mężczyźnie kark. Puściła bezwładne ciało, przechodząc po nim by przybliżyć się do przerażonego śmierciożercy. To zaskakujące jak łatwo można było ich zabić. Byli jak gałązki, które bez problemu można było zdeptać. Albo jak robaki.

- Trzecia zasada, nie wahaj się – posłała krzywe spojrzenie, gdy sięgnął po różdżkę. Jednym kopniakiem w przedramię odsunęła ją na bezpieczną odległość, przesuwając dalej.

- Kim jesteś? – wykrztusił, krzywiąc, gdy krew wypływająca mu z nosa dostała się do jego buzi.

- Nie wiem – odpowiedziała szczerze, uśmiechając blado i kierując na niego różdżkę – Mój ojciec był szatanem. Więc zapewne jestem diabelskim nasieniem.

- Proszę… ja…

- Muszę cię posłać do piekła – zaprotestowała łagodnie, widząc jak jego oczy zmieniają się z błagalnych na pełne zrozumienia – Pozdrów mojego tatusia. Avada Kedavra!

Młody śmierciożerca wydał ostatni pomruk nim oczy przysłoniła mu mgiełka. Opadł na ziemię, przypominając jej poległego anioła. Rozłożone ramiona wokół oraz twarz teraz pełna spokoju. Może nie anioł. Może demon, może wszyscy oni byli teraz potworami, które uciekły z ognia piekielnego. Jedni i drudzy, dobrzy i źli zmienili się w opętane szałem oraz pragnieniem przetrwania bestie.

Odwróciła się od bezwładnych ciał, przyglądając z uwagą pozostałym walczącym. Layla właśnie podniosła się z ziemi, ale nie potrzebowała jej pomocy. Pansy widziała znużenie w oczach dziewczyny, która zaprzestała uciekać od chwili zabicia przeciwnika. Zastanawiała się przez chwilę czy Raphael z Laylą specjalnie wybrali ten obóz. Ci śmierciożercy byli jedynie młodzikami, zapewne to było ich pierwsze wyjście w teren. Niewiele starsi od nich poszli na pierwszą misję, która okazała się dla nich zgubna.

Raphael w czasie walki ucieleśniał się według niej z samym Abaddonem, aniołem zagłady. Bawił się ze swoimi przeciwnikami, pozwalając sobie użyć iluzji by wtapiać się w mrok oraz z niego wyłaniać. Podsyłał słabym umysłom wizje, które mąciły ich myśli, dekoncentrując. Złote oczy jarzyły się dziko, gdy w końcu jednego z przeciwników zabił zaklęciem tnącym, a drugiemu poderżnął sztyletem gardło. Został mu ostatni młody chłopak, który bardziej się bał niż starał pokonać. Oparła się o drzewo, przesuwając wzrokiem po ubrudzonej krwią twarzy. Wiedziała, że to nie jego, a wrogów, ale i tak poczuła niepokój. Czerwona posoka brudziła mu czoło oraz jeden policzek. Jasne włosy rozwiane lekko przez wiatr złudnie przypominały aureolę, chociaż jako aniołowi zagłady się nie należała.

- Skończ – poleciła mu Layla, niecierpliwiąc się i kucając przy jakimś krzaku obok niewidocznej dla Pansy osoby. Z ciekawością przesunęła się bliżej z zaskoczeniem wpatrując w przestraszone sarnie oczy małego chłopca. Dziecko na chwilę skojarzyło się jej z Nathanielem, ale oczy zamiast dwóch szafirów przypominały bardziej soczystą zieleń Harry’ego. Daleko im było do wyrazistych, przenikliwych oczu Wybrańca, ale jednak poczuła od razu cień sympatii. Młody mógł mieć z jedenaście lat, ale nie była tego taka pewna.

- Nie umiesz się bawić, Ly – westchnął Raphael, ale posłusznie rzucił zaklęcie zabijające, które ostatecznie zakończyło jego zabawę. Stanął obok Pansy, marszcząc brwi oraz unosząc końcem różdżki jej brodę. Przeszedł ją dreszcz niepokój, gdy końcówka wbiła się w jej gardło, wiedząc że mógłby ją zabić w każdej chwili. Jednak złote oczy taksowały ją uważnie, a ona z trudem wychwyciła nutkę troski.

- Jestem cała – powiedziała cicho, kiedy wyciągnął dłoń, opuszkiem palca dotykając jej policzka. Domyśliła się, że po zderzeniu z drzewem nie mogła wyglądać dużo lepiej niż sam jasnowłosy. Wciąż czuła tępy ból z tyłu głowy oraz startą skórę na dłoniach, ale nie było to nic poważnego. Krew, która musiała polecieć jej z nosa pobrudziła jej całą brodę oraz usta, jednak nie zauważyła tego wcześniej.

- Nie powiedziałbym – mruknął, zerkając w bok na przyjaciółkę, która właśnie wyciągnęła z krzaka chłopca. Pansy przewróciła oczami, wycierając rękawem bluzy krew oraz dołączając do chłopaka. Raphael wpatrywał się z namysłem w Laylę, która otarła właśnie łzy z policzków dziecka.

- Jest młodszym bratem Cade’a – powiedziała, machając na martwych śmierciożerców, uświadamiając im, że to jeden z nich – Chciał by nauczył się bronić i…

- Jak masz na imię, skarbie? – przerwał jej, obserwując ciemnowłosego chłopca, który się wyprostował sztywno.

- Max, proszę pana, Maximilian Burke – odpowiedział posłusznie drżącym głosem, spuszczając wzrok – Ja.. nie chciałem tu być.

- Na pewno, wiesz kim jesteśmy? – zapytał chłopca, a gdy ten niepewnie przytaknął, westchnął ze znużeniem – Więc kim? Nie bój się, Max, po prostu powiedz.

- Jesteś dowódcą czwartego obozu – wymamrotał, przesuwając wzrok na ślizgonkę, która z ciekawością obserwowała zajście – A to jest Lady Parkinson oraz…

- Wystarczy, dziękuję, Max – machnął ręką, a później skierował złote oczy na stojącą za chłopcem dziewczynę – Laylo, czy mogłabyś dokończyć?

- Co? – czarownica uniosła brwi, nie rozumiejąc.

- Zabij Maxa – powtórzył, wzruszając ramionami na jej pełne niedowierzania spojrzenie – To wojna, Ly. Nie możemy pozwolić mu odejść by powiedział innym o mnie.

- Jest wiele innych sposobów by nas nie wydał! Możemy chociażby go zabrać ze sobą albo..

- I zamierzasz niańczyć dziecko w tych czasach? Daj spokój, Ly, to nie miejsce dla niego. Zabij go – zezłościł się posiadacz złotych tęczówek, robiąc krok w jej stronę – Masz minutę by to zrobić. Chyba, że wolisz bym to ja się tym zajął.

- Nie możesz.. ja.. – Layla rzuciła wściekłym i zrezygnowanym wzrokiem na Pansy, która dużymi oczami wpatrywała się w dyszącego ze złości Raphaela. W końcu kucnęła przed szlochającym chłopcem, który starał się wyrwać z jej uścisku – Przepraszam, Max.

- Nie.. nie chcę, ja…

- Przepraszam – wykrztusiła Layla, przyciskając łagodnie różdżkę do jego piersi, a polanę zalało zielone zaklęcie. Przytrzymała bezwładne ciało dziecka, układając je ostrożnie na ziemi i gładząc po policzku. Uniosła pełne łez spojrzenie, spoglądając na nich z niechęcią – Nienawidzę cię, Raphaelu.

- Chwilowo to przeboleję – mruknął, spoglądając z ukosa na stojącą sztywno Pansy – Powinnaś odpocząć, kochanie.

Nie zdolna do wykrztuszenia słowa, skinęła lekko głową. Dopiero teraz zrozumiała czemu oczy Raphaela były takie znajome. W chwili, gdy kazał przyjaciółce zabić dziecko.. przestała blokować wspomnienia, które zalały ją falą oraz pomieszały się z dziejącymi wydarzeniami. Patrzyła na małego Maxa, a oczami wyobraźni widziała Christopha, który zginął zupełnie inaczej. Raphael podszedł do niej, łapiąc ją za rękę i ciągnąć do ogniska, które rozpalili śmierciożercy, i które wciąż się paliło. Usiadła na leżącym kocu, czując dziwnie na myśl, że niecałą godzinę temu tu siedział któryś z martwych śmierciożerców. Layla zaczęła rzucać zaklęcia i przesuwać nieżyjących mężczyzn głębiej las.

- To był tylko chłopiec – wyszeptała, gdy usiadł obok niej z miską wody oraz szmatką. Bez wahania wilgotny materiał przycisnął do jej twarzy, ścierając krew.

- Niewinna ofiara, ale takie przeoczenie mogłoby się odbić w przyszłości – mruknął spokojnie, przesuwając chłodną ścierką po jej policzku, uważnie przyglądając – Muszę cię chronić.

- Wywołując tym samym chaos? – pokręciła głową, gdy uśmiechnął się drapieżnie.

- Akceptuję chaos – zmrużył powieki, znów mocząc oraz na nowo czyszcząc ją z krwi – Ten dzieciak prędzej czy później by zginął. Niektórzy się chyba rodzą i mają we krwi to, że zginął. A dla mnie najważniejsza jesteś ty.

- Kochanie nas jest jakby wyrokiem śmierci, prawda? – spuściła wzrok, wpatrując w ogień – Zabijasz by mnie chronić. A ja robię to dla ciebie.

- Niedługo to się skończy, Pansy – zapewnił ją, odrzucając szmatkę do misy oraz odsuwając. Przysunął się bliżej, przyciągając ją do siebie i mocno obejmując. Ułożyła się wygodniej w jego ramionach, opierając policzek o jego tors oraz nie odrywając oczu od płomieni. Czuła silne bicie jego serca i ciepło, grzejące ich ogniste języki.

Raphael nie miał demonów przeszłości, które jak ją zmuszały do przekraczania granic.

Raphael był demonem.

Zacisnęła powieki, nie mogąc przestać na nowo odtwarzać błysków w jego oczach. To było spojrzenie szaleńca, obłąkanego szaleńca. To był wzrok jej ojca, który torturował oraz zamordował jej ukochanego brata. To były błyski potwora, który dążył do celu po trupach. Nie była tylko pewna czy traciła Raphaela dla władzy, potęgi czy przez miłość, którą jej ofiarował.
Miłość, która zmieniała się powoli w obsesję.

- Wszystko naprawię – obiecał jej, gładząc ciepłymi palcami jej plecy – Zmienimy ten świat razem, Raven.

- Kocham cię – szepnęła, czując jak smutek powoli na nowo ją ogarnia. Kochała chłopca, który zmieniał się w jej największy koszmar.

Kochała go, ale nikomu nie pozwoli skrzywdzić swojej rodziny. Nikt nie ma prawa odbierać jej przyjaciół, ich żyć.

Nikt.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Cefeusz? Jesteś poważny, to jakby skazać je na cierpienie nim skończy się dzieciństwo!

- Może troszkę specyficzne, ale pełne uroku. A co powiesz na Serpensa?

- Zaczynam się zastanawiać czy na pewno chcę na to skazywać biedne dziecko…

- Potter?

Słyszał ich, ale wciąż nie był pewny czy na pewno ma ochotę otwierać oczy. Poczuł chłodne palce na czole, które niemalże czule odgarnęły jego ciemne włosy do tyłu. Dotyk Malfoya przez ostatni okres był taki znajomy, że nie poczuł nawet się dziwnie na myśl o chłodnych opuszkach, które teraz muskały jego nadgarstek.

- Harry?

Hermiona. Chciał się obudzić chociażby dla niej. Wiedział, że była obok. Gdy tylko usłyszał ich głosy, pragnął się obudzić. Ale wciąż był zmęczony. Bardzo. Jego głowa pulsowała nieustannie, a nawet słodki oraz ciepły szept gryfonki sprawił, że drgnął z bólu. Poczuł zapach truskawek tak charakterystyczny dla dziewczyny, która musiała się nad nim pochylić.

- Otwórz oczy – polecił mu Draco, nie używając jednak tego aroganckiego oraz złośliwego tonu. Rozkazał mu raczej spokojnym oraz cierpliwym głosem, który zwykle rezerwował dla przyjaciół. W sumie on też był jego przyjacielem. Nie myślał nad tym wcześniej, ale cholerny Draco Malfoy naprawdę był mu jednym z bliższych ludzi na świecie.

- Cześć – przywitała się z nim dziewczyna, gdy uchylił powieki. Zamajaczyła nad nim okrągła głowa z rumieńcami oraz dużymi, brązowymi oczami, które lustrowały go uważnie. Zmrużył powieki, bo był ciemno, ale nie przeszkadzało mu to.

- Co cię boli? – Malfoy odsunął niezadowoloną gryfonkę, chwytając go za ramiona i lekko unosząc. Poczuł, że poprawia mu poduszkę by mógł bardziej siedzieć niż leżeć. Zamrugał zaskoczony, rozglądając pobieżnie wokół.

- Głowa – wychrypiał, przypominając sobie, że są w Pokoju Życzeń. Rzucił okiem na wiszący koc, który odgradzał go od ciekawskich spojrzeń innych. Poczuł ulgę, bo naprawdę nie miał ochoty czuć się obserwowanym jeszcze bardziej niż przez tą dwójkę.

- Jak bardzo? – zapytał Draco, już przetrząsając torbę by wydobyć potrzebne eliksiry.

- Jak po inicjacji Syriusza – wymamrotał, spoglądając wymownie na Hermionę. Dziewczyna uniosła brwi na to głupie porównanie, ale nie przyszło mu nic innego do głowy. Poczuł ucisk w gardle na wspomnienie ojca chrzestnego, który został mu brutalnie odebrany. Wciąż pamiętał, gdy Black w czasie wakacji przyszedł do jego pokoju na Grimmlaud Place z butelką Ognistej. Pierwszy raz wtedy spróbował tego wykwintnego trunku, jak mawiał Syriusz, a pieczenie w gardle przestało go odstraszać. Obaj spodziewali się wywodu od Hermiony, gdy zastała ich z otwartą butelką, ale gryfonka bez słowa dołączyła. Nawet Hermiona Granger nie mogła się oprzeć ciemnym oczom Blacka oraz szelmowskiemu uśmiechu, gdy namówił ją by spróbowała. Było to jedno z najzabawniejszych oraz najważniejszych dla niego wspomnień. Upijający ich Syriusz, cieszący przy tym jak dziecko, gdy wraz z Hermioną tańczyli nieudolnie mugolski popularny taniec.

Następnego dnia obudził się w swoim łóżku, gdzie musiał go przetransportować ojciec chrzestny z największym kacem świata.

- Bardzo – powiedziała dziewczyna, również nagle pochmurniejąc. Widocznie i ona musiała wspomnieć ich najlepsze wakacje w towarzystwie Syriusza, który traktował ich jednocześnie jak dzieci oraz przyjaciół.

- Pij – blondyn podsunął mu miksturę, z zadowoleniem z powrotem siadając na drugim materacu. Harry wypił, czując ulgę niemalże momentalnie. Posłusznie wziął również kilka dużych łyków wody, kiedy ślizgon przytrzymał pomocnie mu szklankę przy ustach. Kiedyś mógłby to być dla niego najbardziej niezręczny moment w życiu, ale teraz poczuł jedynie wdzięczność. Draco już wiele razy to robił, równie często musiał go cucić oraz czuwać przy łóżku, więc ten gest był jednym z milionów, gdy Harry utwierdzał się w przekonaniu, że to prawdziwa przyjaźń.

- Ile spałem? – zapytał, rozciągając powoli i uśmiechając. Na dobrą sprawę był nawet wyspany.

- Dziesięć godzin – Hermiona uśmiechnęła się niepewnie, gdy zamarł zdumiony – Wciąż za krótko, ale nie mamy już dużo czasu, więc dobrze, że wróciłeś do przytomnych.

- Czas nie stanął w miejscu – przytaknął niechętnie, wbijając wzrok w swoje dłonie. Jego uwagę przykuł odruchowo sygnet na środkowym palcu, którego od jakiegoś czasu nie ściągał. W końcu się przekonał, że noszenie pierścienia rodzinnego nie znaczy, że jednym z zadufanych arystokratów. Rzucił okiem na milczącą dwójkę, która akurat wpatrywała się w siebie nawzajem z taką intensywnością, że odruchowo poczuł się jak podglądacz – Herm, chcesz mi o czymś powiedzieć?

- Co? – Hermiona zamrugała, rumieniąc, gdy uniósł znacząco brew – Słucham?

- Obudziłem się słysząc, że wybieracie imię dla dziecka – spojrzał wymownie na jej brzuch, a ona odruchowo położyła na nim obie dłonie – Nie oszukujmy się, jesteście młodzi oraz prowadzicie aktywne oraz intensywne życie łóżkowe. Przy takiej ilości zbliżeń nawet z zabezpieczeniem, bo mam nadzieję, że się zabezpieczacie?, może dojść do zaskakującego.. skutku.

- Harry, my.. ja.. to.. – zaczęła się jąkać, rumieniąc i zagryzając wargę – NIE jestem w ciąży, to było tylko gdybanie.

- Ale fakt, prowadzimy intensywne ćwiczenia by kiedyś to nie było tylko gdybanie – gładko dorzucił Draco, uśmiechając równie szeroko co Wybraniec, gdy Hermiona spłonęła rumieńcem jeszcze bardziej – Ty z Astorią również nie szczędzicie treningów, prawda? Możemy powymieniać się doświadczeniem by..

- A to zależy co preferujecie, bo możliwe, że mamy różne upodobania i…

- Harry Jamesie Potterze! – Hermiona poderwała się, tupiąc nogą i unosząc do góry dłoń – Nie mam zamiaru wymieniać się z tobą seksualnym doświadczeniem! Och, na Salazara! A ty, Malfoy, się tak nie szczerz! Jesteście niepoważni!
Harry przyglądał się jak znika za kocem, tupiąc głośno by pokazać im jeszcze raz jak bardzo jest zirytowana. Oraz zabawnie zawstydzona. Parsknął śmiechem, wymieniając się z blondynem znaczącym spojrzeniem.

- Skoro wygoniłeś ją w tak zaskakująco skuteczny sposób, to powiedz mi po co – poradził mu Malfoy, od razu wyłapując w całej sytuacji drugie dno – Czegóż to nie chciałeś zdradzić przy naszej niewinnej pannie?

- Czy niewinna to bym wątpił – rzucił kąśliwie, ale Draco jedynie się wyszczerzył, nieczuły na takie komentarze – Ale fakt. Chciałem porozmawiać tylko z tobą i…

- Mną? – Ron wsunął głowę, unosząc brwi, gdy Wybraniec przytaknął – Zobaczyłem wściekłą i czerwoną H., więc byłem pewien, że do nas wróciłeś, stary. Blaise poleciał za Hermi by zniechęcić ją do wykastrowania was obu.

- Idealnie na czas, Weasley – szare tęczówki wciąż ze skupieniem wpatrywały się w jego twarz, ale wiedział, że równie wnikliwie starał się upewnić czy dobrze się czuje a nie po to by przejrzeć jego umysł – Skoro tworzymy już to sekretne grono wzajemnej adoracji, to powiesz nam swoje brudne sekrety czy wolisz porozmawiać teraz o doświadczeniu łóżkowym rudego?

- Och, jakieś problemy, blondasku? Hermiona nie jest ostatnio zadowolona czyżbyś miał jakieś kłopoty by.. – Ron uśmiechnął się krzywo, gdy arystokrata rzucił mu krzywe spojrzenie.

- Nie, wydaje mi się, że Granger pewnej nocy w namiocie wszystkich was uświadomiła, że bynajmniej problemów nie mamy – prychnął, unosząc kąciki ust – Ale ty zdajesz sobie sprawę z tego, że Evelyn, to niewinna dziewica?

- Może powinieneś..

- ON tu będzie – przerwał im, wywracając oczami. Prawdopodobnie ta dwójka sama nie zdawała sobie sprawy, że oboje uwielbiają sobie dogryzać w przyjacielski sposób. Jak namiętnie kiedyś prowadzili wojnę na słowa i różdżki, teraz równie ochoczo się droczyli oraz żartowali z siebie nawzajem. Oczywiście, obaj udawali, że ich relacje wcale a wcale się nie zmieniły, ale widział to on oraz Hermiona. Draco Malfoy oraz Ronald Weasley zaprzyjaźnili się w swój pokręcony sposób.

- Że co? – Ron zrobił wielkie oczy, otwierając ze zdumieniem buzię. Nie zwrócił uwagi nawet na odruchowe kulturalne poprawienie go przez Malfoya na słucham. Jednak jasnowłosy równie zdumiony na niego patrzył.

- Dzisiaj już tu będzie – zerknął na przyjaciół, którzy w końcu zaczęli mrugać – Dlatego mamy mało czasu.

- Czemu wyrzuciłeś stąd Hermionę? – zapytał Weasley, czochrając rudą czuprynę.

- Nie chcę by działała pod presją czasu – wyjaśnił, marszcząc brwi – Potrzebuję teraz jej analitycznego umysłu, nie przerażenia.

- Och, kłamiesz, mój drogi – parsknął Draco, rzucając mu niemalże czułe spojrzenie – Kłamca kłamstwo wykryje. Po prostu, Harry, nie chcesz odbierać jej ostatnich chwil błogiej nieświadomości, że dziś możesz umrzeć.

- Mogę – przyznał spokojnie, odrzucając koc i nachylając ku tej dwójce – Musimy działać szybko. Mamy puchar, potrzebne nam coś od Ravenclaw… znaleźć Lunę – wymamrotał, podrywając się i nie czekając ominął koc. Podniecone szepty obiegły Pokój Życzeń, gdy zobaczyli go na nogach, a niektórzy zaczęli o coś pytać. Nie tracił jednak czasu oraz zgrabnie przepychając się, stanął na środku. Nie zaskoczył go widok Luny siedzącej na kolanach Longbottoma, który tysiąc razy dziękował mu już za uratowanie jasnowłosej.

- Wyglądasz dużo lepiej – stwierdziła Lovegood, posyłając mu uroczy uśmiech. Błękitne oczy błysnęły, gdy kucnął przy nich – Chyba pomyliłeś dziewczyny, Harry.

- Coś cennego Ravenclaw, Lu, coś cennego, starego oraz.. pięknego – poprosił, ignorując niezrozumiałe spojrzenia innych. Kątem oka zauważył, że Hermiona wraz z Zabinim również podchodzą, zaintrygowani.

- Diadem? – zaproponowała niepewnie, rzucając okiem na Neville’a, który wzruszył ramionami – O co chodzi?

- Diadem – powtórzył z namysłem, prostując i rozglądając – Gdzie.. jest diadem?

- Zaginął wieki temu – odpowiedziała nieznana mu krukonka, marszcząc brwi – Nikt z żywych na pewno go nie widział a co dopiero..

- Nikt z żywych ludzi – powtórzył Draco, uśmiechając krzywo – Dobrze, że to Hogwart, co?

- Możesz mówić normalnie, a nie wężową gadką? – zrugał go Ron, ignorując zaskoczone miny, gdy Malfoy parsknął szczerym śmiechem na ten przytyk.

- Duchy – odpowiedziała za niego Hermiona, zagryzając wargę – Chodzi mu o duchy, Ron.

- Mądra dziewczynka – pochwalił ją ślizgon, nie protestując, gdy wyciągnęła dłoń i splotła ich palce – Duch Ravenclaw, płacząca dama.

- Szara Dama – poprawiła go odruchowo, wiedząc, że się nabija – Opiekunka domu Roweny.  

- Dobrze! Bardzo dobrze – Harry rozłożył ramiona, robiąc obrót i ciesząc jak dziecko, obłąkane dziecko – Ja idę do niej. A wy..

- Zajmiemy się pucharkiem – dokończyła dziewczyna, przytakując oraz posyłając Nevillowi przerażający uśmieszek – I zajmiemy się ukaraniem co poniektórych, hmm?

- Och, kochanie, chcesz wzniecić rebelię? – Draco odsłonił zęby w drapieżnym uśmiechu, gdy jego narzeczona posłała mu zaskakująco mroczne spojrzenie – Mój anioł zemsty.

- Proszę, ludzie, trwa wojna! Możecie zaczekać chyba, co? – jęknął Harry, gdy Hermiona stanęła na palcach by na oczach całego Pokoju Życzeń pocałować ślizgona – Ja wiem, że teraz albo nigdy, ale nie mamy czasu!

- To się zaczyna, prawda? – zapytał Blaise, robiąc duże oczy, gdy Harry oraz Draco zamarli. Hermiona zmrużyła powieki, wodząc spojrzeniem po nich, a na koniec wbijając wzrok w równie zamyślonego Weasleya.

- On tu zmierza, prawda? – zapytała cicho, ale jej głos przez cisze poniósł się przez całą salę – Harry?

- Tak – przytaknął spokojnie, wyciągając do niej ręce. Gryfonka w trzech susach znalazła się w jego ramionach, pozwalając mocno objąć – Dzisiaj wszystko zakończymy.

- Drugi maja – Draco rozejrzał się wokół, łapiąc wiele przerażonych spojrzeń – Zapamiętamy ten dzień do końca życia, więc jeśli jesteście z kimś skłóceni.. przemyślcie to. Jeśli kogoś kochacie, powiedzcie to. Dziś możemy zacząć nową przyszłość, ale możemy też umrzeć.

- Uwielbiam jak dramatyzujesz – stwierdził Ron, przewracając oczami, a potem ku zdumieniu wszystkich stanął przed ślizgonem i wyciągnął rękę – Malfoy, jesteś największym sukinsynem jakiego znam.

- Weasley, czasem naprawdę zastanawiam się czy nie wychowałeś się w dziczy – Draco chwycił wyciągniętą dłoń, uśmiechając smutno – Szkoda, że tak późno.

- Jeśli nie dasz się zabić, to pomęczymy się jeszcze trochę – zauważył lekko rudy, puszczając rękę arystokraty – Ale fakt. Nie spodziewałem się, że taki gad jak ty może być.. nawet spoko.

- Dzięki, stary, ty też okazałeś się nawet znośny – arystokrata parsknął, przedrzeźniając kolegę, a później obracając w kierunku zdumionej Luny – Lovegood, jesteś szurnięta, ale nie przeszkadzasz mi.

- Mogę powiedzieć to samo – zaśmiała się Luna, podnosząc i podchodząc do Rona. Nagle cały pokój ożył, a wszyscy zaczęli się ze sobą żegnać oraz ostatni raz wymieniając półsłówkami. Harry podszedł do Draco oraz Hermiony, którzy na nowo się chwycili za ręce.

- Zaczynamy – powiedział stanowczo, przesuwając dłonią po ciemnej czuprynie – Ja załatwiam ducha, a wy…

- Powiedzmy, że mam pomysł – Ron pojawił się obok nich, unosząc brwi – Spotykamy się w..

- Wielkiej Sali – dokończył Blaise, strzelając ochoczo kostkami u palców i rozciągając – Pora dokopać Carrowom.

- Carrow jest mój – odezwał się kolejny głos, a oni wszyscy obrócili się ze zdumieniem do wyjścia od obrazu.

- Teodor! – Hermiona rzuciła się chłopakowi na szyję, pozwolając przyciągnąć i niemalże zmiażdżyć w uścisku – Och, Merlinku, Teo!

- Zostawiłem cię na chwilę, a ty.. prawie umarłaś – wyszeptał zdławionym od emocji głosem wprost do jej ucha, gładząc palcami po plecach i mocniej przywierając – Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz to, głupia dziewczyno? Nigdy więcej nie chcę czuć, że cię tracę… UMIERAŁAŚ!

- Przepraszam – szeptała gorliwie, czując jak łzy pojawiają się w jej oczach – Tak bardzo się bałam, Teo..

- Nigdy więcej – powtórzył, odsuwając ją lekko i podchodząc do zdumionego grona. Rzucił Draco oraz Harry’emu nieprzyjemne spojrzenie, nie wypuszczając gryfonki z objęć – Jeśli jeszcze raz któryś z was pozwoli by umierała zabiję was.

- Umierała? – Blaise powtórzył, machając rękoma – Kurwa, co?

- To nie czas na to – przerwała mu Hermiona, odpychając Notta i unosząc do góry ręce – Nic mi nie jest, Teo, uratowali mnie. Nie mogli tego powstrzymać. Nie teraz – uciszyła go, gdy otwierał buzię – Teraz mamy coś do zrobienia. Więc zróbmy to TERAZ.

Chwilę później zapanowało zamieszanie. Harry bez wahania rzucił się do drzwi, narzucając na siebie pelerynkę niewidkę i znikając na korytarzu. Draco rzucił ostatnie spojrzenie na przyjaciół, a później pobiegł za zielonookim by jak zawsze chronić jego plecy. Hermiona chwyciła dłoń ciemnowłosego arystokraty oraz rudzielca i pociągnęła ich na korytarz. Wszyscy mieli plan. Słyszała, że Blaise z Nevillem przejmują dowodzenie.

Zaczęło się.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

- Promyczku, chodź tu!

Przyglądała się jak wysoki chłopak zeskakuje z pomostu do drewnianej łódki i do niej macha. Bez namysłu ruszyła w jego kierunku, pozwalając po chwili wciągnąć się na pokład. Usiadła ostrożnie na drewnianej ławeczce, uważając na granatowy materiał sukienki. Uniosła wzrok obserwując z przyjemnością młodzieńca, który poluźnił szaty i chwycił za wiosła. Wiatr delikatnie uniósł jego ciemne pasma włosów, a oczy błyskały radośnie.

- Czemu nie użyjesz zaklęcia? – spytała, widząc jak napina mięśnie z każdym uniesieniem wiosła – Po co się męczysz?

- Och, kochanie, w życiu nie chodzi tylko o wygodę i lenistwo – parsknął, uśmiechając szelmowsko oraz ciepło, tak jak najbardziej lubiła – Czasem trzeba naciągnąć mięsień by życie było czegoś warte.

- Nie rozumiem – przyznała, pamiętając wszystkie chwile, gdy matka posługiwała się magią zamiast własnymi rękoma. Zerknęła na ciemnowłosego, który nie zirytował się ani nie zniecierpliwił, szerzej jedynie uśmiechając.

- Czasem, Pans, musisz zapomnieć o magii. Świat jest piękny i bez niej, a czasem nawet bardziej niespodziewany – westchnął, przestając na chwilę wiosłować i nachylając ku niej – Mamy jasnowidzów, którzy mogą zdradzić ci przyszłość… ale powiedz jak bardzo zaskakujące jest życie bez tej wiedzy? Ile możesz się nauczyć, ile może cię zaskoczyć – wyciągnął dłonie chwytając za wstążkę pod jej brodą, trzymającą kapelusz i pociągając za koniec rozwiązał kokardkę – Czy nie lepiej czasem pozwolić to światu kierować naszym losem?

- To nie świat, a ty – zaprotestowała, wskazując na wstążkę – Nie rozumiem wciąż…

- A to świat – powiedział, gdy zawiał niespodziewanie silny wiatr zdmchując jej kapelusz. Pansy obróciła się obserwując jak ten odlatuje i osiada na tafli jeziora. Zerknęła na brata, który również wpatrywał się w wodę. Póki nie zwracał na nią uwagi, spuściła wzrok na nadgarstki, na których widziała ślady obdarcia od sznurów. Ojciec znów go karał za to co jej mówił. 

- Jak dorosnę to zrozumiem? – mruknęła, przykuwając jego uwagę.

- Zapewne – przytaknął, śmiejąc cicho – Widzisz, siostrzyczko, to świat odebrał ci kapelusz. Ja jedynie pomogłem.

- To mam dać kierować światu swoim życiem? Skoro inni mogą coś zmieniać?

- Ależ właśnie o to chodzi – wyjaśniał, machając rękoma wokół – To jest magia, Pansy. Prawdziwa. To ludzie wokół ciebie. Przyjaciele, wrogowie, przechodni, rodzina. Oni tworzą twój świat!

- A jak jeden element się popsuje? – zapytała niepewnie, przygryzając wargę na myśl o złości ojca na wieść o ich małej wyciecze.

- Wtedy pomóż mu się odnaleźć – poradził, podnosząc by poprawić jakiś sznur. Słońce oświetliło jego twarz, a zęby błysnęły w kolejnym uśmiechu. Zauważyła jak lekko się przechylił i nim zdołała go ostrzec wywrócił się poza łódkę.

- CHRISTOPH!

- Christoph!

Pansy otworzyła oczy, biorąc głęboki wdech i starając uspokoić walące o pierś serce. Poruszyła się ostrożnie, przypominając sobie, że wciąż jest w obozie śmierciożerców. Uniosła się na łokciach, zauważając z zaskoczeniem, że Raphael musiał okryć ją jakimś kocem. Ognisko dawno wygasło, a zamiast księżyca oraz gwiazd niebo pojaśniało.

Świtało.

- Pansy?

Obróciła się, przesuwając wzrok na środek polanki. Pierwsze co rzuciło się w jej oczy, to nietypowe piękno Raphaela w świetle wstającego słońca. Zdawał się łagodniejszy w ciepłych promykach, a włosy niczym zboże jaśniało delikatnie. Nawet ostre rysy twarzy przestały być drapieżne, nadając mu teraz niemalże anielski wygląd.

- Co się stało? – zapytała zdumione, spuszczając wzrok na coś co trzymał w ramionach. Dopiero po chwili zrozumiała, że tym dziwnym czymś było bezwładne ciało Layli. Przyjaciółka chłopaka zwisała bezwładnie w jego uścisku, a jej niemalże zmaltretowane ciało zdawało mu się bardziej ciążyć niż powinno. Przeniosła wzrok na twarz jasnowłosego, który wpatrywał się otępiały w swoją nieżywą towarzyszkę. W końcu zauważyła na jego twarzy świeży ślad krwi, a jego dłonie przypominały poplamione czerwoną farbą ręce artysty.

- Nie chciałem – szepnął, puszczając nagle Laylę i robiąc krok do tyłu. Przerażone złote tęczówki przebiegły po polanie, zatrzymując na dłużej na niej – Och, Merlinie. Pansy, czy… nic ci nie zrobiłem?

- Oczywiście, że nie – zapewniła go, podnosząc i zerkając na niego niepewnie – Powiedz, proszę, co się dzieje.

- Ona.. ona nie wierzyła, że zapewnię ci bezpieczeństwo, kochanie. A jesteś dla mnie wszystkim.. jesteś wszystkim czego chcę! A ona twierdziła, że pragnę jedynie wojny i krwi.. nie, nie, nie… mówiłem jej, że tylko ty jesteś ważna, Raven, tylko ty – mamrotał, wybuchając ochrypłym śmiechem i wyciągając do niej ramiona – Och, Pansy Genevie.. jesteś moją królową. Zostaniesz nią, obiecuję. Stworzymy nowy świat, bezpieczny, gdzie nikt nigdy cię nie skrzywdzi! Obiecuję, że będziemy razem już na wieki i…

- Szzz – uciszyła go łagodnie, przykładając palec do drżących ust chłopaka – Jestem tu z tobą, Raphaelu, jestem bezpieczna. Liczy się tylko teraz.

- Teraz, dziś, jutro, każdy dzień się liczy – przytaknął, mrugając szybko i mocniej ją obejmując – Layla by nas zdradziła, wiesz? Nie wierzyła w to co my.. nie wierzyła w nową przyszłość, naszą. Mówiła, że cię zabiję! Ja ciebie – zaczął chichotać, całując ją w czoło a później gwałtownie w usta. Pansy rozluźniła się, wiedząc że wyrywanie się niczemu nie pomoże. Pozwoliła śmierciożercy zgnieść się w uścisku, nie odpowiadając na pocałunek. Zajęło mu spostrzeżenie tego więcej niż minuty, a wraz z przebłyskiem zrozumienia odrzucił ją mocno na ziemię.

- Raphaelu..

- Kocham cię, Pansy, kocham tak bardzo, że mnie to zabija – wymamrotał, wsuwając dłonie we włosy i szarpiąc – Zabiłem.. zabiłem Laylę by cię chronić. Zabiłem przyjaciół by cię chronić, Pansy. Teraz ty.. teraz ty musisz poświęcić mi swoje życie, jak ja tobie.

- Raphaelu!

- Och, zabiłem Laylę – jęknął, upadając na kolana i kiwając w przód i tył – Zabiłem… zabiłem więcej osób niż Laylę, prawda? Co się dzieje… co się dzieje – szepnął, poruszając nerwowo, gdy kucnęła przed nim. Złote oczy odnalazły w końcu jej, a ona zachwiała się pod masą jego emocji. Pod siłą przerażenia.

- Nic się nie dzieje – mruknęła, wyciągając dłonie i rozluźniając jego pięści zaciśnięte w blond puklach – Szzz, już dobrze.

- Skrzywdziłem cię? Chociażby raz? – zapytał płaczliwie, spinając, gdy wsunęła się na jego kolana, obejmując go mocno – Nie chcę cię skrzywdzić.. ja..

- Nigdy mnie nie skrzywdziłeś – zapewniła go, opierając własne czoło o jego – Nigdy nie próbowałeś.

- Zaczynam się gubić, Pansy… jest ciemno? Czuję jak zimno – westchnął, kręcąc głową i biorąc głęboki wdech – Pansy?

- Tak? – szepnęła, marszcząc brwi, gdy się przesunął szybko zmieniając pozycję. Teraz jego głowa znalazła się na jej kolanach, a on wpatrywał się w nieruchome ciało leżącej niedaleko Layli.

- Nie pamiętam wszystkiego… kim jestem? Czemu cię tak kocham?

- Jesteś dobrym chłopcem, który.. umiera – szepnęła, gładząc go po głowie i zaciskając powieki – Jesteś dobry.

- Czemu umieram? – zapytał, obracając teraz tak by móc na nią spojrzeć – Otwórz oczy, Raven.

Uniosła powieki, spuszczając na niego wzrok. Krew wciąż plamiła jego policzki, a wyraziste złote oczy wpatrywały się w jej. Poczuła jak ucisk z klatki się rozluźnia, bo po raz pierwszy od wielu miesięcy dostrzegła w nich to, co wtedy w Hogwarcie. Były skupione oraz ciekawe, ale nie tliło się w nich nawet trochę szaleństwa czy obsesji. Znów był chłopcem, którego spotkała w Hogwarcie i który pomagał jej ratować puchonkę.

- Miłość do mnie cię zabija – odpowiedziała, uśmiechając krzywo. Powiedziała samą prawdę. Gdyby nie przykuła uwagi śmierciożercy wtedy.. gdyby nie wzbudziła nim instynktu opiekuńczego wobec niej.. gdyby się w sobie nie zakochali, to wszystko by się nie wydarzyło. Jego psychika może zniosłaby więcej, gdyby nie zaprzątała każdą jego myśl. Czy jest bezpieczna, czy żyje, czy czeka ich wspólna przyszłość… stała się obsesją. Czuła to w pocałunkach, gdy na nią patrzył bądź szeptał o nowym świecie. Była królową. Jego.

- W takim razie to najsłodsza śmierć jaką mógłbym wybrać – uśmiechnął się smutno, siadając i powoli nachylając ku niej, dając jej czas by się wycofała. Ale zamiast tego również się przysunęła do niego, łącząc ich usta w pocałunku. Z ostrożnego i niepewnego zmienił się powoli w pełen namiętności oraz rozpaczy. Nie czuła, że ją przygniata jak przy tym wcześniejszym. Czuła, że w tym momencie ich serca biją jednym rytmem. Odsunęli się od siebie zdecydowanie za szybko, musząc złapać oddech.

- Wybaczam ci – szepnęła, wiedząc, że jego spojrzenie o to prosi. Uśmiechnął się, muskając wargami jej czoło, a później znów kładąc głowę na jej kolanach.

- To dzisiaj.

- Słucham? – zmarszczyła brwi, dalej bawiąc się jego włosami.

- Dzisiaj będzie atak na Hogwart… czuje jak znak mnie pali.

- Mamy jeszcze trochę czasu – mruknęła, uśmiechając krzywo – Wrócimy na walkę. Spotkać się z tym co przygotowało dla nas życie.

- Pansy.. pamiętam już, to co robiłem. Robię. Kim jestem – szepnął, mając zamknięte oczy i odprężając pod jej czułym dotykiem – Możesz mi coś przyrzec, Pansy Genevie?

- Co takiego? – zapytała, czując już, że poprosi o coś przerażającego.

- Musisz to skończyć. Cokolwiek miałoby się wydarzyć… musisz to skończyć. Ten… chaos w mojej głowie…

- Akceptuję chaos – zaprotestowała, czując jak zamiera w niej szloch.

- Wiem, ja też.. ale nie zniósłbym gdybym przez to coś ci zrobił – westchnął ciężko, a po jego policzku spłynęła jedna łza – Obiecaj mi.

Wiatr delikatnie szumiał, szeleszcząc liśćmi otaczających ich drzew. Siedzieli na środku ładnej polany otoczeni martwymi ciałami oraz ziemią splamioną krwią. Siedzieli w uścisku na środku polany, a ich serca biły miarowo oraz silnie. Pansy czuła jak drętwieje, ale nie drgnęła. Dopiero, gdy słońce zaświeciło na szczycie nieba, a Raphael otworzył gwałtownie powieki, chwytając za ramię, poruszyła się.

A więc nadszedł ich czas.

- Przyrzekam.

Raphael spojrzał na nią, ale jego oczy nie były ją przenikliwe. Przysłaniała je znów mgiełka obłędu, gdy zakładał szatę i szukał swojej maski. Przyglądała się chłopcu, którego pokochała i którego tą miłością zniszczyła.

- Chodź, moja królowo, musimy wygrać naszą przyszłość.

Chwyciła jego wyciągniętą dłoń, pozwalając stopom oderwać od ziemi i ruszając ze śmierciożercą u boku ku ich przyszłości.

Przeznaczeniu.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

- Nie spodziewałem się, że to będzie taki bezczelny i bezwzględny babsztyl.

- Nadawałaby się do Slytherinu – Harry wyszczerzył się złośliwie do blondyna, który spojrzał na niego z niechęcią. Zbiegali właśnie z Wieży Ravenclaw, gdzie wpuściła ich mała krukonka. Oczywiście, nie zgadli odpowiedzi na zagadkę, co to to nie. Przyrzekł urażonemu Malfoyowi, że nikt nie dowie się o ich porażce, tuż po tym, gdy zagroził małej krukonce by otworzyła im przejście. To było naprawdę poniżające, że dziecko z drugiego roku odgadło to bez problemu.

- Nawet w Slytherinie nie jesteśmy tacy.. nieuprzejmi – zaprotestował Draco, zeskakując z ostatniego schodka oraz uśmiechając do niego szelmowsko – Ty natomiast pasowałbyś bardziej.

- Wiem – przyznał, nie zwalniając kroku. To naprawdę nie było takie trudne, więc wciąż to sobie wyrzucał. Kręcili się w kółko, gdy odpowiedź mieli pod samym nosem! Minęła ich kolejna grupka przerażonych studentów, ale nie zatrzymali się. Kiedy spotkali profesor Sprout, zielarka od razu spełniła ich prośbę i uruchomiła alarm, który nakazywał wszystkim zebrać się w Wielkiej Sali. Harry jeszcze nie był pewien po co to zrobił, ale widząc potakującego mu Malfoya, upewnił się, że ma rację.

- Harry!                                                                               

Nie mógł zignorować tego głosu. Każdy inny by zlekceważył, ale ten słodki oraz melodyjny przedarł się przez jego myśli. Zatrzymał się od razu, dopiero zauważając jaką kolejną grupę czarodziei minęli. Rude włosy musnęły jego policzek, gdy Ginny wskoczyła w jego ramiona. Utrzymał równowagę, chwytając mocniej dziewczynę i pozwalając się uściskać. Błyszczące radością i ulgą oczy odnalazły jego, a on pierwszy raz dostrzegł w nich to, co umykało mu przez te wszystkie lata.

- Gin – wychrypiał, wyciągając dłoń i przesuwając palcami po jej policzku – Ginny, jesteś cała! Dzięki niech będą Merlinowi!

- To ja mogę mu dziękować, głupolu – zaśmiała się, znów pozwalając się objąć. Wciąż trzymając dziewczynę w ramionach, zignorował irytująco znaczące spojrzenie Malfoya, skupiając na pozostałych członkach grupy Ginny.

- Co wy tu robicie? – zapytał, wypuszczając dziewczynę i samemu obejmując Lupina – Remik! Jak Teddy?

- Gwardia uruchomiła przepływ informacji, radio huczy, że Hogwart wkracza do akcji – powiedział Charlie, uśmiechając promiennie i obserwując jak Dafne ochoczo wita się z Draconem – Więc i Zakon się reaktywował.

- Aurorzy również się tu pojawią – dorzucił pan Arthur, rzucając żonie zadowolone spojrzenie – Widzisz, mówiłem, że Harry jest cały!

- A gdzie Ron, kochaniutki? I Hermiona? – Molly uściskała go, mrucząc, że wygląda mizernie.

- Cali są, spotkamy się w Wielkiej Sali, dobrze? – wyplątał się teraz z uścisku Greengrass, która zarzuciła go pytaniami o siostrę. Przyjrzał się chwilę nowej fotografii Teddy’ego, którą podsunął mu Remus, a później przyjrzał jak cała ekipa biegnie we wskazane miejsce.

- Mam kuzyna, tak? Bo to jakby mój kuzyn? – upewnił się znów Draco, który przeżywał pojawienie się na świecie dziecka Tonks, równie bardzo co przerażony rolą ojca chrzestnego Harry – Myślisz, że mnie polubi?

- On ma niecały miesiąc, kretynie, nawet nie wie co to znaczy lubienie – przewrócił oczami Harry, nagle marszcząc czoło – Bo nie wie, prawda?

- Nie mam styczności z dziećmi – blondyn niepewnie wzruszył ramionami, prychając, gdy Harry znów rzucił się do biegu – Postanowiłeś poćwiczyć nad kondycją?

- Martwi cię, że jestem szybszy? – zażartował, przyspieszając i słysząc jak przyjaciel przeklina. 

To było głupie, obaj powinni być poważni oraz zdeterminowani, ale prawda była taka, że to ostatnia chwila, gdy Harry mógł na chwilę przestać myśleć o tym wszystkim. Stanęli przed wejściem do Pokoju Życzeń, gdzie dobiegli w tym samym momencie. Draco odsunął się, dając mu do zrozumienia, że to on ma spróbować.

- No dobra – mruknął, stając przed drzwiami i zaciskając powieki. Przeszedł kilka razy wokół, mając nadzieję, że magia i intuicja go nie zawiodą. Kiedy otworzył oczy zobaczył przed sobą drzwi. Malfoy stanął obok niego, wyciągając rękę do klamki i popychając ramieniem drzwi. Weszli do środka, a ulga spłynęła na niego zaskakująco szybko, gdy poznał pomieszczenie. To było to samo pomieszczenie.

- No, pięknie – mruknął arystokrata, rozglądając wokół niechętnie – Diadem nie jest zbyt wielki, hmm?

- Nie, ale.. na pewno go znajdziemy – mruknął wchodząc pomiędzy półki oraz góry z porzuconych rzeczy. Widział jak ślizgon idzie za nim, również wypatrując. Harry wciąż czuł, że jest blisko, a wiedza ta doprowadzała go powoli do szału. Nie wspomniał też przyjacielowi, że od dłuższej chwili wyczuwał silniej niż zwykle Voldemorta. Prawdopodobnie jedynie ciężkie lekcje z Erikiem pozwoliły mu utrzymać tarczę i chronić umysł. Przesunął wzrokiem po kilku książkach, które przykuły jego uwagę swoją ciemną aurą, ale szybko przypomniał sobie po co tu są. Zauważył jak Malfoy nachyla się nad czymś z ciekawością i musiał szturchnąć towarzysza by ruszyli dalej.

- Myślisz, że przeżyjesz? – Harry uśmiechnął się bezwiednie, zdając sobie sprawę, że tak bezczelny mógł być tylko idący obok niego blondyn.

- Sam nie wiem – wyznał, kopiąc jakieś krzesło i poważniejąc – Pamiętaj, cokolwiek by się nie działo masz chronić Hermionę.

- Przyrzekłem ci to, a na dodatek nie dopuściłbym do tego i bez tej obietnicy – zauważył chłodno, a szare spojrzenie napotkało jego pełne uczuć – Chcesz znać moje zdanie?

- Ach, tak, bez niego nie przeżyje na pewno – prychnął, przewracając oczami, ale uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy Malfoy nagle stanął przed nim. Poczuł irytację, że mimo tego, że urósł to wciąż brakowało mu dwóch centymetrów do Draco. Drgnął, czując się ciut dziwnie w tak małej odległości od ślizgona, który przysunął się jeszcze bliżej. Dzieliło ich może z dziesięć centymetrów, a jasnowłosy wnikliwie na niego spoglądał. – No, mów.

- Moim skromnym zdaniem szansę na to byś zginął są ogromne – Harry otwierał już usta by dorzucić chamską uwagę, ale dłoń Malfoya była szybsza i zakryła jego buzię – Naprawdę, niewielu przeżyłoby walkę z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem naszych czasów. Ale.. ale ty, Harry, jesteś potężny. Potężniejszy niż myślisz, niż on myśli. I wiem, po prostu wiem, że z twoim uporem przeżyjesz.

- Powiedziałeś do mnie Harry? – zamrugał zdumiony, gdy ślizgon zabrał w końcu rękę z jego twarzy – Harry?

- Czy tylko to zapamiętałeś, skarbie? – Draco uniósł krańce ust, mrużąc powieki i braterskim gestem czochrając jego włosy – Oj, chodź znaleźć to po co przyszliśmy, a nie będziemy roztkliwiać się nad twoją niechybną śmiercią.

- Scorpius – powiedział, gdy przeszli kolejne metry i sprawiając, że zamyślony ślizgon zamrugał ze zdumieniem, nie rozumiejąc go – Imię, spróbuj Scorpius. Hermionie się powinno spodobać.

- Scorpius – powtórzył po nim blondyn, smakując niemalże imię na języku – Ładnie, fakt. Czyli już nie przeszkadza ci wizja ciężarnej Hermiony?

- Cóż, póki nie skończy sześćdziesięciu lat przeraża mnie, że może mieć chłopaka, a co dopiero narzeczonego – stwierdził z łobuzerskimi błyskami w oczach, irytując, gdy po raz dziesiąty zaklęcie przywołujące nie zadziałało – Ale nie martw się, wyciągnę cię z Azkabanu byś mógł sprawić, że moje kreatywne imię dla waszego dzieciaka będzie potrzebne.

- Co ja bym bez ciebie zrobił – mruknął blondyn, a jego oczy błysnęły zwycięsko – Czy to nie jest nasz diadem?

Harry zerknął we wskazane miejsce, czując jak jego serce przyspiesza. Tak. Oto jeden z ostatnich horkruksów, które musiał znaleźć. Wiedział, że skądś kojarzył ten przedmiot, a teraz olśniło go, że gdzieś tu niedaleko schował podręcznik Księcia Półkrwi. Wyciągnął rękę zsuwając skarb Riddle’a z popiersia jakiegoś czarodzieja. Diadem lśnił w półmroku, a on poczuł przyjemne mrowienie, gdy go trzymał.

- Daj mi to – zerknął na Draco, który stanął przed nim i wyciągnął dłoń. W pierwszej chwili chciał zaprotestować i mocniej zacisnął palce na własności założycielki. Ale pod naglącym wzrokiem przyjaciela, oddał powoli diadem i się cofnął.

- O co ci chodzi? – zapytał z rozdrażnieniem, gdyż Malfoy nie przestawał się na niego patrzeć.

- Miałeś.. taki dziwny wzrok – westchnął, zaciskając powieki i wykrzywiać twarz w zaskoczeniu – Czujesz jego moc, prawda? Och, Merlinie, nie spodziewałem się, że to takie..

- Potężne – podpowiedział, odrywając wzrok od diademu i oblizując nagle spierzchnięte wargi. Czuł dziwną potrzebą by znów wziąć diadem w ręce, czuł się wtedy.. bezpiecznie. Ale i silniej.

- Chodźmy, im szybciej to zniszczymy tym le..

Zamarli obaj słysząc przerażający krzyk. Harry zobaczył jak szare oczy Malfoya się wytrzeszczają, a przerażenie zastępuje ekscytacje znalezieniem diademu. Widział jak jego twarz tężeje w zgrozie, a oddech przyspiesza. Obaj wiedzieli czyj to był wrzask. Harry wciągnął z sykiem powietrze, rzucając biegiem i widząc jak jego poruszenie otrzeźwia Malfoya. Zaczęli krętą drogą szukać wyjścia oraz dziewczyny, której krzyk się nagle urwał. W końcu wyszli zza zakrętu, stając tuż przed wyjściem na korytarz, znowu kamieniejąc z zaskoczenia.

- Nic jej nie jest – Teodor właśnie wbiegł do środka, trzymając różdżkę uniesioną – Wiem, że nie. Nie wiem czemu krzyknęła, ale nic jej nie jest.

- Znajdź ją – warknął blondyn, wiedząc, że dzięki więzi Nott od razu wyczuje gryfonkę. Zerknął na niego, a potem znów obaj ruszyli za pędzącym już ciemnowłosym ślizgonem. Znaleźli Hermionę klęczącą niemalże na środku Pokoju Życzeń. Ron kucał przy kimś za nią, ale nie mógł poznać przy kim. W pierwszej chwili Harry poczuł, że zwymiotuje. Nigdy nie chciał zobaczyć takiego obrazku, jaki zastał. Hermiona stała z rozłożonymi ramionami, które były całe we krwi. Jej oczy wpatrywały się z nienawiścią oraz żalem w krukona z siódmego roku, który celował w nią różdżką. Myślał, że to krew Hermiony. Myślał, że właśnie jest świadkiem jak się wykrwawia, ale po sekundzie uświadomił sobie, że to nie jej krew. Że to nie ona cierpi. Ona chroniła.

- Avada Kedavra – wysyczała wściekle, a zielone zaklęcie oślepiło ich wszystkich na dobrą chwilę. Harry poczuł nieprzyjemne pieczenie oczu i potrzebował niecałej minuty by znów wyraźnie widzieć. Krukon leżał bezwładnie na ziemi, a gryfonka znów kucała przy niewielkim ciele. Harry dopiero zauważył stojącego za nią Crabbe’a oraz jedną ze ślizgonek , którzy spoglądali to na dziewczynę, to na martwego chłopaka.

- Vin? Naya? – Draco zrobił niepewny krok, a jego znajomi z domu drgnęli zaskoczoni.

- Pomyluna powiedziała, że zaatakowali śmierciożercy i wszyscy mamy iść do Wielkiej Sali – Crabbe zerknął na jeszcze jedno bezwładne ciało leżące za krukonem – Pomyślałem z Nayą i tą Patil, że może powinniśmy was znaleźć i.. pomóc. Lovegood mówiła, że widziała jak tu biegliście.. a potem.. potem tu weszliśmy i zobaczyłem jak Weasley z Granger idą, a ta dwójka się zamierzyła..

- Patil wyskoczyła przede mnie – mruknął Ron, który w końcu uniósł głowę i podniósł się z pobladłą twarzą – Ona.. nie żyje.

- Niemożliwe – szepnęła Hermiona wciąż potrząsając dziewczyną – Tylko nie to, proszę.

- Nic już nie zrobisz – powiedział łagodnie Draco, kucając przy ukochanej by spojrzeć na nieżywą bliźniaczkę – Granger, podnieś się.

- Zabierzemy ją ze sobą – powiedział Teodor, również klękając przy gryfonce, a później ostrożnie biorąc na ręce bezwładne ciało – Zaniesiemy ją do Wielkiej Sali.
Harry patrzył jak Hermiona w końcu wstaje, pozwalając się złapać Draconowi za rękę i pociągając kawałek dalej. Vincent z ową Nayą, stanęli zaraz za jasnowłosym ślizgonem a Ron wbijał wzrok przed siebie.

- Idziemy – zakomenderował, popychając wszystkich do wyjścia. Ruszyli całą grupą, wydostając się na zewnątrz i szybko kierując w stronę Wielkiej Sali. Harry dziwnie się czuł idąc tymi korytarzami w takim gronie i w takiej sytuacji. Postacie z obrazów zniknęły tak samo duchy oraz uczniowie. Jedynie ich kroki przecinały ciszę oraz cichy głos Teodora, który uspakajał Hermionę. Zielonooki skrzywił się, wiedząc co dobija jego przyjaciółkę. Jedna z bliźniaczek zginęła na początku zeszłego roku na polance i tego dnia Hermionę z Nottem połączyła więź, więc tym bardziej winiła się za śmierć i drugiej siostry.

Wielka Sala wyglądała jak zawsze. Cztery duże stoły, unoszące się wokół świece oraz magiczne sklepienie ukazujące gwiazdy. Kiedy przeszedł przez drzwi poczuł się chwilę jak zawsze. Jakby miał usiąść na swoim miejscu, zjeść śniadanie i spieszyć na lekcje. Jednak teraz nie było tak głośno. Wraz z ich wejściem zapanowała dziwna cisza. Zobaczył jak Minerwa McGonagall przestaje dyskutować z profesor Sprout, a również pozostali nauczyciele wbijają w niego wzrok.

- Bazyliszek – drgnął, gdy Hermiona w końcu się odezwała. Napotkał brązowe spojrzenie pełne determinacji oraz zmęczenia, gdy w końcu wzięła się w garść. Zerknął na jej torbę, z której wyciągnęła trzy kły oraz przebity nimi pucharek.

- Nieźle, stary – pochwalił Rona, który był pomysłodawcą całej akcji z pójściem do Komnaty Tajemnic. Teodor, który zaniósł ciało martwej uczennicy do grona nauczycielskiego znów do nich dołączył, obejmując odruchowo gryfonkę.

- Ktoś ma ochotę? – zaproponował, wskazując diadem, który ściskał Draco – Malfoy?

- Ja? – wydawał się szczerze zaskoczony, ale gdy podali mu kieł bez namysłu wbił go w diadem. Rozległ się głośny zgrzyt, a cała sala zadrżała, gdy cząstka duszy Voldemorta się rozpadła na kawałki.

- Fajne uczucie, co? – uśmiechnął się krzywo, łapiąc pełne satysfakcji spojrzenie ślizgona, który ochoczo mu przytaknął.

- Potter! – nauczyciele zmierzali ku nim, a on znów poczuł przypływ adrenaliny. Rzucił okiem na przyjaciół, wzdychając ciężko.

- Pora zaczynać…

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Hermiona wcale nie czuła żalu do Patil, że tak głupio się poświęciła dla Rona. Nie czuła żalu o to, że poniekąd to z jej winy zginęła druga siostra. Nie, czuła żal do tych uczniów, którzy stanęli przeciwko nim i nie wahali się zabijać. Nie pomyślała nawet przez sekundę, gdy zabiła tamtego chłopaka. I czuła żal, że nawet nie miała poczucia winy.

- Pani profesor, proszę wybaczyć, ale mam kilka spraw – oderwała wzrok od rozwlaonego diademu, który wciąż leżał na ziemi, zniszczony przez Draco i przeniosła go na przyjaciela, który ruszył ku nauczycielom by spotkać się z nimi w połowie drogi. Bez namysłu podążyła za nim, widząc kątem oka, że Ron, Draco i Teo robią to samo. Grono nauczycielskiej zamarło, gdy Harry minął ich bez słowa, zamiast tego wskakując na podium, gdzie zwykle stawał Dumbledore.

- Wróciłem – powiedział, unosząc obie ręce, gdy wybuchło zamieszanie. Zaskoczyło ją, że na ten gest zapanowała cisza. W końcu pokonała ostatnie dzielące ich metry, stając za przyjacielem na podium. Ron zajął jego drugą stronę, a gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęli się krzywo.

- Voldemort szykuje się do ataku – odezwał się znów, prostując i unosząc lekko brodę – Właśnie teraz zbiera siły pod murami Hogwartu. Śmierciożercy nie będą litościwi. Będą zabijać i torturować każdą napotkaną osobę. Będą zabijać waszych przyjaciół, wasze rodziny… osoby przy których właśnie stoicie. Które znacie bądź nie, które lubicie czy nie przepadacie.. które kochacie. Zabiją wszystkich, bo ich celem jest zniszczenie. Chaos. Ja. – urwał na chwilę, marszcząc brwi, gdy przez tłum przeszedł szmer – Możecie mnie wydać. Mówiąc szczerze, to najlepsza wasza opcja, ale…

- Nie uciekniesz tak łatwo od nas, Potter – parsknął Zabini, przewracając oczami – Musisz jeszcze pożyć, słońce, i poczarować swoim Wybawicielskim tyłkiem kilka osóbek.

- Astoria by nas zabiła, gdybyśmy cię wydali – dorzucił pod nosem Ron, wywracając oczami – A zaczynaliśmy się dogadywać.

- Nikogo nie namawiam do walki.. roczniki od piątego w dół nie będą brać w ogóle udziału – pokręcił głowę, kiedy kilka osób zaprotestowało – Nie mamy zbyt dużo czasu, a ja tak naprawdę nie wiem co wam powiedzieć. Bo co zabrzmi szczerze i prawdziwie, gdy nasze życie obracają się o sto osiemdziesiąt stopni?

- Prefekci wszystkich domów mają sprowadzić uczniów do lochów, gdzie za pomocą sieci Fiuu zostaną przetransportowani – Hermiona zrobiła krok do przodu, gdy Harry się wycofał – Pozostali, którzy nie chcą brać w tym udziału niech pójdą z nimi… a inni niech podejdą bliżej.
Zerknęła za siebie, gdzie Harry podawał właśnie Brown oraz Thomasowi mapę Huncwotów i kazał patrzeć czy bezpiecznie dotrą do lochów. Zapanował na chwilę chaos, gdy prefekci zbierali swoich podopiecznych oraz otwierali wejście do Wielkiej Sali. Nauczyciele stanęli przy Wybrańcu, który rozpoczął z nimi zaciekłą dyskusje. Miała ochotę podejść by usłyszeć co było jej powodem, ale nagle wszyscy pokiwali na zgodę głowami. Profesor Zaklęć minął ją w popłuchu, mrucząc pod nosem listę czarów zabezpieczających. Tuż za nim biegła profesor Sprout z trzemy puchonkami.

- I skończyłaś jednak jako liderka.

- A ty jako niewolnik własnego serca – zauważyła, kiwając głową na siedzącą niedaleko rudzielców blondynki – Cieszę się, że cię widzę.

- Wierz mi, że ja bardziej – parsknął Charlie, wspinając się na schodki obok niej i lekko ją obejmując – Nie mogę.. nie chce mi się nawet myśleć o tym co się zaraz wydarzy.

- Przerażające – zgodziła się, przesuwając wzrok na przybyłych właśnie pozostałych członków z Zakonu Feniksa. Wszyscy kroczyli w kierunku Harry’ego, który dopiero co uwolniony od nauczycieli, rozmawiał z Nottem i Malfoyem.

- Chłopiec z blizną ma urwanie głowy, co – mruknął, rzucając na nią okiem – Obiecaj, że wszystko będzie dobrze, Hermiono.

- Wszystko będzie dobrze – powiedziała stanowczo, obejmując go, ale odskakując, gdy zadrżały posadzki Sali. Obejrzała się przez ramię, napotykając wściekle zielone oczy, które zirytowane wpatrywały się w kilku aurorów.

- Nie mam teraz czasu – wysyczał Potter, pewnym krokiem przemierzając salę w przeciwnym kierunku – Nie przeszkadzajcie mi teraz… teraz idźcie do Her i Rona!

- No pięknie – mruknęła, gdy kilku czarodziei posłusznie skierowało się ku niej. Charlie z szyderczym uśmieszkiem oddalił się do rodziny, a Ron z Blaisem zjawili u jej boku.

- Chłopcy poszli uspokoić ostatni raz naszego Bohatera – oświadczył jej Zabini, ignorując kilka pytać członków Zakonu – Jak myślisz ile to będzie trwać?

- A co spieszy ci się gdzieś? – parsknęła, rzucając mu krzywe spojrzenie.

- Zastanawiałem się tylko czy opłacało mi się nabywać bilety na najbliższy koncert, skoro to się może trochę przedłużyć… ile zwykle trwa taka walka?

- Jesteś szurnięty – stwierdzili jednocześnie Hermiona z Ronem.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Kiedy Harry wyszedł z Wieży Gryffindoru nie zdziwił się napotykając czekających na niego ślizgonów. Teodor stał przy oknie, obserwując ciemniejące niebo, a Draco siedział pod ścianą, podrzucając do góry zielone jabłko.

- Czuję się dziwnie – powiedział, gdy w końcu zgodnie ruszyli korytarzem. Nott rzucił mu rozbawione spojrzenie, ale Draco wciąż milczał. Harry szedł spokojnym krokiem, mając wrażenie, że znów jest małym chłopcem przemierzającym tą drogę wiele razy. Że ma u boku swoich przyjaciół i wraca z zajęć.

Zamiast tego kroczył na spotkanie własnej śmierci.

Kiedy wyszli na schody przed Hogwart, zatrzymał się na chwilę. Przed nim roztaczał się przerażający niesamowity widok. Nie do zapomnienia. Całe błonia zapełnione młodymi, jak i dorosłymi czarodziejami. Uczniów zepchnięto bardziej do środka, a Zakonnicy wraz z aurorami zajęli pierwsze szeregi. Kilka kamiennych figur oraz rycerze zamykało szyki, a do jego uszu dotarły szeptu o profesor McGonagall. Znów nie zaskoczyło go, że Hermiona oraz Ron stoją na ostatnim schodku. Ale towarzysząca im osoba była radosną niespodzianką.

- Myśleliście, że odpuszczę sobie całą zabawę?
Objął dziewczynę, ściskając ją mocno i czując jak wszystko nagle staje się spokojniejsze. Jego serce zwolniło, a oddech unormował się.

- Tylko bądź cała i zdrowa za parę godzin – poprosił, całując ją czule w policzek oraz oddając w objęcia ślizgonów.

- Naszym celem jest wąż – Pansy zasalutowała, wdając w cichą rozmowę z Zabinim, który do nich dołączył.

- Mam nadzieję… - umilkł, zerkając na wpatrzoną w niego Hermionę oraz zamyślonego Rona – Że po tym wszystkim w końcu odpoczniemy.

- Na pewno coś się wymyśli – parsknęła gryfonkę, przytulając ich obu na raz. Kiedy ich wypuściła, Harry nie mógł opanować ucisku w gardle oraz rosnącej obawy czy staną jeszcze raz całą trójką obok siebie.

- Ron… jesteś mi bratem – wyznał w końcu, ściskając przyjaciela, który wyszeptał by uważał i udał się na koniec, gdzie ustalili będzie wraz z uczniami. Został ich strategiem sił Hogwartu, więc jego miejsce było z nimi.

- Czuję jakby to był film – usłyszał szept Hermiony, gdy ruszyli między szeregami żołnierzy na przód. Harry powstrzymał się przed histerycznym śmiechem, przyznając jej rację. Kiedy szedł jako pierwszy, widział jak obracają się ku nim. Niektórzy wyciągali ręce by go dotknąć, pobłogosławić, życzyć szczęścia. Widział mnóstwo spojrzeń pełnych obaw oraz nadziei. Po jego prawej stronie kroczyła Hermiona, a po lewej Draco. Wiedział, że za tą dwójką podąża Teodor z Blaisem oraz Pansy. Poczuł również, że Zabini i Parkinson zatrzymują się, ale reszta do końca poszła za nim. Stanął wraz z pierwszym szeregiem, ignorując krzyki kilku osób by się schował. 

To była jego wojna. Jego walka. Jego.

- Kocham cię – wyszeptał, kierując słowa do nieobecnej dziewczyny. Bezpiecznej.

- Draco…

- Wiem, Granger, wiem…
Harry zacisnął powieki, starając ignorować wszystkie głosy, które się żegnały i przyrzekały niestworzone rzeczy. Drgnął, gdy chłodne palce musnęły jego nadgarstek, a Draco pociągnął lekko.

- Potter… masz przeżyć, zrozumiałeś? – szare tęczówki błysnęły groźnie i troskliwie – Nie po to składałem Cię tyle razy w całość byś teraz miał.. się popsuć.

- To najpiękniejsze pożegnanie jakie słyszałem – mruknął, prostując, gdy ślizgon syknął na niego.

- To nie jest pożegnanie, kretynie, to jedynie ostrzeżenie – blondyn puścił go, unosząc różdżkę, gdy za osłoną chroniącą teren Hogwartu pojawili się pierwsi śmierciożercy – Masz przeżyć.

- Przeżyję – mruknął, wstrzymując oddech, gdy pierwsze zabójcze zaklęcia odbiły się od tarczy.

Teraz. Albo nigdy.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Hermiona słyszała jak w jej żyłach płynie krew oraz jak serce przyspiesza. Czuła, że jej oddech robi się cięższy, a mięśnie napinają. Widziała jak pierwsi śmierciożercy przedarli się w końcu przez zaklęcia ochronne, ale tak jak nakazał im Harry stali w miejscu. Ostatni raz rzuciła okiem na Teodora, którego ciemne oczy błyszczały entuzjazmem, nie odrywając od osłony.

- Kocham cię – szepnął Draco, gdy przeniosła wzrok na niego. Szare tęczówki jaśniały, gdy ich palce na chwile się splotły ze sobą.

- Kocham cię – powtórzyła, wracając spojrzeniem do przeciwników. Harry wciąż stał nieruchomo z przymkniętymi powiekami obserwując wrogów. Podskoczyła, gdy wysyczał w wężomowie kilka słów, a pierwsi wrogowie z wrzaskiem upadli na ziemię. Dopiero po chwili zrozumiała, że Wybraniec rzucił zaklęcie czarnomagiczne, które połamało kości czarodziejom. Widziała jak ich sojusznicy poruszają się niespokojnie. Kolejni wbiegali wolniej, niepewni czy nie czeka na nich kolejna niespodzianka.

- Głupcy – mruknął pod nosem Wybraniec, unosząc różdżkę i z rykiem godnym lwa ruszając przed siebie – Za Hogwart!

- Za Hogwart! – odpowiedziała równie głośno z pozostałymi ruszając za przyjacielem. Widziała jak Draco niczym cień Pottera staje za jego plecami by pilnować tyłów chłopaka. Czuła też obecność Teodora tuż obok siebie, gdy stanęli przed pierwszymi przeciwnikami. Nauczona już wcześniejszymi walkami nie czekała na jego atak, samej rzucając pierwsze zaklęcie. Cudem ominęła zaklęcie tnące, kucając i z nową energią rzucając klątwy zamrażające. W pewnym momencie śmierciożerca przeoczył jeden urok, upadając na ziemię. Nie czekając aż wstanie zaatakowała kolejnego, skupiając na walce. Eric zawsze twierdził, że za dużo myślała. Skupiała się na zaklęciach jakie znała, szukając najlepszych i najbardziej przydatnych. A liczył się instynkt. Musiała zaufać sobie i swojej magii. Oraz Teodorowi.

- Bombarda – krzyknął Teo, chwytając ją za rękę. Zmrużyła powieki, gdy biegnący ku nim śmierciożercy zniknęli pod gruzem sowiarni. Zerknęła na ślizgona, który wyszczerzył się do niej radośnie – Daj magii płynąć, H.

Więc pozwoliła. Nagle ona widziała oczami Teodora, a on jej. Wiedziała jakie chciał rzucić następne zaklęcie, kiedy zrobić unik, a kiedy zaatakować. Pozwoliła ich umysłom się połączyć, a magii zawirować. Kolejne pojedynki słabo pamiętała, przytłumiona ich siłą. Rzucała zaklęcia, pokonując co raz więcej przeciwników i zapominając o całym świecie. Kątem oka dostrzegła blond czuprynę Malfoya, który równie bardzo co Pansy pozwolił chwili się zatracić. Zabini tańczył gdzieś z własnym wrogiem śmiertelny taniec, chroniąc jednocześnie Ginny Weasley.

- Skup się – polecił jej Teo, zaczynając walkę z dwoma przeciwnikami na raz. Hermiona przytaknęła, nie dostrzegając teraz żadnego z ich przyjaciół. Nie rozpoznawała twarzy wokół, a niebo błyszczało od gamy kolorów zaklęć. Zieleń migotała dookoła, a kolejne ciała padały bezwładnie.

- HOGWART!

Hermiona zacisnęła zęby, gdy dowódca aurorów nakazał im odwrót. Zaskoczyło ją jednak, że i śmierciożercy zaczęli się wycofywać. Niechętnie, zabezpieczając wciąż tyły udała się truchtem do zamku, który był już dość naruszony. Weszła z grupką uczniów do Wielkiej Sali, gdzie chwilowo zgromadziła się połowa walczących.

- Och, siadaj w tej chwili – Blaise chwycił ją za rękę, ciągnąć do jakiejś ławki i sadzając. Po sekundzie poczuła pieczenie, gdy zaczął leczyć jej rany. Dopiero teraz zauważyła, że ma rozcięte udo oraz poszarpaną koszulkę na ramieniu. Oblizała spierzchnięte wargi, odnajdując wzrokiem Teodora, który już kroczył w ich stronę. Zdawał się jedynie lekko poturbowany, ale cały.

- Co z innymi? – zapytała, krzywiąc na własny zachrypnięty głos.

- Draco widziałem z Weasleyem przy Nevie i Lunie – zakomunikował im Teo, siadając obok i przesuwając po niej przenikliwym wzrokiem – Hermiono..

- Czego mi nie mówisz? – zmarszczyła brwi, czując jak strach powoli ją obezwładnia – Teodorze…

- Harry zniknął.












11 komentarzy:

  1. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
    Zaczęło się! Matko Bosko więcej, więcej! Czy tak czuje się narkoman?
    Pytanie, które wierci mi dziurę w brzuchu to: kto umrze?
    Stawiam, że Pansy. Mam nadzieję, że nie zostawisz Herm samej z brzuchem lub na odwrót.
    I boję się, że Teo zginie :(
    KH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, zaczynamy zakłady? :D Kto umrze, kto przeżyje!
      Nawet nie wiesz jak przykre jest pisanie ze świadomością, że to już ostatnie rozdziały :<

      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  2. Witam, witam i o z zdrowie pytam!
    Podobał mi się ten fragment z Astorią i Dudley'em - pokazywał go w całkiem innym świetle i dobrze. Natomiast fragment o śmierci ojca Ast, podobał mi się bardzo, co w sumie mogłaby być dziwne, ale wszyscy wiemy jaki był, a ona poczuła raczej ulgę, no i wiadomo, znalazł się sposób na obejście tej umowy ślubnej!
    Tylko zastanawiam się, czemu podali to w telewizji?
    I buhahahahhaha wreszcie się doczekałam na Raphaela!
    Jak się tylko skapnęłam, że ten fragment będzie z nim, to się zaczęłam zastanawiać nad tym co teraz z nimi będzie, ale wydawało się wszystko w porządku, natomiast dalej... no wiesz co, myślałam, że Mili to było coś co zaskoczyło mnie najbardziej, a teraz wydaje mi się, że wiem co miałaś na myśli pisząc, że Raphael to Raphael i jest skomplikowany. To było coś i brawa ci za pokazanie takiej pokręconej postaci. Szkoda tylko w sumie tej Layli i Maxa, ale z drugiej strony jest wojna są i ofiary, nie? A ja jestem soł eksajting że ona go jednak kocha, chociaż to ich niszczy, ale może i naprawić.
    "Cefeusz?" Jak to na religii czytałam, to aż ksiądz się spojrzał, bo tak parsknęłam śmiechem.
    O Merlinie złotuchny, to już się zaczyna. A to znaczy, że już zaraz koniec!
    Nadeszła chwila, w której każdy coś sobie wyznaje i fajnie było przeczytać, że Ron i Draco się zakumplowali.
    I to jak wszyscy schodzili się, żeby walczyć.
    "Za Hogwart!" <3
    Astorii to raczej tam nie będzie? Oj wścieknie się wiedźma, że jej nie zaprosili.
    Skoro Marcus i Mili nie żyją (bo rozumiem, że on też raczej nie przeżył upadku z tego klifu) to kto się zajmie dzieckiem? Zdążyli w ogóle wymyślić mu/jej (zabij, nie pamiętam) jakieś imię?
    No i mam nadzieję, że skoro w prologu napisałaś, że Draco opowiada dzieciom ich wielką historię, to jednak będzie dobrze i wnioskuję, że przynajmniej Draco, Hermiona, Harry, Ron, Blaise i Astoria (no bo mowa o pani Potter haha) przeżyją. O Teo też się chyba nie martwię, a Nate no cóż jego stan się poprawiał. Pansy chyba też, bo to o Raphaela jakoś tak się martwię bardziej... (oj tak, kocham go :)), a Pans miała mu coś obiecać...
    Kończę już swoje wypociny i pozdrawiam bardzo,
    Kitty


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tatuś Astorii umarł jak wielu mugolów i jego zdjęcie pojawiło się wraz innymi zabitymi. U mugoli panuje również chaos, bo nagłe morderstwa wzbudzają przerazenie :D
      Nie, dziewczynka nie dostała imienia i jest pod opieką tymczasowo mamy Blaise'a. Wszystko się już wyjaśni, obiecuje!
      Kitty, każdy Twój komentarz to niezły kop motywacji i czytam je po kilka razy!
      Kochana, mam nadzieję, że się nie rozczarujesz (i mi wybaczysz),
      Lupi♥

      Usuń
    2. Ooo, zaczynam się martwić o losy pewnych osób...

      Usuń
  3. zaczynam się bać :( a tak po za tym to super :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też :D to końcówka, a marzy mi się udane zakończenie z satysfakcjonującym uśmiechem a nie rozczarowaniem :D

      Ściskam,
      L♥

      Usuń
  4. Kochana Lupi,
    Mimo że się nie znamy nie umiem się oprzeć stwierdzeni, że jesteś dla mnie bratnią duszą. Każdy Twój rozdział w jakiś sposób ukazuje nam Ciebie, Twoje spojrzenie na świat, poczucie humoru, chęć trzymania w napięciu – czy Ty, Lupi, jesteś na co dzień tak złośliwa? :D I uwielbiam Cię. Nie tylko tą historię, ale Ciebie jako autorkę. Niektórzy mogą narzekać, że to tylko 1 rozdział w miesiącu, ale przepraszam bardzo JAKI DŁUGI. A wciąż za krótki ;< czytam Twoją historię od początku, a jednak nie komentowałam. Wybacz mi. Teraz, gdy zmierzamy do końca nie umiem powstrzymać wzruszenia oraz obaw, że koniec jest bliski. Nie chcę by nadszedł koniec. Oznaczać będzie nie tylko zakończoną – mam nadzieję na happy end – historię, ale i podróż w jaką nas zabrałaś. Twoi bohaterowie są cudowni. Każda z nas może z łatwością odnaleźć się w ciele Hermiony – nie pięknej jak bogini, zaokrąglonej gdzie trzeba, długongiej modelki – a zwykłej nastolatki z kompleksami. Każde z nas marzy teraz o takim przyjacielu jakim jest Harry – cóż mówiąc szczerze po raz pierwszy pokochałam tą postać na tyle by ustawić go na 1szym miejscu wrac z Draco. Przyjaźń między nimi jest niesamowita i zazdroszczę Ci oraz Twoim przyjaciołom, bo domyślam się skąd jest inspiracja. Więzy i relacje jakie między nimi stworzyłaś… niesamowita. Gdy Milli umarła – NIE WIERZĘ – popłakałam się. dosłownie zaczęłam płakać. Była taką ostatnią niewinną istotą z nich wszystkich i zginęła. Nie mówiąc o cudwnym Blaisie, Astorii, Raphaelu (czemu lecę na pscyholi?!). i … PANSY ORAZ TEODOR. Skrycie liczyłam, że to się tak skończy. Że ta dwójka coś do siebie poczuje. Proszę, błagam, pozwól im dożyć chociaż jednego pocałunku. Nic więcej… jeden pocałunek! Pansy jest mroczna i to bardzo, co mnie przeraża, bo ukazuje demony w nas skryte, a jednocześnie jest tak ludzka. Zagubiona i niepewna. A Teodor, och na wszystkie hipogryfy, nie mogę przestać rumienić się przy każdym fragmencie o nim. Kocham go chyba nawet bardziej niż Harry’ego i Draco!
    Na koniec chciałam Ci bardzo podziękować. Tobie oraz niezapominajmy Twojej becie, za to, że nas wciągnęłaś w tą bajkę. I pozwalasz nam czytać genialne pomysły. I że możemy się oderwać na 20min ze zwykłego świata w ten. Pełen magii.
    Z ciepłem oraz szerokim uśmiechem Cię ściskam,
    KerstieMalfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatkało mnie. Tak całkowicie, totalnie zatkało. Nie wiem co odpisać by było spójnie.. Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję. Czytam ten komentarz i czytam i.. nie pomyliłas bloga, haha? :D
      Jeden z lepszych prezentów na święta!
      Ściskam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń