Cześć!
Jak mijają Wam wakacje? Mi bez internetu i zasięgu, co jest ciekawą odmianą. Mogę się pochwalić, że matura zdana! Co za ulga! W końcu mogę spać spokojnie!
Tak, tak, a gdzie Dramione spytacie? W następnym będzie więcej niż tu.
A teraz życzę zabawy z czytaniem (jest rozdział dłuższy niż zwykle!)
Ściskam,
Lupi♥
PS. Nie zajęłam pierwszego miejsca, ale bardzo Wam dziękuję za głosy i wsparcie! Sama nominacja była ogromnym wyróżnieniem! <3
Było
ciemno.
Było
ciemno i zimno. Chłód przenikał przez gruby materiał płaszcza oraz mroził jego
wychudzone ciało. Najpierw zdrętwiały mu palce u rąk, a potem u nóg, gdy buty
ze smoczej skóry przestały je chronić. Woda otulała go z każdej strony,
wywołując każdym muśnięciem na gołej skórze dreszcze. Przymknął na chwilę
powieki, biorąc drżący oddech przez półotwarte, zsiniałe usta. Język był suchy
oraz obrzmiały jakby równie zesztywniały co ramiona. Włosy unosiły się w wodzie
wokół jego głowy tworząc wokół niej jasną aureolę. Ciemne wzburzone głębiny
przyciągały go coraz bardziej, ale nie czuł strachu przed zatonięciem. Był
gotowy.
Woda
szumiała uspokajająco. Lubił ten dźwięk. Pozwalał mu odciąć się od
rzeczywistości. Kąciki warg uniosły się ku górze, gdy kolejna fala zalała mu na
sekundę twarz.
- Draco, Draco!
Otworzył oczy, gdy chłodne
kropelki opadły na jego policzki. Uśmiechnął się szelmowsko, gdy na tle
błękitnego nieba ukazała się roześmiana twarz Pansy. Czarne pukle przykleiły
się do jej czoła, a błyszczące, brązowe oczy migotały radośnie.
- Przekonał cię? – zapytał,
zerkając okiem na nurkującego kilka metrów dalej Blaise’a. Parkinson
przytaknęła powoli, obracając się i spoglądając na odległą willę wakacyjną
Malfoyów. Znów przyjrzała się sobie by na koniec wbić przenikliwe spojrzenie w
niego.
- Naprawdę nie jestem pewna
czy to dobry pomysł – westchnęła, zagryzając wargę. Draco zmarszczył czoło,
wiedząc że nie martwi ją reakcja jego rodziców na tak „beztroskie” zachowanie
młodej damy, którą była, a własnego ojca. Zgrzytnął zębami na myśl o
przyjacielu Lucjusza, który karcił Pansy za najmniejsze przewinienia. Nie
siedzi wystarczająco prosto, odsłania zęby w uśmiechu, nie upięła włosów w koka
do obiadu. Co by powiedział na wieść, że arystokratka dała się namówić chłopcom
na kąpiel w jeziorze? Co by zrobił widząc jak cienki materiał letniej sukienki
Pansy przykleił się do jej piersi, brzucha i ramion, gdy za namową Zabiniego
wskoczyła do wody?
- Nie skrzywdzi ci, Panny,
nie tutaj – zapewnił, wyciągając obie ręce do przyjaciółki – Nie ma go tu. A co
się wydarzy przez najbliższe dni pozostanie z nami. I tylko nami.
- Nie umiem pływać –
mruknęła, wsuwając drobne dłonie w jego i pozwalając się przyciągnąć. Woda
sięgała jej do bioder, ale nawet teraz drżała ze strachu – Draco?
- Nie pozwolę ci utonąć, Pans
– wyszeptał do jej ucha, pociągając głębiej i delikatnie uśmiechając – Ufasz
mi?
- Bardziej niż sobie –
powiedziała bez namysłu, sprawiając że srebrne oczy blondyna błysnęły
szczęściem – Tylko nie zaczynajmy od zanurzania pod wodę, dobrze?
- Zaczniemy od unoszenia się
na niej – zaśmiał się, układając ostrożnie przyjaciółkę na plecach. Przesunął
filuternie palcami po jej ramionach, chwytając na koniec mocniej biodra i
pociągając je wyżej. Zauważył delikatny rumieniec zdobiący policzki trzynastoletniej
dziewczynki, która parsknęła śmiechem na grymas zadowolenia Draco – Oddychaj
głęboko, Pansy. I pływaj.
- Nigdy nie przypuszczałam,
że to może być tak przyjemne – stwierdziła piętnaście minut później, gdy
unosili się na plecach na środku jeziora. Draco uśmiechnął się z zadowoleniem,
ściskając w odpowiedzi mocniej jej ręce. Ich głowy opierały się o siebie, a
palce mocno trzymały, gdy ułożeni w przeciwne kierunki pływali swobodnie.
Usłyszał westchnięcie Pansy, gdy błękitne niebo przeciął klucz czarnych ptaków.
Świat znikał, słyszeli jedynie szum pobliskich wierzb, zapach kwiatów i łagodne
bujanie wody.
- Nie bój się – parsknął, gdy
mocniejszy podmuch sprawił, że woda zalała na chwilę ich twarze – To nic.
- Nie boję się – powtórzyła
twardo, rozluźniając trochę uścisk ich dłoni – Tylko mnie nie puszczaj.
- Nigdy cię nie puszczę –
obiecał, wiedząc że to nie było przyrzeczenie jedynie na ten dzień. Nie opuści
boku Pansy po kres ich życia. nie puści jej.
-
Nigdy cię nie puszczę – nie był pewny, czy w ogóle wypowiedział te słowa, czy z
jego gardła wydał się jakikolwiek dźwięk. Gdy otworzył powieki tym razem nie
zobaczył uśmiechu Pansy, błękitnego nieba. Tym razem unosił się sam na środku
wody. Tym razem nie ściskał szczupłych dłoni Pansy w swoich. Nie czuł słodkiego
zapachu kwiatów matki a jedynie odór śmierci. Nie czuł ciepłych promieni
słońca, a zimny wiatr. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, a na środku migotała
czaszka z wężem. Na pewno gdyby miał chociaż trochę sił skomentowałby tą kpinę
od losu ironicznie. Ale nie miał już sił.
Już
nie mógł powstrzymać się od szczękania zębami.
Już
nie był pewien jak długo utrzyma się na powierzchni.
Już
wiedział, że tym razem koniec zbliża się szybko, szybciej niż to zaplanował.
-
Hermiona.
Jedna
dziewczyna.
Jedna
dziewczyna, która obróciła jego świat do góry nogami.
Jedna
dziewczyna dla której był naprawdę gotów poświęcić własne szczęście.
Jedna
dziewczyna, której imię chciał posmakować ten ostatni raz nim zamknie oczy.
-
Przepraszam.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
I
wtedy zapadła ciemność.
24
godziny wcześniej…
Biegła
szybciej niż podejrzewała, że potrafi. Ostre gałązki uderzały ją po policzkach,
rozcinając delikatną skórę i drażniąc ją. Ale nie zatrzymała się. Hutz zawsze
krzyczał, gdy zwalniała na ostatnim odcinku. Teraz też nie miała zamiaru znosić
jego ostrych komentarzy, które były bardziej motywujące niż nieprzyjemne.
Skrzywiła się, gdy stopa poślizgnęła się na mokrej ziemi, wykręcając boleśnie.
-
Zbyt łatwo się nam wymykasz, szmato.
Nie
powstrzymała uśmiechu, słysząc wściekły głos goniącego ją mężczyzny.
Przeskoczyła nad zwalonym drzewem, a potem zmieniła kierunek biegu. Przykucnęła
za dużym krzakiem, przysłaniając usta i nos dłonią by stłumić ciężki oddech.
Rozprostowała ostrożnie zaciśnięte do tej pory palce na różdżce, która ciążyła
jej bardziej niż wcześniej. Przesunęła się w głąb cienia, wyglądając zza gałęzi
na polanę, na którą wyszło trzech mężczyzn.
-
Kurwa, chyba znów uciekła – przeklął najwyższy, marszcząc czoło i machając w
gniewie ręką – Suka zabiła Martina i Willsa.
-
Carrow się wkurzy, to już piąty raz – mruknął najmłodszy z trójki, rozglądając
wokół z podejrzliwością – A gdy nasz Lord się dowie..
-
Nie dowie. – burknął jasnowłosy Joseph, przymykając powieki – Złapiemy ją. I
zabijemy.
-
A jak chcesz to zrobić? – zapytał z kpiną najwyższy, rozkładając ramiona – Mamy
problem. Duży problem i..
Zamarła
tak jak śmierciożercy na głośny trzask złamanej gałązki. Zerknęła pod siebie,
gdzie kolano właśnie zahaczyło o krzak, psując dobre miejsce w ukryciu. Uniosła
głowę, wiedząc już, że tym razem nie pójdzie tak łatwo. Przymknęła na chwilę
powieki, prosząc wszystkich starożytnych czarodziei o wsparcie i opiekę, a
potem ostrożnie przesunęła się dalej. Obserwowała z uwagą jak dwóch
śmierciożerców zakrada się od tyłu, a trzeci zmierza w tym samym kierunku co
ona.
Liczy się idealny moment,
rozumiecie? Musicie wymierzyć chwilę ataku co do sekundy, jeden nie przemyślany
błąd i jesteście martwi. Rozumiecie? Nogi ugięte, broda do klatki i mocny cios.
Bez myślenia. Instynkt.
-
Instynkt – powiedziała bezgłośnie, oblizując spierzchnięte usta i biorąc
ostatni wdech. Kiedy jasnowłosy był niecały metr od niej, przygotowała się zgodnie z poleceniem Hutza odrzuciła wszystkie myśli, robiąc szybki skok i
przykładając różdżkę do karku mężczyzny. Zgodnie z przewidywaniami ten
odepchnął ją, obracając i chwytając za nadgarstek. Nie powstrzymała uśmiechu,
rzucając szybkie zaklęcie wyciszające a sekundę później z prędkością kobry
wysuwając zza paska sztylet i wbijając go w krtań śmierciożercy. Mężczyzna
zadławił się, wydając przy tym najdziwniejszy dźwięk jaki słyszała, a po chwili
opadając na ziemię. Odgarnęła z czoła kosmyk włosów, zerkając za siebie na
pozostałą dwójkę, która właśnie stała przy krzaku, za którym wcześniej się
schowała. Schyliła się, wyciągając spod nieruchomego już śmierciożercy ciężki,
czarny płaszcz i nakładając go na siebie. Ciało zakryła zaklęciem Kameleona, a
maskę umieściła na własnej twarzy. Los jej sprzyjał, gdyż na oko mieli podobny
wzrost.
-
Kieran, w porządku?
Uniosła
rękę w niedbałym geście, stając w cieniu drzew i przyglądając dwóm towarzyszom.
Serce waliło w jej klatkę równie mocno co podczas biegu, ale teraz adrenalina
była słodsza.
-
Musi być gdzieś blisko – mówił dalej najmłodszy, zrzucając z głowy kaptur i
zsuwając maskę mimo karcącego wzroku ich lidera – Nie mogła tak wyparować!
-
Oczywiście, że ta suka tu jest – przytaknął najwyższy, rozluźniając się, gdy
zza linii drzew wyszło pięć postaci. Ona sama wstrzymała oddech, gdy nowi
śmierciożercy stanęli przy niej, pytając czy złapali „szmatę”.
-
Nie mogła uciec daleko – przytaknął spokojnie najstarszy rangą mężczyzna,
wzruszając ramionami – Jakieś spostrzeżenia?
-
Powiedzieliśmy wszystko – mruknął najwyższy, zerkając na nią po chwili –
Kieran?
-
Byłeś najbliżej, widziałeś coś? – zapytał nowy lider, robiąc krok w jej stronę
– Znamy ją?
-
Odpowiedz, gdy zadaje ci pytanie – syknął jeden z młodszych śmierciożerców,
szturchając ją w bok – Kieran…
-
Powiesz coś, chłopcze? – warknął, zdenerwowany nieposłuszeństwem mężczyzna
krzywiąc paskudnie – Czy mam cię ukarać?
-
Pieprz się – prychnęła, unosząc różdżkę i robiąc krok w tył – Avada Kedavra!
Chwilę
później polana rozświetliła się od rzucanych zaklęć. Zmrużyła powieki,
utrzymując wokół siebie tarczę i odpowiadając równie zajadle. Wiedziała, że tym
razem wpakowała się w większe kłopoty niż dotychczas. Zazwyczaj udawało jej się
podejść jednego bądź dwóch lizodupów Czarnego Pana. Dziś jednak próżnie
zaatakowała zbyt blisko ich obozu, zabijając dwóch nosicieli złotych masek.
Srebrne przestały ją już zadowalać, ale złote…
-
Suka – warknął najwyższy z pierwszej grupy, gdy w trafiła zaklęciem dwóch
śmierciożerców rozbijając ich głowy na drzewach. Przyjrzała się pozostałej
czwórce, która mimo kilku obrażeń trzymała się lepiej. Ona sama traciła siły
chcąc utrzymać najsilniejszą tarczę jaką znała, a dodatkowo walcząc. Starała
się odszukać jakąś wskazówkę od Hutza, ale auror raczej nie zakładał
samobójczych ataków przeprowadzanych przez jedną osobę.
-
Żałosne – odpowiedziała równie kpiąco, unikając klątwy tnącej w ostatnim
momencie.
Czuła, że ze wcześniejszej rany sączy się coraz więcej krwi,
wyczerpując jej siły. Przesunęła wolną dłonią po brzuchu, krzywiąc delikatnie
na ostry ból. Machnęła ostatkiem sił różdżką, posyłając jednego śmierciożercę
na drugiego, a potem podpalając ich dziecinną klątwą. Nie obroniła się jednak
przed duszącym czarem, opadając na kolana i obcierając łokcie na ostrym
kamieniu. Czuła jak płuca zaczynają się domagać tlenu, a obraz zaczął wirować.
Zacisnęła powieki, zastanawiając jaką minę miałby ojciec na myśl, że ostatnią
rzeczą przed śmiercią jaką się martwiła była ostra reprymenda od Harry’ego.
Salazarze, przecież Potter by ją zabił, poćwiartował, ożywił i zakopał w
Zakazanym Lesie za taką głupotę!
-
I co, wywłoko, boisz się?
Skrzywiła
się, gdy ciężki czubek buta uderzył ją w żebra łamiąc co najmniej dwa na raz.
Opadła na plecy, wbijając paznokcie w szyję i domagając się powietrza. Kiedy
ostatni raz uchyliła powieki ujrzała lśniące gwiazdy na czarnym niebie,
odruchowo szukając gwiazdozbioru smoka. Draco zawsze był obok, nawet jeśli
dzieliły ich setki kilometrów.
Jeśli kiedyś umrę, to będę
szczęśliwy bardziej niż sądzisz. Pokolorowałaś moje życie, więc mój ostatni
oddech będzie ostatnim śmiechem.
Samotna
łza spłynęła po jej policzku, skrytym pod maską, gdy przed oczami stanął jej
blondyn ze swoim uśmiechem. Wyciągnęła do niego rękę, gotowa chwycić za dłoń i
pozwolić poprowadzić się tam, gdzie wybierze drogę.
Ufam ci, Draco…
Może
zabierze ją do letniej rezydencji, gdzie pierwszy raz skradł jej pocałunek? A
może do zimowego pałacyku w Austrii, gdzie Blaise i ona zakosztowali smaku
miłości cielesnej. Mogłaby na nowo zanurzyć się w licznych futrach na podłodze
przed kominkiem ze słodkim smakiem wina na podniebieniu.
Nigdy mnie nie puszczaj…
Poprosiła
go o to tak wiele razy. A on składał obietnicę równie często. I zawsze ją
dotrzymywał. Dlaczego teraz miałby tego nie zrobić? Przecież wystarczy, że
sięgnie po jego dłoń. Pozwoli płucom odpocząć, pozwoli powiekom opaść, a sercu
usnąć. To było proste.
To
jest proste.
Usypiała
w duszącym uścisku z drżącym uśmiechem na ustach, kołysana melodią wygrywaną
tak wiele razy przez Blaise’a na gitarze. Usypiała.
-
Nawet nie próbuj!
Nagle
obraz Draco zniknął, a kołysanka mulata zniknęła. Usłyszała wrzask swojego
wroga, który opadł na ziemię obok niej i czar duszący prysł. Uniosła ciężkie
powieki, starając się dosięgnąć dłonią do maski by uwolnić spod jej ciężaru.
-
Jesteś cała? – czyjeś dłonie pierwszy dosięgnęły srebrną maskę, zsuwając ją z
jej twarzy i pozwalając swobodnie oddychać. Opuszki delikatnie starły krew
ściekającą z kącika ust dziewczyny, gdy jej oczy na nowo łapały ostrość.
-
Co ty tu robisz? – wychrypiała, pozwalając się unieść do pozycji siedzącej.
Oparła się plecami o jego uda, gdy szybko rozdarł materiał na brzuchu by
zobaczyć ranę.
-
Ratuję cię jak zawsze, Raven – prychnął, a złote tęczówki błysnęły zza złotej
maski. Pansy przymknęła powieki, krzywiąc na ból, który poraził całe jej ciało,
gdy koniec różdżki młodego śmierciożercy oparła się o kraniec rany – Będzie
bolało.
-
W porządku – szepnęła, wbijając paznokcie w ziemię, gdy błysnęło słabym
światłem zaklęcie naprawiające szkody na jej ciele. Głuchy jęk wydobył się z
gardła, kiedy powstrzymywała wrzask. Opadła bezsilnie na nogi mężczyzny,
zamykając powieki i ostatnim co widząc, złote tęczówki wybawcy.
20
godzin wcześniej...
Zawsze
lubiła chodzić po lesie. Spacerować między drzewami. Pozwalać zniknąć światu.
Tylko ona i natura. Jednak tym razem ciemne puszcza wokół niej nie była
przyjazna. Drgnęła przestraszona, gdy gałąź w ognisku trzasnęła, a iskry
uniosły się ku ciemnemu niebu. Nachyliła się ku płomieniom, wyciągając
zmarznięte dłonie przed siebie i prosząc w duchu o szybki wschód słońca.
Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że to noc była ich przyjaciółką. To zmierzch
przypominał im o wędrówkach. Jednak dziś przeszli ponad sześć godzin drogi nim
znaleźli odpowiedni zakątek w ogromnym lesie. Harry nie chciał się zatrzymać
chociaż na przerwę, czując ciągły niepokój z powodu ich ostatniego wyskoku.
Dzisiejszy dzień ich wykończył fizycznie jak i psychicznie, gdyż Ron spowalniał
marsz. Nim wybiła czwarta rozbili namiot, rozpalili ognisko, zabezpieczając
wcześniej teren wokół nich odpowiednimi czarami. Czuła się spokojniej, gdy
oprócz jej zaklęć, Harry uzupełnił własnymi, a na koniec Astoria paroma
zabezpieczającymi.
-
Herm?
-
Przepraszam.. co powiedziałeś? – zamrugała, gdy przyjaciel usiadł na
przyciągniętym wcześniej konarze obok niej – Ron?
-
Leży, ale gorączka przeszła – odpowiedział spokojnie, zerkając na srebrny
pierścień, który trzymała od dłuższego czasu między palcami – Ładny.
-
Dziękuję – wymamrotała, odwracając wzrok i przesuwając opuszkiem po wypalonym
na nim napisie – Dostałam go wcześniej od.. od Draco – chrząknęła, chowając
twarz bardziej w szalik i rumieniąc delikatnie – To..
-
Pierścień rodzinny symbolizujący małżeństwo – dopowiedział rozbawiony gryfon,
wzruszając ramionami na zaskoczone spojrzenie – Wiesz, Erik od początku uważał,
że mimo głupoty niektórych tradycji.. powinienem uszanować dziedzictwo ojca i
troszkę poczytać. Na dodatek Astoria czasem opowiada ciekawe historie – zagryzł
wargę, przyglądając ściskanej obrączce – Draco Malfoy oświadczył się Hermionie
Granger.
-
Nie ja to powiedziałam – zauważyła, krzywiąc na jego szeroki uśmiech – Co cię
tak cieszy, Harry?
-
Wiesz, jedną z zabawnych tradycji wśród arystokracji jest prośba o rękę
wybranki. Oczywiście, większość małżeństw i tak jest ustawiona, ale kultura
wymaga od młodzieńca prośby o błogosławieństwo przyszłego, wspólnego życia –
zielone tęczówki zamigotały przebiegle, gdy się do niej przysunął – Co lepsze,
Draco mimo wszystko jest przywiązany do takich zasad, a że nie miał kogo innego
poprosić..
-
Poprosił cię o moją rękę? – Hermiona uniosła brwi zdumiona, podczas gdy Potter
powstrzymywał śmiech – Ale.. co?
-
Nie powiedział mi, że to zrobi teraz, wiesz jaki jest Malfoy – przewrócił
oczami z psotnym uśmiechem – Nawet prosząc mnie o coś musiał mi dokopać.
Jedynie zapytał czy jeśli nie dożyję końca wojny, to będę miał coś przeciwko
waszemu małżeństwu – Harry podniósł się, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy i
drżąc – Myślałem, że poczeka do końca tego wszystkiego…
-
Czyli co o tym myślisz? – zapytała niepewnie, spoglądając na szczupłą sylwetkę
Wybrańca krążącego wokół ogniska – Harry?
-
Nie, nie mam nic przeciwko – uniósł wzrok z ziemi na nią, podchodząc i kucając
przed. Chłodne palce chwyciły srebrny pierścień unosząc go na wysokość ich oczu
– Draco cię kocha. Wiem to ja, wiemy to my. Kocha cię i dlatego chciał poczekać
do końca.. byś w razie problemów nie została tak młodą wdową – skrzywił się na
widok bólu w ukochanych oczach, który wywołał nieprzemyślanie – Herm, skarbie,
to tylko takie gadanie. Widać Malfoy postanowił wciąż być wrzodem na moim tyłku
i przeżyć. Inaczej..
-
Inaczej nie trzymałabym tego? – dokończyła, pozwalając przyjacielowi nałożyć
łańcuszek z powrotem na szyję, ukrywając srebrny krążek pod bluzą i koszulką – Minęło
już tyle miesięcy, a on się nie odzywa. Myślisz, że wszystko w porządku?
-
To Malfoy – odpowiedział jakby to wszystko wyjaśniało, chociaż oboje wiedzieli,
że to nie oznacza nic – Jeśli wierzysz w niego równie silnie co on w ciebie,
to.. to powinnaś ufać, że żyje.
-
Wyglądał na tak zmęczonego – westchnęła, wspominając ich ostatnie spotkanie na
weselu Billa i Fleur. Nie mogła uwierzyć, że od tamtego dnia minęły już cztery
miesiące.
Cztery najdłuższe miesiące w jej życiu. Zdążyli opuścić mieszkanie
Syriusza, zmienić obozowisko z parę set miejsce, a co więcej wejść
niezauważenie do Ministerstwa Magii. Po tej właśnie wyprawie Ron złapał jakieś
paskudztwo, wypluwając niemalże przez kaszel płuca, a gorączka męczyła go od
dłuższego czasu. Hermiona z pomocą Astorii poiły go eliksirami zdrowotnymi,
które pozwalały mu nie opaść całkowicie z sił. Zerknęła przez ramię na namiot,
zastanawiając czy zdążył już przyjąć nocną porcję eliksiru.
-
Idź odpocząć, teraz ja posiedzę – Harry machnął ręką, wskazując jej ich namiot.
Nie protestowała tym razem, szybko wsuwając się do środka. Uśmiechnęła się na
widok siedzącego w głównym pomieszczeniu Rona, owiniętego w koce z kubkiem
gorącej herbaty w rękach. Przy nim siedziała Astoria ze skupioną miną
wybierająca odpowiednie eliksiry.
-
Zmarzłaś? – ślizgonka rzuciła na nią okiem, odgarniając brązowy lok z twarzy –
Dziś jest okropnie zimno. Nie moglibyśmy chociaż raz zostać tu jeden dzień
dłużej?
-
Jesteśmy najbardziej poszukiwanymi uciekinierami, As – mruknęła, siadając na
miękkiej kanapie i podciągając kolana pod brodę – Harry jest bardzo
niespokojny.
-
Harry jest niespokojny przez ten cholerny medalion – warknęła dziewczyna,
wskazując palcem na amulet wiszący na jej szyi – Ale chociaż coś mamy, co?
-
Jesteś najbardziej odporna na to cholerstwo, zołzo, czy to nie dziwne? – Ron
wyszczerzył się krzywo, unosząc brwi – Ach, w sumie macie z Sama-Wiesz-Kim
podobne charakterki..
-
Im bardziej chorujesz tym twoje żarty są głupsze – odparowała dziewczyna, ale
kąciki ust zadrżały w niepowstrzymanym uśmiechu – Wypij jeszcze to, ale przed
samym snem.
-
Wypiję – burknął rudy, sięgając po swoje radio i szukając odpowiedniego
sygnału. Hermiona podniosła się powoli, przechodząc za Astorią do aneksu
kuchennego, gdzie ślizgonka oparła się ciężko o szafki i wzięła głęboki wdech.
-
Możesz mi dać go teraz ponosić – wymamrotała Hermiona, gładząc przyjaciółkę
uspokajająco po plecach – Wiem, że to nie jest dla Ciebie takie proste jak
starasz się udawać.
-
Nie, to nie to, H – mruknęła ślizgonka, prostując i sięgając po szklankę z
czystą wodą. Gryfonka przyglądała się zielonookiej, która szukała czegoś na
półce – Widziałaś gdzieś może te suche obwarzanki?
-
Pakowałam przed naszą wyprawą kilka opakowań – stwierdziła Hermiona,
przewracając oczami – Sprawdź w dolnej szufladzie.
-
Są – Astoria uniosła łup do góry, otwierając sprawnym ruchem i sięgając po garść.
Hermiona przyglądała się jak z apetytem je, a później popija ciepłą herbatą.
Oparła się wygodniej o szufladę zastanawiając czy kiedykolwiek pomyślałaby jak
silna jest arystokratka. Już od dłuższego czasu była ich filarem, spoiwem.
Nigdy nie wpadała w panikę jak Ron, nigdy nie kłóciła się jak ona z Harrym.
Zawsze była najspokojniejsza i zawsze umiała dotrzeć do upartego Wybrańca.
Hermiona nie wyobrażała już sobie bycia z tą dwójką samotnie. Wszyscy mieli już
powoli dość bezustannej wędrówki w poszukiwaniu horkruksów.
-
Myślisz, że w Hogwarcie wciąż jest tak strasznie? – Hermiona zadrżała na
wspomnienie przerażonej Milli, która zdawała im relacje po pierwszych dwóch
miesiącach szkoły. Dzięki pomysłowości Harry’ego mogli porozumiewać się z
Millicentą, Zabinim i Ginny poprzez lusterka Syriusza i Jamesa. Zdawali sobie
relację raz bądź dwa na trzy tygodnie, a opowieści trójki uczniów były..
przerażające. Jednak Ginny zapewniła ich, że wraz z Nevillem aktywowali Gwardię
Dumbledore’a.
-
Myślę, że mało im się uda zdziałać bez ponoszeni kar za to co robią.. – Astoria
oblizała wargi, wzdychając cicho – Milli i Blaise są w lepszej sytuacji, ale
Ginny… nie powinna się wychylać.
-
Martwisz się o nią? – nie powstrzymała delikatnego uśmiechu na widok skwaszonej
ślizgonki, która przewróciła oczami.
-
Nie jestem jej bliską koleżanką, fakt – powiedziała w końcu, zastanawiając się
– Jest jednak ważna dla Harry’ego.. może zbyt ważna, ale nic na to nie poradzę,
prawda? Jeśli zginie Harry będzie zdruzgotany, więc mimo niechęci na widok tych
błyszczących oczu, które wbija w mojego chłopaka.. tak. Wolałabym żywą Ginny
niż martwą.
-
Jakie piękne, wzruszające i szczere wyznanie – zachichotała Hermiona,
pozwalając Torii opuścić ją. Dobrze wiedziała, że wybierała się do swojego
ukochanego by namówić go o dłuższy postój. Ona sama wróciła do Rona, który
wpatrywał się w sufit słuchając Potterwarty.
Cztery
miesiące.
Cztery
miesiące temu Pansy i Teodor ruszyli w przeciwnym kierunku niż oni. Dwójka
arystokratów miała zająć się zdobyciem informacji o ich wrogach i zmniejszeniu ich populacji bez zbędnego narażania się z tego co powiedział jej Nott, Pansy
nazbyt chętnie w to się zaangażowała. Wymykała się nocami by toczyć samotną
krucjatę przeciwko wrogom.
Cztery
miesiące temu Milli, Blaise i Ginny powrócili do szkoły by pilnować pozostałych
uczniów mieli zapewnić bezpieczeństwo młodszym oraz w razie konieczności pomóc
im z dostaniem się do środka. Podobno Carrowie lubowali się w karaniu małych
gryfonów, jak i torturowali starsze roczniki.
Cztery
miesiące temu Marcus rozpoczął przyspieszony kurs aurorski, a teraz wraz z
innymi członkami Zakonu Feniksa zwalczał wroga. Nie mieli z nim bezpośredniego
kontaktu, ale Gloomy był w stałym kontakcie ze swoją młodą żoną.
Cztery
miesiące temu rozpoczęła się ich przygoda. A póki co zdobyli jeden horkruks,
chorobę Rona oraz paranoję Harry’ego. Czasem zastanawiała się czy nie poniosła
ich duma, gdy postanowili rozpocząć własną krucjatę. Bo tak naprawdę byli
jedynie gromadą nastolatków, która uparcie wierzyła, że da radę pokonać starszego
i najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów.
-
Możesz przez chwilę przestać się zamartwiać?
Hermiona
drgnęła, zerkając z ukosa na przyglądającego się jej Rona. Rudzielec wyglądał
wciąż niezbyt zdrowo, a częste rumieńce na jego policzkach zastąpiła bladość.
Duże oczy o niesamowicie błękitnych tęczówkach wpatrywały się w nią
intensywnie, wywołując dreszcz. Wąskie usta wygięły w niesymetrycznym uśmiechu,
a zdecydowanie przydługie włosy opadały na czoło. siedział pod kocem w grubym
swetrze zrobionym przez matkę o specyficznym kolorze mchu. Długie nogi
wyciągnął przed siebie, kiwając na boki stopami odzianymi w szare skarpety.
-
Mam bardzo złe przeczucia – mruknęła pod nosem, mrużąc powieki – Bardzo złe.
-
Myślałem, że największym gburem jest Harry, ale to ty zaczynasz mnie
przerażać swoim sceptycznym patrzeniem na świat – parsknął, wyciągając do niej
ramiona – Chodź do mnie, wariatko.
-
Naprawdę masz talent do bycia uroczym i złośliwym jednocześnie – zaśmiała się
cicho, posłusznie wstając i podchodząc. Ron przyciągnął ją do siebie,
pociągając na swoje kolana i otulając kocem. Położyła z zadowoleniem policzek
na jego ramieniu, muskając nosem szyję chłopaka. Zadziwiająco silnymi ramionami
ją objął, gładząc uspokajająco po plecach.
-
No więc.. – chrząknął po kilku minutach, a ciepły oddech przyjaciela połaskotał
ją w czubek głowy, gdy się delikatnie przesunął – Malfoy. Hermiona Malfoy?
-
Słyszałeś – westchnęła, przymykając powieki i słuchając silnego bicia serca
rudego. Mocne uderzenia rozlegające się w jego piersi były lepszą kołysanką niż
szum deszczu za oknem.
-
Wiesz, czasem jak na najmądrzejszą dziewuchę jaką znam bywasz strasznie naiwna
– mruknął prosto do jej ucha, a ona bez patrzenia wiedziała, że się uśmiecha
szelmowsko – To tylko namiot. Nawet magiczny namiot bez dobrych zabezpieczeń
nie jest dźwiękoszczelny.
-
No tak – zarumieniła się na wspomnienie jednej nocy, gdy Harry i Astoria
zapomnieli wyciszyć swój pokój. Ron przez dobre trzy tygodnie kpił z nich w
najlepszy możliwy sposób sprawiając, że Potter się czerwienił jak burak, a
ślizgonka krzywiła z niesmakiem. Od tamtej pory para bardzo się pilnowała, ale
od czasu do czasu Weasley droczył się z nimi.
-
Myślisz, że go kochasz? Tak prawdziwie kochasz? – zapytał szeptem, nakręcając na palec jeden z jej loków – To nie jest wojenne widzi-mi-się?
-
Nie, to nie jest wojenny kaprys – przewróciła oczami, prostując by móc zobaczyć
twarz przyjaciela. Ron uśmiechnął się półgębkiem, ale nie dostrzegła ani
wrogości ani niesmaku. Jedynie czystą troskę oraz niepokój. – Kocham go.
-
Zastanawiałaś się kiedyś co by było.. gdyby ślizgoni nie okazali się nawet
spoko ludźmi? – rudy zagryzł wargę, odwracając wzrok – Jeśli nie
dowiedzielibyśmy się, że.. są jak my?
Hermiona
przyjrzała się piegom na ukochanej twarzy przyjaciela, zastanawiając nad
odpowiedzią. Co by było gdyby nie spotkała Pansy na Wieży Astronomicznej? Co by
było gdyby nie spóźniła się na lekcje i ominąłby ją szlaban z Teodorem? Co by
było gdyby nie połączyła ich więź? Gdyby nie wpadła na Astorię w łazience?
Gdyby Blaise nie zaczepił jej nad jeziorem?
Ja
wtedy wyglądałoby ich życie?
Czy
Draco dostałby to samo zadanie od Voldemorta? Zabiłby Dumbledore’a? Służył
lojalnie Czarnemu Panu?
Co
by się stało z Pansy?
Co
zrobiłaby Astoria?
Kim
stałby się Blaise?
-
Nie wiem – mruknęła, jednocześnie zastanawiając kim oni by byli. Czy Harry
zauważyłby szczenięce spojrzenia Ginny? Czy ona pokochałaby kogoś innego? Czy Ron..
czy ona i Ron skończyliby razem? Przyjrzała się dużej dłoni chłopaka, która
bawiła się jej palcami. Czy kiedyś widniałyby na ich palcach te same obrączki?
Wyobraziła sobie życie z nim u boku. Spokojne, sielankowe lata. Kłótnie, ciche
dni oraz radosne chwile. Dzieci o płomiennorudych włosach i piegach, krzyczące
do niej mamo. A potem poczuliby z Ronem pustkę. Brak namiętności powoli by
niszczył ich małżeństwo od środka.
I
nagle zamiast rudego brzdąca z nosem usianymi piegami zobaczyła uroczego
chłopca o jasnych jak śnieg włosach oraz przenikliwych szarych tęczówkach. Z
dołeczkiem w policzku, prostym noskiem oraz wybitym zębem. Poczuła dziwną
nadzieję, że kiedyś to dziecko złapie ją za rękę i powie mamo.
-
Czy mogę wygłosić przemówienie na weselu? – zamrugała zdumiona, gdy zadał
niespodziewanie to pytanie. Białe zęby ukazały się w szerokim uśmiechu, gdy
dostrzegł jej zaskoczenie – Obiecuję, że nie wspomnę o wpadce z eliksirem
wielosokowym, kocico. Ani nie pisnę słowem jak zwymiotowałaś po pierwszym locie
na miotle. I na pewno nie powiem o twoim problemie z łamaniem regulaminu. Nie
wolno, nie wolno, a sama się włamywałaś do biblioteki po godzinie ciszy nocnej.
-
Ron.. – zaśmiała się, gdy ona zginęła kolejne palce, wspominając o wszystkich
głupstwach jakie zrobiła. Nie powstrzymała uśmiechu na wzmiankę o wakacjach w
Norze, gdy Fred i George ją obudzili o czwartej nad ranem krzycząc, że mijają
jej eliksiry. Nie pamiętała czy usnęła przy muzyce, którą słuchali czy może
przy ciepłym głosie przyjaciela, opowiadającego nostalgiczne historie jakie
razem przeżyli.
Pierwszy
raz od czterech miesięcy nie gnębiły ją koszmary.
Pierwszy
raz spała spokojnie.
Bezpieczna.
-
Hermiona?
Uchyliła
powieki, gdy ktoś potrząsnął ją kolejny raz mocno. Leżała w swoim pokoju w
namiocie, okryta kocem swoim i Rona. Przetarła ze zmęczeniem oczy, siadając i
wpatrując się ze zdumieniem w chłopaka.
-
Co się dzieje?
-
Mamy problem – westchnął ze zmęczeniem Teodor, chwytając jej dłonie w swoje i
ściskając mocno – Chodzi o Draco.
16
godzin wcześniej...
-
To było takie nieestetyczne! Brudna krew chyba gorzej schodzi z posadzki,
prawda? – Flora Carrow skrzywiła się, teatralnie wachlując bladą twarz –
Obrzydliwe. Wierzcie mi, nikt nie chce czuć smrodu szlamu o poranku.
-
Biedna Flora – przytaknęła Tracey, marszcząc ze współczuciem czoło i poklepując
przyjaciółkę po ramieniu – Ja byłam świadkiem tylko raz jak profesor Carrow
słusznie ukarał głupiego krukona. Melodią dla uszu arystokratów był trzask jego
łamanych kości! Wyobraźcie sobie, że miał czelność poprawić czystokrwistego
czarodzieja mając w swoim rodowodzie mugoli!
-
Bezmyślność tych stworzeń mnie przeraża – przytaknęła Hestia, otrzepując z
niewidzialnych okruszków szatę szkolną – Aż strach pomyśleć, że tyle lat
musieliśmy żyć obok nich.
-
Całe szczęście, że szlam nie jest zaraźliwy – zgodziła się młodsza ślizgonka,
która stała się ostatnią ulubienicą Tracey – Wystarczy mi tego na całe życie.
-
Całe szczęście, że głupota nie jest zaraźliwa – wasza dopowiedziała w myślach Milli, podnosząc z fotela, który
służył teraz jej jako fotel. Slytherin nawet nie pisnął słówkiem, gdy w tym roku
to ona z Blaisem dzierżyli samotnie władzę. Oczywiście przez cztery miesiące
musieli się wykazać swoim sprytem wiele razy bo aż nazbyt wiele znalazło się
chętnych na ich miejsce. Jednak prawdopodobnie zapomnieli na czas wakacji, kto
tu jest ważniejszy. Wystarczył tydzień Zabiniemu by przypomnieć, że za maską
wesołka kryje się niebezpieczny lider. Ona natomiast po kilku dniach po
przyjacielu również utrzymała silną pozycję. Przyjaźniła się w końcu z Astorią
– mistrzynią manipulacji, Pansy – mistrzynią karania. Na dodatek piękna
obrączka Flintów zdobiła jej palec, a dzięki temu jako żona Marcusa również
podwyższyła jej status.
-
Mills, gdzie idziesz? – Flora zrobiła smutną minę, a jej oczy wyrażały jednak
ostrożność oraz chłód, gdy ją zmierzyła spojrzeniem – Wyglądasz blado, dobrze
się czujesz?
-
Migreny mnie ostatnio osłabiają – stwierdziła spokojnie, muskając palcami skroń
– Prawdopodobnie przez ciągły stres, że jakaś szlama odważy się obok mnie
przejść. Nie rozumiem ataku z ich strony – przewróciła oczami, jednocześnie
ukrywając uśmiech satysfakcji, że Gwardia Dumbledore’a ostatnio miała kilka
udanych akcji – Są gorsi niż karaluchy. Paskudne robactwo!
-
Masz rację – zgodziły się jej „przyjaciółki”, rozpoczynając gorliwą dyskusję na
ten temat. Milli przeszła powolnym krokiem przez Pokój Wspólny, uśmiechając do
swoich poddanych współdomowników. Mówiąc szczerze liczyła na lepszą
zabawę jako główna ślizgonka, ale zamiast rozrywki czuła się jedynie gorzej.
Zaczynała podziwiać Astorię za jej długie oraz spokojne rządy w ich gadzim
królestwie.
-
Hej, skarbie, w porządku? – Harper przyjrzał się jej z niepokojem, gdy mijała
fotele chłopców grających w pokera – Milli?
-
Muszę złożyć raport dyrektorowi – pstryknęła w swoją plakietkę Prefekta
Naczelnego, którą zdobyła pierwszego dnia szkoły – Czy mógłbyś przekazać
Blaise’owi, że spotkamy się na kolacji?
-
Jak sobie życzysz – przytaknął, unosząc kąciki ust. Obróciła się, nie zwracając
uwagi na pochlebiających jej ślizgonów, którzy liczyli na awans społeczny.
Wyszła z komnaty, wciągając ze świstem chłodne powietrze. Utrzymała wyraz
beznamiętnej obojętności przez całą drogę do Pokoju Życzeń, przystając na
chwilę jedynie na trzecim piętrze, gdy dostrzegła trzech ślizgonów z piątego
rocznika popychających między sobą małą gryfonkę. Zacisnęła pięści
przypominając sobie, że nie może nic zrobić. Nie może się zdradzić.
-
Trzecie piętro – szepnęła, gdy na schodach minęła Thomasa Cornera. Gryfon nie
dał znaku, że zrozumiał, ale wiedziała, że przekaz dotarł. Oblizała
spierzchnięte wargi docierając w końcu do celu. Po upewnieniu się, że jest sama
wsunęła się do komnaty. Nie powstrzymała westchnienia z wrażenia na widok
pokoju, z którym wiązały się najpiękniejsze wspomnienia jej życia. Po ślubie z
Marcusem spędziła upojne tygodnie na małej wyspie w domu z belek. Rano budziła
się z promieniami słońca na twarzy, a z kubkiem herbaty wychodziła na plażę tuż
pod posiadłością. Ciepły piasek łaskotał jej stopy, gdy szukała w oceanie
smukłej sylwetki męża.
-
Dziękuję – mruknęła do pokoju, nie czując się z tym głupio. Podeszła do okna,
gdzie jasne, lniane firanki zawirowały od wyczarowanego wiatru. Do jej nozdrzy
dotarł zapach oceanu oraz kwiatów, rosnących wokół domku. Zrzuciła z ulgą buty,
uśmiechając na miły dotyk puchowego dywanu leżącego na środku pokoju. Na
wygodny fotel przy biurku rzuciła szkolną szatę oraz sweterek. Podeszła do
lustra w srebrnej ramie, uśmiechając do siebie z rozbawianiem. Nigdy nie miała
tak opalonej cery jak po tych wakacjach. Włosy rozjaśniły jej się od częstego
siedzenia na plaży, przypominając teraz bardziej promienie słońca niż zboże.
Dotknęła opuszkiem swojego zadartego nosa, zsuwając go na pełne usta oraz
przesuwając po szyi i obojczyku. W końcu zsunęła dłoń niżej, muskając ostrożnie
brzuch i lekko go gładząc. Stanęła do zwierciadła bokiem, zagryzając wargę na
widok opinającej się na pępku koszulki.
-
Cześć, promyczku – wymruczała delikatnym głosem, nie powstrzymując uśmiechu na lekkiego
kopniaka dziecka. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Była w
ciąży. Była w ciąży i nikt oprócz Marcusa, Blaise’a oraz Ginny o tym nie
wiedział. Była w ciąży i musiała to ukrywać. Dziękowała wszystkim założycielom
za talent mulata do zaklęć, gdyż dzięki jego pomocy nauczyła się nakładać na
siebie idealne zaklęcie iluzji. Dzięki temu jej brzuszek znikał dla oczu
innych, a noszenie zbyt dużych szat nie było niczym niezwykłym. Wszyscy
wierzyli, że wkłada szkolne szaty Marcusa by czuć jego obecność obok.
-
Musisz być grzeczny, promyczku – poprosiła maleństwo, siadając z zadowoleniem
na bujanym krześle i ze smakiem biorąc ze stołu ciastka. Nigdy nie wierzyła w
ciążowe kaprysy do chwili, gdy sama zaczęła je mieć. Położyła opakowanie na
wystającym brzuchu, chichocząc z własnej głupoty.
-
Milli?
-
Prosiłam Harpera by ci przekazał… - machnęła ręką zirytowana, upominając by
następnym razem wspomnieć w myślach, że nawet Zabini nie ma tu wstępu.
Rozumiała jego stałą troskę o nią, ale czasem była to zbyt natarczywa opieka.
-
Wiem o co prosiłaś – przerwał jej, marszcząc brwi na widok paczki chrupków –
Nie powinnaś zjeść jakiegoś owocu?
-
Blaise, proszę – parsknęła, wiedząc że następnym co usłyszy to wykład na temat
dobrego jedzenia do osób w ciąży. Głupiutki, zafascynowany jej stanem
przyjaciel.
-
Dobrze, ale skup się – chrząknął, siadając obok niej, a ona nawet nie
zauważyła, kiedy zmienił się wystrój pomieszczenia. Tamten pokój był sekretem
jej i Marcusa. Tylko ich.
-
Coś się stało? – zamarła, odruchowo układając ręce na brzuchu w obronnym
geście.
-
Nie, ale się stanie – westchnął, unosząc do góry szkiełko od Pottera – Stanie
się coś złego.
-
Draco?
Brak
odpowiedzi był wystarczający.
10
godzin wcześniej…
Liczby
ją uspakajały od zawsze. Gdy po raz pierwszy zrozumiała ich logiczną specyfikę,
świat wydał się bardziej zrozumiały. Liczby są stałe, liczby są właściwe,
liczby są bezpieczne. Cała matematyka, wszystkie nauki mają jakieś wspólne
powiązania. Niektóre bardziej inne mniej widoczne. Wszystko ma swój początek.
0
1
1
2
3
To
było dziwne, ale gdy sytuacja ją przerastała albo się bardzo stresowała lubiła
w myślach powtarzać jakieś liczby. Niezbyt długo zajęło jej zrozumienie ciągu
Fibonacciego, bo to logika. Czysta zabawa umysłowa. Od tamtej pory, gdy jej
umysł to pojął powtarzanie liczb ciągu ją uspakajało.
0 1 1 2 3 5 8
Pamiętała,
że te liczby towarzyszyły jej, gdy brat ojca zmarł. Kochała wujka bardzo, a we
wspomnieniach kojarzył się jej z czekoladą oraz śmiechem. A potem zginął w
wypadku samochodowym, a wszyscy wokół płakali. Stała między matką, a ojcem,
ściskając w dłoni jedną, czerwoną różę i wpatrując we własne buty powtarzała
liczby. Były jej opoką. Chroniły przed smutną rzeczywistością.
0 1 1 2 3 5 8 13 21 34
Szeptała
je również pierwszego dnia szkoły. Stojąc na peronie i obserwując Hogwart
Express poczuła ogarniającą ją panikę. I automatycznie zaczęła je powtarzać.
Był to już zalążek jej obsesji na punkcie realistycznego poglądu. Liczby.
Liczby wyjaśnią wszystko, prawda?
Ale
co magia ma wspólnego ze ścisłą nauką?
Nic.
Wszystko.
Wszystko
i nic.
Liczby
nie wyjaśniły jej jak używać magii. Liczby nie miały nic wspólnego z
zaklęciami. Liczby stały się mniej stałe. Mniej bezpieczne.
A
potem spotkała jego i liczby przestały mieć znaczenie. Bo czy ktoś potrafiłby
opisać go za pomocą matematyki? Dla niej był chaosem. Dziwną zmienną w
działaniu, którą nie potrafiła dobrze pojąć. Był jak błąd. Był poza systemem, a
ją zaczęło to pociągać.
Jak
opisałaby Draco?
Na
pewno nie liczbami. Nie mieściłoby się jej w to głowie. On? Pełen sprzeczności.
Brak logiki. Brak czystego wykalkulowania. Brak odpowiedniego równania. Ciągu.
Brak logiki.
Barwy.
Jest tyle kolorów, tyle odcieni błękitu, zieleni, czerwieni. A jednak Draco
jest zbyt jaskrawy by wybrać odpowiednie barwy. Jest zbyt intensywny by dało
się go namalować za pomocą znanych kolorów.
A
z bardziej humanistycznego podejścia?
Literą
nie jest, wyrazem też nie. Jest bardziej jak starożytne zjawisko, niby znane,
ale jednak dalekie od typowych słownikowych tłumaczeń, definicji, jest jak deus
ex machina, niby wiemy co to jest, jednak nigdy nikt tego nie widział, nie
wytłumaczył, jest jak takie bóstwo które nie proszone to zawsze wie kiedy się
pojawiać, ukazuje się w najlepszym momencie i nie czeka na niczyja pomoc, po
prostu jest i sprawia ze wszystko staje się łatwiejsze.
-
Hej, wszystko w porządku?
0 1 1 2 3 5 8 13 21 34 55 89 144 233
-
Tak – odpowiedziała głośno, nie w myślach – Tak, wszystko w
porządku.
0 1 1 2 3 5 8 13 21 34 55 89
144 233 377 610 987 1597 2584 4181
-
I dlatego masz głowę pełną liczb?
Obróciła
się nieznacznie, odrywając wzrok od płonącego ogniska. Ręce jej drżały na
udach, więc zacisnęła palce w pięści i przycisnęła do nóg jeszcze bardziej.
Przesunęła spojrzeniem po ziemi, gałęziach oraz płachcie namiotu, gdzie w
środku byli ich przyjaciele. W końcu wzrok dziewczyny padł na buty niechcianego
towarzysza, a później na jego ciemne, znoszone spodnie oraz skórzaną kurtkę.
Przez szalejące między nimi płomienie średnio widziała twarz, skrytą wciąż w
cieniu. Jedynie oczy. Czarne. Czarne oczy.
-
Wynoś się z mojej głowy – mruknęła, marszcząc brwi na swój własny złamany głos.
Słaby. Wysunęła koniuszek języka muskając spierzchnięte wargi, a potem zęby.
Nie była pewna czy ją usłyszał. Czy ktoś ją słyszał.
-
Próbowałem, wierz mi – parsknął, pochylając do przodu tak, że jego twarz w
końcu wyłoniła się z ciemności. Zawsze krył się w mroku. Nie rozumiała tego.
-
Wiem – westchnęła, wypuszczając wstrzymywane w płucach powietrze i zerkając
znów na ognisko – Wiem. Przepraszam, Teo.
-
Nie musisz – wzruszył ramionami, wyginając krańce warg w uśmiechu – Czy
potrzebujesz jeszcze kilku minut na użalanie się nad sobą, czy możemy zacząć
działać?
-
Myślę, że już mi przeszło – odpowiedziała szczerze, odsuwając z głowy ciąg
Fibonacciego. Nie czas na liczby. Nie czas na płacz. Muszą działać.
-
Ja wiem, że już ci przeszło – odparł spokojnie, podchodząc bliżej i kucając
naprzeciwko niej by ich oczy były na tym samym poziomie – Jesteś bardzo
dzielna, wiesz? Na początku zastanawiałem się czy nie mają racji. Weasley
stwierdził, że to może być zbyt.. wiele. Astoria też. – w ciemnych oczach
zamigotała duma oraz pewna arogancja, którą w nich uwielbiała – Ale wiedziałem
lepiej. Zawsze wiem lepiej. Jesteś moja, trudno bym się mylił.
-
Jestem dzielna? – uniosła brwi, marszcząc przy tym nos – Gdzie moja odwaga, gdy
od trzydziestu minut chowam się tu?
-
Należało ci się te trzydzieści minut, Her – prychnął, nachylając bliżej tak, że
mógł dostrzec złote plamki w jej brązowych tęczówkach – Przez ostatnie godziny
nie zawahałaś się nawet na chwilę. Nie zatrzymałaś się. Nie odpoczęłaś.
Myślałaś, robiłaś, działałaś – musnął nosem jej policzek w czułym geście –
Należało ci się więcej niż trzydzieści minut odpoczynku, żalu czy strachu.
Dlatego tak. Jesteś dzielna.
-
Trudno mi w to uwierzyć – chrząknęła, opierając brodę na jego ramieniu i
kurczowo wtulając w silne ramiona – Trudno mi pojąć co on myśli. Jak myśli. – skrzywiła
się marudnie na ciężki temat – Co on sobie myśli, Teo? Co Draco sobie myśli?
-
Ma plan, H, zawsze ma plan – uspokoił ją, gładząc po plecach łagodnie – Malfoy
myśli potem działa. Skoro uważa, że to zadziała.. to chyba nie mamy wyboru i
musimy mu uwierzyć.
-
Nie lubię nie mieć wyboru – wymamrotała, czując jak chłopak się uśmiecha – Nie
lubię bać się o niego dzień w dzień. I powtarzać, że to Draco. Da radę.
-
Obiecał ci, że wróci – przypomniał delikatnie, odsuwając by spojrzeć w oczy –
Wierzysz mu?
-
Ufam mu – przytaknęła, sięgając ręką odruchowo po łańcuszek na szyi, gdzie
schowała obrączkę – Wierzę.
-
Dlatego musimy robić to co chciał.
-
Chce się zabić.
-
Nie – Teodor podniósł się, chwytając ją za rękę i pociągając za sobą – On chce
się dać zabić.
Nie. Krzyczy w środku, ale na zewnątrz
przytakuje.
4
godziny…
-
Jesteś pewien?
-
Tak – odpowiedział stanowczo, przyglądając czarnej cieczy umieszczonej w
szklanym pojemniczku. Uniósł wyżej by przyjrzeć się lepiej substancji, którą od
trzech miesięcy szykowali.
-
Nie wiem, może spróbujemy jeszcze raz? – zerknął kątem oka na dziewczynę, która
nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Wpatrywała się teraz we własne stopy,
jakby starając nie spojrzeć mu w oczy. Przesunął spojrzeniem po jej sylwetce,
zastanawiając czy kiedyś wróci do dawnej siebie. Czy zniszczyli ją za bardzo?
-
Nie mamy czasu na kolejne ważenie – zaprotestował, odkładając ostrożnie eliksir
do szkatułki. Podszedł spokojnie do łóżka, na którym leżała szata przygtowana
na dzisiejszą misję.
-
Nie wiem, nie wiem, nie wiem – mamrotała dziewczyna, chodząc w kółko i ciągnąc
za jasne włosy – Nie, nienienienie.
-
Evelyn, uspokój się – westchnął, obracając by popatrzeć na swoją obłąkaną
towarzyszkę. Evelyn nie była normalna. Nie będzie normalna. Została złamana.
Bezpowrotnie zniszczona. Nieodwracalnie rozbita. A on nie umiał jej naprawić.
Nie
chciał.
Nie
miał czasu by tak się zatroszczyć o dziewczynkę z lochów. Była mu jedynie
potrzebna. Evelyn była młodsza od niego o dwa lata. Piętnastoletnia ślizgonka.
Przeciętna. A jednak nawet ona skrywała tajemnicę. Nawet ona miała coś czego
potrzebował.
Talent.
Evelyn
wywodziła się z rodziny druidów. Kiedyś jej ród był ważny, a po wielu wiekach
zaczęli mieszać się z mugolami, a czystość ich krwi zakończyła się dwieście lat
temu. Przestali mieć znaczenie. Przestali zwracać na siebie uwagę. Do czasów
Czarnego Pana, który zażądał ugięcia kolan przed nim. Rodzice Evelyn byli
niezłomni, nieugięci, nie złamani. I nie spełnili żądania, a za karę zostali
zamordowani. Evelyn przeżyła masakrę we własnym domu, a przez ostatni pół roku
gniła w ich lochu.
-
A co jeśli się pomyliłam? – zapytała drżącym głosem, wbijając paznokcie w
dłonie – Co jeśli pomyliłam fazy księżyca?
-
To umrę – wzruszył ramionami, rozbawiony jej przerażeniem. Evelyn wciąż miała
we krwi tą cząstkę druidów. Oznaczało to, że eliksiry i mikstury magiczne
przychodziły jej intuicyjnie. Przez to Snape nigdy nie brał jej na poważnie.
Nikt nie brał na poważnie talentu dziewczyny, gdyż dla większości była to
ściema. A Evelyn od dziecka uczyła się o ziołach, o drzewach, o kwiatach, o
księżycu. Uczyła się zasad ważenia eliksirów, właściwości.
Był
to rzadki talent.
A
teraz Evelyn była jedyną żyjącą nosicielką genu druidów.
-
Nie chcę żebyś umarł – wyznała cicho, spuszczając wzrok na swoje ręce. Draco
wygiął usta w uśmiechu, zastanawiając czy dobrze robi. Kiedy przyprowadził tu
Evelyn była w fatalnym stanie. Po dokładnej kąpieli, rozczesaniu włosów oraz
przebraniu w normalne ubrania zamiast brudnych szat wyglądała trochę lepiej.
Zadbał by więcej jadła, by piła, a potem podebrał ze składziku rodzinnego
eliksiry wzmacniające. Teraz wciąż miała zapadnięte policzki i bladą cerę. Usta
w końcu przestały jej pękać, a czasem się uśmiechały. Oczy już bez sińców
przypominały migdały. Błękitne tęczówki migotały niespokojnie, ale mniej
szalenie. Lubiła wkładać rękawiczki by ukryć brak dwóch palców u jednej dłoni.
Włosy sięgały jej do pupy, otaczając niczym złoty wodospad.
-
I nie umrę – przewrócił oczami, wyciągając ręce w jej stronę. Dziewczynka podeszła
powoli, unosząc w końcu wzrok z podłogi – Evie, uwierz w siebie chociaż trochę.
Ja ufam twoim umiejętnością.
-
Nigdy nie robiłam niczego bez pomocy taty – wyszeptała, łamiąc głos na ostatnim
słowie i wciągając z sykiem powietrze – Nigdy nie robiłam czegoś tak
skomplikowanego jak eliksir labello. A co jeśli to cię naprawdę zabije?
-
Wtedy będziesz wiedziała, że zrobiłaś błąd – parsknął, marszcząc nos –
Posłuchaj mnie. Mamy plan, który zadziała w stu procentach. Będzie dobrze.
-
Wiem – powiedziała szybko, zbyt szybko. Draco puścił ją, popychając do stołu,
gdzie stała jej kolacja. Odwrócił wzrok od dziewczynki, czując pierwszy raz
żółć na języku. Nie musiał nawet się wysilać by wejść do jej umysłu. Nie miała
żadnej tarczy, dlatego gdy miał zobaczyć ją jakiś śmierciożerca kazał pić jej
miksturę otumaniającą. Nikt nie wyczytałby nic z takiego umysłu. Jednak teraz
wiedział, że Evelyn się domyśla o jego zamiarach.
Plan.
Plan
nie zakładał, że będzie żyła. Miał przeżyć on. Tylko on. Evelyn miała zginąć. Nikt
nie miał wiedzieć jaką rolę odegrała. Ale nie wiedział wtedy, że ta dziwna,
złamana kreatura dawnej wesołej dziewczynki go ujmie. Przypominała trochę
Nathaniela.
-
Jak ma na imię?
Wsunął
stopy w buty ze smoczej skóry, unosząc zdumiony wzrok. Jasnowłosa potomkini
druidów siedziała na krześle, jedząc pokrojone owoce i przyglądając mu z
ciekawością.
-
Hermiona – odpowiedział szczerze, nakładając na ramiona ciemną pelerynę i
upewniając, że wszystko co chciał ze sobą zabrać jest na miejscu – Jedz.
-
Jem – mruknęła pod nosem, oblizując wargi – Hermiona Granger?
-
Tak – podszedł do szafki wyciągając srebrny sztylet i wsuwając go za pas, a potem
otwierając szkatułkę z eliksirem – Evelyn?
-
Hmm? – podniosła się szybko, wyczuwając zmianę w jego głosie.
-
Załóż to – wyciągnął z szafy ciemną pelerynę, rzucając ją w stronę zdumionej
dziewczynki – Zepnij włosy i zmień buty.
Tego
plan nie zakładał, ale nie mógł powstrzymać myśli co by pomyślała Hermiona. Co by
powiedziała jego kochana gryfonka na takie tchórzostwo? Nie był potworem. Nie poświęci
tej biednej puchonki dla własnych korzyści. Evelyn pospiesznie włożyła buty, a
potem narzuciła płaszcz. Jasne włosy schowała pod materiał, ale zawahała się,
gdy podszedł do niej z brązową maską, którą nosił przed misją w Hogwarcie.
-
Jesteś Esther Floven, chodziłaś do Slytherinu i przyjaźnisz się z Pansy
Parkinson, jasne? – przesunął językiem po zębach, nakładając maskę na bladą
twarz dziewczyny. Wpatrywały się w niego lazurowe oczy, pełne strachu i
nadziei. – Jesteś przydzielona do naszej misji, bo masz talent uzdrowicielki. Rozumiesz,
Esther?
-
Tak, ale… - zamrugała szybko, pocierając rękoma po udach – Nie znam Pansy,
wiesz? A jeśli mnie ktoś o coś zapyta…
-
Esther.. – powstrzymał śmiech cisnący mu się na usta, przewracając oczami –
Nikt nie będzie pytał o Lady Parkinson. Nie będzie z nami żadnego Lorda oprócz
mnie, więc nikt o to nie spyta.
-
Dobra, okej – przytaknęła, przyglądając się jak wyciąga eliksir ze szkatułki – Nie
mam pojęcia jak zadziała pół – wyszeptała, przyglądając jak wypija jedynie
połowę mikstury, a resztę podaje jej – Może lepiej wypij ty całą?
-
Nie. Pij – wsadził jej szkiełko w rękę, sięgając po własną maskę i zarzucając
im obojgu kaptur na głowę – Gotowa?
-
Chyba. Nie wiem.
-
Głowa do góry, Evelyn – uśmiechnął się szeroko, otwierając drzwi – Idziemy jedynie
umrzeć.
2
godziny…
-
Jesteś takim kretynem!
Draco
uchylił się przed rzuconym w jego stronę zaklęciem tnącym. Ignorował krzyczącą
w kącie pokoju mugolkę, która prawdopodobnie przeżywała największy koszmar
życia. Skupił się na swoim towarzyszu, który miał problemy z agresją, gdy się
wściekał. Zastanawiał się czy Raphael będzie w stanie go teraz skrzywdzić. Teraz,
gdy ich plan wchodził w życie. Z paroma poprawkami, ale jednak…
-
Nie mogłem jej zostawić – warknął w odpowiedzi, bawiąc się własną różdżką w
dłoniach – Ani zabić. To dziecko!
-
Przeszkoda, Malfoy, przeszkoda – krzyknął Lavelle, celując w kierunku kobiety i
rzucając bez namysłu zaklęcie uśmiercające – Przeszkody się likwiduje, widzisz?
-
Nie zrobiłem tego i już, po sprawie – przewrócił oczami, zerkając na bezwładne
ciało kobiety – Nie mogłem tego zrobić. Nie, jeśli chcę pozostać sobą choć w
minimalnym stopniu.
-
Jeśli chcesz pozostać żywy, musisz trzymać się planu – złotooki śmierciożerca
uderzył pięścią w ścianę – Twoi przyjaciele mogą przyjść za późno.
-
Nie przyjdą za późno – Draco uśmiechnął się krzywo, opierając ramieniem o ścianę
i wyglądając za okno – Będą wcześniej. Muszą mieć plan b.
-
Powiedziałem im by nie robili głupstw – Raphael stanął obok niego również
obserwując płonące domy wokół i biegających w morderczym szale śmierciożerców –
Niedługo będą martwi. Jak się z tym czuje twoje sumienie?
-
Zasłużyli – odparł jedynie, odwracając wzrok jak jeden z mężczyzn uderzył
jakieś dziecko w twarz – Wszyscy zasłużyli na śmierć. A jak trzymają się twoje
morale?
-
Ja od dawna nie mam sumienia – mruknął Lavelle, spoglądając w kierunku pomostu,
za którym kazali się ukryć Evelyn – Przeżyj, Malfoy.
-
Nie ma sprawy – parsknął śmiechem, nie ruszając z miejsca nawet, gdy jego
towarzysz ruszył do wyjścia – Jak się z nimi skontaktowałeś?
-
Pozostanie to moją słodką tajemnicą – zaśmiał się ochryple złotooki,
opuszczając dom i pozostawiając blondyna samego. Draco przyglądał się jak
Raphael wydaje swoim ostrym głosem rozkazy grupie. Był najwyżej z nich w
hierarchii i to jego zadaniem było wprowadzić ich w pułapkę. Wyszedł z domu,
pozostawiając za sobą nieruchome ciało kobiety i kierując w stronę pomostu jak
pozostali. Kiedy stanął na starych deskach mostu, poczuł pewny smutek.
Całe
cztery miesiące planowania.
Cztery
miesiące czekania.
A
teraz umrze.
-
Co się dzieje?
-
O co w tym chodzi?
-
Szlag!
Draco
uniósł głowę spoglądając poprzez tłum na Raphaela, który również wyłapał go z
tłumu. Wciągnął powietrze powoli do płuc, rzucając na siebie zaklęcie
chroniące, a potem wyłapując pod deskami sylwetkę Evelyn zrobił to samo. Reszta
ich towarzyszy była unieruchomiona przez zbiorowe spetryfikowanie. Skinął
niewidocznie głową, a Raphael zrobił krok do tyłu. W chwili gdy się
teleportował bomba umieszczona między śmierciożercami wybuchła.
I
świat stanął w ogniu.
Teraz.
Hermiona
poczuła mdłości, gdy swąd palonych ciał dotarł do jej nozdrzy. Powstrzymała się
od wymiotów jedynie dzięki silnemu w oparciu u Teodora, który nawet nie drgnął.
Zasięgnęła do jego magii, czerpiąc siłę oraz spokój przyjaciela. Stali na
środku spalonej wioski. Domy płonęły, powyginane ciała leżały w ogródkach i na
drodze. Nie rozumiała czemu Voldemort chciał tak bardzo zniszczyć tą nadmorską
mieścinę, ale śmierciożercy spisali się dobrze.
Wszystko
płonęło. Wszystko pochłaniał ogień.
-
Harry?
Zerknęła
na przyjaciela, który spokojnie przeszedł na przód i ruszył powolnym krokiem.
Astoria kucnęła, a Ron pochylił się nad nią, przytrzymując włosy w najgorszych
chwilach torsji. Pansy stała z boku i przyglądała się wszystkiemu z dziwną
obojętnością. Nie drgnęła nawet, gdy mijała ciała torturowanych wcześniej
dzieci. Spokój.
-
To niesamowite – powiedział zielonooki, gdy stanęła przy nim. Przesunęła wzrokiem
po plaży, gdzie leżały szczątki ciał. Pozostałe pływały na wodzie, pozwalając
falom zalewać się raz za razem. Zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na
poobdzierane ze skóry twarze, przypalone głowy bądź dryfujące bez kończyn
trupy.
-
To przerażające – wyszeptała, licząc zwłoki. Pięć. Dziewięć. Piętnaście. Dwadzieścia
jeden. Dwadzieścia pięć.
-
Prawda – przytaknął Harry, uśmiechając krzywo na jej szok w głosie – Oddychaj,
H.
-
Nie robi to na tobie wrażenia? – zapytała zdumiona, widząc jego spokój i
opanowanie. Harry zmarszczył brwi, muskając palcami brody w zamyśleniu.
-
Nie – przyznał w końcu, spuszczając na chwilę wzrok nim uniósł błyszczące żalem
oraz gniewem spojrzenie – Widziałem gorsze rzeczy. Dużo gorsze.
-
Ach – westchnęła, rozumiejąc co ma na myśli. Wizje Voldemorta. Torturowanie,
zabijanie. Przeszukała kolejny raz tłum nieboszczyków w wodzie nim w końcu jej
wzrok nie zatrzymał się na najbardziej oddalonej osobie. Nawet stąd widziała
jasne włosy. A serce przyspieszyło.
-
Widzę – powiedział Wybraniec nim zdążyła się odezwać. Zeskoczył na plażę, a
potem krzycząc by czekała wskoczył do wody. Hermiona pobiegła za nim, słysząc
że przyjaciele również do nich dołączają. Weszła do lodowatego oceanu,
odpychając z odrazą trupa mężczyzny z wypaloną prawie całą twarzą. Zaczęła się
obawiać o Draco. W jakim jest stanie? Żyje? Spóźnili się?
-
Czekaj – Teodor złapał ją, pociągając do tyłu, a samemu doganiając Pottera. Po kilku
minutach wrócili, ciągnąc za sobą długą sylwetkę. Hermiona dopadła ich w
połowie, brodząc w wodzie po pas i chwytając zimną dłoń blondyna. Poczuła nagłą
ulgę na widok braku poważnych ran, a po chwili przerażenie na sine usta i bladą
twarz.
-
Draco? Draco? Draco, Draco… - szeptała, gdy położyli na piasku i pochylili nad.
Wzięła głęboki wdech odrzucając uczucia i skupiając na chłopaku. Uwolniła go z
ciężkiej szaty, pozwalając Nottowi rzucić zaklęcie kontrolujące stan.
-
Nie oddycha – zauważyła Pansy, kucając obok i ocierając płynące po policzkach
łzy – Nie oddycha!
-
W porządku – Hermiona odpędziła przyjaciół, przypominając sobie podstawy
udzielania pierwszej pomocy. Zabrała się pracy, odliczając pod nosem uciski. Ze
słupem w brzuchu obserwowała jak jasnowłosy w pewnym momencie wypluwa z ust
wodę. Powieki uniosły się ukazując srebrne tęczówki, zamglone bólem i szokiem.
-
Draco? – Pansy nachyliła się, ale Hermiona milczała. Przechyliła ukochanego na
bok pomagając oczyścić płuca z wody. Dopiero gdy zimne palce zacisnęły się
lekko na jej nadgarstku spojrzała w niesamowite oczy.
-
Cześć, Malfoy, witaj wśród żywych – powiedziała, czując jak łzy spływają i po
jej policzkach.
-
Miło cię widzieć, Granger – wycharczał, unosząc rękę i wskazując coś za nimi –
Dziewczyna.. blond.. szukajcie.. żyje.
-
Już szukam – Pansy poderwała się do góry, łapiąc po drodze oddalonych wciąż
Astorię i Rona do pomocy w szukaniu. Teodor odsunął się wraz z Harrym dając im
chwilę dla siebie. Hermiona przysunęła się bliżej, układając głowę jasnowłosego
na kolanach i obrysowując opuszkami palców jego usta.
-
Wróciłeś – szepnęła, muskając wargami jego skroń – Wróciłeś do mnie, Draco.
-
Przecież obiecałem – westchnął, przymykając ze zmęczeniem powieki – Teraz ty…
-
Co mam zrobić? – zapytała, rzucając różdżką kolejne zaklęcie ocieplające na
jego wysuszone przez Notta ubrania. Draco uśmiechnął się z trudem, przyciągając
jej ręce do swojej piersi przy sercu.
-
Bądź, gdy się obudzę.
-
Zawsze.
Świetny rozdział trzyma w napięciu do samego końca. Jestem ciekawa jak dalej się rozwinie relacja między Pansy a Raphaelem :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Starałam się zrobić trochę czegoś innego i samo wyszło:D
UsuńPozdrawiam ciepło,
L♥
Myślałam, że zawał będę miała jak Pan powiedziała "nie oddycha". Super rozdział. Świetnie dopracowany.
OdpowiedzUsuńWeny :*
Pozdrawiam
Zaczarowana
Trochę dramatu musiałam zrobić :D
UsuńCieszę się, że się podobał, to jeden z moich ulubionych rozdziałów :)
Przesyłam uściski,
Lupi♥
Cudo. Niesamowite ile uczuć można przekazać w tak krótkim tekście. Oni wszyscy razem tworzą fenomenalną całość. Tak naprawdę w tym rozdziale zrozumiała jaką osobą jest Draco Malfoy, sprawiłaś, że pokochała Rona, choć ie lubię go nawet w oryginale. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńLa Catria
PS. Jakoś mi tu pasuje "Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli."
W tak krótkim! :D Ha! A ja wciąż słyszę, że za długie rozdziały! Niestety czy stety, nie umiem ich skrócić jeśli chcę zawrzeć wszystko co mam w głowie. Mówiąc szczerze ja z każdym rozdziałem na nowo sama ich poznaje. Sama nie przepadałam za Ronem, ale starałam się przekonać siebie, więc skoro udało mi się Ciebie.. to siebie również :D
UsuńPozdrawiam ciepło i dziękuję za miłe słowa,
Lupi♥
PS. Jak zwykle świetnie trafiłaś z cytatem. Mi również pasuje tu "świadomość kropli czyni cię oceanem "
Niesamowity rozdział. Jak zwykle długość rozdziału mnie usatysfakcjonowała, tak samo jak jego treść. Na początku rozdziału bałam się, że Draco umiera naprawdę, że to koniec, że historia nie zakończy się happy endem. Ale jednak nie. Jednak Malfoy przeżył, a Hermiona nadal będzie mogła zostać panią Malfoy.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i dalszych losów bohaterów. Jestem ciekawa co u Dafne i Charliego, jak sobie radzi Zakon Feniksa, co będzie się działo dalej w Hogwarcie, kiedy urodzi Mili (jej ciąża to największe zaskoczenie tego rozdziału, naprawdę ;-)), co u Gloomiego, co u Bliźniaków i reszty rodziny Weasley'ów? Tyle chciałabym się dowiedzieć, dlatego mam nadzieję, że niedługo pojawi się kolejny rozdział.
Pozdrawiam, Cathleen.
Czekałam z tą ciążą od początku opowiadania i dużo satysfakcji miałam przy pisaniu tego :D Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu :)
UsuńDaphne i Charlie niedługo zawitają, tak samo pozostali członkowie Zakonu.
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Pogubiłam się K O M P L E T N I E. Nie mam pojęcia co i jak. Myślę, że dalej będę czytać regularnie, ale kiedy zakończysz, rozpocznę od nowa. Powoli i dokładnie. W każdym razie cieszę się, że Draco koniec końców wyszedł cało z opresji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, KH
Ja ostatnio zaczęłam czytać pierwsze rozdziały i aż mnie niektóre rozśmieszyły :D Myślałam nawet czy nie napisać ich jeszcze raz, ale zostawię dla wspomnień :) Mam nadzieję, że nie zamąciłam całkowicie w głowie, a niedługo wiele rzeczy się wyjaśni.
UsuńPozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Przepraszam że nie skomentowałam od razu.
OdpowiedzUsuńMusiałam pomyśleć o tym wszystkim.
Zdecydowanie nie śpię przez to opowiadanie ale nie żałuje.
Kocham je całym moim kamiennym sercem którego podobno nie ma.
Przepraszam też za brak przecinków ale bardzo ich nie lubię i to jest mój własny bunt.
Rardjsdo
Cieszy mnie, chociaż to okrutne, że kogoś wciągam w swoje opowiadanie na tyle by nie spał! :D Sama tak mam czasem jak czytam coś ciekawego i to wielki komplement :>
UsuńBardzo dziękuję i pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Rozdział jak zawsze świetny :) mam nadzieję, że nowy pojawi się wkrótce.
OdpowiedzUsuńA o Draco nie ma potrzeby się martwić - całe opowiadanie jest przecież historią miłości Draco i Hermiony, która Draco opowiada dzieciom :)
To prawda, że opowiada to już dorosły Draco, ale ile radości sprawia, że mimo tego ludzie się przejmują czy przeżyje czy nie :D
UsuńDziękuję bardzo za miłe słowa!
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥