11 lipca 2016

Na woj­nie na­wet przy naj­lep­szej tak­ty­ce de­cydu­je odwaga.

Cześć!

Jak mijają Wam wakacje? Mi bez internetu i zasięgu, co jest ciekawą odmianą. Mogę się pochwalić, że matura zdana! Co za ulga! W końcu mogę spać spokojnie!

Tak, tak, a gdzie Dramione spytacie? W następnym będzie więcej niż tu. 

A teraz życzę zabawy z czytaniem (jest rozdział dłuższy niż zwykle!)

Ściskam, 
Lupi♥

PS. Nie zajęłam pierwszego miejsca, ale bardzo Wam dziękuję za głosy i wsparcie! Sama nominacja była ogromnym wyróżnieniem! <3 







Było ciemno.

Było ciemno i zimno. Chłód przenikał przez gruby materiał płaszcza oraz mroził jego wychudzone ciało. Najpierw zdrętwiały mu palce u rąk, a potem u nóg, gdy buty ze smoczej skóry przestały je chronić. Woda otulała go z każdej strony, wywołując każdym muśnięciem na gołej skórze dreszcze. Przymknął na chwilę powieki, biorąc drżący oddech przez półotwarte, zsiniałe usta. Język był suchy oraz obrzmiały jakby równie zesztywniały co ramiona. Włosy unosiły się w wodzie wokół jego głowy tworząc wokół niej jasną aureolę. Ciemne wzburzone głębiny przyciągały go coraz bardziej, ale nie czuł strachu przed zatonięciem. Był gotowy.

Woda szumiała uspokajająco. Lubił ten dźwięk. Pozwalał mu odciąć się od rzeczywistości. Kąciki warg uniosły się ku górze, gdy kolejna fala zalała mu na sekundę twarz.




- Draco, Draco!

Otworzył oczy, gdy chłodne kropelki opadły na jego policzki. Uśmiechnął się szelmowsko, gdy na tle błękitnego nieba ukazała się roześmiana twarz Pansy. Czarne pukle przykleiły się do jej czoła, a błyszczące, brązowe oczy migotały radośnie.

- Przekonał cię? – zapytał, zerkając okiem na nurkującego kilka metrów dalej Blaise’a. Parkinson przytaknęła powoli, obracając się i spoglądając na odległą willę wakacyjną Malfoyów. Znów przyjrzała się sobie by na koniec wbić przenikliwe spojrzenie w niego.

- Naprawdę nie jestem pewna czy to dobry pomysł – westchnęła, zagryzając wargę. Draco zmarszczył czoło, wiedząc że nie martwi ją reakcja jego rodziców na tak „beztroskie” zachowanie młodej damy, którą była, a własnego ojca. Zgrzytnął zębami na myśl o przyjacielu Lucjusza, który karcił Pansy za najmniejsze przewinienia. Nie siedzi wystarczająco prosto, odsłania zęby w uśmiechu, nie upięła włosów w koka do obiadu. Co by powiedział na wieść, że arystokratka dała się namówić chłopcom na kąpiel w jeziorze? Co by zrobił widząc jak cienki materiał letniej sukienki Pansy przykleił się do jej piersi, brzucha i ramion, gdy za namową Zabiniego wskoczyła do wody?

- Nie skrzywdzi ci, Panny, nie tutaj – zapewnił, wyciągając obie ręce do przyjaciółki – Nie ma go tu. A co się wydarzy przez najbliższe dni pozostanie z nami. I tylko nami.

- Nie umiem pływać – mruknęła, wsuwając drobne dłonie w jego i pozwalając się przyciągnąć. Woda sięgała jej do bioder, ale nawet teraz drżała ze strachu – Draco?

- Nie pozwolę ci utonąć, Pans – wyszeptał do jej ucha, pociągając głębiej i delikatnie uśmiechając – Ufasz mi?

- Bardziej niż sobie – powiedziała bez namysłu, sprawiając że srebrne oczy blondyna błysnęły szczęściem – Tylko nie zaczynajmy od zanurzania pod wodę, dobrze?

- Zaczniemy od unoszenia się na niej – zaśmiał się, układając ostrożnie przyjaciółkę na plecach. Przesunął filuternie palcami po jej ramionach, chwytając na koniec mocniej biodra i pociągając je wyżej. Zauważył delikatny rumieniec zdobiący policzki trzynastoletniej dziewczynki, która parsknęła śmiechem na grymas zadowolenia Draco – Oddychaj głęboko, Pansy. I pływaj.

- Nigdy nie przypuszczałam, że to może być tak przyjemne – stwierdziła piętnaście minut później, gdy unosili się na plecach na środku jeziora. Draco uśmiechnął się z zadowoleniem, ściskając w odpowiedzi mocniej jej ręce. Ich głowy opierały się o siebie, a palce mocno trzymały, gdy ułożeni w przeciwne kierunki pływali swobodnie. Usłyszał westchnięcie Pansy, gdy błękitne niebo przeciął klucz czarnych ptaków. Świat znikał, słyszeli jedynie szum pobliskich wierzb, zapach kwiatów i łagodne bujanie wody.

- Nie bój się – parsknął, gdy mocniejszy podmuch sprawił, że woda zalała na chwilę ich twarze – To nic.

- Nie boję się – powtórzyła twardo, rozluźniając trochę uścisk ich dłoni – Tylko mnie nie puszczaj.

- Nigdy cię nie puszczę – obiecał, wiedząc że to nie było przyrzeczenie jedynie na ten dzień. Nie opuści boku Pansy po kres ich życia. nie puści jej.




- Nigdy cię nie puszczę – nie był pewny, czy w ogóle wypowiedział te słowa, czy z jego gardła wydał się jakikolwiek dźwięk. Gdy otworzył powieki tym razem nie zobaczył uśmiechu Pansy, błękitnego nieba. Tym razem unosił się sam na środku wody. Tym razem nie ściskał szczupłych dłoni Pansy w swoich. Nie czuł słodkiego zapachu kwiatów matki a jedynie odór śmierci. Nie czuł ciepłych promieni słońca, a zimny wiatr. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, a na środku migotała czaszka z wężem. Na pewno gdyby miał chociaż trochę sił skomentowałby tą kpinę od losu ironicznie. Ale nie miał już sił.

Już nie mógł powstrzymać się od szczękania zębami.

Już nie był pewien jak długo utrzyma się na powierzchni.

Już wiedział, że tym razem koniec zbliża się szybko, szybciej niż to zaplanował.

- Hermiona.

Jedna dziewczyna.

Jedna dziewczyna, która obróciła jego świat do góry nogami.

Jedna dziewczyna dla której był naprawdę gotów poświęcić własne szczęście.

Jedna dziewczyna, której imię chciał posmakować ten ostatni raz nim zamknie oczy.

- Przepraszam.

Wdech.

Wydech.

Wdech.

I wtedy zapadła ciemność.









24 godziny wcześniej…

Biegła szybciej niż podejrzewała, że potrafi. Ostre gałązki uderzały ją po policzkach, rozcinając delikatną skórę i drażniąc ją. Ale nie zatrzymała się. Hutz zawsze krzyczał, gdy zwalniała na ostatnim odcinku. Teraz też nie miała zamiaru znosić jego ostrych komentarzy, które były bardziej motywujące niż nieprzyjemne. Skrzywiła się, gdy stopa poślizgnęła się na mokrej ziemi, wykręcając boleśnie.

- Zbyt łatwo się nam wymykasz, szmato.

Nie powstrzymała uśmiechu, słysząc wściekły głos goniącego ją mężczyzny. Przeskoczyła nad zwalonym drzewem, a potem zmieniła kierunek biegu. Przykucnęła za dużym krzakiem, przysłaniając usta i nos dłonią by stłumić ciężki oddech. Rozprostowała ostrożnie zaciśnięte do tej pory palce na różdżce, która ciążyła jej bardziej niż wcześniej. Przesunęła się w głąb cienia, wyglądając zza gałęzi na polanę, na którą wyszło trzech mężczyzn.

- Kurwa, chyba znów uciekła – przeklął najwyższy, marszcząc czoło i machając w gniewie ręką – Suka zabiła Martina i Willsa.

- Carrow się wkurzy, to już piąty raz – mruknął najmłodszy z trójki, rozglądając wokół z podejrzliwością – A gdy nasz Lord się dowie..

- Nie dowie. – burknął jasnowłosy Joseph, przymykając powieki – Złapiemy ją. I zabijemy.

- A jak chcesz to zrobić? – zapytał z kpiną najwyższy, rozkładając ramiona – Mamy problem. Duży problem i..

Zamarła tak jak śmierciożercy na głośny trzask złamanej gałązki. Zerknęła pod siebie, gdzie kolano właśnie zahaczyło o krzak, psując dobre miejsce w ukryciu. Uniosła głowę, wiedząc już, że tym razem nie pójdzie tak łatwo. Przymknęła na chwilę powieki, prosząc wszystkich starożytnych czarodziei o wsparcie i opiekę, a potem ostrożnie przesunęła się dalej. Obserwowała z uwagą jak dwóch śmierciożerców zakrada się od tyłu, a trzeci zmierza w tym samym kierunku co ona.

Liczy się idealny moment, rozumiecie? Musicie wymierzyć chwilę ataku co do sekundy, jeden nie przemyślany błąd i jesteście martwi. Rozumiecie? Nogi ugięte, broda do klatki i mocny cios. Bez myślenia. Instynkt.

- Instynkt – powiedziała bezgłośnie, oblizując spierzchnięte usta i biorąc ostatni wdech. Kiedy jasnowłosy był niecały metr od niej, przygotowała się zgodnie z poleceniem Hutza odrzuciła wszystkie myśli, robiąc szybki skok i przykładając różdżkę do karku mężczyzny. Zgodnie z przewidywaniami ten odepchnął ją, obracając i chwytając za nadgarstek. Nie powstrzymała uśmiechu, rzucając szybkie zaklęcie wyciszające a sekundę później z prędkością kobry wysuwając zza paska sztylet i wbijając go w krtań śmierciożercy. Mężczyzna zadławił się, wydając przy tym najdziwniejszy dźwięk jaki słyszała, a po chwili opadając na ziemię. Odgarnęła z czoła kosmyk włosów, zerkając za siebie na pozostałą dwójkę, która właśnie stała przy krzaku, za którym wcześniej się schowała. Schyliła się, wyciągając spod nieruchomego już śmierciożercy ciężki, czarny płaszcz i nakładając go na siebie. Ciało zakryła zaklęciem Kameleona, a maskę umieściła na własnej twarzy. Los jej sprzyjał, gdyż na oko mieli podobny wzrost.

- Kieran, w porządku?

Uniosła rękę w niedbałym geście, stając w cieniu drzew i przyglądając dwóm towarzyszom. Serce waliło w jej klatkę równie mocno co podczas biegu, ale teraz adrenalina była słodsza.

- Musi być gdzieś blisko – mówił dalej najmłodszy, zrzucając z głowy kaptur i zsuwając maskę mimo karcącego wzroku ich lidera – Nie mogła tak wyparować!

- Oczywiście, że ta suka tu jest – przytaknął najwyższy, rozluźniając się, gdy zza linii drzew wyszło pięć postaci. Ona sama wstrzymała oddech, gdy nowi śmierciożercy stanęli przy niej, pytając czy złapali „szmatę”.

- Nie mogła uciec daleko – przytaknął spokojnie najstarszy rangą mężczyzna, wzruszając ramionami – Jakieś spostrzeżenia?

- Powiedzieliśmy wszystko – mruknął najwyższy, zerkając na nią po chwili – Kieran?

- Byłeś najbliżej, widziałeś coś? – zapytał nowy lider, robiąc krok w jej stronę – Znamy ją?

- Odpowiedz, gdy zadaje ci pytanie – syknął jeden z młodszych śmierciożerców, szturchając ją w bok – Kieran…

- Powiesz coś, chłopcze? – warknął, zdenerwowany nieposłuszeństwem mężczyzna krzywiąc paskudnie – Czy mam cię ukarać?

- Pieprz się – prychnęła, unosząc różdżkę i robiąc krok w tył – Avada Kedavra!

Chwilę później polana rozświetliła się od rzucanych zaklęć. Zmrużyła powieki, utrzymując wokół siebie tarczę i odpowiadając równie zajadle. Wiedziała, że tym razem wpakowała się w większe kłopoty niż dotychczas. Zazwyczaj udawało jej się podejść jednego bądź dwóch lizodupów Czarnego Pana. Dziś jednak próżnie zaatakowała zbyt blisko ich obozu, zabijając dwóch nosicieli złotych masek. Srebrne przestały ją już zadowalać, ale złote…

- Suka – warknął najwyższy z pierwszej grupy, gdy w trafiła zaklęciem dwóch śmierciożerców rozbijając ich głowy na drzewach. Przyjrzała się pozostałej czwórce, która mimo kilku obrażeń trzymała się lepiej. Ona sama traciła siły chcąc utrzymać najsilniejszą tarczę jaką znała, a dodatkowo walcząc. Starała się odszukać jakąś wskazówkę od Hutza, ale auror raczej nie zakładał samobójczych ataków przeprowadzanych przez jedną osobę.

- Żałosne – odpowiedziała równie kpiąco, unikając klątwy tnącej w ostatnim momencie. 

Czuła, że ze wcześniejszej rany sączy się coraz więcej krwi, wyczerpując jej siły. Przesunęła wolną dłonią po brzuchu, krzywiąc delikatnie na ostry ból. Machnęła ostatkiem sił różdżką, posyłając jednego śmierciożercę na drugiego, a potem podpalając ich dziecinną klątwą. Nie obroniła się jednak przed duszącym czarem, opadając na kolana i obcierając łokcie na ostrym kamieniu. Czuła jak płuca zaczynają się domagać tlenu, a obraz zaczął wirować. Zacisnęła powieki, zastanawiając jaką minę miałby ojciec na myśl, że ostatnią rzeczą przed śmiercią jaką się martwiła była ostra reprymenda od Harry’ego. Salazarze, przecież Potter by ją zabił, poćwiartował, ożywił i zakopał w Zakazanym Lesie za taką głupotę!

- I co, wywłoko, boisz się?

Skrzywiła się, gdy ciężki czubek buta uderzył ją w żebra łamiąc co najmniej dwa na raz. Opadła na plecy, wbijając paznokcie w szyję i domagając się powietrza. Kiedy ostatni raz uchyliła powieki ujrzała lśniące gwiazdy na czarnym niebie, odruchowo szukając gwiazdozbioru smoka. Draco zawsze był obok, nawet jeśli dzieliły ich setki kilometrów.

Jeśli kiedyś umrę, to będę szczęśliwy bardziej niż sądzisz. Pokolorowałaś moje życie, więc mój ostatni oddech będzie ostatnim śmiechem.

Samotna łza spłynęła po jej policzku, skrytym pod maską, gdy przed oczami stanął jej blondyn ze swoim uśmiechem. Wyciągnęła do niego rękę, gotowa chwycić za dłoń i pozwolić poprowadzić się tam, gdzie wybierze drogę.

Ufam ci, Draco…

Może zabierze ją do letniej rezydencji, gdzie pierwszy raz skradł jej pocałunek? A może do zimowego pałacyku w Austrii, gdzie Blaise i ona zakosztowali smaku miłości cielesnej. Mogłaby na nowo zanurzyć się w licznych futrach na podłodze przed kominkiem ze słodkim smakiem wina na podniebieniu.

Nigdy mnie nie puszczaj…

Poprosiła go o to tak wiele razy. A on składał obietnicę równie często. I zawsze ją dotrzymywał. Dlaczego teraz miałby tego nie zrobić? Przecież wystarczy, że sięgnie po jego dłoń. Pozwoli płucom odpocząć, pozwoli powiekom opaść, a sercu usnąć. To było proste.

To jest proste.

Usypiała w duszącym uścisku z drżącym uśmiechem na ustach, kołysana melodią wygrywaną tak wiele razy przez Blaise’a na gitarze. Usypiała.

- Nawet nie próbuj!

Nagle obraz Draco zniknął, a kołysanka mulata zniknęła. Usłyszała wrzask swojego wroga, który opadł na ziemię obok niej i czar duszący prysł. Uniosła ciężkie powieki, starając się dosięgnąć dłonią do maski by uwolnić spod jej ciężaru.

- Jesteś cała? – czyjeś dłonie pierwszy dosięgnęły srebrną maskę, zsuwając ją z jej twarzy i pozwalając swobodnie oddychać. Opuszki delikatnie starły krew ściekającą z kącika ust dziewczyny, gdy jej oczy na nowo łapały ostrość.

- Co ty tu robisz? – wychrypiała, pozwalając się unieść do pozycji siedzącej. Oparła się plecami o jego uda, gdy szybko rozdarł materiał na brzuchu by zobaczyć ranę.

- Ratuję cię jak zawsze, Raven – prychnął, a złote tęczówki błysnęły zza złotej maski. Pansy przymknęła powieki, krzywiąc na ból, który poraził całe jej ciało, gdy koniec różdżki młodego śmierciożercy oparła się o kraniec rany – Będzie bolało.

- W porządku – szepnęła, wbijając paznokcie w ziemię, gdy błysnęło słabym światłem zaklęcie naprawiające szkody na jej ciele. Głuchy jęk wydobył się z gardła, kiedy powstrzymywała wrzask. Opadła bezsilnie na nogi mężczyzny, zamykając powieki i ostatnim co widząc, złote tęczówki wybawcy.





20 godzin wcześniej...

Zawsze lubiła chodzić po lesie. Spacerować między drzewami. Pozwalać zniknąć światu. Tylko ona i natura. Jednak tym razem ciemne puszcza wokół niej nie była przyjazna. Drgnęła przestraszona, gdy gałąź w ognisku trzasnęła, a iskry uniosły się ku ciemnemu niebu. Nachyliła się ku płomieniom, wyciągając zmarznięte dłonie przed siebie i prosząc w duchu o szybki wschód słońca. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że to noc była ich przyjaciółką. To zmierzch przypominał im o wędrówkach. Jednak dziś przeszli ponad sześć godzin drogi nim znaleźli odpowiedni zakątek w ogromnym lesie. Harry nie chciał się zatrzymać chociaż na przerwę, czując ciągły niepokój z powodu ich ostatniego wyskoku. Dzisiejszy dzień ich wykończył fizycznie jak i psychicznie, gdyż Ron spowalniał marsz. Nim wybiła czwarta rozbili namiot, rozpalili ognisko, zabezpieczając wcześniej teren wokół nich odpowiednimi czarami. Czuła się spokojniej, gdy oprócz jej zaklęć, Harry uzupełnił własnymi, a na koniec Astoria paroma zabezpieczającymi.

- Herm?

- Przepraszam.. co powiedziałeś? – zamrugała, gdy przyjaciel usiadł na przyciągniętym wcześniej konarze obok niej – Ron?

- Leży, ale gorączka przeszła – odpowiedział spokojnie, zerkając na srebrny pierścień, który trzymała od dłuższego czasu między palcami – Ładny.

- Dziękuję – wymamrotała, odwracając wzrok i przesuwając opuszkiem po wypalonym na nim napisie – Dostałam go wcześniej od.. od Draco – chrząknęła, chowając twarz bardziej w szalik i rumieniąc delikatnie – To..

- Pierścień rodzinny symbolizujący małżeństwo – dopowiedział rozbawiony gryfon, wzruszając ramionami na zaskoczone spojrzenie – Wiesz, Erik od początku uważał, że mimo głupoty niektórych tradycji.. powinienem uszanować dziedzictwo ojca i troszkę poczytać. Na dodatek Astoria czasem opowiada ciekawe historie – zagryzł wargę, przyglądając ściskanej obrączce – Draco Malfoy oświadczył się Hermionie Granger.

- Nie ja to powiedziałam – zauważyła, krzywiąc na jego szeroki uśmiech – Co cię tak cieszy, Harry?

- Wiesz, jedną z zabawnych tradycji wśród arystokracji jest prośba o rękę wybranki. Oczywiście, większość małżeństw i tak jest ustawiona, ale kultura wymaga od młodzieńca prośby o błogosławieństwo przyszłego, wspólnego życia – zielone tęczówki zamigotały przebiegle, gdy się do niej przysunął – Co lepsze, Draco mimo wszystko jest przywiązany do takich zasad, a że nie miał kogo innego poprosić..

- Poprosił cię o moją rękę? – Hermiona uniosła brwi zdumiona, podczas gdy Potter powstrzymywał śmiech – Ale.. co?

- Nie powiedział mi, że to zrobi teraz, wiesz jaki jest Malfoy – przewrócił oczami z psotnym uśmiechem – Nawet prosząc mnie o coś musiał mi dokopać. Jedynie zapytał czy jeśli nie dożyję końca wojny, to będę miał coś przeciwko waszemu małżeństwu – Harry podniósł się, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy i drżąc – Myślałem, że poczeka do końca tego wszystkiego…

- Czyli co o tym myślisz? – zapytała niepewnie, spoglądając na szczupłą sylwetkę Wybrańca krążącego wokół ogniska – Harry?

- Nie, nie mam nic przeciwko – uniósł wzrok z ziemi na nią, podchodząc i kucając przed. Chłodne palce chwyciły srebrny pierścień unosząc go na wysokość ich oczu – Draco cię kocha. Wiem to ja, wiemy to my. Kocha cię i dlatego chciał poczekać do końca.. byś w razie problemów nie została tak młodą wdową – skrzywił się na widok bólu w ukochanych oczach, który wywołał nieprzemyślanie – Herm, skarbie, to tylko takie gadanie. Widać Malfoy postanowił wciąż być wrzodem na moim tyłku i przeżyć. Inaczej..

- Inaczej nie trzymałabym tego? – dokończyła, pozwalając przyjacielowi nałożyć łańcuszek z powrotem na szyję, ukrywając srebrny krążek pod bluzą i koszulką – Minęło już tyle miesięcy, a on się nie odzywa. Myślisz, że wszystko w porządku?

- To Malfoy – odpowiedział jakby to wszystko wyjaśniało, chociaż oboje wiedzieli, że to nie oznacza nic – Jeśli wierzysz w niego równie silnie co on w ciebie, to.. to powinnaś ufać, że żyje.

- Wyglądał na tak zmęczonego – westchnęła, wspominając ich ostatnie spotkanie na weselu Billa i Fleur. Nie mogła uwierzyć, że od tamtego dnia minęły już cztery miesiące. 

Cztery najdłuższe miesiące w jej życiu. Zdążyli opuścić mieszkanie Syriusza, zmienić obozowisko z parę set miejsce, a co więcej wejść niezauważenie do Ministerstwa Magii. Po tej właśnie wyprawie Ron złapał jakieś paskudztwo, wypluwając niemalże przez kaszel płuca, a gorączka męczyła go od dłuższego czasu. Hermiona z pomocą Astorii poiły go eliksirami zdrowotnymi, które pozwalały mu nie opaść całkowicie z sił. Zerknęła przez ramię na namiot, zastanawiając czy zdążył już przyjąć nocną porcję eliksiru.

- Idź odpocząć, teraz ja posiedzę – Harry machnął ręką, wskazując jej ich namiot. Nie protestowała tym razem, szybko wsuwając się do środka. Uśmiechnęła się na widok siedzącego w głównym pomieszczeniu Rona, owiniętego w koce z kubkiem gorącej herbaty w rękach. Przy nim siedziała Astoria ze skupioną miną wybierająca odpowiednie eliksiry.

- Zmarzłaś? – ślizgonka rzuciła na nią okiem, odgarniając brązowy lok z twarzy – Dziś jest okropnie zimno. Nie moglibyśmy chociaż raz zostać tu jeden dzień dłużej?

- Jesteśmy najbardziej poszukiwanymi uciekinierami, As – mruknęła, siadając na miękkiej kanapie i podciągając kolana pod brodę – Harry jest bardzo niespokojny.

- Harry jest niespokojny przez ten cholerny medalion – warknęła dziewczyna, wskazując palcem na amulet wiszący na jej szyi – Ale chociaż coś mamy, co?

- Jesteś najbardziej odporna na to cholerstwo, zołzo, czy to nie dziwne? – Ron wyszczerzył się krzywo, unosząc brwi – Ach, w sumie macie z Sama-Wiesz-Kim podobne charakterki..

- Im bardziej chorujesz tym twoje żarty są głupsze – odparowała dziewczyna, ale kąciki ust zadrżały w niepowstrzymanym uśmiechu – Wypij jeszcze to, ale przed samym snem.

- Wypiję – burknął rudy, sięgając po swoje radio i szukając odpowiedniego sygnału. Hermiona podniosła się powoli, przechodząc za Astorią do aneksu kuchennego, gdzie ślizgonka oparła się ciężko o szafki i wzięła głęboki wdech.

- Możesz mi dać go teraz ponosić – wymamrotała Hermiona, gładząc przyjaciółkę uspokajająco po plecach – Wiem, że to nie jest dla Ciebie takie proste jak starasz się udawać.

- Nie, to nie to, H – mruknęła ślizgonka, prostując i sięgając po szklankę z czystą wodą. Gryfonka przyglądała się zielonookiej, która szukała czegoś na półce – Widziałaś gdzieś może te suche obwarzanki?

- Pakowałam przed naszą wyprawą kilka opakowań – stwierdziła Hermiona, przewracając oczami – Sprawdź w dolnej szufladzie.

- Są – Astoria uniosła łup do góry, otwierając sprawnym ruchem i sięgając po garść. 

Hermiona przyglądała się jak z apetytem je, a później popija ciepłą herbatą. Oparła się wygodniej o szufladę zastanawiając czy kiedykolwiek pomyślałaby jak silna jest arystokratka. Już od dłuższego czasu była ich filarem, spoiwem. Nigdy nie wpadała w panikę jak Ron, nigdy nie kłóciła się jak ona z Harrym. Zawsze była najspokojniejsza i zawsze umiała dotrzeć do upartego Wybrańca. Hermiona nie wyobrażała już sobie bycia z tą dwójką samotnie. Wszyscy mieli już powoli dość bezustannej wędrówki w poszukiwaniu horkruksów.

- Myślisz, że w Hogwarcie wciąż jest tak strasznie? – Hermiona zadrżała na wspomnienie przerażonej Milli, która zdawała im relacje po pierwszych dwóch miesiącach szkoły. Dzięki pomysłowości Harry’ego mogli porozumiewać się z Millicentą, Zabinim i Ginny poprzez lusterka Syriusza i Jamesa. Zdawali sobie relację raz bądź dwa na trzy tygodnie, a opowieści trójki uczniów były.. przerażające. Jednak Ginny zapewniła ich, że wraz z Nevillem aktywowali Gwardię Dumbledore’a.

- Myślę, że mało im się uda zdziałać bez ponoszeni kar za to co robią.. – Astoria oblizała wargi, wzdychając cicho – Milli i Blaise są w lepszej sytuacji, ale Ginny… nie powinna się wychylać.

- Martwisz się o nią? – nie powstrzymała delikatnego uśmiechu na widok skwaszonej ślizgonki, która przewróciła oczami.

- Nie jestem jej bliską koleżanką, fakt – powiedziała w końcu, zastanawiając się – Jest jednak ważna dla Harry’ego.. może zbyt ważna, ale nic na to nie poradzę, prawda? Jeśli zginie Harry będzie zdruzgotany, więc mimo niechęci na widok tych błyszczących oczu, które wbija w mojego chłopaka.. tak. Wolałabym żywą Ginny niż martwą.

- Jakie piękne, wzruszające i szczere wyznanie – zachichotała Hermiona, pozwalając Torii opuścić ją. Dobrze wiedziała, że wybierała się do swojego ukochanego by namówić go o dłuższy postój. Ona sama wróciła do Rona, który wpatrywał się w sufit słuchając Potterwarty.

Cztery miesiące.

Cztery miesiące temu Pansy i Teodor ruszyli w przeciwnym kierunku niż oni. Dwójka arystokratów miała zająć się zdobyciem informacji o ich wrogach i zmniejszeniu ich populacji bez zbędnego narażania się z tego co powiedział jej Nott, Pansy nazbyt chętnie w to się zaangażowała. Wymykała się nocami by toczyć samotną krucjatę przeciwko wrogom.

Cztery miesiące temu Milli, Blaise i Ginny powrócili do szkoły by pilnować pozostałych uczniów mieli zapewnić bezpieczeństwo młodszym oraz w razie konieczności pomóc im z dostaniem się do środka. Podobno Carrowie lubowali się w karaniu małych gryfonów, jak i torturowali starsze roczniki.

Cztery miesiące temu Marcus rozpoczął przyspieszony kurs aurorski, a teraz wraz z innymi członkami Zakonu Feniksa zwalczał wroga. Nie mieli z nim bezpośredniego kontaktu, ale Gloomy był w stałym kontakcie ze swoją młodą żoną.

Cztery miesiące temu rozpoczęła się ich przygoda. A póki co zdobyli jeden horkruks, chorobę Rona oraz paranoję Harry’ego. Czasem zastanawiała się czy nie poniosła ich duma, gdy postanowili rozpocząć własną krucjatę. Bo tak naprawdę byli jedynie gromadą nastolatków, która uparcie wierzyła, że da radę pokonać starszego i najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów.

- Możesz przez chwilę przestać się zamartwiać?

Hermiona drgnęła, zerkając z ukosa na przyglądającego się jej Rona. Rudzielec wyglądał wciąż niezbyt zdrowo, a częste rumieńce na jego policzkach zastąpiła bladość. Duże oczy o niesamowicie błękitnych tęczówkach wpatrywały się w nią intensywnie, wywołując dreszcz. Wąskie usta wygięły w niesymetrycznym uśmiechu, a zdecydowanie przydługie włosy opadały na czoło. siedział pod kocem w grubym swetrze zrobionym przez matkę o specyficznym kolorze mchu. Długie nogi wyciągnął przed siebie, kiwając na boki stopami odzianymi w szare skarpety.

- Mam bardzo złe przeczucia – mruknęła pod nosem, mrużąc powieki – Bardzo złe.

- Myślałem, że największym gburem jest Harry, ale to ty zaczynasz mnie przerażać swoim sceptycznym patrzeniem na świat – parsknął, wyciągając do niej ramiona – Chodź do mnie, wariatko.

- Naprawdę masz talent do bycia uroczym i złośliwym jednocześnie – zaśmiała się cicho, posłusznie wstając i podchodząc. Ron przyciągnął ją do siebie, pociągając na swoje kolana i otulając kocem. Położyła z zadowoleniem policzek na jego ramieniu, muskając nosem szyję chłopaka. Zadziwiająco silnymi ramionami ją objął, gładząc uspokajająco po plecach.

- No więc.. – chrząknął po kilku minutach, a ciepły oddech przyjaciela połaskotał ją w czubek głowy, gdy się delikatnie przesunął – Malfoy. Hermiona Malfoy?

- Słyszałeś – westchnęła, przymykając powieki i słuchając silnego bicia serca rudego. Mocne uderzenia rozlegające się w jego piersi były lepszą kołysanką niż szum deszczu za oknem.

- Wiesz, czasem jak na najmądrzejszą dziewuchę jaką znam bywasz strasznie naiwna – mruknął prosto do jej ucha, a ona bez patrzenia wiedziała, że się uśmiecha szelmowsko – To tylko namiot. Nawet magiczny namiot bez dobrych zabezpieczeń nie jest dźwiękoszczelny.

- No tak – zarumieniła się na wspomnienie jednej nocy, gdy Harry i Astoria zapomnieli wyciszyć swój pokój. Ron przez dobre trzy tygodnie kpił z nich w najlepszy możliwy sposób sprawiając, że Potter się czerwienił jak burak, a ślizgonka krzywiła z niesmakiem. Od tamtej pory para bardzo się pilnowała, ale od czasu do czasu Weasley droczył się z nimi.

- Myślisz, że go kochasz? Tak prawdziwie kochasz? – zapytał szeptem, nakręcając na palec jeden z jej loków – To nie jest wojenne widzi-mi-się?

- Nie, to nie jest wojenny kaprys – przewróciła oczami, prostując by móc zobaczyć twarz przyjaciela. Ron uśmiechnął się półgębkiem, ale nie dostrzegła ani wrogości ani niesmaku. Jedynie czystą troskę oraz niepokój. – Kocham go.

- Zastanawiałaś się kiedyś co by było.. gdyby ślizgoni nie okazali się nawet spoko ludźmi? – rudy zagryzł wargę, odwracając wzrok – Jeśli nie dowiedzielibyśmy się, że.. są jak my?
Hermiona przyjrzała się piegom na ukochanej twarzy przyjaciela, zastanawiając nad odpowiedzią. Co by było gdyby nie spotkała Pansy na Wieży Astronomicznej? Co by było gdyby nie spóźniła się na lekcje i ominąłby ją szlaban z Teodorem? Co by było gdyby nie połączyła ich więź? Gdyby nie wpadła na Astorię w łazience? Gdyby Blaise nie zaczepił jej nad jeziorem?

Ja wtedy wyglądałoby ich życie?

Czy Draco dostałby to samo zadanie od Voldemorta? Zabiłby Dumbledore’a? Służył lojalnie Czarnemu Panu?

Co by się stało z Pansy?

Co zrobiłaby Astoria?

Kim stałby się Blaise?

- Nie wiem – mruknęła, jednocześnie zastanawiając kim oni by byli. Czy Harry zauważyłby szczenięce spojrzenia Ginny? Czy ona pokochałaby kogoś innego? Czy Ron.. czy ona i Ron skończyliby razem? Przyjrzała się dużej dłoni chłopaka, która bawiła się jej palcami. Czy kiedyś widniałyby na ich palcach te same obrączki? Wyobraziła sobie życie z nim u boku. Spokojne, sielankowe lata. Kłótnie, ciche dni oraz radosne chwile. Dzieci o płomiennorudych włosach i piegach, krzyczące do niej mamo. A potem poczuliby z Ronem pustkę. Brak namiętności powoli by niszczył ich małżeństwo od środka.

I nagle zamiast rudego brzdąca z nosem usianymi piegami zobaczyła uroczego chłopca o jasnych jak śnieg włosach oraz przenikliwych szarych tęczówkach. Z dołeczkiem w policzku, prostym noskiem oraz wybitym zębem. Poczuła dziwną nadzieję, że kiedyś to dziecko złapie ją za rękę i powie mamo.

- Czy mogę wygłosić przemówienie na weselu? – zamrugała zdumiona, gdy zadał niespodziewanie to pytanie. Białe zęby ukazały się w szerokim uśmiechu, gdy dostrzegł jej zaskoczenie – Obiecuję, że nie wspomnę o wpadce z eliksirem wielosokowym, kocico. Ani nie pisnę słowem jak zwymiotowałaś po pierwszym locie na miotle. I na pewno nie powiem o twoim problemie z łamaniem regulaminu. Nie wolno, nie wolno, a sama się włamywałaś do biblioteki po godzinie ciszy nocnej.

- Ron.. – zaśmiała się, gdy ona zginęła kolejne palce, wspominając o wszystkich głupstwach jakie zrobiła. Nie powstrzymała uśmiechu na wzmiankę o wakacjach w Norze, gdy Fred i George ją obudzili o czwartej nad ranem krzycząc, że mijają jej eliksiry. Nie pamiętała czy usnęła przy muzyce, którą słuchali czy może przy ciepłym głosie przyjaciela, opowiadającego nostalgiczne historie jakie razem przeżyli.

Pierwszy raz od czterech miesięcy nie gnębiły ją koszmary.

Pierwszy raz spała spokojnie.

Bezpieczna.






- Hermiona?

Uchyliła powieki, gdy ktoś potrząsnął ją kolejny raz mocno. Leżała w swoim pokoju w namiocie, okryta kocem swoim i Rona. Przetarła ze zmęczeniem oczy, siadając i wpatrując się ze zdumieniem w chłopaka.

- Co się dzieje?

- Mamy problem – westchnął ze zmęczeniem Teodor, chwytając jej dłonie w swoje i ściskając mocno – Chodzi o Draco.








16 godzin wcześniej...

- To było takie nieestetyczne! Brudna krew chyba gorzej schodzi z posadzki, prawda? – Flora Carrow skrzywiła się, teatralnie wachlując bladą twarz – Obrzydliwe. Wierzcie mi, nikt nie chce czuć smrodu szlamu o poranku.

- Biedna Flora – przytaknęła Tracey, marszcząc ze współczuciem czoło i poklepując przyjaciółkę po ramieniu – Ja byłam świadkiem tylko raz jak profesor Carrow słusznie ukarał głupiego krukona. Melodią dla uszu arystokratów był trzask jego łamanych kości! Wyobraźcie sobie, że miał czelność poprawić czystokrwistego czarodzieja mając w swoim rodowodzie mugoli!

- Bezmyślność tych stworzeń mnie przeraża – przytaknęła Hestia, otrzepując z niewidzialnych okruszków szatę szkolną – Aż strach pomyśleć, że tyle lat musieliśmy żyć obok nich.

- Całe szczęście, że szlam nie jest zaraźliwy – zgodziła się młodsza ślizgonka, która stała się ostatnią ulubienicą Tracey – Wystarczy mi tego na całe życie.

- Całe szczęście, że głupota nie jest zaraźliwa – wasza dopowiedziała w myślach Milli, podnosząc z fotela, który służył teraz jej jako fotel. Slytherin nawet nie pisnął słówkiem, gdy w tym roku to ona z Blaisem dzierżyli samotnie władzę. Oczywiście przez cztery miesiące musieli się wykazać swoim sprytem wiele razy bo aż nazbyt wiele znalazło się chętnych na ich miejsce. Jednak prawdopodobnie zapomnieli na czas wakacji, kto tu jest ważniejszy. Wystarczył tydzień Zabiniemu by przypomnieć, że za maską wesołka kryje się niebezpieczny lider. Ona natomiast po kilku dniach po przyjacielu również utrzymała silną pozycję. Przyjaźniła się w końcu z Astorią – mistrzynią manipulacji, Pansy – mistrzynią karania. Na dodatek piękna obrączka Flintów zdobiła jej palec, a dzięki temu jako żona Marcusa również podwyższyła jej status.

- Mills, gdzie idziesz? – Flora zrobiła smutną minę, a jej oczy wyrażały jednak ostrożność oraz chłód, gdy ją zmierzyła spojrzeniem – Wyglądasz blado, dobrze się czujesz?

- Migreny mnie ostatnio osłabiają – stwierdziła spokojnie, muskając palcami skroń – Prawdopodobnie przez ciągły stres, że jakaś szlama odważy się obok mnie przejść. Nie rozumiem ataku z ich strony – przewróciła oczami, jednocześnie ukrywając uśmiech satysfakcji, że Gwardia Dumbledore’a ostatnio miała kilka udanych akcji – Są gorsi niż karaluchy. Paskudne robactwo!

- Masz rację – zgodziły się jej „przyjaciółki”, rozpoczynając gorliwą dyskusję na ten temat. Milli przeszła powolnym krokiem przez Pokój Wspólny, uśmiechając do swoich poddanych współdomowników. Mówiąc szczerze liczyła na lepszą zabawę jako główna ślizgonka, ale zamiast rozrywki czuła się jedynie gorzej. Zaczynała podziwiać Astorię za jej długie oraz spokojne rządy w ich gadzim królestwie.

- Hej, skarbie, w porządku? – Harper przyjrzał się jej z niepokojem, gdy mijała fotele chłopców grających w pokera – Milli?

- Muszę złożyć raport dyrektorowi – pstryknęła w swoją plakietkę Prefekta Naczelnego, którą zdobyła pierwszego dnia szkoły – Czy mógłbyś przekazać Blaise’owi, że spotkamy się na kolacji?

- Jak sobie życzysz – przytaknął, unosząc kąciki ust. Obróciła się, nie zwracając uwagi na pochlebiających jej ślizgonów, którzy liczyli na awans społeczny. Wyszła z komnaty, wciągając ze świstem chłodne powietrze. Utrzymała wyraz beznamiętnej obojętności przez całą drogę do Pokoju Życzeń, przystając na chwilę jedynie na trzecim piętrze, gdy dostrzegła trzech ślizgonów z piątego rocznika popychających między sobą małą gryfonkę. Zacisnęła pięści przypominając sobie, że nie może nic zrobić. Nie może się zdradzić.

- Trzecie piętro – szepnęła, gdy na schodach minęła Thomasa Cornera. Gryfon nie dał znaku, że zrozumiał, ale wiedziała, że przekaz dotarł. Oblizała spierzchnięte wargi docierając w końcu do celu. Po upewnieniu się, że jest sama wsunęła się do komnaty. Nie powstrzymała westchnienia z wrażenia na widok pokoju, z którym wiązały się najpiękniejsze wspomnienia jej życia. Po ślubie z Marcusem spędziła upojne tygodnie na małej wyspie w domu z belek. Rano budziła się z promieniami słońca na twarzy, a z kubkiem herbaty wychodziła na plażę tuż pod posiadłością. Ciepły piasek łaskotał jej stopy, gdy szukała w oceanie smukłej sylwetki męża.

- Dziękuję – mruknęła do pokoju, nie czując się z tym głupio. Podeszła do okna, gdzie jasne, lniane firanki zawirowały od wyczarowanego wiatru. Do jej nozdrzy dotarł zapach oceanu oraz kwiatów, rosnących wokół domku. Zrzuciła z ulgą buty, uśmiechając na miły dotyk puchowego dywanu leżącego na środku pokoju. Na wygodny fotel przy biurku rzuciła szkolną szatę oraz sweterek. Podeszła do lustra w srebrnej ramie, uśmiechając do siebie z rozbawianiem. Nigdy nie miała tak opalonej cery jak po tych wakacjach. Włosy rozjaśniły jej się od częstego siedzenia na plaży, przypominając teraz bardziej promienie słońca niż zboże. Dotknęła opuszkiem swojego zadartego nosa, zsuwając go na pełne usta oraz przesuwając po szyi i obojczyku. W końcu zsunęła dłoń niżej, muskając ostrożnie brzuch i lekko go gładząc. Stanęła do zwierciadła bokiem, zagryzając wargę na widok opinającej się na pępku koszulki.

- Cześć, promyczku – wymruczała delikatnym głosem,  nie powstrzymując uśmiechu na lekkiego kopniaka dziecka. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Była w ciąży. Była w ciąży i nikt oprócz Marcusa, Blaise’a oraz Ginny o tym nie wiedział. Była w ciąży i musiała to ukrywać. Dziękowała wszystkim założycielom za talent mulata do zaklęć, gdyż dzięki jego pomocy nauczyła się nakładać na siebie idealne zaklęcie iluzji. Dzięki temu jej brzuszek znikał dla oczu innych, a noszenie zbyt dużych szat nie było niczym niezwykłym. Wszyscy wierzyli, że wkłada szkolne szaty Marcusa by czuć jego obecność obok.

- Musisz być grzeczny, promyczku – poprosiła maleństwo, siadając z zadowoleniem na bujanym krześle i ze smakiem biorąc ze stołu ciastka. Nigdy nie wierzyła w ciążowe kaprysy do chwili, gdy sama zaczęła je mieć. Położyła opakowanie na wystającym brzuchu, chichocząc z własnej głupoty.

- Milli?

- Prosiłam Harpera by ci przekazał… - machnęła ręką zirytowana, upominając by następnym razem wspomnieć w myślach, że nawet Zabini nie ma tu wstępu. Rozumiała jego stałą troskę o nią, ale czasem była to zbyt natarczywa opieka.

- Wiem o co prosiłaś – przerwał jej, marszcząc brwi na widok paczki chrupków – Nie powinnaś zjeść jakiegoś owocu?

- Blaise, proszę – parsknęła, wiedząc że następnym co usłyszy to wykład na temat dobrego jedzenia do osób w ciąży. Głupiutki, zafascynowany jej stanem przyjaciel.

- Dobrze, ale skup się – chrząknął, siadając obok niej, a ona nawet nie zauważyła, kiedy zmienił się wystrój pomieszczenia. Tamten pokój był sekretem jej i Marcusa. Tylko ich.

- Coś się stało? – zamarła, odruchowo układając ręce na brzuchu w obronnym geście.

- Nie, ale się stanie – westchnął, unosząc do góry szkiełko od Pottera – Stanie się coś złego.

- Draco?

Brak odpowiedzi był wystarczający.






10 godzin wcześniej…

Liczby ją uspakajały od zawsze. Gdy po raz pierwszy zrozumiała ich logiczną specyfikę, świat wydał się bardziej zrozumiały. Liczby są stałe, liczby są właściwe, liczby są bezpieczne. Cała matematyka, wszystkie nauki mają jakieś wspólne powiązania. Niektóre bardziej inne mniej widoczne. Wszystko ma swój początek.

0
1
1
2
3

To było dziwne, ale gdy sytuacja ją przerastała albo się bardzo stresowała lubiła w myślach powtarzać jakieś liczby. Niezbyt długo zajęło jej zrozumienie ciągu Fibonacciego, bo to logika. Czysta zabawa umysłowa. Od tamtej pory, gdy jej umysł to pojął powtarzanie liczb ciągu ją uspakajało.

0 1 1 2 3 5 8

Pamiętała, że te liczby towarzyszyły jej, gdy brat ojca zmarł. Kochała wujka bardzo, a we wspomnieniach kojarzył się jej z czekoladą oraz śmiechem. A potem zginął w wypadku samochodowym, a wszyscy wokół płakali. Stała między matką, a ojcem, ściskając w dłoni jedną, czerwoną różę i wpatrując we własne buty powtarzała liczby. Były jej opoką. Chroniły przed smutną rzeczywistością.

0 1 1 2 3 5 8 13 21 34

Szeptała je również pierwszego dnia szkoły. Stojąc na peronie i obserwując Hogwart Express poczuła ogarniającą ją panikę. I automatycznie zaczęła je powtarzać. Był to już zalążek jej obsesji na punkcie realistycznego poglądu. Liczby. Liczby wyjaśnią wszystko, prawda?

Ale co magia ma wspólnego ze ścisłą nauką?

Nic. Wszystko.

Wszystko i nic.

Liczby nie wyjaśniły jej jak używać magii. Liczby nie miały nic wspólnego z zaklęciami. Liczby stały się mniej stałe. Mniej bezpieczne.

A potem spotkała jego i liczby przestały mieć znaczenie. Bo czy ktoś potrafiłby opisać go za pomocą matematyki? Dla niej był chaosem. Dziwną zmienną w działaniu, którą nie potrafiła dobrze pojąć. Był jak błąd. Był poza systemem, a ją zaczęło to pociągać.

Jak opisałaby Draco?

Na pewno nie liczbami. Nie mieściłoby się jej w to głowie. On? Pełen sprzeczności. Brak logiki. Brak czystego wykalkulowania. Brak odpowiedniego równania. Ciągu. Brak logiki.

Barwy. Jest tyle kolorów, tyle odcieni błękitu, zieleni, czerwieni. A jednak Draco jest zbyt jaskrawy by wybrać odpowiednie barwy. Jest zbyt intensywny by dało się go namalować za pomocą znanych kolorów.

A z bardziej humanistycznego podejścia?

Literą nie jest, wyrazem też nie. Jest bardziej jak starożytne zjawisko, niby znane, ale jednak dalekie od typowych słownikowych tłumaczeń, definicji, jest jak deus ex machina, niby wiemy co to jest, jednak nigdy nikt tego nie widział, nie wytłumaczył, jest jak takie bóstwo które nie proszone to zawsze wie kiedy się pojawiać, ukazuje się w najlepszym momencie i nie czeka na niczyja pomoc, po prostu jest i sprawia ze wszystko staje się łatwiejsze.

- Hej, wszystko w porządku?

0 1 1 2 3 5 8 13 21 34 55 89 144 233

- Tak – odpowiedziała głośno, nie w myślach – Tak, wszystko w porządku.

0 1 1 2 3 5 8 13 21 34 55 89 144 233 377 610 987 1597 2584 4181

- I dlatego masz głowę pełną liczb?

Obróciła się nieznacznie, odrywając wzrok od płonącego ogniska. Ręce jej drżały na udach, więc zacisnęła palce w pięści i przycisnęła do nóg jeszcze bardziej. Przesunęła spojrzeniem po ziemi, gałęziach oraz płachcie namiotu, gdzie w środku byli ich przyjaciele. W końcu wzrok dziewczyny padł na buty niechcianego towarzysza, a później na jego ciemne, znoszone spodnie oraz skórzaną kurtkę. Przez szalejące między nimi płomienie średnio widziała twarz, skrytą wciąż w cieniu. Jedynie oczy. Czarne. Czarne oczy.

- Wynoś się z mojej głowy – mruknęła, marszcząc brwi na swój własny złamany głos. Słaby. Wysunęła koniuszek języka muskając spierzchnięte wargi, a potem zęby. Nie była pewna czy ją usłyszał. Czy ktoś ją słyszał.

- Próbowałem, wierz mi – parsknął, pochylając do przodu tak, że jego twarz w końcu wyłoniła się z ciemności. Zawsze krył się w mroku. Nie rozumiała tego.

- Wiem – westchnęła, wypuszczając wstrzymywane w płucach powietrze i zerkając znów na ognisko – Wiem. Przepraszam, Teo.

- Nie musisz – wzruszył ramionami, wyginając krańce warg w uśmiechu – Czy potrzebujesz jeszcze kilku minut na użalanie się nad sobą, czy możemy zacząć działać?

- Myślę, że już mi przeszło – odpowiedziała szczerze, odsuwając z głowy ciąg Fibonacciego. Nie czas na liczby. Nie czas na płacz. Muszą działać.

- Ja wiem, że już ci przeszło – odparł spokojnie, podchodząc bliżej i kucając naprzeciwko niej by ich oczy były na tym samym poziomie – Jesteś bardzo dzielna, wiesz? Na początku zastanawiałem się czy nie mają racji. Weasley stwierdził, że to może być zbyt.. wiele. Astoria też. – w ciemnych oczach zamigotała duma oraz pewna arogancja, którą w nich uwielbiała – Ale wiedziałem lepiej. Zawsze wiem lepiej. Jesteś moja, trudno bym się mylił.

- Jestem dzielna? – uniosła brwi, marszcząc przy tym nos – Gdzie moja odwaga, gdy od trzydziestu minut chowam się tu?

- Należało ci się te trzydzieści minut, Her – prychnął, nachylając bliżej tak, że mógł dostrzec złote plamki w jej brązowych tęczówkach – Przez ostatnie godziny nie zawahałaś się nawet na chwilę. Nie zatrzymałaś się. Nie odpoczęłaś. Myślałaś, robiłaś, działałaś – musnął nosem jej policzek w czułym geście – Należało ci się więcej niż trzydzieści minut odpoczynku, żalu czy strachu. Dlatego tak. Jesteś dzielna.

- Trudno mi w to uwierzyć – chrząknęła, opierając brodę na jego ramieniu i kurczowo wtulając w silne ramiona – Trudno mi pojąć co on myśli. Jak myśli. – skrzywiła się marudnie na ciężki temat – Co on sobie myśli, Teo? Co Draco sobie myśli?

- Ma plan, H, zawsze ma plan – uspokoił ją, gładząc po plecach łagodnie – Malfoy myśli potem działa. Skoro uważa, że to zadziała.. to chyba nie mamy wyboru i musimy mu uwierzyć.

- Nie lubię nie mieć wyboru – wymamrotała, czując jak chłopak się uśmiecha – Nie lubię bać się o niego dzień w dzień. I powtarzać, że to Draco. Da radę.

- Obiecał ci, że wróci – przypomniał delikatnie, odsuwając by spojrzeć w oczy – Wierzysz mu?

- Ufam mu – przytaknęła, sięgając ręką odruchowo po łańcuszek na szyi, gdzie schowała obrączkę – Wierzę.

- Dlatego musimy robić to co chciał.

- Chce się zabić.

- Nie – Teodor podniósł się, chwytając ją za rękę i pociągając za sobą – On chce się dać zabić.

Nie. Krzyczy w środku, ale na zewnątrz przytakuje.
Tak





4 godziny…

- Jesteś pewien?

- Tak – odpowiedział stanowczo, przyglądając czarnej cieczy umieszczonej w szklanym pojemniczku. Uniósł wyżej by przyjrzeć się lepiej substancji, którą od trzech miesięcy szykowali.

- Nie wiem, może spróbujemy jeszcze raz? – zerknął kątem oka na dziewczynę, która nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Wpatrywała się teraz we własne stopy, jakby starając nie spojrzeć mu w oczy. Przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, zastanawiając czy kiedyś wróci do dawnej siebie. Czy zniszczyli ją za bardzo?

- Nie mamy czasu na kolejne ważenie – zaprotestował, odkładając ostrożnie eliksir do szkatułki. Podszedł spokojnie do łóżka, na którym leżała szata przygtowana na dzisiejszą misję.

- Nie wiem, nie wiem, nie wiem – mamrotała dziewczyna, chodząc w kółko i ciągnąc za jasne włosy – Nie, nienienienie.

- Evelyn, uspokój się – westchnął, obracając by popatrzeć na swoją obłąkaną towarzyszkę. Evelyn nie była normalna. Nie będzie normalna. Została złamana. Bezpowrotnie zniszczona. Nieodwracalnie rozbita. A on nie umiał jej naprawić.

Nie chciał.

Nie miał czasu by tak się zatroszczyć o dziewczynkę z lochów. Była mu jedynie potrzebna. Evelyn była młodsza od niego o dwa lata. Piętnastoletnia ślizgonka. Przeciętna. A jednak nawet ona skrywała tajemnicę. Nawet ona miała coś czego 
potrzebował.

Talent.

Evelyn wywodziła się z rodziny druidów. Kiedyś jej ród był ważny, a po wielu wiekach zaczęli mieszać się z mugolami, a czystość ich krwi zakończyła się dwieście lat temu. Przestali mieć znaczenie. Przestali zwracać na siebie uwagę. Do czasów Czarnego Pana, który zażądał ugięcia kolan przed nim. Rodzice Evelyn byli niezłomni, nieugięci, nie złamani. I nie spełnili żądania, a za karę zostali zamordowani. Evelyn przeżyła masakrę we własnym domu, a przez ostatni pół roku gniła w ich lochu.

- A co jeśli się pomyliłam? – zapytała drżącym głosem, wbijając paznokcie w dłonie – Co jeśli pomyliłam fazy księżyca?

- To umrę – wzruszył ramionami, rozbawiony jej przerażeniem. Evelyn wciąż miała we krwi tą cząstkę druidów. Oznaczało to, że eliksiry i mikstury magiczne przychodziły jej intuicyjnie. Przez to Snape nigdy nie brał jej na poważnie. Nikt nie brał na poważnie talentu dziewczyny, gdyż dla większości była to ściema. A Evelyn od dziecka uczyła się o ziołach, o drzewach, o kwiatach, o księżycu. Uczyła się zasad ważenia eliksirów, właściwości.

Był to rzadki talent.

A teraz Evelyn była jedyną żyjącą nosicielką genu druidów.

- Nie chcę żebyś umarł – wyznała cicho, spuszczając wzrok na swoje ręce. Draco wygiął usta w uśmiechu, zastanawiając czy dobrze robi. Kiedy przyprowadził tu Evelyn była w fatalnym stanie. Po dokładnej kąpieli, rozczesaniu włosów oraz przebraniu w normalne ubrania zamiast brudnych szat wyglądała trochę lepiej. Zadbał by więcej jadła, by piła, a potem podebrał ze składziku rodzinnego eliksiry wzmacniające. Teraz wciąż miała zapadnięte policzki i bladą cerę. Usta w końcu przestały jej pękać, a czasem się uśmiechały. Oczy już bez sińców przypominały migdały. Błękitne tęczówki migotały niespokojnie, ale mniej szalenie. Lubiła wkładać rękawiczki by ukryć brak dwóch palców u jednej dłoni. Włosy sięgały jej do pupy, otaczając niczym złoty wodospad.

- I nie umrę – przewrócił oczami, wyciągając ręce w jej stronę. Dziewczynka podeszła powoli, unosząc w końcu wzrok z podłogi – Evie, uwierz w siebie chociaż trochę. Ja ufam twoim umiejętnością.

- Nigdy nie robiłam niczego bez pomocy taty – wyszeptała, łamiąc głos na ostatnim słowie i wciągając z sykiem powietrze – Nigdy nie robiłam czegoś tak skomplikowanego jak eliksir labello. A co jeśli to cię naprawdę zabije?

- Wtedy będziesz wiedziała, że zrobiłaś błąd – parsknął, marszcząc nos – Posłuchaj mnie. Mamy plan, który zadziała w stu procentach. Będzie dobrze.

- Wiem – powiedziała szybko, zbyt szybko. Draco puścił ją, popychając do stołu, gdzie stała jej kolacja. Odwrócił wzrok od dziewczynki, czując pierwszy raz żółć na języku. Nie musiał nawet się wysilać by wejść do jej umysłu. Nie miała żadnej tarczy, dlatego gdy miał zobaczyć ją jakiś śmierciożerca kazał pić jej miksturę otumaniającą. Nikt nie wyczytałby nic z takiego umysłu. Jednak teraz wiedział, że Evelyn się domyśla o jego zamiarach.

Plan.

Plan nie zakładał, że będzie żyła. Miał przeżyć on. Tylko on. Evelyn miała zginąć. Nikt nie miał wiedzieć jaką rolę odegrała. Ale nie wiedział wtedy, że ta dziwna, złamana kreatura dawnej wesołej dziewczynki go ujmie. Przypominała trochę Nathaniela.

- Jak ma na imię?

Wsunął stopy w buty ze smoczej skóry, unosząc zdumiony wzrok. Jasnowłosa potomkini druidów siedziała na krześle, jedząc pokrojone owoce i przyglądając mu z ciekawością.

- Hermiona – odpowiedział szczerze, nakładając na ramiona ciemną pelerynę i upewniając, że wszystko co chciał ze sobą zabrać jest na miejscu – Jedz.

- Jem – mruknęła pod nosem, oblizując wargi – Hermiona Granger?

- Tak – podszedł do szafki wyciągając srebrny sztylet i wsuwając go za pas, a potem otwierając szkatułkę z eliksirem – Evelyn?

- Hmm? – podniosła się szybko, wyczuwając zmianę w jego głosie.

- Załóż to – wyciągnął z szafy ciemną pelerynę, rzucając ją w stronę zdumionej dziewczynki – Zepnij włosy i zmień buty.

Tego plan nie zakładał, ale nie mógł powstrzymać myśli co by pomyślała Hermiona. Co by powiedziała jego kochana gryfonka na takie tchórzostwo? Nie był potworem. Nie poświęci tej biednej puchonki dla własnych korzyści. Evelyn pospiesznie włożyła buty, a potem narzuciła płaszcz. Jasne włosy schowała pod materiał, ale zawahała się, gdy podszedł do niej z brązową maską, którą nosił przed misją w Hogwarcie.

- Jesteś Esther Floven, chodziłaś do Slytherinu i przyjaźnisz się z Pansy Parkinson, jasne? – przesunął językiem po zębach, nakładając maskę na bladą twarz dziewczyny. Wpatrywały się w niego lazurowe oczy, pełne strachu i nadziei. – Jesteś przydzielona do naszej misji, bo masz talent uzdrowicielki. Rozumiesz, Esther?

- Tak, ale… - zamrugała szybko, pocierając rękoma po udach – Nie znam Pansy, wiesz? A jeśli mnie ktoś o coś zapyta…

- Esther.. – powstrzymał śmiech cisnący mu się na usta, przewracając oczami – Nikt nie będzie pytał o Lady Parkinson. Nie będzie z nami żadnego Lorda oprócz mnie, więc nikt o to nie spyta.

- Dobra, okej – przytaknęła, przyglądając się jak wyciąga eliksir ze szkatułki – Nie mam pojęcia jak zadziała pół – wyszeptała, przyglądając jak wypija jedynie połowę mikstury, a resztę podaje jej – Może lepiej wypij ty całą?

- Nie. Pij – wsadził jej szkiełko w rękę, sięgając po własną maskę i zarzucając im obojgu kaptur na głowę – Gotowa?

- Chyba. Nie wiem.

- Głowa do góry, Evelyn – uśmiechnął się szeroko, otwierając drzwi – Idziemy jedynie umrzeć.






2 godziny…

- Jesteś takim kretynem!

Draco uchylił się przed rzuconym w jego stronę zaklęciem tnącym. Ignorował krzyczącą w kącie pokoju mugolkę, która prawdopodobnie przeżywała największy koszmar życia. Skupił się na swoim towarzyszu, który miał problemy z agresją, gdy się wściekał. Zastanawiał się czy Raphael będzie w stanie go teraz skrzywdzić. Teraz, gdy ich plan wchodził w życie. Z paroma poprawkami, ale jednak…

- Nie mogłem jej zostawić – warknął w odpowiedzi, bawiąc się własną różdżką w dłoniach – Ani zabić. To dziecko!

- Przeszkoda, Malfoy, przeszkoda – krzyknął Lavelle, celując w kierunku kobiety i rzucając bez namysłu zaklęcie uśmiercające – Przeszkody się likwiduje, widzisz?

- Nie zrobiłem tego i już, po sprawie – przewrócił oczami, zerkając na bezwładne ciało kobiety – Nie mogłem tego zrobić. Nie, jeśli chcę pozostać sobą choć w minimalnym stopniu.

- Jeśli chcesz pozostać żywy, musisz trzymać się planu – złotooki śmierciożerca uderzył pięścią w ścianę – Twoi przyjaciele mogą przyjść za późno.

- Nie przyjdą za późno – Draco uśmiechnął się krzywo, opierając ramieniem o ścianę i wyglądając za okno – Będą wcześniej. Muszą mieć plan b.

- Powiedziałem im by nie robili głupstw – Raphael stanął obok niego również obserwując płonące domy wokół i biegających w morderczym szale śmierciożerców – Niedługo będą martwi. Jak się z tym czuje twoje sumienie?

- Zasłużyli – odparł jedynie, odwracając wzrok jak jeden z mężczyzn uderzył jakieś dziecko w twarz – Wszyscy zasłużyli na śmierć. A jak trzymają się twoje morale?

- Ja od dawna nie mam sumienia – mruknął Lavelle, spoglądając w kierunku pomostu, za którym kazali się ukryć Evelyn – Przeżyj, Malfoy.

- Nie ma sprawy – parsknął śmiechem, nie ruszając z miejsca nawet, gdy jego towarzysz ruszył do wyjścia – Jak się z nimi skontaktowałeś?

- Pozostanie to moją słodką tajemnicą – zaśmiał się ochryple złotooki, opuszczając dom i pozostawiając blondyna samego. Draco przyglądał się jak Raphael wydaje swoim ostrym głosem rozkazy grupie. Był najwyżej z nich w hierarchii i to jego zadaniem było wprowadzić ich w pułapkę. Wyszedł z domu, pozostawiając za sobą nieruchome ciało kobiety i kierując w stronę pomostu jak pozostali. Kiedy stanął na starych deskach mostu, poczuł pewny smutek.

Całe cztery miesiące planowania.

Cztery miesiące czekania.

A teraz umrze.

- Co się dzieje?

- O co w tym chodzi?

- Szlag!

Draco uniósł głowę spoglądając poprzez tłum na Raphaela, który również wyłapał go z tłumu. Wciągnął powietrze powoli do płuc, rzucając na siebie zaklęcie chroniące, a potem wyłapując pod deskami sylwetkę Evelyn zrobił to samo. Reszta ich towarzyszy była unieruchomiona przez zbiorowe spetryfikowanie. Skinął niewidocznie głową, a Raphael zrobił krok do tyłu. W chwili gdy się teleportował bomba umieszczona między śmierciożercami wybuchła.

I świat stanął w ogniu.








Teraz.

Hermiona poczuła mdłości, gdy swąd palonych ciał dotarł do jej nozdrzy. Powstrzymała się od wymiotów jedynie dzięki silnemu w oparciu u Teodora, który nawet nie drgnął. Zasięgnęła do jego magii, czerpiąc siłę oraz spokój przyjaciela. Stali na środku spalonej wioski. Domy płonęły, powyginane ciała leżały w ogródkach i na drodze. Nie rozumiała czemu Voldemort chciał tak bardzo zniszczyć tą nadmorską mieścinę, ale śmierciożercy spisali się dobrze.

Wszystko płonęło. Wszystko pochłaniał ogień.

- Harry?

Zerknęła na przyjaciela, który spokojnie przeszedł na przód i ruszył powolnym krokiem. Astoria kucnęła, a Ron pochylił się nad nią, przytrzymując włosy w najgorszych chwilach torsji. Pansy stała z boku i przyglądała się wszystkiemu z dziwną obojętnością. Nie drgnęła nawet, gdy mijała ciała torturowanych wcześniej dzieci. Spokój.

- To niesamowite – powiedział zielonooki, gdy stanęła przy nim. Przesunęła wzrokiem po plaży, gdzie leżały szczątki ciał. Pozostałe pływały na wodzie, pozwalając falom zalewać się raz za razem. Zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na poobdzierane ze skóry twarze, przypalone głowy bądź dryfujące bez kończyn trupy.

- To przerażające – wyszeptała, licząc zwłoki. Pięć. Dziewięć. Piętnaście. Dwadzieścia jeden. Dwadzieścia pięć.

- Prawda – przytaknął Harry, uśmiechając krzywo na jej szok w głosie – Oddychaj, H.

- Nie robi to na tobie wrażenia? – zapytała zdumiona, widząc jego spokój i opanowanie. Harry zmarszczył brwi, muskając palcami brody w zamyśleniu.

- Nie – przyznał w końcu, spuszczając na chwilę wzrok nim uniósł błyszczące żalem oraz gniewem spojrzenie – Widziałem gorsze rzeczy. Dużo gorsze.

- Ach – westchnęła, rozumiejąc co ma na myśli. Wizje Voldemorta. Torturowanie, zabijanie. Przeszukała kolejny raz tłum nieboszczyków w wodzie nim w końcu jej wzrok nie zatrzymał się na najbardziej oddalonej osobie. Nawet stąd widziała jasne włosy. A serce przyspieszyło.

- Widzę – powiedział Wybraniec nim zdążyła się odezwać. Zeskoczył na plażę, a potem krzycząc by czekała wskoczył do wody. Hermiona pobiegła za nim, słysząc że przyjaciele również do nich dołączają. Weszła do lodowatego oceanu, odpychając z odrazą trupa mężczyzny z wypaloną prawie całą twarzą. Zaczęła się obawiać o Draco. W jakim jest stanie? Żyje? Spóźnili się?

- Czekaj – Teodor złapał ją, pociągając do tyłu, a samemu doganiając Pottera. Po kilku minutach wrócili, ciągnąc za sobą długą sylwetkę. Hermiona dopadła ich w połowie, brodząc w wodzie po pas i chwytając zimną dłoń blondyna. Poczuła nagłą ulgę na widok braku poważnych ran, a po chwili przerażenie na sine usta i bladą twarz.

- Draco? Draco? Draco, Draco… - szeptała, gdy położyli na piasku i pochylili nad. Wzięła głęboki wdech odrzucając uczucia i skupiając na chłopaku. Uwolniła go z ciężkiej szaty, pozwalając Nottowi rzucić zaklęcie kontrolujące stan.

- Nie oddycha – zauważyła Pansy, kucając obok i ocierając płynące po policzkach łzy – Nie oddycha!

- W porządku – Hermiona odpędziła przyjaciół, przypominając sobie podstawy udzielania pierwszej pomocy. Zabrała się pracy, odliczając pod nosem uciski. Ze słupem w brzuchu obserwowała jak jasnowłosy w pewnym momencie wypluwa z ust wodę. Powieki uniosły się ukazując srebrne tęczówki, zamglone bólem i szokiem.

- Draco? – Pansy nachyliła się, ale Hermiona milczała. Przechyliła ukochanego na bok pomagając oczyścić płuca z wody. Dopiero gdy zimne palce zacisnęły się lekko na jej nadgarstku spojrzała w niesamowite oczy.

- Cześć, Malfoy, witaj wśród żywych – powiedziała, czując jak łzy spływają i po jej policzkach.

- Miło cię widzieć, Granger – wycharczał, unosząc rękę i wskazując coś za nimi – Dziewczyna.. blond.. szukajcie.. żyje.

- Już szukam – Pansy poderwała się do góry, łapiąc po drodze oddalonych wciąż Astorię i Rona do pomocy w szukaniu. Teodor odsunął się wraz z Harrym dając im chwilę dla siebie. Hermiona przysunęła się bliżej, układając głowę jasnowłosego na kolanach i obrysowując opuszkami palców jego usta.

- Wróciłeś – szepnęła, muskając wargami jego skroń – Wróciłeś do mnie, Draco.

- Przecież obiecałem – westchnął, przymykając ze zmęczeniem powieki – Teraz ty…

- Co mam zrobić? – zapytała, rzucając różdżką kolejne zaklęcie ocieplające na jego wysuszone przez Notta ubrania. Draco uśmiechnął się z trudem, przyciągając jej ręce do swojej piersi przy sercu.

- Bądź, gdy się obudzę.

- Zawsze.













14 komentarzy:

  1. Świetny rozdział trzyma w napięciu do samego końca. Jestem ciekawa jak dalej się rozwinie relacja między Pansy a Raphaelem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Starałam się zrobić trochę czegoś innego i samo wyszło:D

      Pozdrawiam ciepło,
      L♥

      Usuń
  2. Myślałam, że zawał będę miała jak Pan powiedziała "nie oddycha". Super rozdział. Świetnie dopracowany.
    Weny :*
    Pozdrawiam
    Zaczarowana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę dramatu musiałam zrobić :D
      Cieszę się, że się podobał, to jeden z moich ulubionych rozdziałów :)

      Przesyłam uściski,
      Lupi♥

      Usuń
  3. Cudo. Niesamowite ile uczuć można przekazać w tak krótkim tekście. Oni wszyscy razem tworzą fenomenalną całość. Tak naprawdę w tym rozdziale zrozumiała jaką osobą jest Draco Malfoy, sprawiłaś, że pokochała Rona, choć ie lubię go nawet w oryginale. Dziękuję.
    La Catria
    PS. Jakoś mi tu pasuje "Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepo­dob­ny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tak krótkim! :D Ha! A ja wciąż słyszę, że za długie rozdziały! Niestety czy stety, nie umiem ich skrócić jeśli chcę zawrzeć wszystko co mam w głowie. Mówiąc szczerze ja z każdym rozdziałem na nowo sama ich poznaje. Sama nie przepadałam za Ronem, ale starałam się przekonać siebie, więc skoro udało mi się Ciebie.. to siebie również :D
      Pozdrawiam ciepło i dziękuję za miłe słowa,
      Lupi♥
      PS. Jak zwykle świetnie trafiłaś z cytatem. Mi również pasuje tu "świado­mość krop­li czy­ni cię oceanem "

      Usuń
  4. Niesamowity rozdział. Jak zwykle długość rozdziału mnie usatysfakcjonowała, tak samo jak jego treść. Na początku rozdziału bałam się, że Draco umiera naprawdę, że to koniec, że historia nie zakończy się happy endem. Ale jednak nie. Jednak Malfoy przeżył, a Hermiona nadal będzie mogła zostać panią Malfoy.
    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i dalszych losów bohaterów. Jestem ciekawa co u Dafne i Charliego, jak sobie radzi Zakon Feniksa, co będzie się działo dalej w Hogwarcie, kiedy urodzi Mili (jej ciąża to największe zaskoczenie tego rozdziału, naprawdę ;-)), co u Gloomiego, co u Bliźniaków i reszty rodziny Weasley'ów? Tyle chciałabym się dowiedzieć, dlatego mam nadzieję, że niedługo pojawi się kolejny rozdział.
    Pozdrawiam, Cathleen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałam z tą ciążą od początku opowiadania i dużo satysfakcji miałam przy pisaniu tego :D Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu :)
      Daphne i Charlie niedługo zawitają, tak samo pozostali członkowie Zakonu.
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  5. Pogubiłam się K O M P L E T N I E. Nie mam pojęcia co i jak. Myślę, że dalej będę czytać regularnie, ale kiedy zakończysz, rozpocznę od nowa. Powoli i dokładnie. W każdym razie cieszę się, że Draco koniec końców wyszedł cało z opresji.
    Pozdrawiam, KH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio zaczęłam czytać pierwsze rozdziały i aż mnie niektóre rozśmieszyły :D Myślałam nawet czy nie napisać ich jeszcze raz, ale zostawię dla wspomnień :) Mam nadzieję, że nie zamąciłam całkowicie w głowie, a niedługo wiele rzeczy się wyjaśni.
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  6. Przepraszam że nie skomentowałam od razu.
    Musiałam pomyśleć o tym wszystkim.
    Zdecydowanie nie śpię przez to opowiadanie ale nie żałuje.
    Kocham je całym moim kamiennym sercem którego podobno nie ma.
    Przepraszam też za brak przecinków ale bardzo ich nie lubię i to jest mój własny bunt.
    Rardjsdo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie, chociaż to okrutne, że kogoś wciągam w swoje opowiadanie na tyle by nie spał! :D Sama tak mam czasem jak czytam coś ciekawego i to wielki komplement :>
      Bardzo dziękuję i pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  7. Rozdział jak zawsze świetny :) mam nadzieję, że nowy pojawi się wkrótce.
    A o Draco nie ma potrzeby się martwić - całe opowiadanie jest przecież historią miłości Draco i Hermiony, która Draco opowiada dzieciom :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że opowiada to już dorosły Draco, ale ile radości sprawia, że mimo tego ludzie się przejmują czy przeżyje czy nie :D
      Dziękuję bardzo za miłe słowa!
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń