Cześć!
Po pierwsze, długo się nie odzywałam - wybaczcie :D Po maturze leżałam i się załamywałam nad swym losem. Rozdział gotowy, a ja dziękuję też za tak pozytywne komentarze!
Wakacje już niedługo dla niektórych, ja wyjeżdżam już w tą niedzielę z przyjaciółkami nad morze! Dlatego kolejny rozdział będzie za trzy tygodnie prawdopodobnie. I tak, dramione powróci z nową parą, więc się nie niecierpliwcie :D
Chciałam też bardzo podziękować za nominację na blog miesiąca! Katalog Granger właśnie mnie o tym poinformował, a sama nominacja jest dla mnie zaszczytem. Dlatego jeśli czytacie to opowiadanie, to proszę zagłosujcie!
Tu jest LINK do ankiety :>
Wciąż jestem mile zaskoczona i trochę nie dowierzam!
Ściskam Was mocno,
Lupi♥
- Czuję się jak skrzat!
- Przynajmniej nie musimy się prażyć na słońcu jak oni – chłopak skinął głową na widocznych przez okno rudzielców, starających się wysprzątać ogród. Uśmiechnął się na widok Charliego, który wepchnął George’a do sadzawki, a potem z krzykiem uciekał.
- Przykro mi – drgnął, spoglądając na swoją towarzyszkę. Przesunął spojrzeniem po niej, zastanawiając mimowolnie kiedy tak wyrosła. Wyrośli. Okrągła twarz wciąż miała coś w sobie delikatnego oraz dziewczęcego, a wąskie usta wyginały w łobuzerskim uśmieszku. Nos lekko zakrzywiony, obdarowany licznymi piegami przyciągał wzrok. Tak samo oczy o intensywnej brązowej barwie oraz płomienne pukle. Nikt w rodzinie Weasleyów nie był tak rudy jak ona. Ognista dziewczyna. Jak zwykle była boso, a ogrodniczki kończyły się w połowie łydek. Dwa warkocze opadały z różnej strony, przypominając mu trochę bohaterkę bajki z dzieciństwa – Pippi.
- Jestem naprawdę szczęśliwy ze swego przydziału – powtórzył, wiedząc równie dobrze co ona, że wolałby tysiąc razy bardziej być na zewnątrz. Nawet tutaj docierał śmiech pozostałych, ale mimo wielu zabezpieczeń nałożonych na Norę pani Weasley wolała by siedział w środku. Na nowo skupił się na segregowaniu prezentów weselnych oraz układaniu ich w ładny stosik.
- Nie wrócisz do szkoły, prawda? – zamarł, wzdychając ciężko, gdy mała dłoń Ginny spoczęła na jego większej – W porządku, Harry, rozumiem.
- To chyba jesteś jedyna – parsknął, podkulając nogi i opierając brodę na kolanie. Smętnie spojrzał w łagodne oraz ciepłe oczy przyjaciółki, która przysunęła się do niego bliżej. Nie protestował, gdy objęła go ostrożnie, chuchając ciepłym oddechem we włosy.
- Przecież wiesz, że zawsze cię rozumiem – wymamrotała, przymykając powieki – No dobra, prawie zawsze. Nie rozumiem czemu chciałeś wyrzucić Deana z drużyny!
- Patrzył się jedynie na twój tyłek zamiast skupiać na grze – zaśmiał się, nie wiedząc że córka Molly zarumieniła się siarczyście – Nie przeczę, że był dobry. Ale..
- Ale patrzył się na mój tyłek – zagryzła wargę, wiedząc że uśmiecha się jak głupia – Czemu to ci tak przeszkadzało, kapitanie?
- To było cholernie denerwujące – Ginny zacisnęły powieki, nie dowierzając, że właśnie spełnia się jej marzenie. Czy może w tej chwili Wybraniec zrozumie kim jest? Kim mogłaby dla niego być? Czy zrozumie jak bardzo są sobie pisani?
- Czemu? – chrząknęła by ukryć drżenie własnego głosu.
- Jesteś siostrą Rona i chłopaków – poczuła jak wzrusza ramionami, a serce wciąż biło szaleńczo w jej piersi – A mimo, że nas nie łączą więzy krwi, to jesteś i moją siostrą.
- Och – westchnęła, czując ból. Tam gdzie przed chwilą kwitła nadzieja powiało chłodem, a złamane serce zaczęło krwawić w najbardziej straszliwy sposób. Ręce Harry’ego chwyciły jej nadgarstki, przeciągając tak by zamiast wtulać twarz w jego włosy usiadła mu na kolanach. Tym razem jednak nie poczuła ekscytacji, mimo głupiego serca wyrywającego się do niego po kolejnym odrzuceniu. Dzielnie uniosła wzrok, wpatrując w najpiękniejsze zielone tęczówki. Kochała go tak mocno, że nawet ostatnie słowa przyjaciela nie zmieniły marzenia by poczuć smak jego ust. Z trudem utrzymała pogodny wyraz twarzy, ale prawdopodobnie nawet mimo usilnych starań dostrzegł u niej smutek.
- Ginny.. Gin.. – szepnął, unosząc dłoń i muskając delikatnie jej brody by nie spuszczała głowy – Ginevro, naprawdę jesteś dla mnie rodziną. Nigdy w to nie wątp, okej?
- Okej – oblizała spierzchnięte wargi, wbijając palce w jego plecy, gdy ją objął. Zagryzła zęby by szloch nie wydostał się z piersi, gdy tak czule ją tulił do swojej piersi.
- Jesteś moją siostrzyczką – powtórzył cicho, a ona prosiła ten jeden raz o szybką śmierć – Młodszą oraz wkurzającą.
- No halo, a ty to idealny braciszek? – parsknęła lekko histerycznym śmiechem, kiedy zsunęła się na miejsce obok niego. Utrzymała szeroki uśmiech, nie chcąc by widział jej cierpienie – Kto wciąż wpada w kłopoty?
- On jest chodzącym kłopotem samym w sobie, Ginny – powiedział Ron, który właśnie wszedł do salonu i rzucił się na fotel – Harry Kłopot Potter.
- Ronald Żarłok Weasley – rudowłosa wbiła paznokcie w dłonie, gdy rozległ się znienawidzony przez nią zachrypnięty głos. Poczuła żółć w buzi, kiedy twarz Harry’ego się rozpromieniła, a oczy błysnęły radośnie. Astoria wciąż wyglądająca zwyczajnie przeszła przez cały pokój, siadając na sofie tuż przy swoim chłopaku. Ślizgonka napotkała wzrok jej brata, który wpatrywał się w nią taksująco. W końcu ku zdumieniu i zielonookiego, i jej wybuchli razem śmiechem.
- Astoria Zołza Greengrass – wykrztusił w końcu Ron, uśmiechając jeszcze szerzej na oburzone prychnięcie arystokratki – Dziwnie wyglądasz, zołzo, swoją drogą. Te ubrania – machnął na krótkie spodenki oraz spraną już koszulkę, która Ginny bardzo niechętnie użyczyła na prośbę matki. Tym bardziej, że na Astorii bluzka opinała się na piersiach, podczas gdy u niej zwisała luźno – Sprawiają, że wyglądasz.. mniej jak pani zła.
- Ty również cudacznie się prezentujesz, żarłoku – Toria uniosła brew taksując rudego w zwykłych dresach – Czegoś brakuje.. a tak! Jedzenia!
- Szach i mat – stwierdził wciąż rozbawiony Ron, rzucając poduszką w rozluźnionego przyjaciela – Widzisz, stary, sprowadzasz same problemy.
- Jesteście uroczy – wzruszył ramionami Harry, ignorując teatralnie urażoną dziewczynę i chwytając ją w pasie by się nie odsunęła – Mógłbym poczuć się zazdrosny.
- Zazdrosny? – Astoria zerknęła na niego, unosząc kąciki ust, gdy wsunął nos w jej włosy. Złapała zimne spojrzenie Ginny, wciąż obserwującej ich z zamyśleniem oraz smutkiem. Ruda, która parę minut temu patrzyła z takim ciepłem, teraz się wyprostowała obrzucając lodowatymi spojrzeniami ze ślizgonką.
- Gdybym nie wiedział jak przerażona jesteś swoją nową barwą włosów, to uwierzyłbym, że lecisz na mojego kumpla – wymamrotał Harry, nie zdając sobie sprawy ile jego słowa znaczą dla dwóch dziewcząt – Ale ruda też mi się będziesz podobać.
- Wiem – przewróciła oczami, odchylając głowę do tyłu żeby mógł ją pocałować krótko, ale czule – Ty też.
- Rzygam – chrząknął Ron, odwracając wzrok od siostry, która patrzyła na tą dwójkę z chorą obsesją – Przypominam, że dzielimy pokój w czwórkę, a…
- Czwórkę? – Ginny zamrugała, jakby dopiero zauważając brata – Jak to?
- Nie martw się ty wciąż jesteś skazana na George’a i Charliego – machnął ręką, krzywiąc – Ja, Hermi i ta pożerająca się dwójka musimy dzielić się jednym łóżkiem. I nie zgadzam się by upychać mnie z Hermioną, ona zawsze zabiera całą kołdrę.
- Muszę iść – mruknęła Toria, zeskakując na podłogę i uśmiechając krzywo – Obiecałam Molly pomóc przygotować Fleur kosmetyki. Podobno francuska sprawia same problemy – westchnęła smętnie, ale wciąż radośnie – Ach, Ron, Herm nie zabiera wcale kołdry, ale doceniam próby zamaskowania, że wizja mnie i Pottera kochających się namiętnie obok wywołuje u ciebie.. nerwowość.
- To ona powiedziała – pisnął niemalże Wybraniec, gdy oberwał drugą poduszką i tym razem centralnie w twarz – Przecież bym nawet o tym nie pomyślał!
- Ty w ogóle nie myślisz – warknęła Ginny, przykuwając ich uwagę. Ruda powstrzymała się od fuknięcia, że ta lafirynda ukradła nie tylko jej chłopaka, ale również rodziców zdołała owinąć wokół małego paluszka, a dodatkowo Rona! Miała dość westchnień matki, że cieszy się szczęściem Harry’ego. Miała dość głupawych żartów ojca, który powtarzał, że Astoria to urocza dziewczynka. Miała dość Charliego oraz Billa, szczerzących jak głupi do sera, gdy się pojawiała. Miała dość George’a, który pokazał jej swoje szkice nowych eksperymentów. Miała dość! Jak jedna osoba mogła wzbudzać taką nienawiść?! A teraz on.. Ron.. nawet on dał się omamić tym szczupłym nogom, pełnym piersiom oraz dużym ustom. Ron. Ron żartujący ze ślizgonką! Ron droczący się z Astorią Greengrass!
- Co? – elokwentnie zapytał Harry, a jej brat uniósł brwi ze zdumieniem.
- No wiesz, od myślenia macie Hermionę – zażartowała spokojnie, wstając oraz puszczając im oczko – Wy jesteście od.. hmm, nie wiem sama.
- Ale z ciebie śmieszek! – prychnął rudy, gdy wychodziła. Ginny uśmiechnęła się szeroko, ale wesoły grymas zmienił się w ponury, kiedy przeszła dalej. Tak, była prawdopodobnie świetną aktorką. Jednak prawdziwy Weasley nigdy się nie poddaje, czyż nie?
On kiedyś zrozumie.
Na pewno.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Przepraszam.
Hermiona zamarła, odwracając się powoli i zerkając na towarzysza. Przyglądała się jak siedzi pochylony na jej łóżku, trzymając w dłoniach otwarty album. Wiedziała, że pewnie patrzył na te strony, które pozostawiła na wierzchu, przeglądając go parę godzin temu. Wpatrywała się w parę fotografii, szepcząc samej sobie słowa pocieszenia. Teraz on patrzył na te same, a oni mimo pierwszej fali złości, a nawet żalu nie wyrwała mu. Też tego potrzebował. Może nawet bardziej niż ona.
- Nie przepraszaj, nie masz za co – westchnęła, schylając z powrotem do pudła i wygrzebując z niego kolejne podręczniki. Pokój dziewczyny przypominał teraz jak po przejściu tornada, a na podłodze porozkładane były liczne książki oraz dziwne przedmioty. Wciąż wykreślała kolejne podpunkty z długiej listy, szukając ostatnich niezbędnych rzeczy.
- Wiem, że powinienem być z nim – chrząknął, marszcząc ze smutkiem brwi – Ja to wiem, H. Naprawdę. Jestem jego przyjacielem, ja.. chciałbym.
- Ale jesteś tu – szepnęła, chwytając szukany gruby tom i dotykając jego obdartej okładki – I ja to rozumiem, Blaise. Draco też rozumie.
- Jestem okropnym przyjacielem, co – parsknął, a ona zdumiona uniosła głowę, gdy szloch przerwał ciszę. Przez minutę obserwowała jak Blaise Zabini płacze gorzko, kuląc się na jej łóżku i ściskając w dłoniach album. Podniosła się wciąż odrętwiała, podchodząc bliżej by odebrać mu swój skarb. Położyła go ostrożnie na poduszce, stając samej pomiędzy jego nogami i przyciągając głowę nastolatka do brzucha. Mulat wtulił się w nią, pozwalając łzom moczyć jej bluzkę. Hermiona stała sztywno, gładząc czule jego włosy oraz plecy, aż w końcu sama zaczęła płakać. Przytulał ją równie mocno co ona jego, a ich łzy mieszały się ze sobą. Pozwoliła się przyciągnąć bliżej, opadając obok niego na materac. Wtuliła się w silne ramiona przyjaciela, wdychając zapach Blaise’a i myśląc. To prawda początkowo czuła rozczarowanie, że gdzieś tam Draco musiał zmierzyć się z koszmarem całkiem sam. Ale to był jego wybór, zrobił to przecież by chronić nie tylko ją, ale i Blaise’a, Pansy, Torię. Zrobił to dla nich. Dlatego bała się jeszcze bardziej.
- Jesteś najcudowniejszym przyjacielem – mruknęła, obracając wygodniej by oprzeć się plecami o jego tors. Chwyciła palcami strony albumu przełykając z trudem ślinę, gdy jej wzrok padł na zdjęcie ich trójki. Draco siedział okrakiem na podłodze, a ona między jego nogami nachylała się do przodu by szturchnąć Zabiniego który zasnął podczas ich wspólnej nauki.
- Nienawidzisz mnie? – Hermiona musnęła opuszkiem palca uśmiechniętą twarz Draco, który na innym zdjęciu siedział pomiędzy Torią, a Pansy, które śmiały się z czegoś szaleńczo.
- Nie, kocham cię – zatrzymała wzrok na fotografii, gdzie obejmowała w pasie Blaise’a, a ten robił głupią minę, rozśmieszając ją. Przypomniała sobie jak pragnęła zatrzymać czas, cieszyć się całe życie tak jak wtedy.
- Jesteś bardzo dzielna – westchnął, wzdrygając, kiedy zatrzasnęła album. Hermiona otarła ostatnie łzy, podnosząc i przeciągając. Prawdopodobnie potrzebowała tych smutnych wyznań równie bardzo co Blaise. Jednym machnięciem różdżki przeniosła wszystkie rzeczy do przygotowanej już wcześniej torebki. Zerknęła na Krzywołapa, który przyglądał się jej ze smutkiem jakby zdając sobie sprawę z tego co robi.
- Nie zostawisz mnie, prawda? – zapytała, gdy Blaise narzucił na puste już biurko szarą narzutę. To samo czekało na biblioteczkę, szafki oraz łóżko. Ze smutkiem wepchnęła wszystkie pudła na strych, umieszczając w najciemniejszym kącie oraz rzucając zaklęcie iluzji by rodzice nigdy nie pamiętali by sprawdzić co jest w tych tekturowych pudełkach. Zeszła powoli na piętro, gdzie Zabini właśnie prosił jednego ze swoich skrzatów o przeniesienie pozostałych rzeczy do Nory.
- Miona? – obróciła się, gdy na schodach stanął jej mały kuzyn, szczerząc radośnie – Wszyscy na ciebie czekamy!
- Już idę – powiedziała, pozwalając złapać się za rękę i pociągnąć. Dopiero przed wyjściem do ich ogródka, uwolniła się z uścisku. Przyjrzała się wszystkim członkom swojej rodziny, wujkom pochylającym nad grillem, ciotkom plotkującym przy stole, kuzynom bawiącym się w berka. Czas stanął w miejscu, gdy ta garstka ludzi spędzała rodzinnie czas. Zatrzymała wzrok na mamie, która nalewała właśnie wody do szklanki taty. Ojciec objął ją w pasie, całując w policzek, a ona poczuła żal, że więcej tego nie zobaczy.
- Obliviate Maxima – powiedziała zaskakująco spokojnym głosem, unosząc różdżkę w kierunku najbliższych. Nikt się nie poruszył nerwowo, wciąż się uśmiechali oraz cieszyli spędzonym wspólnie czasem. Hermiona zrobiła krok do tyłu, pozwalając na ostatni spacer po salonie. Zdjęcia, na których była zniknęły, ale nawet teraz nie pozwoliła sobie na łzy. Wyszła z domu, zamykając dokładnie drzwi i zerkając na sąsiednie domy. Już wcześniej zajęła się usunięciem siebie z pamięci najbliższych sąsiadów, chociaż oczywiście nie mogła całkowicie siebie wymazać z życia rodziców. Ktoś zawsze będzie pamiętać, ale tu pomógł Teodor. Jak zwykle. Kupił parę tygodni temu domek w Australii, śliczny na zdjęciach, taki o jakim marzyli jej rodzice. Bez problemu udało mu się skopiować pismo jej rodziców, a później kupić bilety do miasta oraz zapewnić bezpieczny pobyt w nowym domu. Koperta z biletami, zdjęciami oraz adresem została położona na stoliku, a ona z pomocą Teo postarała się by w chwili jej ujrzenia rodzice przypomnieli sobie o „swoich planach życiowych”. Miała tylko nadzieję, że im się uda pozałatwiać wszystko do przyszłego tygodnia.
- W porządku? – Blaise zerknął na nią niepewnie, gdy bez słowa ruszyła uliczką w kierunku jej samej nieznanym. Przytaknęła krótko, wyciągając rękę, którą chwycił. Chwilę później stanęli w ciemnym zaułku wiele kilometrów dalej, a kiedy mdłości ustały wyprostowała się.
- Jak to robisz? – burknęła, gdyż Blaise nawet nie zachwiał się po teleportacji – To jakaś sztuczka?
- Tajny przepis czarodziei – wzruszył ramionami, rozglądając wokół – Od małego rodzice dawali nam do jedzenia zwierzęca jelita. Po czymś tak obrzydliwym nic już cię nie obrzydzi.
Hermiona wpatrywała się w niego przez minutę, ale gdy kąciki ust mulata zadrżały nie mogła powstrzymać śmiechu. Była zdumiona, że wciąż umiała to robić, ale widać Blaise potrafił zdziałać cuda. Przytuliła go mocno, wiedząc że dla niego to równie trudne chwile.
- Dziękuję – szepnęła, mając na myśli jego troskę, obecność, ale i próbę zachowania normalności. Skoro potrafiła się śmiać, to wciąż żyła. Oboje spoważnieli jednak, gdy przeszli przez ogrodzenie oraz dotarł do nich śmiech ludzi. Hermiona poprowadziła go ostrożnie boczną ścieżką, omijając duży dom oraz od razy wchodząc do ogrodu, gdzie czekała na nich kolejna biesiadująca rodzina. Państwo Rosier przywitali ich głośno, a mama Aryi powiadomiła, że jej córka jest u siebie. Blaise podziękował, kierując we wskazanym kierunku, a Hermiona została pociągnięta do pozostałych krewnych przyjaciółki.
Blaise szybko przeszedł przez całą willę państwa Rosier, wchodząc do ulubionego pomieszczenia – pokoju Aryi. Uwielbiał jak mnóstwo kolorów komponowało się tu w jedną, zgraną całość. Uwielbiał te liczne zdjęcia na ścianach, porozrzucane po podłodze ubrania, ale szczególnie spodobał mu się gramofon oraz liczne płyty winylowe.
- Spóźniliście się – uśmiechnął się, gdy Arya objęła go od tyłu, więżąc w smukłych ramionach.
- Wybacz – obrócił się, napotykając najdziwniejsze, a zarazem najpiękniejsze fioletowe tęczówki migoczące rozbawieniem – Mam coś dla ciebie.
- Piękny – stanęła na palcach, obdarowując go krótkim pocałunkiem i odbierając z rąk pojedynczy kwiat – Co to za kwiat?
- Migdałowca – mruknął, przesuwając spojrzeniem po granatowej sukience w kropki – Jak spotkanie z dziewczynami?
- Nie wypaliło niestety, muszą się uczyć – blondynka zmarszczyła brwi, a mulat ze spokojem przytaknął, mimo wyrzutów sumienia. Wczoraj spotkał się z mugolskimi przyjaciółkami Aryi, usuwając siebie z ich pamięci, a potem zmuszając do odwołania spotkania z ukochaną by nie pojawiły się komplikacje.
- Na pewno odrobicie ploteczki –pogłaskał ją po policzku, sprawiając, że na nowo się uśmiechnęła – Złożyłaś już papieru do colleggu?
- Tak – przytaknęła energicznie, wskazując liczne ulotki leżące na biurku – Wciąż nie wiem co przyszło mi do głowy by cię posłuchać i wysłać podanie do Harvardu!
- Jesteś mądra, nie widzę przeciwskazań – przewrócił oczami, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie – Kręcą mnie studentki.
- Jesteś bezczelny – parsknęła, unosząc obie brwi – Czy zostawiłeś Herm na pastwę mej rodziny?
- Da radę – wymruczał, pochylając i całując ją delikatnie – Jest silna.
- Prawda, jest silna – westchnęła, odchylając do tyłu – Jakieś wieści od Draco?
- Nie – skrzywił się, przełykając ciężko ślinę na wspomnienie o przyjacielu – Nawet nie wiesz jak się teraz czuję.
- Będę wiedzieć po pierwszym – zauważyła gorzko, wiedząc, że wtedy wyjeżdża do szkoły – Już zaczynam się bać.
- Arya, to nie będzie tak straszne – mruknął cicho, odgarniając jeden jasny kosmyk z jej twarzy – Obiecuję, że nie będzie.
- Jak mogłabym się o was nie bać, Blaise? – krzyknęła zdumiona jego poważnym tonem – Musiałabym być martwa. Albo..
- Szzz, nie myśl o tym – poprosił, opierając swoje czoło o jej i uśmiechając smutno – Teraz jesteś ty i ja, okej?
- Okej – przymknęła powieki, gdy nachylił się. Tym razem nie było to łagodne muśnięcie, tym razem pocałunek był bardziej zaborczy, gwałtowny. Arya westchnęła, gdyż po raz pierwszy zdawał się wręcz rozpaczliwy. Przyciągnęła go jeszcze bliżej, pozwalając im zatracić w sobie. Kwiat migdałowca upadł na podłogę, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.
- Kocham cię – odsunął się od niej, robiąc krok do tyłu – Tak bardzo cię kocham, Arya.
- Blaise? – szepnęła zaskoczona, otwierając oczy i wpatrując w niego z niepewnością – Co się dzieje?
- Przepraszam, ale nie mogę dopuścić byś zginęła – patrzyła niespokojnie, jak zrobił krok do tyłu, gdy chciała się zbliżyć – Naprawdę cię kocham.
- Blaise.. – zamarła, kiedy uniósł rękę z różdżką. Łzy spłynęły po jej policzkach, a serce zaczęło galopować ze strachu oraz rozpaczy – Proszę.
- Wybacz mi – wyszeptał, również mówiąc drżącym szeptem – Chcę żebyś żyła dalej, rozumiesz? Masz mieć marzenia, plany, życie.
- Chcę mieć je z tobą – jasnowłosa wyprostowała się, wciąż z mokrymi policzkami, ale wpatrując w niego z miłością – Wrócisz?
- Zawsze cię znajdę – obiecał, tym razem nie protestując, kiedy się przysunęła. Zacisnęła pięści na jego koszulce, stając na palcach oraz całując. Przytulił ją mocno, bez słowa pozwalając popchnąć na łóżko. Ułożyli się obok siebie, wpatrując ze smutkiem, gdyż oboje wiedzieli, że to już koniec.
- Czy nikt nie będzie wiedział? – spytała, obrysowując palcami jego wargi – Nie zmienisz zdania, prawda?
- Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz – mruknął, przyglądając się jak dziewczyna zsuwa z jednego palca srebrny pierścionek z zielonym kamykiem – Co robisz?
- Żebyś nie zapomniał chociaż ty – powiedziała zgryźliwie, wsuwając mu krążek do kieszeni spodni – Kiedy mnie znajdziesz, to zwrócisz. Ale radzę go nie zgubić, rozumiesz?
- Kocham cię – odpowiedział jedynie, gładząc ją po plecach. W końcu zmęczona płaczem, zasnęła. Ostatnie zamglone spojrzenie skupiło się na nim, gdy powieki zamknęły się i nie otworzyły. Zabini ostrożnie wysunął się z łóżka, nakrywając ją kocem. Wyciągnął różdżkę, całując w czoło oraz przymykając powieki na jasny błysk. Arya nie poruszyła się wciąż śpiąc spokojnie, a on ostatni raz rozejrzał się wokół. Beżową kopertę położył na etażerce, sprawdzając czy wszystko na pewno było w środku. Bilety dla Aryi oraz jej przyjaciółek na wakacje marzeń w Stanach. To również pomysł Hermiony, która chciała odciągnąć blondynkę jak najdalej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Arya oraz pozostałe jej powierniczki wyruszą do Nowego Yorku z okazji zakończenia szkoły. Tam czekać już będzie jego matka z ofertą nie do odrzucenia na roczną wymianę studencką. Mieli w ten sposób rok na naprawę świata. Na uratowanie.
- Znajdę cię, obiecuję – powtórzył, wychodząc z pokoju i zamykając drzwi. W pokoju nie pozostało po nim nic oprócz leżącego samotnie na podłodze migdałowca.
- Gotowe – powiedział, wychodząc przed dom. Hermiona stała w cieniu drzew, obserwując z zamyśleniem wciąż bawiących się w ogrodzie Rosierów – A ty?
- Też – potwierdziła, wzdychając ze smutkiem. Wymazała siebie, Blaise’a oraz Harry’ego z pamięci rodziny Aryi. Jednak wciąż czuła żal, że ich również nie może nigdzie ukryć – Jak się czujesz?
- Pusto – odparł szczerze, podnosząc do góry rękę z wyjętym z kieszeni pierścionkiem – Jak możesz żyć z brakiem wiedzy co u Draco?
- Mogę żyć bez Draco – westchnęła, pociągając go w dół ulicy. Żyła bez tego aroganta bardzo długo, nawet przez jakiś czas nie znosiła blondyna – Po prostu teraz nie jestem pewna czy żyję, wiesz?
- Miłość jest do kitu, co – zgodził się, chwytając kolejny raz jej wyciągniętą rękę. Zniknęli z cichym pyknięciem z ulicy, gdzie pozostała śpiąca Arya. A Blaise wciąż czuł się dziwnie z wiedzą o jej.. zabranych wspomnieniach. Zamrugał, gdy pojawili się w brzydszym niż ostatnio zaułku. Dopiero teraz zwrócił uwagę jak późno się zrobiło, gdyż ostatnie promienie słońca zniknęły już jakiś czas temu za najwyższymi czubkami drzew.
Ruszyli na główną ulicę, przechodząc przez pasy i wchodząc do nie tak wielkiego budynku. Szpital nie mieścił się w centrum Londynu, a w jednym z mniejszych miasteczek. Oczywiście, na początku chciała by znalazł się w najlepszej placówce, a nie w starym miasteczku. Jednak wspólnie z Nottem ustaliła, że to będzie jedno z ostatnich miejsc, gdzie mogą go szukać. Na dodatek jej babcia miała domek trzy alejki dalej, więc wszystko było jak najlepsze. Minęli recepcje, darując sobie zbędne formalności. Szybko znaleźli się przed drzwiami, a Blaise wsuwając dłonie do kieszeni oparł się o ścianę.
- Cześć, babciu – wyszeptała, obserwując starszą kobietę, która siedziała przed pokojem z gazetą w dłoni. Brązowe tęczówki skupiły się na niej, a pani Granger podniosła się powoli.
- Śpi – powiedziała krótko, obejmując wnuczkę – Przyniosę ci herbaty.
- Dziękuję – odparła, otwierając drzwi i wchodząc do ciemnego pokoju. Żaluzja były dokładnie zasunięte tak samo firanki, więc nie było najmniejszego dostępu do światła. Hermiona wiedziała, że Nate robił to tylko wtedy, gdy naprawdę źle się czuł. Hermiona zerknęła na całą świecącą się aparaturę, która otaczała posłanie. Zbliżyła się do leżącego chłopca, dostrzegając zarys jego sylwetki na materacu. Słyszała równomierny oddech, gdy podeszła bardziej.
- Może się jeszcze spotkamy – powiedziała cicho, nachylając i składając pocałunek na bladym czole dziecka. Wciągnęła zapach lekarstw, mydła oraz mięty, pozwalając zapamiętać tą mieszankę.
- Nie zapomnij mnie – zamarła, gdy zachrypnięty głos rozległ się w pomieszczeniu. Sięgnęła ręką do włącznika lampki, ale wtedy chłodna dłoń chwyciła ją za nadgarstek – Zostaw. Chcę byś wyszła stąd pamiętając mnie jako zdrowego. Nie tak jak zapewne wyglądam.
- To co mam zapamiętać? – spytała skrzekliwie, starając zapanować nad uczuciami – Chciałabym cię zobaczyć.
- Przecież mnie widzisz. W swojej głowie – zwrócił jej uwagę, a zimne opuszki musnęły zarumieniony policzek – Wierz mi. Dziś nie przypominam nic więcej niż popsutą śmierć.
- Żyjesz, proszę nie mów wciąż o własnej śmierci – zgrzytnęła zębami, ale nie protestowała, gdy to on przesunął dłonią po jej skroni oraz nosie.
- Nie bój się, Hermiono, nie umieram smutny bądź zły – mruknął, a ona wiedziała, że się krzywo uśmiecha – Nie czuj się źle z tym, że umrę bez ciebie.
- Nathanielu..
- I pamiętaj, że zawsze będę przy tobie, dobrze? – teraz i jego głos drżał od powstrzymywanego płaczu – Nawet jeśli mnie nie widzisz, ja jestem. Tu.
- Zawsze – powtórzyła, czując jak położył małą dłoń na jej klatce piersiowej nad sercem – Kocham cię.
- Wiem. Ja ciebie też kocham – przyznał cicho, odsuwając poza zasięg ramion dziewczyny – A teraz wstań i wyjdź stąd. Twoje przeznaczenie czeka.
- Nate..
- Idź, Hermiono – znów zakaszlał ciężko, jednak popchnął ją ostatkiem sił – Obiecuję zrobić wszystko by jeszcze pożyć.
- Na trzy – zgodziła się, podnosząc i podchodząc do drzwi. Chwyciła zimną klamkę, obracając ostatni raz by spojrzeć w kierunku dwóch świecących punktów – Raz.. przepraszam, że cię zostawiam.
- Nie zostawiasz. Sam zostaję – prychnął, mrugając szybko – Dwa..
- Zobaczysz jeszcze, że się spotkamy – zagryzła wargę, pociągając za klamkę na jego ciche trzy. Wyszła na jasny korytarz, zamykając szybko drzwi. Oparła się o nie, wzdychając ciężko oraz ocierając policzki z łez.
- Wszystko się ułoży, ptaszyno – babcia Granger ją objęła mocno, pozwalając wnuczce ostatni raz wtulić się w swoje ramiona – Jesteś moją dzielną dziewczynką, pamiętasz?
- Pamiętam – potrząsnęła głową, odsuwając oraz uśmiechając smutno do ukochanej babci – Będziesz o nich dbała, o wszystkich?
- Tak, przyrzekam, ptaszyno – szorstka dłoń pogładziła ją po twarzy – Ty też uważaj na siebie, Harry’ego i swoich przyjaciół.
- Niedługo wrócę – powiedziała smętnie, wiedząc jak niepewne były te słowa. Odsunęła się od babci, kierując do wyjścia oraz pociągając za sobą cichego wciąż Blaise’a. Złapali się za ręce, kolejny raz dzisiaj znikając z ważnego dla nich miejsca.
Jedna podróż dobiegła końca.
Druga natomiast się właśnie zaczynała.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Astoria ostatni raz spojrzała na swoje odbicie, starając poprawić najmniejsze skazy. Najchętniej zaczęłaby od zmiany koloru włosów. Oraz całego ciała, bo to które teraz miała przypominało gorszy model krasnala.
- Naprawdę doszukujesz się dziury w całym – parsknęła Pansy, która wsuwała na stopy srebrne szpilki – Przestań robić takie głupie miny.
- To dziwne – powiedziała zmienionym głosem Greengrass, unosząc do gry rude pukiel – Jestem niższa. Mam rude włosy i te.. piegi?
- I jesteś bardziej nieznośna – prychnęła Parkinson, stając obok niej i spoglądając na siebie. Granatowa sukienka kończyła się nad kolanami, wyglądając na mniej dopasowaną niż na jej codziennym ciele. Ona również miała marchewkowy kolor włosów, dłuższy niż zazwyczaj nos oraz mniej wyraziste rysy twarzy. Astoria miała niecałe metr pięćdziesiąt sześć wzrostu, co wyglądało całkiem zabawnie. Nie przypominały zupełnie dumnych arystokratek, a jedne z licznego kuzynostwa Weasleyów. Pansy zerknęła na siedzącą cicho Hermionę, która w zwiewnej sukience koloru bzu wyglądała delikatnie oraz dojrzale.
- Trzymasz się, kochanie? – spytała, siadając obok oraz biorąc w ręce dłoń przyjaciółki, która zamrugała zdumiona.
- Pamiętaj, że masz nas – dodała Astoria zapinając na kostce paseczek obcasów, a chwilę później kucając przed smutną gryfonką – Zabijemy.. wiesz kogo, a potem uratujemy świat i wrócą twoi rodzice.
- Brzmi jak świetny i złożony plan – parsknęła Hermiona, uśmiechając szeroko do dwóch troskliwych ślizgonek – Wszystko okej. W końcu mam was jak powiedziałyście.
- To chodźmy popatrzeć jak biedna Fleur daje się związać, a moja siostra ślinić do Charliego – zachichotała Astoria, otwierając drzwi na korytarz – Od razu powiem mu co myślę o mym ciele.
- Naprawdę się starał – broniła Weasleya mugolaczka, wiedząc że to Charlie ukradł trzem przypadkowym mugolkom rude włosy do eliksiru wielosokowego – Na dodatek Harry’emu na pewno się spodobasz.
- Bardzo zabawne – mruknęła Astoria, zeskakując co dwa schodki na dół. Hermiona nie powstrzymała chichotu, gdy pięć minut później dziewczyna uderzyła małą piąstką Charliego. Chłopak stał z inną rudowłosą kobietą, która patrzyła na nich z uśmieszkiem rozbawienia, więc od razu domyślili się, że to Daphne.
- O kurczę! – Ron zauważył je jako pierwszy – Wyglądacie ekstra!
- Czy on jest zaskoczony? – Pansy uniosła brwi, stając obok „kuzyna Barny’ego”, który przewrócił oczami – Dużo gości już przyszło?
- To u niego normalne, ten ton zaskoczenia – Hermiona stwierdziła z przekąsem, wyłapując rozbawiony błysk w oczach George’a – Bill na miejscu?
- Tak, tylko Charlie nie może się oderwać od naszej kuzynki – prychnął Ron, wskazując roześmiane siostry Greengrass oraz drugie brata – Co ludzie pomyślą!
- To normalne w czystokrwistych rodzinach – zauważyła lekko Pansy, poklepując pocieszająco po ramieniu Wybrańca, który wciąż starał się poluźnić krawat – Powiem wam w sekrecie, że Fleur wygląda niesamowicie.
- Szkoda, że nie będzie Milli – dodała Astoria, podchodząc do nich i odpychając dłoń przyjaciółki z ramienia rozbawionego Harry’ego – Ale ona i Gloomy spędzają upojny miesiąc miodowy.
- I dobrze, niech się cieszą swoją obecnością – mruknęła Hermiona odwracając spojrzenie od smutnych min przyjaciół, gdy im wszystkim pojawił się przed oczami Draco.
- Co do obecności.. tego tutaj nie było na liście gości – zauważył oschle Ron, marszcząc gniewnie brwi, gdy dobrze zbudowany młody mężczyzna pojawił się przed nimi – Co TY tutaj robisz?
- Fleur mnie zaprosiła – odparł zdumiony Krum, spoglądając na równie zaskoczoną co przyjaciele Hermionę – Wyglądasz czudownie!
- Wiktor, co za miła niespodzianka – powiedziała z małym entuzjazmem gryfonka, siląc na uśmiech, gdy szturchnięcie Pottera przypomniało jej by się wzięła w garść – Naprawdę się cieszę, że cię widzę – powtórzyła tym razem weselej, rumieniąc lekko, kiedy pocałował ją w oba policzki. Obróciła się na chrząknięcie przyjaciółek, uśmiechając tym razem szczerzej i przedstawiając je zmyślonymi imionami.
- O co ty się gniewasz? – szepnął do Rona Harry, unosząc brwi do góry – Nie mów, że wciąż ma do niego urazę po czwartym roku.
- Stare rany nie rdzewieją – wymamrotał speszony rudzielec, ignorując przeszywający wzrok słuchającej ich Pansy – No co?
- To stara miłość nie rdzewieje, wiewiórko – wyjaśniła z rozbawieniem, wzruszając ramionami i szukając spojrzeniem nowych gości. Poczuła jak Harry się prostuje, kiedy podeszła do nich mała grupka dorosłych czarodziei. Wśród nich stał Erik Hutz z piękną damą u boku. Zielonooki przyglądał się ciekawie legendarnej ukochanej swojego przyjaciela, który równie uważnie obserwował otoczenie. Isabelle naprawdę była jedną z piękniejszych kobiet jakie widział. Założyła pudrową sukienkę, zwiewnie kończącą się tuż nad kostkami. Długie ręce oraz nogi jeszcze bardziej ją wyszczuplały, a duże oczy błyszczały radością oraz ciepłem.
- Dzień dobry – przywitali się uprzejmie, a Ron przejął zaproszenia. Pansy kulturalnie zaproponowała pomoc w znalezieniu miejsc, a Weasley przeszedł do kolejnych zbliżających się gości. W ten sposób Harry pozostał sam ze swoim nauczycielem oraz jego partnerką, która zmarszczyła czoło, gdy Erik ją przytrzymał.
- Lepiej ci jednak w ciemnych włosach i bez tych piegów – odezwał się po krótkiej ciszy Hutz, wyciągając rękę i ściskając ramię chłopca – Na Norę narzucono wiele silnych zaklęć, powinieneś pozostać w środku.
- Tu również rzucono odpowiednie czary – odparł spokojnie, zerkając na Isabelle, która uśmiechnęła się do niego miło – W końcu mogę panią poznać, pani Hutz.
- Wierz mi, że to ja nasłuchałam się o tobie więcej niż ty o mnie – roześmiała się delikatnie, puszczając oczko – Jesteś większą legendą niż ja.
- Uważaj na siebie, okej? – poprosił go mężczyzna, odbierając ich zaproszenie z lekko drżących rąk Harry’ego. Sam sobie się dziwił, że chciałby porozmawiać z Hutzem dłużej. Opowiedzieć o wszystkim, uzyskać kolejne rady, jednak nie było na to czasu ani dobrego miejsca.
- Zawsze uważam – przypomniał, żegnając cichym pomrukiem i nie patrząc za oddalającą się parą mimo wielkiej ochoty. Dopiero gdy jasne włosy przysłoniły mu widok wrócił do rzeczywistości od własnych ponurych myśli. Luna w kanarkowej sukience błyszczała radośniej niż zwykle, a jej melancholijne spojrzenie go ukoiło.
- Cześć, Harry – szepnęła mu do ucha, całując lepkimi od ponczu wargami w policzek. Pachniała kwiatami oraz słodkimi ciastami, a pomalowane na czarno paznokcie dziwnie się kontrastowały z jej jasnością – Cieszę się, że cię widzę.
- Ja też się cieszę, ale mam na imię Barny. Barny Weasley – powtórzył, ściskając mocniej dłonie przyjaciółki. Tuż za nią stał Neville z zarumienionymi policzkami oraz ułożonymi włosami – Hej, Nev.
- Jest moją osobą towarzyszącą – powiedziała zadowolona Luna, odwracając do swojego chłopaka i uśmiechając radośnie.
- Tak jak Barny moją – Astoria pojawiła się przy nich, znacząco unosząc brwi na widok ich splecionych rąk – Witaj, Lovegood.
- Możesz mi mówić Luna jak reszta przyjaciół – upomniała ją z dziecięcą naiwnością krukonka, unosząc do góry wciąż ściskane ręce Pottera – Wiem, że za mną nie przepadasz, ale wiele nas łączy. Obie chcemy pomóc jemu, a jednocześnie jego szczęścia. I bezpieczeństwa, czyż nie?
- Fakt – przyznała cicho Astoria, powstrzymując odruchowy grymas, gdy jedna z jasnych dłoni Luny chwyciła jej nadgarstek.
- Na dodatek ja kocham Neville’a – krzyknęła szczęśliwie Luna, puszczając ich i chwytając Longbottoma za ramię – Musimy poszukać tatusia, Nev, nim znów zacznie szukać wkrętikłębków.
- Lubi cię – powiedział Harry, pozwalając pociągnąć do namiotu. Zajęli miejsca tuż za rodziną obok Daphne oraz Pansy, które przesunęły się w bok. Astoria wydawała się zamyślona, ale zerknęła na niego z rozbawieniem.
- Masz totalnie pokręconych przyjaciół – odparła jedynie, ignorując również fakt, że po jego drugiej stronie usiadła Ginny, a nie Hermiona.
Fleur zachwyciła wszystkich, gdy w końcu pojawiła się w środku. Promieniała radością, szczęściem oraz nadzieją, a jej spojrzenie nie odwróciło się nawet na chwilę od Billa. William wyprostował się, gdy ich oczy się spotkały, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Charlie stojący za nim westchnął cicho, poklepując brata po ramieniu. Harry nie mógł się powstrzymać by nie zerknąć na Astorię, która uważnie obserwowała młodą parę, łączącą właśnie swoje dłonie. w pewnej chwili uniosła wzrok, łapiąc go na gapieniu się na nią. W zielonych oczach ukochanej dostrzegł to samo pragnienie dotrwania do tego magicznego momentu w życiu. Uśmiechnął się do niej szelmowsko, chcąc pocałować w usta, ale nie mógł. Nie teraz jako Barney. Zamiast tego splótł ich małe palce ze sobą, na nowo obserwując ceremonie.
Dopóki oddycham, mam nadzieję.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Pansy wciągnęła głęboko chłodne powietrze, opierając dłonią o pobliskie drzewo by odzyskać równowagę. Zrzuciła ze stóp obcasy, wbijając palce w trawę. Obejrzała się za siebie na namiot, gdzie radośnie bawili się goście oraz młoda para. Nawet na zewnątrz widziała tańczące pary, pijące poncz kobiety i żartujących mężczyzn. Przesunęła się powoli głębiej lasu, ciesząc chwilą spokoju. Wakacje nie były aż tak trudne jak zwykle z obecnością ojca, ale jej matka powoli zaczynały histeryzować. Zamieszkały chwilowo w rodzinnej posiadłości wakacyjnej w Irlandii, ale nie dorównywała ona Parkinson Manor. Czasem zastanawiała się czy nie spalić każdej willi jaką posiadali. Jednak nie byłaby to żadna kara czy pokuta, a jej własna głupota. Pansy kochała historię i sztukę, więc nie chciała marnować kolejnych dzieł, które zdobiły ich dobytek.
- Nie krzycz – usłyszała cichy szept przy uchu, gdy czyjaś dłoń zasłoniła jej usta. Cudem powstrzymała się od wyciągnięcia różdżki i wydłubania nią oczu atakującego. Wzięła uspakajający oddech, kiwając głowę na zgodę. Ręka zsunęła się na jej ramię, a ona oparła się plecami o drzewo, gdy ją gwałtownie obrócił.
- Co ty tu robisz? – wymamrotała zaskoczona, po chwili zdając sobie sprawę jak głupie było to pytanie. Młody śmierciożerca skrywał twarz za srebrną maską, ale jego oczy jak za pierwszym razem błyszczały dziko.
- Nie dostałem zaproszenia, ale to nie znaczy, że nie przyjdę – mruknął kpiąco, obserwując ją intensywnie – A teraz mnie posłuchaj, krucza dziewczyno. Za dwie minuty wszyscy obecnie będą martwi. Bierz przyjaciół i uciekaj.
- Czemu pomagasz? Kim jesteś? – zapytała zaciekawiona, marszcząc brwi – Czemu mam ci ufać?
- Nie, nie ufaj mi – domyślała się, że właśnie się uśmiechał po tonie jego głosu – Nie ufaj, bo się zawiedziesz. Po prostu mnie posłuchaj.
- Dlaczego?
- Bo jeśli to Czarny Pan wygra, to jesteśmy zgubieni – stwierdził spokojnie, przesuwając palcami po jej gołych ramionach – Ale mamy wciąż szansę. Którą utracimy, gdy nie zabierzesz stąd Pottera.
- A co z resztą? – obejrzała się do tyłu, gdzie za paroma drzewami bawili się niewinni niczemu ludzie – Co z dziećmi?
- W wojnie ofiary ponoszą najmniej winni – westchnął, robiąc krok w tył – Zegar tyka, Raven.
- Pansy. Jestem Pansy Genevie Parkinson i chcę wiedzieć kim jesteś – warknęła, unosząc brew do góry – Świetnie! – warknęła, unosząc obie ręce do góry w geście kapitulacji i kierując w centrum wydarzeń – Powiedz mi tylko jedną rzecz, zdrajco. Czy Draco.. czy on..
- Żyje, nie martw się o niego, to mój problem – wzruszył ramionami, znacząco dotykając palcem nadgarstka – Czas.
- A będzie tu? – zapytała wbrew sobie, obserwując uważnie złote oczy śmierciożercy – Tak czy nie?
- Tik tak – odparł jedynie, sprawiając, że zgrzytnęła zębami. Porzuciła buty, przemykając szybko do namiotu. Harry siedział przy stole z jakimiś starcami, w tym chyba dziwną ciotką Weasleya, a Astoria z Hermioną tańczyły na środku. Odepchnęła od siebie jedną z kuzynek Fleur, przepychając do Pottera. Złapała go za skraj szaty, szarpiąc i pociągając za sobą bez słowa.
- Pans? – Harry uniósł brwi, ale nie zadawał więcej pytań na widok jej poważnej miny.
- Nie mamy czasu – warknęła, łapiąc spojrzenie Astorii i przekazując na migi by wzięła Hermionę oraz poszła za nimi. Ostatni raz rozejrzała się, pozwalając przyjacielowi złapać rudego kumpla wraz z nimi. Wydostali się tylnym wyjściem, nie przyciągając zbytnio uwagi innych.
- Co się dzieje? – zapytała Greengrass, pocierając nerwowo palcami nadgarstek – Pansy, Harry?
- Musimy iść – powiedziała spokojnie, wyciągając ręce – Musimy uciekać.
- Co? O czym ty mówisz? – Ron zmarszczył brwi, oblizując spierzchnięte wargi – Parkinson!
- Śmierciożercy zaraz tu będą – wyjaśniła, znacząco machając rękoma. Chwycił Harry’ego oraz Hermionę, posyłając reszcie naglące spojrzenie – Pośpieszcie się.
- A co z resztą? – Astoria zawahała się, mrugając szybko – Co z pozostałymi?
- W porządku, wszystko w porządku – westchnęła Hermiona, kręcąc głową – Harry, Ron weźcie Astorię z Pansy i idźcie wiecie gdzie. Ja ostrzegę resztę.
- Nie ma mowy – warknął Ron, ale gryfonka wyprostowała się dumnie – Herm, nie ma mowy bym się zgodził.
- Niech będzie – Granger szybciej niż wydawało się to możliwe spetryfikowała przyjaciela, którego złapał w ostatnim momencie Wybraniec – Harry, proszę, zabierz ich. Wiem, że chcesz pomóc, ale jeśli znikniesz to pomożesz.
- Dobrze – zgodził się zaskakująco spokojnie, krzywiąc na ciężar kolegi – Toria, Pansy.
- Ja pomogę Hermionie – odparła spokojnie Parkinson, przytulając przyjaciółkę – Już. Znikajcie.
- Powinnaś iść z nimi – powiedziała Hermiona, gdy ich przyjaciele zniknęli z cichym pyknięciem. Pansy oderwała wzrok od miejsca, gdzie przed chwilą stali uśmiechając przekornie.
- Nie jestem głupia, mądralo, wiem, że chcesz zobaczyć Draco – mruknęła, chwytając zimną dłoń brązowookiej – Ja też chcę.
Nim zdążyły wejść do środka niebieska smuga przemknęła przez niebo, pojawiając na środku przyjęcia. Obie wsunęły się za płachty, obserwując z dziwną nieobecnością pulsującego rysia. Hermiona od razu wiedziała, kto przemówi przez swojego patronusa.
- Ministerstwo nie żyje – odezwał się tubalnie Kingsley wywołując poruszenie – Minister Magii nie żyje. Oni… nadchodzą. Nadchodzą. Nadchodzą.
Hermiona skrzywiła się, gdy grupka czarodziei przedarła się między nią a Pansy. Usłyszała krzyki, gdy ciemne sylwetki podpaliły namiot. Przedarła się przez namiot, ignorując krzyki oraz szlochy gości. Zobaczyła Remusa i Tonks, krzyczących coś do niej, ale udała, że nie rozumie. Potknęła się o przewrócone krzesło, ale szybko je odepchnęła. Na zewnątrz panował chaos. Niektórzy walczyli jak Erik Hutz czy pan Weasley, inni pomagali innym niczym pani Weasley, a reszta uciekała w popłochu. Z pewną ulgą dostrzegła wśród walczących Kruma, pomagającego Ginny przedostać się dalej.
- Uciekaj – krzyknęła do niej jakaś kobieta, gdy wpadły na siebie. Po chwili opadła na Hermionę wiotka oraz z szeroko otwartymi oczami. Dopiero po sekundzie zrozumiała, że trzymała trupa i z pewnym obrzydzeniem puściła ciało. Uniosła głowę łapiąc wzrok mężczyzny w szatach śmierciożercy. Uśmiechał się do niej upiornie, celując w nią różdżką i… upadając na plecy. Obróciła się z nadzieją, że to Draco, ale ku rozczarowania dostrzegła dyszącą Pansy.
- Walcz – warknęła do niej przyjaciółka, uderzając dłonią w policzek mocno – Otrząśnij się i walcz.
- Przepraszam – wymamrotała, przytomniejąc. Również ścisnęła różdżkę w dłoni, powalając szybko zamaskowaną postać. Pansy mruknęła z zadowoleniem, dołączając do walki niczym ruda lisica, którą teraz przypominała.
- Gdzie ON jest? – krzyknął Remus, gdy przemknęła obok niego – Hermiono!
- Bezpieczny – zapewniła, uśmiechając do Molly – Ron też.
- Idź do nich – poradził Charlie, pojawiając obok niej – Spróbuj za domem.
Hermiona westchnęła, gdy napotkała jego znaczące spojrzenie. Przebiegła przez ogródek, omijając wszystkie zaklęcia jedynie fartem. Zatrzymała się w cieniu Nory, spoglądając na walczących czarodziei. Jeden z nich miał jasne włosy, a czerwona rysa przecinała policzek. Wpatrywała się w Draco z ulgą oraz rozpaczą, gdy odskoczył na bok. Powalił jednego aurora oszałamiaczem, zerkając w bok i zauważając ją. Wydawał się równie zdumiony i oszołomiony co ona. Szare tęczówki błyszczały dziko, a usta ułożyły w słaby uśmiech. Bez namysłu wyciągnęła z torebki pelerynę niewidkę Harry’ego, którą spakował ostatniego wieczoru. Okryła się nią szczelnie, przebiegając dzielącą ich odległość. Już wcześniej zrzuciła buty jak Pansy, wygodniej się biegało boso mimo czerwonej mazi, która zdobiła trawnik. Przesunęła się za Malfoya, ogłuszając jego dwóch towarzyszy oraz po sekundzie przykrywając go aksamitną tkaniną. Blondyn popchnął ją dalej ku drzewom, gdzie skryli się za dużym konarem.
- Hermiona – szepnął wciąż przyglądając jej z uwagą. Dotknął opuszkami palców jej policzka, gładząc go delikatnie jakby była cenną pamiątką. Gryfonka również napawała oczy jego widokiem, odpychając tymczasowo niepokój o zapadnięte policzki czy sińce pod oczami i skupiając na tak znanych oczach. Przysunęła się bliżej, ściskając mocno skraj jego szaty i przyciągając do siebie.
- Kocham cię – powiedziała drżącym tonem, stając na palcach i łącząc ich wargi. Pocałunek nie był ani delikatny, ani łagodny jak wyobrażała sobie to wcześniej. Nie. Ich usta natarły na siebie równie gwałtownie, równie spragnione. Całowali się chcąc tym samym uciec od wojny, która ich dzieliła. Pragnęli siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, marzyli by znów poczuć bezpiecznie leżąc ramię w ramię. Hermiona westchnęła, gdy jego dłonie podwinęły skraj sukienki, gładząc uda. Walnęła plecami o korę, kiedy uniósł ją i przycisnął do drzewa. Oplotła posłusznie nogi wokół wąskich bioder blondyna, zanurzając tym samym palce we włosach. Zadrżała, gdy pocałunek z nagląco zmienił się w mniej burzliwy, a bardziej namiętny oraz czuły. Smakowała jego usta jak za pierwszym razem, wciągała zapach i zapamiętywała rysy twarzy każdym muśnięciem.
- Kocham cię – powtórzył teraz on, zsuwając wargami na szyję i nie pozwalając jej ruszyć – Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.
- Ucieknij ze mną – poprosiła, kiedy znów jej stopy spoczęły na trawie. Zerknęła w srebrne tęczówki przysłonięte wciąż mgiełką pożądania oraz zachwytu – Draco, proszę.
- Chciałbym, ale.. – zmarszczył brwi, gdy wciągnęła z sykiem powietrze – Ale nie mogę. Jeszcze nie teraz. Jeśli zniknąłbym dziś moja matka… nie mogę.
- Uratujemy ją, obiecuję, Draco, uratujemy ją – przyrzekła pośpiesznie, nie pozwalając mu się odsunąć – Proszę..
- Wiesz, że o puste słowa. Niby jak ją uratujemy? Zaatakujemy w dwójkę Malfoy Manor? – parsknął, ale jego oczy błyszczały łagodnie i cierpliwie – Obiecuję, że do ciebie wrócę. Ale to jeszcze nie czas.
- Błagam cię – zamrugała, odganiając łzy i pochylając by opaść na kolana, ale silne ręce Malfoya podniosły ją z powrotem do góry – Błagam, Draco.. nie chcę znów cię stracić.
- I nie stracisz. Obiecuję, że wrócę – przyrzekł gorliwie, unosząc czule jej brodę by na niego spojrzała – Pamiętaj, że Malfoy zawsze zdobywa to co chce. A ja chcę ciebie.
- Martwy Malfoy nic nie zdziała – zauważyła, wzdychając i pozwalając się objąć. Przycisnęła twarz do jego szaty, wtulając jak najbardziej – Kiedy cię nie było… byłam samolubna i zimna.
- Zawsze jestem przy tobie, nawet gdy mnie nie widzisz – upomniał ją, ostrożnie wyciągając ukryty łańcuszek oraz srebrną obrączkę – Widzisz? Tuż nad sercem.
- Nie zdjęłam jej ani razu – westchnęła, zaciskając pięść na pierścieniu – Ale chciałabym kiedyś założyć ją na palec. Więc wracaj szybko.
- Bądź dzielna, Mia, to już niedługo się skończy – powiedział cicho, chociaż oboje wiedzieli jak naiwne były te słowa – Kiedy spotkamy się następnym razem nic nas już nie rozdzieli.
- Obiecujesz? – zapytała, widząc jak sięga po swoją maskę by zasłonić twarz.
- Obiecuję – przyrzekł, pozwalając jej założyć kaptur – Czy pozostali są cali?
- Wszyscy są cali i zdrowi – zapewniła, wpatrując w stalowe oczy – Mam coś przekazać?
- Powiedz by nie dali się zabić i niedługo się spotkamy – poprosił, ostrożnie wysuwając spod peleryny niewidki. Stał teraz na zewnątrz, wciąż na nią patrząc z przenikliwością mimo, że jej tak naprawdę nie widział. Po chwili odwrócił się i z uniesioną różdżką wyszedł z lasku. Hermiona nie obejrzała się za nim, zaciskając jedynie powieki. Dopiero gdy odszedł na nowo usłyszała krzyki oraz głosy pozostałych. Świat nie zatrzymał się na ten czas, chociaż wydawało się jej inaczej. Zsunęła z siebie pelerynę, dokładnie upychając ją w torbie i ruszyła poszukać Pansy. Ich przyjaciele na nich czekali, a ona dobrze wiedziała, że czeka ją na miejscu wściekłe kazanie Rona.
Jednak nawet wizja wściekłych towarzyszy nie przyćmiła faktu, że Draco żył.
Że GO spotkała.
Że wciąż czekała na nich ICH przyszłość.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Była przerażająco chuda, tak że bez problemu mógł policzyć jej żebra. Włosy, kiedyś zapewne podobne do złotych promieni, były skołtunione oraz brudne. Opadały na zapadnięte policzki, sprawiając że przypominała dziwną kreaturę. Kiedy się poruszyła, szmata służąca za jej ubranie przykleiła się do pleców i dokładnie widział kręgi kręgosłupa. Drżąca dłoń chwyciła coś szybko, a żółte oraz połamane paznokcie wbiły się w zdobycz. Szczurzy pisk rozbrzmiał cicho, gdy sprawnie ukręciła mu główkę. Przysunął się bliżej chcąc znów dostrzec twarz dziewczyny, która gnębiła jego sny. Błękitne oczy lśniły gorączkowo, kiedy uniosła głowę spłoszona cichym szelestem jego szaty. Nigdy nie reagowała na krzyki sąsiadów, nie wzdrygała się nawet kiedy strażnik wchodził do jej celi i wykorzystywał na wszystkie sposoby. Nie. Już przywykła. Po sekundzie uniosła martwe zwierzę do góry, wbijając zęby w brzuch, który był najmiększy. Skrzywił się na ten widok, kiedy krew zalała jej brodę, ale ona skupiona była na pożywieniu wymęczonego organizmu.
- Do kąta – krzyknął Mulciber, gdy tylko zszedł na dół. Oczywiście śmierciożerca nie obawiał się ataku ze strony więźniów, a jedynie ich męczył. Skulone postacie z trudem przesunęły się we wskazane miejsce, chociaż zapewne bolały ich wszystkie kończyny. Dziewczyna tym razem zamarła i odrzuciła na wpół zjedzonego szczura za siebie. W kucach poczłapała do kąta, mrugając, gdy trzymana przez Mulcibera pochodnia oświetliła celę.
- Ty – odezwał się mężczyzna, zatrzymując przy jej kratach – Czyżbyś znów zjadła szczura?
Jasnowłosa zamrugała szybko, niechętnie kiwając potakująco. Już od dawna nic nie mówiła. Nie chciała stracić języka tak jak straciła dwa palce, gdy za pierwszym razem, gdy po nią przyszli wbiła je w oczy innego poplecznika Czarnego Pana.
- Musisz za nie odpracować. Szczurami zajmuje się mój przyjaciel i nie będzie zachwycony, gdy znów jednego straci – odparł zarozumiale i z zadowoleniem, wyciągając różdżkę – Nie ładnie. Bardzo nie ładnie. Może powinienem cię ukarać?
- Może powinieneś się zamknąć? – zapytał cicho, wychodząc z cienia i wywołując wzdrygnięcie się Mulcibera. Starszy śmierciożerca zmrużył oczy, gdy stanął w świetle – Nie zapominaj, że to mój dom. I ja znam jego sekrety.
- Jestem wyższy rangą – zauważył kwaśno towarzysz jego ojca, unosząc obie brwi, kiedy Draco uniósł srebrną misję – Och, rozumiem. Zostałeś wyróżniony?
- Dostarczyłem nowe informacje – wyznał z rozbawieniem, ignorując fakt, że równie dużo poznanych wieści pominął. Czarny Pan nie musiał przecież wiedzieć, gdzie ukrywa się Potter.
- I Lord się odznaczył? Czyżby zapomniał kto schrzanił misję w Hogwarcie? – ironicznie wykpił go brutal.
- Dumbledore nie żyje. Dałem dostęp naszemu panu do Hogwartu – wzruszył ramionami nonszalancko, uśmiechając jednocześnie niewinnie – Pomogłem w ataku na zapchlony dom Weasleyów, zabiłem jego politycznych przeciwników. Czyżbym nie był posłusznym i uniżonym sługą?
- Twoja pycha zgubi cię jak każdego Malfoya – stwierdził złośliwie śmierciożerca, mrużąc powieki – Uważaj, chłopcze, masz coraz więcej wrogów we własnym domu.
- Ale mam również nowych przyjaciół – zauważył spokojnie, zerkając na skuloną dziewczynę, która wpatrywała się z głodem w porzucone ciało szczura – A teraz mam ochotę na nią.
- Jest brudna, śmierdząca i od dłuższego czasu służy jako zabaweczka Rowle’a – parsknął Mulciber, szczerząc w uśmieszku żółte zęby – Nie lepiej wybrać inną?
- Teraz będzie moją zabaweczką – przewrócił oczami, wchodząc do celi i szrpnięciem stawiając blondynkę na drżące nogi – A brud można zmyć. Mydło, woda, kąpiel mówi ci to coś? – zmierzył mężczyznę uważnym spojrzeniem, marszcząc na koniec oględzin nos – Nie. Nie musisz odpowiadać.
- Uważaj, Malfoy, uważaj – mruknął pokonany śmierciożerca, trzaśnięciem zamykając celę. Po paru sekundach ruszył znaleźć sobie nową atrakcję wśród więźniów. Draco pospiesznym krokiem wyprowadził jasnowłosą z lochów, a potem wykorzystując ukryte korytarze poprowadził ją do swojej komnaty. Zamknął dokładnie drzwi, upewniając, że nawet potężny czarodziej się nie włamie. Może i Mulciber mądrością nie grzeszył, ale w niektórych sprawach miał rację. Mimo awansu wciąż miał wrogów. A może nawet więcej niż na początku wakacji.
- Ogniku, doprowadź ją do porządku – powiedział do czekającego w łazience skrzata, który przytaknął gorliwie. Pozostawił wciąż oszołomioną dziewczynę z oddanym służącym ich rodziny, wracając do salonu.
- To było głupie – stwierdził chłopak, wychodząc z jego sypialni, gdzie się ukrył. Oparł się ramieniem o framugę, wzdychając – Nie masz innego pomysłu?
- Moja dziewczyna, to najgenialniejsza czarownica pokolenia jak mówią – uśmiechnął się sarkastycznie, nalewając do dwóch szklanek whisky – Czegoś się nauczyłem, przyjacielu.
- Nie udawaj inteligentnego – parsknął ciemnowłosy gość, przyjmując z ochotą trunek – Nie do twarzy ci z mądrością.
- Tobie natomiast z uśmiechem, Lavelle – odparł z rozbawieniem, stukając szklaneczki o siebie – Za co pijemy?
- Za nasz sojusz – złote oczy starszego chłopaka błysnęły złowrogo, gdy upił pierwszy łyk – Za nasz plan.
Draco przytaknął, biorąc dwa łyki pod rząd. Alkohol rozpalił go od środka, ale nie przyćmił myślenia. Teraz nie mógł sobie pozwolić. W tej chwili liczył się plan, który wciąż trzeba było dopracować. Zerknął na drzwi łazienki, unosząc kąciki ust na myśl o roli jaką odegra dziewczyna. Może i zmieni się przez to w potwora, może zniszczy życia innym. Ale ocali matkę, ocali ojca, a co ważniejsze wróci do Hermiony. Rzucił okiem na zamyślonego towarzysza, który rozsiadł się w fotelu i wpatrywał z nieobecną miną w ogień. Wciąż nie znał powodu pomocy Lavelle, nie rozumiał co kryło się za tymi dzikimi, złotymi tęczówkami.
Obaj czegoś pragnęli.
I obaj zrobią wszystko by to zdobyć.
Po fazie pisków z powodu nowego rozdział i szaleńczego uśmiechu ze spotkania nasze dwójki mogę przejść do napisania komentarza. Jak zawsze jestem rozstrojona emocjonalnie po przeczytani rozdziału i jednocześnie nie mogę wymyśleć co też knuje pod tą blond główką Malfoy i co to za facet mu pomaga. Współczuję Hermi i Diabełkowi z powodu tego co musieli zrobić i całym sercem jestem z nimi. Trochę zaskoczyłaś mnie zachowaniem Ginny, myślałam, że pogodziła się z tym, że Harry kocha Astorię. Ron pozytywnie mnie zaskoczył, zresztą nie pierwszy raz w tej historii. Liczę na jakiś urywek z miesiąca miodowego Milli i Marcusa. Przyda się trochę sielanki. Fajnie wiedzieć, że chodziarz im się układa. Ściskam Cię mocno i przesyłam telepatycznie trochę mojego szaleństwa żeby wena Cię nie opuszczała.
OdpowiedzUsuńLa Catrina
PS. "Dawno, dawno temu anioł zakochał się w diablicy-nie skończyło się to dobrze."
Witaj!
UsuńJak zwykle idealnie dobrany cytat! Uwielbiam wyszukiwać piękne sentencje do danego rozdziału, a jeszcze bardziej mnie ciekawi jaki Ty wybierzesz :)
Dziękuję za fantastyczny komentarz, takie kopniaki weny są uzależniające!
Nowy rozdział już dziś!
Ściskam mocno,
Lupi♥
Ta ja to jestem mądra
OdpowiedzUsuńNie umiem dodawać komentarzy! Umiem wszystko na komputerze oprócz tego!
Napisałam go dwa-jeden dzień wcześniej!
Nie ważne jak zawsze świetny! Jak na górze rownież zaczęłam czytać po tym jak jarałam się i piszczałam
Świetny świetny świetny
Rardjsdo
O widzisz! A ja na komputerze nie umiem więcej niż pisać >,< Hahahaha, nawet krótki komentarz to duże wsparcie!
UsuńDziękuję za miłe słowa i mam nadzieję, że następny też się tak spodoba!
XOXO,
L♥
Pod następnym rozdziałem się rozpisze bo teraz nie mam siły
OdpowiedzUsuńAle przyrzekam!
Słowo harcerza
Normalnie płakałam jak małe dziecko jak to wszystko czytałam. Najgorsze było jak Hermioma i Diabeł wymazywali wspomnienia wszystkim bliskim, rozumiem to ale mimo wszystko płakałam jak cholera. To takie smutne. I jeszcze Nate i jego słowa. To dziecko zbyt dużo przeżyło i próbuje dodać jeszcze sił Mionie.
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnego rozdziału:)
O rany, dziękuję! Wzbudzić takie emocje u kogoś?! Aż mi się gorąco z dumy zrobiło!
UsuńMam nadzieję, że następny też Ci się spodoba!
Spx ja już zagłosowałam 1 min temu
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!
Historia świetna, a każdy następny rozdział niesamowity, mam nadzieję, że niedługo będzie następny. :)
OdpowiedzUsuńJuż dziś będzie! Obiecuję! Odłączenie mnie od sieci było pomysłem rodziców, ale dzięki temu dużo napisałam!
UsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz!