Cześć, kochani!
Jak przygotowania do świąt? Ja już nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia, bo będzie malowanie pisanek! A Lupi mimo braku talentu artystycznego uwielbia z rodzinką ścigać się o pierwsze miejsce za "najpiękniejsze jajeczko w koszyczku", co jest rodzinną tradycją :D
Ale niestety święta = niedługo matura. A wyniki próbnych są.. może zmieńmy temat! Cieszmy się wolnymi dniami spędzonymi z rodziną.
No i oczywiście, pamiętajcie by się dobrze przygotować na poniedziałek i polewanie wodą!
Nie jestem pewna, kiedy będzie następny rozdział. W takim razie od razu życzę powodzenia wszystkim szóstoklasistom, jeśli tacy tu są, na Waszych testach! A za Was gimnazjaliści również trzymam kciuki, chociaż mam nadzieję, że dodam rozdział przed Waszymi egzaminami!
Ściskam mocno,
Lupi♥
Pusto.
Jej pokój zdawał się pusty, kiedy wychodząc z łazienki nie odnajdywała spojrzeniem srebrnych oczu oraz sarkastycznego uśmiechu. Jej pokój zdawał się pusty, gdy jedynie jej oddech przerywał ciszę. Jej pokój zdawał się pusty, kiedy wracała z zajęć, a nikt poza nią nie wchodził do sypialni, nie rzucał się na łóżko i wzdychał. Było tu dziwnie pusto. Jakby nieobecność Draco odbiła się nawet w jej komnacie.
Jak przygotowania do świąt? Ja już nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia, bo będzie malowanie pisanek! A Lupi mimo braku talentu artystycznego uwielbia z rodzinką ścigać się o pierwsze miejsce za "najpiękniejsze jajeczko w koszyczku", co jest rodzinną tradycją :D
Ale niestety święta = niedługo matura. A wyniki próbnych są.. może zmieńmy temat! Cieszmy się wolnymi dniami spędzonymi z rodziną.
No i oczywiście, pamiętajcie by się dobrze przygotować na poniedziałek i polewanie wodą!
Nie jestem pewna, kiedy będzie następny rozdział. W takim razie od razu życzę powodzenia wszystkim szóstoklasistom, jeśli tacy tu są, na Waszych testach! A za Was gimnazjaliści również trzymam kciuki, chociaż mam nadzieję, że dodam rozdział przed Waszymi egzaminami!
Ściskam mocno,
Lupi♥
Pusto.
Jej pokój zdawał się pusty, kiedy wychodząc z łazienki nie odnajdywała spojrzeniem srebrnych oczu oraz sarkastycznego uśmiechu. Jej pokój zdawał się pusty, gdy jedynie jej oddech przerywał ciszę. Jej pokój zdawał się pusty, kiedy wracała z zajęć, a nikt poza nią nie wchodził do sypialni, nie rzucał się na łóżko i wzdychał. Było tu dziwnie pusto. Jakby nieobecność Draco odbiła się nawet w jej komnacie.
Najgorsze były noce. Ciemność, cisza oraz wracające na nowo wspomnienia. Nie potrafiła teraz spać, nie czując osoby obok. Przyzwyczaiła się już, że Draco zasypiał przy niej, budziła się czując jego zapach, oddech we włosach. Teraz kołdra zdawała się więzić, cienie poruszać, a łóżko pochłaniać jej pojedynczą postać.
Obok niej było bezustannie pusto.
Pierwsza noc po śmierci dyrektora była
koszmarem. Leżała spięta, wpatrując w baldachimem przez wiele godzin. I kiedy
miała zamiar udać się do sąsiadującej sypialni Teodora oraz prosić o wspólną
noc, drzwi się uchyliły. W pierwszej sekundzie liczyła na błysk srebrnych
włosów, bladej twarzy i wyrazistych oczu. Jednak niespodziewany gość był
niższy, a czarna czupryna była wystarczająco rozpoznawalna. Harry wsunął się na
miejsce obok niej, chowając twarz w jej lokach oraz szlochając. Płakała z
przyjacielem, ściskając jego szczupłą osobę w mocnym uścisku. Ich oddechy się
mieszały, łzy moczyły prześcieradło, a palce ściskały. Zasnęli nad ranem
wykończeni smutkiem i żalem.
Przez kolejne noce sytuacja się powtarzała.
Harry przychodziły po północy, zrzucał z siebie pelerynę niewidkę i wskakiwał
do łóżka. Czasem rozmawiali, wspominali Dumbledore’a, pierwszy rok, a niekiedy
żartowali z ich własnych przygód. Innym razem spędzili w ciszy, chwytając się
za dłonie oraz zamykając oczy. Nie spali, czuwali, ale odpoczywali.
Teodor starał się zapełnić pustkę. Hermiona
nie musiała widzieć onyksowych tęczówek by wiedzieć, że się w nią wpatrują.
Czuła jego troskę, chociaż starał się to ukrywać. Widziała, że analizuje każdy
jej ruch, obmyśla plan działania. Nott czekał na nią rano, gdy schodzili na
śniadanie. Przychodził po zajęciach, odprowadzając z sali do sali. Niekiedy
siadał na korytarzu z książką, czekając aż skończy się kąpać w Łazience
Prefektów. Był jej aniołem stróżem. Zawsze obecnym, zawsze czujnym.
- Jak to będzie wyglądało?
Uniosła wzrok, zerkając na odbicie w
lustrze. Harry siedział za nią, rozczesując delikatnie loki, które wciąż
wilgotne się poskręcały. Zielone spojrzenie błyszczało dziko, a jednocześnie
zdawało się być smutne, proszące o koniec tego koszmaru w jakim się znaleźli. Zamrugała
przy przepędzić obraz jedenastoletniego chłopca o oczach zagubionych, ale z
iskierkami radości. One nie mogły zgasnąć, prawda? Harry jest silny, mówili
wszyscy, Harry jest nadzieją. Ale jest też chłopcem, chciała krzyczeć, gdy inni
potakiwali stwierdzeniu „da sobie radę, to w końcu Wybraniec”.
- Przybędzie mnóstwo ludzi – wyszeptała,
skubiąc wystającą nitkę z koszulki Draco, którą znalazła we własnej szafie. Gdy
zaciskała powieki i wciągała głęboko powietrze wyczuwała jego zapach.
- Ministerstwo nasze, ale i zagraniczne –
dodał Ron, leżący plackiem na łóżku Prefekt Naczelnej. Rudy ostatnio znów stał
się cichszy, a mimo nudności jakie odczuła na myśl o powrocie jego zachowania z
początku roku… nie zmienił się. Wciąż był Ronaldem, którego kochała. Weasley
często stawał się zamyślony, zapewne pogrążając w myślach o Billu. Może
wspominał Freda. Kto z nich tego nie robił?
- Hagrid mówił też o absolwentach –
zmarszczyła brwi, przyglądając jak piegowaty chłopak sięga z etażerki album,
który ostatnio przeglądała. Dostała go od babci, ale nie spodziewała się chyba
nigdy, że powstanie z tej prostej rzeczy tak cenny skarb. Zdjęcia Milki zdobiły
każdy wolny skrawek, a śmiejący się przyjaciele byli jak balsam dla jej duszy.
Nie zabrakło tam również innych fotografii, gry w Quidditcha za polem niedaleko
Nory, Ginny wspinającej się na drzewo, Rona zwisającego do góry nogami tuż przy
niej, gdy dzieliła się z przyjacielem lodem podczas ich meczu Quidditcha. Oprócz
uchwyconych chwil, poprzyklejała też papierki po cukierkach, które zwędziła z
Blaisem z kuchni. Nie zabrakło tam liścików wymienianych na Historii Magii z
Astorią czy wycinków z kolorowych magazynów Milli. Pansy swoim zgrabnym pismem
powypisywała tytuły wielu piosenek, które przesłuchiwały na gramofonie
ślizgonki.
- Nie zamkną Hogwartu, prawda? – Ron zsunął
się z łóżka na dywan obok niej, obserwując mechaniczne ruchy zielonookiego,
który uniósł brwi – Nawet bez.. bez Dumbledore’a jest bezpieczniejszy niż inne
miejsca. Nie mogą tego zrobić.. prawda?
- Jest tu wiele osób, którzy byliby gotowi
bronić kolejny raz Hogwartu – przyznała, przypominając sobie zaangażowanie
wszystkich znajomych – Nie chcę myśleć, że już tu nie wrócimy. Ale to nasze
ostatnie chwile.
- Co zrobimy potem, Harry? – rudy przygryzł
wargę, podciągając kolana pod brodę – Gdzie pójdziemy?
- Nie chcę was narażać jeszcze bardziej… –
zaczął kolejny raz namawiać ich do zmiany decyzji, ale napotykając w lustrze
oczy Hermiony przerwał – Nie zrobicie tego, czyż nie? Nie pozwolicie mi …
odejść?
- Na pierwszym roku pewien głupiutki acz
odważny chłopiec zatrzymał się w połowie niebezpiecznej misji i z mądrością
niespotykaną dla jedenastolatka poprosił swoich towarzyszy o pozostawienie go –
Prefekt uśmiechnęła się, czując jak łzy nie pozwalają jej widzieć wyraźniej
twarzy chłopaka – Powiedział wtedy, że to czas na podjęcie decyzji. Odejść z
jego błogosławieństwem czy pozostać z możliwością śmierci.
- Towarzysze tego genialnego dzieciaka
postanowili zrobić idiotyzm – ciemnowłosy skrzywił się, odrzucając szczotkę za
siebie i dołączając do pozostałej dwójki na dywanie – Ale to ten moment.
Proszę, wybierzcie tym razem mądrzej.
- Czas wyboru już dawno minął, stary – Ron
przewrócił oczami, uderzając pięścią ramię przyjaciela – Nie pozbędziesz się
nas tak łatwo.
- Tworzymy zgraną drużynę, Harry –
przytaknęła Hermiona, chwytając dłoń gryfona w swoją i ściskając – Pamiętaj, że
Dumbledore pozwolił ci mówić nam o wszystkim. Na pewno wiedział, że nie
pozostawimy cię. Ani wtedy, ani teraz.
- Niektóre rzeczy łączą ludzi na całe życie
– błękitne oczy Weasleya błyszczały rozbawieniem, gdy przykuł uwagę swoich
najlepszych przyjaciół – Niektórych nawet upodobanie do lodów. Nasz talent do
wpadania w kłopoty.
- To Harry wpada w kłopoty – zaprotestowała
roześmiana dziewczyna, unikając ciosu poduszką – My go ratujemy.
- Serio, chłopie, jakim cudem zgarnąłeś
tytuł bohatera? – prychnął Ron, wbijając palec w żebra schowanej za nim kujonki
i wywołując kolejny chichot – Jesteśmy ci potrzebni. Mądrość Hermiony oraz moja
błyskotliwość.
- Raczej zapewnienie, że jeśli Voldemort
schował kawałek swojej duszy w Sali pełnej jedzenia, to Ron w niecałe pięć
minut udostępni nam przejście – skorygowała zarozumiale Granger, uciekając
przed kolejnym wymierzonym celnie rzutem poduszką – Na dobrą sprawę, to ciekawa
wizja. Horkruks schowany wśród hamburgerów.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Beozar
jest jednym z najlepszych antidotów przeciwko truciznom.
Marcus westchnął, przecierając ręką twarz. Uniósł
wzrok przyglądając znajomym twarzom kolegom, którzy nachylali się nad swoimi
pracami. Z przodu Sali stała profesor McGonagall oraz profesor Sprout. Obie
wydawały się być nieobecny myślami, jakby to nie były najważniejsze godziny w
roku szkolnym. Z tyłu słyszał cichy szelest szat nauczycielki Starożytnych Run
oraz jakiegoś urzędnika. Ławki były od siebie oddalone na bezpieczne
odległości, ustawione w wielu szeregach. Po raz ostatni zerknął na swój arkusz,
wahając bardziej niż wcześniej. Był pewny swoich odpowiedzi, w końcu spędził te
miesiące w bibliotece oraz z Hermioną i Teodorem. Dzień w dzień od kiedy
gryfonka wzięła za swoją odpowiedzialność pomaganie mu. Wiedział, że nie robi
tego czysto bezinteresownie. Sama wyjaśniła mu, że przerabiając z nim ten
materiał zyska więcej wiedzy przydatnej w przyszłości. Nie cierpiał wyrazu jej
oczu, gdy tak mówiła. Smutek, żal, ale i stanowczość, jakby w głębi duszy
podjęła już jakąś decyzje. To był ostatni egzamin, ostatni i najważniejszy. Tak
naprawdę nic więcej się nie będzie liczyło tak jak powinno. Mieli wojnę, więc
kogo obchodzą wynik OWTMów?
- Koniec czasu, odłóżcie pióra! – głos
McGonagall rozniósł się po Wielkiej Sali. Dało się słyszeć szmer lecących
kartek w stronę nauczycielki. Posłała im ciepłe spojrzenie, kiwając głową – To
na tyle, jesteście dziś zwolnieni z zajęć. Mam nadzieję, że wyniki będą owocne.
Możecie wychodzić.
Flint nie ociągając się podniósł swoje
pióro, które podarowali mu na szczęście przyjaciele. Wsunął je do kieszeni
eleganckiej szaty, nie mogąc się doczekać zmiany odzienia. Zatrzymał się,
pozwalając innym wyjść, nie chcąc pchać się na siłę przez tłum.
- I jak poszło? – klepnięcie Terrence'a
nieomal zwaliło go z nóg. Przybił piątkę rówieśnikowi, spoglądając w jego
stronę.
- Nie najgorzej – przyznał w końcu, a Higgs
zaśmiał się cicho – A tobie?
- Też, chociaż nie miałem tak świetnej
korepetytorki, jak ty – Gloomy zesztywniał, zaciskając odruchowo palce na
różdżce schowanej w szacie – Nie rób takiej miny, Mar. Znamy się bardzo dobrze,
przyjacielu. Mówiłeś, że chodzisz do Teodora na lekcje, ale nie zapominajmy z
kim dzieli Nott dormitorium. Nie wmówisz mi, że to od niego chowałeś notatki,
co?
- Grzebałeś w moich rzeczach? – syknął, mrużąc
powieki groźnie. Tym razem nie starał się ukryć wyjętej różdżki, którą zaczął
obracać między palcami – Terrence…
- Spokojnie, Flint, nikomu nie zdradzę
twojego brudnego sekretu – ślizgon spoglądał na przyjaciela, który wzruszył
ramionami – Czy w takim razie, to twój wybór?
Marcus uniósł wysoko brwi, gdy Terrence
zagryzł wargę. Jego wyborem była Millicenta oraz jej bezpieczeństwo. Jak całej
Kasty oraz Hermiony. Nie wyobrażał sobie straty kogokolwiek z ich paczki. Nawet
w jakiś sposób wizja śmierci Weasleyów wydawała się przygnębiające ze względu
na dwójkę gryfonów. Jego wyborem było odwrócenie się od Czarnego Pana. Nie
dołączy do jego sługusów jak rodzice. Przeciwstawi się rodzinie.
- Wybieram przyjaźń, Higgs – wyjaśnił w
końcu, rozluźniając gdy odłączyli się od rozgadanej grupy przyszłych
absolwentów. Zapewne i tak nikt nie miał jak usłyszeć tematu rozmowy dwójki
szepczącej za sobą ślizgonów, ale wolał stanąć dalej.
- Ja sam nie wiem – przyznał w końcu jego
przyjaciel, wsuwając dłonie do kieszeni – Nie boisz się?
- Ich reakcji? Czy Lorda? – Marcus
uśmiechnął się kwaśno, ale po chwili jego twarz wygięła się w uśmiechu, gdy zza
zakrętu wyszli ślizgoni. Milka trzymała za ręce Astorię oraz Pansy, ale gdy ich
spojrzenia się skrzyżowały zaczęła truchtać w jego stronę.
- Oczywiście, że się boję – zdążył jeszcze
powiedzieć nim jasnowłosa uwiesiła się na jego szyi. Błękitne tęczówki
błyszczały jak najszlachetniejsze kamienie, gdy cmoknął ją w czoło na
powitanie.
- Cześć – Millicenta zarumieniła się
soczyście, zerkając na obserwującego ich Higgsa – Hej, Terr, jak poszło?
- W porządku, chociaż niektóre pytania były
beznadziejnie trudne – westchnął ciężko, robiąc krok w tył – Już wam nie
przeszkadzam.
- Czego chciał? – spytała Astoria, gdy
ciemna czupryna ślizgona zniknęła na końcu korytarza. Teodor zaczął wypytywać o
pytania, a Pansy jak ostatnimi czasy skryła się z tyłu. Marcus nie cierpiał w
niej tego mroku, który ją otaczał. Czuł się z tym podle, ale pocieszała go
myśli, że Milli więcej czasu spędza z pozostałymi dziewczynami niż Parkinson.
Pansy zdawała się wiedzieć więcej, rozumieć lepiej oraz toczyć własną wojnę.
Czasem wydawało mu się, że jej oczy błyszczą czymś złym. Jednak po chwili, jak
teraz, uśmiechała się do niego, a on czuł się winny. Pan miała piękny uśmiech,
skrywający tajemnice, drapieżny, ale piękny.
- Nic, rozmawialiśmy o teście – mruknął,
obejmując blondynkę i odrywając oczy od ulubienicy Zabiniego oraz Malfoya – Gdzie
idziemy?
- Może chodźmy na spacer, jest ładna pogoda
– zaproponowała w końcu pogodnie Bulstrode, ściskając mocniej jego dłoń. Wciąż
nie mógł się nadziwić jej stałemu uśmiechowi oraz staraniom by na chwilę się
rozchmurzyli. Prawda była taka, że wszyscy wyglądali okropnie. I czuli się
jeszcze gorzej. Minęły cztery dni od śmierci dyrektora. Przez te godziny wielu uczniów
wróciło do swoich rodzin, przez te godziny zdążyli się dowiedzieć jakie straty
poniósł Hogwart. Cztery dni sprawiły, że Harry wciąż unikał kontaktu, Hermiona
przesiadywała godzinami w Pokoju Życzeń wpatrując w szafę, a pozostali
przestali się śmiać.
Wojna się rozpoczęła.
A im pozostały ostatnie dni.
-.-.-.-.-.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.-
Pansy trzasnęła drzwiami, przechodząc na
środek pokoju i opadając z ulgą na fotel. Cisza jaka zapanowała w Pokoju
Wspólnym była niemalże upajająca, gdyby nie tak nerwowa. Uniosła wzrok,
przyglądając zamarłym ślizgonom. Jej znajomi zerkali na nią niepewnie,
przestając rozmawiać. Ostatnio dała upust swojej frustracji na środku pokoju,
gdy jakaś głupiutka piątoklasistka obraziła Draco. Pansy starała się podejść do
tematu delikatnie, ale jednak mroczniejsza strona zwyciężyła, a dziewczynka…
nic więcej złego o nikim raczej nie powie. Jeśli coś kiedykolwiek jeszcze powie.
- Nie macie co robić? – spytała w końcu,
gdy dziesiątka par oczu wciąż się w nią wpatrywała. Przewróciła oczami, gdy
nawet Tracey Davis nie odważyła się drgnąć, co było wręcz niemożliwą rzeczą
przy jej ciągłej ruchliwości. Harper odwrócił wzrok, również pozostając
nieruchomo.
- Najlepiej sprawdźcie czy nie
zapomnieliście czegoś spakować z dormitorium – poradził chłopak, który właśnie
zszedł ze schodów prowadzących do sypialni chłopięcych. Wszyscy ślizgoni jak
jeden mąż podnieśli się, przechodząc szybko do własnych pokoi. Pansy
przewróciła oczami na ich potulne zachowanie, ale satysfakcja wynikająca z ich
władzy nad nimi była słodko… gorzka. Czy nie tego chciał jej ojciec? By umiała
zgromić ludzi zwyczajnym spojrzeniem? Podporządkować sobie oraz manipulować?
Przełknęła z trudem ślinę, przypominając sobie, że to nie ojciec nauczył ją jak
nimi rządzić. Draco. To Draco od pierwszego roku zaburzył hierarchie, to Draco
jako jedenastolatek okazał się być na tyle niebezpiecznym oraz bezwzględnym
chłopcem, że jego pozycja zmieniała się co dzień. Aż w końcu znalazł się na
szczycie. Nigdy nie zdradził do końca do jakich czynów musiał zostać zmuszony
by odebrać władzę starszym uczniom. Blaise jedynie się uśmiechał z dziwnym
wymuszeniem, a Malfoy wzruszał ramionami. Inni też milczeli, więc domyślała
się, że jego sposoby były wystarczająco brutalne. Niechciany towarzysz usiadł
na fotelu, wsuwając do ust cygaro i zapalając je z wprawą.
- Nie pal – syknęła, podchodząc do barku i
wyciągając dwie szklanki oraz whisky. Usiadła z powrotem tym razem bliżej
przyjaciela, nalewając im złoty alkohol – Wiesz, że nie lubię, gdy bawicie się
w wielkich arystokratów.
- Relaksuje – wzruszył ramionami chłopak,
podsuwając jej pod nos wspominane cygaro – Przyda ci się chyba rozluźnienie,
nieprawdaż?
- Nie chcę od ciebie niczego – przypomniała
mu ich ostatni konflikt, odsuwając z niechęcią. Wciąż irytowała ją jego
nonszalancja oraz bezczelne wyśmiewanie z trosk, które przysporzył. Non stop
czuła ten ucisk w piersi, gdy w Pokoju Wspólnym okazało się, że jego nie ma.
Odtwarzała chwilę, gdy Milli szlochając wpadła w jej ramiona, a Marcus
niepewnie poklepał po plecach. Narzeczony Pansy w trakcie oblężenia zaginął.
Żaden ślizgon nie potrafił nic powiedzieć, kiedy ostatni raz był widziany
chłopak. Hermiona i Harry również dołożyli wszelkich starań by czegoś się
dowiedzieć, ale słuch po nim zaginął. Do momentu, gdy osiem godzin po
zaginięciu młodzieniec stanął w wejściu, przyglądając im z ciekawością oraz
ulgą.
- Blaise!
– Milli zerwała się z kolan narzeczonego, biegiem pokonując dzielącą ich
odległość i zarzucając ramiona na szyję przyjaciela – Na Salazara!
- Czy
to.. już się rozpoczęło? – zapytał, wciąż będąc w szoku po ruinie jaką zastał
po powrocie. Pansy siedziała wciąż nieruchomo, obserwując go z intensywnością
godną bazyliszka. Brązowe tęczówki stały się zimne oraz obojętne, mimo, że
teraz i Astoria przytulała go z czułością. Marcus poklepał wolne miejsce obok
siebie, widząc że ostatnia z dziewczyn nie zamierza przywitać go równie
wylewnie. Inni ślizgoni już dawno zniknęli w pokojach, zapewne powoli zasypiając.
Jedynie ich grupka została przy kominku, czekając. Nawet nie wiedzieli czy na
Zabiniego, a może wiadomość od któregoś z gryfonów? Czekali na wieści o stanie
starszego Weasleya? O liczbie zabitych? Na Draco?
-
Ominęła cię walka, stary – przytaknął Flint, nalewając mulatowi pół szklanki
burbonu, którą sączyli w ciszy. Blaise zagryzł wargę, spuszczając wzrok na
własne dłonie – Martwiliśmy się..
-
Gdzie byłeś, Blaisie Nigellusie Zabini, gdy cię nie było? – chrząknęła Astoria,
rzucając mimochodem zaklęcie na dogasające płomienie by wzbudzić je do
ponownego ogrzewania Pokoju Wspólnego – Nic nie powiedziałeś…
-
Byłem u Aryi – wyszeptał cicho czarodziej, uciekając spojrzeniem od siedzącej
naprzeciwko Parkinson – Chciałem wykorzystać te ostatnie dni jakie nam zostały
i…
-
To nawet egoistyczne jak na ciebie – zauważyła Milka, unosząc jasne brwi – Czy
Arya wie, że wasze słodkie chwile się kończą? Niedługo wojna, a Harry będzie
potrzebował naszej pomocy.
-
Której nie chce – przypomniała im ze znużeniem Toria, stawiając z hukiem
szklankę na stoliku – Potter jest tak uparty! Uważa, że najlepiej będzie jeśli
to wszystko się zakończy!
-
Rozmawiałaś z nim o tym? – Marcus oparł się wygodniej na sofie, obejmując
ramieniem drobną Bulstrode – Czy on wie, że ślizgoni nie rezygnują z przyjaciół
nawet jeśli mają oni najgorsze z możliwych kłopotów?
-
U Harry’ego kłopoty to codzienność – zauważył ironicznie Blaise, sprawiając, że
na twarzach przyjaciół pojawiły się nikłe uśmieszki – Ale Harry też stał się
naszą codziennością, czyż nie, Toria?
-
Zajmij się swoją nieszczęśliwą kochanką, Zabini – syknęła zielonooka,
odrzucając do tyłu włosy – Jeszcze ta rozmowa przed nami, Mar, ale proszę was..
to Harry Potter wielki Wybraniec i Miłosierny Bohater. Złote Dziecko będzie
tego chciało.
-
Ale ty bardziej chcesz jego – zakończyła Millicenta, splatając palce z palcami
narzeczonego, który zerknął na nią z uwielbieniem – Wiem coś o tym.
-
Czy ktoś wie co z Draco? – spytał w końcu mulat, wciąż obwiniając się o swoją
nieobecność.
-
Zaklęcie rzucił wyśmienicie, gdyż śmierciożercy zdemolowali pół zamku – Flint
westchnął, przymykając powieki – Harry jest cały. Hermiona trochę zadrapana,
ale również w porządku. Teraz z Nottem są u Madam Pomfrey, gdyż jeden z
Weasleyów został.. uszkodzony.
-
Dumbledore nie żyje – wyszeptała Milli, gdy chłopak nie potrafił przekazać
ostatniej wiadomości. Najważniejszej. Najbardziej przerażającej. Wypowiedziane
te trzy słowa słodkim oraz pełnym melodyjności głodem dziewczyny zdawały się
wybrzmiewać jak pieśń elfów. Błękitne oczy Millicenty się zaszkliły, gdy wciąż
smakowała brzmienie tej okrutnej prawdy. Blaise wpatrywał się w przyjaciółkę w
szoku, zastanawiając czy nie śni. Bulstrode zdawała się teraz aniołem o włosach
jasnych jak promienie słońca, twarzy bladej, niemalże wyrzeźbionej z kamienia.
Pełne usta drżały od wstrzymywanego płaczu, a ogień groteskowo oświetlał buzię
dziewczyny. Wśród nich zdawała się być prawdziwym aniołem. Ostatnią nieskażoną
złem oraz mrokiem. Marcus siedzący obok wbijał onyksowe oczy w szalejące teraz
płomienie. Ciemność lgnęła do niego równie silnie, co jasność do jego
ukochanej. Astoria również zdawała się być bardziej demonem z piekieł, gdy
wściekłość szalała w jej spojrzeniu. Piękna arystokratka przechadzała się z
gracją między kominkiem a fotelem, pogrążona we własnych złych myślach. Oraz
Pansy. Nieporuszona, tajemnicza Pansy Parkinson, której oczy kryły więcej niż
ktokolwiek mógł przypuszczać. Zdawała się podchodzić do całej sytuacji
z obojętnością, beznamiętnie obserwując ich reakcje. Brązowy wzrok śledził ich
ruchy, analizując oraz szacując.
-
Czy to.. Draco? – zapytał, wbijając paznokcie w dłoń i prosząc o miłosierną
odpowiedź.
-
A czy byłby w stanie to zrobić? – Teodor wyłonił się z cienia, sprawiając że
zamarli zdumieni. Nawet Pansy uniosła głowę, a ulga w jej oczach sprawiła, że w
Blaisie coś zawrzało. To na niego zwykle patrzyła z tą nadzieją oraz wiarą.
Teraz jednak Nott był tym, który wywarł na niej wrażenie.
Czy
Draco byłby w stanie zabić Albusa Dumbledore’a? cóż, oczywiście w prawdziwej
walce na różdżki, gdzie każdy chwyt byłby dozwolony… nie. Prawdopodobnie cała
ich grupa używająca wszystkich znanych im uroków nie poradziłaby sobie z kimś
tak potężnym jak dyrektor Hogwartu. Jednakże, rozbrojony Dumbledore.. nie.
Malfoy był z nich najzimniejszy, najczęściej bezlitosny oraz nierzadko
przerażający w podejmowanych decyzjach, ale nie był aż tak oddany Czarnej
Magii. Nie zabiłby kogoś kogo podziwia i traktuje z szacunkiem. Nie zabiłby
kogoś kto jest ich nadzieją. Chyba, że dostałby wybór. Albus Dumbledore bądź
Hermiona Granger. Rzuciłby czar bez żalu, bez chwili zawahania. Ale gryfonki
tam nie było…
-
To Snape – mruknął w końcu Teodor, opierając o gzyms kominka i zamykając
powieki. Rozpoczął długą opowieść o ich wychowawcy, który pojawił się na Wieży
oraz rzucił zabijające zaklęcie. Opowiedział o Potterze goniącym nauczyciela, o
walkach na korytarzach oraz ucieczce Severusa. Wspomniał o poranionym Billu
Weasleyu, o zgromadzonej tam rodzinie i teraz śpiącej Hermionie. Zapewnił Astorię,
że Harry również jest bezpieczny. Dziewczyna mimo tych wszystkich słów
zapewnień, postanowiła zakończyć ich debaty oraz odnaleźć chłopca z blizną.
Milli przysypiała na kolanach Marcusa, który również stwierdził, że ich czas
minął. Przy kominku pozostała dwójka przyjaciół, a cisza między nimi ze
spokojnej stała się ciężka. Niewygodna. Blaise patrzył na dziewczynę, która nie
odrywała oczu od własnej szklanki.
-
Pansy…
-
Nie – westchnęła, podnosząc się i zerkając na niego z żalem, który ranił
chłopaka bardziej niż częstsze wybuchy złości arystokratki – Nie mam ci nic do
powiedzenia, Blaise.
-
Ja..
-
I nie chcę też słuchać co ty masz mi do powiedzenia – przerwała mu, unosząc ze
znużeniem dłoń – W tej chwili nie chcę cię znać. Nie chcę cię widzieć. Nie chcę
cię słyszeć.
-
Przepraszam – wyszeptał, robiąc krok w jej stronę, ale ku jego boleści,
dziewczyna się wycofała – Gdybym wiedział…
-
Ale nie było cię – odwróciła się, znikając na schodach. Nie było go. Nie było,
chociaż żarliwie obiecywał, że będzie. Nie było, gdy ona cierpiała. Nie była, a
on śmiał się w chwilach, gdy oni się bali.
- Gdybym mógł cofnąć czas nie opuściłbym
cię – powiedział w końcu, zaciągając się głębiej cygarem i wypuszczając powoli
dym z płuc. Nie lubił palić, ale cygara kojarzyły mu się z błogim dzieciństwem
spędzonym w ogrodach Malfoyów. Mógł wyobrazić sobie kościstego Draco,
śmiejącego się do rozpuku i goniącego równie radosną dziewczynkę o rumianych
policzkach. Pansy często gubiła po drodze kapelusz, a suknia szeleściła, gdy
skakali między kwiatami Narcyzy. Lucjusz siedział na wiklinowym krześle,
popijając herbatę oraz czytając gazetę, a szary dym unosił się znad cygara. Byli
radośni. Bezpieczni.
- Prawda jest taka, kochanie, że to
zrobiłeś już dawno temu – mruknęła, upijając łyk alkoholu oraz uśmiechając do
niego porozumiewawczo – Cieszę się, że to Arya jest tą, która mi cię odebrała.
- Nie odebrała, ja cię kocham, Pansy –
zaprzeczył, odstawiając szklankę i chwytając ją za dłoń – Kocham bardziej niż
przypuszczasz. Gdybym miał wybierać, to…
- Wybierz ją – poprosiła, gładząc czule
jego policzek – Wybierz Aryę, Blaise, bo ja nie dam ci tego co ona. Wybierz
miłość, proszę. Nie słuchaj krzyków Draco, nie słuchaj lamentu Milli czy
nienawistnych słów Astorii. Słuchaj serca. Słuchaj mnie.
- Nigdy nie będę musiał wybierać –
stwierdził, marszcząc brwi, gdy ona się zaśmiała – Czy wybaczyłaś mi już
tamto..?
- Przecież wiesz, że byłabym w stanie
wybaczyć nawet najgorszą zbrodnię, jeśli tylko okazalibyście z Draco skruchę –
przewróciła oczami, pozwalając przyjacielowi wciągnąć się na jego kolana –
Kocham cię. I chcę żebyś żył i był szczęśliwy.
- Ja też cię kocham, Pansy Genevie
Parkinson, może nie tak jak oczekiwali nasi rodzice – uśmiechnął się krzywo,
muskając wargami jej policzek i szepcząc do ucha – Ale bardziej niż się
spodziewali. A teraz powiedz mi, co trapi twoją biedną duszę?
- Ta dziewczynka, która zginęła.. –
popatrzyła na niego z zamyśleniem, nawiązując do porannych ogłoszeń nowej dyrektorki
McGonagall. Wyczytała wszystkie straty jakie ponieśli w ludziach, jak i uszczerbki
zamku. Pansy specjalnie podeszła pod Skrzydło Szpitalne by odnaleźć ciało
nieżywej laleczki porcelanowej z wyszytym borsukiem – Constance Monwood.
Puchonka, mała, niewinna puchonka, Blaise. Martwa..
- Zginęło trzech uczniów w tym ona, ale to
i tak szczęście – zauważył, marszcząc brwi, gdy się wzdrygnęła – Znałaś ją,
Pans?
- Nigdy nie kojarzyłam, ale poznałam w
tamtą noc – przyznała, zaciskając powieki – Umarła w moich ramionach, Blaise.
Staraliśmy się ją uratować, ale czar nie pomógł. Miała ranę na brzuchu, a my
skupiliśmy się na tej na nodze… Constance, to ładne imię.
- Ładne – przytaknął spokojnie, gładząc ją
leniwymi ruchami po plecach – Chcesz mi coś powiedzieć?
Pansy przyjrzała mu się z uwagą, muskając
ostrożnie palcami jego twarz. Przesunęła opuszkami po rozchylonych wargach,
namyślając się. Dla każdego innego taki gest mógłby mieć podtekst romantyczny,
ale Blaise wiedział, że przyjaciółka właśnie toczyła bitwę z samą sobą. Oparł
się wygodniej o siedzenie, pozwalając sobie na niezbyt kulturalne przyglądanie
dziewczynie. Lubił na nią patrzeć, to jak brązowe oczy stawały się odległe,
gdy myślała. Lubił też, jak czarne i aksamitne włosy podkreślają jej bladą
cerę, czerwona szminka wyróżniała pełne wargi. Była piękna z tym swoim mrocznym
uśmieszkiem oraz zadziornymi błyskami w oczach, które jednak nie zdradzały
myśli.
- Jak zapewne już nadworna pleciucha Milka
cię poinformowała nie było mnie w Pokoju Wspólnym przez jakiś czas – zaczęła
cicho, nachylając się nad nim i wciągając na miejsce obok nich torebkę –
Szczerze mówiąc, to było bardzo nieprzemyślane z mojej strony. Ale wyszłam i
spotkałam paru popleczników Czarnego Pana, w tym zmarłego Gibbona, który
odesłał mnie do lochów. Był ze mną chłopak.. nie wiem kto to – od razu
dopowiedziała, gdy uniósł z ciekawością brew do góry – Nie odzywał się za
bardzo, ale pomógł mi ratować Constance.. tyle, że się spóźniliśmy. Bardzo mnie
to…
- Wytrąciło z równowagi – dokończył pomocnie,
gdy się zacięła. Pansy przytaknęła, przekręcając by móc lepiej obserwować jego
reakcje – Co było później?
- Powiedziałam parę słów za dużo co myślę o
Gibbonie – ślizgonka uniosła do góry kopertę, którą wyciągnęła z torby – Ten mój
ochroniarz stwierdził, że to nierozważne mówić takie rzeczy na głos.. a po tym
wszystkim dowiedziałam się, że znaleźli jego ciało niedaleko murów zamku…
wyleciał przez okno, jak stwierdzili aurorzy, ale..
- To ten list co dostałaś dziś przy
śniadaniu – stwierdził Blaise, przypominając sobie jak szybko dziewczyna
opuściła Wielką Salą. Ostrożnie odebrał kremową kopertę, przyglądając jak ktoś
zawiłym pismem napisał „Raven”. Mimo, że koperta zdawała się niezłej jakości,
to nie miała żadnej pieczęci. Jedynie zwykły lak, który już złamany, pozwalał
mu zajrzeć do środka.
- Nie rób tak przerażonej miny – prychnęła,
zeskakując z jego kolan i podchodząc do kominka. Blaise z trudem powstrzymał
ciętą ripostę, odrywając wzrok od uciętego palca z błyszczącym pierścieniem
rodowym.
- Ciekawy sposób adorowania – mruknął,
sprawdzając czy nie ma żadnej karteczki – Raven?
- Zapewne chodzi mu o wykrakanie śmierci
kochanego Gibbona – wyjaśniła spokojnie, dolewając sobie alkoholu – Muszę
przyznać, że mi pochlebia takie poświęcenie. Jednak to ciut dziwne.
- Zaczynam się zastanawiać kto ma większe
problemy z obłąkaniem. Ty czy Draco – westchnął, wsuwając list z powrotem do
torby dziewczyny – Czyli niemalże na twoją prośbę jeden śmierciożerca
zamordował drugiego.
- Tak – uśmiechnęła się szeroko, sprawiając,
że poczuł ciarki. Podniósł się ze swojego miejsca, obserwując jak przyjaciółka
taksuje go wzrokiem – Nie zmuszę cię do niczego, kochanie, ale czy możesz mi
obiecać jedno?
- Obiecuję – odparł stanowczo, unosząc
kąciki ust na jej zaskoczone spojrzenie – Co właśnie przyrzekłem?
- Nie powinieneś obiecywać czegoś
niewiadomego, panie Zabini, ktoś mógłby to wykorzystać – zauważyła sucho,
prostując, gdy podszedł jeszcze bliżej – Co jeśli zechciałabym zamku?
Klejnotów?
- Zrobiłbym wszystko co w mojej mocy by spełnić
od najmniejszej do największej twej zachcianki, Genevie – delikatnie dotknął
ręką jej policzka, kierując twarz dziewczyny w swoją stronę – A teraz powiedz
co obiecałem.
- Milczenie i alibi – szepnęła, uśmiechając
gdy zmarszczył brwi – Nie będzie mnie tu tej nocy, Blaise, a ty wszystkim
powiesz, że spałam u ciebie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem,
Pans, ale gdzie się wybierasz? – drążył temat, mocniej zaciskając palce na jej
szczęce – Powiedz, skarbie, co twój szalony umysł wymyślił?
- Idę zabić ojca – powiedziała łagodnym
tonem, sprawiając, że zamarł. Wykorzystała chwilę zawahania chłopaka, wyrywając
się i chwytając swoją torbę. Ruszyła w kierunku wyjścia, prosząc w myślach by
ją nie zatrzymywał.
- Stój – zatrzymała się, mimo że marzyła o
ucieczce. Jednak nie było sensu wybiegać na korytarz, gdyż Blaise mimo
dżentelmeńskiego uroku słodkiego szczeniaka potrafił być perfidnym mścicielem.
A ona naprawdę nie miała ochoty zmagać się z konsekwencjami obrażonego
Zabiniego. Ludzie uważali, że to Draco jest przerażający oraz nieobliczalny
bądź ona dziwna i diabelska. Jednak Blaise nie mógłby zostać ich przyjacielem,
gdyby nie jego druga natura, w której dominowała bezduszność oraz brak
wahania.
- Słucham? – obróciła się, dotykając już
ręką drzwi. Blaise wpatrywał się w nią z dziwnym uśmiechem oraz błyszczącymi
oczami – Och, kochanie, powinieneś tu zostać.
- Idę z tobą – zaprotestował, rozkładając
na boki ramiona – Nie możesz robić wszystkiego sama, Pansy. Może i lubisz
toczyć bitwy samotnie, jednak wojny w ten sposób nie wygrasz.
- Gdyby był tu Draco…
- Poszedłby z nami – dokończył, stając obok
niej – Kocham cię, a jedno morderstwo w tą czy tamtą może być inspirującą
przygodą.
- Inspirującą – powtórzyła powoli,
uśmiechając z rozbawieniem na taki dobór słów – Ludzie nie zdają sobie sprawy
jak groźny jesteś.
- I to jest najzabawniejsze – zauważył
Zabini, wzruszając ramionami nonszalancko – Pod latarnią najciemniej, czyż nie?
- Dlatego zabijemy tatę w domu.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Harry wyprostował się, przyglądając swojemu
odbiciu w lustrze. Blada twarz chłopca, który zerkał w zwierciadło AIN EINGARP
zmieniła się od czasu, zmężniała. Miał dopiero szesnaście lat, a jego oczy
zdawały się zbyt stare. Zbyt przestraszone i pogodzone z mroczną prawdą. Kości
policzkowe wyostrzyły się, oczy jeszcze bardziej wyróżniały, a broda zadarła.
Nie mając okularów na nosie przypominał aż za bardzo ojca. Jednak oczy.
Zielone, soczyste tęczówki niemalże przypominały innym o Lily. Miał też usta
matki oraz smukłą sylwetkę. Przez chwilę przemknęła mu myśl, że chciałby znów
zobaczyć co ujrzy w zwierciadle. Swoją rodzinę? Syriusza obok nich. A może
obejmującą go dziewczynę o oczach niczym szmaragdy, trzymającą za rękę małe
dziecko.. STOP. Nie powinien myśleć o rzeczach mu niedozwolonych w tym
momencie. Planowanie przyszłości, rodziny.. o tym pomyśli później. Przejechał dłonią po wciąż stojących włosach,
starając się żeby chociaż ten jeden razy wyglądały porządniej. Nic to jednak
nie dało i ponownie zaczęły sterczeć każde kosmyki w inną stronę.
- Chodź tu, poprawię ci kołnierzyk –
posłusznie się obrócił, zerkając na swoją towarzyszkę. Astoria nie wyglądała
wcale na tak zmęczoną jak powinna po nieprzespanej nocy. Ostatnie godziny
kłócili się oraz godzili w każdy możliwy sposób. Ślizgonka rzucała szklankami o
ściany, gdy powiedział, że tu nie wraca. A ona tak. Płakała, gdy on zaczął
krzyczeć. Miał dość. Wrzeszczała, kiedy on nie wiedział już co powiedzieć. Nie
rozumiał. Krzyczeli razem, płakali, zdemolowali cały pokój.
-
Czy ty, na głupotę sklątki, nie rozumiesz co mówię? – warknęła złowrogo
Astoria, wyciągając płynnie różdżkę i ją unosząc. Harry nie zastanawiając się
długo, doskoczył do niej, rzucając niewerbalnie czar. Różdżka ślizgonki
odleciała w kąt, a on w tym samym momencie popchnął ją na ścianę, przyciskając
koniec własnej różdżki do jej gardła. Krew wciąż szumiała mu w uszach, gdy po
sekundzie zdał sobie sprawę co wyczynia. Duże oczy wpatrywały się w niego z
szokiem oraz zrozumieniem, na które nie zasłużył.
- Przepraszam
– wyszeptał, kręcąc głową i wyrzucając z głowy wizję, która ukazywała
Greengrass leżącą nieruchomo w rubinowej kałuży – Nie.. ja..
-
Nie boję się ciebie, Harry – cicho mruknęła, unosząc dłoń by musnąć palcami
jego policzek. Wybraniec westchnął, wyrzucając z dłoni różdżkę i robiąc krok w
tył. Nie mógł uwierzyć, że instynkt kazał mu znokautować dziewczynę. Jednak
ruch sięgnięcia po różdżkę, wiotkie ciało Dumbledore osuwające się do tyłu oraz
ostatnie godziny pełne strachu o Billa.
-
Nie powinniśmy się widywać, Astorio – westchnął, przymykając powieki na łagodny
dotyk jej palców, badających uważnie jego twarz. Ślizgonka ze spokojem
obserwowała własne ruchy, zerkając na niego przenikliwie – Nie możemy być
razem.
- Voldemort
chce cię złamać krzywdząc, zabijając osoby dla ciebie ważne – przytaknęła w
końcu, zahaczając palcem o guzik jego szaty – Jego celem są twoi bliscy.
Ślamazarny Weasley, głupiutka siostrzyczka, Hermiona… Syriusz. I wielu innych..
-
Dumbledore – powiedział z bólem wymalowanym na twarzy – Nie chcę byś dołączyła
do tej długiej listy.
-
Jakże szlachetnie z twojej strony, Potter – parsknęła, uśmiechając krzywo – Ale
czy muszę ci przypominać jak często ignoruję te nieznośne wybryki gryfona,
który siedzi w tobie?
-
Jeśli jutrzejszy pogrzeb miałby być twój.. – Harry uniósł brwi, kładąc dłonie
na jej policzkach i unosząc twarz dziewczyny w swoim kierunku – Jeśli mnie
kochasz, jeśli coś do mnie czujesz, to zaakceptujesz moją decyzję.
-
Ależ z ciebie hipokryta, nieznośny imbecylu – jęknęła, opierając swoje czoło o
czoło ciemnowłosego i wciągając jego zapach – Po pierwsze, to irytujące gdy
starasz się mnie tak chronić. Nie potrzebuję tego, wiesz? Jestem dużą
dziewczynką i potrafię o siebie zadbać. Nie przerywaj mi, proszę… Po drugie,
nie zgodzę się na żaden z twoich poczciwych pomysłów zamknięcia mnie w
bezpiecznej wieży.. nie jestem księżniczką, Harry. Umiem walczyć. I zdobywać to
co chcę. A wiesz czego pragnę w tym momencie?
-
Uradować swojego chłopaka? – zaproponował kpiącą, zostając nagrodzonym za to
smutnym acz szczerym uśmiechem.
-
Pragnę zanurzyć się w tym koszmarze z tobą – wycedziła każde słowo powoli,
przysuwając jeszcze bliżej. Ich usta dzieliły milimetry, gdy wciąż wpatrując
się w jego zielone tęczówki kontynuowała – Chcę być z tobą i żaden argument
mnie nie przekona. Zrozum, to i nie używaj tak tanich chwytów jak uczucia,
jakie do ciebie żywię.
-
Astoria..
-
Kocham cię, Harry – przycisnęła do jego warg palec, nakazując milczenie –
Kocham cię tu i teraz. I będę cię kochać jutro, za tydzień, za rok. Nic tego
nie zmieni.
- Nie zmieniłam decyzji – mruknęła, łapiąc
jego spojrzenie lustrujące jej osobę. Zielonooki nie mógł powstrzymać cichego
westchnienia na widok kreacji dziewczyny. Czarny aksamit układał się na gibkim,
bladym ciele ślizgonki idealnie. Trzy czwarte rękawy, okrągły dekolt i materiał
kończący się tuż na kolanami. Włosy spięła w koka, sprawiając że twarz nabrała
wyrazistości. Ciemny makijaż dodawał jej wieku oraz powagi, a zimne oczy
chwilowo pełne uczuć skrywały dziką porywczość. Wsunęła na nogi proste
baleriny, a na szyję zawiesiła srebrny łańcuszek. Jej palce zdobił pierścień
Greengrassów oraz Malfoyów, przypominając mu o przynależności młodej kobiety do
arystokracji.
- Ładny – powiedział w końcu, wskazując diament,
połyskujący nad piersiami dziewczyny. Astoria zamrugała szybko, przyciskając biżuterię
do warg w bezwiedny sposób – Ma znaczenie?
- Dla mnie to ulubiona błyskotka mamy –
stwierdziła beztrosko, wskazując głową na drzwi i uśmiechając przekornie do
niego – Dla innych jeden z najsłynniejszych diamentów świata – Sancy.
- Powinienem coś o tym wiedzieć? – zamknął
za nimi drzwi, ciesząc ostatnimi chwilami, które wciąż mogli spędzić ze sobą.
- Twoja dziewczyna nosi po prostu na sobie
parę milionów – przewróciła oczami, ściskając mocniej jego dłoń – No i Ludwik
XVI na pewno nie wyglądał z nim tak ślicznie, jak ja.
- Zgubiłem się przy wzmiance o pieniądzach
– uniósł kąciki ust na jej złą minę, unosząc dłoń dziewczyny do ust i muskając
ją – Widzimy się potem?
- Oczywiście, Potter – zatrzymała się na
najwyższym stopniu, obserwując jak powoli schodzi – Pamiętaj, że ja nie zmienię
decyzji!
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Jak myślisz, co on teraz robi?
- Piję burbon i gra w szachy.
- Możesz być przez chwilę poważny?
Hermiona odwróciła głowę, przenosząc wzrok
na ludzi siedzących przed nią. Grono nauczycielskie, zarząd szkoły, wielka
rada, goście z Ministerstwa. Wielu reprezentantów rządów z innych krajów,
absolwenci, znani naukowcy, pisarzy, artyści. Wszyscy zgromadzeni tu w Hogwarcie.
Błonia jeszcze nigdy nie były tak zapełnione, a mimo to bardziej nieprzyjemne
niż zwykle. Jezioro zafalowało, gdy kolejny raz zbliżyły się bliżej trytony,
śpiewając w nieznanej jej języku. Centaury stojące niedaleko nie poruszyły się
o milimetr, ściskając w dłoniach drewniane łuki.
Jednak to przejmujący śpiew trytonów
wywołał u niej ciarki, a myśli wciąż uciekały do chłopca o srebrzystych
tęczówkach. Gdzie był? Co robił? … żył?
- Mam ochotę trzasnąć ją tym piórem w twarz
– gryfonka zerknęła na stojącą niedaleko Ritę Skeeter, która uśmiechała się do
wszystkich, a nierozłączne pióro i notatnik lewitowały obok niej.
- Nie dziś – westchnęła, uśmiechając do
siadających obok nich w ostatnim rzędzie członków Gwardii Dumbledore’a. Neville
wciąż wyglądał blado, ale Luna nie odstępowała go na krok, pilnując lepiej niż
sama Poppy.
- Nie martw się, Herm – rudy ścisnął ją za
rękę, odrywając od kolejnych rozmyślań o zagubionym ślizgonie. Niebieskie
tęczówki chłopaka zalśniły, gdy popatrzyła na niego ze smutkiem – Malfoy umie o
siebie zadbać, pamiętasz? To rasowy ślizgon, więc nie masz się o co bać.
- Ale czy..
- Hermiono – zaskoczeni, spojrzeli za
siebie, gdzie stał starszy brat Rona. Charlie położył jej dłoń na ramieniu,
ściskając mocno i uśmiechając krzywo – Powinnaś zająć swoje miejsce. Niedługo
ceremonia się rozpocznie.
- Swoje miejsce? – powtórzyła, rzucając
Ronaldowi zaskoczone spojrzenie. Piegowaty zarumienił się delikatnie, również
wstając i wsuwając dłonie do kieszeni spodni – Myślałam, że uczniowie mają
zająć krzesła z tyłu..
- Uczniowie, których rodziny nie przybyły –
poprawił ją łagodnie brązowooki, chwytając za dłoń i pomagając opuścić
zajmowane dotychczas siedzenie. Ron przeszedł za nią, wciąż nieśmiało
przyglądając własnym butom. Hermiona przesunęła wzrokiem po nowo przybyłych
rozpoznając rodziców Cho, która z dumą podniosła się i przeniosła na siedzenia
bliżej. Również mijająca ich Tracey Davis zadarła nosa, niepochlebnie mrucząc
pod nosem o krwi mugolaczki.
- Ron, Ginny już siedzi z rodzicami –
poinformował brata Charlie, wskazując brodą parę rudych czupryn, których
krzesła stały w środku. Przyjaciel poklepał ją po ramieniu, całując szybko w
policzek i spiesznie idąc we wskazanym kierunku.
- Od zawsze tak było, że pozycja Rodu miała
znaczenie na wielu uroczystościach. Śluby, pogrzeby, bale… miejsca nie zależą
jedynie od relacji, ale i miejsca w hierarchii arystokracji – wyjaśnił jej w
końcu młodzieniec, obserwując kogoś ponad jej ramieniem – Ron nigdy o to nie
dbał, bo jak się domyślasz nasza rodzina nie należy do tych.. wpływowych.
Jednakże stare korzenie i dobrzy przodkowie sprawiają, że i tak przydzielane
nam są dobre miejsca.
Hermiona skinęła głową, zerkając na kobietę,
którą obserwował Charlie. Od razu poczuła falę mdłości oraz nienawiści, gdy
wyniosła czarownica objęła w pasie znajomą postać. Pansy wyglądała
oszałamiająco i zapierała dech w piersiach nawet z zarzuconą woalką.
Pozwoliła matce poprowadzić się do jednego z pierwszych rzędów. Tuż za nimi
szedł kolejny znany jej mag, a krocząca u boku Astoria zdawała się zdobyć miano
córeczki tatusia. Gryfonka wymamrotała cichą modlitwę do Założycieli o odwagę
dla dziewczyn, które zmuszone były dziś stanąć twarzą w twarz z własną rodziną.
- Daphne się bała przyjść, a chciała –
wyszeptał do jej ucha, student smokologii, obracając bardziej w lewo – Tam
powinnaś teraz być.
- Ale, Charlie, ja..
- Zaufaj mi i idź.
Hermiona westchnęła, kiedy ją lekko
popchnął. Stawiała ostrożnie kroki, żałując nagle, że nie przyjrzała się sobie
wychodząc z Pokoju. Chciała jednak zdążyć jeszcze porozmawiać z przyjaciółmi,
co i tak się nie udało, gdyż korytarze okupywane były przez uczniów. mijała
kolejne rzędy krzeseł, napotykając czasem wzrok znajomych, jak i nieznajomych
czarodziejów. Zaskoczona raz przyjrzała się wielu znakomitościom, którzy
mierzyli ją z niechęcią i ciekawością spojrzeniami. Nie mogła powstrzymać złośliwego
grymasu na widok zdumionej miny Tracey, kiedy i jej rodzinę minęła. Zwolniła
dopiero przy najbliższych krzesłach, zastanawiając czy to jest właśnie jej
miejsce. Obserwowała niespokojnie, jak pełen majestatu mężczyzna o siwych
włosach rozmawia z innym czarodziejem. Serce jej biło tak szybko, że bała się,
że je usłyszą inni. Jednak chwila spokoju naszła niespodziewanie, a jej palce
splotły się z innymi.
- Dziadku, to pora zająć już miejsca –
Teodor przerwał dyskusję obu panów, którzy zerknęli na nich krzywo. Oblicze
Francisa Notta jednak po chwili się rozpogodziło, a pomarszczona dłoń
zaciskająca na lasce rozluźniła.
- Hermiono, czekaliśmy na ciebie, dziecko –
przywitał ją starzec, wskazując na pozostałych członków rodziny. Jonathan
siedział wyprostowany, wbijając wzrok w mury Hogwartu. Obok niego miejsce
zajęła Katerina, uśmiechając smutno do dziewczyny.
- Chodź – Teo pociągnął ją bliżej, nie
pozwalając nawet zamienić słowa z głową rodu. Usiadła na wiklinowym krześle,
zerkając kątem oka na osobę obok. Harry uśmiechnął się do niej, wyciągając dłoń
i z ulgą splatając ich palce. Ślizgon zajął miejsce po drugiej stronie,
posyłając jej uspakajający uśmiech.
- Gdzie Nathaniel? – spytała ciemnowłosego,
którego oczy pociemniały – Wszystko w porządku?
- Tak, powiem ci po wszystkim – obiecał,
ściskając pocieszająco jej dłoń – Ojciec Pansy nie żyje.
- Co? – zaskoczona zamarła, wpatrując jak
na twarzy Teodora pojawił się uśmieszek satysfakcji – Jak to nie żyje?
Ceremonia się rozpoczęła.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
- Cześć.
Zatrzymała się metr od marmurowego
grobowca, obserwując z ciekawością jak piękny zdawał się kamień. Uniosła wyżej
wzrok, napotykając samotną sylwetkę przyjaciela. Harry nie przejmując się
niczym, wdrapał się na postument, siadając na białej płycie. Jego nogi luźno
zwisały, gdy leżąc wpatrywał się w chmury. Dwa dni temu odbył się pogrzeb, dwa
dni temu tysiące ludzi stało tu. Teraz było pusto, uczniowie szykowali swoje
kufry, sprzątali pokoje. Ona również już trzy razy sprawdziła czy wzięła
istotne książki. Odnalezienie Harry’ego nie było trudne. Ostatnio wciąż uciekał
z Hogwartu na błonia. Wspinał się na Biały Grobowiec, a nauczyciele przestali
mu zwracać uwagę. W końcu on był najbliższy z nich wszystkich Albusowi.
Profesor McGonagall nie protestowała nawet, gdy wszystkim profesorom nie podobało
się takie zachowanie.
- Cześć – chrząknął, opierając się na
łokciach i zerkając na nią – Cześć.
- Możemy się przejść? – uniosła brwi,
robiąc krok w tył – Jakoś wizja siadania na grobie jednego z najwybitniejszych
czarodziejów historii mnie nie zachwyca.
- Oczywiście – Harry uśmiechnął się do
niej, zeskakując z gracją na ziemię. Poklepał nagrobek, dołączając do niej na
brzegu jeziora. W ciszy rozpoczęli okrążanie go, pozwalając ostatnim promieniom
słońca ogrzewać ich twarze.
- Zabiłam kolejną osobę – Pansy powiedziała
w końcu, to co leżało jej na sercu od ostatniej nocy. Ku jej zadowoleniu Harry
nie zareagował jak normalny człowiek, a dalej spokojnie szedł obok niej.
Zielone oczy wpatrywały się w spokojną taflę jeziora, gdy myślał nad znanymi
tylko sobie sprawami.
- Twojego ojca, prawda?
Zaskoczona uniosła głowę, spoglądając na
wyprostowanego chłopca obok. Harry podniósł z ziemi kamyk i rzucił go daleko
przed siebie. Cichy plusk, który się rozległ wywołał u niej dreszcz.
Oczywiście, wieść o zmarłym Lordzie Parkinson obeszła świat już o świcie, gdy
jej matka weszła do sypialni by zbudzić go na śniadanie. Biedna kobieta podobno
niemalże umarła z przerażenia, co prawda ułatwiło by to jej zadanie, ale wolała
widzieć żywa oczy matki, gdy powie kto zabił męża arystokratki. Dostała z rana
list od mamusi, a talent aktorski nie zawiódł, gdy płacząc została wyprowadzona
przez przyjaciół z Sali. Och, jak się radowała czytając drżące pismo matki o
tym „strasznym akcie barbarzyństwa”.
- Tak, co prawda powinnam zapewne poczekać
z tym do wakacji, ale bałam się, że stracę cały zapał – przyznała, uśmiechając,
kiedy Harry narzucił na jej gołe ramiona swoją bluzę. Wsunęła ręce w za duże
rękawy, przypominając sobie jak kiedyś lubiła wkładać szaty Christophera –
Robię to dla niego, wiesz?
- Robisz to dla siebie, Pan – poprawił ją,
ściskając splecioną dłoń – Dla Chrisa to już nie ma znaczenia, ale to twój
sposób na oczyszczenie.
- Katharsis – szepnęła, smakując słowo.
Tak, podobało jej się to określenie. Zabiła ojca, zabiła go z uśmiechem na
twarzy, a później przeniosła jego ciało do sypialni, układając w łóżku.
-
Pansy.. gdzie są wszyscy? – Blaise uniósł brwi, gdy minęli salon oraz
biblioteką, a żaden skrzat nie pojawił się do tej pory by ich powitać.
Dziewczyna zerknęła na przyjaciela, który ostrożnie podążał za nią, rozglądają
wokół.
-
Mama u ciotki Eleanor w Paryżu – powiedziała w końcu, zastanawiając ile zajmie
im czasu by odkryć śmierć Lorda Parkinsona. Zamiast wchodzić na górę na
galerię, poprowadziła ich bocznymi korytarzami. Ona również nie mogła pojąć
gdzie zniknęły wszystkie skrzaty. Służba z tego co wiedziała dostała wolne z
powodu wyjazdu matki, ale skrzaty?
-
Piwnica? Jak oryginalnie – wymamrotał Zabini, gdy odsłoniła tajne przejście na
dół. Uśmiechnęła się smutno, ściskając mocniej różdżkę. Blaise nie wiedział ile
potworności działo się w ich piwnicy. To tu zamykał ją ojciec, to tu karał
Chrisa za nieposłuszeństwo. To tu chowali wszystkie brudne sekrety i to tu
miała zamiar zakończyć brutalne rządy ojca. Lazarus Parkinson miał dziś zginąć
z ręki ukochanej córeczki.
Zeszli
na sam dół, a chłód bijący od ścian wywołał ciarki. Pansy nie zapaliła jednak
światła, powoli krocząc w stronę jasnej poświaty. Blaise narzucił na siebie
zaklęcie Kameleona, dając znać o swojej obecności za pomocą uścisku na jej
ramieniu. Przeszli kolejny metr, stając pod drzwiami, które najciszej jak
umiała uchyliła. Lord stał plecami w jej stronę, nucąc cicho pod nosem starą
piosenkę z młodości. Pomieszczenie było urządzone sterylnie, a na środku stał
duży stolik, nad którym nachylał się mężczyzna. Założył na siebie czarną szatą,
która szeleściła przy najmniejszym ruchu. Po chwili odrzucił na tackę obok
jakieś narzędzia, wybierając następne. Pansy spojrzała w kąt, gdzie poukładał
jeden na drugim powykręcane kształty. Z marmurowego stołu spływała ciemna maź,
tworząc kałużę o dziwnej barwie.
-
Nauka płynąca z cierpienia, z największego cierpienia! – wymamrotał pod nosem,
mówiąc co czegoś co nie widziała - Czyż nie wiecie, że właśnie ta nauka przyczyniła
się do dotychczasowego postępu ludzkości?
- Fryderyk Nietzsche – powiedziała spokojnie,
sprawiając, że rodziciel zamarł na chwilę. Ale po sekundzie wrócił do swojego
zajęcia, nie zwracając już na nią uwagi – Witaj, ojcze.
-
Dobry wieczór, Pansy – przywitał się, uśmiechając do niej w słabym świetle
poustawianych wokół świec. Jego oczy zdawały się czarne jak u demona, a na
policzkach miał czerwone smugi. Podeszła do niego, spoglądając na pracę, którą
wykonywał. Cudem powstrzymała grymas odrazy, wbijając paznokcie w dłoń.
-
Co robisz? – spytała, nie odrywając oczu od istotki leżącej na stole. Skrzat
drżał niespokojnie, a jego nadgarstki jak i kostki zostały związane liną. Leżał
rozłożony na stole bez odzienia, a ciało pokrywały liczne rany. Duże uszy
opuścił, a wzrok ukazywał cierpienie. Bagietek patrzył nieprzytomnie na sufit,
wydający okrzyk, gdy jej ojciec wbił mu nóż w brzuch.
-
Badania, kochanie, szukam dowodu na ich wrodzony talent do magii bezróżdżkowej
– wymamrotał, pochylając nad nową dziurą, którą zrobił – Uważam, że mają rdzeń
zmodyfikowany tak by było to dla nich prostsze. Jakaś genetyczna wada? Tak
naprawdę szukam źródła magii aby przeprowadzić dowód swoich racji i…
-
Nie rozumiem – przerwała jego bełkot, patrząc jak zirytowany potrząsa skrzatem.
Bagietek jednak zwiotczał, a jego oczy przysłoniła mgła. Lazarus warknął
zezłoszczony, wbijając mu nóż jeszcze parę razy w malutkie ciałko. Na koniec
machnął różdżką na linki, zrzucając nieżywego skrzata w kąt. Dopiero wtedy
Pansy zrozumiała, że te powykręcane ciała to martwe skrzaty. Pan Parkinson
podszedł do drugich drzwi, których wcześniej nie zauważyła otwierając je z
rozmachem i sięgając po skulonego służącego.
-
Panie, Pralinek, nigdy więcej nie upuści żadnego talerzyka – zapiszczał skrzat,
gdy liny oplotły jego ramiona. Ślizgonka zauważyła, że ojciec jedynie się
uśmiecha, gdy kolejny plan zagościł w jego głowie.
-
Zdajesz sobie sprawę, że oni też mają uczucia? I je to boli? – mruknęła, zaciskając
palce na różdżce. Ojciec zachichotał pod nosem, unosząc na chwile oszalały
wzrok na nią.
-
Pansy, nie zniżaj się do poziomu pospólstwa twierdzącego, że te potworki mają
jakieś prawa – skarcił ja niemalże czułym tonem, chwytając nóż – Co ty tu
robisz?
-
Mama nie mówiła, że przyjadę? – oczywiście, kobieta o tym nie wiedziała, ale ojciec
już nigdy się tego nie dowie. Lord zaprzeczył, zastanawiając się gdzie wbije
nóż – Dużo ostatnio myślałam, ojcze, ale zrozumiałam chyba cel swojego
istnienia. Wiesz, tyle razy uważałam, że jestem zbędna. Mogą to być skutki
zamykania mnie w sąsiednim pokoiku, ale.. słuchasz mnie?
-
Oczywiście, kruszynko – potwierdził, jednak całą uwagę skupił na szlochającym
skrzacie. Pansy uderzyła pięścią w stół, nachylając w stronę ojca.
-
Słuchaj mnie, do cholery! – krzyknęła, unosząc różdżkę i rzucając szybko zaklęcie
odpychające. Ojciec uderzył plecami o ścianę, upuszczając po drodze nóż. Jego
oczy rozszerzyły się, gdy dotknął ręką obolałej głowy. Pansy podniosła ze stołu
jego różdżkę, łamiąc ją na pół i odrzucając za siebie. Podeszła powolnym
krokiem do wciąż siedzącego koślawię mężczyzny.
-
Co ty wyprawiasz? – spytał ze złością, mrugając powiekami by pozbyć się
mroczków sprzed oczu.
-
Kochałam Christophera – wyznała cicho, machając niedbale różdżką kiedy próbował
wstać. Zdumiony, skupił na niej wzrok jakby po raz pierwszy zdając sobie sprawę
z jej obecności – Kochałam go najbardziej na świecie, wiesz? A ty go zabiłeś.
-
Twój brat plugawił nasz ród oraz…
-
Crucio – szepnęła, obserwując jak jego ciało wygina się. przerażający wrzask
odbił się echem od ścian, a kości strzyknęły. Uśmiechnęła się, kończąc
zaklęcie. Chciała jego cierpienia, a nie łaskawej utraty przytomności – Nie mów
tak o nim. Chris był dobry, tato, był lepszy od nas wszystkich.
-
Był zwykłym dziwakiem…
Te
trzy słowa wyczerpały cierpliwość dziedziczki domu. Pansy porzuciła maskę
dobrego dziecka, wymyślając coraz to nowsze tortury. Niektóre wykrzykiwała,
inne wymawiała cicho, ale każde przynosiło nową falę cierpienia. Blaise, który
już się ujawnił, usiadł na blacie, przyglądając jej zabawie. Pansy chwyciła
nóż, którym właśnie zamordował Bagietka, podchodząc do ciężko oddychającego
Lorda. Płynnym ruchem wbiła go w brzuch, przesuwając od biodra do biodra.
Następnie wypróbowała czarnomagiczne zaklęcia zdzierające skórę oraz paznokcie.
Znużona oparła się o blat, proponując różdżkę mulatowi, który pokręcił głową.
To zabójstwo było całkowicie jej, a on to rozumiał.
-
P..sy..
-
Wiesz, możesz być z siebie dumny – powiedziała łagodnie, kopiąc ramię ojca by
na nią spojrzał – Tak naprawdę wiele mnie nauczyłeś. Nie obawiaj się, że
powiążą mnie z twoją śmiercią. Wzięłam sobie kiedyś jedną z twoich fałszywych
różdżek z gabinetu, chociaż nie wiedziałam wtedy, że tak bardzo mi się przyda.
-
Pr..s..e..
-
Ja też kiedyś prosiłam byś nie zamykał mnie, byś nie krzywdził mojego brata –
przypomniała cierpko, wzdychając ze smutkiem – Czy zdajesz sobie sprawę jak
bardzo nas zniszczyłeś?
-
Pansy…
-
Nie, ty wciąż myślisz, że to piękne, prawda? – pogłaskała zakrwawiony policzek
ojca, którego oczy błyszczały od bólu – Zdradzę ci ostatni sekret, dobrze?
Przyjrzała
się jego skulonej postaci, nie przypominającej ojca. Lazarus zawsze był
wyprostowany, przytłaczający oraz arogancki. Zadzierał nosa przypominając na
większości uroczystości ich pokrewieństwo z rodziną królewską. Trzysta lat temu
ich babka była odległą kuzynką królowej, ale on uważał że to istotne. Nosił
niczym hrabia, stroił oraz pysznił. A w domu był potworem. Teraz leżał w
zakrwawionej szacie z ranami oraz pianą wyciekającą z ust. Drżał nieustannie,
chrapliwie łapiąc kolejne oddechy.
Złamała
go.
-
Udało ci się – szepnęła, stukając różdżką w jego brodę – Udało ci się mnie
popsuć. Sam wybrałeś ten rodzaj śmierci… gdybyś okazał wtedy litość Chrisowi..
– wzięła głęboki oddech, przechylając na bok głowę – Jednak teraz myślę, że masz
dość. A śmierć zdaje się zbyt zbawienna.
-
Co zrobimy z tym bałaganem? – zapytał Blaise, wskazując na pomieszczenie pełne
krwi skrzatów i Lazarusa.
-
Spalimy – uśmiechnęła się szeroko, podnosząc i zerkając na ojca – Żegnaj,
ojcze. Reducto!
Jak
w jej wspomnieniach ciało rozprysło się na kawałki. Zachichotała, zastanawiając
się co matka powiedziałaby teraz. Czy krew taty mniej brudziła niż tamtego
mugola? Spojrzała na Blaise’a, krzywiącego z obrzydzeniem na widok plam na
własnej szacie. Ona również ubrudziła się mazią, czuła jak spływała z niej i
kleiła. Popatrzyła na uwolnionego już przez ślizgona skrzata, który płakał obok
kupki ciał nieżywych skrzatów. Zgodnie z Blaisem rozpoczęli wynoszenie
wszystkich istotek na górę. Z pomocą rozgorączkowanego skrzata poukładali ich
ciała w kuchni, gdzie zwykle spały. Później przetransportowali jej ojca do
sypialni, układając do łóżka. Pansy radosna jak nigdy, oczyściła piwnice z
niechcianych pamiątek po ostatnim przedstawieniu. Potem z pomocą przyjaciela
poprzenosili do tajnych korytarzy cenne dla niej pamiątki, upewniając się, że
one przetrwają pożar. Wzięli jeszcze szybki prysznic, oczyszczając z krwi i
różnych części jej ojca. W końcu Pansy stanęła w znienawidzonym salonie, pijąc
ostatnią szklankę whisky. Blaise dołączył do niej z uśmiechem, informując że
rozpalił ogień w kominku ojca.
-
Niech ten dom zniknie – stwierdziła, gdy wyszli na zewnątrz i obserwowali jak
płomienie szybko się rozprzestrzeniają. Pralinek zasłonił oczy dłońmi, chlipiąc
cicho nad utraconą rodziną oraz domem. Blaise objął w pasie, patrząc jak każde
z pokoi zapala się coraz jaśniej.
-
Panienko, co teraz będzie z Pralinkiem?
-
Musisz milczeń – powiedziała, kucając przy magicznej istotce – Jeśli chcesz
możesz odejść albo zostać ze mną.
-
Pralinek nikomu nic nie powie, ale woli zostań z panienką – wymamrotał, dużymi
oczami patrząc na swoją panią – Panienka uratowała Pralinka.
-
Niech tak będzie – zgodziła się, a padające z Parkinson Manor światło
rozjaśniło jej twarz. Oczy Pansy wpatrywały się w miejsce największego
koszmaru, a kąciki ust zadrżały w uśmiechu.
Zamrugała, przepędzając wspomnienie z
myśli. Harry przyglądał się jej z ciekawością, ale też zrozumieniem. Nie mogła
powstrzymać cichego chichotu, gdy poślizgnął się mocząc tenisówkę w wodzie.
- Więc nie czujesz odrazy? – spytała,
rzucając zaklęcie suszącego na buty chłopaka – Wiesz, nie często słyszy się z
ust przyjaciółki o popełnionym morderstwie.
- Nie często też ślizgon spaceruje z
gryfonem, a drugoklasista zabija Bazyliszka – dodał z cwanym uśmiechem, podając
jej podłużny kamyk – Czemu mi to mówisz?
- Nie wiem – wzięła zamach, rzucając z
całych sił kamyk. Patrzyła jak zatacza łuk, a potem znika w głębinach. Wytarła
dłonie o spódnicę, jednocześnie stając na jednym z wielu kamieni. Rozłożyła ramiona,
utrzymując równowagę i unosząc do góry twarz. Zachodzące promienie ogrzewały
jej policzki, gdy wdychała zapach nadchodzącego lata. Tak naprawdę wiedziała,
czemu to Harry’emu przyznała się nocnej wyprawy z Blaisem. Zabini przemilczał
całą sytuację, a reszta ślizgonów nie pytała. Hermiona również nie starała się
z niej wyciągnąć nic więcej, a uważne oczy Teodora w końcu dały jej spokój. Ale
Wybrańca sama znalazła, sama spędziła godzinę przed lustrem przed jego
odnalezieniem. Chciała wyglądać niewinnie, gdy mu to powie, ale w końcu uznała
to za głupie pomysły. Założyła zwykłą spódnicę w kratkę i koszulę, na stopy
wsuwając czółenka. Wiedziała, że gryfon nawet nie zwróci uwagi na jej strój,
makijaż czy fryzurę.
- Pansy.. – obróciła się, pozwalając włosom
zasłonić oczy. Przyglądała się z bólem serca jak przez chwilę rzeczywistość
miesza się z jej marzeniami. Harry naprawdę czasem przypominał jej brata z tymi
roztrzepanymi włosami oraz szczupłą, wysoką sylwetką. Przyglądała się często,
gdy przechodził na korytarzu, a widząc go od tyłu miała ochotę mocno przytulić
jak brata. Zamrugała, na nowo widząc przed sobą przyjaciela. Potter wyciągnął
rękę, chwytając jej dłoń by pomóc utrzymać równowagę. To również było męczące,
te proste, czułe gesty zwykle okazywane jej przez Chrisa. Ścisnęła mocniej jego
palce, starając uśmiechnąć, gdy czujnymi oczami ją taksował. Tylko one ich
dzieliły. Oczywiście, Harry nie był tak naprawdę idealnym odzwierciedleniem
Christopha, a jedynie ona odnalazła w nich podobieństwa, których inni nie
dostrzegali. To dlatego tu przyszła, to dlatego potrzebowała mu powiedzieć
prawdę.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że wszystko
będzie dobrze.. – przewróciła oczami, zeskakując z kamienia, ale nie puszczając
dłoni chłopaka – To nie rób tego.
- Nie, chcę jedynie powiedzieć, że on by to
zrozumiał, wiesz? – zaskoczona uniosła głowę, odnajdując zielone tęczówki pełne
ciepła oraz cierpliwości – Christopher by to rozumiał. Ja też to rozumiem,
Pansy. Wciąż jesteś moją kochaną acz niebezpieczną przyjaciółką. Wciąż jesteś
sobą.
- Dziękuję – wyszeptała, oplatając
ramionami jego talię i chowając twarz w koszulce gryfona. Harry objął ją mocno,
opierając brodę na jej głowie oraz gładząc po włosach – Będę za tobą tęsknić
przez te dwa miesiące, wiesz o tym?
- Wiem – zaśmiał się, ciągnąc ją za jeden z
kosmyków – Trudno za mną nie tęsknić, gdy jestem tak cudowny.
- I skromny – prychnęła, odsuwając i
pociągając za rękę w kierunku zamku – Skoro i tak już wyjeżdżamy, to co nam
szkodzi przejść się przez błonia trzymając za ręce?
- Uwielbiasz robić sensacje, co – mruknął,
ale posłusznie ruszył wraz z nią w stronę malowniczego Hogwartu, oświetlonego
ostatnimi promieniami zamku. Ostatnie wspomnienie ze szkoły, ostatni zachód
słońca w tym miejscu. Spojrzeli na siebie z uśmiechami, ciesząc, że dzielą te
chwile ze sobą.
-.-.-.-.-.-.-.-..-.-.-.-.-.-.
- Błagam nie!
Draco odwrócił wzrok od wygiętej w grymasie
bólu twarzy jasnowłosej dziewczyny.
Mogła mieć na oko dwadzieścia lat, ale
trudno było być pewnym, gdyż bród osiadł na jej twarzy. Jasne włosy były równie
brudne, co sukienka szlochającej mugolki. Leżała na podłodze w kałuży własnej
krwi, starając uprosić najzimniejszych drani o łaskę.
- Milcz, suko – Dołohow kopnął ją w brzuch,
sprawiając że straciła dech. Jego publiczność zaczęła się śmiać z bezradności
blondynki, której błękitne oczy wpatrywały się w niego. Prosząco. Błagająco.
Draco patrzył na nią beznamiętnie, starając
utrzymać pusty wyraz twarzy. W końcu odepchnął się od ściany, wychodząc z salonu,
w którym zamierzali zgwałcić ofiarę. Szybko przemierzał znajome, a jednocześnie
obce korytarze, unikając spojrzeń mijanych osób. Ostatnio pojawiły się o nim
dość okropne plotki, ale nic nie mówił. Lepiej by się go bali niż sprawiali
problemy. Wsunął się do swojego pokoju zanim ktoś zdążył zauważyć jego powrót. Opadł
na łóżko, rzucając odpowiednie zaklęcia blokujące. Zamknął oczy, wyczerpany
dniem pełnym cierpienia jego, jak i innych. Miał już dość, dość oglądania
tortur, śmierci. Dość słuchania wrzasków przerażenia, bólu. Dość szeptów o
prośbę, o pomoc. Miał dość. Ale musiał przetrwać to dla matki, ojca,
przyjaciół.. Oraz dla Niej. Teraz po wielu Crucio rzucanych przez Voldemorta
nie był pewny, czy sobie jej nie wyśnił. Jej brązowych loków niesfornie
opadających na plecy. Jej rumianej buzi, ozdobionej paroma piegami. Jej
zadartego noska, który często zadzierała, gdy chwaliła się wiedzą. Jej oczu,
brązowych i ciepłych tęczówek, które witały go z ciepłem. Jej uśmiechu, pełnego
dobroci oraz rozbawienia. Jej śmiechu, brzmiącego, jak najpiękniejsza melodia.
Była dla niego wszystkim, ale nie był pewny jej istnienia. Liczne tortury
pomieszały mu lekko w głowie, miał poranione plecy, ramiona, a co więcej duszę.
- Malfoy – usiadł gwałtownie, zaskoczony,
że ktokolwiek znajdywał się tu oprócz niego. Przy oknie stał wysoki chłopak
odziany w służbowy strój śmierciożercy, trzymając w dłoniach srebrną maskę. Czarne
włosy opadały mu na oczy, skręcając na końcówkach.
- Co ty tu robisz? – westchnął, przywołując
magią bezróżdżkową Ognistą stojącą na stoliku. Jednocześnie zerknął jeszcze raz
na niespodziewanego gościa, który ostatnio pomógł mu w misji. Dzięki szybkiemu
Lavelle, który jednym ruchem nadgarstka zabił dwuletnią dziewczynkę on sam
uniknął konsekwencji nie rzucenia czaru.
- Chciałem się upewnić, że jeszcze się nie
załamałeś – powiedział spokojnie, niemalże łagodnie mimo, że w żółtych
tęczówkach błyszczały iskierki rozbawienia – Zdajesz sobie sprawę, że jesteś tu
od paru dni, prawda?
- Nie wiem – przyznał cicho, przymrużając
powieki. Wciąż nie spuszczał wzroku z rozluźnionego Raphaela, który wyglądał za
okno w zamyśleniu – Czemu mi pomogłeś?
- Och, Malfoy, głuptasie – zaśmiał się dość
przerażająco oraz okrutnie niewiele starszy od niego czarodziej, podchodząc do
łóżka na którym leżał – Nie robię tego z dobroci serca. Nie jesteś też dla mnie
przydatny.
- To jaki masz w tym cel? – teraz już był
całkowicie zainteresowany poczynieniami śmierciożercy, który uniósł obie brwi –
Byłeś ślizgonem?
- Nie chodziłem do Hogwartu – przewrócił oczami
w podobny sposób do Pottera, a potem postukał różdżką w brodę – Mój cel… mój
cel nie jest typowym motywem mojego działania, ale…
- O, czyli chodzi o kobietę – mruknął Draco,
uśmiechając szeroko na zaskoczenie malujące na twarzy opanowanego Lavelle –
Zgadłem?
- To naprawdę nie twoja sprawa, Malfoy –
mruknął właściciel dziwnych oczu, podnosząc i kierując do drzwi – Powiedzmy, że
tymczasowo wolałbym cię żywego.
- Urodzony optymista – skwitował ślizgon,
gdy niespodziewany gość opuścił jego pokój. Tym razem upewnił się, że
odpowiednio zabezpieczył pokój nim ponownie położył się na miękkim materacu. Swoim
zwyczajem wsunął rękę, dotykając belek i szukając wyżłobień.
- Hermiona – szepnął, przejeżdżając palcem
po wyrytym imieniu.
Nie wymyślił jej, nie wymyślił jej. Ona
istniała i czekała gdzieś na niego. Przeżyje wszystko, a pierwszego września
znów ją będzie miał przy sobie. Zostały mu już dwa miesiące. Dwa miesiące i
będą razem. Już na zawsze.
Tylko tyle.
Dwa miesiące.
Moje miejsce <3
OdpowiedzUsuń:D
UsuńCudo *.*
OdpowiedzUsuńJak bd miała ochotę to zadbam, by w odpowiedziach pojawił sie dłuższy komentarz.
Pozdrawiam,
KH.
Jeśli będziesz miała czas, to oczywiście z chęcią przeczytałabym, ale wiem, że te 24h na jeden dzień bywają niewystarczalne :D
UsuńCieszę się, że rozdział się podobał,
ściskam ciepło,
Lupi♥
Postawiłam sobie za cel przeczytanie całości i mi się udało. Jestem oczarowana. Ta przyjaźń między Ślizgonami i Gryfonami jest fantastyczna. Nieoczekiwana, ale równocześnie stworzona w taki sposób, że się w nią wierzy. Ta rozmowa Pansy i Harry'ego jest jednym z dowodów. Bardzo mnie ciekawi jak się rozwinie fabuła, teraz kiedy najgorsze czasy się rozpoczęły. Mam nadzieję, że jednak będzie happy end.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam :)
Feel like prey...
W takim razie gratuluję, bo moje bazgroły należą do dłuższych :D A tym bardziej cieszę się, że dotarłaś tu i się Tobie spodobało. Ta przyjaźń jest odzwierciedleniem przyjaźni z życia prawdziwego, dziwnym zbiegiem okoliczności, który połączył prawdziwe i zupełnie różne osoby :>
UsuńNie mogłam się już doczekać tej wojny! Będzie się działo mam nadzieję, że napięcie wzrośnie ;)
Następny prawdopodobnie w maju, gdyż matury okazały się jednak cięższą sprawą niż bym chciała ;(
Pozdrawiam ciepło,
L.L♥
Wow, ten rozdział jest bardzo intensywny.
OdpowiedzUsuńPozytywnie intensywny.
Strasznie podoba mi się pomysł z tymi rodami, lordami i tą "klasyfikacją". Serio, to jest świetne! ;)
Ogółem według mnie jest mega i nie mogę się doczekać kontynuacji :D
Pozdrawiam,
HH
Kocham tamte czasy, a staram się ukazać, że arystokracja lubi stare tradycje i się ich trzyma. Dlatego wielką ulgą jest to, że się taki wątek podoba.
UsuńDziękuję i ściskam mocno,
Lupi♥
Bardzo lubię Twoje opowiadanie i zawsze czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńJak zawsze się nie rozczarowałam.
Kocham sposób w jaki przedstawiasz przyjaźń wszystkich bohaterów.
Zakończenie sprawiło, że jeszcze bardziej współczuje Draco.
Życzę dużo weny! :)
http://queen-of-war.blogspot.com
http://our-own-sense.blogspot.com
Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo ważne są dla mnie Twoje komentarze oraz spostrzeżenia :D A jaką ulgą jest, gdy kolejny rozdział przypadł Tobie do gustu.
UsuńPrzyjaźń jest najpiękniejszą magią, która łączy zupełnie nietypowe osoby :D
Gdyby matura polegała na pisaniu ff, a nie rozszerzonej matmy i fizyki :D ;<
Serdecznie pozdrawiam,
L♥
Niewiele jest opowiadań, w których tak mocno można wyczuć emocje bohaterów. Czytając, potrafiłam sobie wyobrazić daną sytuacje. Idealnie oddajesz rozterki bohaterów. Ich lęki, decyzje, dramaty przez jakie przechodzą. Rozumiem nawet Pansy choć jeszcze niedawno wstrząsałaby mną taka scena. Brakowało mi trochę Hermiony w tym rozdziale. Mam nadzieję, że już niedługo skończy się ten horror dla Draco. Intryguje mnie postać Raphaela. Liczę, że w dalszych rozdziałąch coś więcej się o nim dowiemy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLa Catrina
Dziękuję! Naprawdę szczerze dziękuję za tyle pochlebnych słów, bo nie ma nic lepszego niż wiedza, że słowa przekazują tak uczucia bohaterów jakby się chciało.
UsuńPansy... Pansy jest jedną z moich faworytek, chociaż może się wydawać, że nie znoszę ślizgonki, bo niszczę jej życie. Jednak miałam dość ukazywania Parkinson jako głupiutkiej przyjaciółki bądź słodkiej dziewczyny. Zamiast tego postanowiłam, że Pansy nie będzie łagodną osobą, bezmyślną, zamiast tego silną oraz odważną. I mimo, że mogło być szokujące, że nie czuła smutku zabijając ojca (co już brzmi dziwnie i psychicznie), to było to dla niej jak Katharsis.
Horror Draco to coś, co musiało się wydarzyć od początku. A Raphael nie miał mieć aż tak znaczącej roli jednakże przyda mi się bardziej niż początkowo zakładałam.
Rozpisałam się! :D
Jeszcze raz dziękuję i ciepło pozdrawiam,
Lupi♥
Jak brakowało mi Hermiony i Draco... naprawdę! :)
OdpowiedzUsuńNo i Notta :D
I.
Irytku!
UsuńWiem, że długo zajęło mi zakochanie się w sobie, a teraz zostali brutalnie rozłączeni, ale w następnym, następnym obiecuję spotkanie. krótkie? może. Ale spotkanie :D
A Nott, Nathaniel, jak i Teo, będą częściej :>
Pozdrawiam ciepło,
LL
Jezusie nazarejski, jak mnie tu dawno nie było, nie było w twoich komentarzach, ale ten rozdział, jezus, ten rozdział otworzył moje serce, otworzył serce Pansy i doszłaś do takiego geniuszu tym rodziałem, że mojemu ubogiemu słownictwu brak opowiednich pochlebstw, aby wyrazić, to, co ty dziewczyno uczyniłaś. Twoje opowiadanie jest dla mnie magią, historią, nieskończoną w takie wartości moralnie, zwroty życiowe, morały, dramaty i radości, że uwierz mi, na półkach matrasowych musiałabym dobrze poszukać książki, która miałąby w sobie tyle dobroci, co masz ty na swoim blogu. Poznajesz kim jestem, po charakterze wypowiedzi, po tej ekscytacji nad ratunkiem dla Pansy, której dusza jest tak bliska mojej, w której ja odnajduje cząstkę siebie. To, co ty piszesz, to całosć, całosć cudownej historii, która zapiera dech w piersiach, która wzrusza, raduje, do któej zawsze będę wracac. Dla mnie okres harrego nigdy się nie skończy, to jest nas wszystkich dzieciństwo tak naprawdę, nasza cząsteczka najlepszych lat, ich nastoletnie problemu są naszymi. Wstyd mi z braku słów, aby pogratulować ci i podziękować za to dzieło. Dziękuje, za Pansy, za to, kim jet, dziekuje, za Bleisa, za Draco. Czekam niecierpliwie!
OdpowiedzUsuńAnonimowa Scarlett!
Szczerze mówiąc nie wiem jak odpowiedzieć na ten komentarz, bo mnie zatkało. Patrzyłam to na klawiaturę, to na ekran, to na zeszyt od matmy i szukałam odpowiednich słów by jak najlepiej wyjaśnić jak.. jak bardzo się wzruszyłam. I mimo daty 01.04, czyż nie najlepszy dzień na żarty? ;p, to naprawdę nie mogłam przestać czytać na okrągło. Czy to do mnie? Czy to o tym co parę lat temu pisałam jedynie dla siebie i przyjaciółki? Gdyby nie upór Rogacza, to możliwe, że wciąż bym się wahała nad blogiem. A teraz jestem uzależniona od pisania, od wymyślania, od komentarzy, a najbardziej od czytelników :D
UsuńI naprawdę brakuje mi słów by wyrazić wdzięczność za te pochwały, za to, że naprawdę czytasz to co piszę. Czytasz, ale i rozumiesz, naprawdę wyłapujesz to co chcę zawrzeć w każdej linijce. Szczególnie jeśli chodzi o Pansy, wielu mogłoby się oburzyć - to jej ojciec. córka nigdy by tegoo nie zrobiła, ale Ty rozumiesz. Rozumiesz, że Pansy została poddana wielu ciężkim próbom, ale się nie złamała. Błądziła, ale w tym rozdziale też w końcu przeszła katharsis. Nie, to nie koniec walki Pans ze światem, swoimi wyborami oraz życiem. To raczej nowy początek silniejszej Pansy.
Dla mnie Harry również był nieodłącznym elementem dzieciństwa. Starsi kuzyni czytali na głos, gdy się bawiliśmy, a potem na dobranoc. Pierwszy raz oglądałam film mając parę lat i do tej pory pamiętam jak szczęśliwa byłam, gdy zaczęłam sama poznawać magię sagi.
Może niektóre ich dramaty wydają się naciągnięte, ale jak właśnie sama zauważyłaś, to nastoletnie dramaty. Niektóre głupiutkie, jak kompleksy, które chyba każdą gnębią, a inne poważniejsze jak problemy rodzinne. Staram się by mieli wady, ale i coś co jest tylko w nich.
Dlatego bardzo, bardzo dziękuję za ten komentarz, bo jest dla mnie chyba najpiękniejszą nagrodą!
Mocno ściskam,
Lupi♥
Przeczytałam w ostatnim czasie dziesiątki opowiadań dramione. Nigdy nie podobały mi się te, które bardzo zmieniały kanon i działy się w trakcie nauki. Jednak Twoje opowiadanie jest "magiczne"- nie mogłam się od niego oderwać. Ta historia sprawia, że o niczym innym nie myślę, nawet mi się śni.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały.
Zdradz proszę jakie masz plany wobec tego opowiadania? Ile rozdziałów jeszcze powstanie? Na pewno jakiś zarys tego już masz - inaczej nie byłoby to takie spójne.
Czekan ma ciąg dalszy.
A.
Jest to w takim razie dla mnie wielkie wyróżnienie, że moje opowiadanie (gdzie kanon ostatnio biegał z Hipogryfami po Zakazanym Lesie i wciąż się gubi) przykuło Twoją uwagę na dłużej :> A tym bardziej, że gnębią Cię koszmary z nim związane ;D
UsuńTak naprawdę pierwowzór składał się z (chyba) 80 rozdziałów. Teraz kończę pisać 57, ale możliwe, że przyjdą mi do głowy nowe pomysły, jak się to już zdarzało wcześniej. Tak naprawdę pod koniec, to będzie zależało wszystko od Was. Za parę rozdziałów padnie pytanie, co dalej :D
Pozdrawiam serdecznie,
Lupi♥
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń