25 marca 2016

Ludzie na wojnie są niczym, jeden człowiek jest wszystkim.

Cześć, kochani!

Jak przygotowania do świąt? Ja już nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia, bo będzie malowanie pisanek! A Lupi mimo braku talentu artystycznego uwielbia z rodzinką ścigać się o pierwsze miejsce za "najpiękniejsze jajeczko w koszyczku", co jest rodzinną tradycją :D 

Ale niestety święta = niedługo matura. A wyniki próbnych są.. może zmieńmy temat! Cieszmy się wolnymi dniami spędzonymi z rodziną. 

No i oczywiście, pamiętajcie by się dobrze przygotować na poniedziałek i polewanie wodą! 

Nie jestem pewna, kiedy będzie następny rozdział. W takim razie od razu życzę powodzenia wszystkim szóstoklasistom, jeśli tacy tu są, na Waszych testach! A za Was gimnazjaliści również trzymam kciuki, chociaż mam nadzieję, że dodam rozdział przed Waszymi egzaminami!

Ściskam mocno,
Lupi♥









Pusto. 

Jej pokój zdawał się pusty, kiedy wychodząc z łazienki nie odnajdywała spojrzeniem srebrnych oczu oraz sarkastycznego uśmiechu. Jej pokój zdawał się pusty, gdy jedynie jej oddech przerywał ciszę. Jej pokój zdawał się pusty, kiedy wracała z zajęć, a nikt poza nią nie wchodził do sypialni, nie rzucał się na łóżko i wzdychał. Było tu dziwnie pusto. Jakby nieobecność Draco odbiła się nawet w jej komnacie.

Najgorsze były noce. Ciemność, cisza oraz wracające na nowo wspomnienia. Nie potrafiła teraz spać, nie czując osoby obok. Przyzwyczaiła się już, że Draco zasypiał przy niej, budziła się czując jego zapach, oddech we włosach. Teraz kołdra zdawała się więzić, cienie poruszać, a łóżko pochłaniać jej pojedynczą postać. 

Obok niej było bezustannie pusto.

Pierwsza noc po śmierci dyrektora była koszmarem. Leżała spięta, wpatrując w baldachimem przez wiele godzin. I kiedy miała zamiar udać się do sąsiadującej sypialni Teodora oraz prosić o wspólną noc, drzwi się uchyliły. W pierwszej sekundzie liczyła na błysk srebrnych włosów, bladej twarzy i wyrazistych oczu. Jednak niespodziewany gość był niższy, a czarna czupryna była wystarczająco rozpoznawalna. Harry wsunął się na miejsce obok niej, chowając twarz w jej lokach oraz szlochając. Płakała z przyjacielem, ściskając jego szczupłą osobę w mocnym uścisku. Ich oddechy się mieszały, łzy moczyły prześcieradło, a palce ściskały. Zasnęli nad ranem wykończeni smutkiem i żalem.

Przez kolejne noce sytuacja się powtarzała. Harry przychodziły po północy, zrzucał z siebie pelerynę niewidkę i wskakiwał do łóżka. Czasem rozmawiali, wspominali Dumbledore’a, pierwszy rok, a niekiedy żartowali z ich własnych przygód. Innym razem spędzili w ciszy, chwytając się za dłonie oraz zamykając oczy. Nie spali, czuwali, ale odpoczywali.

Teodor starał się zapełnić pustkę. Hermiona nie musiała widzieć onyksowych tęczówek by wiedzieć, że się w nią wpatrują. Czuła jego troskę, chociaż starał się to ukrywać. Widziała, że analizuje każdy jej ruch, obmyśla plan działania. Nott czekał na nią rano, gdy schodzili na śniadanie. Przychodził po zajęciach, odprowadzając z sali do sali. Niekiedy siadał na korytarzu z książką, czekając aż skończy się kąpać w Łazience Prefektów. Był jej aniołem stróżem. Zawsze obecnym, zawsze czujnym.

- Jak to będzie wyglądało?

Uniosła wzrok, zerkając na odbicie w lustrze. Harry siedział za nią, rozczesując delikatnie loki, które wciąż wilgotne się poskręcały. Zielone spojrzenie błyszczało dziko, a jednocześnie zdawało się być smutne, proszące o koniec tego koszmaru w jakim się znaleźli. Zamrugała przy przepędzić obraz jedenastoletniego chłopca o oczach zagubionych, ale z iskierkami radości. One nie mogły zgasnąć, prawda? Harry jest silny, mówili wszyscy, Harry jest nadzieją. Ale jest też chłopcem, chciała krzyczeć, gdy inni potakiwali stwierdzeniu „da sobie radę, to w końcu Wybraniec”.

- Przybędzie mnóstwo ludzi – wyszeptała, skubiąc wystającą nitkę z koszulki Draco, którą znalazła we własnej szafie. Gdy zaciskała powieki i wciągała głęboko powietrze wyczuwała jego zapach.

- Ministerstwo nasze, ale i zagraniczne – dodał Ron, leżący plackiem na łóżku Prefekt Naczelnej. Rudy ostatnio znów stał się cichszy, a mimo nudności jakie odczuła na myśl o powrocie jego zachowania z początku roku… nie zmienił się. Wciąż był Ronaldem, którego kochała. Weasley często stawał się zamyślony, zapewne pogrążając w myślach o Billu. Może wspominał Freda. Kto z nich tego nie robił?

- Hagrid mówił też o absolwentach – zmarszczyła brwi, przyglądając jak piegowaty chłopak sięga z etażerki album, który ostatnio przeglądała. Dostała go od babci, ale nie spodziewała się chyba nigdy, że powstanie z tej prostej rzeczy tak cenny skarb. Zdjęcia Milki zdobiły każdy wolny skrawek, a śmiejący się przyjaciele byli jak balsam dla jej duszy. Nie zabrakło tam również innych fotografii, gry w Quidditcha za polem niedaleko Nory, Ginny wspinającej się na drzewo, Rona zwisającego do góry nogami tuż przy niej, gdy dzieliła się z przyjacielem lodem podczas ich meczu Quidditcha. Oprócz uchwyconych chwil, poprzyklejała też papierki po cukierkach, które zwędziła z Blaisem z kuchni. Nie zabrakło tam liścików wymienianych na Historii Magii z Astorią czy wycinków z kolorowych magazynów Milli. Pansy swoim zgrabnym pismem powypisywała tytuły wielu piosenek, które przesłuchiwały na gramofonie ślizgonki.

- Nie zamkną Hogwartu, prawda? – Ron zsunął się z łóżka na dywan obok niej, obserwując mechaniczne ruchy zielonookiego, który uniósł brwi – Nawet bez.. bez Dumbledore’a jest bezpieczniejszy niż inne miejsca. Nie mogą tego zrobić.. prawda?

- Jest tu wiele osób, którzy byliby gotowi bronić kolejny raz Hogwartu – przyznała, przypominając sobie zaangażowanie wszystkich znajomych – Nie chcę myśleć, że już tu nie wrócimy. Ale to nasze ostatnie chwile.

- Co zrobimy potem, Harry? – rudy przygryzł wargę, podciągając kolana pod brodę – Gdzie pójdziemy?

- Nie chcę was narażać jeszcze bardziej… – zaczął kolejny raz namawiać ich do zmiany decyzji, ale napotykając w lustrze oczy Hermiony przerwał – Nie zrobicie tego, czyż nie? Nie pozwolicie mi … odejść?

- Na pierwszym roku pewien głupiutki acz odważny chłopiec zatrzymał się w połowie niebezpiecznej misji i z mądrością niespotykaną dla jedenastolatka poprosił swoich towarzyszy o pozostawienie go – Prefekt uśmiechnęła się, czując jak łzy nie pozwalają jej widzieć wyraźniej twarzy chłopaka – Powiedział wtedy, że to czas na podjęcie decyzji. Odejść z jego błogosławieństwem czy pozostać z możliwością śmierci.

- Towarzysze tego genialnego dzieciaka postanowili zrobić idiotyzm – ciemnowłosy skrzywił się, odrzucając szczotkę za siebie i dołączając do pozostałej dwójki na dywanie – Ale to ten moment. Proszę, wybierzcie tym razem mądrzej.

- Czas wyboru już dawno minął, stary – Ron przewrócił oczami, uderzając pięścią ramię przyjaciela – Nie pozbędziesz się nas tak łatwo.

- Tworzymy zgraną drużynę, Harry – przytaknęła Hermiona, chwytając dłoń gryfona w swoją i ściskając – Pamiętaj, że Dumbledore pozwolił ci mówić nam o wszystkim. Na pewno wiedział, że nie pozostawimy cię. Ani wtedy, ani teraz.

- Niektóre rzeczy łączą ludzi na całe życie – błękitne oczy Weasleya błyszczały rozbawieniem, gdy przykuł uwagę swoich najlepszych przyjaciół – Niektórych nawet upodobanie do lodów. Nasz talent do wpadania w kłopoty.

- To Harry wpada w kłopoty – zaprotestowała roześmiana dziewczyna, unikając ciosu poduszką – My go ratujemy.

- Serio, chłopie, jakim cudem zgarnąłeś tytuł bohatera? – prychnął Ron, wbijając palec w żebra schowanej za nim kujonki i wywołując kolejny chichot – Jesteśmy ci potrzebni. Mądrość Hermiony oraz moja błyskotliwość.

- Raczej zapewnienie, że jeśli Voldemort schował kawałek swojej duszy w Sali pełnej jedzenia, to Ron w niecałe pięć minut udostępni nam przejście – skorygowała zarozumiale Granger, uciekając przed kolejnym wymierzonym celnie rzutem poduszką – Na dobrą sprawę, to ciekawa wizja. Horkruks schowany wśród hamburgerów.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Beozar jest jednym z najlepszych antidotów przeciwko truciznom.

Marcus westchnął, przecierając ręką twarz. Uniósł wzrok przyglądając znajomym twarzom kolegom, którzy nachylali się nad swoimi pracami. Z przodu Sali stała profesor McGonagall oraz profesor Sprout. Obie wydawały się być nieobecny myślami, jakby to nie były najważniejsze godziny w roku szkolnym. Z tyłu słyszał cichy szelest szat nauczycielki Starożytnych Run oraz jakiegoś urzędnika. Ławki były od siebie oddalone na bezpieczne odległości, ustawione w wielu szeregach. Po raz ostatni zerknął na swój arkusz, wahając bardziej niż wcześniej. Był pewny swoich odpowiedzi, w końcu spędził te miesiące w bibliotece oraz z Hermioną i Teodorem. Dzień w dzień od kiedy gryfonka wzięła za swoją odpowiedzialność pomaganie mu. Wiedział, że nie robi tego czysto bezinteresownie. Sama wyjaśniła mu, że przerabiając z nim ten materiał zyska więcej wiedzy przydatnej w przyszłości. Nie cierpiał wyrazu jej oczu, gdy tak mówiła. Smutek, żal, ale i stanowczość, jakby w głębi duszy podjęła już jakąś decyzje. To był ostatni egzamin, ostatni i najważniejszy. Tak naprawdę nic więcej się nie będzie liczyło tak jak powinno. Mieli wojnę, więc kogo obchodzą wynik OWTMów?

- Koniec czasu, odłóżcie pióra! – głos McGonagall rozniósł się po Wielkiej Sali. Dało się słyszeć szmer lecących kartek w stronę nauczycielki. Posłała im ciepłe spojrzenie, kiwając głową – To na tyle, jesteście dziś zwolnieni z zajęć. Mam nadzieję, że wyniki będą owocne. Możecie wychodzić.

Flint nie ociągając się podniósł swoje pióro, które podarowali mu na szczęście przyjaciele. Wsunął je do kieszeni eleganckiej szaty, nie mogąc się doczekać zmiany odzienia. Zatrzymał się, pozwalając innym wyjść, nie chcąc pchać się na siłę przez tłum.

- I jak poszło? – klepnięcie Terrence'a nieomal zwaliło go z nóg. Przybił piątkę rówieśnikowi, spoglądając w jego stronę.

- Nie najgorzej – przyznał w końcu, a Higgs zaśmiał się cicho – A tobie?

- Też, chociaż nie miałem tak świetnej korepetytorki, jak ty – Gloomy zesztywniał, zaciskając odruchowo palce na różdżce schowanej w szacie – Nie rób takiej miny, Mar. Znamy się bardzo dobrze, przyjacielu. Mówiłeś, że chodzisz do Teodora na lekcje, ale nie zapominajmy z kim dzieli Nott dormitorium. Nie wmówisz mi, że to od niego chowałeś notatki, co?

- Grzebałeś w moich rzeczach? – syknął, mrużąc powieki groźnie. Tym razem nie starał się ukryć wyjętej różdżki, którą zaczął obracać między palcami – Terrence…

- Spokojnie, Flint, nikomu nie zdradzę twojego brudnego sekretu – ślizgon spoglądał na przyjaciela, który wzruszył ramionami – Czy w takim razie, to twój wybór?

Marcus uniósł wysoko brwi, gdy Terrence zagryzł wargę. Jego wyborem była Millicenta oraz jej bezpieczeństwo. Jak całej Kasty oraz Hermiony. Nie wyobrażał sobie straty kogokolwiek z ich paczki. Nawet w jakiś sposób wizja śmierci Weasleyów wydawała się przygnębiające ze względu na dwójkę gryfonów. Jego wyborem było odwrócenie się od Czarnego Pana. Nie dołączy do jego sługusów jak rodzice. Przeciwstawi się rodzinie.

- Wybieram przyjaźń, Higgs – wyjaśnił w końcu, rozluźniając gdy odłączyli się od rozgadanej grupy przyszłych absolwentów. Zapewne i tak nikt nie miał jak usłyszeć tematu rozmowy dwójki szepczącej za sobą ślizgonów, ale wolał stanąć dalej.

- Ja sam nie wiem – przyznał w końcu jego przyjaciel, wsuwając dłonie do kieszeni – Nie boisz się?

- Ich reakcji? Czy Lorda? – Marcus uśmiechnął się kwaśno, ale po chwili jego twarz wygięła się w uśmiechu, gdy zza zakrętu wyszli ślizgoni. Milka trzymała za ręce Astorię oraz Pansy, ale gdy ich spojrzenia się skrzyżowały zaczęła truchtać w jego stronę.

- Oczywiście, że się boję – zdążył jeszcze powiedzieć nim jasnowłosa uwiesiła się na jego szyi. Błękitne tęczówki błyszczały jak najszlachetniejsze kamienie, gdy cmoknął ją w czoło na powitanie.

- Cześć – Millicenta zarumieniła się soczyście, zerkając na obserwującego ich Higgsa – Hej, Terr, jak poszło?

- W porządku, chociaż niektóre pytania były beznadziejnie trudne – westchnął ciężko, robiąc krok w tył – Już wam nie przeszkadzam.

- Czego chciał? – spytała Astoria, gdy ciemna czupryna ślizgona zniknęła na końcu korytarza. Teodor zaczął wypytywać o pytania, a Pansy jak ostatnimi czasy skryła się z tyłu. Marcus nie cierpiał w niej tego mroku, który ją otaczał. Czuł się z tym podle, ale pocieszała go myśli, że Milli więcej czasu spędza z pozostałymi dziewczynami niż Parkinson. Pansy zdawała się wiedzieć więcej, rozumieć lepiej oraz toczyć własną wojnę. Czasem wydawało mu się, że jej oczy błyszczą czymś złym. Jednak po chwili, jak teraz, uśmiechała się do niego, a on czuł się winny. Pan miała piękny uśmiech, skrywający tajemnice, drapieżny, ale piękny.

- Nic, rozmawialiśmy o teście – mruknął, obejmując blondynkę i odrywając oczy od ulubienicy Zabiniego oraz Malfoya – Gdzie idziemy?

- Może chodźmy na spacer, jest ładna pogoda – zaproponowała w końcu pogodnie Bulstrode, ściskając mocniej jego dłoń. Wciąż nie mógł się nadziwić jej stałemu uśmiechowi oraz staraniom by na chwilę się rozchmurzyli. Prawda była taka, że wszyscy wyglądali okropnie. I czuli się jeszcze gorzej. Minęły cztery dni od śmierci dyrektora. Przez te godziny wielu uczniów wróciło do swoich rodzin, przez te godziny zdążyli się dowiedzieć jakie straty poniósł Hogwart. Cztery dni sprawiły, że Harry wciąż unikał kontaktu, Hermiona przesiadywała godzinami w Pokoju Życzeń wpatrując w szafę, a pozostali przestali się śmiać.

Wojna się rozpoczęła.

A im pozostały ostatnie dni.

-.-.-.-.-.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.--.-.-.-

Pansy trzasnęła drzwiami, przechodząc na środek pokoju i opadając z ulgą na fotel. Cisza jaka zapanowała w Pokoju Wspólnym była niemalże upajająca, gdyby nie tak nerwowa. Uniosła wzrok, przyglądając zamarłym ślizgonom. Jej znajomi zerkali na nią niepewnie, przestając rozmawiać. Ostatnio dała upust swojej frustracji na środku pokoju, gdy jakaś głupiutka piątoklasistka obraziła Draco. Pansy starała się podejść do tematu delikatnie, ale jednak mroczniejsza strona zwyciężyła, a dziewczynka… nic więcej złego o nikim raczej nie powie. Jeśli coś kiedykolwiek jeszcze powie.

- Nie macie co robić? – spytała w końcu, gdy dziesiątka par oczu wciąż się w nią wpatrywała. Przewróciła oczami, gdy nawet Tracey Davis nie odważyła się drgnąć, co było wręcz niemożliwą rzeczą przy jej ciągłej ruchliwości. Harper odwrócił wzrok, również pozostając nieruchomo.

- Najlepiej sprawdźcie czy nie zapomnieliście czegoś spakować z dormitorium – poradził chłopak, który właśnie zszedł ze schodów prowadzących do sypialni chłopięcych. Wszyscy ślizgoni jak jeden mąż podnieśli się, przechodząc szybko do własnych pokoi. Pansy przewróciła oczami na ich potulne zachowanie, ale satysfakcja wynikająca z ich władzy nad nimi była słodko… gorzka. Czy nie tego chciał jej ojciec? By umiała zgromić ludzi zwyczajnym spojrzeniem? Podporządkować sobie oraz manipulować? Przełknęła z trudem ślinę, przypominając sobie, że to nie ojciec nauczył ją jak nimi rządzić. Draco. To Draco od pierwszego roku zaburzył hierarchie, to Draco jako jedenastolatek okazał się być na tyle niebezpiecznym oraz bezwzględnym chłopcem, że jego pozycja zmieniała się co dzień. Aż w końcu znalazł się na szczycie. Nigdy nie zdradził do końca do jakich czynów musiał zostać zmuszony by odebrać władzę starszym uczniom. Blaise jedynie się uśmiechał z dziwnym wymuszeniem, a Malfoy wzruszał ramionami. Inni też milczeli, więc domyślała się, że jego sposoby były wystarczająco brutalne. Niechciany towarzysz usiadł na fotelu, wsuwając do ust cygaro i zapalając je z wprawą.

- Nie pal – syknęła, podchodząc do barku i wyciągając dwie szklanki oraz whisky. Usiadła z powrotem tym razem bliżej przyjaciela, nalewając im złoty alkohol – Wiesz, że nie lubię, gdy bawicie się w wielkich arystokratów.

- Relaksuje – wzruszył ramionami chłopak, podsuwając jej pod nos wspominane cygaro – Przyda ci się chyba rozluźnienie, nieprawdaż?

- Nie chcę od ciebie niczego – przypomniała mu ich ostatni konflikt, odsuwając z niechęcią. Wciąż irytowała ją jego nonszalancja oraz bezczelne wyśmiewanie z trosk, które przysporzył. Non stop czuła ten ucisk w piersi, gdy w Pokoju Wspólnym okazało się, że jego nie ma. Odtwarzała chwilę, gdy Milli szlochając wpadła w jej ramiona, a Marcus niepewnie poklepał po plecach. Narzeczony Pansy w trakcie oblężenia zaginął. Żaden ślizgon nie potrafił nic powiedzieć, kiedy ostatni raz był widziany chłopak. Hermiona i Harry również dołożyli wszelkich starań by czegoś się dowiedzieć, ale słuch po nim zaginął. Do momentu, gdy osiem godzin po zaginięciu młodzieniec stanął w wejściu, przyglądając im z ciekawością oraz ulgą.


- Blaise! – Milli zerwała się z kolan narzeczonego, biegiem pokonując dzielącą ich odległość i zarzucając ramiona na szyję przyjaciela – Na Salazara!

- Czy to.. już się rozpoczęło? – zapytał, wciąż będąc w szoku po ruinie jaką zastał po powrocie. Pansy siedziała wciąż nieruchomo, obserwując go z intensywnością godną bazyliszka. Brązowe tęczówki stały się zimne oraz obojętne, mimo, że teraz i Astoria przytulała go z czułością. Marcus poklepał wolne miejsce obok siebie, widząc że ostatnia z dziewczyn nie zamierza przywitać go równie wylewnie. Inni ślizgoni już dawno zniknęli w pokojach, zapewne powoli zasypiając. Jedynie ich grupka została przy kominku, czekając. Nawet nie wiedzieli czy na Zabiniego, a może wiadomość od któregoś z gryfonów? Czekali na wieści o stanie starszego Weasleya? O liczbie zabitych? Na Draco?

- Ominęła cię walka, stary – przytaknął Flint, nalewając mulatowi pół szklanki burbonu, którą sączyli w ciszy. Blaise zagryzł wargę, spuszczając wzrok na własne dłonie – Martwiliśmy się..

- Gdzie byłeś, Blaisie Nigellusie Zabini, gdy cię nie było? – chrząknęła Astoria, rzucając mimochodem zaklęcie na dogasające płomienie by wzbudzić je do ponownego ogrzewania Pokoju Wspólnego – Nic nie powiedziałeś…

- Byłem u Aryi – wyszeptał cicho czarodziej, uciekając spojrzeniem od siedzącej naprzeciwko Parkinson – Chciałem wykorzystać te ostatnie dni jakie nam zostały i…

- To nawet egoistyczne jak na ciebie – zauważyła Milka, unosząc jasne brwi – Czy Arya wie, że wasze słodkie chwile się kończą? Niedługo wojna, a Harry będzie potrzebował naszej pomocy.

- Której nie chce – przypomniała im ze znużeniem Toria, stawiając z hukiem szklankę na stoliku – Potter jest tak uparty! Uważa, że najlepiej będzie jeśli to wszystko się zakończy!

- Rozmawiałaś z nim o tym? – Marcus oparł się wygodniej na sofie, obejmując ramieniem drobną Bulstrode – Czy on wie, że ślizgoni nie rezygnują z przyjaciół nawet jeśli mają oni najgorsze z możliwych kłopotów?

- U Harry’ego kłopoty to codzienność – zauważył ironicznie Blaise, sprawiając, że na twarzach przyjaciół pojawiły się nikłe uśmieszki – Ale Harry też stał się naszą codziennością, czyż nie, Toria?

- Zajmij się swoją nieszczęśliwą kochanką, Zabini – syknęła zielonooka, odrzucając do tyłu włosy – Jeszcze ta rozmowa przed nami, Mar, ale proszę was.. to Harry Potter wielki Wybraniec i Miłosierny Bohater. Złote Dziecko będzie tego chciało.

- Ale ty bardziej chcesz jego – zakończyła Millicenta, splatając palce z palcami narzeczonego, który zerknął na nią z uwielbieniem – Wiem coś o tym.

- Czy ktoś wie co z Draco? – spytał w końcu mulat, wciąż obwiniając się o swoją nieobecność.

- Zaklęcie rzucił wyśmienicie, gdyż śmierciożercy zdemolowali pół zamku – Flint westchnął, przymykając powieki – Harry jest cały. Hermiona trochę zadrapana, ale również w porządku. Teraz z Nottem są u Madam Pomfrey, gdyż jeden z Weasleyów został.. uszkodzony.

- Dumbledore nie żyje – wyszeptała Milli, gdy chłopak nie potrafił przekazać ostatniej wiadomości. Najważniejszej. Najbardziej przerażającej. Wypowiedziane te trzy słowa słodkim oraz pełnym melodyjności głodem dziewczyny zdawały się wybrzmiewać jak pieśń elfów. Błękitne oczy Millicenty się zaszkliły, gdy wciąż smakowała brzmienie tej okrutnej prawdy. Blaise wpatrywał się w przyjaciółkę w szoku, zastanawiając czy nie śni. Bulstrode zdawała się teraz aniołem o włosach jasnych jak promienie słońca, twarzy bladej, niemalże wyrzeźbionej z kamienia. Pełne usta drżały od wstrzymywanego płaczu, a ogień groteskowo oświetlał buzię dziewczyny. Wśród nich zdawała się być prawdziwym aniołem. Ostatnią nieskażoną złem oraz mrokiem. Marcus siedzący obok wbijał onyksowe oczy w szalejące teraz płomienie. Ciemność lgnęła do niego równie silnie, co jasność do jego ukochanej. Astoria również zdawała się być bardziej demonem z piekieł, gdy wściekłość szalała w jej spojrzeniu. Piękna arystokratka przechadzała się z gracją między kominkiem a fotelem, pogrążona we własnych złych myślach. Oraz Pansy. Nieporuszona, tajemnicza Pansy Parkinson, której oczy kryły więcej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Zdawała się podchodzić do całej sytuacji z obojętnością, beznamiętnie obserwując ich reakcje. Brązowy wzrok śledził ich ruchy, analizując oraz szacując.

- Czy to.. Draco? – zapytał, wbijając paznokcie w dłoń i prosząc o miłosierną odpowiedź.

- A czy byłby w stanie to zrobić? – Teodor wyłonił się z cienia, sprawiając że zamarli zdumieni. Nawet Pansy uniosła głowę, a ulga w jej oczach sprawiła, że w Blaisie coś zawrzało. To na niego zwykle patrzyła z tą nadzieją oraz wiarą. Teraz jednak Nott był tym, który wywarł na niej wrażenie.

Czy Draco byłby w stanie zabić Albusa Dumbledore’a? cóż, oczywiście w prawdziwej walce na różdżki, gdzie każdy chwyt byłby dozwolony… nie. Prawdopodobnie cała ich grupa używająca wszystkich znanych im uroków nie poradziłaby sobie z kimś tak potężnym jak dyrektor Hogwartu. Jednakże, rozbrojony Dumbledore.. nie. Malfoy był z nich najzimniejszy, najczęściej bezlitosny oraz nierzadko przerażający w podejmowanych decyzjach, ale nie był aż tak oddany Czarnej Magii. Nie zabiłby kogoś kogo podziwia i traktuje z szacunkiem. Nie zabiłby kogoś kto jest ich nadzieją. Chyba, że dostałby wybór. Albus Dumbledore bądź Hermiona Granger. Rzuciłby czar bez żalu, bez chwili zawahania. Ale gryfonki tam nie było…

- To Snape – mruknął w końcu Teodor, opierając o gzyms kominka i zamykając powieki. Rozpoczął długą opowieść o ich wychowawcy, który pojawił się na Wieży oraz rzucił zabijające zaklęcie. Opowiedział o Potterze goniącym nauczyciela, o walkach na korytarzach oraz ucieczce Severusa. Wspomniał o poranionym Billu Weasleyu, o zgromadzonej tam rodzinie i teraz śpiącej Hermionie. Zapewnił Astorię, że Harry również jest bezpieczny. Dziewczyna mimo tych wszystkich słów zapewnień, postanowiła zakończyć ich debaty oraz odnaleźć chłopca z blizną. Milli przysypiała na kolanach Marcusa, który również stwierdził, że ich czas minął. Przy kominku pozostała dwójka przyjaciół, a cisza między nimi ze spokojnej stała się ciężka. Niewygodna. Blaise patrzył na dziewczynę, która nie odrywała oczu od własnej szklanki.

- Pansy…

- Nie – westchnęła, podnosząc się i zerkając na niego z żalem, który ranił chłopaka bardziej niż częstsze wybuchy złości arystokratki – Nie mam ci nic do powiedzenia, Blaise.

- Ja..

- I nie chcę też słuchać co ty masz mi do powiedzenia – przerwała mu, unosząc ze znużeniem dłoń – W tej chwili nie chcę cię znać. Nie chcę cię widzieć. Nie chcę cię słyszeć.

- Przepraszam – wyszeptał, robiąc krok w jej stronę, ale ku jego boleści, dziewczyna się wycofała – Gdybym wiedział…

- Ale nie było cię – odwróciła się, znikając na schodach. Nie było go. Nie było, chociaż żarliwie obiecywał, że będzie. Nie było, gdy ona cierpiała. Nie była, a on śmiał się w chwilach, gdy oni się bali.



- Gdybym mógł cofnąć czas nie opuściłbym cię – powiedział w końcu, zaciągając się głębiej cygarem i wypuszczając powoli dym z płuc. Nie lubił palić, ale cygara kojarzyły mu się z błogim dzieciństwem spędzonym w ogrodach Malfoyów. Mógł wyobrazić sobie kościstego Draco, śmiejącego się do rozpuku i goniącego równie radosną dziewczynkę o rumianych policzkach. Pansy często gubiła po drodze kapelusz, a suknia szeleściła, gdy skakali między kwiatami Narcyzy. Lucjusz siedział na wiklinowym krześle, popijając herbatę oraz czytając gazetę, a szary dym unosił się znad cygara. Byli radośni. Bezpieczni.

- Prawda jest taka, kochanie, że to zrobiłeś już dawno temu – mruknęła, upijając łyk alkoholu oraz uśmiechając do niego porozumiewawczo – Cieszę się, że to Arya jest tą, która mi cię odebrała.

- Nie odebrała, ja cię kocham, Pansy – zaprzeczył, odstawiając szklankę i chwytając ją za dłoń – Kocham bardziej niż przypuszczasz. Gdybym miał wybierać, to…

- Wybierz ją – poprosiła, gładząc czule jego policzek – Wybierz Aryę, Blaise, bo ja nie dam ci tego co ona. Wybierz miłość, proszę. Nie słuchaj krzyków Draco, nie słuchaj lamentu Milli czy nienawistnych słów Astorii. Słuchaj serca. Słuchaj mnie.

- Nigdy nie będę musiał wybierać – stwierdził, marszcząc brwi, gdy ona się zaśmiała – Czy wybaczyłaś mi już tamto..?

- Przecież wiesz, że byłabym w stanie wybaczyć nawet najgorszą zbrodnię, jeśli tylko okazalibyście z Draco skruchę – przewróciła oczami, pozwalając przyjacielowi wciągnąć się na jego kolana – Kocham cię. I chcę żebyś żył i był szczęśliwy.

- Ja też cię kocham, Pansy Genevie Parkinson, może nie tak jak oczekiwali nasi rodzice – uśmiechnął się krzywo, muskając wargami jej policzek i szepcząc do ucha – Ale bardziej niż się spodziewali. A teraz powiedz mi, co trapi twoją biedną duszę?

- Ta dziewczynka, która zginęła.. – popatrzyła na niego z zamyśleniem, nawiązując do porannych ogłoszeń nowej dyrektorki McGonagall. Wyczytała wszystkie straty jakie ponieśli w ludziach, jak i uszczerbki zamku. Pansy specjalnie podeszła pod Skrzydło Szpitalne by odnaleźć ciało nieżywej laleczki porcelanowej z wyszytym borsukiem – Constance Monwood. Puchonka, mała, niewinna puchonka, Blaise. Martwa..

- Zginęło trzech uczniów w tym ona, ale to i tak szczęście – zauważył, marszcząc brwi, gdy się wzdrygnęła – Znałaś ją, Pans?

- Nigdy nie kojarzyłam, ale poznałam w tamtą noc – przyznała, zaciskając powieki – Umarła w moich ramionach, Blaise. Staraliśmy się ją uratować, ale czar nie pomógł. Miała ranę na brzuchu, a my skupiliśmy się na tej na nodze… Constance, to ładne imię.

- Ładne – przytaknął spokojnie, gładząc ją leniwymi ruchami po plecach – Chcesz mi coś powiedzieć?

Pansy przyjrzała mu się z uwagą, muskając ostrożnie palcami jego twarz. Przesunęła opuszkami po rozchylonych wargach, namyślając się. Dla każdego innego taki gest mógłby mieć podtekst romantyczny, ale Blaise wiedział, że przyjaciółka właśnie toczyła bitwę z samą sobą. Oparł się wygodniej o siedzenie, pozwalając sobie na niezbyt kulturalne przyglądanie dziewczynie. Lubił na nią patrzeć, to jak brązowe oczy stawały się odległe, gdy myślała. Lubił też, jak czarne i aksamitne włosy podkreślają jej bladą cerę, czerwona szminka wyróżniała pełne wargi. Była piękna z tym swoim mrocznym uśmieszkiem oraz zadziornymi błyskami w oczach, które jednak nie zdradzały myśli.

- Jak zapewne już nadworna pleciucha Milka cię poinformowała nie było mnie w Pokoju Wspólnym przez jakiś czas – zaczęła cicho, nachylając się nad nim i wciągając na miejsce obok nich torebkę – Szczerze mówiąc, to było bardzo nieprzemyślane z mojej strony. Ale wyszłam i spotkałam paru popleczników Czarnego Pana, w tym zmarłego Gibbona, który odesłał mnie do lochów. Był ze mną chłopak.. nie wiem kto to – od razu dopowiedziała, gdy uniósł z ciekawością brew do góry – Nie odzywał się za bardzo, ale pomógł mi ratować Constance.. tyle, że się spóźniliśmy. Bardzo mnie to…

- Wytrąciło z równowagi – dokończył pomocnie, gdy się zacięła. Pansy przytaknęła, przekręcając by móc lepiej obserwować jego reakcje – Co było później?

- Powiedziałam parę słów za dużo co myślę o Gibbonie – ślizgonka uniosła do góry kopertę, którą wyciągnęła z torby – Ten mój ochroniarz stwierdził, że to nierozważne mówić takie rzeczy na głos.. a po tym wszystkim dowiedziałam się, że znaleźli jego ciało niedaleko murów zamku… wyleciał przez okno, jak stwierdzili aurorzy, ale..

- To ten list co dostałaś dziś przy śniadaniu – stwierdził Blaise, przypominając sobie jak szybko dziewczyna opuściła Wielką Salą. Ostrożnie odebrał kremową kopertę, przyglądając jak ktoś zawiłym pismem napisał „Raven”. Mimo, że koperta zdawała się niezłej jakości, to nie miała żadnej pieczęci. Jedynie zwykły lak, który już złamany, pozwalał mu zajrzeć do środka.

- Nie rób tak przerażonej miny – prychnęła, zeskakując z jego kolan i podchodząc do kominka. Blaise z trudem powstrzymał ciętą ripostę, odrywając wzrok od uciętego palca z błyszczącym pierścieniem rodowym.

- Ciekawy sposób adorowania – mruknął, sprawdzając czy nie ma żadnej karteczki – Raven?

- Zapewne chodzi mu o wykrakanie śmierci kochanego Gibbona – wyjaśniła spokojnie, dolewając sobie alkoholu – Muszę przyznać, że mi pochlebia takie poświęcenie. Jednak to ciut dziwne.

- Zaczynam się zastanawiać kto ma większe problemy z obłąkaniem. Ty czy Draco – westchnął, wsuwając list z powrotem do torby dziewczyny – Czyli niemalże na twoją prośbę jeden śmierciożerca zamordował drugiego.

- Tak – uśmiechnęła się szeroko, sprawiając, że poczuł ciarki. Podniósł się ze swojego miejsca, obserwując jak przyjaciółka taksuje go wzrokiem – Nie zmuszę cię do niczego, kochanie, ale czy możesz mi obiecać jedno?

- Obiecuję – odparł stanowczo, unosząc kąciki ust na jej zaskoczone spojrzenie – Co właśnie przyrzekłem?

- Nie powinieneś obiecywać czegoś niewiadomego, panie Zabini, ktoś mógłby to wykorzystać – zauważyła sucho, prostując, gdy podszedł jeszcze bliżej – Co jeśli zechciałabym zamku? Klejnotów?

- Zrobiłbym wszystko co w mojej mocy by spełnić od najmniejszej do największej twej zachcianki, Genevie – delikatnie dotknął ręką jej policzka, kierując twarz dziewczyny w swoją stronę – A teraz powiedz co obiecałem.

- Milczenie i alibi – szepnęła, uśmiechając gdy zmarszczył brwi – Nie będzie mnie tu tej nocy, Blaise, a ty wszystkim powiesz, że spałam u ciebie.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Pans, ale gdzie się wybierasz? – drążył temat, mocniej zaciskając palce na jej szczęce – Powiedz, skarbie, co twój szalony umysł wymyślił?

- Idę zabić ojca – powiedziała łagodnym tonem, sprawiając, że zamarł. Wykorzystała chwilę zawahania chłopaka, wyrywając się i chwytając swoją torbę. Ruszyła w kierunku wyjścia, prosząc w myślach by ją nie zatrzymywał.

- Stój – zatrzymała się, mimo że marzyła o ucieczce. Jednak nie było sensu wybiegać na korytarz, gdyż Blaise mimo dżentelmeńskiego uroku słodkiego szczeniaka potrafił być perfidnym mścicielem. A ona naprawdę nie miała ochoty zmagać się z konsekwencjami obrażonego Zabiniego. Ludzie uważali, że to Draco jest przerażający oraz nieobliczalny bądź ona dziwna i diabelska. Jednak Blaise nie mógłby zostać ich przyjacielem, gdyby nie jego druga natura, w której dominowała bezduszność oraz brak wahania.

- Słucham? – obróciła się, dotykając już ręką drzwi. Blaise wpatrywał się w nią z dziwnym uśmiechem oraz błyszczącymi oczami – Och, kochanie, powinieneś tu zostać.

- Idę z tobą – zaprotestował, rozkładając na boki ramiona – Nie możesz robić wszystkiego sama, Pansy. Może i lubisz toczyć bitwy samotnie, jednak wojny w ten sposób nie wygrasz.

- Gdyby był tu Draco…

- Poszedłby z nami – dokończył, stając obok niej – Kocham cię, a jedno morderstwo w tą czy tamtą może być inspirującą przygodą.

- Inspirującą – powtórzyła powoli, uśmiechając z rozbawieniem na taki dobór słów – Ludzie nie zdają sobie sprawy jak groźny jesteś.

- I to jest najzabawniejsze – zauważył Zabini, wzruszając ramionami nonszalancko – Pod latarnią najciemniej, czyż nie?

- Dlatego zabijemy tatę w domu.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Harry wyprostował się, przyglądając swojemu odbiciu w lustrze. Blada twarz chłopca, który zerkał w zwierciadło AIN EINGARP zmieniła się od czasu, zmężniała. Miał dopiero szesnaście lat, a jego oczy zdawały się zbyt stare. Zbyt przestraszone i pogodzone z mroczną prawdą. Kości policzkowe wyostrzyły się, oczy jeszcze bardziej wyróżniały, a broda zadarła. Nie mając okularów na nosie przypominał aż za bardzo ojca. Jednak oczy. Zielone, soczyste tęczówki niemalże przypominały innym o Lily. Miał też usta matki oraz smukłą sylwetkę. Przez chwilę przemknęła mu myśl, że chciałby znów zobaczyć co ujrzy w zwierciadle. Swoją rodzinę? Syriusza obok nich. A może obejmującą go dziewczynę o oczach niczym szmaragdy, trzymającą za rękę małe dziecko.. STOP. Nie powinien myśleć o rzeczach mu niedozwolonych w tym momencie. Planowanie przyszłości, rodziny.. o tym pomyśli później.  Przejechał dłonią po wciąż stojących włosach, starając się żeby chociaż ten jeden razy wyglądały porządniej. Nic to jednak nie dało i ponownie zaczęły sterczeć każde kosmyki w inną stronę.

- Chodź tu, poprawię ci kołnierzyk – posłusznie się obrócił, zerkając na swoją towarzyszkę. Astoria nie wyglądała wcale na tak zmęczoną jak powinna po nieprzespanej nocy. Ostatnie godziny kłócili się oraz godzili w każdy możliwy sposób. Ślizgonka rzucała szklankami o ściany, gdy powiedział, że tu nie wraca. A ona tak. Płakała, gdy on zaczął krzyczeć. Miał dość. Wrzeszczała, kiedy on nie wiedział już co powiedzieć. Nie rozumiał. Krzyczeli razem, płakali, zdemolowali cały pokój.


- Czy ty, na głupotę sklątki, nie rozumiesz co mówię? – warknęła złowrogo Astoria, wyciągając płynnie różdżkę i ją unosząc. Harry nie zastanawiając się długo, doskoczył do niej, rzucając niewerbalnie czar. Różdżka ślizgonki odleciała w kąt, a on w tym samym momencie popchnął ją na ścianę, przyciskając koniec własnej różdżki do jej gardła. Krew wciąż szumiała mu w uszach, gdy po sekundzie zdał sobie sprawę co wyczynia. Duże oczy wpatrywały się w niego z szokiem oraz zrozumieniem, na które nie zasłużył.

- Przepraszam – wyszeptał, kręcąc głową i wyrzucając z głowy wizję, która ukazywała Greengrass leżącą nieruchomo w rubinowej kałuży – Nie.. ja..

- Nie boję się ciebie, Harry – cicho mruknęła, unosząc dłoń by musnąć palcami jego policzek. Wybraniec westchnął, wyrzucając z dłoni różdżkę i robiąc krok w tył. Nie mógł uwierzyć, że instynkt kazał mu znokautować dziewczynę. Jednak ruch sięgnięcia po różdżkę, wiotkie ciało Dumbledore osuwające się do tyłu oraz ostatnie godziny pełne strachu o Billa.

- Nie powinniśmy się widywać, Astorio – westchnął, przymykając powieki na łagodny dotyk jej palców, badających uważnie jego twarz. Ślizgonka ze spokojem obserwowała własne ruchy, zerkając na niego przenikliwie – Nie możemy być razem.

- Voldemort chce cię złamać krzywdząc, zabijając osoby dla ciebie ważne – przytaknęła w końcu, zahaczając palcem o guzik jego szaty – Jego celem są twoi bliscy. Ślamazarny Weasley, głupiutka siostrzyczka, Hermiona… Syriusz. I wielu innych..

- Dumbledore – powiedział z bólem wymalowanym na twarzy – Nie chcę byś dołączyła do tej długiej listy.

- Jakże szlachetnie z twojej strony, Potter – parsknęła, uśmiechając krzywo – Ale czy muszę ci przypominać jak często ignoruję te nieznośne wybryki gryfona, który siedzi w tobie?

- Jeśli jutrzejszy pogrzeb miałby być twój.. – Harry uniósł brwi, kładąc dłonie na jej policzkach i unosząc twarz dziewczyny w swoim kierunku – Jeśli mnie kochasz, jeśli coś do mnie czujesz, to zaakceptujesz moją decyzję.

- Ależ z ciebie hipokryta, nieznośny imbecylu – jęknęła, opierając swoje czoło o czoło ciemnowłosego i wciągając jego zapach – Po pierwsze, to irytujące gdy starasz się mnie tak chronić. Nie potrzebuję tego, wiesz? Jestem dużą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać. Nie przerywaj mi, proszę… Po drugie, nie zgodzę się na żaden z twoich poczciwych pomysłów zamknięcia mnie w bezpiecznej wieży.. nie jestem księżniczką, Harry. Umiem walczyć. I zdobywać to co chcę. A wiesz czego pragnę w tym momencie?

- Uradować swojego chłopaka? – zaproponował kpiącą, zostając nagrodzonym za to smutnym acz szczerym uśmiechem.

- Pragnę zanurzyć się w tym koszmarze z tobą – wycedziła każde słowo powoli, przysuwając jeszcze bliżej. Ich usta dzieliły milimetry, gdy wciąż wpatrując się w jego zielone tęczówki kontynuowała – Chcę być z tobą i żaden argument mnie nie przekona. Zrozum, to i nie używaj tak tanich chwytów jak uczucia, jakie do ciebie żywię.

- Astoria..

- Kocham cię, Harry – przycisnęła do jego warg palec, nakazując milczenie – Kocham cię tu i teraz. I będę cię kochać jutro, za tydzień, za rok. Nic tego nie zmieni.



- Nie zmieniłam decyzji – mruknęła, łapiąc jego spojrzenie lustrujące jej osobę. Zielonooki nie mógł powstrzymać cichego westchnienia na widok kreacji dziewczyny. Czarny aksamit układał się na gibkim, bladym ciele ślizgonki idealnie. Trzy czwarte rękawy, okrągły dekolt i materiał kończący się tuż na kolanami. Włosy spięła w koka, sprawiając że twarz nabrała wyrazistości. Ciemny makijaż dodawał jej wieku oraz powagi, a zimne oczy chwilowo pełne uczuć skrywały dziką porywczość. Wsunęła na nogi proste baleriny, a na szyję zawiesiła srebrny łańcuszek. Jej palce zdobił pierścień Greengrassów oraz Malfoyów, przypominając mu o przynależności młodej kobiety do arystokracji.

- Ładny – powiedział w końcu, wskazując diament, połyskujący nad piersiami dziewczyny. Astoria zamrugała szybko, przyciskając biżuterię do warg w bezwiedny sposób – Ma znaczenie?

- Dla mnie to ulubiona błyskotka mamy – stwierdziła beztrosko, wskazując głową na drzwi i uśmiechając przekornie do niego – Dla innych jeden z najsłynniejszych diamentów świata – Sancy.

- Powinienem coś o tym wiedzieć? – zamknął za nimi drzwi, ciesząc ostatnimi chwilami, które wciąż mogli spędzić ze sobą.

- Twoja dziewczyna nosi po prostu na sobie parę milionów – przewróciła oczami, ściskając mocniej jego dłoń – No i Ludwik XVI na pewno nie wyglądał z nim tak ślicznie, jak ja.

- Zgubiłem się przy wzmiance o pieniądzach – uniósł kąciki ust na jej złą minę, unosząc dłoń dziewczyny do ust i muskając ją – Widzimy się potem?

- Oczywiście, Potter – zatrzymała się na najwyższym stopniu, obserwując jak powoli schodzi – Pamiętaj, że ja nie zmienię decyzji!

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Jak myślisz, co on teraz robi?

- Piję burbon i gra w szachy.

- Możesz być przez chwilę poważny?

Hermiona odwróciła głowę, przenosząc wzrok na ludzi siedzących przed nią. Grono nauczycielskie, zarząd szkoły, wielka rada, goście z Ministerstwa. Wielu reprezentantów rządów z innych krajów, absolwenci, znani naukowcy, pisarzy, artyści. Wszyscy zgromadzeni tu w Hogwarcie. Błonia jeszcze nigdy nie były tak zapełnione, a mimo to bardziej nieprzyjemne niż zwykle. Jezioro zafalowało, gdy kolejny raz zbliżyły się bliżej trytony, śpiewając w nieznanej jej języku. Centaury stojące niedaleko nie poruszyły się o milimetr, ściskając w dłoniach drewniane łuki.

Jednak to przejmujący śpiew trytonów wywołał u niej ciarki, a myśli wciąż uciekały do chłopca o srebrzystych tęczówkach. Gdzie był? Co robił? … żył?

- Mam ochotę trzasnąć ją tym piórem w twarz – gryfonka zerknęła na stojącą niedaleko Ritę Skeeter, która uśmiechała się do wszystkich, a nierozłączne pióro i notatnik lewitowały obok niej.

- Nie dziś – westchnęła, uśmiechając do siadających obok nich w ostatnim rzędzie członków Gwardii Dumbledore’a. Neville wciąż wyglądał blado, ale Luna nie odstępowała go na krok, pilnując lepiej niż sama Poppy.

- Nie martw się, Herm – rudy ścisnął ją za rękę, odrywając od kolejnych rozmyślań o zagubionym ślizgonie. Niebieskie tęczówki chłopaka zalśniły, gdy popatrzyła na niego ze smutkiem – Malfoy umie o siebie zadbać, pamiętasz? To rasowy ślizgon, więc nie masz się o co bać.

- Ale czy..

- Hermiono – zaskoczeni, spojrzeli za siebie, gdzie stał starszy brat Rona. Charlie położył jej dłoń na ramieniu, ściskając mocno i uśmiechając krzywo – Powinnaś zająć swoje miejsce. Niedługo ceremonia się rozpocznie.

- Swoje miejsce? – powtórzyła, rzucając Ronaldowi zaskoczone spojrzenie. Piegowaty zarumienił się delikatnie, również wstając i wsuwając dłonie do kieszeni spodni – Myślałam, że uczniowie mają zająć krzesła z tyłu..

- Uczniowie, których rodziny nie przybyły – poprawił ją łagodnie brązowooki, chwytając za dłoń i pomagając opuścić zajmowane dotychczas siedzenie. Ron przeszedł za nią, wciąż nieśmiało przyglądając własnym butom. Hermiona przesunęła wzrokiem po nowo przybyłych rozpoznając rodziców Cho, która z dumą podniosła się i przeniosła na siedzenia bliżej. Również mijająca ich Tracey Davis zadarła nosa, niepochlebnie mrucząc pod nosem o krwi mugolaczki.

- Ron, Ginny już siedzi z rodzicami – poinformował brata Charlie, wskazując brodą parę rudych czupryn, których krzesła stały w środku. Przyjaciel poklepał ją po ramieniu, całując szybko w policzek i spiesznie idąc we wskazanym kierunku.

- Od zawsze tak było, że pozycja Rodu miała znaczenie na wielu uroczystościach. Śluby, pogrzeby, bale… miejsca nie zależą jedynie od relacji, ale i miejsca w hierarchii arystokracji – wyjaśnił jej w końcu młodzieniec, obserwując kogoś ponad jej ramieniem – Ron nigdy o to nie dbał, bo jak się domyślasz nasza rodzina nie należy do tych.. wpływowych. Jednakże stare korzenie i dobrzy przodkowie sprawiają, że i tak przydzielane nam są dobre miejsca.

Hermiona skinęła głową, zerkając na kobietę, którą obserwował Charlie. Od razu poczuła falę mdłości oraz nienawiści, gdy wyniosła czarownica objęła w pasie znajomą postać. Pansy wyglądała oszałamiająco i zapierała dech w piersiach nawet z zarzuconą woalką. Pozwoliła matce poprowadzić się do jednego z pierwszych rzędów. Tuż za nimi szedł kolejny znany jej mag, a krocząca u boku Astoria zdawała się zdobyć miano córeczki tatusia. Gryfonka wymamrotała cichą modlitwę do Założycieli o odwagę dla dziewczyn, które zmuszone były dziś stanąć twarzą w twarz z własną rodziną.

- Daphne się bała przyjść, a chciała – wyszeptał do jej ucha, student smokologii, obracając bardziej w lewo – Tam powinnaś teraz być.

- Ale, Charlie, ja..

- Zaufaj mi i idź.

Hermiona westchnęła, kiedy ją lekko popchnął. Stawiała ostrożnie kroki, żałując nagle, że nie przyjrzała się sobie wychodząc z Pokoju. Chciała jednak zdążyć jeszcze porozmawiać z przyjaciółmi, co i tak się nie udało, gdyż korytarze okupywane były przez uczniów. mijała kolejne rzędy krzeseł, napotykając czasem wzrok znajomych, jak i nieznajomych czarodziejów. Zaskoczona raz przyjrzała się wielu znakomitościom, którzy mierzyli ją z niechęcią i ciekawością spojrzeniami. Nie mogła powstrzymać złośliwego grymasu na widok zdumionej miny Tracey, kiedy i jej rodzinę minęła. Zwolniła dopiero przy najbliższych krzesłach, zastanawiając czy to jest właśnie jej miejsce. Obserwowała niespokojnie, jak pełen majestatu mężczyzna o siwych włosach rozmawia z innym czarodziejem. Serce jej biło tak szybko, że bała się, że je usłyszą inni. Jednak chwila spokoju naszła niespodziewanie, a jej palce splotły się z innymi.

- Dziadku, to pora zająć już miejsca – Teodor przerwał dyskusję obu panów, którzy zerknęli na nich krzywo. Oblicze Francisa Notta jednak po chwili się rozpogodziło, a pomarszczona dłoń zaciskająca na lasce rozluźniła.

- Hermiono, czekaliśmy na ciebie, dziecko – przywitał ją starzec, wskazując na pozostałych członków rodziny. Jonathan siedział wyprostowany, wbijając wzrok w mury Hogwartu. Obok niego miejsce zajęła Katerina, uśmiechając smutno do dziewczyny.

- Chodź – Teo pociągnął ją bliżej, nie pozwalając nawet zamienić słowa z głową rodu. Usiadła na wiklinowym krześle, zerkając kątem oka na osobę obok. Harry uśmiechnął się do niej, wyciągając dłoń i z ulgą splatając ich palce. Ślizgon zajął miejsce po drugiej stronie, posyłając jej uspakajający uśmiech.

- Gdzie Nathaniel? – spytała ciemnowłosego, którego oczy pociemniały – Wszystko w porządku?

- Tak, powiem ci po wszystkim – obiecał, ściskając pocieszająco jej dłoń – Ojciec Pansy nie żyje.

- Co? – zaskoczona zamarła, wpatrując jak na twarzy Teodora pojawił się uśmieszek satysfakcji – Jak to nie żyje?

Ceremonia się rozpoczęła.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

- Cześć.

Zatrzymała się metr od marmurowego grobowca, obserwując z ciekawością jak piękny zdawał się kamień. Uniosła wyżej wzrok, napotykając samotną sylwetkę przyjaciela. Harry nie przejmując się niczym, wdrapał się na postument, siadając na białej płycie. Jego nogi luźno zwisały, gdy leżąc wpatrywał się w chmury. Dwa dni temu odbył się pogrzeb, dwa dni temu tysiące ludzi stało tu. Teraz było pusto, uczniowie szykowali swoje kufry, sprzątali pokoje. Ona również już trzy razy sprawdziła czy wzięła istotne książki. Odnalezienie Harry’ego nie było trudne. Ostatnio wciąż uciekał z Hogwartu na błonia. Wspinał się na Biały Grobowiec, a nauczyciele przestali mu zwracać uwagę. W końcu on był najbliższy z nich wszystkich Albusowi. Profesor McGonagall nie protestowała nawet, gdy wszystkim profesorom nie podobało się takie zachowanie.

- Cześć – chrząknął, opierając się na łokciach i zerkając na nią – Cześć.

- Możemy się przejść? – uniosła brwi, robiąc krok w tył – Jakoś wizja siadania na grobie jednego z najwybitniejszych czarodziejów historii mnie nie zachwyca.

- Oczywiście – Harry uśmiechnął się do niej, zeskakując z gracją na ziemię. Poklepał nagrobek, dołączając do niej na brzegu jeziora. W ciszy rozpoczęli okrążanie go, pozwalając ostatnim promieniom słońca ogrzewać ich twarze.

- Zabiłam kolejną osobę – Pansy powiedziała w końcu, to co leżało jej na sercu od ostatniej nocy. Ku jej zadowoleniu Harry nie zareagował jak normalny człowiek, a dalej spokojnie szedł obok niej. Zielone oczy wpatrywały się w spokojną taflę jeziora, gdy myślał nad znanymi tylko sobie sprawami.

- Twojego ojca, prawda?

Zaskoczona uniosła głowę, spoglądając na wyprostowanego chłopca obok. Harry podniósł z ziemi kamyk i rzucił go daleko przed siebie. Cichy plusk, który się rozległ wywołał u niej dreszcz. Oczywiście, wieść o zmarłym Lordzie Parkinson obeszła świat już o świcie, gdy jej matka weszła do sypialni by zbudzić go na śniadanie. Biedna kobieta podobno niemalże umarła z przerażenia, co prawda ułatwiło by to jej zadanie, ale wolała widzieć żywa oczy matki, gdy powie kto zabił męża arystokratki. Dostała z rana list od mamusi, a talent aktorski nie zawiódł, gdy płacząc została wyprowadzona przez przyjaciół z Sali. Och, jak się radowała czytając drżące pismo matki o tym „strasznym akcie barbarzyństwa”.

- Tak, co prawda powinnam zapewne poczekać z tym do wakacji, ale bałam się, że stracę cały zapał – przyznała, uśmiechając, kiedy Harry narzucił na jej gołe ramiona swoją bluzę. Wsunęła ręce w za duże rękawy, przypominając sobie jak kiedyś lubiła wkładać szaty Christophera – Robię to dla niego, wiesz?

- Robisz to dla siebie, Pan – poprawił ją, ściskając splecioną dłoń – Dla Chrisa to już nie ma znaczenia, ale to twój sposób na oczyszczenie.

- Katharsis – szepnęła, smakując słowo. Tak, podobało jej się to określenie. Zabiła ojca, zabiła go z uśmiechem na twarzy, a później przeniosła jego ciało do sypialni, układając w łóżku.



- Pansy.. gdzie są wszyscy? – Blaise uniósł brwi, gdy minęli salon oraz biblioteką, a żaden skrzat nie pojawił się do tej pory by ich powitać. Dziewczyna zerknęła na przyjaciela, który ostrożnie podążał za nią, rozglądają wokół.

- Mama u ciotki Eleanor w Paryżu – powiedziała w końcu, zastanawiając ile zajmie im czasu by odkryć śmierć Lorda Parkinsona. Zamiast wchodzić na górę na galerię, poprowadziła ich bocznymi korytarzami. Ona również nie mogła pojąć gdzie zniknęły wszystkie skrzaty. Służba z tego co wiedziała dostała wolne z powodu wyjazdu matki, ale skrzaty?

- Piwnica? Jak oryginalnie – wymamrotał Zabini, gdy odsłoniła tajne przejście na dół. Uśmiechnęła się smutno, ściskając mocniej różdżkę. Blaise nie wiedział ile potworności działo się w ich piwnicy. To tu zamykał ją ojciec, to tu karał Chrisa za nieposłuszeństwo. To tu chowali wszystkie brudne sekrety i to tu miała zamiar zakończyć brutalne rządy ojca. Lazarus Parkinson miał dziś zginąć z ręki ukochanej córeczki.

Zeszli na sam dół, a chłód bijący od ścian wywołał ciarki. Pansy nie zapaliła jednak światła, powoli krocząc w stronę jasnej poświaty. Blaise narzucił na siebie zaklęcie Kameleona, dając znać o swojej obecności za pomocą uścisku na jej ramieniu. Przeszli kolejny metr, stając pod drzwiami, które najciszej jak umiała uchyliła. Lord stał plecami w jej stronę, nucąc cicho pod nosem starą piosenkę z młodości. Pomieszczenie było urządzone sterylnie, a na środku stał duży stolik, nad którym nachylał się mężczyzna. Założył na siebie czarną szatą, która szeleściła przy najmniejszym ruchu. Po chwili odrzucił na tackę obok jakieś narzędzia, wybierając następne. Pansy spojrzała w kąt, gdzie poukładał jeden na drugim powykręcane kształty. Z marmurowego stołu spływała ciemna maź, tworząc kałużę o dziwnej barwie.

- Nauka płynąca z cierpienia, z największego cierpienia! – wymamrotał pod nosem, mówiąc co czegoś co nie widziała - Czyż nie wiecie, że właśnie ta nauka przyczyniła się do dotychczasowego postępu ludzkości?

- Fryderyk Nietzsche – powiedziała spokojnie, sprawiając, że rodziciel zamarł na chwilę. Ale po sekundzie wrócił do swojego zajęcia, nie zwracając już na nią uwagi – Witaj, ojcze.

- Dobry wieczór, Pansy – przywitał się, uśmiechając do niej w słabym świetle poustawianych wokół świec. Jego oczy zdawały się czarne jak u demona, a na policzkach miał czerwone smugi. Podeszła do niego, spoglądając na pracę, którą wykonywał. Cudem powstrzymała grymas odrazy, wbijając paznokcie w dłoń.

- Co robisz? – spytała, nie odrywając oczu od istotki leżącej na stole. Skrzat drżał niespokojnie, a jego nadgarstki jak i kostki zostały związane liną. Leżał rozłożony na stole bez odzienia, a ciało pokrywały liczne rany. Duże uszy opuścił, a wzrok ukazywał cierpienie. Bagietek patrzył nieprzytomnie na sufit, wydający okrzyk, gdy jej ojciec wbił mu nóż w brzuch.

- Badania, kochanie, szukam dowodu na ich wrodzony talent do magii bezróżdżkowej – wymamrotał, pochylając nad nową dziurą, którą zrobił – Uważam, że mają rdzeń zmodyfikowany tak by było to dla nich prostsze. Jakaś genetyczna wada? Tak naprawdę szukam źródła magii aby przeprowadzić dowód swoich racji i…

- Nie rozumiem – przerwała jego bełkot, patrząc jak zirytowany potrząsa skrzatem. Bagietek jednak zwiotczał, a jego oczy przysłoniła mgła. Lazarus warknął zezłoszczony, wbijając mu nóż jeszcze parę razy w malutkie ciałko. Na koniec machnął różdżką na linki, zrzucając nieżywego skrzata w kąt. Dopiero wtedy Pansy zrozumiała, że te powykręcane ciała to martwe skrzaty. Pan Parkinson podszedł do drugich drzwi, których wcześniej nie zauważyła otwierając je z rozmachem i sięgając po skulonego służącego.

- Panie, Pralinek, nigdy więcej nie upuści żadnego talerzyka – zapiszczał skrzat, gdy liny oplotły jego ramiona. Ślizgonka zauważyła, że ojciec jedynie się uśmiecha, gdy kolejny plan zagościł w jego głowie.

- Zdajesz sobie sprawę, że oni też mają uczucia? I je to boli? – mruknęła, zaciskając palce na różdżce. Ojciec zachichotał pod nosem, unosząc na chwile oszalały wzrok na nią.

- Pansy, nie zniżaj się do poziomu pospólstwa twierdzącego, że te potworki mają jakieś prawa – skarcił ja niemalże czułym tonem, chwytając nóż – Co ty tu robisz?

- Mama nie mówiła, że przyjadę? – oczywiście, kobieta o tym nie wiedziała, ale ojciec już nigdy się tego nie dowie. Lord zaprzeczył, zastanawiając się gdzie wbije nóż – Dużo ostatnio myślałam, ojcze, ale zrozumiałam chyba cel swojego istnienia. Wiesz, tyle razy uważałam, że jestem zbędna. Mogą to być skutki zamykania mnie w sąsiednim pokoiku, ale.. słuchasz mnie?

- Oczywiście, kruszynko – potwierdził, jednak całą uwagę skupił na szlochającym skrzacie. Pansy uderzyła pięścią w stół, nachylając w stronę ojca.

- Słuchaj mnie, do cholery! – krzyknęła, unosząc różdżkę i rzucając szybko zaklęcie odpychające. Ojciec uderzył plecami o ścianę, upuszczając po drodze nóż. Jego oczy rozszerzyły się, gdy dotknął ręką obolałej głowy. Pansy podniosła ze stołu jego różdżkę, łamiąc ją na pół i odrzucając za siebie. Podeszła powolnym krokiem do wciąż siedzącego koślawię mężczyzny.

- Co ty wyprawiasz? – spytał ze złością, mrugając powiekami by pozbyć się mroczków sprzed oczu.

- Kochałam Christophera – wyznała cicho, machając niedbale różdżką kiedy próbował wstać. Zdumiony, skupił na niej wzrok jakby po raz pierwszy zdając sobie sprawę z jej obecności – Kochałam go najbardziej na świecie, wiesz? A ty go zabiłeś.

- Twój brat plugawił nasz ród oraz…

- Crucio – szepnęła, obserwując jak jego ciało wygina się. przerażający wrzask odbił się echem od ścian, a kości strzyknęły. Uśmiechnęła się, kończąc zaklęcie. Chciała jego cierpienia, a nie łaskawej utraty przytomności – Nie mów tak o nim. Chris był dobry, tato, był lepszy od nas wszystkich.

- Był zwykłym dziwakiem…

Te trzy słowa wyczerpały cierpliwość dziedziczki domu. Pansy porzuciła maskę dobrego dziecka, wymyślając coraz to nowsze tortury. Niektóre wykrzykiwała, inne wymawiała cicho, ale każde przynosiło nową falę cierpienia. Blaise, który już się ujawnił, usiadł na blacie, przyglądając jej zabawie. Pansy chwyciła nóż, którym właśnie zamordował Bagietka, podchodząc do ciężko oddychającego Lorda. Płynnym ruchem wbiła go w brzuch, przesuwając od biodra do biodra. Następnie wypróbowała czarnomagiczne zaklęcia zdzierające skórę oraz paznokcie. Znużona oparła się o blat, proponując różdżkę mulatowi, który pokręcił głową. To zabójstwo było całkowicie jej, a on to rozumiał.

- P..sy..

- Wiesz, możesz być z siebie dumny – powiedziała łagodnie, kopiąc ramię ojca by na nią spojrzał – Tak naprawdę wiele mnie nauczyłeś. Nie obawiaj się, że powiążą mnie z twoją śmiercią. Wzięłam sobie kiedyś jedną z twoich fałszywych różdżek z gabinetu, chociaż nie wiedziałam wtedy, że tak bardzo mi się przyda.

- Pr..s..e..

- Ja też kiedyś prosiłam byś nie zamykał mnie, byś nie krzywdził mojego brata – przypomniała cierpko, wzdychając ze smutkiem – Czy zdajesz sobie sprawę jak bardzo nas zniszczyłeś?

- Pansy…

- Nie, ty wciąż myślisz, że to piękne, prawda? – pogłaskała zakrwawiony policzek ojca, którego oczy błyszczały od bólu – Zdradzę ci ostatni sekret, dobrze?

Przyjrzała się jego skulonej postaci, nie przypominającej ojca. Lazarus zawsze był wyprostowany, przytłaczający oraz arogancki. Zadzierał nosa przypominając na większości uroczystości ich pokrewieństwo z rodziną królewską. Trzysta lat temu ich babka była odległą kuzynką królowej, ale on uważał że to istotne. Nosił niczym hrabia, stroił oraz pysznił. A w domu był potworem. Teraz leżał w zakrwawionej szacie z ranami oraz pianą wyciekającą z ust. Drżał nieustannie, chrapliwie łapiąc kolejne oddechy.

Złamała go.

- Udało ci się – szepnęła, stukając różdżką w jego brodę – Udało ci się mnie popsuć. Sam wybrałeś ten rodzaj śmierci… gdybyś okazał wtedy litość Chrisowi.. – wzięła głęboki oddech, przechylając na bok głowę – Jednak teraz myślę, że masz dość. A śmierć zdaje się zbyt zbawienna.

- Co zrobimy z tym bałaganem? – zapytał Blaise, wskazując na pomieszczenie pełne krwi skrzatów i Lazarusa.

- Spalimy – uśmiechnęła się szeroko, podnosząc i zerkając na ojca – Żegnaj, ojcze. Reducto!

Jak w jej wspomnieniach ciało rozprysło się na kawałki. Zachichotała, zastanawiając się co matka powiedziałaby teraz. Czy krew taty mniej brudziła niż tamtego mugola? Spojrzała na Blaise’a, krzywiącego z obrzydzeniem na widok plam na własnej szacie. Ona również ubrudziła się mazią, czuła jak spływała z niej i kleiła. Popatrzyła na uwolnionego już przez ślizgona skrzata, który płakał obok kupki ciał nieżywych skrzatów. Zgodnie z Blaisem rozpoczęli wynoszenie wszystkich istotek na górę. Z pomocą rozgorączkowanego skrzata poukładali ich ciała w kuchni, gdzie zwykle spały. Później przetransportowali jej ojca do sypialni, układając do łóżka. Pansy radosna jak nigdy, oczyściła piwnice z niechcianych pamiątek po ostatnim przedstawieniu. Potem z pomocą przyjaciela poprzenosili do tajnych korytarzy cenne dla niej pamiątki, upewniając się, że one przetrwają pożar. Wzięli jeszcze szybki prysznic, oczyszczając z krwi i różnych części jej ojca. W końcu Pansy stanęła w znienawidzonym salonie, pijąc ostatnią szklankę whisky. Blaise dołączył do niej z uśmiechem, informując że rozpalił ogień w kominku ojca.

- Niech ten dom zniknie – stwierdziła, gdy wyszli na zewnątrz i obserwowali jak płomienie szybko się rozprzestrzeniają. Pralinek zasłonił oczy dłońmi, chlipiąc cicho nad utraconą rodziną oraz domem. Blaise objął w pasie, patrząc jak każde z pokoi zapala się coraz jaśniej.

- Panienko, co teraz będzie z Pralinkiem?

- Musisz milczeń – powiedziała, kucając przy magicznej istotce – Jeśli chcesz możesz odejść albo zostać ze mną.

- Pralinek nikomu nic nie powie, ale woli zostań z panienką – wymamrotał, dużymi oczami patrząc na swoją panią – Panienka uratowała Pralinka.

- Niech tak będzie – zgodziła się, a padające z Parkinson Manor światło rozjaśniło jej twarz. Oczy Pansy wpatrywały się w miejsce największego koszmaru, a kąciki ust zadrżały w uśmiechu.



Zamrugała, przepędzając wspomnienie z myśli. Harry przyglądał się jej z ciekawością, ale też zrozumieniem. Nie mogła powstrzymać cichego chichotu, gdy poślizgnął się mocząc tenisówkę  w wodzie.

- Więc nie czujesz odrazy? – spytała, rzucając zaklęcie suszącego na buty chłopaka – Wiesz, nie często słyszy się z ust przyjaciółki o popełnionym morderstwie.

- Nie często też ślizgon spaceruje z gryfonem, a drugoklasista zabija Bazyliszka – dodał z cwanym uśmiechem, podając jej podłużny kamyk – Czemu mi to mówisz?

- Nie wiem – wzięła zamach, rzucając z całych sił kamyk. Patrzyła jak zatacza łuk, a potem znika w głębinach. Wytarła dłonie o spódnicę, jednocześnie stając na jednym z wielu kamieni. Rozłożyła ramiona, utrzymując równowagę i unosząc do góry twarz. Zachodzące promienie ogrzewały jej policzki, gdy wdychała zapach nadchodzącego lata. Tak naprawdę wiedziała, czemu to Harry’emu przyznała się nocnej wyprawy z Blaisem. Zabini przemilczał całą sytuację, a reszta ślizgonów nie pytała. Hermiona również nie starała się z niej wyciągnąć nic więcej, a uważne oczy Teodora w końcu dały jej spokój. Ale Wybrańca sama znalazła, sama spędziła godzinę przed lustrem przed jego odnalezieniem. Chciała wyglądać niewinnie, gdy mu to powie, ale w końcu uznała to za głupie pomysły. Założyła zwykłą spódnicę w kratkę i koszulę, na stopy wsuwając czółenka. Wiedziała, że gryfon nawet nie zwróci uwagi na jej strój, makijaż czy fryzurę.

- Pansy.. – obróciła się, pozwalając włosom zasłonić oczy. Przyglądała się z bólem serca jak przez chwilę rzeczywistość miesza się z jej marzeniami. Harry naprawdę czasem przypominał jej brata z tymi roztrzepanymi włosami oraz szczupłą, wysoką sylwetką. Przyglądała się często, gdy przechodził na korytarzu, a widząc go od tyłu miała ochotę mocno przytulić jak brata. Zamrugała, na nowo widząc przed sobą przyjaciela. Potter wyciągnął rękę, chwytając jej dłoń by pomóc utrzymać równowagę. To również było męczące, te proste, czułe gesty zwykle okazywane jej przez Chrisa. Ścisnęła mocniej jego palce, starając uśmiechnąć, gdy czujnymi oczami ją taksował. Tylko one ich dzieliły. Oczywiście, Harry nie był tak naprawdę idealnym odzwierciedleniem Christopha, a jedynie ona odnalazła w nich podobieństwa, których inni nie dostrzegali. To dlatego tu przyszła, to dlatego potrzebowała mu powiedzieć prawdę.

- Jeśli chcesz powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.. – przewróciła oczami, zeskakując z kamienia, ale nie puszczając dłoni chłopaka – To nie rób tego.

- Nie, chcę jedynie powiedzieć, że on by to zrozumiał, wiesz? – zaskoczona uniosła głowę, odnajdując zielone tęczówki pełne ciepła oraz cierpliwości – Christopher by to rozumiał. Ja też to rozumiem, Pansy. Wciąż jesteś moją kochaną acz niebezpieczną przyjaciółką. Wciąż jesteś sobą.

- Dziękuję – wyszeptała, oplatając ramionami jego talię i chowając twarz w koszulce gryfona. Harry objął ją mocno, opierając brodę na jej głowie oraz gładząc po włosach – Będę za tobą tęsknić przez te dwa miesiące, wiesz o tym?

- Wiem – zaśmiał się, ciągnąc ją za jeden z kosmyków – Trudno za mną nie tęsknić, gdy jestem tak cudowny.

- I skromny – prychnęła, odsuwając i pociągając za rękę w kierunku zamku – Skoro i tak już wyjeżdżamy, to co nam szkodzi przejść się przez błonia trzymając za ręce?

- Uwielbiasz robić sensacje, co – mruknął, ale posłusznie ruszył wraz z nią w stronę malowniczego Hogwartu, oświetlonego ostatnimi promieniami zamku. Ostatnie wspomnienie ze szkoły, ostatni zachód słońca w tym miejscu. Spojrzeli na siebie z uśmiechami, ciesząc, że dzielą te chwile ze sobą.

-.-.-.-.-.-.-.-..-.-.-.-.-.-.

- Błagam nie!

Draco odwrócił wzrok od wygiętej w grymasie bólu twarzy jasnowłosej dziewczyny. 
Mogła mieć na oko dwadzieścia lat, ale trudno było być pewnym, gdyż bród osiadł na jej twarzy. Jasne włosy były równie brudne, co sukienka szlochającej mugolki. Leżała na podłodze w kałuży własnej krwi, starając uprosić najzimniejszych drani o łaskę.

- Milcz, suko – Dołohow kopnął ją w brzuch, sprawiając że straciła dech. Jego publiczność zaczęła się śmiać z bezradności blondynki, której błękitne oczy wpatrywały się w niego. Prosząco. Błagająco.

Draco patrzył na nią beznamiętnie, starając utrzymać pusty wyraz twarzy. W końcu odepchnął się od ściany, wychodząc z salonu, w którym zamierzali zgwałcić ofiarę. Szybko przemierzał znajome, a jednocześnie obce korytarze, unikając spojrzeń mijanych osób. Ostatnio pojawiły się o nim dość okropne plotki, ale nic nie mówił. Lepiej by się go bali niż sprawiali problemy. Wsunął się do swojego pokoju zanim ktoś zdążył zauważyć jego powrót. Opadł na łóżko, rzucając odpowiednie zaklęcia blokujące. Zamknął oczy, wyczerpany dniem pełnym cierpienia jego, jak i innych. Miał już dość, dość oglądania tortur, śmierci. Dość słuchania wrzasków przerażenia, bólu. Dość szeptów o prośbę, o pomoc. Miał dość. Ale musiał przetrwać to dla matki, ojca, przyjaciół.. Oraz dla Niej. Teraz po wielu Crucio rzucanych przez Voldemorta nie był pewny, czy sobie jej nie wyśnił. Jej brązowych loków niesfornie opadających na plecy. Jej rumianej buzi, ozdobionej paroma piegami. Jej zadartego noska, który często zadzierała, gdy chwaliła się wiedzą. Jej oczu, brązowych i ciepłych tęczówek, które witały go z ciepłem. Jej uśmiechu, pełnego dobroci oraz rozbawienia. Jej śmiechu, brzmiącego, jak najpiękniejsza melodia. Była dla niego wszystkim, ale nie był pewny jej istnienia. Liczne tortury pomieszały mu lekko w głowie, miał poranione plecy, ramiona, a co więcej duszę.

- Malfoy – usiadł gwałtownie, zaskoczony, że ktokolwiek znajdywał się tu oprócz niego. Przy oknie stał wysoki chłopak odziany w służbowy strój śmierciożercy, trzymając w dłoniach srebrną maskę. Czarne włosy opadały mu na oczy, skręcając na końcówkach.

- Co ty tu robisz? – westchnął, przywołując magią bezróżdżkową Ognistą stojącą na stoliku. Jednocześnie zerknął jeszcze raz na niespodziewanego gościa, który ostatnio pomógł mu w misji. Dzięki szybkiemu Lavelle, który jednym ruchem nadgarstka zabił dwuletnią dziewczynkę on sam uniknął konsekwencji nie rzucenia czaru.

- Chciałem się upewnić, że jeszcze się nie załamałeś – powiedział spokojnie, niemalże łagodnie mimo, że w żółtych tęczówkach błyszczały iskierki rozbawienia – Zdajesz sobie sprawę, że jesteś tu od paru dni, prawda?

- Nie wiem – przyznał cicho, przymrużając powieki. Wciąż nie spuszczał wzroku z rozluźnionego Raphaela, który wyglądał za okno w zamyśleniu – Czemu mi pomogłeś?

- Och, Malfoy, głuptasie – zaśmiał się dość przerażająco oraz okrutnie niewiele starszy od niego czarodziej, podchodząc do łóżka na którym leżał – Nie robię tego z dobroci serca. Nie jesteś też dla mnie przydatny.

- To jaki masz w tym cel? – teraz już był całkowicie zainteresowany poczynieniami śmierciożercy, który uniósł obie brwi – Byłeś ślizgonem?

- Nie chodziłem do Hogwartu – przewrócił oczami w podobny sposób do Pottera, a potem postukał różdżką w brodę – Mój cel… mój cel nie jest typowym motywem mojego działania, ale…

- O, czyli chodzi o kobietę – mruknął Draco, uśmiechając szeroko na zaskoczenie malujące na twarzy opanowanego Lavelle – Zgadłem?

- To naprawdę nie twoja sprawa, Malfoy – mruknął właściciel dziwnych oczu, podnosząc i kierując do drzwi – Powiedzmy, że tymczasowo wolałbym cię żywego.

- Urodzony optymista – skwitował ślizgon, gdy niespodziewany gość opuścił jego pokój. Tym razem upewnił się, że odpowiednio zabezpieczył pokój nim ponownie położył się na miękkim materacu. Swoim zwyczajem wsunął rękę, dotykając belek i szukając wyżłobień.

- Hermiona – szepnął, przejeżdżając palcem po wyrytym imieniu.

Nie wymyślił jej, nie wymyślił jej. Ona istniała i czekała gdzieś na niego. Przeżyje wszystko, a pierwszego września znów ją będzie miał przy sobie. Zostały mu już dwa miesiące. Dwa miesiące i będą razem. Już na zawsze.

Tylko tyle.


Dwa miesiące.

19 komentarzy:

  1. Cudo *.*
    Jak bd miała ochotę to zadbam, by w odpowiedziach pojawił sie dłuższy komentarz.
    Pozdrawiam,
    KH.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będziesz miała czas, to oczywiście z chęcią przeczytałabym, ale wiem, że te 24h na jeden dzień bywają niewystarczalne :D
      Cieszę się, że rozdział się podobał,
      ściskam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  2. Postawiłam sobie za cel przeczytanie całości i mi się udało. Jestem oczarowana. Ta przyjaźń między Ślizgonami i Gryfonami jest fantastyczna. Nieoczekiwana, ale równocześnie stworzona w taki sposób, że się w nią wierzy. Ta rozmowa Pansy i Harry'ego jest jednym z dowodów. Bardzo mnie ciekawi jak się rozwinie fabuła, teraz kiedy najgorsze czasy się rozpoczęły. Mam nadzieję, że jednak będzie happy end.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam :)

    Feel like prey...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie gratuluję, bo moje bazgroły należą do dłuższych :D A tym bardziej cieszę się, że dotarłaś tu i się Tobie spodobało. Ta przyjaźń jest odzwierciedleniem przyjaźni z życia prawdziwego, dziwnym zbiegiem okoliczności, który połączył prawdziwe i zupełnie różne osoby :>
      Nie mogłam się już doczekać tej wojny! Będzie się działo mam nadzieję, że napięcie wzrośnie ;)

      Następny prawdopodobnie w maju, gdyż matury okazały się jednak cięższą sprawą niż bym chciała ;(

      Pozdrawiam ciepło,
      L.L♥

      Usuń
  3. Wow, ten rozdział jest bardzo intensywny.
    Pozytywnie intensywny.
    Strasznie podoba mi się pomysł z tymi rodami, lordami i tą "klasyfikacją". Serio, to jest świetne! ;)
    Ogółem według mnie jest mega i nie mogę się doczekać kontynuacji :D
    Pozdrawiam,
    HH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham tamte czasy, a staram się ukazać, że arystokracja lubi stare tradycje i się ich trzyma. Dlatego wielką ulgą jest to, że się taki wątek podoba.

      Dziękuję i ściskam mocno,
      Lupi♥

      Usuń
  4. Bardzo lubię Twoje opowiadanie i zawsze czekam na kolejny rozdział!
    Jak zawsze się nie rozczarowałam.
    Kocham sposób w jaki przedstawiasz przyjaźń wszystkich bohaterów.
    Zakończenie sprawiło, że jeszcze bardziej współczuje Draco.
    Życzę dużo weny! :)

    http://queen-of-war.blogspot.com
    http://our-own-sense.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo ważne są dla mnie Twoje komentarze oraz spostrzeżenia :D A jaką ulgą jest, gdy kolejny rozdział przypadł Tobie do gustu.
      Przyjaźń jest najpiękniejszą magią, która łączy zupełnie nietypowe osoby :D

      Gdyby matura polegała na pisaniu ff, a nie rozszerzonej matmy i fizyki :D ;<

      Serdecznie pozdrawiam,
      L♥

      Usuń
  5. Niewiele jest opowiadań, w których tak mocno można wyczuć emocje bohaterów. Czytając, potrafiłam sobie wyobrazić daną sytuacje. Idealnie oddajesz rozterki bohaterów. Ich lęki, decyzje, dramaty przez jakie przechodzą. Rozumiem nawet Pansy choć jeszcze niedawno wstrząsałaby mną taka scena. Brakowało mi trochę Hermiony w tym rozdziale. Mam nadzieję, że już niedługo skończy się ten horror dla Draco. Intryguje mnie postać Raphaela. Liczę, że w dalszych rozdziałąch coś więcej się o nim dowiemy. Pozdrawiam
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Naprawdę szczerze dziękuję za tyle pochlebnych słów, bo nie ma nic lepszego niż wiedza, że słowa przekazują tak uczucia bohaterów jakby się chciało.
      Pansy... Pansy jest jedną z moich faworytek, chociaż może się wydawać, że nie znoszę ślizgonki, bo niszczę jej życie. Jednak miałam dość ukazywania Parkinson jako głupiutkiej przyjaciółki bądź słodkiej dziewczyny. Zamiast tego postanowiłam, że Pansy nie będzie łagodną osobą, bezmyślną, zamiast tego silną oraz odważną. I mimo, że mogło być szokujące, że nie czuła smutku zabijając ojca (co już brzmi dziwnie i psychicznie), to było to dla niej jak Katharsis.
      Horror Draco to coś, co musiało się wydarzyć od początku. A Raphael nie miał mieć aż tak znaczącej roli jednakże przyda mi się bardziej niż początkowo zakładałam.
      Rozpisałam się! :D
      Jeszcze raz dziękuję i ciepło pozdrawiam,
      Lupi♥

      Usuń
  6. Jak brakowało mi Hermiony i Draco... naprawdę! :)
    No i Notta :D
    I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irytku!
      Wiem, że długo zajęło mi zakochanie się w sobie, a teraz zostali brutalnie rozłączeni, ale w następnym, następnym obiecuję spotkanie. krótkie? może. Ale spotkanie :D
      A Nott, Nathaniel, jak i Teo, będą częściej :>
      Pozdrawiam ciepło,
      LL

      Usuń
  7. Jezusie nazarejski, jak mnie tu dawno nie było, nie było w twoich komentarzach, ale ten rozdział, jezus, ten rozdział otworzył moje serce, otworzył serce Pansy i doszłaś do takiego geniuszu tym rodziałem, że mojemu ubogiemu słownictwu brak opowiednich pochlebstw, aby wyrazić, to, co ty dziewczyno uczyniłaś. Twoje opowiadanie jest dla mnie magią, historią, nieskończoną w takie wartości moralnie, zwroty życiowe, morały, dramaty i radości, że uwierz mi, na półkach matrasowych musiałabym dobrze poszukać książki, która miałąby w sobie tyle dobroci, co masz ty na swoim blogu. Poznajesz kim jestem, po charakterze wypowiedzi, po tej ekscytacji nad ratunkiem dla Pansy, której dusza jest tak bliska mojej, w której ja odnajduje cząstkę siebie. To, co ty piszesz, to całosć, całosć cudownej historii, która zapiera dech w piersiach, która wzrusza, raduje, do któej zawsze będę wracac. Dla mnie okres harrego nigdy się nie skończy, to jest nas wszystkich dzieciństwo tak naprawdę, nasza cząsteczka najlepszych lat, ich nastoletnie problemu są naszymi. Wstyd mi z braku słów, aby pogratulować ci i podziękować za to dzieło. Dziękuje, za Pansy, za to, kim jet, dziekuje, za Bleisa, za Draco. Czekam niecierpliwie!
    Anonimowa Scarlett!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc nie wiem jak odpowiedzieć na ten komentarz, bo mnie zatkało. Patrzyłam to na klawiaturę, to na ekran, to na zeszyt od matmy i szukałam odpowiednich słów by jak najlepiej wyjaśnić jak.. jak bardzo się wzruszyłam. I mimo daty 01.04, czyż nie najlepszy dzień na żarty? ;p, to naprawdę nie mogłam przestać czytać na okrągło. Czy to do mnie? Czy to o tym co parę lat temu pisałam jedynie dla siebie i przyjaciółki? Gdyby nie upór Rogacza, to możliwe, że wciąż bym się wahała nad blogiem. A teraz jestem uzależniona od pisania, od wymyślania, od komentarzy, a najbardziej od czytelników :D
      I naprawdę brakuje mi słów by wyrazić wdzięczność za te pochwały, za to, że naprawdę czytasz to co piszę. Czytasz, ale i rozumiesz, naprawdę wyłapujesz to co chcę zawrzeć w każdej linijce. Szczególnie jeśli chodzi o Pansy, wielu mogłoby się oburzyć - to jej ojciec. córka nigdy by tegoo nie zrobiła, ale Ty rozumiesz. Rozumiesz, że Pansy została poddana wielu ciężkim próbom, ale się nie złamała. Błądziła, ale w tym rozdziale też w końcu przeszła katharsis. Nie, to nie koniec walki Pans ze światem, swoimi wyborami oraz życiem. To raczej nowy początek silniejszej Pansy.
      Dla mnie Harry również był nieodłącznym elementem dzieciństwa. Starsi kuzyni czytali na głos, gdy się bawiliśmy, a potem na dobranoc. Pierwszy raz oglądałam film mając parę lat i do tej pory pamiętam jak szczęśliwa byłam, gdy zaczęłam sama poznawać magię sagi.
      Może niektóre ich dramaty wydają się naciągnięte, ale jak właśnie sama zauważyłaś, to nastoletnie dramaty. Niektóre głupiutkie, jak kompleksy, które chyba każdą gnębią, a inne poważniejsze jak problemy rodzinne. Staram się by mieli wady, ale i coś co jest tylko w nich.
      Dlatego bardzo, bardzo dziękuję za ten komentarz, bo jest dla mnie chyba najpiękniejszą nagrodą!
      Mocno ściskam,
      Lupi♥

      Usuń
  8. Przeczytałam w ostatnim czasie dziesiątki opowiadań dramione. Nigdy nie podobały mi się te, które bardzo zmieniały kanon i działy się w trakcie nauki. Jednak Twoje opowiadanie jest "magiczne"- nie mogłam się od niego oderwać. Ta historia sprawia, że o niczym innym nie myślę, nawet mi się śni.
    Z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały.
    Zdradz proszę jakie masz plany wobec tego opowiadania? Ile rozdziałów jeszcze powstanie? Na pewno jakiś zarys tego już masz - inaczej nie byłoby to takie spójne.
    Czekan ma ciąg dalszy.
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to w takim razie dla mnie wielkie wyróżnienie, że moje opowiadanie (gdzie kanon ostatnio biegał z Hipogryfami po Zakazanym Lesie i wciąż się gubi) przykuło Twoją uwagę na dłużej :> A tym bardziej, że gnębią Cię koszmary z nim związane ;D
      Tak naprawdę pierwowzór składał się z (chyba) 80 rozdziałów. Teraz kończę pisać 57, ale możliwe, że przyjdą mi do głowy nowe pomysły, jak się to już zdarzało wcześniej. Tak naprawdę pod koniec, to będzie zależało wszystko od Was. Za parę rozdziałów padnie pytanie, co dalej :D

      Pozdrawiam serdecznie,
      Lupi♥

      Usuń
  9. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń