Cześć Wam!
Luty już się kończy, matura za dwa miesiące, a ja nie umiem przestać się lenić. To okropne, że najlepiej się pisze człowiekowi w najmniej odpowiednim okresie. Jak przed sprawdzianami, egzaminami, maturą. Nauka - niee, pisanie - tak.
Rozdział następny mogę Was zapewnić pojawi się w połowie marca, gdyż już trochę go napisałam. Zastanawiam się czy wolicie bym go udostępniła, gdy skończę czy odczekać miesiąc jak ostatnio. Nie jestem pewna jak wyrobię się na kwiecień, gdyż jednak trzeba się wziąć trochę do roboty.
Ściskam i pozdrawiam,
Lupi♥
Hogwart był piękny. Hogwart był niezniszczalny. Hogwart był najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Hogwart nie upadnie. Nie zniknie. Nie przestanie być schronieniem dla uczniów. Dla zagubionych wędrowców. Dla każdego czarodzieja, który poprosi o pomoc. Dla każdego człowieka, których utrzymuje przy życiu nadzieja.
Hogwart.
-
Draco, skarbie, chodź – głęboki, kobiecy głos wyrwał go z otępienia. Z trudem
odwrócił wzrok od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał Albus Dumbledore.
Niebieskie oczy wpatrujące się w niego uważnie, proszące po raz ostatni raz o
łaskę zaufania. Pomarszczona twarz człowieka, którego podziwiał. Który podobno
miał być niepokonany.
-
W porządku – mruknął bardziej do siebie niż zwariowanej ciotki, która uczepiła
się jego ramienia. Naczelny Hogwartu zagrał swoją rolę, a on się podporządkował
odgrywanej sztuce. Pytanie tylko czy autor ich przedstawienia wziął pod uwagę
nieprzewidziany zwrot akcji.
- Nie jesteś mordercą, Draco
– zapewnił go po raz ostatni Dumbledore, jakby starając się dodać mu otuchy.
Stał przed najpotężniejszym magiem ze skierowaną na niego różdżką. Nie
rozróżniał otaczających go śmierciożerców, ponaglających do wypełnienia misji.
Zamiast tego starał się określić kolor oczu starca. Czy były bardziej modre czy
królewsko niebieskie?
Dyrektor
zapewniał go wiele razy, że jest pewny swoich decyzji. Powtarzał mu, że jego
jedynym obowiązkiem jest odwlekanie nieuniknionego - do przybycia Snape. Severus
był dobry, Severus wie o wszystkim, Severus wie co ma zrobić. Snape.
- Severusie…
Wstrzymał oddech, kiedy
nauczyciel odepchnął go za siebie, unosząc różdżkę. Ulga, która się pojawiła
szybko wyparowała, gdy twarz Mistrza Eliksirów wykrzywiła się w gniewnym grymasie.
Czarna szata powiewała na wietrze, kiedy mężczyzna uniósł różdżkę.
Czy to był ich plan? Czy to
był plan dyrektora?
- Severusie… Proszę…
Draco zamarł, zaciskając
mocniej palce. Nagle poczuł strach oraz szok, nie mogąc oderwać oczy od
błagającego, błagającego!, Dumbledore’a. Szare tęczówki patrzyły prosząco na
ciemnowłosego czarodzieja, który nawet nie drgnął. Młody ślizgon poruszył się niespokojnie,
czekając na jakąkolwiek wskazówkę. Coś głęboko w nim krzyczało by wyrwał
różdżkę profesorowi, by zaczął bronić osłabionego Naczelnego Szkoły Magii. Jednak wciąż
słyszał głos maga, powtarzającego, że Severus wie. Że mają mu ufać.
- Avada Kedavra!
Szok. Przerażenie. Złość.
Smutek. Ból. Oszołomienie. Strach.
Każdy
kolejny krok był sztywny. Podążał za nauczycielem, który niczym tornado
szturmował przez korytarz. Reszta śmierciożerców wyła z radości, śmiała się
oraz rzucała zaklęcia na uczniów, okna oraz ściany. Korytarz zadrżał, gdy
połowa sufitu się osunęła. Greyback zachichotał z uciechy, biegnąc do grupki
młodych dziewcząt, które z piskiem skuliły się wokół siebie. Szyby rozprysły
się po całej długości, tworząc niebezpieczny wir odłamków szkła. Pochodnie
zgasły, a wrzaski przerażenie odbijały się echem. Draco skamieniał nagle,
dostrzegając kto wyłamał się z grupki piątoklasistek, którą atakował z kolei Amycus.
Rudowłosa dziewczyna uniosła dumnie brodę, unikając z gracją rzuconego na nią
Niewybaczalnego. Blade policzki młodej Ginny Weasley zarumieniły się od emocji,
a brązowe oczy rozbłysły złowrogo.
-
Idziemy – syknął Snape, popychając go przed sobą. Blondyn zamknął powieki
prosząc wszystkich Założycieli o ochronę dla przyjaciółki Hermiony. Wizja
rozpaczy gryfonki klęczącej przed siostrą Łasicy.. nie. Nie mógł o tym myśleć.
Nie mógł myśleć o Granger.
Musi się skupić.
-
Stójcie!
Zamrugał,
gdy przed nimi pojawił się ciamajdowaty kumpel Pottera. Jasnowłosy chłopak drżał
niemalże ze strachu, ale nie ugiął się i nie odsunął, torując im przejście.
-
Drętwota – szepnął, powalając gryfona na ziemię. Onyksowe oczy nauczyciela
spoczęły na nim chwilę dłużej nim znów rozpoczęli wędrówkę. Czy chciał czy nie
musiał przyznać w myślach, że zrobił to dla siebie. Nie Harry’ego czy.. niej. A
dla siebie. Wizja śmierci, w końcu Snape stał się nieobliczalny, Longbottona
była przerażająca. Chłopak był niewinny, nieświadomy tak naprawdę co robi, ale
starający się chronić kolegów. Był dobry, a takich ludzi potrzebował Zakon.
Kątem oka dostrzegł zbliżającą się nauczycielkę Transmutacji, ale oni już
znikali za zakrętem. Alecto biegła za nimi wraz ze swym bratem, rozwalając
portret za portretem. Jego buty ślizgały się na posadzce, ale wolał nie patrzeć
pod nogi. Wystarczył widok ciemnych kałuż w prześwicie księżyca, gdy potknął
się o ciało. Słyszał płacz, jęki oraz błagania o pomoc, gdy mknęli korytarzami.
Zrobiło mu się niedobrze na widok trzynastoletniego chłopca, skulonego pod
ścianą, zasłaniającego dłońmi uszy z wielką, krwawą szramą na czole. Marmurowe
schody po których zbiegali również wydawały się spływać krwią tych, których
chciał chronić. Kiedy zeskoczył z ostatniego stopnia, wyższe zniknęły
przez jedno niewycelowane zaklęcie Alecto, która wzruszyła jedynie ramionami na skutek dekoncentracji.
Jej brat w tym czasie rozbił klepsydrę Gryffindoru, a drobne rubiny wymieszały
się w krwawych kałużach. Draco wypuścił wstrzymywane powietrze, gdy wyszli na
błonia. W końcu nie czuł złych oraz rozczarowanych spojrzeń uczniów, które
śledziły go od jakiegoś czasu.
-
Za bramę – wycedził Severus, ignorując Amycusa, który zaczął rzucać wokół
zaklęcia. Gajowy wybiegł ze swojej chaty, biegnąc za nimi, a Draco poczuł żal,
że nigdy nie był dla niego miły. W tej chwili życzył Hagridowi skręcenia nogi
byle tylko nie zdążył ich złapać i zginąć.
-
Biegnij, Draco – powtórzył ciemnowłosy, popychając go, kiedy czerwony promień
minął ich o zaledwie cal. Ślizgon zatrzymał się jednak, gdy usłyszał znajomy
głos wykrzykujący kolejne zaklęcia. Obrócił się obserwując jak profesor jednym
ruchem powala Wybrańca. Ścisnął mocniej różdżkę, gotowy zabić Snape’a jeśli ten
postanowi zranić dotkliwej chłopca z zielonymi oczami. Jednakże ku jego uldze
nauczyciel jedynie blokował coraz bardziej zdesperowane ataki gryfona. Malfoy
nie słyszał co mówi do niego Snape, ale chłopak niemalże tryskał nienawiścią.
Nie zwrócił nawet uwagi na płonący dom gajowego oraz wrzask półolbrzyma na ten
widok. Nie zauważył poplecznika Czarnego Pana, który rzucił Crucio na Pottera.
Uniósł różdżkę gotów zabić mężczyznę, ale Snape wrzasnął na niego przed
wypowiedzeniem czaru. Harry dyszał ciężko na trawie, a ich spojrzenia spotkały
się na moment.
-
Biegnij! – wrzasnęła mu prosto w twarz ciotka, pociągając za sobą. Posłusznie
biegł przy siostrze swojej matki, prosząc kolejny raz o litość samego
Slytherina. Niech nie odbiera im ostatniej nadziei jaką był Harry. Tylko nie
zielonooki cholerny Potter. Nie on. Wybiegli za bramę, opuszczając teren
szkoły.
Draco
obrócił się napawając oczy ostatni raz strzelistymi wieżami, znajomymi
światłami.
Tym razem opuszczał Hogwart na dobre. Już nigdy tu nie wróci, nie
przejdzie się korytarzami. Hogwart pozostanie jego domem. Ostatni jaki miał.
Ostatnią nadzieją, którą właśnie stracił.
-
Gotowy?
Nie.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
-
To ja.
Różdżki
mierzone w jej stronę opadły, gdy pokazała się w świetle. Ona sama przyglądała
się uważnie zamaskowanym osobom stojącym przed nią, starając się odszukać jakąś
wskazówkę przed kim stoi. Jednak srebrne maski skutecznie to uniemożliwiały, a
oczy przysłonięte kapturem również nie stanowiły podpowiedzi.
-
Czy to Draco was wpuścił? – spytała, udając zaskoczoną. Przesunęła się wzdłuż
korytarza, stając przed oknem. Wiatr zaszumiał, a czubki drzew Zakazanego Lasu
się poruszyły. Skupiła wzrok na swoim odbiciu, ukrywając smutek oraz
zadowolenie ze swoich zdolności aktorskich. Wyglądała nie najgorzej, a nawet
dość ładnie. Ciemne włosy opadały na jej ramiona, a granatowa sukienka podkreślała
smukłą sylwetkę. Czuła na sobie natarczywe spojrzenia obu mężczyzn, którzy
stali tuż za nią.
-
Parkinson. Nie powinnaś spać?
-
Gibbon, chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz już jak to jest w Slytherinie? –
uśmiechnęła się przekornie, unosząc obie brwi – Noc jest naszą porą.
-
Po prostu, będziesz bezpieczniejsza u nas – westchnął czarodziej, poprawiając
rękawy szaty – Carrowie na przykład nie zwracają uwagi kogo atakują.
-
Jestem pewna, że zrozumieliby swój błąd, gdyby wieść o moim.. uszkodzeniu,
dotarłaby do ojca – powiedziała spokojnie, zastanawiając się tym samym czy nie
dobrym pomysłem było podpuszczenie ślizgonów do zranienia jej. Wtedy jej
kochany tatuś rozszarpałby biedaków na kawałki, a ona pomogłaby wręcz w
umniejszeniu liczby wrogów.
-
Odprowadź, panienkę Parkinson, do Pokoju Wspólnego Slytherinu – Gibbon machnął
na swojego kolegę, uśmiechając do niej sympatycznie – Lepiej niech słodki kwiat
Parkinsonów pozostał nietknięty. Z tego co wiem masz wstąpić do Rodu Zabinich,
złociutka?
-
Będę pamiętać o twych pochlebstwach, gdy już zostanę Lady Zabini, Gibbonie –
mruknęła chłodno, prostując jak struna – Czy mógłbyś być tak dobry i przekazać
mojemu drogiemu ojcu wiadomość?
-
Z zaszczytem to uczynię, nadobna pani – skłonił się śmierciożerca, spuszczając
wzrok, gdy zrozumiał, że Pansy wie, gdzie jego miejsce w hierarchii. Na
Salazara, ten człowiek miał w sobie więcej szlamowatej krwi niż niejeden
śmierciożerca. A nawet wśród popleczników Czarnego Pana nie wyróżniał się szczególnie.
-
Przekaż mu, że z niecierpliwością będę wypatrywać go na peronie – uśmiechnęła
się niewinnie, odgarniając włosy z twarzy – Niech wie, że mam tysiące pomysłów
co do mojego.. szkolenia.
I z chęcią sprawdzi swoją
chorą fascynację torturami na nim samym. Obróciła się na pięcie, nie czekając na milczącego
towarzysza. Ruszyła szybko korytarzem, ignorując wrzaski dobiegające z piętra
niżej. Teraz najważniejsze było znalezienie przyjaciół. Obawiała się, że
Astoria zapomni o swoim opanowaniu i rzuci się w poszukiwaniu Wybrańca, Blaise
nie usiedzi na miejscu, a Milli ruszy na ratunek pozostałym. Starała się
ignorować lamenty, wycie niemalże zwierzęce uczniów. Kurz unosił się w
powietrzu, a wiatr wlatywał przez rozbite okna. Zatrzymała się zszokowana, gdy
kawałek ściany przed nią legł w gruzach. Przez wielką dziurę widziała zapłakaną
dziewczynkę, która czołgała się, starając uciec przed Greybeckiem.
-
Nie, nie, nie! – krzyknęła blondynka, gdy silnym kopnięciem obrócił ją w swoją
stronę. Pansy zamarła obserwując przerażającego śmierciożerce, który niemalże
ślinił się na małą puchonkę.
-
Depulso – szepnęła, przekrzywiając głowę i obserwując, jak wilkołaka odrzuciło
do tyłu. Nim zdążył się zorientować uderzył głową w mur, chwilowo tracąc
przytomność. Pansy obróciła się w kierunku swojego ochroniarza, przykładając
różdżkę do jego szyi i wbijając wzrok w widoczne jedynie żółte oczy śmierciożercy –
Jeśli komuś to powiesz, to..
-
Nikt nie chciałby być ofiarą tego psa – przerwał jej zaskakująco młody głos,
gdy czarodziej odsunął kraniec różdżki dziewczyny od szyi – Lepiej jej pomóżmy
nim wilczek się zbudzi.
Nie
odpowiedziała, ale zgodnie z radą pospieszyła w kierunku puchonki. Ostrożnie
przeszła przez dziurę, krzywiąc, gdy kawałek obsuniętej ściany posypał się pod
jej ciężarem. Zignorowała pieczenie dłoni, kucając obok płaczącej dziewczynki.
Przestraszone spojrzenie uczennicy sprawiło jej więcej bólu niż wizja kary, gdy
ktoś dowie się o ataku na Fenrira.
-
Cześć – szepnęła, wyklinając siebie od wariatek. Ile to razy żałowała, że nie
ma talentu do komunikowania się z młodszymi dziećmi. Milli bez problemu
szczebiotała do pierwszorocznych ślizgonek, a ona odstraszała je samą miną.
-
Nie chcę umierać – wyszlochała jasnowłosa niedoszła ofiara wilkołaka – Proszę..
-
Nie umrzesz, a na pewno nie dziś – zaprotestowała, chwytając dziewczynkę za
ramiona – Musimy cię ukryć, w porządku? Czy jesteś ranna?
-
Boli mnie jedynie noga – wymamrotała nieprzytomnie jedenastolatka, mrugając by
odpędzić łzy. Pansy uśmiechnęła się pocieszająco, przechodząc na drugą stronę
by obejrzeć nogę. Wzięła głęboki oddech, widząc dziurę i wbity w nią odłamek
szkła. Widać mała czarownica została trafiona kawałkiem sporego okna. Krew
zamoczyła całe spodnie na łydce, sącząc się na podłogę. Pansy przez dziesięć
sekund siedziała skamieniała, odganiając wizję chłopca, którego zabiła. Kawałki
jego ciała w salonie. Pustkę jaką wtedy czuła.
-
Wyjmiesz szkło, a ja rzucę zaklęcie.
Drgnęła,
gdy milczący śmierciożerca przykucnął przy niej. Oderwała wzrok od rannej,
zerkając na towarzysza. Skinęła głową, odrywając kawałek sukienki i
przewiązując nad samą raną. Szepnęła coś do blondynki, ale mała straciła już
przytomność.
-
Przynajmniej nie poczuje aż tak bólu – zauważyła, gdy chłopak obserwował jak
przeczesała spokojnym ruchem jasne pasma. W końcu chwyciła śliskie od krwi
szkło, wpatrując w kocie oczy śmierciożercy.
-
Raz.. – zaczął odliczać, kierując różdżkę nad ranę – Dwa…
-
Trzy – powiedzieli równo, a ona szarpnęła odłamek do góry. Krew trysnęła z nową
siłą, ale chłopak przymrużył oczy i zaczął cicho inkantację. Pansy nie
rozpoznała zaklęcia, ale zdawało się stare i mroczne. Cóż, śmierciożerca pewnie
potrzebuje znać takie triki w razie gniewu swego pana. Obserwowała jak skóra
zaczyna się zasklepiać, a spojrzenie czarodzieja staje się coraz bardziej
zamglone. Wyciągnęła rękę, muskając pocieszająco policzek bladej dziewczynki.
Puchonka miała już sińce pod oczami, a różowe usta układały się w bolesnym
grymasie. Jasne pukle ubrudzone były krwią, a Pansy mimochodem stwierdziła, że
dziewczynka wygląda jak mały wampir. Śliczna, porcelanowa lalka.
-
Została uszkodzona tylna tętnica.
Uniosła
wzrok, gdy po paru minutach chłopak przestał mamrotać. Wskazał zasklepioną ranę
niemalże z dumą w oczach. Pansy skinęła głową, pochylając nad dziewczynką.
Zaczęła szeptać do jej ucha, chcąc ją wybudzić. Teraz musieli tylko przenieść
ją bardziej do lochów. Tam będzie bezpieczniejsza, bo raczej żaden
śmierciożerca nie będzie zagłębiał się w tamte rejony. Pansy zostanie ze swoją
nową podopieczną, pilnując by laleczce nie stała się krzywda. A gdy w końcu się
uspokoi, zaniesie ją do Madam Pomfrey. Mała będzie bezpieczna, będzie ją
chroniła. W końcu w chwili, gdy rozbroiła wilkołaka stała się za nią
odpowiedzialna. Ratując komuś życie stajemy się ich opiekunami. Ona zamierzała
pozostać stróżem puchonki, która miała przed sobą długie życie. Szczęśliwe.
-
Pansy – zamrugała zaskoczona, reagując dopiero na swoje imię. Złote oczy
śmierciożerca wpatrywały się w nią z nieodganianiem, a ona dopiero zwróciła
uwagę, że blada dłoń mężczyzny zaciska się na jej ramieniu.
-
Będzie bezpieczna, już ją budzę – zapewniła, uśmiechając do śpiącej twarzy
blondynki – Kochanie, proszę otwórz oczy. Zaraz będziemy bezpieczne, mała
puchonko. Tylko obudź się na moment.
-
Pansy – powtórzył chłopak, wbijając mocniej palce w jej ramię. W końcu
popatrzyła na niego z niecierpliwością, spuszczając wzrok gdy zmieszany coś
wskazał. W końcu zauważyła wielką czerwoną kałużę, w której klęczała. Czerwona
ciecz wciąż się rozrastała, a najwięcej wcale nie było jej przy wygojonej już
nodze. Pogładziła blady policzek jedenastolatki, okręcając ją powoli na plecy.
Cichy jęk wydarł się z jej gardła, gdy zobaczył dziurę wielkości pięści w samym
środku klatki piersiowej. Krew gulgotała niczym fontanna, brudząc jej dłonie
jeszcze bardziej. Docisnęła palce do piersi blondynki, chcąc zatamować krwotok.
-
Rzucaj zaklęcie – nakazała chłopakowi, zagryzając z determinacją wargę – Na co czekasz? Rzucaj zaklęcie!
-
Przepraszam – szepnął, kręcąc przecząco głową – To nic nie da..
-
Mała, niewinna puchonka – wymamrotała, przyciągając dziewczynkę do siebie.
Wzięła ją w ramiona, przyglądając jej z uwagą. Wyglądała jak porcelanowa lalka.
Blada z lśniącymi włosami oraz czerwonymi od krwi wargami. Pogładziła czule
policzek martwej dziewczynki.
-
Przykro mi – powiedział, sztywniejąc, gdy na niego spojrzała – Nie było cienia
szansy, Pansy. Nawet gdybyśmy wiedzieli o tej ranie.. straciła zbyt wiele krwi.
-
Nie znam jej – oświadczyła oschle, układając ostrożnie ciało zmarłej na posadce
– Chodźmy. Nie traćmy czasu.
Podniosła
się, zaciskając pięści z bezsilności. Ostatni raz przyjrzała się dziewczynce,
która na zawsze pozostanie w jej pamięci. W końcu chwyciła z podłogi swoją
różdżkę, ruszając dalej korytarzem. Nagle Hogwart okazał się labiryntem krwi i
wrzasków. Schodziła po znanych schodach, obserwując nadpalone obrazy, rozwalone
zbroje. Znany jej świat znikał, zastąpiony bólem. Ruiny. Ich dom był niszczony.
-
Nie czujesz się winny? – spytała, gdy byli już niedaleko lochów – Spędziłeś tu
siedem lat. A teraz wszystko.. ginie.
-
Jestem tu po raz pierwszy – powiedział po dłuższym milczeniu śmierciożerca,
wzruszając ramionami. Uniosła brwi, zatrzymując na ciemnym korytarzu. Znajomy
chłód bijący od ścian dodał jej znów sił.
-
Hogwart to mój dom – wyszeptała, dotykając niemalże z czułością wilgotnej
ściany – Czemu go psujecie..?
-
Czarny Pan obiecuje lepszy świat, Pansy – zauważył chłopak o złotych
tęczówkach, a ona wyczuła pod srebrną maską jego uśmiech – Nie chcesz tego?
-
Chcę lepszej przyszłości – przytaknęła, ignorując wzmiankę o czarnoksiężniku.
Zaskoczona własnym ruchem, zamarła, muskając kawałek maski, zakrywającej twarz
opiekuna – Złote są dla Wewnętrznego Kręgu, srebrne dla zasłużonych, a brązowe
dla zwykłych popleczników Lorda. Czym zdobyłeś tą maskę?
-
Długa i mroczna historia, Lady Parkinson – skłonił się w teatralny sposób, unosząc
dwa palce do skroni maski – Eskortowanie cię to czysta przyjemność.
-
Wiesz co myślę.. gdyby nie idiotyczna pogawędka z Gibbonem mogłabym zdążyć na
czas – spuściła wzrok, spoglądając na zakrwawione dłonie – Mogłam ją uratować.
-
Czasu nie cofniesz, Pansy – zauważył spokojnie, wchodząc na pierwszy stopień –
Idź do Pokoju Wspólnego.
-
Powinien zginąć, wiesz? – westchnęła, obserwując jak chłopak nieruchomieje na
kolejnym schodku – Gibbon. Zabiję go kiedyś za tą małą dziewczynkę…
-
Udam, że nie słyszę twoich okropnych słów, dziewczyno, a ty odwrócisz się i
zrobisz co mówiłem – wycedził cicho, muskając ostrzegawczo palcami swoją różdżkę – Idź.
-
Mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie spotkamy – mruknęła, robiąc dwa kroki
w otaczający ją mrok. Usłyszała parsknięcie śmierciożercy, któremu widocznie
poprawiła tym komentarzem humor.
-
Nie byłbym tego taki pewien, Pansy Parkinson.
-
Kim ty jesteś? – spytała, ale czarna szata zniknęła już za zakrętem. Oparła się
o ścianę, biorąc głęboki wdech. Nawet tu słyszała krzyki pełne rozpaczy, błyski
zaklęć rzucanych gdzieś na korytarzach. Zsunęła się na podłogę, wpatrując w
niewidoczne w ciemnościach plamy na rękach. Czy krew wsiąka w skórę? Czy
kiedykolwiek ją zmyje? A może mała słodka blondynka zacznie nawiedzać ją w
snach jak bezimienny chłopiec z domu? Schowała głowę w kolanach, pozwalając
łzom zmoczyć brudne od pyłu policzki.
Płakała
nad losem dziewczynki o włosach lśniących niczym słoneczne promienie.
Płakała
nad losem wszystkich uczniów, którzy krzyczeli tam wyżej.
Płakała
nad losem swojego domu.
Hogwart.
Niezniszczalny,
Chris,
niezniszczalny, a właśnie upada…
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Hermiona
zdążyła dobiec właśnie do portretu Grubej Damy, gdy mury zamku zadrżały.
Zachwiała się na nogach, podpierając ręką o ścianę i zamykając oczy. Głośny
wrzask dotarł do jej uszu, sprawiając że ramiona pokryły się gęsią skórką. W
głowie od razu pojawił się obraz krzyczącej Pansy czy Torii, któregoś z
przyjaciół, a serce ścisnęło ze strachu. Wzięła głęboki wdech, unosząc powieki
i przyglądając jak zza drzwi wyłania się ruda czupryna. W pierwszej chwili
chciała zapłakać z ulgi, że to Ron bądź Ginny, ale jej oczom ukazała się Susan
Bones. Dziewczyna popatrzyła na nią z czystym przerażeniem, a stojący za nią
Dean, który widocznie zaprosił puchonkę do siebie zbladł.
-
Hermiona, co się dzieje? – wykrztusił w końcu, chwytając ją za ramię, gdy
chciała przejść obok. W Pokoju Wspólnym zdążyła się już zebrać większość
wychowanków profesor McGonagall, ponad połowa w piżamach z zaspanymi oczami.
-
Śmierciożercy są w zamku – odpowiedziała spokojnie, pozwalając na moment
wykrzyczeć pytania zszokowanych uczniów. Przyglądała się z uwagą jak zmęczenie
znika, zastąpione strachem oraz niepokojem. Starsze dzieci zaczęły krzyczeć na
siebie nawzajem, a młodszym oczy się zaszkliły.
-
Gdzie jest Harry? – spytała Romilda, a dużo głosów poparło ją. Oczywiście,
liczyli na swojego Wybrańca. Wcześniej nie przeszkadzało im wyśmiewanie się z
niego, niemiłe komentarze, gdy nikt mu nie wierzył. A gdy przyszło
niebezpieczeństwo nawet Lwiaki liczyły na Bohatera. Ich Złotego Chłopca,
odważnego Pottera.
-
Nie ma go w szkole – odparła, zerkając przez okno na pochmurne niebo –
Dumbledore'a też nie ma.
Kolejny
raz Pokój Wspólny został wypełniony głośnymi piskami, szlochem oraz nowymi
pytania. Hermiona zamrugała szybko by przegonić niechciane myśli i robiąc krok
w tył, gdy jeden ze starszy chłopaków sięgnął by szarpnąć ją za ramię. Ku
zaskoczeniu gryfonki, to Cormac odepchnął kolegę. Barczysty gryfon zerknął na
nią, posyłając niepewny uśmiech, gdy skinęła mu z wdzięcznością.
-
Cicho bądźcie – warknął Seamus, stając na fotelu i machając na resztę, która
posłusznie umilkła. Finnigan zerknął na nieruchomą wciąż Prefekt, która uniosła
pytająco brwi – Herm, co robimy?
Otworzyła
buzię, gotowa wygłosić kazanie na temat ich dziecinnej brawury. Jako Prefekt Naczelna
powinna zadbać o ich bezpieczeństwo, przypomnieć, że bez zgody nauczyciela nie
powinni nic robić. Regulamin, to on wyznaczał nakazy, zakazy oraz wskazówki jak
postępować. Zawsze starała się go trzymać, co prawda przyjaźń z Potterem oraz
Weasleyem równała się częstemu łamaniu zasad, ale ku większemu celowi można przymknąć
oko. Teraz jednak wpatrywało się w nią ponad dziesięć par oczu, licząc od
najmłodszej Bonnie Walker z pierwszego roku po Cormaca McLagenna, który należał
do siódmego roku.
-
Proszę żeby każdy poniżej piątego roku wrócił do dormitoriów – chrząknęła,
wycierając spocone dłonie o dżinsy – No dalej, najlepiej do jednego pokoju,
który zamkniemy zaklęciem. Katie, możesz się tym zająć?
-
Okej – Bell skinęła na niezadowolonych młodszych gryfonów, którzy w końcu
posłusznie podążyli za dziewczyną. Hermiona obróciła się w kierunku
pozostałych, spoglądając każdemu po kolei w oczy. Zauważyła, że strach zmienił
się w determinację oraz zdecydowanie.
-
Nie będę was o to prosić, bo nie mam żadnego prawa – westchnęła, spuszczając
wzrok na trzymaną między palcami różdżkę – Jeśli się boicie, to nic dziwnego.
Jeśli wolicie zostać tutaj i chronić młodszych, to w porządku. Ale jeśli
zamierzacie wyjść razem ze mną na korytarze oraz zmierzyć się z wrogiem
Hogwartu.. to pamiętajcie by się nie wahać. Walczcie zaciekle, nie pozwólcie na
chwilę wytchnienia, nie czujcie współczucia. Przeżyjcie.
-
Hej, H., może uaktywnimy Gwardię? – zaproponował nieśmiało Neville, podrzucając
do góry złotą monetę – Wiesz, to nie pierwsza wspólna bitwa.
-
Dobry pomysł, Nev – przyznała, uśmiechając pokrzepiająco do innych – Trzymajcie
się w trzy osobowych grupach. Nie zostawiajcie nikogo. Pomagajcie. Naszym celem
nie jest zabicie śmierciożerców, a ochrona innych.
Hermiona
wyszła przez otwór, kiwając głową Grubej Damie, która zaczęła szlochać i obiecywać,
że nie wypuści młodszych gryfonów. Prefekt przyspieszyła opuszczając ich
korytarz oraz błagając w myślach Godryka o ochronę dla nich wszystkich. Niech
jego odwaga doda im sił, spryt Slytherina ocali, mądrość Roweny doda rozwagi, a
dobroć Helgi pobłogosławi. Zaczęła schodzić po schodach, kierując w stronę
krzyków oraz rozbłysków zaklęć. Niektórzy poszli do następnego przejścia, a
inni weszli wyżej. Dziewczyna wstrzymała oddech mijając zakręt. Cały korytarz był
zrujnowany, a znajome miejsce zniknęło. Szyby zostały roztrzaskane, portrety
się paliły, a dym i dużo pyłu utrudniało widoczność. Przysunęła się bliżej
ściany, posuwając ostrożnie stopę za stopą.
-
Conjunctivitis!
Zamarła,
słysząc znajomą inkantację oślepiającą. Zza zakrętu wypadł Ernie Macimillan,
zakrywając dłońmi oczy i potykając o przewróconą zbroję. Powoli za nim kroczył
śmierciożerca, śmiejąc radośnie z nieporadności Puchona.
-
Proszę – chłopak wyciągnął przed siebie ramiona błagalnie – Proszę…
-
Tak, kochaniutki? – sługus Lorda zaklaskał radośnie – O co mnie prosisz,
głupiutki borsuku?
-
Zostaw mnie, proszę… ja…
-
Idiota – zachichotał zamaskowany czarodziej, unosząc leniwie różdżkę – Cru…
-
Everte Stati – wyszeptała, sprawiając, że jasny promień odrzucił mężczyznę z
dala od chłopca. Głowa śmierciożercy uderzyła o ścianę, chwilowo go
unieszkodliwiając. Podbiegła do Erniego, przyglądając płaczącemu blondynowi
uważnie – Finite..
-
He..hermiona – wykrztusił Puchon, ocierając mokre policzki – Ja.. dziękuję.
-
Nie proś nigdy o nic ludzi takich jak ten – poradziła chłodno, marszcząc brwi –
Oni nie wiedzą co to łaska.
-
Monety poinformowały nas o ataku – mruknął arystokrata, wstając ostrożnie z
ziemi i szukając swojej różdżki – Harry biegł za kimś, ale…
-
Widziałeś Harry’ego? – przerwała mu, chwytając za bluzę i ściskając mocno –
Kiedy? Gdzie?
-
Jakoś z dziesięć minut temu – jasnowłosy czarodziej machnął za siebie ręką –
Gonił kogoś, ale…
-
Gdzie biegł, Ernie, gdzie? – wycharczała, wprawiając tym samym ucznia w
przerażenie
– Mów!
-
Na błonia chyba…
Hermiona
ruszyła we wskazanym kierunku, prawie wywracając przez zwalone kawałki ściany.
Przyspieszyła kroku, powtarzając w myślach by przyjaciel nie zrobił niczego
głupiego. Przeskoczyła trzy schodki, ledwie unikając zaklinowania w fałszywym
stopniu. Odepchnęła się od barierki, krzywiąc, gdy zaklęcie minęło jej głowę o
jedynie milimetry. Przewróciła się na podłogę, zdzierając skórę na rękach oraz
uderzając skronią o ramę obrazu. Różdżka wyleciała z bezwładnej dłoni
dziewczyny, gdy ta starała się odzyskać ostrość widzenia. Pulsujący ból głowy
jej to skutecznie uniemożliwiał, ale wyczuwała zbliżającą się osobę
atakującego.
-
O tej porze grzeczne dziewczynki już dawno śpią – dotarł do niej stłumiony
głos, a czyjeś palce pogłaskały ją po policzku – Och… czyż to nie szlama
Granger?
Gryfonka
zadrżała, gdy paznokcie drasnęły ją przy brodzie, gdy uchwyt się wzmocnił. W
końcu zaczęła odróżniać śmierciożercę od ciemnego korytarza. Wysoki blondyn
kucał przy niej z gracją, trzymając w drugiej dłoni srebrną maskę. Nieprzyjemny
grymas gościł na twarzy mężczyzny, gdy przyglądał się jej z równie wielką
ciekawością. Hermiona oblizała wargi, wyczuwając nieprzyjemny posmak krwi.
Gdzieś w środku niej coś krzyczało o więzi z Teodorem, a lista zaklęć
przesuwała się przed jej oczami. Zerknęła kątem oka na kawałek winorośli, która
przetoczyła się na drugi koniec korytarza. Przesunęła się ostrożnie, bardziej
nastawiając na użycie magii bezróżdżkowej chociaż wszystkie obliczenia
wskazywały, że ma za mało sił.
-
Nawet, szlamowata dziwko, o tym nie myśl – delikatnym głosem zrugał ją blondyn,
zauważając na co patrzyła – Musiałbym cię wtedy zabić, złotko.
-
A nie zamierzasz? – wychrypiała, uśmiechając ironicznie na jego zniesmaczoną
minę – Może wolisz najpierw rzucić cruciatusa?
Nim
mężczyzna zdążył odpowiedzieć ostatkiem sił zgięła nogę i kopnęła go jak
najmocniej w brzuch. Arystokrata nie przygotowany zupełnie na taki atak ze
strony dziewczyny, zgiął się w pół. Hermiona wyszarpnęła się, kucając i
rzucając w stronę własnej różdżki. Mocny uchwyt blondyna przeszkodził jej, gdy
śmierciożerca pociągnął ją na ziemie. Kolejny raz upadła na kolana, a żelazny
uchwyt ścisnął ramiona – nie pozwalając na najmniejszy ruch. Czystokrwisty
czarodziej przycisnął ją do swojej klatki piersiowej, wbijając koniec różdżki w
policzek. Hermiona zamrugała, przepędzając łzy i czując oddech podnieconego jasnowłosego, z powodu walki, we włosach.
-
Jesteś jak dla mnie nazbyt wyszczekana, suko – wysyczał, szarpiąc swoją ofiarą
mocniej – Może utnę ci na początku język?
Prefekt
Naczelna zamarła, zastanawiając się czy to ten moment. Czy to właśnie na tym
korytarzu zginie? Między gruzami korytarza, ubrudzona pyłem oraz krwią innych,
jak i własną. Przypomniała sobie żarliwe przyrzeczenia, które składała z pewnym
ślizgonem. Obietnicę w srebrnych tęczówkach, a chłodny pierścień schowany pod
bluzką opadł na jej piersi. Nadzieja na ich przyszłość. Wspólną.
-
Cru… - krzyk śmierciożercy był jak nowa piosenka usłyszana w radiu. Bezcenny.
Mocniej wbiła zęby w dłoń mężczyzny, która upuściła trzymaną różdżkę. Gęsta
ciecz kapnęła jej na język, gdy blondyn starał się wyszarpać rękę z jej zębów. Odepchnął
ją od siebie mocno, sprawiając że kolejne mroczki pojawiły się przed oczami. Westchnęła,
ocierając ramieniem brudną buzię.
-
Suka! – splunął arystokrata, schylając po różdżkę i zbliżając się do niej –
Jesteś najobrzydliwszą rzeczą jaką kiedykolwiek spotkałem, szlamo.
-
Nie jestem rzeczą – szepnęła, wzdrygając na pełne nienawiści spojrzenie –
Jestem…
-
Martwa – dokończył za nią, unosząc z dumą brodę – Jesteś zbyt pyskata jak na
czarownicę.
-
Moim skromnym zdaniem, jeśli mogę oczywiście się wtrącić, jest doskonałą czarownicą –
dziewczyna zamknęła powieki z ulgą, opadając na plecy. Usłyszała stłumiony jęk
oraz błysk, gdy czar uderzył w jej oprawcę. Łzy ulgi spłynęły po brudnych policzkach, gdy zrozumiała, że kolejny raz udało się przeżyć.
-
Zabiłeś go? – wyszeptała, czując chłodne opuszki muskające jej rozciętą skroń.
Uchyliła powieki, odnajdując najciemniejsze tęczówki jakie kiedykolwiek
widziała.
-
Tak – przytaknął nonszalancko, a jego oczy pozostały chłodno kalkulujące.
Spoglądała na bladą twarz przyjaciela szukając śladu jakiejś emocji innej niż
troska o nią. Jednak ani żal, ani wyrzuty sumienia nie psuły pięknych rysów.
Jedynie po drżących dłoniach oraz swojej intuicji poznawała smak jego uczuć.
Złość oraz zniesmaczenie leżącym niedaleko mężczyzną.
-
Nie.. avada, prawda? – upewniła się, ściskając mocniej rękę ślizgona – Teo, ja…
-
Nie jestem kretynem, Hermiono – zauważył, unosząc krytycznie brew – TY
natomiast zachowałaś się.. brawurowo. Niczym prawdziwy lew.
-
Możemy pokrzyczeć na siebie ciut później? – burknęła, siadając ostrożnie oraz
krzywiąc, gdy Nott przesunął się by zasłonić jej widok – Co jest?
-
Mogłabyś poczuć się.. zdegustowana – wyjaśnił, wzdychając, gdy jeszcze raz się
przesunęła. Podniósł się powoli, chwytając ją pod pachy i stawiając na nogach
jak małą dziewczynkę. Przesunęła spojrzeniem po pobojowisku docierając w końcu
do ciała śmierciożercy. Żołądek się nagle skurczył, a żółć pojawiła w przełyku,
gdy zrozumiała co widzi. Mężczyzna leżał na plecach z rozłożonymi na bok
ramionami, a niewidome oczy pełne zdumienia wbijał w sufit. Wydawał się po
prostu oszołomiony, ale jego brzuch.. wielkie rozcięcie przecinało całą jego
szerokość, a wnętrzności wyleciały na zewnątrz. Krew wsiąkała w wełniany
płaszcz śmierciożercy, a nieprzyjemny zapach zaczął unosić się w powietrzu.
-
Co powiesz nauczycielom? – odwróciła się, nie mogąc wytrzymać widoku
wnętrzności człowieka wywalonych na zewnątrz. Złapała czujny wzrok Teodora,
który pojaśniał rozbawieniem na jej reakcje. Zdawał się niemalże powstrzymywać
od śmiechu, a wąskie wargi wygięły w krzywym uśmieszku. Czasem przerażała ją ta
część chłopaka. Mroczna. Obsesyjna. Zła. Jakby czarna magia odbiła się i na
nim, a wymyślanie takich sytuacji wprawiało go w zadowolenie. Wiedziała jednak,
że taki jest. Zafascynowany Ciemnością, Sztukami Mroku. A jednocześnie pełen
współczucia oraz wrażliwości. Zatroskany. Zawsze dbający o jej bezpieczeństwo.
- Nic, w końcu zginął w walce. A gdybym musiał mówić, to to, że chciał cię zabić – powiedział łagodnie, podchodząc do niej i wyciągając
ostrożnie dłoń jakby obawiając, że się odsunie. Zamiast tego sama zrobiła krok
do niego, pozwalając długim palcom chwycić ją za brodę – Nikt nie ma prawa cię
zabić, Hermiono.
-
Nikt nie ma prawa zabijać, Teodorze – miękkim głosem go poprawiła, uśmiechając
smutno – To nie nasze wybory. Nie jesteśmy panami życia. Życie to dar. Nie nam przeznaczone jest go odbierać.
-
A jednak póki oddycham nie pozwolę by ktoś odebrał ci ten dar – stanowczo
stwierdził, wsuwając w jej zesztywniałe palce różdżkę – Zabiję każdego, kto
spróbuje. Każdego.
-
Twoje pełne zachwytu oczy tą wizją mnie zaczynają wprawiać w.. niepokój, Teo –
westchnęła, wywołując u niego kolejny krzywy uśmieszek – Chodźmy. Szukam
Harry’ego.
-
Już wrócił? – uniósł brwi, posłusznie podążając za nią korytarzem. Hermiona
szła spokojnie, wiedząc że ślizgon jest czujny za ich dwoje. Wyszli na korytarz
bliższy Głównemu Wejściu, napotykając kolejne krwawe ślady walki.
-
Widziałeś kogoś? – spytała, zerkając kątem oka na swojego towarzysza – Czy..
wszystko w porządku?
-
Milli została w Pokoju Wspólnym z młodszymi uczniami – kopnął kawałek szkła,
które rozbiło się o ścianę – Marcus oraz Toria poszli szukać Pansy, a Blaise…
nie wiem gdzie jest.
-
Pansy – szepnęła, kręcąc głową na myśl o rannej przyjaciółce. Nie, ślizgonka
była twarda, a w pojedynkach była równie dobra co chłopcy. Na pewno
gdziekolwiek była, da radę.
Zatrzymali
się na marmurowych schodach obserwując walczących niedaleko. Profesor McGonagall
wprawnie machała różdżką, sprawiając, że śmierciożerca wycofywał się do tyłu.
Dziewczynę aż ścisnęło, gdy zobaczyła, że inny zamaskowany mag zakrada się do
profesorki od tyłu. Nim jednak zdążyli coś zrobić ktoś niespodziewany zaatakował śmierciożercę. Czarodziej zachwiał się, ale szybko naprawił swój błąd i rozpoczął
agresywną walkę. Hermiona wstrzymała oddech obserwując jak Ron mierzy się z
wrogiem. Nim przemyślała całą sytuację, przebiegła na dół, dołączając do ataku.
Weasley zerknął na nią z ulgą, ale ta sekunda okazała się kluczowa. Rudowłosy
został odrzucony do tyłu, a uwaga nieznanego wojownika skupiła się na niej.
Wyczuła obecność Teodora nim ten nawet stanął niedaleko niej. Ślizgon pomógł
wstać piegowatemu, obserwując ją w czasie walki. Uniknęła kolejnej klątwy,
starając pamiętać o innych uczniach stojących przy ścianie.
-
Jesteś młodym Nottem – krzyknął zaskoczony śmierciożerca, gdy Teo wraz z Ronem
zaczęli jej pomagać. Prefekt nie musiała patrzeć na przyjaciela by wyobrazić
sobie jego sarkastyczny grymas na tą uwagę.
-
Bystrość nie jest u was dziedziczna, prawda, Xavery? – westchnął teatralnie,
odbijając ze znudzeniem kolejną klątwę. Hermiona odsunęła się na bok widząc jak
aura ślizgona rwie się do samodzielnej walki. Ron chyba też to zauważył, bo po
rzuceniu zaklęcia wiążącego, opuścił swoje miejsce i podszedł do niej.
Wyciągnęła rękę, splatając ich palce mimo chęci uwieszenia się na szyi
chłopaka.
-
Okej? – upewnił się, niepewnie oglądając zakrwawioną buzię przyjaciółki.
-
Okej – zapewniła go, zerkając na błonia, które nagle zostały czymś oświetlone –
Harry…
-
Wiem, Nev go widział – chrząknął, kiwając na Teodora, który wciąż ograniczał
swój dobór czarów z czarnej magii – On da radę?
-
Och, nie ma się czym przejmować – prychnęła, obserwując jak nauczycielka obraca
się w ich kierunku i podbiega by pomóc uczniowi. Zaraz za nią pojawiła się na
korytarzu znajoma sylwetka Tonks, która z radością dołączyła do swojej byłej
nauczycielki. Teodor zirytowany powrócił do nich, przytakując na pomysł wyjścia
na błonia. Hermiona wzięła głęboki wdech chłodnego powietrza, unosząc głowę i
zamierając na widok Mrocznego Znaku malującego się nad Wieżą Astronomiczną.
-
Co się tam dzieje? – Ron wskazał coraz większą grupkę ludzi zebranych pod ową
wieżą. Hermiona wzdrygnęła się, gdy zimno przeniknęło przez bluzę. Ścisnęła
mocniej dłoń przyjaciela, ignorując nieprzyjemne lepienie się od potu i krwi.
Pociągnęła chłopaków w tamtą stronę, rozglądając za czarną czupryną. Coraz
głośniejsze szepty zdawały się być jak w potwornym filmie. Uczniowie w
piżamach, szkolnych szatach stali w półokręgu, a niektórzy osuwali się na
kolana.
-
Hermiono… Ron…
Zerknęła
na Lunę, która przyglądała się jej z niepokojem oraz smutkiem. Jasnowłosa
podeszła i chwyciła rudego za ramię, mówiąc coś. Jednak gryfonka nie odróżniała
poszczególnych słów. Nie zauważyła nawet kiedy zwolniła uścisk, a gryfon gdzieś
zniknął z krukonką. Nie widziała żalu malującego się na twarzy ciemnowłosego
ślizgona, który zrozumiał już katastrofę. Ona widziała jedynie ciemny kształt leżący
przed nimi, którego wciąż nie poznawała. Odepchnęła parę osób, przechodząc na
sam początek zbiorowiska.
-
Harry…
Zastygła,
obserwując jak ludzie przesuwając się pozwalając przejść Wybrańcowi do środka.
Hagrid stanął w miejscu, a szloch wydarł się z jego piersi. Za to jej
zielonooki przyjaciel wciąż jak w transie szedł przed siebie. Ciemne pukle
przykleiły mu się do twarzy, zielone tęczówki pociemniały, a blada twarz
zastygła w masce smutku. Ciemnowłosy minął ją, nawet nie poznając, zatrzymując
przy dyrektorze. Kolana chłopaka zadrżały, a młody Bohater upadł na kolana
przed ciałem. Zauważyła jak jego ręka podnosi ciemny przedmiot, ale nie
dostrzegała nic więcej.
-
Niemożliwe – odwróciła się dostrzegając twarz Deana, który zaczął się trząść ze
strachu. Wokół nich stali przerażeni, smutni i niedowierzający uczniowie. Każdy
wpatrywał się w najpotężniejszego czarodzieja świata magii oraz jego ukochanego
ucznia, który ściskał dłoń starca. Znów spojrzała na przyjaciela, który skulił
się przy szatach swojego mentora. Czuła łzy spływające po policzkach, które
nieustannie kapały na ziemię. Nagle głośne wycie Kła przecięło ciszę, a ciemne
chmury zebrały się nad nimi. Księżyc zniknął za nimi, spowijając błonia w
ciemnościach, oświetlone jedynie światłami bijącymi z okien. Powoli zebrani unosili różdżki do góry, posyłając jasne kule w górę w hołdzie dyrektorowi. Jasne punkty lśniły niczym świetliki, otaczając ich w coraz to liczniejszym gronie.
-
Chodź, Harry – Hagrid podszedł do chłopca, który wciąż przyglądał się
zastygłemu Dumbledore’owi.
-
Nie – usłyszała oschłą odpowiedź zielonookiego.
-
Chodź, nie możesz tu zostać – podziwiała gajowego za opanowanie w chwili tak
tragicznej. Jednak gryfon w zaparte nie chciał spełnić polecenia. Słyszała jak
szepcze jedno słowo, nie mogąc zmusić się do poruszenie. Zrobiła ostrożny krok
do przodu, wypuszczając z trudem powietrze. Zatrzymała się przy olbrzymim
przyjacielu, który z ulgą w oczach na nią popatrzył.
-
Harry – szepnęła, kucając i chwytając zamarzniętą dłoń Wybrańca w swoją.
Pociągnęła go do góry, a on posłusznie choć z trudem się podniósł. Przeszli
przez tłum niemalże na oślep, a Teodor eskortował ich sumiennie. Krzyki, płacz,
szepty atakowały z każdej strony, sprawiając że ta noc nie miała końca.
-
Do skrzydła szpitalnego – polecił im Nott, prowadząc we wskazanym przez siebie
kierunku. Hermiona ignorowała widok szkoły, starając się opanować i być
wsparciem dla przyjaciela.
-
Kto zginął? – spytał w końcu gryfon, gdy mijali rozbitą klepsydrę ich domu.
-
Nie wiem – przyznała, spuszczając wzrok na brudne trampki – Ron żyje. Luna.
Neville. Dean. Katie.
-
A.. od nich? – uniosła wzrok na idącego przed nimi Teodora, który wydawał się
niewzruszony sytuacją.
-
Są ofiary – przyznała w końcu, zatrzymując przed drzwiami do skrzydła – Nie
wiem nic, Harry.
-
To nie zostaje nam nic innego jak się dowiedzieć – westchnął ciężko chłopak,
otwierając z rozmachem wejście. Stanęli w trójkę zaskoczeni widokiem rodziny
Weasleyów, którzy nachylali się nad jednym łóżkiem.
-
Tylko nie to… - szepnęła dziewczyna, czując jak kolejny raz strach ściska jej
serce.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
-
‘Arry, to nie wina twoja.
Chłopak
drgnął, wyrwany z odmętów własnych myśli. Zamrugał, rozglądając wokół i dopiero
po chwili zauważając stojącą niedaleko jasnowłosą francuskę. Fleur nie odchodziła
od łóżka Billa chociażby na sekundę, siedząc i trzymając rękę narzeczonego w
mocnym uścisku. Wraz z panią Weasley wypłakały już wszystkie łzy dwie godziny
temu, gdy blondynka z oburzeniem zareagowała na sugestię zerwania zaręczyn.
Reprezentantka Beauxbatons naprawdę była inna niż myśleli początkowo. Nie dość, że trwała przy
boku rodziny Rona w czasie żałoby po Fredzie, to i z godnością znosiła trudne
chwile po bitwie.
-
Mówisz to, a twój ukochany możliwe, że został przeklęty na całe życie –
westchnął, odchylając do tyłu. Blondynka uniosła obie brwi, a po chwili
zastanowienia opuściła bok Billa. Usiadła przy nim na szpitalnym łóżku, kładąc
delikatne dłonie na jego ramionach i przyciągając do siebie.
-
Mój shodki, smuthny, ‘Arry – wyszeptała, układając głowę zmęczonego nastolatka
na swoich kolanach. Chłopak westchnął, gdy smukłe palce zaczęły przeczesywać
poplątane, wilgotne wciąż po kąpieli włosy.
-
Czy pani i pan Weasley mi kiedyś wybaczą, Fleur? – spytał cicho, uchylając na
moment powieki by spojrzeć wprost w jasne, błękitne i pełne smutku oczy kobiety.
Wciąż nie rozumiał do końca ich przyjaźni, która rozpoczęła się po Turnieju,
kiedy Delacoure wysyłała mu wciąż listy. Później po zaręczynach z Williamem
zaczęli widywać się częściej, gdyż jasnowłosa dziedziczka willi spędzała długie
godziny w Norze. To tam zrozumiał jak łagodna jest dziewczyna, a ich relacja na
nowo rozkwitła. Fleur nie zawsze go rozumiała, ale nigdy nie uciekła, gdy się
smucił.
-
Nie ma co wybaczać, niais – zrugała go, mrużąc powieki – Bill żyć i to dobhe...
on nie być ‘ory, niais. On żyć. Ja go ni zostawić. Jamais ne..
-
Zdajesz sobie sprawę, że połowy nie zrozumiałem, prawda? – parsknął, uśmiechając
się do zirytowanej dziewczyny – Mogłabyś mówić wolniej, proszę?
-
Fleur mówi, że to nie twoja wina, że Bill żyje i to najważniejsze – Tonks
stanęła w drzwiach, a wraz z nią Lupin oraz nauczyciele – Nie zostawi Billa.
Nigdy. – zerknęła na stojącego sztywno Remusa, który opadł ciężko na łóżko
niedaleko, chowając twarz w dłoniach – Ach, i zwyzywała cię od głupców.
-
Głuptasów – poprawił ją odruchowo Moody, mimo że to pieszczotliwe słowo w jego
ustach zabrzmiało bardziej groźnie niż miło. Harry usiadł, przyglądając
najważniejszym członkom Zakonu. Skrzydło Szpitalne zostało zapełnione rannymi,
a na materacach ułożony został między innymi Neville. Poppy udostępniła im
najdalszą część szkolnego szpitala, która zwykle była używana w czasie
kwarantanny. Stały tu jedynie trzy łóżka i jedno z nich zajmował wciąż śpiący
Bill.
-
Czy jest jakikolwiek sens by chłopiec tu został? – spytała Madam, wskazując
zmęczonego Wybrańca. Harry posłał jej nieprzychylne spojrzenie, nie chcąc nawet
słyszeć o wyrzuceniu go z tego pokoju. Zdążył już wcześniej opowiedzieć im co
się wydarzyło na Wieży. Od tamtej pory minęły całe dwie godziny w czasie
których został zagoniony do szpitalnej łazienki, a Ron przyniósł mu świeże
ubrania. Sam Weasley dopiero teraz poszedł się wykąpać, jak i jego siostra.
Hermiona zasnęła na fotelu stojącym w kącie tej Sali, a Charlie okrył ją
kocem. Pielęgniarka wcześniej zdążyła ją szybko przebadać i pozasklepiać liczne
zadrapania.
Charlie jak zwykle pierwszy
zauważył Hermionę, a sekundę później już trzymał w ramionach. Harry
spoglądał na Weasleya, który marszcząc czoło dotknął umazanej krwią brody
dziewczyny. On też na początku przestraszył się widokiem bladej buzi z czerwoną cieczą wokół ust, ale po szybkiej obserwacji stwierdził, że nie jest poważnie
ranna. Natomiast czarne, uważne oczy Teodora upewniły go, że nawet jeśli coś
jej groziło, to problem został przez ślizgona szybko.. unieszkodliwiony.
– To nie moja – zapewniła go
jego przyjaciółka, krzywiąc lekko – Nie jestem ranna.
– A czyja? – mruknął
rudowłosy młodzieniec, zerkając na niego z uwagą by sprawdzić czy on też nie
jest umazany czerwoną mazią. Harry uniósł starte ręce, zapewniając, że i on nie
jest ranny.
– Musiałam ugryźć
śmierciożercę – uniósł zaskoczony brwi prawdopodobnie równie bardzo zdumiony co
reszta tu zebranych – No co? Nie patrz tak, po prostu musiałam i…
- Nie zaskakuje mnie, że go
pogryzłaś – Charlie przewrócił oczami, prowadząc ich bliżej grupy – Ale fakt, że
byłaś na tyle bezmyślna by pozwolić komuś się zbliżyć na tyle blisko.
Hermiona odburknęła coś, ale
ich uwagę przyciągnęła grupa pozostałych, skulona przy jednym z łóżek
szpitalnych. Ron podniósł się z kucek, a mimo skaleczenia przy brwi oraz
paproszków we włosach wydawał się cały. Lupin, który siedział kawałek dalej był
na wpół ukryty w ciemności, ale zielonooki czuł, że wilkołak mierzy go
wzrokiem. Jednak jego uwaga skupiła się już na poszkodowanym, ukrytym za stojącą
z boku McGonagall oraz Lunę i Nevillem. W pierwszym momencie poczuł nudności na
myśl, że to Ginny. Wizja rudej czarownicy nieruchomej i bladej była.. zła.
- Merlinie, Harry, tak się
bałam – wątłe ramiona oplotły go, a ruda grzywa przysłoniła widok. Kwiecisty
zapach młodej Weasley od razu przypomniał mu miłe rzeczy. Ciepło.
Bezpieczeństwo. Wyrzucił sprzed oczu okropną wizję, opierając brodę na czubku
głowy przyjaciółki.
- Już nic nam nie grozi –
szepnął jej do ucha, zdając sobie jak okropnie kłamie. Hermiona podeszła do
łóżka, wciąż śledzona przez Charliego, który wyplątywał z brązowych pukli
odłamki szkła. Wybraniec też się zbliżył, ściskając mocniej Ginny, gdy w końcu
zobaczył poharataną twarz rannego. Bill. Najstarszy z braci, pogodny oraz
śmiejący się z żartów bliźniaków. Bill, który spokojnie odpowiadał na liczne
pytania Harry’ego na temat łamania klątw. Bill, który spędzał każdą chwilę z
rodziną, gdy Fred zginął. Bill, który na pogrzebie brata przytulił Harry’ego.
Bill.
- Greyback – szepnął Charlie,
przeczesując splątane kasztanowe kosmyki. Jego skórzana kurtka również była
okryta pyłem. Zapewne przybył im na pomoc wraz z Tonks, która wpadła do Sali z
rozwianymi włosami.
- Nie może pani rzucić
jakiegoś czaru? – spytał Harry, obserwując zieloną maść, którą nakładała Madame
Pomfrey. Pielęgniarka zagryzła wargę, odwracając wzrok od wpatrujących się w
nią nastolatków.
- Nie ma zaklęcia na
ugryzienie wilkołaka – Teodor stał wciąż przy drzwiach, a czarne onyksowe oczy
utkwił w zmartwionej Hermionie. Harry zadrżał na beznamiętny wyraz twarzy
młodzieńca, który jak zwykle dbał tylko o jego przyjaciółkę.
- Ale nie było pełni, a
Greyback się nie zmienił – warknęła dziewczyna, rzucając wściekłe spojrzenie ślizgonowi. Teo skrzywił się, wsuwając dłonie do kieszeni – A czarna magia?
- Bill nie będzie prawdziwym
wilkołakiem – odezwał się w końcu Remus, gdy milczenie stało się jeszcze
bardziej nieprzyjemne. Prefekt nie odwróciła wzroku od spokojnego Teodora, a
Nott oparł się o parapet z nonszalanckim uśmieszkiem – Może nabyć parę cech,
ale nie zostanie.. objęty całą klątwą.
- Dumbledore na pewno ma
jakiś lek – Ron przewrócił oczami, a do Sali szpitalnej wbiegli państwo Weasley
wraz z Fleur. Molly zaczęła szlochać, a Artur stał w wejściu nie wiedząc co
zrobić. Harry przesunął się, pozwalając na moment objąć przez Fleur, nim i ta
dopadła nieprzytomnego narzeczonego. Skierował oczy na Hermionę, która wtuliła
się bardziej w ramiona Charliego. Chłopak wpatrywał się w nią z niezrozumieniem
i troską.
- Ron, Dumbledore nie żyje –
wyznał w końcu, sprawiając, że wszyscy znieruchomieli.
Przedstawiciele
Ministerstwa wciąż siedzieli w gabinecie dyrektora. Profesor McGonagall.
Nauczycielka Transmutacji odbyła wcześniej rozmowę z Harrym, który nie zdradził
celu jego wyjścia ze Szkoły Magii z Albusem Dumbledorem. Nie powiedział też o horkruksach, jego
misji oraz planie unicestwienia Voldemorta. Milczał, a kobieta pytała z coraz
większą niecierpliwością. Obiecał jednak czarodziejowi, że nikomu nie zdradzi
tematu ich spotkań. I zamierzał przyrzeczenia dotrzymać. Pogrzeb dyrektora miał
się odbyć po jutrze. A zakończenie roku tym razem nie miało być przyjemne. Harry
bał się tego momentu. Tak samo bardzo obawiał się opuścić tą salę szpitalną i
spotkania z przyjaciółmi. Jednak w końcu uległ namowom oraz z wciąż zaspaną
Hermioną opuścili spotkanie Zakonu. Lupin nie patrzył na niego, Fleur
wyszeptała słowa otuchy, a państwo Weasley wciąż pochylali się nad synem.
-
Na pewno nic im nie jest – powtórzyła twardo Hermiona, ściskając mocniej jego
dłoń.
-
Na pewno – potwierdził, obserwując rannych, którymi zajęła się Poppy. Wśród
ofiar był Neville, profesor Flictwik i wielu młodych uczniów. na szczęście nie
wypatrzył nigdzie ani Astorii, ani innych ślizgonów. Teodor poszedł do
Slytherina by przekazać reszcie, że widzą się w opuszczonej sali na czwartym piętrze.
-
Teodor dałby mi znać, gdyby tak było – stwierdziła jego przyjaciółka, wskazując
nadchodzące rodzeństwo Weasleyów. Ginny przysunęła się do zielonookiego,
szukając jego dłoni. Pozwolił ich palcom się spleść jak za każdym razem, gdy
się bała. Tak było nie raz w Norze, gdy Fred i George opowiadali im straszne
legendy. Tak było, gdy zrobili sobie kiedyś wycieczkę do pobliskiego lasu, a
Gin potykała się non stop w ciemnościach. Od drugiego roku, gdy ją uratował
zawsze był wsparciem dla przyjaciółki. Widział potępienie w oczach Hermiony na
ten gest, ale nie rozumiał jej obaw.
-
Mama kazała nam dać odpocząć Billowi – burknął Ron, przechodząc na drugą stronę
i obejmując w pasie wciąż bladą Hermionę. Prefekt uśmiechnęła się do niego,
pocieszająco ściskając za ramię – Jakby dało to jakąś różnicę. I tak jest
nieprzytomny.
-
Fakt, że jest nieświadomy nie wyklucza tego, że Bill może odczuwać bodźce
zewnętrzne – zaprotestowała mechanicznie Hermiona, charakterystycznie unosząc do
góry brodę, gdy ich pouczała – Lekarze nie raz udowodnili sytuacje, gdzie
człowiek w śpiączce może reagować na…
-
Okej, H. – Ronald jej przerwał, wywracając oczami i kładąc dłoń na buzi
gryfonki. Błękitne oczy jaśniały pocieszająco oraz ciepło, gdy na niego
prychnęła – Okej.
Na
czwarte piętro przeszli dalej w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach.
Harry odruchowo się uśmiechnął na znajomy widok idącej równo całej ich czwórki.
Jak zawsze, ramię w ramię. Jak kiedyś. Skrzywił się, przypominając sobie, że
tym razem Dumbledore nie wyjdzie nagle zza rogu uśmiechając do nich. ON nie
żył. Nie żył.
-
Harry – to był cichy głos, ale do bólu znajomy. Uniósł wzrok znad swoich
trampek, odnajdując od razu sylwetkę dziewczyny. Byli dopiero w połowie
korytarza, ale ona bez zawahania zaczęła biec. Odruchowo przyspieszył, chcąc ją dotknąć, upewnić się, że jest cała. Sam widok nie uspakajał. Chciał poczuć
ciężar, zapach i ciepło. Jego życzenie spełniło się dwie sekundy później, gdy
zderzyli się ze sobą. Oplotła go ramionami za szyję, przyciągając mocno, wręcz
desperacko. Nie przypominało to czułego przytulenia Hermiony, ani delikatnych
uścisków Ginny. Te ramiona go więziły, zniewalały. Nie zastanawiając się długo,
wbił palce w jej łopatki, przypominając jej, że też był zaborczy. Była jego.
-
Jesteś żałosnym gnojkiem, Potter – wyszeptała, ocierając zimnym nosem o jego
brodę. Zielone oczy błyszczały złością, czułością i ulgą – Nie cierpię twojego
braku poczucia czasu.
-
Musisz się rządzić w każdej sekundzie, prawda? – prychnął, przesuwając
ostrożnie palcami po jej ramionach, w końcu muskając opuszkami smukłe dłonie
ślizgonki – Jesteś cała?
-
I idealna – żachnęła się, odsuwając nagle jakby przypominając, że nią sami, a
jej wylewność może być niezłym widowiskiem dla przyjaciół. Harry popatrzył nad
ramieniem ciemnowłosej na pozostałych, którzy właśnie dołączyli. Pansy była
potwornie blada, a brązowe jak orzechy oczy skrywały jakiś żal. Jednak gdy
wyciągnął ramiona, pozwoliła sobie na słaby uśmiech. Ukryła twarz w jego
bluzie, wzdychając ciężko. Milli tuliła w tym momencie Hermionę, a Astoria
przysunęła się bliżej Granger. Marcus wydawał się nieobecny myślami, chociaż z
niebywałą czułością przeczesał palcami strąki brązowookiej dziewczyny. Kiedy wszyscy dali
już upust emocjom, a Weasleyowie cierpliwie odczekali tą minutę, odsunęli się.
-
Blaise? – zapytał Harry, unosząc brwi. Pansy drgnęła niespokojnie, Milli
odwróciła wzrok, a Marcus się nachmurzył. Zielonooki wymienił spojrzenie z
przyjaciółką, łapiąc jednocześnie zranione oczy Ginny. Przez sekundę
zastanawiał się co wywołało ból rudej, która od momentu spotkania ze ślizgonami
sposępniała.
-
Zniknął – zebrała się w końcu na odwagę Milka, wyginając ze zdenerwowania
palce.
Zapadła cisza, w której nagle utykanie Flinta przestało mieć znaczenie, a plamki krwi na
dłoni Pansy zostały zapomniane.
-
Jak to.. zniknął?
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
H.
E. R. M. I. O. N. A.
Przesunął
palcem po wyrytych w drewnie literach. Każda zdawała się krzywa, niezgrabna,
ale piękna. Znaczenie większe niż wszystkie bogactwa wokół. Kolejny raz
przymknął oczy, dotykając opuszkiem H. Wyobraził sobie jej okrągłą twarz,
rumieńce na policzkach oraz włosy, gdzie każdy lok żył własnym losem.
Przypomniał sobie krzywiznę szczęki, zadarty nos i dwa ciut za duże przednie
zęby, mimo zlikwidowania czaru przez pielęgniarkę. Dokładnie wiedział, gdzie
blada blizna przecina lekko opaloną cerę dziewczyny tuż pod kolanem. Dwa
pieprzyki za uchem. Długie rzęsy, które zdawały się podkreślać głębię oczu.
Żółta plamka w prawej tęczówce. Zbyt obszerna szata, zakrywająca jej ciało.
Poplamione tuszem palce.
Hermiona.
-
Kochanie?
Wziął
głęboki oddech, zakrywając wyryte imię materacem. To było bardzo
nieodpowiedzialne z jego strony. Jednak otumaniony bólem, strachem oraz
wykończony nie mógł się powstrzymać. Wciąż krew brudziła jego szaty, gdy
zrzucił materac i wypalił różdżką te osiem liter. Później, gdy wróciła
świadomość a palce zdrętwiały od przyciskania ich do deseczki łóżka, na nowo
pościelił łóżko. Upilnował by nie było w nim nic dziwnego. Mimo tajemnicy jakie
strzegło.
-
Wejdź – krzyknął, ostatni raz zerkając na normalne już swoje posłanie. Opadł na
fotel przy kominku, w którym tlący się żar nie dawał zbyt wiele ciepła. Do jego
pokoju wsunęła się smukła sylwetka, a jego serce zadrżało na ten widok. Matka
była piękna. Zawsze. Był to jej atut, był to powód do zazdrości większości
czarownic. Długie nogi, smukła talia, krągły biust, alabastrowa cera bez
najmniejszej skazy. Bez chociażby jednej blizny odbierającej urodę porcelanowej
lalki. Twarz w kształcie serca, dziecięce duże oczy, włosy jasne jak promienie
słońca. Usta czerwone, pełne, wygięte w uśmiechu kryjącym sekrety.
-
Sorbet powiedział, że wróciłeś – chrząknęła, podchodząc spokojnie do stoliczka
i przysuwając twarz do bukietu żonkili. Draco zgrzytnął zębami, przytakując. Jego
matka była zdolną aktorką jednak tym razem jej talent zawodził. Zauważył od
razu siniaki na jej ramionach, które starała się przysłonić grubym swetrem. Widział
jak powoli stawiała kroki, jakby niepewna czy ją utrzymają własne nogi. Unikała
również jego wzroku, wstydząc się tego co mógłby w nich zobaczyć.
-
Chciałem się przebrać po misji – wyjaśnił cicho, wskazując na brudną szatę,
której wciąż nie zmienił. Czerwień cudownie znikała na czarnej tunice, ale ją
czuł. Wilgotną maź pokrywającą połowę peleryny. Krew. Nawet dobrze rzucony czar nie sprawiał, że krew całkowicie znikała. Rdzawy zapach przesiąkał, czerwona plama pozostawała. Jak nie na materiale to w jego wyobraźni.
-
Ojciec wciąż nie wrócił – mruknęła cicho, spuszczając oczy na własne dłonie.
Draco też zawiesił wzrok na dwóch pierścieniach, zdobiących długie palce. Ród
Blacków i Malfoyów, dwa z najbardziej znakomitych gałęzi historii magii. A jednak
nawet sława ich rodzin nie uchroniła matki przed upokorzeniem, strachem oraz
cierpieniem. Ich Pan wiedział jak motywować. Śmierć mugoli – nieznanych mężczyzn,
kobiet, a nawet dzieci – czy szloch Narcyzy wijącej się na kamiennej posadce w
salonie Malfoy Manor. Nauczył się już nie odwracać oczu od wygiętej męką twarzy
jasnowłosej czarownicy, która doświadczyła tak wiele złego. Nie dość, że
zdzierała gardło przez Crucio, to i inni… śmierciożercy zainteresowali się nią.
Jedynie gdy był ojciec w domu bądź on, jego matka była bezpieczna.
-
Wróci – zapewnił ją, błagając w myślach Lucjusza by jego tajne zadanie dobiegło
końca. Lord wybaczył już Malfoyom nieudaną bitwę w Departamencie. Teraz Malfoy
Senior bez obaw kroczył korytarzami, a złota maska Kręgu Wewnętrznego
zasłaniała poważną twarz. Draco cztery dni temu dostał srebrną za spełnione
choć w połowie zadanie.
-
Czy koniec się zbliża, synku? – szepnęła Narcyza, a błękitne spojrzenie
napotkało jego, zamyślone.
Ślizgon
zamknął powieki przypominając sobie, że niecałą godzinę temu obserwował Carrowa
torturującego ośmioletniego mugola. Nie protestował, gdy Alecto jednym powolnym
ruchem poderżnęła gardło kobiety na oczach jej małżonka. Nie drgnęła mu ręka,
gdy sam musiał skierować różdżkę na starca i rzucić uśmiercający czar. Trzy dni
temu ściskał w ramionach Hermionę. Trzy dni temu. Trzy. Teraz zdawało mu
się to odległą przeszłością.
-
To dopiero początek – zerknął za okno na ciemne niebo. Kłębiące się chmury
zapowiadały zbliżającą się burzę, a cisza panująca w ogrodzie wręcz przerażała.
Gra o ich życie właśnie się rozpoczęła, a jemu nie pozostało nic innego jak
wylosować dobre karty. Od każdej decyzji teraz zależało życie jego rodziny, ale
i przyjaciół.
Ostatnia
nadzieja w chłopcu o oczach Avady, który tysiące kilometrów od jego domu
szykował się na pogrzeb Albusa Dumbledore’a.
Wojna
się zaczęła, Harry.
Skąd ja to znam... Powinnam pisać pracę licencjacką, a zamiast tego piszę opowiadania. Także dokładnie rozumiem robienie wszystkiego, tylko nie tego co faktycznie robić się powinno :D
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał. Szczególnie ten początek, taka przeplotka teraźniejszości ze wspomnieniami. Bardzo fajnie to wyszło. Opisy są dokładne, dzięki czemu tworzą ten cały dramatyczny obraz w mojej głowie. Brawo!
Ostatnia scena jest fantastyczna. I to zawieszenie co do tego co się stało z Blaisem. Ciekawa jestem jak Hermiona sobie z tym wszystkim poradzi.
Życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
Pozdrawiam :)
They didn't want to get older
We make our own sense...
Zawsze najwięcej pomysłów jest, gdy powinno robić się coś innego, fakt :D Ja szybko przypominam sobie, że miałam zrobić coś innego, więc zadanie z fizyki zrobię "za chwilę". Ale trzeba się wziąć do roboty!
UsuńMówiąc szczerze, to mnie bardzo raduje. Bo wyzwaniem jest taka przeplatanka, bo często gubię się w czasie, a niestety bardzo lubię mieszać przeszłość z teraźniejszością. Dlatego wielką ulgą jest ta wzmianka!
Szczerze mówiąc już powoli mam zarys zmian w charakterach wszystkich bohaterów. Szczególnie po następnych dwóch rozdziałach. Psychicznie ich podręczę, to na pewno, bo zbliżająca się matura sprawia, że chętnie wyładowuje na biedakach stres :D
Mam nadzieję, że udało się i Tobie coś napisać. Już nie mogę się doczekać by zagłębić się w Twoje historie. Naprawdę, kusi, ale pocieszam się, że niedługo będę mogła robić "co zechce" :D
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Cudo!Czyta się to opowiadanie z zapartym tchem i nie można się od niego oderwać. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Dodaj jak najszybciej:)
OdpowiedzUsuńMoje jak najszybciej jest słabe, bo mam ostatnio napięty grafik:D ale słowo Huncwota, że po maturach będę wywiązywać się lepiej i rozdziały wstawiać systematyczniej!
UsuńA teraz zapraszam na następny rozdział,
Lupi♥
Płacz. Smutek. Gorycz. Rozdrażnienie. Wściekłość. Gniew. Strach. Przerażenie. Bezsilność. Miłość?
OdpowiedzUsuńTo można było wyczytać miedzy wersami. Długo czekała i jest! C:
Nie mam siły napisać czegoś dłuższego...
KH
Możesz mi wierzyć, że najkrótszy komentarz od Ciebie jest jak puchar lodów z bitą śmietaną i owocami. Zadziwia mnie, że naprawdę umiesz w prostych słowach podsumować to co staram się zawrzeć w dłuuugich rozdziałach. Bardzo się cieszę, że jesteś i komentujesz!
UsuńŚciskam mocno,
Lupi♥
Pięknie, wspaniale, cudownie... mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Nie mogłam oderwać się od Twojej historii. Często się śmiałam jak i wzruszałam. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńJejku, bardzo mi miło i mam nadzieję, że kolejne rozdziały Cię nie zawiodą!
UsuńŚciskam,
Lupi♥
Czytając ten rozdział byłam jednocześnie przerażona i zafascynowana. Wojna to straszna rzecz, ale ja czytając kolejne linijki czułam to niewyobrażalną gamę barw jaką zawarłaś w tym tekście. Jednak wiem, że po każdej burzy wychodzi słońce, więc czekam aż przeważającym uczuciem będzie radość. Choć w opowiadaniu pojawił się mrok, dominującym uczuciem dalej jest miłość i przyjaźń. Dziękuję za to, że piszesz. Ściskam Cię
OdpowiedzUsuńLa Catrina
" Musi istnieć mrok, ponieważ to oznacza, że gdzieś istnieje także światło."
Nawet nie wiesz ile emocji Ty we mnie wywołałaś tym komentarzem. Nie ma nic lepszego niż wieść, że czytelnik odbiera to co chcę zawrzeć między linijkami.
UsuńJa bardzo dziękuję za takie pokrzepiające słowa! I za kolejną dawkę motywacji!
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
PS. Kocham ten cytat!
Rozdział bardzo mi się podoba,zaintrygowałaś mnie tym tajemniczym śmierciożercą. Chciałabym, żeby Pansy kogoś znalazła.:)Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńJa tez bym chciała, ale jesteś wybredna. Nie mogę nikogo dobrego jej dopasować. Tajemniczy śmierciożerca będzie się teraz pojawiać, więc może niedługo dowiemy się czegoś nowego o nim.
UsuńPozdrawiam ciepło,
L♥
Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętasz! :D
OdpowiedzUsuńOczywiście czytam!
Świetne!
Mam nadzieję, że mimo wszystko Dracooo w końcu wróci:)
Ah aah♡
Oczywiście, że pamiętam! :D
UsuńI bardzo się cieszę, że wciąż tu jesteś!